poniedziałek, 29 kwietnia 2013

dwadzieścia jeden.

Pakując kolejne, niezidentyfikowane przez mój ogrodniczy zmysł narzędzie do worka, czułam jak moje policzki pokrywa coraz to większy rumieniec. I mogłabym się oszukiwać, że chodzi o to gorąco, które kaskadami lało się na ziemię z ogarniętego słońcem nieba, prowokując oddalenie od panujących norm w Angielskiej pogodzie. Bo gorąco gorącem, owszem, całkiem uciążliwe jeśli chodzi o krzątanie się po nieocienionej powierzchni, no ale... co by tu ukrywać, głęboko w nosie miałam ten cały upał. Bo czymże był on przy fakcie, że właśnie sprzątałam ogródek w towarzystwie Harry'ego.?

Oj, gdyby to jeszcze było na zasadzie: ja zajmuję się swoją robotą, on swoją, wszystko idzie sprawnie i każdy jest szczęśliwy. Nie, oczywiście tak to by było zbyt łatwo. A jak zdążyłam zauważyć, los mi oszczędza „łatwych” sytuacji. Zaistniała również nie miała odbiegać od reguły...

Chociaż owszem, sprzątaliśmy. Ja klęcząc na kolanach, pakowałam te przeklęte zardzewiałe narzędzia do czarnego worka (umyślnie odkręcając się plecami do Harry'ego) a chłopak grabił drewniane pozostałości po niedawnym wypadku, którego sam był przecież przyczyną... Ale na tym kończyła się cała normalność ogólnego kontekstu. Bowiem co się nie odwróciłam...

Harry.

Niby się poruszał, niby grabił, niby był zajęty pracą, a jednak za każdym razem, kiedy moja głowa ignorowała moje protesty i przekrzywiała się w jego stronę... on również spoglądał na mnie. W efekcie ja, dla reguły oczywiście, pokrywałam się jeszcze większą czerwienią, natychmiast odwracając wzrok. I chociaż mój mózg racjonalnie podsuwał mi pomysł, żeby zacząć go ignorować i zająć się pracą, jakoś tak samoistnie znowu spoglądało mi się w jego stronę. I cały proces zaczynał się od początku.

Tak, wiem. Bez sensu.

Bo mojemu mózgowi bardzo łatwo przychodzi podszeptywanie mi „ignoruj go, nie odwracaj się, masz przecież sprzątać”. I chociaż wiem, że to logiczne, że patrzenie w jego stronę skończy się tym co zawsze, że z takim podejściem tempo się znacznie wydłuża, a co za tym idzie, ogarnięcie ogrodu zajmie nam dobre kilka dni. Tak, to wszystko świetnie do mnie docierało. Tylko co z tego.? Co mi kurczę po logice, kiedy wiedziałam, że Harry i te jego malinowe usta znajdują się w tak niedalekiej odległości ode mnie.?

No właśnie, chyba nawet nie musiałam tłumaczyć, że na właściwym zajęciu skupić się  zwyczajnie nie mogłam. Sprzątałam, bo sprzątałam, robiłam to bardziej automatycznie, niż z jakimś tam planem czy specjalnym sposobem. I przede wszystkim, niejako niezależnie ode mnie. Tak jakby ręce same odwalały całą robotę, sięgając co raz po nowe narzędzie i pakując je do worka. Mózg zupełnie nie brał w tym wszystkim udziału, skupiając się bardziej na...

No właśnie, znowu przebłysk myśli o polokowanym chłopaku, a już mój wzrok bezwiednie podążył w sekundową podróż po ogrodzie, próbując ustalić gdzie znajduje się jego sylwetka. Oczywiście była dokładnie w tym samym miejscu, gdzie i poprzednim razem. Czyli kilka dobrych metrów ode mnie, ustawiona bokiem do mnie, delikatnie pochylona, będąca w nieustannym ruchu. Skupiona na pracy, całą swoją uwagę poświęcając na operowanie grabiami w ten sposób, by za jednym razem mój zagrabić jak najwięcej.

Fascynujące zjawisko.

I absolutnie nie mówię tego z ironią. No bo co to – chłopak pracujący w ogrodzie, wielkie mi co. W okresie letnim praktycznie w co drugim ogródku można sobie popatrzeć na taką scenę. Nic nadzwyczajnego, prawda.? A jednak... Coś takiego nieokreślonego siedziało w Harrym, co nawet i ze zwyczajnej pracy tworzyło interesującą scenę od której nie mogłam oderwać oczu.

