niedziela, 3 marca 2013

dwadzieścia.

Okej, może to nie jest jakiś szczególnie powalający rozdział, ale... JEST :). No kurczę... JEEEEEEEEEEEEEEST.! :). Jestem tak szczęśliwa, że cokolwiek dodaję, że nawet narzekać nie będę na treść. A byłoby się do czego przyczepić... No ale... Cóż, pozostaje mi jedynie przeprosić Was za tak długie oczekiwanie i próby wsparcia zarówno mojej osoby, jak i weny. I oczywiście dziękuję za wszystkie nominacje :)
KOCHAM WAS ;* ;*
PS: Kieruję specjalne podziękowania dla panny I., która swoim fantastycznym umysłem nieustannie wspiera moje opowiadanie w bystre wypowiedzi szanownego Tatusia. Dziękuję ;*
Zaraz, zaraz... Czy ja dobrze widzę.?! Ponad 20 tysięcy wejść...? Ojjj, wzruszyłam się teraz.! :)
DZIĘKUJĘ.!
***

- A w ogrodzie co się stało.?

Kolejny raz dzisiejszego dnia to samo pytanie, z tym samym szokiem w głosie nawiedziło me uszy. Wcześniej to była Allison i jej niedowierzanie na twarzy, gdy wyszła z domu, by zawiadomić mnie o biedzie, a teraz tata, który właśnie wrócił z pracy. Wchodząc do kuchni, gdzie właśnie w milczeniu spożywałyśmy z Allison obiad, przeskakiwał spojrzeniem to na mnie, to na nią, przybierając dziwnie nieodgadniony wyraz twarzy.

- Jakiś dziwny huragan nawiedził Londyn i spustoszył wyłącznie nasz ogródek...? - zmarszczył brwi, tym razem ewidentnie wpatrując się właśnie we mnie. - Bo jakoś nie zauważyłem takich zniszczeń u innych...

Sens słów, jak również i cała ich otoczka zawierająca ton, charakter, jak i ogólną postawę taty przy mówieniu sugerowały, że w jego mniemaniu to ja byłam przyczyną tego... nieogarniętego wyglądu ogrodu. Cóż, nawet chciałabym obruszyć się za takie oszczerstwa, bo kurczę... coś nie tak i od razu moja wina, tak.? Ale niestety, jakby nie patrzeć miał rację. Wina leżała tylko i wyłącznie po mojej stronie.
Chociaż... Mogłabym się podzielić owym zaszczytem z Harrym, który jakby nie patrzeć... No, w każdym bądź razie, gdyby nie miał tego swojego powalającego zapachu, nie oddziałowywałby tak na mnie i przede wszystkim nie skradał się tak, ogródek wyglądałby teraz w miarę normalnie.

Więc dziękuję Harry, z całego serca Ci dziękuję...

Zaraz... Harry...
Tak, wystarczy mi jedynie przebłysk myśli o nim, a mój umysł zaczyna produkować ciąg idei z nim związanych, w dodatku w tak zastraszająco szybkim tempie. Oczywiście finałem tego było pozostawienie mi przed oczami widoku tych jego malinowych, ładnie wykrojonych ust, wprost stworzonych do...

NIE, LOU, STÓJ.!

Tylko nie myśl o całowaniu, nie o całowaniu, nie o całowaniu, nie o całowaniu, zwłaszcza z Harrym.!

Ale niestety, samo wspomnienie wczorajszego wieczora w jednej sekundzie rozpaliło moje policzki do jakiegoś rekordowego stanu. A żeby tylko policzki... Serce natychmiast wykonało jakieś milion dziwnych podskoków, niemalże zatrzymując się w moim gardle, tworząc w nim wielką gulę, której nie sposób było przełknąć. Czułam się dokładnie tak samo jak w obecności Harry'ego, a skoro jego tu nie było, wniosek był jeden. Musiało być ze mną coraz to gorzej, skoro jedna myśl o nim wywoływała we mnie... tą reakcję.

Ygh, no i co ty człowieku ze mną wyprawiasz.!

