poniedziałek, 31 grudnia 2012

dziewiętnaście.

Przebudziłam się o 5.

Za oknem ranek już budził się do życia. Słyszałam całkiem donośne trele ptaków wypełnione odgłosami innych stworzeń, których zwyczajnie nie potrafiłam określić. Ale brzmiały zupełnie naturalnie, niezmącone żadnym pobrzmiewaniem współczesnej cywilizacji. Zero szumu samochodów, dźwięku działających sprzętów... Tylko natura. Kojąca, bliska, uspokajająca, może trochę nużąca...

Zwłaszcza, że w pokoju panowała senna szarość poprzez nie do końca rozbudzone jeszcze słońce. Ale co z tego, skoro mój umysł sprawnie przystosował się do natychmiastowego działania. I tak był pobudzony, więc długo nie musiałam go namawiać, by wysłał moją dłoń w odpowiednią podróż, sięgając ręką pod poduszkę. I gdy tylko moja skóra odkryła stosowny kontakt z chłodnym metalem, wyciągnęłam stamtąd telefon.

Cały czas miałam nadzieję. Cały czas. Odblokowywałam klawiaturę z myślą, że na ekranie obok jakiejś zielonkawej tapety dostrzegę niewielką, białą, zamkniętą kopertę. Kiedy jednak z bijącym sercem wcisnęłam kombinację odpowiednich przycisków i ekran rozbłysł bijącą po zaspanych oczach jasnością...

Nic. Żadnych nowych wiadomości.

Nie ukrywam, że byłam zawiedziona, ale usprawiedliwiłam się wczesną porą. I wmawiając sobie, że normalni ludzie o tej porze zwyczajnie śpią, na siłę przymknęłam swoje powieki. I szukając wygodnej pozycji, zmusiłam się do dalszego snu.
...

Ocknęłam się o 7:00. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Wstałam z łóżka. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Poszłam do łazienki. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Umyłam zęby. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Wzięłam przeciągający się prysznic. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Wysuszyłam włosy. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Rozczesałam włosy. Starannie. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Ogarnęłam swoją ogólną prezencję przed lustrem. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Westchnęłam głęboko. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Wyszłam z łazienki. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Ubrałam się. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Pościeliłam łóżko. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie. Prawie 8:30. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Wyszłam z pokoju. Schodząc po schodach sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Wparowałam do kuchni. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Podeszłam do lodówki. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Zrobiłam kilka kanapek. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Nalałam herbaty do kubka. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
Siadłam przy stole. Sprawdziłam telefon. Nic nowego.
I teraz, jedząc skubiąc kanapkę z zeschniętym chlebem też do cholery nic.

Ehh.

Ja wiele potrafię zrozumieć, naprawdę. Bardzo wiele. Nie jestem konfliktową osobą, która obraża się za byle głupstwo, jak... niektórzy (i wcale nie miałam na myśli Quinn). Mogę sobie wytłumaczyć ten milczący telefon na setki możliwych sposobów, ale przecież...

Obiecał, że się odezwie, prawda.?

Okej, wiem jak to brzmi. Jak wynurzenia zdesperowanej dziewczynki. Ale owszem, mogłam się oszukiwać ile się da. Że Harry wcale mnie nie obchodzi, że nie czekam na jego telefon, że wcale się nie denerwuje tym wczorajszym... zakończeniem randki, który postawił pod znakiem zapytania kolejne ewentualne spotkania. Ale jak długo mogłabym to sobie wmawiać.?

Czas zrobić rachunek sumienia i otwarcie przyznać się do tego, że w jakiś dziwny sposób zależy mi na uwadze Harry'ego. Cholera, polubiłam tego chłopaka, jego beztroskie usposobienie i ten niezrozumiały dla mnie upór w próbach wyciągnięcia ze mnie w miarę normalnego człowieka. I co więcej...

Wiedziałam, że jeszcze kilka spotkań i to się nawet może udać. No bo gdyby się tak zastanowić... Nawet rozmawialiśmy. Zażartowałam. On mnie trzymał za rękę, a ja nie zemdlałam... No czyż to nie znaczące postępy.? Biorąc pod uwagę początki - mogłabym zaryzykować stwierdzenie, że randka wyglądała w miarę normalnie.

Oczywiście oprócz zakończenia.

Chociaż ten wczorajszy pocałunek... Zasnąć przez niego nie mogłam.! Niemalże do tej pory czuję smak jego delikatnych ust, a moje wargi praktycznie drżą na ich wspomnienie, błagając o więcej. A w środku.? A w środku nadal mam ten pożar, który wczoraj rozniecił Harry i nijak nie mogłam go ugasić.!

Tak, paliło mnie. Paliło mnie od środka. A co najdziwniejsze, było to całkowicie przyjemne uczucie, które tylko nasilało się na myśl o Harrym i jego ustach. No bo co tu dużo ukrywać... Pocałunek był cudowny i zdecydowanie chciałabym to kiedyś powtórzyć. I to w dodatku nie z kim innym jak właśnie z nim.

Tylko co z tego, skoro w mojej głowie poważnie zalęgła się obawa, że nic z tego nie będzie. Nie dzwonił, nie pisał... A biorąc pod uwagę moją wczorajszą kompromitację z tym omdlewaniem... cóż, mógł nie chcieć się ze mną spotykać, prawda.? Mógł uznać, że jestem zbyt wielkim dziwakiem, by chciał tracić swój cenny czas właśnie na mnie. Przecież oprócz mnie ten glob zamieszkiwało miliardy dziewcząt, potencjalnych kandydatek na ewentualną ukochaną. I wśród nich z pewnością było setki ładniejszych, zgrabniejszych, inteligentniejszych, zabawniejszych, bardziej utalentowanych i przede wszystkim normalnie się zachowujących dziewcząt, które nie mdlałyby przy każdym możliwym zbliżeniu do Harry'ego.

A ja co...?

A ja... cóż, po prostu doskwierał mi definitywny deficyt Harry'ego i nic nie mogłam na to poradzić.

No Harry, zadzwoń... To przecież nie jest tak dużo roboty...

- Wiesz, że jak się będziesz wgapiać w telefon, to wcale nie sprawi, że zadzwoni. - głos Allison był tak niespodziewany, że niemalże podskoczyłam na krześle, przy okazji strącając ze stołu telefon. Całe szczęście udało mi się w porę go złapać i to w dodatku w taki sposób, że Allison nawet nie spostrzegła, iż jej niespodziewana uwaga aż tak wyprowadziła mnie z równowagi.
- Ja... ekhm... - odetchnęłam głęboko, mocno zaciskając palce na telefonie. Wysiliłam się na uśmiech, delikatnie opuszczając głowę. Chyba trochę bałam się podejrzliwego spojrzenia Allison, które właśnie lustrowało czubek mojej rozczochranej głowy. - Nie czekam... na nic.
- No tak, oczywiście. - wychwyciłam tą drwinę, której chyba wcale jednak nie chciała ukryć. I mimowolnie zmarszczyłam brwi, bojąc się o dalszy rozwój tej niekorzystnej rozmowy... - Mogę.? - spytała nagle, siadając na krześle tuż obok mnie. Zaskoczona tym pytaniem podniosłam głowę i zauważyłam jak brunetka z zainteresowaniem wpatruje się w talerz wypełniony kanapkami.
- Jasne. - przysunęłam przedmiot zainteresowania bliżej niej, bacznie przy tym obserwując jej twarz, która... kurczę, nic nie wyrażała. I to chyba było najgorsze... - Smacznego. - rzuciłam automatycznie, zachodząc w głowę dlaczego tak łatwo odpuściła mi ten temat.

Bo to było chyba podejrzane, prawda.? Zwłaszcza, że wyraźnie widziałam ten błąkający się na jej ustach drwiący uśmiech, kiedy to umyślnie ignorowała mnie wzrokiem. I może spokojnie przeżuwała tą swoją kanapkę,

Niemalże na siłe szukając w jej zachowaniu podejrzanych rzeczy, bezwiednie pozostawiłam komórkę na stole, sięgając po kanapkę. Zaczęłam ją powoli skubać, racząc się jej tekturowym smakiem, który próbowałam zabić zimną już herbatą.

Hm, takie zachowanie nie wróżyło chyba nic dobrego... Niemalże słyszałam jak trybiki w jej głowie ostro pracują, wymyślając jakiś perfidny sposób wkręcenia mnie w krępującą sytuację. Na jej twarzy po prostu wypisana była chęć zażartowania sobie ze mnie. Przecież ostatnimi czasy wyłącznie takie docinki słyszałam ze strony jej i ojca, więc nie potrafiłam zrozumieć skąd takie...

Nagły dźwięk nadchodzącego SMS-a spowodował, że znowu niemalże podskoczyłam na krześle. Z paniką w oczach zerknęłam na Allison, prawie już słysząc jej kpiny o mojej nowej "miłości". Jednocześnie, zupełnie na ślepo przesunęłam dłonią po gładkim blacie stołu, szukając na nim komórki.

I serce niemalże mi stanęło, kiedy zorientowałam się, że to Allison trzyma go właśnie w swoich dłoniach.

O matko, o matko, o matko.!

Gwałtownie nabrałam powierza w płuca, czując, jak moje ciało obejmuje dziwaczny paraliż. Mój mózg skupił się wyłącznie na fakcie, że Allison właśnie pozwoliła sobie na coś tak bezczelnego, jak czytanie moich prywatnych wiadomości, więc nie ogarniał obsługiwania moich kończyn. I co ja mogłam zrobić.? No mogłam się jedynie wpatrywać w przerażeniem w swych oczach na nią i jej palce powoli sunące po klawiaturze w celu jej odblokowania.

Żeby to nie był Harry, żeby to nie był Harry, żeby to nie był Harry...

- No proszę... - zaczęła konspiracyjnym, niskim tonem, unosząc prawy kącik swoich ust w co najmniej bezczelnym geście. Swoje czekoladowe oczy wbiła w ekranik telefonu, uważnie lustrując go swoim spojrzeniem, które po chwili z uwagą przeniosła na mnie. -Wygrałaś 10 tysięcy. - wyciągnęła ku mnie telefon, który chwyciłam niemalże z prędkością światła. - Gratuluję. - uśmiechnęła się szerzej, ewidentnie próbując powstrzymać wybuch śmiechu, kiedy to z paniką przycisnęłam ukrytą w dłoni komórkę do siebie. A potem tak głęboko odetchnęłam z ulgą, że słowo daję... pęd powietrza z moich ust spokojnie mógłby przebić niejeden huragan...

- Pomożesz mi dzisiaj, czy już do końca dnia będziesz ślęczeć modląc się do telefonu.? - Allison zaszczyciła mnie swoim pełnym rozbawienia uśmiechem dosłownie już sekundę później.
- Ja się wcale nie... - zaczęłam, ale widząc jej pełne politowania spojrzenie, jedynie westchnęłam. - Pomogę. W czym.?
- Trzeba posprzątać składzik... - oznajmiła pogodnie, obdarzając mnie jednym ze swoich uroczych uśmiechów. Który w żadnym stopniu nie pomógł mi poczuć się lepiej w tym moim przygnębionym położeniu.

Ale może przynajmniej skupiona na pracy, chociażby na chwilę zapomnę o Harrym...?

Tak, wspomnienie jego malinowych ust rozpalających moje wargi do czerwoności, skutecznie oświadczyło mi, że nici z nie-myślenia o tym polokowanym osobniku...
...

Faktycznie, moje nie-myślenie o Harrym nie trwało jakoś specjalnie długo. Dobra, miałam setki innych rzeczy, nad którymi mogłam się poważniej skupić. No bo gdybym poświęciła chociaż jedną myśl każdemu przedmiotowi, który Allison kazała mi wynieść ze składziku, nie miałabym zupełnie czasu na nic innego.

Ale niestety, stary wąż ogrodowy, czy jakieś połamane grabie w żaden sposób nie były bardziej absorbujące od wizji uśmiechającego się Harry'ego i tych jego dołków w policzkach... No dobra, nie oszukujmy się, o tym też nie myślałam.

Ale tak głupio przyznać się do tego, że... okej, ciągle wracałam do tego pocałunku.! I niczym jakaś desperatka zaklinałam myśli, by w końcu zadzwonił. No bo kurczę... ileż można czekać.?

O 12:00 uznałam, że ostatecznie mógł jeszcze spać.
O 13:00, że od razu po przebudzeniu mógł nie mieć ochoty na żadne telefony.
O 14:00 mógł jeść obiad.
Ale 15:00.?!

Ile można trzymać mnie w niepewności i pozwalać na to, bym torturowała się własnymi przeklętymi myślami pracując w jakimś przeklętym ogrodzie, wyjmując jakieś przeklęte graty z przeklętego składziku, segregując je na przeklętym trawniku, kiedy z nieba lał się przeklęty żar.?!

I co to w ogóle za Anglia, skoro tu ciągle świeci przeklęte słońce, a z nieba nie spada żadna przeklęta...
- Cześć. - niespodziewanie usłyszałam za plecami głos.

Chrapliwy głos. Wesoły głos. Ten głos.
Cholera, JEGO głos.!