Postanowiłam czerpać garściami z jego zainteresowania pracą i zwyczajnie móc się powgapiać. Tak, zdawałam sobie sprawę, że to niegrzeczne i że prędzej czy później Harry poczuje mój wzrok, wlepiając swoje zielone oczęta prosto we mnie, ale... logika dzisiaj zbytnio do mnie nie przemawiała. Mój kontakt z mózgiem był jakiś ograniczony. Poza tym, to było silniejsze ode mnie. O wiele silniejsze... Tak silne, że nie byłam zdolna do niczego innego jak tylko patrzenie. Nawet swoje zajęcie dawno już porzuciłam.

I patrzyłam. Tak po prostu. Jak Harry jakby nigdy nic grabił sobie ogródek mojego ojca.  

Nie ma się co oszukiwać, był to dla mnie niesamowicie interesujący spektakl. Zapominając o wszystkim, nawet o oddychaniu obserwowałam każdy jego ruch. Patrzyłam na te jego duże dłonie oplecione na brązowym trzonku grabi, na te opalone ramiona poruszające się co chwila, na te łopatki ściągające się w zupełnie interesujący dla mnie sposób, na te charakterystyczne loki poruszane delikatnie przez ciepły wietrzyk, krzątający się po ogródku. I wszystko to było szalenie hipnotyzujące.

Bo co by nie mówić, do sprzątania zdecydowanie mi się wracać nie chciało. Zwłaszcza, że właśnie w mojej wędrówce odkryłam jego twarz. Jak zwykle, te same oczy, ten sam nos, te same kości policzkowe, ten sam zarys szczęki. Nic nowego, a jednak... A jednak były tam usta. Te same, przez które spać po nocy nie mogłam. Te same, które samym myśleniem o nich powodowały pojawienie się rumieńców na moich policzkach. Te same, które strasznie mnie kusiły, by móc jeszcze raz, chociażby i przez sekundę poczuć ich smak.

Dokładnie te same, które mąciły moją zdolność logicznego oceniania sytuacji i robiły ze mnie zdesperowaną idiotkę.

… która właśnie została przyłapana na bezczelnym gapieniu się, w dodatku nie przez kogo innego, jak przez osobnika obserwowanego.

NO KURCZĘ.!

Ja nawet nie ogarniałam kiedy to się stało. W jednej sekundzie spokojnie patrzyłam na Harry'ego zupełnie pochłoniętego pracą i zapatrzonego gdzieś przed siebie, a już w drugiej odkryłam, że jego twarz jest skierowana dokładnie w moim kierunku. I wyraźnie widziałam ten wymalowany na ustach zuchwały uśmieszek, uwydatniający te jego dołeczki w policzkach.

Natychmiastowo uciekłam wzrokiem w dół, z bezradności przygryzając lewą stronę dolnej wargi. Rumieniec oblekający moje policzki mógł spokojnie konkurować ze wszystkimi wcześniejszymi razem wziętymi. Ten mnie po prostu spalał i miałam wrażenie, że zaraz wypali na mojej twarzy jakieś piętno. Albo przynajmniej będzie dobrym inicjatorem mojego spłonięcia, co w zasadzie byłoby idealnym wyjściem z zaistniałej sytuacji. Przynajmniej nie musiałabym się już dłużej męczyć.

MYŚL GŁUPKU.!

Nadal czułam na sobie jego spojrzenie. Spojrzenie, które paliło mnie nie mniej niż te kompromitujące rumieńce, pogłębiające się z każdą sekundą. Wiedziałam, że powinnam je ukryć, nie wiedziałam jednak jak. Włosy związane, więc moja zwyczajowa droga ucieczki została nagle zabarykadowana. No i co mi pozostało.? Zgrywanie głupiej, ignorowanie przedchwilowej sytuacji i uporczywe wpatrywanie się przed siebie.

Genialne.

Żeby wyszło bardziej naturalnie chrząknęłam cichutko, a powolnym wyciągnięciem trzęsącej się ręki po jakiś zardzewiały sekator powróciłam do przerwanej pracy. Tym samym miałam pretekst, by odwrócić się tyłem do Harry'ego i po prostu zapomnieć.

ALE JAK.?!
Jak do cholery miałam nie myśleć, że znowu zrobiłam z siebie idiotkę.?! Jak miałam kurczę zapomnieć.?!

Chyba tylko palnąć sobie w łeb tym zardzewiałym narzędziem. I byłby spokój.

