poniedziałek, 19 listopada 2012

piętnaście.

Nie chcąc powtórki z poprzedniego dnia, postanowiłam nie zostawiać przygotowań na ostatnią chwilę i zaczęłam szykować się o wiele wcześniej. Wykąpałam się ponownie, tym razem łącznie z włosami, jako-tako układając je przy suszeniu, stawiając tym razem na zupełnie proste pasma.

Niestety, przy doborze stroju nie poszło mi już tak śpiewająco. Mając bowiem naprawdę sporo czasu na ogarnięcie niesamowitej i zapierającej dech w piersi kreacji, z stosunkowo głębszym zastanowieniem zajęłam się dobraniem jako-tako pasującego do siebie okrycia wierzchniego. Spędziłam na tym sporo ponad godzinę przetrząsając odmęty mojej święcącej pustkami szafy.

I co z tego wynikało.? Tyle tylko, że nic poza dżinsami i T-shirtami w niej nie znalazłam...
Cóż, T-shirt plus dżinsy to jakże wygodne i niekrępujące rozwiązanie. I przede wszystkim ogromnie kuszące dla mojej osoby, no ale... Może i nie byłam jakimś znawcą mody, sądząc po zasobach mojej szafy, niemniej jednak gdzieś tam w mózgu kiełkowała mi myśl, że to nie jest najodpowiedniejszy strój na drugą... randkę.

No bo nie ma się co oszukiwać, to zdecydowanie miała być druga randka. I wychodziło na to, że miałam na nią pójść odziana w zwykłe dżinsy, zielony T-shirt i niezmiennie białe trampki z zielonymi sznurówkami.

Szalenie powalająco, nie ma co...

Postanowiłam zatem zaszaleć w kontekście upiększania makijażem. Oczywiście z moimi zasobami niewiele miałam do gadania. A biorąc pod uwagę jeszcze moje zdolności... Co ja poradzę, że nigdy nie byłam nadzwyczaj dziewczęcą dziewczyną. Wiedziałam jedynie jak używa się pudru, tuszu i kredki. Dotąd nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne.

No właśnie, dotąd... Bo nie wiedzieć czemu nagle zapragnęłam naprawdę ładnie wyglądać. Subtelnie, dziewczęco, estetycznie... Żeby... cóż, żeby się podobać. Czy akurat Harry'emu, to już inna kwestia. W każdym bądź razie chciałam coś zmienić, coś ulepszyć w tej kwestii. Jedyny problem polegał na tym, że nie bardzo wiedziałam jak. A Allison prosić nie chciałam, bo od razu zaczęłyby się jakieś głupie dogadywania. Toteż postawiłam na własne zdolności i nikły asortyment, robiąc delikatny, naturalny makijaż.

Znowu nic powalającego.

W dodatkach też przecież nie mogłam się odbić, bowiem moja kolekcja w tej kwestii ograniczała się jedynie do trzech prostych, wcale nie szykownych bransoletek, pary kolczyków-wkrętów i jednego, skromnego pierścionka. Wystarczyło na jeden, solidny zestaw, akcentujący moje nadprzeciętne starania.

I cóż, wyszło jak wyszło. Wyglądem nie powalałam, na swej bystrości też nie miałam co polegać... Pozostawało więc jedynie liczyć na jakiś cud. A miałam sporo czasu na jego pojawienie. Ze wszystkim uporałam się bowiem niewiele przed 14:00. Czyli o godzinę wcześniej niż Harry zapowiedział swoje przybycie.

I co ja miałam robić do tego czasu.? Widmo gitary, czające się gdzieś spod ławy było niezmiernie kuszące i właściwie racjonalne. Ostatnimi czasy mocno olałam te ćwiczenia, za co dostałam niejeden już ochrzan od mego nauczyciela. Ale jednak... Gdybym wsiąknęła, co dosyć często mi się zdarza przy tym instrumencie, mogłaby powstać sytuacja jak z wczoraj, z moim wejściem smoka. A tego raczej nie chciałabym powtarzać... Poza tym, w tym momencie nie miałam do tego głowy. Moje myśli krążyły bowiem naprawdę z dala od tego instrumentu, zaszczycając mój mózg widokiem uroczych dołeczków w policzkach pewnego polokowanego osobnika.

Musiałam więc znaleźć sobie jakieś zajęcie, które chociaż na chwilę pomogłoby mi uwolnić się od myśli na jego temat. Książki absolutnie nie wchodziły to w rachubę, bowiem pozostawiały wyobraźni szerokie pole do popisu, a znając mnie, gdy tylko przeczytam o brązowych włosach czy zielonych oczach z pewnością nie będę myśleć o żadnym innym typie urody niż ten, który przejawia Harry. Ostatecznie postawiłam więc na telewizję, zdecydowanie bardziej wymowną w sugerowaniu wyglądu danych bohaterów.

Tak więc wyszykowana, spryskana delikatnymi, aczkolwiek nie słodkimi perfumami, które pewnych świąt dostałam od mamy, zeszłam do salonu. Wzięłam ze sobą jego bluzę, by przypadkiem nie zapomnieć mu jej oddać i będąc już w salonie, przewiesiłam ją przez oparcie kanapy.

Z westchnieniem usiadłam tuż obok niej, praktycznie opierając się na wyróżniającej się czernią na tle brązowej kanapy części. Nierównomierność bluzy trochę gniotła mnie w plecy, ale postanowiłam to zignorować. Przynajmniej pamiętałam o jej obecności, więc nie było mowy o tym, żebym potem o niej zapomniała....

Prawą ręką sięgnęłam przez oparcie po pilot i niebieski futerał na okulary. Wciskając odpowiedni przycisk sprawiłam, że wielki ekran telewizora rozświetlił się kolorowym blaskiem, który w tym momencie niejako mi się rozmazywał, powodując ból głowy. Dlatego też nachylając pod odpowiednim kątem futerał, wydobyłam z niego okulary z czarnymi, stosunkowo grubymi oprawkami, zakładając je na nos. I już bez większych przeszkód poczęłam wgapiać się bez celu w szklany ekran, co chwila zerkając na zegarek.

Nie trudno było się domyśleć, że myślami przy oglądanym programie to ja zdecydowanie nie byłam. Sądzę, że zgadywanie gdzie aktualnie były moje myśli też nie byłyby dla nikogo jakimś zbyt trudnym zadaniem. No bo przed randką.? Mając w głowie wczorajszy prawie-pocałunek.? Zastanawiając się czy dzisiejszego popołudnia sytuacja się powtórzy.? Cóż, nie da się ukryć, że aktualnie w tym momencie zamiast mózgu miałam wielki transparent z napisem Harry Styles.

Dokładnie w takim stanie odrętwienia przyłapał mnie tata, który nie wiadomo skąd nagle znalazł się w salonie. Chociaż jego motywy mogłam sobie tłumaczyć kolejną próbą podokuczania mi względem mojego domniemanego związku z wiadomym osobnikiem...

- Reklama się spóźnia.? - rzucił bynajmniej drwiąco, nie mogąc powstrzymać zuchwałego uśmiechu. I charakterystycznego spojrzenia rzucanego w moim kierunku, który zachowywał podobny, wyzywający ton.

Niewiele myśląc, zaaferowana nagłą irytacją spowodowaną jego bezczelnością, złapałam jaśka, spoczywającego tuż obok mnie, po czym z całkiem solidnego zamachu rzuciłam w niego ową poduszką. Wobec tego nagłego targnięcia się na jego życie z mojej strony, tata zniknął z salonu równie szybko, jak się pojawił. Tak więc poduszka odbiła się głuchym echem od ściany, lądując delikatnie na podłodze.

Westchnęłam głęboko, powracając wzrokiem ku telewizorowi. Sadowiąc się wygodniej na kanapie, ujęłam pilota w dłoń, poczynając pstrykać bez opamiętania w odpowiednie guziczki, powodując tym samym zmienianie kanałów w zastraszającym tempie. Nie zatrzymałam się na żadnym, bowiem nic nie zdążyło mnie zaciekawić, tak więc zdążyłam zrobić kilka solidnych okręgów po tych tysiącach międzynarodowych stacji.

Gdy byłam już praktycznie w połowie kolejnej, praktycznie już niezliczonej, wnętrze całego domu wypełnił dźwięk dzwonka przy drzwiach. Nie spodziewałam się tego kompletnie, toteż podskoczyłam na kanapie i niemalże przydzwoniłam głową o sufit. Zdezorientowana zerknęłam na zegarek, który swymi wskazówkami układał się w kąt dziewięćdziesięciu stopni, oznajmując mi, że nadeszła długo wyczekiwana przeze mnie pora.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję od strony taty czy Allison, zerwałam się z kanapy i nim dzwonek zdążył dobrze rozbrzmieć dopadłam do drzwi. Nie wspomnę o tym, że na zakręcie o mało co się nie wywaliłam, bo to przecież zupełnie bez znaczenia. Ważne, że zdążyłam przed tymi podglądaczami.