Które swoją nagłością wywołał... cóż, zaskoczył mnie. I to do tego stopnia, że grabie, które właśnie dzielnie dzierżyłam w swoich dłoniach, nagle wypadły mi z rąk, w wyniku czego powstał ciąg przyczynowo-skutkowy, którego aktualnie ogarnąć nie mogłam. Dostrzegłam jedynie ostatni element, kiedy to opona dziwnym, trafem zerwała się ze sznurka, a po kilku odskokach z głośnym hukiem trafiając w sam środek starej, drewnianej budy dla psa, która w jednej sekundzie została zmiażdżona w drobny mak.

Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, próbując jakoś ogarnąć umysłem co tu się stało. Ale jedynie na co było mnie stać w tym momencie to podziwianie z otwartymi ustami tego cudownego rozpierdzielu, układającego się kaskadami po pięknych stepach zielonego trawnika, przed chwilę jeszcze w miarę ogarniętego.

A teraz.? Teraz nie sposób było to opisać.! I jedyne określenie, jakie nasuwało mi się na myśl to: krajobraz po bitwie. Cholernie krwawej bitwie...

Z szeroko otwartymi oczami wyrażającymi głęboki szok, przytknęłam złożone dłonie do twarzy. Poza tym byłam właściwie ogólnie sparaliżowana...

No bo jak to w ogóle mogło się stać.? Tu wszystko pięknie, aż tu nagle Harry... O MATKO, HARRY.!

Przypominając sobie o chłopaku, który wywołał to całe zamieszanie, gwałtownie odwróciłam się w miejsce, gdzie jak sądziłam, mógłby stać. I wiele się nie pomyliłam... Szkoda tylko, że nie podejrzewałam, iż znajdował się tak blisko, więc w wyniku obrotu moja twarz wylądowała praktycznie przy jego twarzy, a jego charakterystyczny zapach natychmiast owionął moje nozdrza.

O nie, o nie, o nie, o nie.

I znowu mnie sparaliżowało. Tym razem jednak przez niego. A skoro Harry, to oczywiście zaraz pojawiły się i rumieńce, i zaburzenia w oddychaniu, i dziwne skoki w ciśnieniu... Które mogłam niwelować wyłącznie poprzez nie-patrzenie na niego, toteż szybko opuściłam wzrok. I wówczas zauważyłam coś intrygującego...

Jego szarą koszulkę w okolicach ramion przecinało brązowe ramię plecaka, z mojej perspektywy ukrytego niemalże w całości za jego sylwetką...

No i proszę, pół dnia zamartwiania, a rozwiązanie było tak banalne. No ale sorry, miałam wakacje, więc chyba mogłam zapomnieć, że on jeszcze siedzi w szkole i z pewnością pilnie się uczy, prawda...?

- Ciekawe powitanie. Bardzo... huczne. - swoim chrapliwym głosem natychmiast przywrócił mnie do rzeczywistości. Zamrugałam kilka razy powiekami, w celu generalnego otrzeźwienia swojego umysłu i zauważyłam wówczas, że podniósł prawy kącik ust do góry i delikatnie zagryzł wargę w jakimś zapewne szlachetnym celu, który akurat w ogóle mnie nie obchodził, bo...

Kurczę, miałam przed oczami jego usta.!

Dokładnie te same usta, które wczorajszego wieczora doprowadziły mnie niemalże do szaleństwa, a teraz... a teraz sobie tak po prostu tam były. Dobrze wykrojone, trochę wąskie, i cholernie kuszące poprzez swój malinowy odcień i błąkający się na nich nieco arogancki uśmieszek. Który znikł zaraz po tym, gdy...

O matko, nie.! Harry, błagam, nie rób mi tego.! Nie teraz, gdy prawie udało mi się w miarę ustatkować myśli, gdy...

Ehhh, co mi tam.

Mogłam i ostentacyjnie odwracać wzrok, rumieniąc się po krańce włosów, no ale po co...? No po co, skoro mogłam spokojnie oglądać jak tym swoim naturalnym sposobem bycia po prostu zwilża językiem wargi, po sekundzie kończąc proces delikatnym uśmiechem.?

- Masz plany na popołudnie.? - jakimś cudem udało mi się oderwać wzrok od jego warg i pohamować w sobie silną chęć poczucia ich dotyku na swoich. Z głębokim westchnieniem sfrustrowania zmusiłam się, by unieść spojrzenie do jego oczu, które przecież też były szalenie interesujące, głębokie i patrzyły na mnie z takim oczekiwaniem...

Zaraz, to o co on pytał.?

- Ja... ekhm. Chyba będę sprzątać. - ostatkiem sił udało mi się zmusił mój mózg do skutecznego myślenia i wydukać jako-tako brzmiącą i sensowną wypowiedź.
- No tak... - Harry westchnął po chwili, marszcząc brwi w tym swoim charakterystycznym geście zamyślenia - Mam niejasne wrażenie, że to trochę moja wina...

Trochę.? Człowieku, gdybyś się tak nie skradał...

- Chyba muszę ci pomóc to ogarnąć. - mruknął, rozświetlając swoją twarz kolejnym wyniszczającym mnie od środka uśmiechem. Który dodatkowo znacząco burzył moją i tak mocno nadwątloną zdolność do logicznego myślenia...

Ojjj Harry, chyba muszę wziąć od ciebie wolne. I to na ładnych kilka dni... I dojść do siebie, uspokoić się, przemyśleć wiele spraw i przede wszystkim - przestać chcieć na każdym kroku wpić się w twoje nęcące wargi...

No jasne, tylko jak mam mu to zgrabnie powiedzieć...?

- Nie... Nie trzeba... Ja... Ekhm. Ja sobie poradzę... - wydukałam po dobrych kilku sekundach, kończąc swój wywód delikatnym uśmiechem, który w pierwszym zamierzeniu miał mieć przepraszający wyraz. Ale chyba mi nie wyszło, bowiem już po chwili...
- I będziesz się z tym męczyć do wieczora. - prychnął Harry, marszcząc czoło w geście niezadowolenia.
- To nic... Ja...
- Zjem obiad i przyjadę za godzinę, może być.? - uśmiechnął się, nadając sobie tym samym postawę charakteru nie znoszącego sprzeciwu. A ja tylko sapnęłam z bezradności.

Cholera, czemu on mnie nie słuchał.? No czemu, czemu, czemu musiał być aż taki uparty.?

- Okej. - westchnęłam, ze zrezygnowania opuszczając ramiona. Które już sekundę później zostały oplecione przez długie ręce Harry'ego, wzbudzając we mnie falę ciepła i... takiego czegoś nieokreślonego, co było straszliwie przyjemne. I tylko pogłębiło się, gdy Harry złożył przelotnego buziaka gdzieś w okolicach mojego policzka, który swoją drogą, natychmiast pokrył się głębokim rumieńcem.

O nie Harry, takich rzeczy to ty mi robić nie możesz, bo w końcu naprawdę zemdleję...

Ostatkiem sił i kilkoma panicznymi oddechami starałam się przywrócić mój organizm do mniej-więcej ogarniętego stanu, ale udało mi się to dopiero wówczas, gdy Harry, obdarzając mnie jednym z tych swoich firmowych uśmiechów, oddalił się na niezagrażającą mojemu życiu (i przede wszystkim przytomności) odległość.

A gdy dopiero po naprawdę dłuższej chwili udało mi nawiązać jakiś słuszny kontakt z moją świadomością, zauważyłam, że niespodziewanie znikł mi zupełnie z oczu, przez co w końcu mój organizm zaczął funkcjonować poprawnie.

A ja znowu zaczęłam się strachać o to co tym razem mogę wywinąć w jego obecności...

___
Przepraszam za tą długą nieobecność i krótkość powyższego tekstu, ale... święta. Nastrojowo, miło, rodzinnie... A komputer poszedł w kąt... A potem jeszcze te zawirowania... Skupić się na tekście zwyczajnie nie mogłam i powstało to... co powstało. Przepraszam. Mam nadzieję, że wszystko mi z głowy wyleci i znów wrócę sercem do tej historii, bowiem kolejnej randki nie mogę sknocić ;).
Ohhh i dziękuję za te wszystkie komentarze.! Znowu chyba pobiłam rekord, co naprawdę ogromnie mnie cieszy :). I to w dodatku taaaaaaaaaaaaaaakie wyczerpujące.! Chociaż swoją drogą nie mam pojęcia co to za zachwyt nad tym pocałunkiem. Buziak jak buziak, no ale... mogę się jedynie cieszyć, że został przyjęty z takim entuzjazmem :). Obiecuję, że to nie będzie ostatni... ;)
Kocham Was.! ;*
Ahhh, mam do Was jeszcze taką małą prośbę... Mam ochotę na małą odmianę w wyglądzie szablonu i w związku z tym potrzebuję rady kogoś, kto się na tym zna. Bardzo prosiłabym o kontakt ----> 2553227. Z góry dziękuję.! ;*

No i oczywiście...
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU.! :*

niedziela, 16 grudnia 2012

osiemnaście.

Miał rację. Kurczę, znowu miał rację. Zaczynałam nawet podejrzewać, że znał mnie lepiej niż ja sama, ale jednak... jakby nie patrzeć ja przebywałam ze sobą od zawsze, on ze mną jedynie od kilku tygodni... I to sporadycznie. Więc po prostu postanowiłam to zrzucić na jego dobrą znajomość Londynu i zwyczajów dotyczących zwiedzania jego zabytków. Sam stwierdził, że przebiega to trybem "Dwie godziny czekania, pół godziny zwiedzania.". I w istocie, dokładnie tak to wyglądało...

I tym sposobem wytrzymałam pałac Buckingham. Wytrzymałam London Tower. Ale już po pięciu minutach przy pałacu Westminsterskim dosłownie zaczął mnie trafiać szlag. Obecność Harry'ego też nie pomagała, pomimo tego, że starał się jak mógł. Zagadywał, żartował, czarował swoim nieodpartym urokiem. Czyli jego cały pakiet... Właściwie powinnam być mu za to wdzięczna, ale.. Ale zbliżała się już 20, my byliśmy w centrum Londynu, czyli jakby nie patrzeć trochę daleko od domu, od słońca i hałasu bolała mnie głowa, a od nieustannego łażenia nogi dosłownie odpadały...

Głośno nie narzekałam, przecież nawet na normalną rozmowę mnie nie stać, a co dopiero takie zażyłości. Ale chyba moja cierpiętnicza mina pozwoliła Harry'emu się domyśleć, że mam dość. I jak przystało na dżentelmena, niby niezobowiązująco rzucił, że powinniśmy już wracać.

Hm, albo po prostu miał dość mnie i moich głupich zachowań. To właściwie było bardziej racjonalne, biorąc pod uwagę kilka moich dzisiejszych wpadek i ten jego nagły pośpiech, by już wracać. Owszem, niby mogłabym tak pomyśleć i zatopić się w ogólnym smutku, że znowu nie dałam rady wykrzesać z siebie normalnego człowieka. Ale... kurczę, gdyby tak było nie trzymałby mnie teraz za rękę, prawda.?

Nie powiem, żeby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało. Odczuwałam jakie dziwaczne, wszechogarniające zadowolenie, gdy jego ciepła, delikatna i jakże miła w dotyku skóra stykała się z moją. I dostawałam niemalże palpitacji serca, kiedy kciukiem kreślił jakieś niezidentyfikowane znaki na wierzchu mojej dłoni, delikatnie i w dosyć zabawny sposób ją łaskocząc. Jakby tego było mało, dystans pomiędzy nami znacznie się zmniejszył w stosunku do poprzednich spacerów. Owszem, znowu stykaliśmy się ramionami, ale... jakoś tak inaczej, bardziej, konkretnie. Trudno było mi to określić, zwłaszcza, że... no właśnie, był tak blisko mnie.

Ramię przy ramieniu, dłoń na dłoni... To było dla mnie wystarczającym powodem, by moja znajomość odpowiednich słów w jakimkolwiek języku uległa znaczącemu ograniczeniu.

Wzrok najwyraźniej również, bowiem gdy tak zwyczajnie szliśmy w stronę przystanku autobusowego, w pewnym momencie zauważyłam pewną dobrze znaną mi blondynkę.

Quinn.

Zmierzała w naszym kierunku z niższą od siebie brunetką u boku, która wzrost nadrabiała burzą chaotycznych loków. I rzucającym się w oczy solidnych rozmiarów biustem, uwydatnionym przez obcisłą, błękitną bluzkę, jak na mój gust, o kilka numerów po prostu za małą. Swoimi starannie wytuszowanymi rzęsami machała przesadnie, z uwagą wpatrując się w twarz blondynki, która to cały czas mówiła. Hm, musiała najwyraźniej opowiadać coś szalenie ekscytującego, bowiem sama uśmiechała się przy tym znacząco, a jej dłonie latały na prawo i lewo, akcentując każde wypowiedziane przez nią słowo.

Automatycznie przypomniałam sobie jej słowa, gdy w jednej z wielu naszych całkiem szczerych pogaduszek mówiła, że nigdy nie uda jej się dogadać z żadną z tych "gburowatych  zołz". Cóż, najwyraźniej jednak jej się to udało...