Ignorując ogarniającą falę paniki, szum krwi i dudnienie serca odbijające się głuchym echem w moich uszach, postanowiłam doprowadzić się do porządku. Biorąc kilka głębokich oddechów, zaciągnęłam się świeżym powietrzem, niejako odświeżających mój rozgorączkowany umysł. I jak za każdym poprzednim razem obiecałam sobie, że już na niego nie spojrzę, że to był ostatni raz, a teraz ja zajmę się swoją robotą i nareszcie ją skończę. Żeby nie musieć dłużej przebywać w jego obecności i robić z siebie idiotki tym nieustannym spoglądaniem.

Tylko jak ja miałam to zrobić, kiedy do moich uszu oprócz szumu liści i treli jakichś ptaków wyraźnie do moich uszu dobiegał odgłos jego pracy.? No jak miałam o nim nie myśleć, skoro słyszałam to ciągłe szuranie, charakterystyczne pobrzmiewanie darcia zębów grabi o trawę, jego delikatnie stawiane kroki i... słowo daję, że wyraźnie słyszałam jego oddech. Niejako przyspieszony, ale spokojny, może trochę naruszony zmęczeniem spowodowanym ruchem i...

Oj, kobieto, przestań się już kompromitować...

Ale ehhh. On nic nie mówił. A przecież musiał coś myśleć. Nakrył mnie właśnie na bezczelnym gapieniu się w niego. Nie sądzę, że tak po prostu chciał to puścić kantem, przecież... no to nie było coś, co tak po prostu się ignoruje. A może i było... W sumie co ja tam mogę wiedzieć o tym, na co Harry zwraca uwagę. Jaki pogląd ma na świat. I jaki tak naprawdę jest. Tak właściwie to ja go nie znam.

W tej jednej sekundzie poczułam nieodpartą chęć poznania go bliżej. Na tyle blisko, by móc wiedzieć co krąży w jego umyśle. Bo aż się bałam pomyśleć jaki obraz mojej osoby mógł sobie stworzyć, biorąc pod uwagę te wszystkie wypadki, upadki, kompromitacje...

Matko kochana, on musiał mnie mieć za kompletną niemrotę.!

Nie powiem, że było mi z tą myślą jakoś specjalnie przyjemnie...

Ehhh, a on nadal milczał.

Sama już nie wiedziałam czy to dobrze. Czy bardziej męczące było to, jak paplał, zagadywał, a ja musiałam męczyć się nad zmuszeniem swoich ośrodków mowy do odpowiedzi, czy większą trudność sprawiała mi ta milcząca sytuacja w której się znalazłam. W zasadzie w obu przypadkach mój organizm odczuwał dziwny dyskomfort, którego nie mogłam opanować.

Ehhh.

Ale przynajmniej zajęta bezsensownym rozmyślaniem, zdążyłam już odbębnić swoją robotę. Wszystkie bezużyteczne narzędzia z niewielką pomocą moich rąk znalazły się już w worku, co oznaczało jedno – to zadanie zostało zrealizowane. I kij z tym, że na liście, którą Allison mi spisała było jeszcze jakieś 30 innych pozycji. Ważne, że skończyłam przynajmniej jedną, teraz powinno już pójść z górki. I coraz bliżej był moment, kiedy będę mogła podziękować Harry'emu za pomoc.

Na tą myśl mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, jakoś nagle powracając do optymistycznych wizji szybkiego skończenia pracy. I bez ociągania, z niepohamowanym westchnieniem powstałam z kolan. Od ostania, w lewym coś donośnie zaprotestowało delikatnym pyknięciem, ale postanowiłam to zignorować. Skupiłam się bowiem na tym, że według rozporządzeń Allison powinnam teraz wyrzucić leżący u moich stóp napełniony worek. Pech chciał, że moja osoba akurat znajdowała się na najdalszym krańcu od położenia śmietnika. A najkrótsza droga do niego przebiegała przez tereny, na których właśnie urzędował Harry.

Jakoś tak nagle uśmiech zamarł mi na ustach. Bo miałam do wyboru:
a) znowu zrobić z siebie idiotkę i zapierniczać naokoło, ryzykując podejrzliwe spojrzenia i co gorsza, pytania Harry'ego, albo
b) szybko przejść obok niego i próbować udawać, że ta czynność wcale tak mnie nie dekoncentruje.

Bynajmniej stanie na środku ogródka i rozglądanie się bezradnie wokoło też nie należało do najmądrzejszych rozwiązań, toteż nim zdążyłam pomyśleć, schyliłam się po worek i ruszyłam przed siebie. Prosto na Harry'ego.