Westchnęłam głęboko, starając się unormować oddech, który uległ znacznemu przyspieszeniu przez ten mój zastraszający bieg. Pobieżnie poprawiłam włosy, ogarnęłam stan ubrań, po czym otworzyłam drzwi zdecydowanym ruchem.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale... czas uległ takiemu jakiemuś rozciągnięciu. Niby robiłam wszystko w naturalnym tempie, a jednak moment otworzenia drzwi wydawał się rozciągać w nieskończoność. W tym czasie zdążyłam praktycznie wstrzymać oddech, spowodować szaleńcze tempo bicia mojego wycieńczonego serducha i złapać się na tym, że pomimo stanowczości trzymania klamki, moje dłonie niemiłosiernie drżą. I cóż począć, gdy moje oczy ujrzały w końcu uśmiechniętego chłopaka, wszystko tylko jeszcze bardziej się nasiliło.

Stał tam, zupełnie naturalny, swobodny, zupełnie niczym się nie denerwując. Wyglądając oczywiście szalenie pociągająco, jak zawsze zresztą. Chociaż w tym wszystkim nieskomplikowanie zwyczajnie. Ubrany bowiem w zwykły, szary T-shirt z jakimiś rockowymi motywami, dopełniony stylistyką przez proste, ciemne dżinsy. Niby nic nadzwyczajnego, prawda.? A jednak było to na tyle skuteczne, że przez moment... hm, całkiem dłuższy moment, jeśli mam być szczera, nie mogłam od niego oczu oderwać. Chociaż cały jego urok i tak skupiał się w okolicach szmaragdowych oczu i tych brązowych loków poruszających się subtelnie pod wpływem nienachalnego wiatru.

A gdy już tak z grubsza przebiegłam wzrokiem po jego ogólnym wyglądzie, tak czy owak wzrok utkwiłam w jego delikatnym i charakterystycznym uśmiechu, powodującym oczywiście pojawienie się tych jego uroczych dołeczków.

Pod wpływem nacisków i wyzwisk z tej niewielkiej, racjonalnej części mojego mózgu, który beształ mnie za perfidne wgapianie się w jego usta, całkiem niechętnie przeniosłam wzrok na jego oczy. Wysiliłam się również na odwzajemnienie jego gestu. Delikatnie podniosłam kąciki ust do góry, licząc na to, że wypadło w miarę naturalnie. Chociaż znając swoje predyspozycje, wyglądałam aktualnie jak co najmniej idiota, toteż uśmiech natychmiastowo zszedł z mojej twarzy.

- Powiedz swojej reklamie, że przed dwudziestą drugą masz być z powrotem.! - głos taty dobiegający z okolic kuchni spowodował moje nagłe zmieszanie. Wstrzymałam oddech, na chwilę przymykając oczy. Gdy je otworzyłam zauważyłam, że Harry przygląda mi się z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. Ale czy mogłam mu to sensownie wytłumaczyć.?

Jedyną moją odpowiedzią był solidny rumieniec pokrywający moje policzki. Niewiele myśląc, zrobiłam porządny krok naprzód, tym samym jednym ruchem znajdując się obok Harry'ego. Delikatnie zamknęłam drzwi, po czym odwróciłam się do chłopaka z subtelnym uśmiechem, którym próbowałam pokryć panikę. Westchnęłam głęboko, chcąc zaproponować jak najszybsze odejście z tamtego miejsca, nim szanowny tatuś zdąży coś jeszcze wymyślić, gdy jego donośny głos rozbrzmiał ponownie.
- I nie życzę sobie więcej...
- Chodźmy. - zaznaczyłam głośno i wyraźnie, nim głęboki głos taty zdążył oznajmić czego sobie nie życzy. Bo ja już dobrze wiedziałam, że chodziło mu o sytuację rozgrywającą się poprzedniego wieczora przed furtką. I chyba lepiej dla Harry'ego byłoby o tym wszystkim nie wiedzieć...
...

Cóż, sytuacja jak zwykle wyglądała tak samo. Zmianie uległy jedynie okoliczności. Nie było ciemno, nie zmierzchało. Dzień kwitł w pełni, o czym oznajmowało majestatyczne słońce górujące nad miastem. Rzucało długie, ciepłe promienie na budynki, które odcinały promieniom drogę do ulicy przez ciemne, krótkie cienie, niezmącone praktycznie niczyją obecnością. Ulica była właściwie opustoszała.

Mogłoby się wydawać, że tak miłe warunki popołudniowe wyrzucą na ulicę ogrom ludzi. Ale cóż... Anglia to Anglia, nigdy do końca nie zrozumiem tego narodu.

W każdym bądź razie jak na chwilę obecną wystarczyłoby mi zrozumienie tego polokowanego osobnika, który kroczył niemalże ramię w ramię obok mnie. Cała jego postawa była bowiem jak dla mnie wielką, chodzącą, polokowaną zagadką.

Nie chodziło nawet o to, czemu tak upierał się przy naszych spotkaniach. To już przyjęłam do naturalnej kolei rzeczy, więc w to zbytnio się nie zagłębiałam. Ale skoro już przejawiał takie zainteresowanie spotkaniami ze mną, czemu teraz... hm, było jak było.? Bo większej uwagi to on na mnie nie zwracał, zaabsorbowany bardziej chodnikiem pod swoimi stopami. Wpatrywał się w niego, jakby to była najciekawsza rzecz na świecie, marszcząc przy tym brwi w głebokim zamyśleniu. Jego mina wyrażała głęboką powagę, być może nawet i surowość. W każdym bądź razie nie wyglądał jak chłopak, który z entuzjazmem podchodzi do drugiej... randki.

Nie wiem dlaczego, ale gdy tylko taka myśl zakotwiczyła się w me głowie, jakoś nagle zrobiło mi się niewyjaśnienie smutno. Co prawda chciałam jakoś rozładować tą napiętą sytuację, a tym samym rozgonić tą dziwaczną przykrość, ale... Co mogłam zrobić.? Cóż, jak na moje predyspozycje mogłam jedynie dalej zagłębiać się w obserwowaniu jego dziwacznej postawy.

I zauważyłam tym samym, że podobnie jak poprzedniego wieczora, jego postawa była znacznie przygarbiona. Tym razem nie mogłam zrzucić tego na zimno, więc... uznałam po prostu, że to jest jakaś jego pokręcona forma wyrażania zamyślenia. Tak jak i jego duże dłonie, które w opisywanej przeze mnie zamyślonej sytuacji, ukryte były w głębinach przednich kieszeni. Na zewnątrz wystawiając jedynie kciuki, którymi ze zdenerwowania kręcił jakieś dziwne figury.

W końcu chłopak westchnął głęboko, zupełnie niespodziewanie przenosząc swój wzrok na mnie. I jego mina wcale już nie wyrażała powagi czy zasadniczości. Teraz uśmiechał się sympatycznie, a jego oczy... Cóż, szmaragd jego tęczówek rozświetlały właśnie urocze błyski, które powstały najwyraźniej od dużej dozy światła słonecznego. Ale nawet pomimo tego jego źrenice wydawały się być nieco rozszerzone, co w zasadzie... Hm, ale chyba odeszłam od tematu. Bo o czym to ja mówiłam.?

A tak, że jego czujny wzrok szukał właśnie odpowiedniej lokalizacji na mojej twarzy. Bo jak na razie błądził jedynie od szyi, przez usta i nos, aż do samych oczu, z powrotem wykonując podobną wędrówkę. Błyszczący szmaragd jego wzroku spoczął ostatecznie mnie-więcej w okolicach moich oczu. A gdy już znalał tą jakże dogodne dla niego położenie, jego uśmiech tylko się pogłębił. A moja mimika była wręcz odwrotnie proporcjonalna. Podczas gdy on wyrażał coraz to większą radość, mi się tak jakoś robiło coraz bardziej niwygodnie w całej sytuacji. Zwłaszcza, że chłopak wpatrywał się we mnie uważnie, nie wypowiadając nawet słowa.