I to na tyle, że gdy blondynka zza swoich dużych, ciemnych okularów dostrzegła mnie i Harry'ego, trąciła nową znajomą łokciem, po czym obie znacząco zmarszczyły swoje czoła. Brunetka z wyraźną irytacją wypisaną na twarzy powiedziała coś gniewnie do Quinn, po czym ciągnąc ją za ramię, przeprowadziła na drugą stronę ulicy. Zapatrzyłam się w drażliwy chód blondynki, czując narastający wewnętrzny niepokój. Który nasilił się jeszcze bardziej, gdy dostrzegłam w końcu kilka siniaków na jej odkrytych ramionach oraz wyraźne zaczerwienienie w okolicach oczu, które próbowała przykryć okularami. Ale nawet gdy miała je na nosie wyraźnie czułam, że niemalże zabija mnie spojrzeniem, lustrując mnie uważnie od góry do dołu. A gdy skończyła, prychnęła z pogardą, po czym wyniośle, dosyć zamaszystym ruchem odkręciła głowę. I znajdując się na drugim chodniku, ruszyła przed siebie zirytowanym, szybkim krokiem.

Gdy zniknęła mi z oczu, wróciłam wzrokiem w okolice swoich butów, popadając nagle w ogromną, ogarniającą mnie przykrość. Bo to przeze mnie nosiła okulary, przeze mnie chodziła bardziej dumna niż zwykle i jakby nie patrzeć - przeze mnie właśnie ostro się zdenerwowała. I to zdecydowanie zbyt dobrze o mnie nie świadczyło...

 - Nadal się nie pogodziłyście.? - głos Harry'ego wyrwał mnie z rozmyślań i niejakiego odrętwienia. Automatycznie podniosłam wzrok, napotykając jego jakże zaciekawione spojrzenie. Ale oprócz tego zainteresowania naszą dziwaczna relacją, w jego minie dopatrzyłam się też trochę współczucia i... politowania.?

Zmarszczyłam brwi.

No tak, świadkiem naszej "dyskusji" było co najmniej kilkadziesiąt osób, w tym i on. Już nie wspomnę, że to on był właśnie przyczyną całej tej awantury. I przez to, że zgodziłam się pójść z nim na randkę, Quinn jak widać, nie chciała mnie już znać.

I w jednym momencie zrobiło mi się strasznie przykro. Bo może nie znałyśmy się zbyt długo, ale jednak... jednak była pierwszą osobą z którą naprawdę udało mi się dogadać. Bo może i w Polsce miałam kilka koleżanek, przy których moja nieśmiałość nabierała mniejszej skali, ale jednak... Przy Quinn zaczynałam się już czuć prawie swobodnie. Gadałyśmy, śmiałyśmy się, łaziłyśmy bez celu (no dobra, cel może i był...) po mieście. I może nie wygłupiałyśmy się jakoś znacząco, to jednak... Czułam do niej jakieś przywiązanie. I cholernie żal mi było, że zdołałyśmy się pokłócić do tego stopnia, że doszło niemalże do rękoczynów.

I to przez taką głupotę...

Na tą pokręconą myśl, coś niewyjaśnionego ścisnęło mnie w dołku. Nie, takie wypowiedzi były niefair. Zwłaszcza w stosunku do Harry'ego, który ostatnimi czasy coraz bardziej przekonywał mnie do swojej osoby. Zagadywał, oczarowywał żartami, komplementami... Z droczeniem to jeszcze różnie bywało, ale London Eye odegrało swoją znaczącą rolę i wiedziałam, że wszystko jest na dobrej drodze. Gdyby jego niewyjaśnionego uporu wystarczyłoby mu jeszcze na tych kilka spotkań, może mogłabym się w końcu przełamać i przynajmniej wywalić wszelkie "ekhm" z moich wypowiedzi.

Tak, lubiłam go. Z każdym dniem coraz bardziej. Tego też nie potrafiłam zrozumiale wytłumaczyć, ale jednak... coś przyciągało mnie do niego. I to nawet bardzo silnie...

Pochłonięta w swoich myślach, dyskretnie zerknęłam Harry'ego, który szedł obok mnie, patrząc prosto, przed siebie z nieodgadnioną miną. To nie na niej jednak się skupiłam. Szybko przeleciałam wzrokiem po jego twarzy, trochę niedbale ogarniając każdy, nawet najmniejszy jej element. Znacząco zarysowana szczęka, choć nadal z chłopięcym wyrazem, kilka pieprzyków, które odkryłam dopiero dzisiaj, ładnie wykrojone, trochę wąskie usta o odcieniu zadziwiająco malinowym, zgrabny, duży nos, ładne, delikatnie, a jednak znacząco zarysowane brwi, czoło przykryte polokowaną, brązową grzywką... I oczy. Zielona otchłań, odzwierciedlająca jego ciekawską, entuzjastyczną, pogodną naturę, a gdy wpatrzeć się głębiej - zabawność i inteligencję. Serce natychmiast znacząco mi przyspieszyło.

Nie, to nie była znowu taka głupota.

Ale chwila... W powietrzu od ładnych kilku minut wisiało pytanie Harry'ego, a ja zamiast odpowiedzieć, rozmyślałam na jakieś bzdurne tematy. Czując delikatny rumieniec wpływający na moją twarz, delikatnie opuściłam wzrok. Ale już w drugim momencie odczuwałam wewnętrzną potrzebę odpowiedzi na to pytanie, wywołane nieustającym spojrzeniem chłopaka, który w swojej zniecierpliwionej minie najwyraźniej już stracił wiarę w fakt, że odpowiem na to jego pytanie.

Ale czy trzeba było na nie odpowiadać...?

- Nie... Hm.... Nie było okazji, żeby... Więc nie. - wzruszyłam ramionami, dosadnie akcentując swoje niezadowolenie i niepewność z zaistniałej sytuacji, zagryzieniem dolnej wargi.
- Też bym nie chciał z tobą rozmawiać na jej miejscu. Nieźle ją urządziłaś... - rzucił rozbawionym tonem, patrząc na mnie co najmniej wymownie. W tym jego spojrzeniu dostrzegłam niemalże jak jego umysł szybuje mu dokładną retrospekcję tamtejszej imprezy i kulminacyjnego jej punktu.

I nie wiem dlaczego poczułam z tego powodu narastającą irytację.

- Ale ja... - odchrząknęłam, niwelując tym samym samoczynne ataki nieśmiałości. I jeszcze w ramach protestu przed nimi, znacząco zmarszczyłam brwi. - Przepraszam, ale ja też dostałam.
- Wybacz, nie widzę. - Harry uśmiechnął się wymownie, rzucając mi wyzywające spojrzenie. Jego mina... kurczę.! Droczył się, kolejny raz się ze mną droczył.
- Bb-bbo.. - urwałam, nie wiedząc co dalej powiedzeć. Westchnęłam, mimowolnie opuszczając wzrok, ponownie z wielkim zaangażowaniem obserwując własne trampki. Bowiem kolejny raz rumieniec zawitał na mą twarz, lecz tym razem spowodowany myślą o omawianych siniakach. Owszem, pokrywały znaczną część mojego ciała, dlatego też wizja oglądania ich przez chłopaka nie wydawała się najrozsądniejszą. Zwłaszcza, jeśli chodziło o te rejony ogólnie niedostępne szerszej widowni. - W zasadzie to chyba i lepiej...

O matko. Czy ja się właśnie przyznałam do tych głupich, trochę odbiegających od przyjętych norm etycznych myśli.?! Kurczę.! Zmienić temat, zmienić temat, muszę szybko zmienić temat.!

Panicznie zaczęłam przeszukiwać odmęty mego umysłu w poszukiwaniu czegoś neutralnego, ale... no wiadomo, czarna pustka. Całe szczęście rozświetliła się nagle pełnym nadziei, czerwonym błyskiem, wówczas, gdy w oczy rzucił mi się duży plakat, zachęcający do udziału w znanym programie muzycznym, który wyłania przyszłe gwiazdy estrady.

X Factor. Muzyka. Koncert. Harry śpiewa. Ładnie śpiewa. Przesłuchanie. Hm, i dzięki takiemu sprawnemu kojarzeniu chyba miałam już temat...

- Ekhm... Byłeś kiedyś...? - niezobowiązująco machnęłam ręką w kierunku wielkiego plakatu. Oczywiście zwróciłam tym jego uwagę, przez co jego szmaragdowe spojrzenie od razu powędrowało w tamtą stronę.
- Na przesłuchaniu.? - szybki rzut oka na informację wystarczył mu, by zrozumieć o co mi chodziło. A gdy mu się to udało, uśmiechnął się tajemniczo, na chwilę spuszczając głowę. A gdy ją podniósł, swoje zielone tęczówki wbił w moją twarz, jeszcze bardziej poszerzając uśmiech.

I wcale nie myślałam o tych jego dołkach w policzkach. Wcale. Właściwie przez sekundę, ale tylko przez sekundę, mój wzrok powędrował u temu jakże uroczemu elementowi. Niestety, ta sekunda wystarczyła, by serce jakoś szybciej mi zabiło, a ta krew, którą wyprodukowało, przepłynęła natychmiastowo do policzków. Hm, w zasadzie znacznie uderzyła mi również wyżej, gdzieś tam w odmętach mego umysłu, bowiem za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć co trzeba zrobić, by móc odpowiedzieć. A nie chcąc robić z siebie większego bezmózga niż i tak już jestem w jego oczach, po prostu skinęłam głową w odpowiedzi.

- Nie, właściwie to nie. Chciałem, ale byłem za młody. Zresztą... - w połowie wypowiedzi urwał swoją myśl wzruszeniem ramion.
- Hm.? - mruknęłam, zaintrygowana tym drugim powodem jego rezygnacji. I to nie to, że panicznie chciałam kontynuować temat, by zniwelować pamięć o poprzednim. Po prostu...

Będąc na koncercie byłam nim oczarowana. I nie chodzi mi wcale o jego uroczy wygląd. Ma głos, ma zdolności, ma predyspozycje i jak najbardziej pasuje do sceny. Co więcej, widać było, że to co robi sprawia mi ogromną radość. I może nie byłam zbyt obiektywna, czy ogarnięta w tym temacie, ale wiedziałam jedno. Harry jest szalenie dobry w tym co robi i zdecydowanie nie powinien tego zmarnować.

- Nie wiem czy bym się nadawał. - odpowiedział dopiero po naprawdę dłuższym zastanowieniu, marszcząc brwi i wykrzywiając usta w dosyć niepewny siebie sposób.

Harry Styles niepewny siebie i własnych możliwości.? No tego to jeszcze nie było...

Dobra, nie znałam go aż tak dobrze, żeby wypowiadać się o jego przyzwyczajeniach, ale jednak... nie pasowało mi to do tego energicznego chłopaka. Poza tym naprawdę dobrze śpiewał i musiał o tym wiedzieć, skoro grał w zespole, zapraszano go na koncerty szkolne, może nawet na coś dalej... A właśnie, gdzie oni w ogóle grywali.?

Niestety, tok rozmowy nie pozwalał mi na zadanie tego jakże nurtującego mnie pytanie. Ale zapisałam je w pamięci, jako ewentualny temat do rozmowy, gdyby jednak znowu zapadła między nami jakaś cisza. Ale to potem, daleko potem. Jak na razie musiałam jakoś przekonać Harry'ego o tym, że się nadaje. Bo z pewnością się nadawał...

- Ale... hm. - niepewnie spojrzałam na chłopaka, starając się wykrzesać gdzieś z wnętrza, naprawdę głębokiego wnętrza, siłę by go jakoś wesprzeć. I żeby to jakoś zaakcentować, mocniej zacisnęłam swoją dłoń na jego. - Ja... ekhm. Ja byłam na waszym występie. - zauważyłam, że Harry mimowolnie się uśmiechnął. A ja oczywiście zaczerwieniłam, starając się odsunąć w jak najdalszy kąt mojego umysłu wspomnienie o tamtym jakże upokarzającym... incydencie. Wsparcie, wsparcie, wsparcie. Miałam przecież wspierać Harry'ego, a nie urządzać sobie jakieś dziwne rekonstrukcje wydarzeń... - Wypadliście... hm, wasz występ był dobry. Naprawdę dobry. - mruknęłam cicho. By jednak przekonać chłopaka do sensowności moich słów, spojrzałam mu prosto w oczy i... od razu tego pożałowałam. Ta zieleń była zdecydowanie zbyt niebezpieczna dla mojej logiki... Skutecznie ją burzyła, pozostawiając jedynie wielką, czarną dziurę w mym umyśle. A nie mogłam sobie na to pozwolić, bo... bo...

No właśnie, dlaczego.?

- No tak, może i był dobry... - niepewny ton Harry'ego natychmiast przypomniał mi o jego zwątpieniu we własne możliwości oraz o tym, że ja miałam mu je przywrócić. Ja. Osoba ledwo myśląca, która nie składa zdań w logiczny sposób. To po prostu... Dobra, może i porywałam się z motyką na Słońce, ale nie mogłam patrzeć na jego sceptyczną, nieco smutną minę, gdy wypowiadał kolejne słowa. - Ale to co innego występować przed grupką kolegów ze szkoły, a co innego czekać na słowo krytyki ze strony znających się na rzeczy ludziach. To bardziej stresujące i nie wiem czy... Wiesz, ja bardzo źle znoszę krytykę.

Westchnęłam głęboko, poważnie zastanawiając się nad jego wypowiedzią. W zasadzie miał trochę racji, różnice w występach przed taką a taką widownią były diametralne. Stres, naciski, próby wpasowania się w poszukiwane normy... Owszem, to mogło przerosnąć niejedną osobę. Ale jednak... Mając przed oczami jego swobodę na scenie, nie wierzyłam, że mogłoby mu się nie udać.