Już dosłownie po kilku krokach zorientowałam się, że to nie był najmądrzejszy pomysł. Bowiem wraz z malejącą odległością pomiędzy nami, moje dziwne przypadłości nabierały na mocy. I rumieniec mi wrócił, i serce przyspieszyło, i dłonie zaczęły drżeć, i nogi zrobiły się jak z waty. Szłam bo szłam, chociaż nie do końca zdawałam sobie sprawę jakim cudem jeszcze w ogóle trzymałam się na nogach. Jakby moje ciało nie bardzo brało w tym udział, zajęte rozmyślaniem jakby niepostrzeżenie uniknąć minięcia z Harrym.

W mojej głowie zrodził się pomysł, by zrobić teatralny odwrót i pójść naokoło. Jednak jako, że byłam już mniej-więcej w połowie drogi, uznałam, że to mogłoby co najmniej dziwnie wyglądać. I znów pojawiła się obawa przed zrobieniem z siebie kretynki, toteż dzielnie trwałam w wyznaczonej początkowo trasie. I katowałam się głębokimi oddechami, by przechodząc obok Harry'ego przypadkiem nie wykitować.

Widziałam, bardzo uważnie widziałam, jak jego sylwetka coraz bardziej się zbliża. Znowu był pochłonięty pracą, nie zwracając uwagi na mnie. A ja, nie ryzykując już kolejnej kompromitacji z wgapianiem usilnie starałam się na niego nie patrzeć, skupiając się bardziej na trasie przede mną. Uparcie wbijałam wzrok w miejsca przed moimi stopami, chociaż obraz tak nie do końca rekonstruował się w mojej głowie. Przed oczami miałam bowiem nie kogo innego, jak Harry'ego, którego na danym etapie trasy musiałam minąć. Spokojnie, ostrożnie, bez nerwów, bez pośpiechu, bez brawury i...

...i cholera, co tu robi ten sznurek.?!

Nim się zorientowałam, poczułam silne szarpnięcie w okolicy kostki, a już sekundę później równowaga mi się dziwnie zachwiała. I poleciałabym na tyłek, gdyby nie Harry i jego szybka reakcja.

W całym zamieszaniu usłyszałam jedynie brzęk upadających grabi, jakiś świst powietrza i cichy jęk Harry'ego, kiedy z całą swoją siłą upadłam wprost na niego. Aż się chłopak ugiął delikatnie na nogach, jednak już sekundę później się prostując. I z całą swoją gracją, siłą i czymkolwiek innym co Harry posiadał, utrzymywał mnie na nogach, oplatając mocno swoje ramiona wokół mojej talii. I stojąc za mną, przyciskał do siebie, jakbym zaraz naprawdę miała grzmotnąć o tą ziemię.

Ojjjj, nie. To nie był dobry moment, to nie było dobre miejsce i przede wszystkim, to nie była dobra czynność.

Harry, no proszę cię...

Czułam, że pora już przerwać to zmowę milczenia. Chciałam grzecznie i stanowczo powiedzieć mu, żeby mnie puścił. Ale zupełnie nie wiedziałam jak zacząć. Poza tym dzięki czujności Harry'ego nadal stałam na nogach i miałam komplet kończyn i tych wszystkich innych organów. Chyba wypadałoby podziękować, prawda...?

Taaaak, to byłby dobry początek.

- Ekhm... Dzięki. - wydusiłam po dłuższej chwili. Zabrzmiało trochę cicho i nawet nie byłam pewna czy usłyszał. Sugerując się jednak naszą bliskością i jego wesołym głosem rozbrzmiewającym donośnie po ogródku...
- Cała przyjemność po mojej stronie. - taaaak, dosłyszał. Co nie zmieniło faktu, że jego wypowiedź niejako wyprowadziła mnie z równowagi i spowodowała kolejną falę rumieńców. A poza tym...

ON MNIE WŁAŚNIE OBEJMOWAŁ W TALII.!

Nie da się ukryć, natychmiastowo przypomniała mi się sytuacja spod London Eye. I tak samo jak i wtedy, tak samo i teraz jego ramiona oplecione wokół mnie sprawiały, że ogarniała mnie nieopisana przyjemność. Co nie zmieniało faktu, że jednocześnie czułam się onieśmielona i właściwie nie wiedziałam co w takiej sytuacji ze sobą począć.

Bo on był zdecydowanie za blisko... Znowu mnie przytulał, znowu czułam ciepło jego ciała na swoim, znowu jego włosy łaskotały mnie w szyję, a jego oddech, CHOLERA, TAK BLISKI, drażnił moją skórę. A poza tym...

TAM BYŁY JEGO USTA. Tak blisko, tak cholera blisko... Wystarczył jedynie delikatny ruch, by znów poczuć ich smak. By znów się w nich zatracić, zapomnieć o wszystkim, ograniczyć świat tylko do Harry'ego. Jeden, mały ruch i...