- Sama chciałabym wiedzieć... - subtelny, aczkolwiek donośny głos Allison delikatnie wyrwał mnie z rozmyślań. Czując napływającą zewsząd kompromitację, delikatnie zamrugałam powiekami, biorąc kilka zbawczych i orzeźwiających oddechów. A gdy udało mi się uspokoić galop serca, subtelnie podniosłam głowę, rozglądając się po kuchni.

Zauważyłam, że tata zdążył już zasiąść przy stole, dokładnie naprzeciwko Allison, której posyłał wymowne spojrzenia. A Allison przyjmowała je z tym swoim uśmieszkiem, próbując go niby okryć pod pozorem jedzenia zupy.

No cudnie, jeszcze będą sobie drwić...

- Lou...? - tata szybkim ruchem przeniósł wzrok na mnie, ostentacyjnie ściągając mięśnie twarzy w minie wyrażającej ojcowską restrykcyjność. Jakbym co najmniej zaplanowała zamach na Królową...
- Przecież to posprzątam... - westchnęłam zrezygnowana, powoli powracając do normalnego stanu. I jednocześnie czując napływającą irytację, wynikającą z czegoś, czego określić nie potrafiłam. Wiedziałam jedynie, że zarówno ton jak i jego spojrzenie wcale a wcale mi się nie podoba.
- Dobra, to jak odsapnę chwilę po obiedzie...

CO.?! O nie nie nie nie nie nie.!

- ...trochę ci...
- Nie.! - zaprotestowałam automatycznie i przez to chyba zbyt gwałtownie. No tak, i po mojej normalności... Ten zszokowany i jednocześnie podejrzliwy wzrok obojga zebranych wbity w moją twarz znów spowodował niezłe rumieńce.

Ale... no kurczę, musiałam coś zrobić. Skoro Harry zadeklarował pomoc to z całą pewnością się zjawi. A nie mogłam doprowadzić do tego, żeby na tak ciasnej powierzchni, jaką był ogródek, doszło do konfrontacji taty ze Stylesem. Przecież to by było jak wydanie na siebie wyroku... Już prawie słyszę te jego żarty...
-  Poradzę sobie sama... - dodałam szybko, chcąc odsunąć od siebie jakiekolwiek podejrzenia. No ale chyba mi się nie udało... Zostałam wydana przez te dwa dorodne rumieńce kwitnące bezwstydnie na mych policzkach.
- Na pewno sama chcesz to wszystko sprzątać.? - spojrzał na mnie spod ściągniętych, w dla mnie nie wyjaśniony sposób, brwi. Czułam, po prostu czułam tą podejrzliwość płynącą z jego głosu.
- Dam radę. - kiwnęłam głową, starając nadać swojemu głosowi poważny i niezobowiązujący ton. Co w momencie, gdy moje struny głosowe wprawiły go w dziwne drżenie, było niejako trudnym procesem.
- Jak sobie chcesz. - tata najwyraźniej postanowił już nie wnikać w moje sprawy, kwitując mój upór jedynie przelotnym wzruszeniem ramion. Nie powiem, ucieszyło mnie to, chociaż problemu tak czy owak nie rozwiązywało.

Harry tu przyjdzie, tata i Allison będą się szwendać po domu... Spotkanie nieuniknione. A wtedy to ja się dopiero nasłucham...

Nie powiem, szło mi całkiem nieźle. Samej, ze słuchawkami w uszach, z daleka od drwin taty i Allison, jakichś dziwnych pretensji Quinn i przede wszystkim z daleka od Harry'ego. Zajmując się jedynie przenoszeniem, grabieniem, podnoszeniem, bądź wrzucaniem przedmiotów do kosza. A, zapomniałabym... Oczywiście nie obyło się tego bez powtarzania bezgłośnie słów piosenek wciskających się w mój umysł, by śpiewaniem nie umęczyć niewinnych uszu sąsiadów.

Jakże to było odświeżające, relaksujące i przyjemne... Chwila wytchnienia od tych wszystkich Angielskich problemów, na czele z...