- Ekhm...  Ale... widziałam, że... Na scenie chyba czujesz się dobrze.
- Bo tak jest. - na jego usta wpłynął delikatny uśmiech. - To niesamowite uczucie, nawet trudne do opisania. Przed występem czujesz stres, niepewność, boisz się, że coś nie wyjdzie. Ale gdy zaczynasz śpiewać i wszystko idzie dobrze... Zapominasz o wszystkim. Jest muzyka, jesteś ty. Nawet widownia gdzieś przepada, chociaż wiesz, że jest i cię wspiera. Że podoba się jej to co robisz. I czujesz się wtedy wyjątkowo, bardzo wyjątkowo. No, przynajmniej ja tak mam. - wraz z ostatnim słowem, wzruszył beztrosko ramionami. I znacznie pogłębił swój uśmiech, co tylko znacznie mnie ucieszyło. I w dodatku, nadal zasłuchana w jego interesującej wypowiedzi, zdołałam przełamać barierę nieśmiałości.
- Brzmi ciekawie. - rzuciłam automatycznie, odwzajemniając jego gest.
- Jest ciekawe. - albo się przewidziałam, albo to spowodowało, że jego uśmiech stał się jeszcze szerszy i jeszcze bardziej pogodny. A te jego dołeczki w policzkach jeszcze bardziej widoczne... Ehhh. Dziewczyno, skup się lepiej na jego słowach... - I bardzo odstresowujące. Taka trochę ucieczka na chwilę od problemów... W sumie dlatego zainteresowałem się muzyką.
- Naprawdę.? - szczerze zainteresowana jego słowami, nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta pytania. Harry jednak nawet nie zwrócił na niego uwagi, nagle wpadając w dziwny trans patrzenia przed siebie w bliżej nieokreślony punkt. I to tak intensywnie, że przez moment nawet nie mrugnął. Dopiero, gdy postanowił pociągnąć dalej swoją wypowiedź, zamrugał kilka razy swoimi długimi rzęsami i wsuwając prawą dłoń do kieszeni, zagryzł dolną wargę.

- Rozwód rodziców był bardzo stresujący. To był dla mnie bardzo dziwny okres. Wiesz, nagle mi się rozpadł dom... W ramach pocieszenia dostałem wtedy od ojca gitarę. Okej, nadal nie umiem na niej grać, ale to dlatego, że na złość ojcu umyślnie ją ignorowałem. W sumie to głupie i szczeniackie z mojej strony, ale czego się spodziewać... Miałem siedem lat.
- Więc jak...? - zmarszczyłam brwi, zachodząc w głowę jak ignorując muzykę mógł się nią zainteresować. Z nieukrywanym zainteresowaniem spojrzałam na jego twarz, wzrokiem pobłądziłam do jego oczu, szukając w nich odpowiedzi. Ale poza szmaragdowymi błyskami radości niczego więcej się w nich nie dopatrzyłam. Całe szczęście, Harry postanowił mi to wyjaśnić, bowiem już po chwili kontynuował swoją myśl, mówiąc powolnym, przemyślanym a zarazem beztroskim tonem.

- Robiłem wtedy różne głupie rzeczy buntując się przeciwko całemu światu. I gołą ręką rozbiłem szybę w szkolnej bibliotece. Wiem, głupie. Nadal mam szramy. - wysunął dłoń z kieszeni i delikatnie zaciskając ją, uniósł przed moje oczy. Głową skinął na eksponowany element, więc mój wzrok automatycznie spoczął na jego ręku. I rzeczywiście... Gdy się tak bliżej przyjrzało, na opalonej skórze można było dostrzec kilka poszarpanych, jaśniejszych rys.

Mimowolnie skrzywiłam usta w geście bólu, który z pewnością musiał mu towarzyszyć w trakcie tak poważnego obrażenia. I nie wiedząc co w ogóle mam o tym myśleć, uniosłam wzrok na jego twarz, racząc go moim pytającym spojrzeniem. Westchnął jedynie, ponownie chowając dłoń do kieszeni. A drugą, którą wciąż obejmował moją, chociaż zdążyłam już o tym poważnie zapomnieć, zacisnął jeszcze mocniej. I przetransportował ją tak, że przeplótł nasze palce.

A ja postanowiłam nie dostać zawału od tego jakże niewinnego ruchu i najlepiej skupić się na jego słowach.

- Wtedy miało to dla mnie jakiś sens, chociaż sam nie wiem jaki. Dwa miesiące nosiłem bandaż. Zaraz potem gips, bo Nathan, mój kuzyn-debil uczył mnie jeździć na deskorolce. W jego wykonaniu oznaczało to umieszczenie mnie na desce i krzyki "no jedź, szybciej jedź". Z tym, że nie powiedział mi jak się skręca, więc walnąłem prosto w drzewo. Głupek nawet mi nie pomógł, a... - urwał niespodziewanie marszcząc brwi, a swój uważny wzrok skierował centralnie w moje oczy. - Rozgadałem się.?

Zasłuchana w jego melodyjny, powolny, chrapliwy głos nawet nie zauważyłam kiedy zmienił temat. Skupiłam się bardziej na wizualizacji omawianych przez niego sytuacji i nie powiem, zabawnie wyglądały w moim umyśle. Dopiero kiedy chłopak urwał wypowiedź zorientowałam się, że rzeczywiście, troszeczkę odbiegł od pierwotnego tematu. Ale zwyczajnie nie miałam ani serca, ani tym bardziej ochoty go o tym informować, więc jedynie bezwiednie pokręciłam głową, nieśmiało opuszczając wzrok na nasze splecione razem dłonie.

Wyglądały na tak bliskie, tak... spoufalone, tak... zażyłe. Sprawiały również wrażenie idealnie do siebie pasujących. Nie powiem, żeby ten obraz przypadł zbytnio do mojego gustu, biorąc pod uwagę rumieńce wpływające na moją twarz, ale jednak... Nie doskwierało mi to tak bardzo jak przy poprzednich razach. Fakt, znowu mnie dotykał. Ale jakby nie patrzeć, przy tym, co działo się na London Eye, te splecione dłonie nie były niczym szczególnym. Dało się przyzwyczaić i wyciszyć rumieńce wpływające na twarz. Co nie oznacza, że serce mi było w jakimś normalnym, spokojnym rytmie...

- Czyli tak. - Harry westchnął głęboko, zmuszając mnie, bym powróciła wzrokiem na jego twarz. - Musisz mi wybaczyć, ale gdy zaczynam się czuć przy kimś swobodnie i mam przynajmniej wrażenie, że ktoś mnie słucha, zaczynam gadać. - uśmiechnął się sympatycznie, ponownie jakoś mocniej zaciskając dłoń na mojej. Moje serce znowu znacząco przyspieszyło, a w głowie pojawił się dobrze mi znany zamęt, powodujący dziwne zaburzenia w oddychaniu. Ojj, chyba zaczęło mi się też robić dziwnie gorąco...

Harry, do stu choinek, przestań mi to robić.! Bo znowu zacznie mi to doskwierać, albo co gorsza... w końcu zemdleję.

- To dobrze. - mruknęłam cichutko, próbując odwrócić jego uwagę od moich dziwnych przypadłości. I żeby nie było, że znowu mam nawroty nieśmiałości, zmusiłam się do delikatnego uśmiechu i utrzymanie wzroku na jako-tako porządnej wysokości. I chyba udało mi się tym wszystkim przekonać Harry'ego, że wszystko gra.

Tylko ta ręka...

- No więc za tą rozbitą szybę dostałem karę. Żaden chłopak nie chciał wtedy występować w szkolnych przedstawieniach, bo to było takie babskie. - dla dodania wagi swoim słowom, przewrócił teatralnie oczami. A ja zignorowałam uczucie zdenerwowania, pojawiające się tuż po jego szowinistycznych słowach. - Ale organizatorka tego wszystkiego potrzebowała kilku chłopaków. Niestety, była bibliotekarką, więc za karę kazała mi wziąć udział w tym idiotycznym przedstawieniu. - zrobił zbolałą minę, znacząco przeciągając lewy kącik ust w pełnym zrezygnowania geście. - Nawet nie wyobrażasz sobie jak kumple się ze mnie śmiali... Ale zagryzłem zęby i udało mi się. Wtedy, na scenie, po raz pierwszy poczułem, że śpiewanie to coś niesamowitego. - uśmiechnął się delikatnie, z każdym kolejnym słowem tylko pogłębiając uśmiech. - W ogóle wtedy kilka osób stwierdziło, że mam jakiś talent w tym kierunku. Więc zacząłem się tym interesować, mama i siostra tylko mnie w tym wspierały... Co prawda nigdy tak na prawdę nie uczyłem się śpiewać, ale udało mi się załapać do jeszcze kilku przedstawień. Z każdym kolejnym występem i wykonywaną piosenkę uświadamiałem sobie, że muzyka jest niezłą odskocznią. Coraz bardziej w nią wsiąkałem, stała się moją pasją. Potem pojawili się chłopaki, przyjęli mnie do zespołu... I tak gramy przy różnych okazjach, najczęściej, jak widziałaś, w szkole. - zakończył cały wywód uważnym i chyba zaciekawionym spojrzeniem na moją twarz, najwyraźniej chcąc sprawdzić moją reakcję.

A ja.? A ja byłam pod wrażeniem całej jego historii. Zabrzmiała tak... fajnie, prawdziwie i szczerze. I to na tyle, że czułam coraz większą nić sympatii do tego polokowanego osobnika. Opowiadając mi to wszystko w jakiś sposób mi zaufał, powierzył część swojego życia, przybliżył jakiś element samego siebie. Dowiedziałam się kilka nowych faktów i kurczę... był mi przez to bardziej bliższy.

Pozostawał jedynie fakt, że właśnie rozmawialiśmy o rozwijaniu talentu i próbach pokazania się światu...

- A próbowaliście... hm... no nie wiem... jakieś konkursy.? - spytałam cicho.
- Raz. - kiwnął głową, na moment zamyślając się głęboko. - Jakiś rok temu. I zajęliśmy pierwsze miejsce. To było totalnie niesamowite, poczuć, że ktoś docenia twój talent. - jego twarz kolejny raz rozświetlił promienny uśmiech. - Pomyślałem nawet, żeby zacząć działać w tym kierunku, ale ciągle byłem za młody. A gdy tak czekam i czekam, zaczynam myśleć, że może wcale nie jestem w tym taki dobry... Mają tam tysiące kandydatów, więc po co im taki ja. - bezradnie wzruszył ramionami, ponownie wracając do swojej niepewności. A już kurczę, byłiśmy na dobrej drodze...

No i jak kurczę miałam mu pomóc w siebie uwierzyć.? No jak.? Wesprzeć, pokazać, że dałby radę... Bo byłam przekonana, że gdy tylko by się gdzieś zgłosił, ująłby jurorów bez problemu. Tylko niby jak miałam mu to powiedzieć...?

- Hm... Żeby zrobić na nich wrażenie... I na przykład powalić ich na kolana... Bo skoro chociaż raz przemknęło ci przez głowę, że powinieneś spróbować, to... - zawahałam się. Nie, nakazywanie mu czegokolwiek nie było zbyt dobrym pomysłem. Czując napływający skądś rumieniec, opuściłam wzrok i zamrugałam kilka razy powiekami dla uspokojenia. - Ekhm, przepraszam...
- Mówiłem ci, że nie musisz przepraszać mnie za to, że chcesz wyrazić własne zdanie. - odparł natychmiast dosyć wesołym tonem. I założę się, że gdybym podniosła oczy mogłabym zobaczyć jego zaczepny uśmiech. - Mów, wyrażaj opinie, nawet krytykuj...

Nieśmiałość nieśmiałością, ale... aż się prosiło, niemalże błagało o komentarz. I nie mogłam, po prostu... musiałam. Musiałam pokazać, że właściwie jestem normalnym człowiekiem, który też posiada poczucie humoru.

- Ekhm... Sam przed chwilą powiedziałeś, że źle znosisz krytykę. - pomimo ścisku w żołądku, uśmiechnęłam się delikatnie, starając zachować się zaczepny charakter. Nie wiem czy dlatego, by pokreślić wagę słów, czy raczej dlatego, że w ogóle zdołałam je wypowiedzieć... Ale kurczę...

ZROBIŁAM TO.! Zażartowałam. Zainicjowałam przyjazne droczenie. Sama. Z własnej woli. Czerpiąc z własnego pomysłu. I... kurczę, UDAŁO MI SIĘ.! :).

Czy można być z siebie bardziej zadowolonym.?

Harry spojrzał na mnie zaskoczony, niemniej jednak z wyraźną dumą w oczach. Na ustach błąkął mu się delikatny uśmiech podziwu, mieszający się z osłupieniem. Na tyle szerokim, że przez moment nie wiedział jak zareagować. Zmarszczył jedynie brwi w geście dezorientacji, wzrokiem błądząc w nieopisanym chaosie po mojej wielce zadowolonej twarzy. Po chwili jednak zdołał chyba ustabilizować myśli, bowiem i ze spojrzeniem się zatrzymał, niezobowiązująco patrząc mi w oczy. Po czym parsknął śmiechem.

Donośnie, lekkomyślnie, radośnie, zaraźliwie. Ale przede wszystkim... w ogóle. Ucieszyłam się, że zdołałam go rozbawić i trzeba przyznać... mój poziom ego znacznie wzrósł. Ale co z tego, skoro już sekundę później kolejnym zaciśnięciem mojej dłoni Harry skutecznie wykruszył dobry humor z mojej głowy, pozostawiając w niej jedynie ogólny zamęt, powoli pochłaniany przez wielką, czarną dziurę. I ten irytujący rumieniec, który nie omieszkał zaszczycić mnie swoim znaczącym pojawieniem się...