Nieee, to nie było na moje skołatane nerwy.

Natychmiast zagryzłam dolną wargę starając się zapanować nad jej drżeniem. I wzdychając głęboko poczęłam przeszukiwać odmęty swojego mózgu, by jakoś zgrabnie wykręcić się z tej sytuacji. I dosadnie powiedzieć Harry'emu, żeby zachował dystans, bo w przeciwnym razie ja zwyczajnie oszaleję...

Tylko jak miałam to wytłumaczyć komuś, komu wcale nie paliło się do puszczenia mnie.?

- Ekhm... - stanowcze, ale jednak zbyt ciche chrząknięcie niedostatecznie zwróciło jego uwagę, więc musiałam się pokusić o coś bardziej donośniejszego. - Harry...? - dobra, to może nie był jakiś specjalny szczyt głośności, ale jednak jakoś zabrzmiało. I spowodowało, że na tyle na ile mogłam zauważyć ze względu na zaistniałe okoliczności, Harry spojrzał na mnie z tym swoim zielonym zainteresowaniem w oczach.

Co tylko i wyłącznie jeszcze bardziej mnie speszyło... Ale zaciskając mocno dłonie w pięści i tym samym boleśnie wbijając sobie paznokcie w skórę, udało mi się jakoś dojść do ładu z tym moim ośrodkiem mowy i zmusić go do pracy.

- Ja... ekhm... Ja już stoję... - wydukałam po chwili, starając się nie patrzeć na jego twarz. Bo mówienie i patrzenie zdecydowanie nie szły w parze, jeśli chodziło o Harry'ego. Dopiero, gdy już moje słowa wybrzmiały dosadnie, odważyłam się na niego zerknąć. Ostrożnie.
- Twoje aluzje wcale nie są takie delikatne. - burknął, marszcząc brwi w geście głębokiego niezadowolenia, chociaż nadal widziałam jak w jego oczach błyskają te zielone błyski radości. Które niejako przygasły zaraz po tym, gdy Harry ku mojej wielkiej uldze w końcu rozluźnił uścisk, ostatecznie całkiem mnie puszczając. A następnie robiąc kilka kroków, stanął przede mną, chowając dłonie w kieszeniach i posyłając mi sympatyczny uśmiech. I chociaż nadal był całkiem niedaleko, to pod wpływem uciechy z odzyskanej wolności, postanowiłam nawet coś powiedzieć.
- Eeeeem. - westchnęłam, zbierając się w sobie na odwagę. By wypowiedzieć choć jedno sensowne zdanie, bez zbędnych przerywników. I zaczepić go o ten niby foch, przeplatany, co by nie mówić, oznakami wesołości. Co nie da się ukryć, trochę mnie nurtowało w tym jego zachowaniu... - Ale jednak się uśmiechasz. - zaznaczyłam, jak na samozwańczego geniusza przystało. No, trudno byłoby nie zauważyć tego uśmiechu, skoro jego twarz miałam centralnie przed oczami... Tak więc jakoś tak czułam, że wypowiedzią nie zabłysnęłam. Chociaż sądząc po odpowiedzi Harry'ego... Najwyraźniej mnie zrozumiał.
- Drugi raz dzisiaj wypowiedziałaś moje imię. - wyjaśnił natychmiast, pogłębiając uśmiech, a tym samym i moje rumieńce. - Całkiem fajnie zabrzmiało. - jakby akcentując swoją radość, jeszcze bardziej poszerzył uśmiech. Czym dobił mnie już do reszty.

Bo.
Co.
On.
Przed.
Chwilą.
Powiedział.?!

Że... Ja... I jego imię... Booo...

O kurczę, jego wypowiedzi zdecydowanie nie były na moją biedną głowę. Powodowały tylko zamęt. Okropny zamęt. Którego nie dawałam rady ogarnąć, bo... bo po prostu to było niewykonalne. Poza tym kompletnie nie miałam pojęcia z czego Harry aż tak się cieszy. Przecież ludzie wypowiadają czasem swoje imiona, prawda.? Gdy chce się zwrócić czyjąś uwagę, pochwalić się znajomością imienia rozmówcy, albo... no nie wiem. Ale do stu choinek, przecież to nie jest znowu takie dziwne, prawda.?!

Nie zdążyłam jednak zagłębić się w ten jakże nurtujący temat, kiedy zauważyłam jak wzrok Harry'ego z mojej twarzy ląduje na moich ramionach, a uśmiech goszczący na jego ustach...

Nie, Louise, na Boga, nie myśl o pocałunkach. NIE MYŚL!