- Jak długo nosisz okulary.? - wypalił w końcu. Najwidoczniej znalazł odpowiedni według niego temat do rozmowy. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że kompletnie nie wiedziałam o czym on w ogóle mówi.
- Słucham.? - kilkakrotnie zamrugałam powiekami. Jakoś nie mogłam
- Okulary... - dłonią zatoczył niewielki krąg w powietrzu, otaczając okolice swoich oczu. Dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, że na nosie nadal mam moje stare, wcale nie prezentujące się inteligentnie patrzałki, w których zdecydowanie nie prezentowałam się zbyt efektywnie.
- Oo... Ekhm. Zapomniałam o nich. - czułam, że kolejny rumieniec wpływa na moje policzki, ozdabiając je niemalże żywą czerwienią. Niepewnym, nieco skrępowanym ruchem sięgnęłam do czarnej oprawki i powolnym ruchem ściągnęłam okulary.
Zamknęłam je w dłoni, rozmyślając intensywnie nad ich dalszym zastosowaniem. Nic lepszego niż zaczepienie je o skrawek dekoltu do głowy mi nie wpadło, toteż po chwili wcielałam już pomysł w życie.
- Do oglądania telewizji, tak.? - spytał po chwili, ewidentnie czepiając się wiszącego jeszcze w powietrzu tematu jak koła ratunkowego. Cóż, w tym momencie przejawiał głęboką inteligencję, bo z następnym dobrym tematem do rozmowy już tak łatwo by nie było. Ale cóż, ja to ja... Do wypowiadania słów stanowczo się nie kwapiłam, więc jedynie kiwnęłam głową.
- Też takie mam. - oznajmił najzupełniej poważnie. Chociaż biorąc pod uwagę te pełne radości błyski w jego oczach..
Ahh, nieważne. To zdecydowanie nie jest dobry trop, jeśli mam prowadzić spójną dyskusję. Zwłaszcza, że powinam wyrazić szczególne zainteresowanie omawianym tematem i... Zaraz, co on właśnie powiedział.?
- Naprawdę.? - zdziwiłam się szczerze. Nie mogłam wyobrazić sobie jego - praktycznie idealnego wizualnie chłopaka z takim defektem, jak zepsuty wzrok. I w okularach na nosie. To było... Hm, właściwie to nie było na moją biedną głowę. Żeby w ogóle taki obraz powstał w mojej wyobraźni, musiałabym najpierw istotnie zobaczyć Harry'ego w tych okularach.

Ale, hm... Czy to nie wiązało się z kolejnymi spotkaniami.? W dodatku w jakimś prywatniejszym miejscu, dajmy na to.. jego domu. Hm, na przykład przy jakimś oglądaniu filmów, najlepiej z jakąś głębszą treścią, niż głupia komedia i...

- Czy to dziwne.? - jego właściwie zdezorientowany głos wyrwał mnie z tych moich durnych rozmyślań. Nie dość, że znowu przyłapał mnie na obgadywaniu myśleniowo jego osoby, to jeszcze swoją wypowiedzią niemalże zmusił mnie do tego, bym coś odpowiedziała. I zaskoczył mnie tym na tyle, że nawet czasu nie było, by się zarumienić...
- Nie, skąd... Ja tylko... Każdy może przecież nosić okulary i nie ma w tym nic... A, nieważne. - westchnęłam, w połowie ucinając moją nieskładną wypowiedź.

Moje zaplątanie udoskonaliłam jeszcze głębokim, rozgorączkowanym rumieńcem. Skrępowana przekręciłam głowę, prostując mięśnie mojej szyi, które zdążyły nieco ścierpnąć od ciągłego przypatrywania się bokiem postaci Harry'ego. Tak więc nie tylko z powodów ogólnej mojej konsternacji, wbiłam wzrok przed siebie, nagle odkrywając w szarości chodnika zupełnie nową stronę. Dokładnie tą samą, którą z taką dokładnością jeszcze kilka minut temu badał Harry. I zrozumiałam co aż na tyle go w tym wszystkim fascynowało.

Mnie osobiście magia chodnika ogarnęła na tyle, że krępująca cisza, która dotychczas nas ogarniała, przestała być już taka krępująca. Właściwie pozostała jedynie ciszą, którą żadne z nas nie odważyło się przerwać. Oczywiście do momentu, kiedy Harry nagle przystanął, a ja niewiele myśląc zatrzymałam się razem z nim. Chociaż nie bardzo wiedziałam dlaczego teraz i dlaczego właśnie tutaj. Ale gdy bliżej ogarnęłam okolicę, pojęłam, że dotarliśmy do przystanku autobusowego.

Bo przecież ewidentnie zaprosił mnie na zwiedzanie Londynu, a to znaczyło, że musieliśmy się jakoś dostać do centrum. Przecież te przedmieścia, na których mieszkał mój tata poznałam już dokładnie, poza tym... W zwiedzaniu Londynu chodziło o zwiedzanie Londynu, czyli jego najznamienitszej części, która z naszego aktualnego położenia znajdowała się stosunkowo daleko.

Kurczę, Harry jednak był całkiem cwanym człowiekiem...

- No dobrze. - głos Harry'ego rozbrzmiał dosyć donośnie, ale też i wesoło, na tle dotychczasowej ciszy i tego leniwego, niedzielnego popołudnia. Tym samym spowodował również, że mój wzrok zupełnie niezależnie ode mnie powędrował ku niemu.

Chłopak z entuzjazmem zatarł ręce, powodując skupienie mojego wzroku na tych stosunkowo dużych dłoniach. Zauważyłam przy tym, że jego nadgarstki ozdobione są znaczącą siecią rzemyków, co w zasadzie bardzo mi się spodobało. Widziałam to przecież kilka razy u innych, ale jednak... Ale jednak Harry to Harry. Już przyzwyczaiłam się do tego, że odbieranie jego osoby przebiega u mnie zupełnie inaczej.

- Okej, skoro dotarliśmy już do przystanku, mam dla ciebie dwie propozycje. - oznajmił z zapałem wypisanym niemalże w oczach, uśmiechając się od ucha do ucha. Odchrząknełam, starając się spiąć wszystkie możliwe szare komórki do ułożenia jakiejś logicznie brzmiącej wypowiedzi.
- Aż dwie.? - no tak, bo zabrzmiało szalenie błyskotliwie... Ale nie było co narzekać, prawda.? Moja odpowiedź powodowała przynajmniej kontynuację rozmowy i wysuwała na światło dzienne moje zainteresowanie. A to przecież o to w tym momencie najbardziej chodziło.
- Mały bonus. - Harry uśmiechnął się zachęcająco, jakby coraz bardziej wpadając w entuzjazm. Cóż, mogłam się jedynie domyślać, że to z powodu zainteresowania mnie jego pomysłem.

Jego entuzjazm może i byłby zaraźliwy, ale jednak nie w tym momencie. On był swobodny, niczym nie skrępowany, zupełnie naturalny, więc mógł sobie pozwolić na wyrażanie tych pozytywnych emocji. Ja musiałam solidnie głowić się nad każdą wypowiedzią, by jakoś kontynuować porywającą konwersację i nie zdeptać jego starań dotyczących wydobycie ze mnie rozmownego człowieka. Jak więc mogłam myśleć o jakimkolwiek entuzjaźmie.?
- Z tym, że... ekhm. Jakby nie było dość tego wszystkiego, to... to ja jeszcze niezdecydowany człowiek jestem. - zupełnie nieświadomie wzruszyłam ramionami, wypowiadając ostatnie słowo.

Osobiście nie widziałam w tym nic zabawnego, ale Harry najwyraźniej miał na to inne poglądy. Bowiem zupełnie niespodziewanie parsknął śmiechem. I zagryzł dolną wargę, powtrzymując się tym samym od całkowitego roześmiania się. Jego reakcję obserwowałam z niejako podniesioną brwią, akcentując tym gestem moje najogólniesze zdziwienie. Które Harry wyłapał w jednej sekundzie.

- Udało ci się. - stwierdził z nieukrywaną dumą. Po chwili jednak zmarszczył czoło w głębokim zamyśleniu, zachowując jdnak rozbawioną mimikę. - Chociaż w sumie... Tak jakby mi się udało.

Taaaak, bo ta wypowiedź tyyyyyle mi wyjaśniła. Jasne, oby tak dalej geniuszu słowny.

- Hm.? - jednym mruknięciem zachęciłam go do dalszego wyjaśniania jego rozumowania.
- W końcu udało mi się troszeczkę cię rozluźnić. - poza klarowną odpowiedzią, zaszczycił mnie jeszcze radosnym uśmiechem - Zabrzmiało prawie jak żart.

Nie wiem co mi się stało... Naprawdę nie wiem. Ale zamiast spłonąć rumieńcem i opuścić głowę, czego najbardziej można by się było po mnie spodziewać, ja po prostu cichutko parsknęłam śmiechem, uśmiechając się nieznacznie. Bo nie da się ukryć... jego szaleńcza duma w tym wszystkim ogromnie mnie rozbawiła.