Wypadająca z lewego ucha słuchawka kazała mi na moment przerwać zarówno ten rozkoszny tok myślenia, jak i grabienie pozostałości starej budy, która to takim miłym akcentem zakończyła poprzedni pokaz mojej niezgrabności. Wzdychając głęboko nad wspomnieniem kolejnego kretynizmu w moim wykonaniu, postawiłam pionowo narzędzie, delikatnie opierając się o jego trzon. Łaskotana przez delikatny wietrzyk, swobodnie sięgnęłam po słuchawkę, ponownie miejscowiąc ją w uchu. I niemalże w tym samym momencie prawa słuchawka odczuła pilny kontakt z grawitacją, lecąc w dół. Już, już chciałam powtórzyć akcję, kiedy gdzieś tak z lewej odczułam dziwnie niepokojący ruch. Marszcząc brwi, odwróciłam głowę w kierunku jego źródła i...

- O Boże, Harry... - jęknęłam, na widok znajomej sylwetki znajdującej się obok mnie. Automatycznie przytknęłam dłoń do klatki piersiowej, oddychając głębiej, bowiem nie ma co ukrywać, nieźle mnie przestraszył. I chodziło tylko o strach, nic więcej, żeby nie było.

- No tak, teraz to o Boże. - Harry zmarszczył brwi, z niejaką pretensją. - A ja tu od pięciu minut do Ciebie mówię, naiwnie myśląc, że mnie słuchasz. - wraz z tymi słowami, przemieścił swoją sylwetkę, stając naprzeciwko mnie. Jak na mój gust ociupinę za blisko...

Lou, skup się... Tylko, nie patrz na usta, nie patrz na usta. Nie na usta.

- Nigdy nie czułem się aż tak ignorowany. - uparcie zatrzymując spojrzenie na jego oczach dopatrzyłam się dosadności w jego oczach, akcentowanej przez takie pierwszy raz widzianym przeze mnie spojrzenie, kierowanym na mnie niejako z góry. I jak na te swoje 1,73 poczułam się zupełnie jak krasnoludek... W dodatku taki calutki zarumieniony...
- Ja... Ekhm... - zaczęłam, niemalże czując jak wszystkie złącza w mózgu dziwnie się rozplątują. - Przepraszam... - mruknęłam, opuszczając delikatnie wzrok. Ale w okolicy jego nosa zorientowałam się, że niższe sięganie niczym mi nie pomoże, toteż natychmiast powróciłam przestraszona na miejsce.
- Na normalne przepraszam to nie zadziała. - zakomunikował, ściągając południową część twarzy w jakby obrażonym geście. I jakby zaznaczyć ten stan, dodatkowo zaplótł ręce na klatce piersiowej. Połączenie... cóż, miałam wrażenie, że patrzę na pięcioletniego, obrażonego na wieczność chłopczyka. Chociaż wiedziałam, że w pierwotnym zamierzeniu miały to być żarty... Jakoś tak dziwnie nie chciałam, żeby był na mnie obrażony. Ani w żartach, ani serio. Zaczęłam więc intensywnie rozmyślać jak mogę uskutecznić swoją wypowiedź.
- Przepraszam...? - wysiliłam się na uśmiech, który w moim zamyśle miał mi pomóc.
- Trochę lepiej. - opuścił ręce, wciskając dłonie w przednie kieszenie swoich dżinsów, nadal pozostając w tym swoim surowym charakterze. Jednocześnie, rozglądał się wokoło, próbując ukryć cień uśmiechu błądzący w kącikach jego ust, ostentacyjnie nie patrząc na mnie, jakby chciał mi dać do zakomunikowania, że się nie samowolnie nie odezwie, póki jego męska (o ile chłopak zachowujący się niczym pięciolatek mógłby mieć cokolwiek z męskością wspólnego) duma nie zostanie ułaskawiona.
- To o czym mówiłeś.? - zapytałam nieśmiało, posyłając mu uśmiech o podobnym charakterze. Ale wysiłek poskutkował. Harry zrobił jeszcze jedno okrążenie wzrokiem po okolicy, po czym niby przypadkiem wrócił uwagą na mnie. I to z taką intensywnością w swoim zielonym spojrzeniu, że niemalże aż mnie zatkało...

Rozmyślając nieustannie o pocałunku i tych jego ustach, zapomniałam już o intensywności jego spojrzenia. O tym szmaragdowym oceanie, niezależnie od sytuacji połyskującym rozbawieniem, w którym potrafiłam bez słowa protestu utonąć. Dokładnie tak jak teraz....