Twarz Harry'ego, uśmiech… No właśnie, nagle przestał się uśmiechać.

- Biłaś się z kimś znowu.? - chrapliwy głos Harry'ego zupełnie dla mnie niespodziewanie wypełnił cały ogródek. A ja byłam tak zszokowana, że w ogóle coś jeszcze do mnie mówi, że nie do końca zrozumiałam o co mu chodziło.
- Słucham.? - wyrwało mi się automatycznie, przez co natychmiast się skrzywiłam. Miałam się przecież nie dopytywać.! Skup się, Lou.!

Taaak, idealnie skupiłam się na tym, że Harry podnosi prawą rękę i dziwnym trafem kieruje ją w moją stronę...
- Tu... i tu... - palcem wskazującym niebezpiecznie zbliżył się do skóry mojego ramienia, całe szczęście jednak jej nie dotykając. W głębokim zdekoncentrowaniu szybko cofnął rękę, spoglądając na mnie, wyczekująco. - Jeśli to znowu jakaś rozróba to ja się chyba zacznę poważnie zastanawiać czy aby na pewno chcę przebywać w twoim towarzystwie... - łypnął na mnie podejrzliwie
- Aaaa, to... - westchnęłam mimowolnie, ogarniając siniaki na ramionach. Nie pierwsze, nie ostatnie przecież, ale... automatycznie oblałam się rumieńcem.
- No to, to. - Harry kiwnął głową. - Kto cię tak załatwił.? A może powinienem zapytać kogo ty znowu załatwiłaś.? - spojrzał na mnie, delikatnie unosząc prawą brew. Ewidentnie wyczekiwał odpowiedzi i nie zamierzał ustąpić. Chociaż widziałam, że w jego oczach znowu pojawiły się te zielone błyski radości.

I jak ja mu to niby miałam wytłumaczyć...?

Bo co by nie mówić, mam strasznie delikatną skórę. Wystarczy mocniej mnie dotknąć, a już wielka, fioletowa plama zdobi moje ciało. I chociaż zazwyczaj nigdy nie mam pojęcia który siniak jest od czego, akurat to miejsce i układ plam pozwoliły mi skojarzyć, że...

Ehhh. Nim się spostrzegłam, moja głowa zaczęła mi robić jakieś rekonstrukcje.
Wczorajszy wieczór. Pocałunek. I omdlewanie po pocałunku, kiedy to Harry tak stanowczo złapał mnie za ramiona...

Tak, to jego wina... zasługa... oj, zresztą co to za różnica. Bo co mi po odnajdywaniu odpowiednich słów dla siebie, skoro musiałam to jakoś zgrabnie wytłumaczyć Harry'emu, żeby nie sugerować żadnych myśli o pocałunku. Tylko jak kurczę miałam to zrobić.?! Z braku pomysłu spojrzałam na chłopaka bezradnie.

- Patrzysz na mnie, jakbym to co najmniej był ja. - zmarszczył natychmiast brwi i tym razem miałam wrażenie, że już bardziej na poważnie. Co nie zmieniało faktu, że właśnie bez słów dokładnie odczytał to, co powinnam mu powiedzieć, a nie wiedziałam jak. I mimowolnie ucieszyłam się, że już nic w tej kwestii wyjaśniać nie muszę. Jedynie potwierdzić.
- Właściwie... - westchnęłam, delikatnie zagryzając wargę, w oczekiwaniu na... no nie wiem, jego reakcję.? Która nie powiem, nieco mnie zdziwiła...
- Ja...? - spojrzał na mnie zszokowany, mimowolnie wskazując palcem na siebie. Pomińmy fakt, że jego głos przeszedł w jakieś dziwne, piszczące rejestry. - Ale przecież... - urwał, wzdychając głęboko. I tylko jeszcze bardziej marszcząc brwi, co nie powstrzymało go przed wbijaniem jakiegoś dziwnie rozbieganego spojrzenia gdzieś przed siebie. - Wkręcasz mnie na ten swój dziwny sposób, prawda.? - po chwili skupił jednak wzrok na mojej twarzy, jakby lustrując moją reakcję. - No fakt, raczej nie... - odpowiedział sam sobie, niejako normalniejąc w tonie. Zdążył się już uspokoić, ogarnąć, opuścić rękę, chociaż nadal marszczył brwi i wpatrywał się centralnie w moją twarz. - Ale czekaj, bo nadal nie rozumiem... - mruknął po chwili, delikatnie kręcąc głową. A po chwili znowu jego oczy rozbłysły tym wyczekiwaniem, którego nie mogłam zignorować...
- Bb-boo... - westchnęłam, zachodząc w głowę jak niby miałam mu to wszystko zgrabnie wyjaśnić. Ale skoro wcześniej niczego nie wymyśliłam, to i teraz nic normalnie brzmiącego do głowy mi nie przyjdzie. Mogłam jedynie dukać, co zresztą zaczęłam robić... - Bo wczoraj... Gdy ja... A ty... Ehh. - sapnęłam zrezygnowana, marszcząc brwi w geście niezadowolenia wywołanego jego dociekliwością. - Czy ty musisz wszystko wiedzieć.? - prychnęłam, jakoś tak automatycznie zakładając ręce na piersi.
- Mhm. - twarz Harry'ego jakoś nagle rozpromieniła się i zupełnie jak te pieski zza tylnych szyb samochodowych, zaczął energicznie kiwać głową. - Uwielbiam patrzeć jak się mieszasz. - uśmiechnął się po chwili, ujawniając te swoje urocze dołeczki w policzkach. A ja niezliczony raz tego pięknego popołudnia czułam jak moje policzki pokrywają się piekielną czerwienią.