- Ale propozycje... - klasnął w dłonie, próbując tym samym zwrócić na siebie moją uwagę i powracając do poprzedniego tematu. Natychmiast spoważniałam, doprowadzając się do porządku krótkim odchrząknięciem. Jakoś tak nieświadomie sięgnęłam też dłonią do swoich włosów, zgrabnym ruchem zakładając je za ucho, co właściwie... Właściwie nie wiem z jakiego powodu ten ruch, ale teraz zastanawiać się nad tym nie mogłam. Musiałam sie skupić na czymś innym, a dokładniej mówiąc, na Harrym.

- Słucham...
- Więc... Chcesz zobaczyć Londyn, tak.? - spojrzał na mnie pytająco. Kiwnęłam więc głową. - Ale to ma być Londyn z atlasów, ze wszystkimi tymi zabytkami, kolejkami, tłumem i tak dalej... - zrobił zbolałą minę, akcentując fakt, że na dobrą sprawę taka opcja wcale mu się nie podoba. - albo... mój prywatny, z ciekawymi, mało znanymi miejscami, ciekawymi uliczkami i innymi takimi. Pełna swoboda, zero tłumów, zero czekania... - uśmiechnął się zachęcająco, jakby tym samym chcąc bardziej zachęcić mnie do drugiej propozycji. - Więc który chcesz.? - zapytał w końcu, tym razem przyjmując neutralny wyraz twarzy, pozostawiając mi podjęcie decyzji.
- Ogólny. - odparłam szybko, właściwie bez zastanowienia. Ale przecież nie było się nad czym zastanawiać, bo decyzję podjęłam jeszcze przed jego wariantami.
- Naprawdę.? - zmarszczył brwi, nagle jakby ewidentnie zbity z tropu.
- Czy to dziwne.? - nawet nie wiem, kiedy zmałpowałam jego gest, bynajmniej z tego samego powodu. Bo czy to nie podejrzane, że moja odpowiedź go zdziwiła.? Nie była chyba jakoś specjalnie pokręcona, czy coś... Zapytał, więc wyraziłam swoje zdanie. Bo czy nie o to mu przecież chodziło, kiedy próbował wciągnąć mnie do rozmowy...?
Ehh, to jest jednak za bardzo pokręcone.
- No tak. - nadal marszcząc czoło, patrzył na mnie jakby próbując mnie rozgryźć. Ale czy mój sposób bycia był w jakikolwiek sposób skomplikowany.? - Ludzie zazwyczaj chcą poznać miejsca mało znane, odkrywać nowe, mało znane rzeczy, poznawać miasta od innej, tajemniczej strony.

Wciągnęłam powietrze przez zęby cierpliwie czekając, aż skończy swoją wypowiedź. A gdy już to zrobił, w podobny sposób wypuściłam powietrze. Uśmiechnęłam się delikatnie, nie mogąc jednak powtrzymać marszczenia się czoła, które wynikało z niejakiej irytacji. Powód był dla mnie niejasny, chociaż gdyby się głębiej zastanowić... Zdenerwowało mnie to szufladkowanie z jego strony. Bo jakby nie patrzeć, typowym przedstawicielem rasy ludzkiej to ja nie byłam. Mogłam sobie robić wszystko na swój sposób, nawet i zwiedzać Londyn. I nikomu nic do tego.

- Ale ja chcę go najpierw poznać takim, jakim jest znany. Jakim widzą go inny. Tak przez pryzmat tego co wyczytałam, co mniej więcej znam. Dopiero potem poszukam własnego spojrzenia... własnego Londynu.

Wypowiedziałam wszystko praktycznie na jednym wdechu, przez co efekt mógł być trochę niezrozumiały. Ale Harry nie dał po sobie nic poznać. Co więcej, nawet nie wyraził ogólnego zdezorientowania czy zdziwienia moim nagłym rozgadaniem. Cóż, nawet ja sama byłam pod ogólnym zdziwieniem, że było mnie stać na coś takiego. A gdy dotarło do mnie co zrobiłam, oczywiście pokryłam się pulsującą czerwienią, czego Harry też niby nie zauważył. On po prostu, jak zwyczajny, nieskomplikowany człowiek, kontynuował rozmowę...

- Ale gdy ja cię zacznę oprowadzać to będzie mój Londyn. Z mojego puntku widzenia. Który odkryłem... załóżmy, że sam.

Postanowiłam zignorować jego ostatnie słowa. Naprawdę bardzo starałam się lekceważyć ich jakże wymowny sens. Nie potrafiłam jednak. Ciągle dzwoniły mi w uszach, powodując dziwaczną, wciąż narastającą irytację. "Załóżmy, że sam". Nie wiem czemu, ale ułożenie tych słów w takiej kolejności niezbyt mi się spodobało. Sugerowało, że z pewnością nie był sam, ale jednak nie chciał o tym mówić. A to znowu oznaczało, że w tym momencie miał na myśli jakąś dziewczynę, z którą szwędał się po Londynie szukając tych "swoich" miejsc. Co, idąc dalszym tropem, prowadziło do tego, że chciał mnie zaprowadzić do z pewnością cudownych i malowniczych miejsc, które jednak... Cóż, zważając na to, że z pewnością był tam z jakąś inną dziewczyną i nie do końca jestem przekonana czy aby na pewno jedynie tam rozmawiali... Hm, pomimo piękna takich miejsc mogłabym je bardzo, ale to bardzo znielubić.

To jedynie tylko zachęciło mnie do trwania przy własnym zdaniu. Takie odgrzewane kotlety zdecydowanie mnie nie satysfakcjonowały. Jeśli sobie chce odwiedzić takie miejsca, mógł sobie zaprosić tamtą, z którą je odkrywał, a nie...

O mój Boże. O czym ja zaczęłam myśleć.? Czy ja właśnie przejawiałam jakieś sceny zazdrości.? Robiłam jakieś wyrzuty dotyczące jego zaangażowania.? Nie, ja chyba naprawdę zwariowałam...

Uświadamiając sobie sens mojego myślenia, wytrzeszczyłam jedynie oczy, w zadziwiający sposób ściągając mięśnie twarzy. Otwartą dłoń przytknęłam do czoła, subtelnie opuszczając głowę. Tym samym spowodowałam spłynięcie włosów na policzki, przez co udało mi się ukryć ten nagły przypływ gorąca, jaki je ogarnął.

Wiedziałam jednak, że z perspektywy osób trzecich, którzy wglądu w me myśli nie mają musiało to wyglądać dosyć dziwacznie. Toteż niemalże czułam zdezorientowany wzrok Harry'ego na czubku swojej pochylonej głowy. Tak więc musiałam cos odpowiedzieć...

Westchnęłam głęboko, zaciskając mocno powieki. Ściskając szczękę, powoli opuściłam dłoń. I jednocześnie rozluźniając mięścnie, otwierając oczy i podnosząc głowę, spojrzałam na Harry'ego z delikatnym, niepewnym uśmiechem.

Człowieku, ja ci wszystko powiem, o czym tylko chcesz. Ale nie o tym. Więc nie pytaj, proszę cię bardzo, nie pytaj...

Mój niemy przekaz, zaklinanie jego myśli, a także i spanikowany wzrok najwyraźniej poskutkowały. Harry nie odezwał się ani słowem, nawet pomimo tego, że na jego twarzy wprost wypisana była ciekawość. Zignorowałam ją jednak, jak i jego niecierpliwy wzrok błądzący po okolicach moich oczu. Delikatnie opuściłam głowę, nie wytrzymując jego spojrzenia, z pewnością czerwieniąc się jeszcze bardziej. I wracając do jego poprzedniej wypowiedzi, skupiłam się na jej głównym sensie, a nie... ostatnich słowach.