- Pytałem czemu męczysz się z tym beze mnie... -  głęboki, chrapliwy głos powrócił mnie do rzeczywistości. W której musiałam się jak najszybciej odnaleźć, bowiem z miny Harry'ego wyczytałam natychmiastową chęć uzyskania odpowiedzi.
- Jaa... - mruknęłam, zacinając się nagle. Zero pomysłu, zero chęci, zero odpowiedzi. Tylko dudniąca pustka w głowie i mącąca ją postać Harry'ego emanująca ciepłem, które wyłapywała moja skóra w miejscach, gdzie stał najbliżej. Automatycznie spłonęłam rumieńcem i nie mogąc już wytrzymać, opuściłam wzrok. - Ekhm... - speszonym gestem założyłam kilka wymkniętych z koka kosmyków za ucho, wzdychając znacząco. Czekałam na jakiekolwiek ochłodzenie ze strony natury w postaci wietrzyku, który niedawno krzątał się po ogródku, ale nic takiego się nie stało. Po prostu zostałam sama, naprzeciwko Harry'ego...

Pięknie...

- Wątpiłaś,  że mogę się nie zjawić. - raczej stwierdził, niż zapytał, przez co znowu powróciłam spojrzeniem na jego twarz. - Masz mnie za lenia... - zniżył głos, nadając mu niejako obrażony charakter. W połączeniu ze ściągniętymi brwiami i surową miną wszystko dawało efekt złości, ale ten jego charakterystyczny błysk w zieleni zdradzał żartobliwość wypowiedzi. - Fakt, sprzątać nie lubię, ale przecież liczy się towarzystwo... - zupełnie nagle rozjaśnił twarz pogodnym uśmiechem, dzięki któremu w jego policzkach ukazały się charakterystyczne dołeczki.

Hm, temperatura nagle skoczyła, czy to tylko mi tak się nagle gorąco zrobiło...?

- Lou, jeśli chodzi o... - zanim zorientowałam się co jest grane, mój wzrok automatycznie powędrował do źródła jakże znajomego dźwięku i moje przerażone oczy zobaczyły zmierzającego w naszym kierunku tatę, ze wzrokiem utkwionym w telefon. Reszta, czyli jego zatrzymanie, schowanie telefonu do kieszeni, podniesienie głowy i zrobienie zaskoczonej miny zakończonej charakterystycznym uśmieszkiem trwała tylko sekundy, ale ja... ja po prostu widziałam to w zwolnionym tempie. - No i już wiem skąd w tobie taka nagła chęć porządków w samotności. - wypowiadane słowa powróciły mój umysł do normalnego tempa, przez co mogłam zauważyć to jego intensywne spojrzenie wbite wprost w osobę Harry'ego.

Harry'ego stojącego tuż przede mną.!
Oj, niedobrze, bardzo, bardzo niedobrze...

- Dzień dobry. - Harry jednak nie odczuwał z tego powodu ani krzty speszenia, bowiem już po chwili cały ogródek wypełnił jego chrapliwy, sympatyczny głos. I gdybym nie wpatrywała się jak zahipnotyzowana w tatę, mogłabym pewnie zobaczyć jak się uśmiecha.
- No dzień dobry, dzień dobry. - odparł tata podejrzanie wesołym tonem, przekładając ręce do tyłu. Kiwnął się raz z pięt na palce, po czym uśmiechnął się chytrze. A mi dosłownie serce stanęło.

Błagam, nic nie mów. Żadnych aluzji, żadnych aluzji, żadnych aluzji, żadnych aluzji...

Ahaaaa, głupia naiwności...

- Jak widzę, praca wre. Tylko, że jeśli tak ciągle będziecie się wgapiać w swoje oczy, wątpię, żeby cokolwiek posunęło się do przodu w kwestii wyglądu ogrodu.

Ja... O. MÓJ. BOŻE.

Nie... On tego nie powiedział, prawda...? Ja śnię... Albo dostałam w czymś w głowę i mam omamy... Ja nie stoję właśnie na środku ogródka tuż obok Harry'ego, a tata nie mówi tych kompromitujących słów...? No niech mi ktoś to potwierdzi.!