Ehhh, kiedy to się w końcu skończy.?!
...

Taka zabawa w kotka i myszkę trwała przez całą drogę do odpowiedniego przystanku i później przez męczącą podróż autobusem. Niby rozmawialiśmy, to znaczy... oczywiście to Harry mówił w większości. Ja, chwilami czując się swobodnie w jego towarzystwie, jedynie zadawałam krótkie pytania w momencie, gdy coś ominął w tej swojej nieustannej paplaninie. Ale przynajmniej dowiedziałam się od niego wielu ciekawych rzeczy odnośnie tej całej jego relacji z muzyką.

Właściwie dowiadywałam się tego wszystkiego przez cały czas, czyli aktualnie w trakcie powolnego spaceru w stronę mojego domu. Harry bowiem znowu szarmancko zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, a ja jak przystało na dziewczynę, która oczywiście poprzednio zapomniała mu oddać bluzę, zgodziłam się.

Tak, tak, ja i moje wybieranie się... Oczywiście z tego wielkiego pośpiechu zapomniałam zabrać ze sobą tą jego bluzę, która nadal pewnie leżała na kanapie w nienaruszonym stanie. To znaczy... powinna tam leżeć. W zasadzie nigdy nie wiadomo co tata czy Allison mogli z nią zrobić. A na samą tą myśl aż mnie ścisnęło w dołku.

Westchnęłam głęboko, zaklinając w duchu dwójkę tych narwańców, by przypadkiem niczego głupiego nie wymyślili. Bowiem nim się zorientowałam, w połowie zasłuchana w jego kolejnych opowieściach, a w połowie pochłonięta własnymi myślami, nagle znaleźliśmy tuż przed domem mojego taty, przystając tuż przed jego bramką.

Rozejrzałam się dookoła, początkowo nie do końca wiedząc co się dzieje. Dopiero stanowcze, aczkolwiek delikatne pociągnięcie ze strony Harry'ego niejako doprowadziło mnie do logicznego ocenienia sytuacji. I kiedy zgrabnym ruchem pociągnął mnie za rękę w ten sposób, że nagle, nie wiadomo jak znalazłam się naprzeciwko niego, wysiliłam się również na skromny uśmiech.

Co tu ukrywać... Dopiero wówczas zorientowałam się, że zmierzch zapadł już dawno, a ulice rozświetlał jedynie nikły blask tych starych, poniszczonych latarni. Właśnie jedna taka stała w całkiem niedalekiej odległości od nas, więc postać Harry'ego przede mną była całkiem nieźle oświetlona. I co za tym idzie, dosadnie widoczna...

A biorąc pod uwagę fakt, że właśnie delikatnie się uśmiechał, a więc policzki ozdobione były tymi jego uroczymi dołeczkami, wolałam się subtelnie stamtąd ewakuować.

- Ekhm... Poczekasz.? Ja... hm... skoczę po bluzę. - mruknęłam cichutko, uciekając wzrokiem w dół, przed jego jakże natarczywym spojrzeniem, nieustannie błądzącym po mojej twarzy.
- Okej. - uśmiechnął się jedynie, uwalniając moją dłoń z niewolniczego uścisku.

Automatycznie odwzajemniłam gest, czując wszechogarniające zadowolenie z powodu odzyskania pełnej swobody w prawej dłoni. I żeby jeszcze ją zaakcentować, zgrabnym uchem założyłam mały kosmyk rudych włosów za ucho. I nadal się uśmiechając, z pewnością głupkowato, zrobiłam delikatny obrót w prawo. Opuszczając głowę, wzięłam głęboki wdech, po czym szybkim krokiem ruszyłam do domu.

W duchu modliłam się, by wewnątrz nikogo nie było. Ale mogłam jedynie tylko o tym marzyć, bowiem niektóre okna pokrytego nocą domu, świeciły złowrogo jasnym blaskiem umieszczonych w danym pomieszczeniu żyrandoli. No to chyba dosadnie oznaczało, że owa dwójka znajduje się właśnie w domu i według mojego czarnego scenariusza - czeka na mój powrót.
...

Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły. Nikt na mnie nie czekał, co więcej, nawet nie zauważył mojej obecności. A co najlepsze, niezidentyfikowany ktoś, jeszcze bardziej ułatwił mi sytuację niepostrzeżonego wymknięcia się z domu, wieszając bluzę na haczyku tuż przy drzwiach. Tak więc bez większego zastanowienia, sięgnęłam po pożądany przedmiot, natychmiast kierując się do wyjścia.

Zanim jednak wyszłam, rozejrzałam się po zaciemnionym korytarzu, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów obecności taty i Allison. I kurczę... nic nie usłyszałam, a to chyba nie wróżyło nic dobrego. Zatrzymując w płucach powietrze, cichutko wymknęłam się z korytarza i równie starannie zamknęłam drzwi. I mało co nie krzyknęłam z przerażenia, kiedy odwracając się w celu podejścia do Harry'ego, którego zostawiłam przy płocie, nagle znalazłam się z nim twarzą w twarz.

Sapnęłam z przejęcia, próbując wyciszyć donośny łomot mojego wystraszonego serca. No bo co on tu robił.? Miał czekać, owszem. Ale tam, przy płocie, zdecydowanie dalej... Bym mogła się jeszcze porządnie uspokoić, zanim znów znajdę się przy im i przy tych jego dołkach w policzkach. Co mu kurczę do głowy strzeliło, by tu przychodzić...? Ale by nie wzbudzać podejrzeń co do mojej irytacji, a tym bardziej jakichkolwiek pytań, wysiliłam się na delikatny uśmiech.

- Proszę. - wyciągnęłam ku niemu rękę, w której trzymałam czarny materiał. Harry bez wahania sięgnął po nią, po czym uśmiechnął się sympatycznie. - I... ekhm... dziękuję. - niepewnie opuściłam wolną już rękę i z braku większego pomysłu zwyczajnie wsunęłam ją w kieszeń.

Czując na sobie uważne spojrzenie chłopaka, delikatnie pochyliłam głowę. By jednak utrzymać jako-takie pozytywne wrażenie, które ostatnio udało mi się wywołać, całą silną wolę zmusiłam do tego, by na niego spojrzeć. Dyskretnie, niepewnie, spod grzywki, ale jednak... zawsze.

- Nie ma sprawy. - rzucił wesoło. - Polecam się na przyszłość. A w sumie to może i nie... - zmarszczył brwi, udając, że głęboko się zastanawia. - Wczoraj tragicznie zmarzłem.

Z jego tonu wywnioskowałam, że żartował. Więc przeprosiny, które już niemalże wychodziły z mojej krtani, zachowałam wyłącznie dla siebie. A w odpowiedzi sypnęłam jedynie krótkim, nieco nieśmiałym uśmiechem. Od którego Harry przewrócił jedynie oczami i gdy myślałam, że w jakiś sposób go uraziłam, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, nagle uśmiechnął się szeroko.

- No dobra... - westchnął, przybierając konspiracyjny, nieco ściszony ton, nie kryjąc swojego niezrozumiałego dla mnie rozbawienia. - Widzę, że mi się nie udało. Pozwól więc, że sięgnę po radykalniejsze środki. I nawet twoja czkawka mi nie przeszkodzi. - wypowiadając owe słowa dosyć powoli i szalenie wyraźnie, cały czas uśmiechał się co najmniej bezczelnie. A gdy skończył, zrobił kilka małych kroków w moim kierunku.

O matko, czy on...? Znowu.?!

Wraz z przybliżaniem się ku mnie jego osoby, moje serce łomotało coraz to szybciej i niestety, coraz to głośniej. W dodatku gdy już w końcu zdecydował się przystanąć, zrobił to w tak małej odległości ode mnie, że niemalże mógł na własnym ciele poczuć mój łomoczący i nienaturalnie przyspieszony puls. Co, jakby nie patrzeć nie bardzo mi odpowiadało...

Przełykając głośno ślinę, zmusiłam się do spojrzenia na jego twarz. Oczywiście przez wszechogarniającą nieśmiałość, sił wystarczyło jedynie na przyjrzenie się jego szczęce. Dostrzegłam wówczas kilka pieprzyków, jakże charakterystycznych dla niego, których dotąd jakimś cudem nie zauważyłam. Zaintrygowana, poczęłam je nawet liczyć, co niejako pozwalało mi się uspokoić i uciszało bicie mojego serca. Oczywiście do czasu, kiedy Harry niespodziewanie, aczkolwiek bardzo delikatnie ujął moją dłoń, splatając nasze palce.

Łagodnie przyciągnął mnie do siebie, tym samym zmniejszając odległość do absolutnego minimum. Pomiędzy nami już nic nie było. Absolutnie nic. Nawet powietrza. Przed sobą napotykałam jedynie opór, stanowiony przez jego stanowczą, pewną siebie i jakże ciepłą sylwetkę. Która przynosiła mojemu rozdygotanemu ciału pewne ukojenie, spokój, poczucie pełnego bezpieczeństwa i... tego czegoś, co w owym momencie bardzo trudno było mi określić.

Ale co mi po określaniu, skoro Harry stał tuż przede mną... tak blisko... cholera, naprawdę niebezpiecznie blisko... i najwyraźniej chciał dokończyć to, co wczoraj przerwał mu mój niespodziewany atak czkawki. Zorientowałam się w jego zamierzeniach dopiero wtedy, gdy drugą dłoń uniósł do mojej twarzy, ujmując moją brodę pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. I subtelnym, praktycznie niewyczuwalnym ruchem zmusił mnie do tego, bym uniosła głowę.

Oczywiście poddałam się bez zastanowienia, czując, że moje ciało powoli bezwładnieje i niemalże traci swoje wszystkie funkcje życiowe. Nie miałam sił oddychać, zmusić swojego serca do bicia, a co dopiero mówić o szukaniu jakiejś neutralnej lokalizacji na jego twarzy. W tym momencie moje zmysły były na tyle pomieszane, że mój wzrok bezwolnie podążył ku jego szmaragdach ukrytych w spojrzeniu i po prostu... już doszczętnie odpłynęłam, niemalże tonąc w jego niezwykle soczyście zielonych tęczówkach.

Niemalże w tym samym momencie Harry pochylił delikatnie głowę, rzucając mi wymowne i jakże bestialsko pociągające spojrzenie zza sieci gęstych, czarnych rzęs. Automatycznie wstrzymałam oddech, bojąc się poruszyć w jakikolwiek sposób.

Bo co miałam robić.?  Nie pozostało mi nic innego jak stanie nieruchomo, rumienienie się i próby wyciszenia galopującego serca. Ale nawet tego nie zdążyłam dobrze wykonać, bowiem nim się obejrzałam jego wargi zdążyły połączyć się z moimi.

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

O MÓJ BOŻE.!

Harry Styles, ten sam Harry Styles, który samą swoją obecnością powodował dziwne zakłócenia w moim mózgu właśnie mnie całował. WŁAŚNIE MNIE CAŁOWAŁ.!

Pomimo całej obrzydliwości wymieniania się zarazkami, to było... Rozkoszne. Naprawdę bardzo rozkoszne. Taka... nieporównywalna z niczym przyjemność, skupiająca się w okolicy ust. Dokładnie rzecz ujmując w miejscach, gdzie jego słodkie, delikatne i jakże miękkie wargi stykały się z moimi, rozgrzewając je swoją natarczywością i jednocześnie subtelnością oraz czułością.

Cóż, w sumie to Harry odbębniał teraz całą robotę. Ja jedynie czerpałam z tego przyjemność, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że na dłuższą metę to egzaminu nie zda. Wiedziałam, że muszę poczynić jakikolwiek krok, by chociażby dać mu do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko, ale... bałam się. Cholernie bałam się odwzajemnić jego pocałunek, by niczego nie zepsuć swoim amatorstwem. Ale kiedy w końcu się na to odważyłam, poczułam, jakbym się unosiła nad ziemią. Po prostu zatraciłam się w tym kompletnie. A oprzytomniałam na chwilę dopiero wówczas, kiedy językiem subtelnie, wcale nie nachalnie rozchylił moje wargi, łącząc się z moim w przedziwnym tańcu.

O MAMO.! Ciepło. Zaczynało mi się robić cieplej. Coraz cieplej. Coraz, coraz cieplej. Tylko nie rumieńce, proooooszę. Ale mogłam jedynie pomarzyć o tym, żeby na moich policzkach nie pojawiły się wypieki po tym, jak Harry wtargnął z językiem do moich ust.

No błagam.!

Nie wiedziałam. Nic nie wiedziałam. A już zwłaszcza nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Czułam, jak moje ciało na krótką chwilę bezwładnieje, zupełnie poddając się jego pocałunkom, dotykowi i milionom innych rzeczy, które składały się na tło, potęgując odczuwania tej wszechogarniającej przyjemności płynącej z pocałunków.

Zatraciłam się. Cholera, zatraciłam się w tym stuprocentowo. Moje myśli były w stanie krążyć tylko i wyłącznie wokół tego chłopaka, który swoimi pieszczotliwymi pocałunkami doprowadzał mnie niemalże do obłędu. Bo jak można tak po prostu w jednym momencie zapomnieć o wszystkim i skupić się wyłącznie na jednym...?