- No fakt... Ale jednak inny... i... pozwól, że sama to ocenię. - wydukałam nieśmiało. Ale niemalże odetchnęłam z ulgą, gdy udało mi się coś powiedzieć i jednoczesnie słowem się nie zająknąć o tych dziwactwach, które w pewnym momencie zagościły w mojej głowie. Nawet uśmiechnęłam się do siebie z tego powodu, co Harry jednak inaczej odczytał.
- Jak sobie życzysz. - jego entuzjazm natychmiast wrócił na swoje miejsce, rozświetlając jego szmaragdowe tęczówki natchnionymi błyskami. Pomimo całego jego afrontu względem mojego zdania dotyczącego zwiedzania Londynu, zaszczycił mnie uśmiechem. Takim zwyczajnym, niezobowiązującym, luźnym, trochę niedbałym. Takim, jakim on tylko może zarzucić w całej tej swojej swobodnej postawie. I jednocześnie takim, który niejako wyłącza całe moje racjonalne myślenie pozwalając skupić się jedynie na wspomnieniu owego uśmiechu, przez co czas oczekiwania na autobus nawet pomimo ciszy, która niezmiennie nas otulała, zbytnio mi się nie dłużył.
***
No i co mogę powiedzieć.? Znowu podzieliłam randkę na kilka znaczących elementów, których nie udało mi się umieścić w jednym rozdziale. Moja wina. Ale co poradzę, że palce tak skaczą mi po tej klawiaturze, że przestać nie mogę.? Fakt, nie jest to jakieś górnolotne pisanie, ale jednak mniej-więcej odzwierciedla moje wyobrażenia. Mam nadzieję, że cierpliwie poczekacie sobie na dalszy rozwój akcji, za co z góry dziękuję. Jak i za te komentarze, które jeszcze jako-tako pozwalają mi przysiąść przed komputerem i coś naskrobać. Bez Was by tego nie było ;* 

piątek, 16 listopada 2012

czternaście.

Od pół godziny wgapiałam się bezcelowo w biel sufitu, rozmyślając o wczorajszym... wieczorze. Hm, co ja mówię. Moje myśli krążyły jedynie wokół jednego, znaczącego wydarzenia. I chociaż starałam się w każdy możliwy sposób wymazać je ze swojej pamięci, nijak nie potrafiłam. Nie pomogła zmiana toru rozumowania, nie pomogło wspominanie innych części... hm, randki, nie pomogło zagłuszanie natrętnych idei muzyką... Nic nie pomogło. Co bym nie zrobiła, zawsze wracałam myślami do... do tego ostatniego elementu naszego spotkania.

Nie, nie, nie, nie, nie.! Kurczę, do pocałunku.!

Czas powiedzieć to otwarcie, bez jakichś głupich wymijanek. Ale kurczę... nic nie poradzę, sama przed sobą próbuję się usprawiedliwiać. Sama sobie wmawiam, że to nie miało miejsca, że nic takiego się nie zdarzyło, że to być może jedynie głupi sen, który zaraz się skończy. Ale niestety, trzeba się pogodzić z rzeczywistością i przyjąć ją taką jaka jest.

Prawda.?

Dobra, może i brzmiało to sensownie, ale nijak nie przedkładało się na względy mojego mózgu. Bo mimo, że przyznawał rację tej jakże racjonalnej tezie, nie mógł jednak zastosować się do jej rad. I za żadne skarby nie chciał przyjąć do wiadomości, że pewien chłopak imieniem Harry, wczorajszego zakręconego wieczoru chciał mnie...

Cholera, chciał mnie pocałować.!

Bo czy to nie brzmi absurdalnie.? Ja, Louise Sanders przeżyłam wczoraj swoją pierwszą randkę. Ja, no kurczę, ja.! Osoba z okropną trudnością nawiązywania jakichkolwiek relacji międzyludzkich. Która nie potrafi normalnie rozmawiać, która rumieni się na samą myśl o przebywaniu... nie, sam na sam to może nie, ale właściwie blisko, generalnie nieznajomego chłopaka i która dostaje palpitacji serca, gdy jest zmuszona coś powiedzieć. Ja.! Nieśmiała, przeciętnie wyglądająca, nie powalająca bystrością, humorem ani inteligencją. Właściwie bez żadnych zalet względem komunikacji z drugim człowiekiem. A jednak...

A jednak kurczę... taka była prawda. Byłam na pierwszej randce. Względnie normalnej pierwszej randce, pomijając niektóre wypadki losowe. W każdym bądź razie on przeżył, ja przeżyłam. A teraz nie mogłam zapomnieć o tym, że owa randka prawie została uwieńczona pocałunkiem.

Lecz pytanie dnia brzmiało: czy chciałam, żeby Harry... istotnie to zrobił.?

Owa wątpliwość była niesamowicie nurtująca. I właściwie trudno mi było znaleźć sensowną odpowiedź. W zasadzie zadanie pozornie proste, czyż nie.? Chciałam, albo nie chciałam. Jedno słowo załatwiłoby sprawę i przestałabym wysilać w końcu tą moją przemęczoną mózgownicę. No ale jednak... W mojej głowie panował niezły mętlik, co wcale nie ułatwiało mi całej sprawy.

W zasadzie można było pójść racjonalną, stanowczą ścieżką próby rozwiązania i ogarnięcia tego chaosu. Wyjść z założenia, przejść przez morze tez i skończyć na najtrudniejszym zagadnieniu hipotetycznym stwierdzeniem. Tylko właśnie... od czego zacząć.?

Dobra, już wcześniej ustaliłam, że Harry mi się podoba. Jest miły, sympatyczny, całkiem zabawny i inteligentny. W zasadzie też i okropnie uparty, zawzięty i chyba ambitny, sądząc po tym jak się stara wciągnąć mnie do rozmowy. Chłopak pełen zalet, czyż nie.? Że o jego powierzchownej atrakcyjności nie wspomnę, bo wystarczy tylko myśl o tych jego dołkach w policzkach, by już szumiało mi w głowie. No właśnie, to chyba też coś oznacza, prawda.?

Nie da się ukryć, Harry z całą pewnością w jakiś sposób na mnie oddziałowuje. Negatywny, pozytywny, co za różnica. W każdym bądź razie ma w sobie coś, co mnie do niego przyciąga, co dziwnie mąci moje i tak nie najlepsze myślenie, gdy jest w pobliżu i co generalnie sprawia, że... kurczę, naprawdę go lubię.

Ale czy to oznacza, że od razu chciałabym żeby... Żeby mnie pocałował.? Cóż, przypominając sobie swoją reakcję podczas bieżących wydarzeń... chyba nawet miałam na to ochotę. W sumie zareagowałam spontanicznie i nie do końca byłam świadoma swoich czynów. Teraz, gdy już trochę ochłonęłam i na moje w miarę racjonalne myślenie nie wpływała w żaden sposób jego obecność... Coś mi się wydaje, że powinnam podziękować temu nagłemu napadowi czkawki.

No bo co by było, gdyby okazało się, że w całowaniu jestem kompletną niemrotą, jak zresztą w większości dziedzinach życia.? Nigdy dotąd nie miałam okazji spróbować tego niekonwencjonalnego doznania, więc to chyba proste, że nie do końca wiedziałam z czym to się je. A właściwie jak to się robi.

Oj, techniczna strona jest oczywiście jasna. Pocałunek, starcie ust dwóch osób. Przyjemność, uniesienie, bliskość, podobno jeśli druga osoba jest tą właściwą, mogą pojawić się jakieś fajerwerki. Ale to tylko książkowe i filmowe wersje wydarzeń. Koślawe wyobrażenia osób z poniekąd wybujałą wyobraźnią. Bo praktyka... Praktyka to zupełnie inna sprawa.

Bo co to właściwie jest ten pocałunek.? To jedynie wymiana bakterii, zarazków i innych tego rodzaju osobników. To... to właściwie jest ohydne i bardzo niehigieniczne. Więc dlaczego tylu ludziom tak się to podoba.?

Cholera, to jest zdecydowanie ponad moje siły.

Zdecydowanie nie jestem na to wszystko przygotowana. To dzieje się chyba zbyt szybko, a ja po prostu nie nadążam... No bo dotąd żyłam sobie spokojnie, nie zawadzając nikomu, robiąc swoje i dążąc przed siebie. Nie bacząc na żadne romantyczne kwestie, płynąc w swej nieskomplikowanej egzystencji dosyć samotnie, ale i bezproblemowo. Ale wystarczyło jedno spotkanie, by pewien polokowany osobnik wkroczył na tą moją drogę, robiąc kompletny raban w moim mózgowym światku. Wcześniej cisza, a teraz... Tyle myśli, tyle spraw, tyle wątpliwości. A ja nie wiedziałam jak to wszystko ogarnąć.

Ohhh, jakież te wszystkie relacje są zagmatwane.!

Westchnęłam głęboko, praktycznie krzycząc wewnętrznie z tej całej bezradności. Zirytowana zacisnęłam dłonie na krańcach zielonej kołdry, chcąc jakoś pozbyć się tego przeklętego mętliku napierającego na mój mózg. Niestety, nic nie mogło mi na to pomóc. Nawet porządne pokręcenie głową nie spowodowało, że myśli wyleciały z mojego umysły. Wciąż tam tkwiły, powodując ćmiący ból głowy.