Takich razów nadarzyło się jeszcze i miliony. Bo chociaż w końcu wzięliśmy się do roboty i szło nam całkiem sprawnie, Harry niemalże co sekundę wyskakiwał z czymś, czego moje policzki normalnie przyjąć nie mogły. Ale cóż... postanowiłam machnąć na to ręką, bo w gruncie rzeczy można się było nawet do tego przyzwyczaić. Poza tym... no nie da się ukryć. Zwykłe sprzątanie, grabienie, segregowanie gratów, porządkowanie jakichś pierdół i setki innych mało znaczących rzeczy, a ja... a ja się kurczę bawiłam jak nigdy.!

Oczywiście uwzględniając tą moją nieśmiałość, na swój sposób. Z rumieńcami, drżącymi rękoma, pustką w głowie, gdy sytuacja wymagała mojej inwencji... Ale jednak... Jednak mimo wszystko było całkiem miło i przyjemnie. Harry sypał żartami, stroił głupie miny, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Tak, rozbawiał mnie i całkiem mi było z tą myślą przyjemnie. Zwłaszcza, że nie zdarzyło mi się zrobić już nic nadzwyczaj głupiego, Harry trzymał idealny dystans metr razy trzy, a praca szła nam nadzwyczaj sprawnie. I tak po dwóch godzinach i pięciu minutach byliśmy na definitywnym finiszu tych wszystkich prac. Nie wiedziałam jednak czy aby na pewno chciałam, żeby już się skończyły...

Taaa, a może lepiej byłoby się skupić na opróżnianiu z gratów tej ogromnej szafy zajmującej pół składziku...?

Westchnęłam, poprawiając się na nogach, gdyż kolana od klęczenia nieco mi już zdrętwiały. I nachylając się delikatnie ku szafce, poczęłam powoli wyjmować z niej kolejne graty, uważnie oglądać, po czym odkładać na kupkę „do użytku”, lub na tą „do wyrzucenia”. Chociaż jeśli mam być szczera, najchętniej wszystko wyrzuciłabym na śmietnik, łącznie z szafką, po czym wyszłabym w końcu z tego przeklętego składzika na ogród, gdzie Harry prawdopodobnie...

Taaa. O, nożyczki.!

- Lou.? - czyjś męski głos wyrwał mnie z rozmyślań. I wcale nie byłam z tego powodu zadowolona, bowiem to zdecydowanie nie był głos Harry'ego. A mojego szanownego tatusia...
Z miejsca przestraszyłam się tej jego obecności i z tego wszystkiego zerwałam się na równe nogi.
- Co.? - palnęłam, nim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, z nieukrywanym przerażeniem patrząc w stronę ojca, którego sylwetka odbijała się ciemną plamą na tle słońca wpadającego do składziku. Aż zmrużyłam oczy.

Ale zaraz, czemu on był w ogrodzie...? W TYM ogrodzie...? Gdzie i Harry był....?
O matko, Harry i tata na jednej powierzchni... To nie wróży niczego dobrego...

Automatycznie przekrzywiłam się nieco na lewo, by móc swobodnie zerknąć na ogródek. Obawiałam się najgorszego, że szanowny tatuś znów coś palnął i Harry tym razem zwyczajnie stąd uciekł. Ale jednak nie... Po kilku wygibasach, by i sylwetka taty mi nie przeszkadzała, ani słońce nie oślepiało, zdołałam zauważyć jak Harry klęcząc na kolanach związuje kolejne worki ze śmieciami i zupełnie bez wysiłku odrzuca je kilka metrów dalej. Całkowicie pochłonięty pracą, zamyślony, skupiony i...