Poniesiona dokładnie tym czymś, czego nie mogłam określić, wyswobodziłam swoją dłoń z jego uścisku, przesuwając opuszkami palców wzdłuż jego przedramienia, po odsłoniętej skórze. Odebrał to w ewidentnie entuzjastyczny sposób, bowiem zadrżał znacząco, po czym zaszczycił mnie delikatnym, pochłoniętym przez pocałunki uśmiechem.

Najwyraźniej tym spontanicznym, lekkomyślnym i zupełnie nieprzemyślanym gestem jeszcze bardziej go zachęciłam. Powoli, naprawdę bardzo powoli przesunął prawą dłonią wzdłuż mojej talii, ramiona i barku, zatrzymując się na szyi. Początkowo chyba chciał przesunąć ją na kark, wplatając palce w moje włosy. Poczynił do tego już nawet pewne kroki, ale w pewnym momencie zrezygnował. I obie dłonie, niemalże równocześnie, skierował ku twarzy.

Mniej więcej w tej samej chwili oderwał się od moich ust, biorąc głęboki, zbawczy oddech. Również skorzystałam z tej okazji, biorąc z niego przykład. Jednak kiedy zorientowałam się, że chłopak przygląda mi się z żywym, błyszczącym zielonością zainteresowaniem w oczach, zapomniałam co miałam robić. Zwłaszcza, że Harry niemalże ujął moją twarz w swoje zimne dłonie, niejako chłodząc moje rozgrzane policzki. Cóż, po chwili i tak znowu je rozpalił, po raz kolejny łapczywie wpijając się w moje usta, zasypując je milionami uniesień i pieszczot.

Ile to trwało.? Nie mam pojęcia. Dla mnie czas się zatrzymał. Byłam jedynie ja i on, obdarowujący się jedną z najznamienitszych przyjemności, jaka istniała na tym świecie. Dopiero po znacząco dłuższej chwili zaczęłam powoli powracać do świadomości, kiedy to Harry zaczął osłabiać pocałunki. A już sekundę później zakończył cały proces, delikatnie przygryzając moją dolną wargę. Co nie ukrywam, też odebrałam jako szalenie przyjemne.

A gdy już na dobre oderwał się od moich ust, nie oddalił się ode mnie dalej niż o kilka centymetrów. Wciąż  czułam na swojej twarzy jego ciepły oddech, a w moje nozdrza docierał zapach jego perfum, które tak bardzo mieszały mi w głowie. Pomiędzy kolejnymi atakami dziwnych przypadłości, zdołałam dostrzec jak Harry uśmiechał się delikatnie, aczkolwiek niejako arogancko, jednocześnie gładząc kciukiem mój rozgrzany policzek. Zauważyłam również jak jego oczy błyszczą, wpatrując się we mnie z całą zachłannością, łapczywością i przyjemnością, z jaką jeszcze przed chwilą mnie całował. Przez moment zatęskniłam za dotykiem jego ust i aż miałam ochotę znów zatracić się w całowaniu jego cudownych warg. Ale silne zawirowania w moim mózgu skutecznie odsunęły ode mnie ten pomysł.

Cóż, zwyczajnie zakręciło mi się w głowie. I znowu zapomniałam. Zapomniałam o wszystkim. Zapomniałam o świecie, zapomniałam o oddychaniu, zapomniałam o tym, że moje serce powinno pracować... Krew przestała krążyć w żyłach, większość mięśni po prostu odmówiła posłuszeństwa... Czułam, że zaraz po prostu odpłynę. Właściwie to już nawet zaczynałam lecieć. I tylko czekałam na twardy kontakt z podłożem i tą ciemność, która powoli zaczęła mnie ogarniać...

- Ej, Lou... Lou.! Nie mdlej mi tutaj.! - spanikowany głos Harry'ego jakimś cudem pozostawił mnie przy niejakiej świadomości. Nie upadłam, nie zatraciłam się w ciemności, nie straciłam kontaktu ze światem, bo przecież czułam czyjeś silne dłonie na moich ramionach, które to z takim zdecydowaniem i sprytnością udaremniły mój upadek... Ale pomimo tego czułam, że coś jest jednak nie tak, więc pochyliłam się znacząco do przodu, próbując złapać powietrze. I oparłam dłonie na kolanach, by przypadkiem jeszcze nie polecieć na twarz...
- Wszystko dobrze.? - Harry, stojący tuż przy moim prawym boku pochylił się razem ze mną, opierając swoje dłonie na mojej talii, tym samym usiłując jakoś mi pomóc. Cóż, z pewnością pozwalało mi to na utrzymanie jako-takiej równowagi, ale jednak dosyć niekorzystnie działało na mój system nerwowy. W miejscu, gdzie jego dłonie stykały się z moją osobą poczułam dziwne ciepło, które zaczęło promieniować po całym organizmie, finalizując swoją falę na moich policzkach. W tej sytuacji jedyne na co było mnie w tym momencie stać, to delikatne skinięcie głową. I przy kolejnych kilku naprawdę głębokich oddechach, założenie za ucho opadających mi na twarz włosów.
- Jakoś ci nie wierzę... - Harry przyglądał mi się z dosyć wyraźnym niepokojem w swoich zielonych tęczówkach. - Usiądź. - łagodnym, aczkolwiek stanowczym gestem pomógł mi wrócić do pionowej postawy, po czym przeprowadził mnie do schodków. I nadal trzymając dłonie na mojej talii, niemalże siłą posadził mnie na najwyższym schodku.

Zimna posadzka była trochę niekomfortowa jeśli w grę wchodziło siedzenie, ale w tym momencie miałam to centralnie w nosie. Skupiłam się bowiem na próbach powrotu do jakiejkolwiek normalności poprzez wyciszanie galopującego serca, czy niwelowanie zawrotów głowy. Większego lekarstwa jednak na to nie posiadałam, także musiałam zadowolić się zwykłym pochyleniem głowy, oparciem łokci na dygoczących kolanach i wpleceniem palców we włosy, co w moim zamierzeniu miało mi w jakikolwiek sposób pomóc.

Niestety, nawet po kilku minutach jakakolwiek ulga w moich przypadłościach nie następowała. Próbowałam jeszcze z głębokimi oddechami, zaciskaniem oczu, niemyśleniem o tym co się stało... Ale kurczę, jak miałam o tym zapomnieć, skoro ON tam nadal był, tuż obok mnie i to na tyle blisko, że jego zapach wsiąkał w moje nozdrza.? No proste pytanie - zwyczajnie nie mogłam.!

Gdybym jeszcze go nie widziała... Ale nie, mój wzrok musiał oczywiście podążać ku niemu. Nawet pomimo tego, że jedynym źródłem jakże nikłego światła była latarnia przy jezdni oraz tego, że świat przysłaniała mi właśnie całkiem solidna ruda kurtyna stworzona z moich włosów, które dzięki znaczącemu pochylaniu głowy opadały mi na twarz. Co z tego, że zasłaniały moje oczy, skoro i tak dosyć wyraźnie i dosadnie go widziałam.

Znajdował się bowiem tuż przede mną. Klęczał na o dwa stopnie niższym schodku, swoimi dłońmi nerwowo pocierając o dżinsowy materiał swoich spodni, znacząco naciągnięty na kolanach. Z niepewnością i najprawdopodobniej troską wypisaną zarówno w szmaragdowych tęczówkach, jak i ogólnej minie poprzez delikatne zagryzienie wargi, wpatrywał się we mnie bardzo uważnie. W jego wyrazie twarzy doczytałam się również pewnego wahania, a zważając na to, że w swojej podróży po nogach, kilka razy przypadkowo dotknął mojego kolana, domyślałam się, że chciał mi jakoś pomóc. Cóż, sama nie do końca uświadamiałam sobie jak mogę się uspokoić, ale wiedziałam jedno - jego obecność zdecydowanie mi w tym nie pomagała. Więc najlepiej by było, żeby nie w żaden sposób domyślał się mnie dotykać.

- Lepiej.? - całe szczęście niczego takiego nie wymyślił, stawiając na zwyczajne, nieskomplikowane, niejako niezobowiązujące, ale jednak troskliwe pytanie. Cóż, jakby nie patrzeć, wypowiedzianego tuż przede mną, w tej jakże niedalekiej odległości. Która jeszcze się tylko zmniejszyła, kiedy Harry wyciągnął ku mnie rękę i jakże dbałym gestem, założył kilka kosmyków moich włosów za ucho. Pozbawił mnie tym samym jakiejkolwiek linii obrony przed tym jego pociągającym, szmaragdowym spojrzeniem rzucanym mi spod sieci gęstych rzęs.

I to mi miało niby pomóc wrócić do normalnego stanu.?!

No właśnie, na pewno nie. Mogłam się jedynie bezmyślnie w niego wpatrywać i nie próbować... ehhh. Nie da się ukryć, że jego głos, ten chrapliwy, gardłowy, już nieco niski głos, nawet po dłuższej chwili odbijał się echem w moich uszach, przywracając kolejną chęć pocałunku.

Dobry Boże, Louise, ty niewyżyty pocałunkoholiku. Przed momentem ledwo pierwszy raz się całowałaś, a już usiłujesz zamęczyć biednego chłopaka...

Skrępowana, poczułam jak na policzki wracają mi dobrze znane mi rumieńce, pokrywając moją twarz dorodną czerwienią. Niestety, biorąc pod uwagę fakt, że zostałam właśnie pozbawiona mojego schronu w postaci opadających na twarz włosów, musiałam się zadowolić zwyczajnym opuszczeniem głowy i zaangażowanym wpatrywaniem się we własne dłonie. Które, nie da się ukryć, całkiem nerwowo i całkiem znacząco dygotały. Zresztą, jak całe moje ciało w owym momencie...

Tymczasem Harry postanowił się przemieścić. Czy to dobrze.? Sama nie wiem... Zajął bowiem miejsce na niższym schodku, trochę po mojej prawej. A swoją sylwetkę ułożył w ten sposób, że przyglądał mi się z dołu, w dodatku znaczącą powierzchnią kolan stykając się z moimi
Z pewnością mi to nie pomogło, biorąc pod uwagę nawrót palpitacji serca, pogłębienie rumieńców i ogólne odmóżdżenie mojej świadomości.

By wziąć się jakoś w garść, głęboko zaczerpnęłam powietrza, bardzo powoli wypuszczając je z płuc. Nie mam pojęcia czy w jakikowiek sposób mi to pomogło, zwłaszcza, że przez cały czas kątem oka obserwowałam Harry'ego. I dostrzegłam jak zgrabnym ruchem przeczesał dłonią swoją polokowaną grzywkę. I kryło się w tym trochę niepokoju, ale też i trochę... rozbawienia.?

Tak Styles, bo to szalenie zabawne...

- Przepraszam, nie sądziłem, że... Nikt nigdy nie zareagował w ten sposób. - najwyraźniej jakimś sposobem przejrzał mnie i to moje zdekoncentrowanie jego reakcją, postanawiając mi ją wyjaśnić. I owszem zrozumiałam. Zrozumiałam z tego tyle, że właśnie, jak zwykle zresztą, zachowałam się jak zupełnie odmóżdżone stworzenie tak... dosadnie reagując na pocałunek.

I nie powiem, żeby w jakikolwiek sposób mi się to spodobało. Nie to, żebym od razu niegdyś wyobrażała sobie tą chwilę, zwłaszcza z nim, ale jednak... kiedyś tam... przez przypadek... coś mi do tej głowy wpadło. A smutna prawda była taka, że ten występ, który właśnie wykonałam, nijak nie miał się do krótkiego, delikatnego, romantycznego i przede wszystkim niewinnie krótkiego całusa, który to był właśnie tym idealnym pierwszym pocałunkiem w mojej wyobraźni. I kurczę... Nie było mi z tą myślą w jakikolwiek sposób przyjemnie. Zwłaszcza, że Harry w jakiś sposób zdawał sobie z tego sprawę...

Mimowolnie posłałam mu urażone spojrzenie. Harry jedynie wykrzywił usta w pełnym uśmiechu, zaraz jednak poważniejąc na siłę. Marszcząc brwi z pewnością w udawanym zamyśleniu, zagryzł dolną wargę. Najprawdopodobniej po to, żeby zwyczajnie nie wybuchnąć śmiechem. Bo właśnie te takie szalono-lekkomyślne błyski w szmaragdzie jego tęczówek zdradzały jego głębokie rozbawienie.

- Przepraszam. - odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. - Nie powinienem... Chyba mnie poniosło. To trochę za dużo jak na pierwszy pocałunek. To nawet nie wyglądało na pierwszy pocałunek. To już bardziej zaawansowany poziom. Ale... Ekhm, nieważne. - uśmiechnął się tajemniczo, zupełnie jakby jedynie do siebie. A ja przecież wcale nie zachodziłam w głowę co mógł mieć na myśli... Bo co to mnie mogło przecież obchodzić... - Powiem ci tylko, że jesteś przedziwną osobą. Twoje reakcje są... hm, delikatnie mówiąc, wielką niespodzianką jak dla mnie. I potraktuj to jako komplement. - uśmiechnął się naprawdę sympatycznie, świdrując mnie tym swoim łagodnym i jakże przyjemnym spojrzeniem.