Ostatecznie stwierdziłam, że uwolnić się od tego mogłabym wówczas, gdybym przestała się wylegiwać i bezsensownie wgapiać się w sufit. Postanowiłam zatem zająć się czymś bardziej pożytecznym. I sięgnęłam po czarny telefon leżący na szafce nocnej tuż obok łóżka.

Z westchnieniem kliknęłam na pierwszy lepszy przycisk, powodując rozświetlenie się małego ekranu. Za stanowczą prośbą o odblokowanie telefonu dostrzegłam rząd czterech cyfr, które w logicznym rozumowaniu układały się w godzinę 10:21. Czyli dosyć późno, nawet jak na moje ostatnie lenistwo... Tak więc z westchnieniem zrezygnowania uniosłam się na łokciu, skąd wygodniej udało mi się przenieść do pozycji siedzącej, opuszczając nogi na podłogę. Przeciągnęłam się porządnie, usuwając z siebie efekty zastania posennego, po chwili pocierając dłońmi ramiona pokryte gęsią skórką.

W pokoju było dosyć chłodno, pomimo, że za oknem panowała przyjemna, słoneczna aura, otulająca wnętrze ciepłą, żółtą łuną. Ziewając przeciągle, podniosłam się z łóżka, które zaprotestowało cichym skrzypnięciem, człapiąc noga za nogą do okna. Sięgając przez biurko, uchyliłam szeroko oba skrzydła. I od razu poczułam przyjemny, ciepły wietrzyk wdzierający się do wnętrza pokoju.

Zaciągnęłam się ożywczą świeżością, delektując się nią zza przymkniętych powiek. A gdy je otworzyłam, mój wzrok natychmiastowo padł na bluzę przewieszoną przez oparcie obrotowego krzesła.

Dużą bluzę. Czarną bluzę. JEGO bluzę.

Gdy czerwcowy wiatr tak niewinnie hulał sobie po moim pokoju, niespodziewanie spowodował uniesienie się zapachu z owej bluzy, rozprowadzając go po całym pokoju. W tym również i do moich nozdrzy. Co automatycznie poskutkowało pojawieniem się jakiegoś dziwnego ścisku w dole brzucha. I niewiele myśląc niemalże wybiegłam z pokoju, wpadając do łazienki jak jakiś oszołom.
...

Schodząc po schodach, liczyłam na jakieś szybkie i samotne spożycie późnego śniadania z resztek, które zostały po porannym posiłku taty i Allison. Wszak o tej porze tata pewnie ciężko pracował, wysilając swoje szare komórki w finansowych sprawach, natomiast Allison z pewnością załatwiała jakieś swoje sprawy związane z przyszłym macierzyństwem.

Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy wchodząc do kuchni ujrzałam tą dwójkę przy stole, kompletnie nieogarniętych, może nadal na wpół śpiących, mozolnie spożywających śniadanie i sączących ożywczą kawę, której zapach ogarnął całe wnętrze.

No tak, bo z tego wszystkiego kompletnie zapomniałam, że dzisiaj niedziela... A to oznaczało ogólne lenistwo, ogarniające jak widać nie tylko mnie. Sądząc po ich nieogarniętym wyglądzie pozwolili sobie na dłuższą chwilę tej niedzielnej opieszałości. Najwyraźniej również wstali dosyć niedawno i ogarnięci głodomorstwem przybyli od razu tutaj.

A zresztą, ich poranne niedzielne zwyczaje nie były na tyle absorbujące, żeby zaprzątać sobie nimi głowę. Zwłaszcza, że mój brzuch właśnie donośnie zakomunikował, że bardzo brakuje mu czegoś... chociażby w rodzaju kanapki, których zgrabny stosik zajmował duży talerz stojący na środku stołu.

Nie siliłam się już na żadne powitania. Nie zastanawiałam się nawet nad tą ciszą, która nagle opanowała całą kuchnię. Zignorowałam również znaczące spojrzenia, które tata i Allison rzucali sobie z nieodgadnionymi dla mnie minami. Po prostu wolałam nie wiedzieć. Poza tym, zajęłam się czymś kompletnie innym. A mianowicie uważnym przejściu od drzwi do stołu, co w moim przypadku nie było wcale takie irracjonalne. Przecież po drodze mogło się wydarzyć co najmniej tysiąc rzeczy, które mogły spowodować kolejne uszkodzenie jakiejś części mojego poszkodowanego ciała. Ale na szczęście do stołu udało mi się dotrzeć w jednym, nieuszkodzonym (prawie) kawałku.

Starając się nie patrzeć na dziwne miny Allison i taty, zasiadłam na 'swoim' krześle, oczywiście po turecku, przysuwając bliżej siebie jedną kanapkę i wypełniony już ciepłą herbatą biały kubek z nadrukowanym... kotkiem. Momentalnie mój umysł zaczął narzucać mi natrętne myśli o pewnym polokowanym osobniku, który wczorajszego wieczoru przyznał się, że bardzo przepada za tymi zwierzakami. Nie wiem dlaczego, ale na samą myśl o nim moje policzki zaczęły pokrywać się czerwienią.

Nie chcąc powtórki sprzed dosłownie pół godziny, wyrzuciłam te jeszcze jeszcze nie do końca rozwinięte myśli z mojej głowy, zajmując się konsumowaniem śniadania.

- Mam do ciebie małe pytanie... - zaczął nagle tata, niezwykle poważnym tonem. Co najdziwniejsze, jego wzrok wlepiony w moją twarz wyrażał głębokie rozbawienie, sądząc po dziwnych iskierkach błyszczących w głębiach jego niebieskich tęczówek oraz sieci pogłębionych zmarszczek wokół oczu.
- Hm.? - mruknęłam ledwo dosłyszalnie, zważając na to, że większość obszaru w moich ustach zajmowała właśnie przeżuwana kanapka. A nie chciałam, żeby jej resztki wylądowały na stole.

Po zaciekłej minie taty wywnioskowałam jednak, że szykuje się na jakąś dłuższą rozmowę. Toteż zmusiłam się do szybkiego przełknięcia kanapki. Niestety, zrobiłam to zbyt szybko, więc kanapka pozostawiła po sobie jedynie suchość w moim gardle. Uważnie obserwując tatę, nachyliłam się nad stołem, sięgając po kubek. Wzięłam porządny łyk herbaty, kiedy tata w końcu zdecydował się wydusić z siebie to, co go tak nurtowało...
- Czy ty z tym młodym Stylesem to tak na poważnie.?

ŻE JAK, PRZEPRASZAM BARDZO.?!

Powiedział to w jak najmniej odpowiednim momencie. Ja tu miałam herbatę w ustach, a ten... A ten swoją wypowiedzią spowodował, że najpierw zachłysnęłam się napojem, po chwili wypluwając go centralnie przed siebie. Ostry płyn przedostał się również do moich dróg oddechowych, powodując w nich drażniące pieczenie i początkowo brak możliwości oddechu. Tak więc zaczęłam kaszleć jak oszalała, zupełnie nie wiadomo skąd nagle zaczynając łzawić.

- Słuuu-uucham.?! - wydusiłam z siebie pomiędzy kolejnymi kaszlnięciami, starając się dojść ze sobą do ładu. Po dłuższej chwili i kilku solidnych klepnięciach od strony Allison, udało mi się w końcu jakoś zatamować nieokrzesane kaszlenie i przywrócić jako-taki oddech. Kciukiem otarłam łzy, które zalały moje oczy, wzrok wciskając w blat stoły przede mną.
- Już.? - Allison troskliwie obejmowała mnie ręką, gładząc dłonią po moim ramieniu. Delikatnie kiwnęłam głową, nawet na nią nie patrząc. To chyba jednak jej wystarczyło, bowiem puściła mnie, oddalając się bardziej na swoje krzesło. Ja natomiast skupiłam się na delikatnym podniesieniu wzroku, z przerażeniem próbując ogarnąć minę taty. A nie była ona zbyt ciekawa...
- Pytam tylko orientacyjnie. - tatuś najwyraźniej średnio przejął się tym, że przed sekundą mało co nie zostałam zabita przez herbatę. Niezrażony kontynuował swoje dziwaczne przesłuchanie, nadal uśmiechając się podejrzanie głupio. - Chcę tylko wiedzieć czy każdego dnia będziecie mi pod płotem nocami wystawać tak jak wczoraj. - dobitnie akcentując to zdanie, spojrzał na mnie, niejako poważniejąc i przyjmując bardziej surowy wyraz twarzy.
- Ja... Bo... - kaszlnęłam jeszcze parę razy, by jakoś zatuszować to moje nagłe zmieszanie spowodowane jego idiotycznymi oszczerstwami. Chociaż sądzę, że moje głupie policzki mogły mnie jednak wydać... Chociaż tym razem pokryły się czerwienią nie tylko z tego powodu. Po chwili bowiem całe to moje zażenowanie przekształciło się w coś na kształt irytacji. Bo jakim prawem on w ogóle mógł wiedzieć, że Harry mnie odprowadził i całkiem sporą chwilę spędziliśmy przed bramką.? No skąd.? No musiał podglądać.! - A to w ogóle nie jest twoja sprawa. - zmarszczyłam brwi, zakładając ręce na piersi na znak, że mówię całkowicie poważnie. Z westchnieniem irytacji opadłam plecami na oparcie krzesła, dodatkowo przewracając oczami.
- I tu się właśnie mylisz kwiatuszku. Jeśli chce się brać za moją córkę, to musimy sobie poważnie porozmawiać.