Niestety, nie miał kto. Prawda była taka, że mój rodzony ojciec powiedział właśnie jedną z najgorszych rzeczy jaką kiedykolwiek mógł wymyślić, a w dodatku jeszcze się z tego cieszył. Pomimo braku okularów dosadnie widziałam tą dumę w jego oczach, której wcale tak bardzo nie starał się ukryć. Co więcej, akcentował ją jednym z tych swoich uśmieszków, które zobaczę pewnie jeszcze nie raz i nie dwa po dzisiejszym wydarzeniu.

No dlaczegoooooo.?

Nie mogłam jednak tracić czasu na głupie zastanawianie. MUSIAŁAM coś zrobić. Nie chciałam patrzeć na Harry'ego, bo zwyczajnie bałam się co mogę zobaczyć. Nie odzywał się, a to nie wróżyło nic dobrego. Poza tym podskórnie czułam, że w zaistniałej sytuacji zbytnio wygodnie to mu z pewnością nie jest...

Westchnęłam głęboko, zmuszając się do myślenia. Intensywnego myślenia. Aż po chwili bezradnie i niejako błagalnie wbiłam wzrok w ojca, niemo próbując dać mu do zrozumienia, żeby przestał. I co najdziwniejsze, zrozumiał.
- Pracujcie sobie, pracujcie. - stwierdził niewinnym tonem, po czym znowu rzucając jedną z tych swoich min, oddalił się w czeluście domu, na szczęście znikając mi z oczu.

Lou, wdech, wydech. No, już się skończyło.

Z westchnieniem ulgi powróciłam wzrokiem na Harry'ego, który o dziwo... uśmiechał się.? Ja dobrze widzę.?

- Dobra, to co ja mam robić.? - spytał, zupełnie jakby to przed minutą nie miało miejsca. I bardzo dobrze. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby mi tu zaczął wypominać. A tak stał sobie, uśmiechał się delikatnie i jak to on, był spokojny, niespeszony, pewny siebie i beztroski. Normalnie w tym momencie lubiłam go za to jak nigdy.

No taaaak, to co Harry miał robić.?

- Ymmmm... - próbując odgonić od siebie niewygodne myśli, rozejrzałam się niepewnie wokół siebie, jakby niby to miało mi w czymś pomóc. No bo kurczę, co tu się oszukiwać... Nawet gdybym i wiedziała czym mógłby się zająć to jak niby miałabym mu kazać to robić.?
- Chyba szybciej by było, gdybyś mi to wszystko na migi wytłumaczyła... - rzucił po chwili rozbawionym tonem.
- Przepraszam...
- Dobra, daj to. - sięgnął po grabie, wyjmując je delikatnie z mojego uścisku. Uśmiechnął się przy tym sympatycznie, biorąc się za robotę, którą jeszcze przed chwilą wykonywałam ja.

A ja... A ja chyba oszalałam. Słońce dopiekło. Udaru dostałam. Albo mi się w końcu w głowie pomieszało od jego obecności. W każdym bądź razie zanim się zorientowałam, nieustępliwe słowa już wypływały z moich ust...
- No jasne. - prychnęłam, patrząc zza zmrużonych oczu jak Harry zgrabnymi i pewnymi ruchami operuje grabiami. - Jak już prawie wszystko zagrabione, to się można za to wziąć...
- Może byś się lepiej do pracy wzięła, co.? - mruknął chłopak, nawet nie odrywając uwagi od pracy. Widziałam jednak, jak uśmiecha się delikatnie, akcentując to radosnymi błyskami podkreślającymi szmaragd jego oczu. - Zamiast udawać, że się znasz na ironii.?
- Chyba czuję się urażona. - mruknęłam pod nosem, odwracając się od niego i idąc w kierunku kupki narzędzi powysypywanych z worka, w których powinny spokojnie leżeć. To właśnie tym chciałam się zająć, jednak donośny śmiech Harry'ego przerwał moje zamierzenia. Marszcząc brwi odwróciłam się ponownie przodem do niego, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Nic, nic. - mruknął, próbując ukryć ogólne rozbawienie, co jednak nie szło mu zbyt sprawnie. - Pracuj sobie, pracuj...