Nie powiem, że nie spowodowało tych moich wszystkich dziwacznych objawów, ale... jakby nie patrzeć, wystąpiły w dosyć niewielkiej formie. Co więcej, to jego miłe spojrzenie spowodowało, że nawet zaczęłam wysilać mózgownicę w poszukiwaniu sensownej odpowiedzi. Nie moja wina, że absolutnie nic nie przychodziło mi w tym momencie do głowy. Poza tym to była jego wina. Mógł się przecież we mnie nie wgapiać, nie uśmiechać, nie ukazywać swoich dołków w policzkach i nie zachęcać do tego, by moje myśli krążyły jedynie wokół jego ust i wizji kolejnego pocałunku.

Ehhh, głąbie jeden, skup się lepiej na odpowiedzi...

- Ekhm... Bo ja... Wybacz, ale jeśli chodzi o to wszystko... Ekhm... Nie bierz tego do siebie, ale... Hm. Od pierwszego spotkania... Po prostu tracę przy tobie głowę...

W jednej sekundzie Harry wytrzeszczył na mnie swoje szmaragdowe oczy, które osiągnęły stan solidnych spodków. Natomiast moje zamknęły się z zażenowania, gdy tylko dotarł do mnie sens własnych słów.

Bo czy ja właśnie powiedziałam mu, że zawrócił mi w głowie.? Naprawdę, cholera, naprawdę.? Lou, geniuszu społeczny, ciebie to tylko do lochu, na wieczne zesłanie...

- O Boże... To nie tak... Chciałam powiedzieć, że... Ja wcale nie... No to znaczy, nie, żeby z tobą coś było nie tak... Ale... Ehhh. - z rezygnacją schowałam twarz w dłoniach.

Czy ja zawsze muszę zrobić z siebie większą kretynkę niż i tak jestem.? Czy ja po prostu nie mogę się zamknąć.? Zamiast gadać bez sensu po prostu odpowiedzieć zwyczajnym, zdystansowanym uśmiechem i byłoby po sprawie. Ale nieeeee. Bo zawsze muszę się wykazać ponadprzeciętną inteligencją i posiadaniem zdolności interpersonalnych.

Brawo, po prostu brawo.!

- Może jednak... Hm. - jego głos, a także ten przelotny, niezobowiązujący ruch, kiedy to musnął opuszkiem któregoś palca, po moim przedramieniu, zwrócił moją uwagę na tyle, że oderwałam dłonie od twarzy na dosyć niewielką odległość i spojrzałam na chłopaka kątem oka.

Na jego twarzy wypisane było ogromne wahanie, jeszcze trochę rozbawienia i solidna doza... czułości.? Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że w obecnej chwili wszystkie moje zmysły były w ogólnym chaosie, mogłam uznać, że zwyczajnie coś mi się pomieszało. To, że jeszcze przed chwilą się całowaliśmy nie musiało wcale oznaczać, że mógłby od razu patrzeć na mnie w... taki sposób. I upewniłam się w tym całkowicie, kiedy jego chrapliwy głos ponownie rozbrzmiał.

 - Chyba już pójdę. - oznajmił głośno, po czym podniósł się, w swój charakterystyczny sposób, skupiając na sobie całą moją uwagę. I przynajmniej mogłam zauważyć jak szarmanckim gestem wyciągnął ku mnie rękę, w celu pomocy mi przy powstaniu.

Lekkomyślnie ją chwyciłam i opierając się na niej, podniosłam do pionowej postawy. Gdy już udało mi się stanąć, natychmiast wyrwałam rękę z jego uścisku, nie chcąc powtórki z przedchwilowej sytuacji. Bo co ja poradzę, że dotyk jego delikatnej skóry powodował aż tak niebezpieczne dla mego funkcjonowania objawy.? Nie kontroluję tych samoczynnych odruchów, które pojawiają się po każdym jego spojrzeniu, dotyku i... pocałunku.

To była tylko i wyłącznie jego wina.

Na myśl o nim, automatycznie na niego spojrzałam. A biorąc pod uwagę fakt, że stałam właśnie na najwyższym schodku, patrzyłam na niego niejako z góry. Miałam więc idealny wgląd w górne partie jego twarzy, a zwłaszcza w oczy, które właśnie we mnie wbijał, delikatnie zadzierając głowę.

Ten jego wzrok był niejako nieobecny, a biorąc pod uwagę fakt, że właśnie marszczył czoło, wydedukowałam, iż musiał nad czymś intensywnie myśleć. A gdy jego spojrzenie odzyskało skupiony wyraz, uśmiechnął się delikatnie, ale jakby trochę niepewnie. Po czym rzucił mi przepraszające spojrzenie.

- Powinnaś się uspokoić... chyba. - mruknął cicho, trochę nieprzekonany we własnych słowach. Ale co ja miałam powiedzieć.?

Zrobiłam z siebie kretynkę, jeszcze większą niż zazwyczaj. Mogę się założyć, że jeszcze nigdy nikt nie zachował się tak idiotycznie w jego towarzystwie. Byłam pewna, że właśnie porównywał ten nasz niegramotny pocałunek do reszty, którą gdzieś tam może kiedyś przeżył. Cóż, ja nie omieszkałabym tego zrobić, ale niestety większego porównania to ja nie miałam. Biorąc jednak pod uwagę teoretyczną wiedzę na ten temat...

Matko kochana, to był najgorzej kończący się pocałunek w całej historii.

Tylko jak ja mogłam mu to wynagrodzić...? Hm, chyba werbalny sposób byłby najlepszy...

- Ja... przepraszam za to... - machnęłam ręką, rozrysowując solidnych rozmiarów koło w powietrzu.
- Nie masz za co, było bardzo miło. - kąciki ust jakby automatycznie podskoczyły mu w górę. Zagryzł dolną wargę, przez co zwrócił mój wzrok w tamtym kierunku. Szybko go odwróciłam przypominając sobie dotyk tego jego... Ehhh. - Odezwę się. - zmrużył oczy, myśląc nad czymś intensywnie. W końcu jednak subtelnie pokręcił głową. I ograniczył się jedynie do krótkiego: cześć. - uwieńczonego serdecznym uśmiechem.

A już po chwili mogłam jedynie obserwować jak swoim charakterystycznym krokiem oddala się w kierunku ulicy.


***
I niech mi teraz ktoś spróbuje narzekać, że jest za krótko ;). Nie zdarzyło mi się dotąd dodać czegoś tak długiego i szczerze mówiąc miałam ochotę to podzielić. Ale jednak jestem zbyt ciekawa Waszej reakcji na ten pierwszy pocałunek, z którego jestem szalenie dumna. Nie sądziłam bowiem, że w ogóle uda mi się opisać jakiekolwiek emocje, a tu proszę... wyszło mi całkiem znośnie. Może to i dziwne, ale... chyba nie mam co narzekać :).
Pozostało mi jedynie podziękować Wam za trwanie w moim opowiadaniu i dosadne molestowanie mnie o ten pierwszy pocałunek. Gdyby nie Wasze miłe słowa pod poprzednim rozdziałem, tego powyżej by po prostu nie było. Miło widzieć tak znaczącą liczbę komentarzy, zwłaszcza, że zawiera tak pozytywne opinie, które jakby nie patrzeć - są moim natchnieniem.
Tak więc gorąco Wam za nie dziękuję. I za te ponad 10 000 wejść. Wprost nie mogłam uwierzyć.! Kocham Was ;*

czwartek, 13 grudnia 2012

siedemnaście.

Jak słusznie sądziłam, jego jakże bliska obecność absolutnie mi nie przeszkadzała. Jego ramiona oplecione wokół mojej talii w ten dbały, opiekuńczy i dosyć intensywny sposób, wywoływały we mnie gamę uczuć, w większości przypadków znacznie skrajnych. Bo ja można się z czegoś cieszyć i jednocześnie mieć ochotę zapaść się pod ziemię...? Tak, ja i moje dziwne zachowania. Bo myśli myślami, a jakby nie patrzeć, bezczelnie czerpałam z tego uścisku garściami, w dodatku jakoś tak samoczynnie bardziej się w niego wtulając.

Co nim kierowało, by w ogóle chcieć mnie przytulać pozostawało dla mnie tajemnicą. Jedyne co wiedziałam to fakt, że Harry również nie odbierał tego w jakiś nieprzyjemny sposób. Cóż... Uśmiechał się, co zdążyłam wywnioskować po krótkim spojrzeniu rzuconym w jego stronę. I poza tym... sam to wszystko zainicjował, prawda.? To chyba musiało coś znaczyć...

Ale cóż... to ja się w tym bardziej zatraciłam. Bowiem niemalże sapnęłam z irytacji, kiedy postanowił mnie puścić. Ale gdy zorientowałam się, że jedynie po to, by w końcu odebrać długo wyczekiwane bilety, całe moje upodobanie i ogólna radość ustąpiły w jednej chwili. Zastępowane przez niemalże paraliżujące przerażenie, gdy znowu mój wzrok spoczął na... tym czymś.

Cholera, tak wielkim.!

Przez moment nie mogłam nic zrobić, jak jedynie wlepiać gały w to coś, co Harry i reszta ludzi nazywała London Eye. Dopiero silne pociągnięcie za ramię wróciło mnie do rzeczywistości i nagle zorientowałam się, że znajduję się tuż przed wejściem do... tego czegoś.!

Wchodząc, co ja mówię.... Będąc niemalże ciągnięta do środka, odczuwałam narastający niepokój. Pomimo tego, że w środku była klimatyzacja, zrobiło mi się potwornie duszno, kiedy drzwi się zamknęły.

A po chwili ruszyliśmy do góry.

Żołądek i cała jego zawartość podeszły mi do gardła, gdy tak powoli sunęliśmy w górę i w górę, i w górę, i cholera, wciąż w górę... Cholera, co za idiota wymyślił tutaj te szyby.?

Przez oszklenie całego pomieszczenie i możliwość wyglądania na zewnątrz z każdej strony, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że po prostu zaraz stąd wylecę. Dlatego też zaciskając oczy z przerażenia, przylgnęłam większością ciała do wątłej, samotnej barierki, kurczowo zacisnęłam na niej swoje palce. W duchu zaczęłam się modlić, by to wszystko w końcu się skończyło i mogłabym w końcu znaleźć się na dole. Na normalnym gruncie. Ze świeżym powietrzem. Bez tej przeklętej wysokości.

Ile jeszcze, ile jeszcze, ile kurczę jeszcze.?!

- Lou, otwórz oczy. - zaapelował Harry, gdzieś tak z mojej lewej. Miałam niejasne wrażenie, że znajdował się w znaczącym pobliżu, ale nieprawdę... nie miałam ochoty tego sprawdzać.
- Nie. - jęknęłam, jakby wbrew jego słowom jeszcze mocniej zaciskając powieki. Cóż, po prostu nie chciałam ani upewniać się gdzie stoi Harry, ani tym bardziej patrzeć na to, czym on się tak zachwycał.

Bo właściwie i tak tu pewnie nie było się czym zachwycać.

- Nie wygłupiaj się. To nic strasznego, po prostu podnieś powieki. - poprosił znowu, jakby bardziej zniżając zarówno ton głosu, jak i jego głośność. Chociaż jakby nie patrzeć... nagle gdzieś tak tuż przy moim lewym ramieniu poczułam jego bliskość. Takie ciepło bijące z jego ciała, w zabawny sposób oddziałowujące na moje, ale przecież... Cholera, praktycznie wisiałam gdzieś nad ziemią, nie mając statecznego podłoża.!
- Nie. - pokręciłam znacząco głową, by jeszcze bardziej podkreślić dosadność mojego uparcia.

Nie, nie i nie.! Nie otworzę oczu i nie będę patrzeć w dół.! Co to w ogóle za radocha.?!

- Naprawdę chcesz stracić coś tak pięknego.? - te słowa wypowiedział już niemalże do mojego ucha, próbując w jakiś sposób mnie uspokoić. W związku z tym dotknął mojego ramienia, ale na tyle delikatnie, praktycznie nieśmiało, że praktycznie tego nie zarejestrowałam. Bowiem czując za sobą jego obecność odważyłam się na to, o czym nigdy wcześniej nie myślałam. Powoli uniosłam jedną powiekę.

Jednak poza straszliwie rozmytym, niejako poczerniałym obrazem nic nie zobaczyłam. Więc poniekąd nie z własnej woli szerzej otworzyłam oczy i... Cóż, miał rację. Widok był piękny, wręcz zapierał dech w piersi. Stąd można było zobaczyć większość Londynu, jakże uroczego Londynu. Był i Big Ben, i pałac, i setki innych budowli, i plamki zieleni w miejscach, gdzie były parki, i tysiące ludzi, którzy swoim rozmiarem przypominali mrówki w nieustannym ruchu...

Wszystko było... było takie kurczę małe.!

O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże, o mój Boże. Takie małe.!

To dosadnie przypomniało mi o wysokości na której się znajdowałam. Mimowolnie spojrzałam bardziej w dół i zakręciło mi się w głowie. Niejako panicznie zrobiłam odwrót o 180 stopni, z impetem na kogoś wpadając. Kogoś wysokiego, ciepłego, przyjemnie pachnącego i będącego w jakimś stopniu formą ucieczki. Więc bez zastanowienia chwyciłam się go, niczym koła ratunkowego.