Słysząc te słowa, po prostu wytrzeszczyłam na niego oczy. Bo przepraszam o czym on mówił.? Czy on sobie myślał, że ja i Harry to jakiś związek jest, czy jak.?! Kurczę, byliśmy dopiero na jednej randce. Jednej, no przepraszam.! W dodatku trochę nieudanej, więc nie sądzę, żeby... Ygh, nie dość, że od rana nękają mnie jakieś głupie przemyślenia, to jeszcze dotknęła mnie wścibskość dorosłych. A przecież nigdy nie było z tym problemu.!

Styles, jak już cię dopadnę... Popamiętasz, zobaczysz popamiętasz. Poważnie skomplikowałeś mi niedzielę, głupku jeden.!

Jednak wyklinanie biednego Harry'ego nijak nie pomogło mi wydostać się z tej jakże krępującej sytuacji. W dodatku nic nie wnosiło do dyskusji, a przecież musiałam coś powiedzieć, wyjaśnić, stanowczo zaznaczyć, że po prostu są w błędzie...

- Nikt tu się za nikogo nie bierze... - mruknęłam cicho, znowu poddając się obezwładniającej niepewności. Westchnęłam jedynie, licząc na to, że moja skromna wypowiedź pomoże zakończyć temat i dosadnie da im do zrozumienia, że właściwie to nie ma o czym dyskutować. Oczywiście jak zwykle tylko się przeliczyłam.
- No tylko tego by jeszcze brakowało.! - tata zawołał teatralnie, jak przystało na poczciwego ojca. I teraz już nie mogłam odgadnąć czy się nabijał, czy mówił poważnie. Na wszelki wypadek postanowiłam zaznaczyć, że nie życzę sobie żadnych, absolutnie żadnych rozmów między nim a Harrym.
- Tato... Jeśli będziesz ciągać go na jakieś "poważne rozmowy", to... to... - niestety, zabrakło mi argumentów. Toteż zamiast jakoś zakończyć sensownie to zdanie, tylko sapnęłam głośno z irytacji.
- Czyli to jednak coś poważniejszego. - tata spojrzał na mnie uważnie, przybierając oskarżycielski ton. W tym momencie, z tą całą gamą swojej postawy przypominał mi jakiegoś śledczego, który próbuje wydusić z oskarżonego jakieś poczucie winy, aż w końcu do wszystkiego się przyzna. Z tym, że ja byłam niewinna i nie miałam się do czego przyznawać.!
- O Boże... Nie... To tylko...
- Bardzo poważne, mówiłam. - nagle wtrąciła się Allison, niestety nie w takiej wersji, w jakiej oczekiwałam. W dodatku wyglądało to tak, jakby trochę mnie zignorowała, zwracając się bezpośrednio do mojego taty. Nie ukrywam, że niejako mnie to rozdrażniło. Na tyle, by po chwili przypomnieć im jednak, że mam niejako inne zdanie na temat ich głupich wyobrażeń względem... mnie i Harry'ego.

Boże, to nawet brzmi irracjonalnie.

- To było tylko przyjacielskie spotkanie. Dwoje ludzi. Chłopak. Dziewczyna. Nie chłopak I dziewczyna. Tylko po prostu chłopak i dziewczyna. Nie razem. Żadnych związków. Jako kumple. Oddzielnie. Tak tylko pogadać. Jasne.? - mówiłam chaotycznie, przesadnie gestykulując rękami. Miałam nadzieję, że to jakoś bardziej pomoże im zrozumieć moje słowa, no ale... No ale odpowiedź ojca tak czy owak mocno mnie zbiła z tropu.

- Tak, oczywiście. A to obcałowywanie pod bramką to tylko przez przypadek...
- Jak.?! - wytrzeszczyłam na niego oczy, niezliczony raz tego pięknego poranka, oblewając się rumieńcem. Nie pomogła wściekłość wywołana tym, że istotnie musiał sterczeć w oknie w chwili, gdy Harry chciał... chciał się ze mną pożegnać. Co do tego nie było wątpliwości. Właściwie to chciałam go o to oskarżyć, jakoś odeprzeć atak, naskoczyć na niego... ale nie dałam rady. Jedyne na co w tym momencie było mnie stać to dukanie pojedynczych wyrazów. - Nie... Ja nic...
- Jak sąsiedzi będą mi się skarżyć na niestosowne zachowanie to wyślę ich do ciebie. - tata ignorował moje "wypowiedzi", nabierając już nieco rozbawionego tonu w tym wszystkim. Chociaż ja nie widziałam w tym nic zabawnego. Próbowałam nawet to powiedzieć, ale... No właśnie. Tym razem nawet jedno słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Wiedziałam bowiem, że i tak nic z tego do nich nie dotrze.
- Hm, a możemy liczyć na jakieś zniżki w piekarni.? - tata rzucił po chwili. Zabrzmiało niby niezobowiązująco, ale przecież ciekawsko łypał na mnie kątem oka, podczas gdy ręką sięgał przez stół do talerza z kanapkami. Jego uniesione kąciki ust wyrażały jedynie fakt, że chciał się jeszcze trochę ze mnie ponabijać.

A mówili, że mama to ta bardziej irytująca...

- Tato.! - jęknęłam bezradnie, praktycznie załamując ręce nad tą jego całą postawą. Absolutnie mnie to nie bawiło, chociaż najwyraźniej on miał niezły ubaw.
- Nie unoś się tak, poważnie pytam. Skoro masz tam specjalne względy...

Zignorowałam ostatnią wypowiedź. Po prostu puściłam ją mimo uszu, nie mając więcej sił na użeranie się z głupimi oskarżeniami. W zasadzie to chciałam nawet stamtąd wyjść. Strzelić jakiegoś focha, tupnąć nogą czy coś takiego... Ale z braku większych sił, zostałam na miejscu, zwyczajnie ignorując ich obecność. Perfidnie omijałam ich wzrokiem, gdy sięgałam po drugą kanapkę. Po chwili skupiłam się na niej, powoli ją skubiąc, bowiem nagle jakoś uciekł mi apetyt.

Widząc mój brak zainteresowania na dalsze dyskusje, już sekundę później nareszcie zostawili mnie w spokoju. Zajęli się sobą, zagłębiając w jakiejś kompletnie niezrozumiałej dla mnie rozmowie, której nawet się nie przysłuchiwałam. Wiedziałam, że o czymś mówią, słyszałam przecież jakieś dźwięki, jednak odbierałam to jako ogólny bełkot. Chociaż sądząc po ich dzisiejszym nastawieniu, to nawet chyba lepiej...

Krótki, piskliwy dźwięk dochodzący z okolic mojej lewej kieszeni zupełnie nagle urwał ich rozmowę. Oboje jednocześnie spojrzeli na mnie z wyrytym na twarzy zaciekawieniem i rozbawieniem.
- Nie odczytasz.? - rzucił tata zachęcającym tonem, który jednak miał coś w sobie z wyzwania. Nie chciałam brać w tym udziału, ale skoro miałam im pokazać, że SMS wcale nie był od tego, o którym oni myśleli...

Powoli odłożyłam kanapkę, otrzepując ręce z okruchów. Niespiesznie opuściłam dłoń, sięgając ręką w głąb kieszeni. Serce zaczęło mi bić jakoś mocniej, co natychmiast rozległo się dudnieniem po całej kuchni. Akurat panowała w niej pełna oczekiwania cisza, więc moje przyspieszone tętno nie miało nigdzie ukrycia...

Wydobyłam telefon z kieszeni zdecydowanym gestem, przenosząc go przed oczy. Drżącymi rękami odblokowałam klawiaturę, z przerażeniem patrząc na ikonkę zamkniętej koperty, obok której widniał nieznany numer. Niestety, składał się z dziewięciu cyfr poza kierunkowym do Anglii, więc na żaden konkurs nie mogłam liczyć...