Innego wyjścia nie było, to musiał Harry, ale w tym momencie było mi już wszystko jedno. Kurczowo ścisnęłam krańce jego koszulki, po jego bokach, jakby to w jakikolwiek sposób mogło mi pomóc. I kolejny raz dzisiejszego dnia wtuliłam się w jego ciepłą sylwetkę, szukając w niej ukojenia, stabilizacji, bezpieczeństwa i przede wszystkim ucieczki od obecnego położenia.

- Ty naprawdę się boisz... - w jego jakże bliskim głosie dosłyszałam się nuty rozbawienia. Ale biorąc pod uwagę, że byłam obecnie PRZERAŻONA, miałam to centralnie gdzieś. W ogóle WSZYSTKO miałam centralnie gdzieś, marząc jedynie o tym, by znaleźć się na dole. Bezpieczna.
- Nie, tak tylko sobie mówiłam. - jęknęłam, nagle tracąc wszystkie zahamowania wynikające z nieśmiałości. Bo co mnie ona mogła teraz obchodzić, skoro... Cholera, byłam tak wysoko.! Tak nienaturalnie wysoko.! Bez świeżego powietrza i statecznego gruntu pod nogami.!

JA CHCĘ STĄD WYJŚĆ.!

Harry najwyraźniej dostrzegł w końcu moje głębokie przerażenie, bowiem zauważyłam, że przysunął się znacznie, oplatając mnie swoimi ciepłymi, jakże przyjemnymi ramionami w dosyć mocnym uścisku. Biorąc pod uwagę fakt, że z tego ogólnego przerażenia zwyczajnie przytuliłam swoje czoło do miejsca w okolicach jego obojczyka, mógł spokojnie oprzeć brodę na czubku mojej głowy. By mnie uspokoić, palcami prawej dłoni zaczął bezwiednie kreślić nieokreślone znaki na moich plecach. I nawet być może wywołałoby to u mnie jakieś dziwne palpitacje serca. Bo przecież nasze ciała się stykały, na włosach czułam jego oddech, a w nozdrza wbijał się jego charakterystyczny zapach, który tym bardziej potęgował zawroty głowy. Ale jednak... byłam zbyt przerażona, by w tej chwili miało to dla mnie jakiekolwiek znaczenie.

- Wiesz, że takie rzucenie na głęboką wodę pomaga przełamać lęk.? - Harry w pewnym momencie ściszył swój chrapliwy głos, starając przemawiać do mnie kojącym, ciepłym tonem. I nawet nie zwróciłam uwagi, że brzmiało to szalenie pociągająco, że mówił praktycznie wprost do mojego ucha, że jego słodki oddech delikatnie muskał moją skórę... Ja jedynie gwałtownie pokręciłam głową, na nowo zaciskając powieki.
- Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Mi się bardzo dobrze z nim żyje. - powiedziałam dosadnie, jeszcze mocniej się w niego wtulając. Jak na chwilę obecną był jedyną statecznością na tej nieludzkiej wysokości, więc postanowiłam się go trzymać najmożliwiej blisko. - Nie mam najmniejszego zamiaru się pozbywać.
- W sumie racja. Całkiem nieźle na ciebie wpływa. - rzucił, przybierając radosny, może nawet rozbawiony ton.

Przepraszam bardzo, czy ja robiłam cokolwiek zabawnego.?!

- Przestań drwić. Zrób coś, żeby to się skończyło.! - jęknęłam niemalże płaczliwie, na dokładkę jeszcze tupiąc lewą nogą. Harry jedynie zaśmiał się cicho, tłumiąc prawdziwy wybuch głupawki i swój uśmiech poprzez stanowcze wtulenie ust w moje włosy.

I pominę fakt, ze tymi właśnie ustami niemalże mnie dotykał. Bo w chwili obecnej było mi to naprawdę, naprawdę obojętne. Jedyne o czym marzyłam to... ZIEMIA. Płaska, bezwzlględna, trwała, stabilna i przede wszystkim znajdująca się na dole. Czyli na normalnej, w miarę znośnej dla mnie wysokości.

No bo kurczę... czy to tak dużo.?!
...

Wychodząc z tego przeklętego potworzyska czułam niewysłowioną ulgę. Nareszcie byłam wolna...

Trzymając dłonie na brzuchu, wzięłam kilka głębokich oddechów napawając się świeżym, czystym, ożywczym powietrzem niezmąconym żadną klimatyzacją. To niejako pozwoliło mi się uspokoić, chociaż nadal nie czułam się najlepiej. Ale pomimo tego byłam już niemalże gotowa na szybki chód w kierunku zupełnie przeciwnym do... tego czegoś. Zwyczajnie chciałam stamtąd odejść i po prostu... zapomnieć

- Jezu, jesteś potwornie blada. - głos Harry'ego, idącego tuż obok mnie, tylko potwierdził moje przypuszczenia. Mimowolnie przytknęłam dłonie do policzków. Były lodowate.! Musiałam dosłownie wyglądać jak śmierć. Nie długo jednak, bowiem już sekundę później, gdy zorientowałam, że Harry przygląda mi się z żywym zainteresowaniem, poza tym dosadnie przypomniałam sobie o tym co się działo tam na górze, poczułam znajome ciepło wpływające na twarz. I już nie wiedziałam czy wolałam rumieńce czy trupią bladość.

Bo policzki z każdą sekundą coraz to bardziej mnie piekły, a to oznaczały, że przybierały coraz to jaskrawszy odcień czerwieni. Tak, z pewnością było mi w nim szalenie uroczo, ale... No dobra, ironia nawet w myślach mi nie wychodzi. Lepiej by było skupić się na ładnej, zgrabnej wypowiedzi, która w racjonalny sposób mogłaby wyjaśnij moje zachowanie tam na górze, żeby sobie przypadkiem nie pomyślał... Bo przecież jakby nie patrzeć, dobre pół godziny się w niego bezczelnie wtulałam.

- Ekhm... Bo ja... Chyba trochę mnie poniosło... tam... na górze. Przepraszam. - mruknęłam cicho, mówiąc praktycznie do swoich butów. Bowiem to właśnie je miałam aktualnie przed oczami, z powodu głębokiego onieśmielenia i mimowolnego opuszczenia głowy. No dobra, kątem oka i tak co chwila zerkałam na niego, oczekując jego reakcji...
- Ale za co.? - szczerze się zdziwił, patrząc na mnie z wielką uwagą w swoich zielonych oczach. Nie muszę chyba mówić w jaki sposób zadziałał na mnie ten jego wzrok, prawda....?
- Ekhm... no... - zawahałam się, nie wiedząc jak delikatnie ująć w słowa to, co chciałam powiedzieć. Żeby sobie nie pomyślał, żeby nie zabrzmiało dwuznacznie, żeby nie zrobić z siebie jeszcze większej kretynki...

Ale jak niby niezobowiązująco powiedzieć o tym, że przepraszam go za to bezczelne wtulanie.?

- Pierwszy raz zachowywałaś się w miarę normalnie. - Harry postanowił zrobić to za mnie, ale... przedstawił to z zupełnie innej strony. Która najwyraźniej mu odpowiadała, bowiem uśmiechał się szeroko. A ja znacznie podniosłam głowę, by spokojnie móc się przyjrzeć jego uśmiechowi i tym uroczym dołkom w policzkach, które wywoływał.

Okej, zapomnijmy o ostatnim zdaniu...

- Powinienem częściej cię tam zabierać. - rzucił mi niejako wyzywające, niejako rozbawione spojrzenie. A ja tylko jeszcze bardziej zarumieniłam się, dosadnie, ze szczegółami przypominając sobie moje zachowanie. I mój rumieniec z pewnością nabrał kulminacyjnej barwy...
- O nieeeee. - pokręciłam znacząco głową, opuszczając wzrok na swoje trampki. Musiałam przecież znaleźć jakąś neutralną bezpieczną lokalizację, by móc się uspokoić i doprowadzić do porządku.

I przede wszystkim wyrzucić z umysłu te wszystkie myśli o Harrym, który tak zachłannie się we mnie wtula... tą bliskość... to jego ciepło... i przyjemny zapach...

Boże, Louise, już chyba wystarczy.

- To zachowuj się jak przystało na nastolatkę gotową wszcząć bójkę na imprezie. Pamiętaj, ja wcale nie gryzę... - uśmiechnął się znacząco, po sekundzie jednak marszcząc brwi, wyrażając tym samym głębokie zamyślanie. W podobnym geście rozciągnął też lewy kącik ust, powodując pojawienie się dołeczka w jego lewym policzku. I ja wcale na niego nie patrzyłam. - Teraz powinnaś powiedzieć, że wcale nie jesteś tego pewna. - spojrzał na mnie uważnie, oczekując mojej reakcji. Która oczywiście ograniczyła się... cóż, do zupełnie niczego. - Dobra, popracujemy jeszcze nad tym... Jeszcze raz London Eye.? - rzucił niby to niezobowiązującym tonem, uśmiechając się zachęcająco.

Z powracającym atakiem paniki, gwałtownie pokręciłam głową. Harry natomiast stracił swój entuzjastyczny wyraz twarzy, przyjmując bardziej zasępioną. Aż w końcu jego twarz wyraziła zmęczoną minę styranego życiem człowieka.

Czy ja bywałam aż tak męcząca.?

- To może jednak mój Londyn.? - zaproponował bez większej chęci, nadal jednak gdzieś tam z nadzieją w oczach.
- Ale...
- Hm.?
- Katedra, Pałac Westminsterski, Pałac Buckingham, London Tower, Big Ben... - wymieniałam setki innych miejsc, które zawsze warto byłoby odwiedzić będąc w Londynie. A z każdym kolejnym mina Harry'ego pochmurniała, tracąc resztki tej nadziei, więc i ja mówiłam coraz to ciszej i bardziej niepewnie. A ostatnie słowo to niemalże zostało wchłonięte przez ogólny hałas panujący na ulicach nieustannie spieszącego się gdzieś Londynu.

- Nie mów, że chcesz to wszystko oglądać. - westchnął z rezygnacją, patrząc na mnie z niemym błaganiem w oczach.
- Ja... hm. - ten jego wzrok, tak charakterystyczny i niemalże chwytający za serce, który zresztą przetestował na mnie wczorajszego wieczora w kawiarni, skutecznie zmącił całą moją asertywność. Wiadomo, że z wyrażaniem opinii to u mnie różnie bywało, ale teraz, przy nim i tym jego spojrzeniu... Ja już nawet zapomniałam, że w słowniku istnieje takie słowo jak "nie".

Niemniej jednak moje zmieszane wypisane na twarzy pozwoliło Harry'emu domyśleć się, że owszem, chciałam to wszystko oglądać.
- Patrz, Big Ben jest o tam. - ręką wskazał w odpowiednim kierunku, gdzieś za moimi plecami. I rzeczywiście, gdy się odwróciłam, udało mi się dostrzec tą jakże znaną wieżę zegarową. -Widzisz.? Ładny zegarek, prawda.? - ironią i głupimi komentarzami najwyraźniej chciał odwrócić moją uwagę i wpłynąć na zmianę mojej dycyzji. Ale kiedy odwróciłam się z powrotem ku niemu i zorientowałam się, że Harry znajduje się w jakże niebezpiecznej odległości niecałego metra, w ogóle zapomniałam czego chcę.

Wpatrując się w jego twarz z nieukrywanym przerażeniem, głośno przełknęłam ślinę. Zapatrzyłam się na te jego loki, które pod słońce (a dokładnie w takim punkcie względem mnie właśnie się znajdował), przyjmowały dosyć miodowy, ciepły odcień. Dzięki delikatnemu, czerwcowemu wietrzykowi tańczyły w zabawny i zupełnie pozbawiony porządku sposób, posyłając ku mnie swój jabłkowy zapach.

No tak... molestowanie jego włosów chyba nie wchodziło w spis rzeczy, które jeszcze przed chwilą chciałam zrobić...

- No dobra, chodź. - rzucił w końcu, jakby podejmując decyzję za mnie, w dodatku ze skutkiem dla siebie niepożądanym. Znacząco bowiem przewrócił oczami, co wyraźnie miało dać mi do zrozumienia, że mój pomysł w zasadzie na rękę to jemu nie jest. - Ale mogę się założyć, że przy pierwszej kilometrowej kolejce przejdzie ci ochota na oglądanie zabytków...




***
Jak powiedziała mi pewna osoba - za to moje urywanie randek ktoś powinien mnie w końcu solidnie strzelić :). Ale co ja poradzę...? No nic nie poradzę :). I chociaż wiem, że powyższy fragment jest nieco nudnawy i zupełnie wyzuty z odpowiednich opisów, postanowiłam go udostępnić. A co tam, miejcie trochę zabawy, a może ewentualnie... w całkiem bliskim czasie... naprawdę bliskim czasie... pojawi się w końcu ten długo oczekiwany pocałunek :). Ale nie chcę niczego obiecywać, także... no ;).

I oczywiście ogromnie, ogromnie, ogromnie dziękuję za wszystkie komentarze, które upewniły mnie w sensowności tego mojego pisania. Ostatnie dni nie były dla mnie najszczęśliwsze (a co, Harry miał szlaban na moją uwagę x)), ale dzięki Waszym miłym słowom niejako podniosłam się na duchu. I nawet potrafię zapomnieć o pewnych nieprzyjemnych sprawach. Dziękuję, naprawdę dziękuję wszystkim, którzy trwają ze mną w tej historii i wspierają mnie jakże przyjemnymi uwagami. 

Kocham Was.! ;*