Wstrzymałam powietrze, decydując się na odczytanie wiadomości. I wypuściłam powietrze przez zęby, kiedy naciskając odpowiedni przycisk, moim oczom ukazał się widok kilku rzędów słów.

"Mam nadzieję, że nie zrobiłaś ze mnie idioty i podałaś dobry numer :). H."

Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w ekranik, próbując jakoś ogarnąć treść. Jednak ten cały zbiór literek w absolutnie żaden sposób nie układał się w logiczną całość. Kompletnie nie pojmowałam o czym on w ogóle do mnie pisze i...

- To o której przyjdzie.? - donośny głos taty wyrwał mnie z rozmyślań.

Zamrugałam kilka razy powiekami, próbując się otrząsnąć z tego wszystkiego. Natychmiast nacisnęłam odpowiedni klawisz, który cofał wszystko i blokując klawiaturę, schowałam telefon do kieszeni. Udając, że muszę przypatrzeć się temu procesowi, opuściłam znacząco głowę, żałując, że rano związałam włosy. Czułam bowiem, że na policzkach mam całkiem dorodne rumieńce, zdradzające każdy element mojego aktualnego rozumowania. I już nawet nie musiałam nic mówić, bo wszystko ułożyło się tak, że praktycznie na czole miałam wypisane "Harry".

Westchnęłam głęboko, próbując jakoś ogarnąć się w tym wszystkim. Wiedziałam, że wiecznie nie mogę wpatrywać się w swoje dłonie, które właśnie nerwowo pocierałam. Postanowiłam więc podnieść wzrok, dokładnie wiedząc co mnie czeka. Dlatego też ostatkiem sił wysiliłam się na obojętny ton.
- Reklama. - rzuciłam bez-emocjonalnie, starając się ignorować uporczywe spojrzenia tej dwójki siedzącej obok mnie.
- Jasne... - prychnął tata, marszcząc brwi w zadziwiający sposób.
- Jasne.
- Uważaj, bo ci uwierzę. – rzucił zdeterminowanym tonem, co spowodowało, że ostatecznie postanowiłam się już wypisać z tego uciążliwego dla mnie zebrania. Z westchnieniem opuściłam więc nogi na podłogę, odpychając się od stołu. Krzesło, przesuwane po podłodze zapiszczało cicho na znak protestu, jednak zignorowałam to. Byłam już wolna i mogłam spokojnie odejść…

Zanim wyszłam, miałam jeszcze ochotę rzucić im zirytowane spojrzenie, ale powstrzymałam się. Właściwie to powstrzymała mnie nieśmiałość. Toteż by coś jeszcze zdziałać, po prostu wzięłam kanapkę do ręki, skubiąc ją powoli po drodze. Praktycznie już zniknęła, gdy dotarłam już do swojego pokoju. Ale to nijak nie pomogło mi w rozmyślaniu nad tym krótkim SMSem, którego dostałam przed chwilą. Nadal nie miałam pojęcia co mam z danym fantem mogę zrobić.

Zrezygnowana klapnęłam plecami na łóżko. Z westchnieniem utkwiłam wzrok w suficie, z kieszeni wyciągając telefon. Podniosłam dłoń go do góry, sadowiąc ekranik w dobrej odległości przed oczami. I ponownie przeczytałam krótką wiadomość.

Po pierwsze postanowiłam zapisać jego numer w kontaktach. Z tym nie miałam najmniejszego problemu. Krótkie Harry wystarczyło, bym wiedziała o kogo chodzi.

Jednak to nadal nie rozwiązywało mojego problemu dotyczącego odpowiedzi. Bowiem nadal nie wiedziałam co z tym fantem zrobić. Fakt, podjęłam pewne kroki. Włączyłam funkcję odpowiedzi i… i cóż, wpatrywałam się bezsensownie w migający kursor.

Jedną minutę. Drugą minutę. Trzecią minutę. Przy czwartej stwierdziłam, że to nie ma najmniejszego sensu. I po prostu wystukałam krótką odpowiedź, właściwie bez większego zastanowienia.

"Nie, numer się zgadza."

Porywające, czyż nie.? Jednak nie chodziło o zainteresowanie go swoimi wyczerpującymi wypowiedziami, bo tak czy owak nigdy się na to nie zdobędę. Chodziło o to, by w ogóle odpowiedzieć, dać znak, że go nie ignoruję, bo to byłoby co najmniej niegrzeczne…

Piskliwy dźwięk nadchodzącej wiadomości rozbrzmiał już dosłownie po sekundzie, gdy zdążyłam już ponownie schować telefon do kieszeni. Z westchnieniem ponownie go stamtąd wydobyłam, wczytując się w spis literek, które oczywiście nadesłał Harry.

"Fantastycznie. Wolałem się upewnić, zanim dodzwoniłbym się do jakiejś pralni... czy coś ;)."

Żartował, to było wiadome. Nie musiałam nawet sugerować się tą buźką, którą dodał na końcu. Niestety, jego wypowiedź była sformułowana w ten sposób, że żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mi w tym momencie do głowy. Aż w końcu po pięciu minutach powtórzyłam drogę, którą przebyłam przy poprzednim SMSie.
  
"Nie, nawet nie przyszło mi to do głowy"

Kurczę, czy on pisze z prędkością karabinu maszynowego.? Nie zdążyłam dobrze zablokować klawiatury, kiedy odpowiedź już pojawiła się w moim telefonie.

":). Jak bardzo zajęta jesteś tego pogodnego popołudnia.?"

Tym razem przynajmniej coś, na co bez głębszego zastanowienia mogłam odpowiedzieć. I nie czekać kolejnych pięciu minut...

"Hm... Prawie w ogóle."

Swoją drogą… Musi mieć mnie za jakąś niedołęgę telekomunikacyjną. Odpowiadać na SMSy po pięciu minutach, podczas gdy jemu zajmuje to kilka se... Jak zwykle, nie zdążyłam dobrze pomyśleć, a już rozbrzmiał kolejny piskliwy odgłos wiadomości.

"To dobrze :). Zwiedzałaś już Londyn.?"

Hm, najwyraźniej zdążył mnie już przejrzeć i wywnioskować jak powinien ze mną rozmawiać. W zasadzie… takie SMSy były dla mnie bezpieczniejszą formą niż rozmowa twarzą w twarz. Nic mnie nie rozpraszało, więc skupiałam się na treści. Więc chyba mogłam nawet trochę popisać się zdolnością budowania zdań złożonych, dłuższych, wyczerpujących… No, niestety nie w tym życiu… Ale przynajmniej nauczyłam się odpisywać w ekspresowym tempie.

"Niestety, nie miałam okazji."
"Więc dzisiaj to nadrobimy :). 15.?"
"Może być."
"Okej. To do zobaczenia ;*"

Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w te dwa połączone ze sobą znaki. Oznaczały… cóż, nigdy się w to nie bawiłam, ale jednak doskonale wiedziałam co miały dać mi do zrozumienia. To było na tyle wymowne, że nieświadomie znowu pokryłam się rumieńcem. I znów w mej głowie rozświetlił się obraz wczorajszego wieczoru i… pożegnania.

Ale zaraz… Skoro chciał się dzisiaj spotkać, to znaczy, że dzisiaj też będziemy musieli się pożegnać. Więc czy znowu będzie chciał…?!

O matko.! Nie, to zdecydowanie nie jest na moją biedną głowę.!

Jęknęłam z bezradności, przekręcając się na brzuch. Prawą rękę delikatnie zgięłam w łokciu i na przedramieniu położyłam trochę nadmiernie rozgrzane czoło. Westchnęłam głęboko, gdy ponownie nawiedziły mnie te wszystkie myśli, które buzowały w mej głowie nim postanowiłam zejść na śniadanie. Znowu tyle pytań, wątpliwości, niedomówień…

I co ja mam teraz zrobić.?

***
Dzisiaj krótko, za co ogromnie przepraszam. Ale dostawałam tyle wiadomości względem kolejnego rozdziału, że musiałam coś dla Was wyskrobać. Wyszło... cóż, to co wyszło. Trochę nudno, bezbarwnie i jakoś tak mało spójnie. Cóż, kompletnie mi się to nie podoba, bo nie ma większej płynności moim zdaniem, ale cóż... Brak czasu daje się we znaki. No i pomimo próśb, Harry pojawia się tutaj sporadycznie, co mam nadzieję, wybaczycie mi. Nadrobię to przy następnym rozdziale, więc... Więc dziękuję za tyle komentarzy, które zmotywowały mnie do siedzenia do 2 nad ranem, by jakoś ogarnąć ten rozdział :).