- I co się wyginasz.? - głos ojca kolejny raz wyrwał mnie z rozmyślań. Na tyle dobitnie, że natychmiast się wyprostowałam, rzucając mu niewinne spojrzenie. - Jeszcze ci nie uciekł... - po tych rzuconych wesołym tonem słowach, automatycznie moja mina zmieniła się w tą rządną mordu. Co tatę rozśmieszyło jeszcze bardziej. Na tyle, że roześmiał się w głos.
- Tylko po to tu przyszedłeś.? - syknęłam zdenerwowana, zakładając ręce na piersi w geście głębokiej irytacji. A pal licho nieśmiałość, nie będzie mi tu robił żadnych insynuacji, zwłaszcza, jeśli miały dotyczyć Harry'ego.
- Byłoby wesoło, ale nie. - rzucił mi niby przepraszającą minkę. Odczytałam to jedynie tak, że chciałby się jeszcze ponaigrywać, ale niestety nie może i jest mu z tego powodu szalenie przykro.

Cudowna rodzinka.

- Jedziemy z Aly na godzinkę do babci... - wyjaśnił po chwili powód swojego nagłego zainteresowania moją osobą. - Chciałem zapytać, czy też chcesz pojechać... - kontynuował po chwili z podejrzanie pogodną miną, ale nim zdążyłam wtrącić chociażby słówko... - ale pewnie zostaniesz w domu. Z młodym Stylesem. - dobitnie zaakcentował ostatnie zdanie.

Zacisnęłam pięści w przypływie kolejnej złości, starając uspokoić się oddechami. Ale nie dało rady, ta zadowolona z siebie mina i zwycięska postawa... Tatuś, kurczę.

- Tylko bez szaleństw poproszę, dobrze.? - rzucił jeszcze wielce rozbawionym tonem i nim zdążyłam złapać jakieś ciężkie narzędzie, rzucając nim w niego, zdążył się oddalić.

Wkurzona odwróciłam się plecami do wyjścia i z impetem powróciłam do poprzedniej pozycji. Może jednak trochę zbyt gwałtownie, bowiem uderzyłam się przy tym w kolana, ale postanowiłam to zignorować. Skupiłam się bowiem na wyciąganiu coraz to nowych niezidentyfikowanych zardzewiałych narzędzi z szafki i gwałtownym rzucaniu ich za siebie. By rozładować złość.

I co by nie mówić, pomogło. Irytacja przeszła, a co najważniejsze, udało mi się w kilka minut opróżnić całą szafkę. Chociaż bez tego „dopalacza” zajęłoby mi to z dobre pół godziny... Nic więc dziwnego, że po ukończeniu zadania byłam z siebie szalenie zadowolona. Tak więc właśnie z taką wszechogarniającą dumą i radością powstałam z kolan, odwracając się w stronę drzwi, by spokojnie ruszyć po worki. I jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że... no kurczę, nie miałam jak wyjść.!

Z niejaką obawą przypatrywałam się dosyć wysokiemu stosikowi narzędzi, który definitywnie odcinał mi drogę do wyjścia. Ani bokiem, ani dołem, ani górą... Delikatnie poczęłam rozmasowywać skroń, próbując intensywnie myśleć nad wyjściem z sytuacji.

Jakże głupiej sytuacji...

Pierwszy pomysł dotyczył wołania o pomoc. Ale, że tatuś i Allison właśnie sobie pojechali, o czym świadczył przedchwilowy odgłos odpalanego samochodu, a potem szelest opon o podjazd, został mi tylko Harry. I szczerze mówiąc, dosyć średnio mi się widziało wołanie go, by miał mi pomóc. Bo kurczę...

Najpierw robienie z siebie idiotki, dwa razy z rzędu. Potem przerwa, a teraz co... znowu.? Znowu wpakowałam się w kłopoty, z których sama wyjść nie potrafię...? O nie, ja stąd wyjdę...

Zaciskając szczękę w geście głębokiej determinacji, ustawiłam stopę gdzieś tak mniej-więcej na połowie wysokości górki. Próbując znaleźć równowagę, podążyłam ku górze i gdy już, już miałam robić następny krok...

Grawitacja.

Mój tyłek boleśnie wylądował na podłodze, a obok mnie kilka narzędzi, które narobiły trochę hałasu.

- Lou...? Co ty tam robisz.? - w kilka sekund po moim upadku, w drzwiach pojawiła się głowa Harry'ego. I pomimo tego, że padające do składziku promienie słońca nie pozwalały mi na zobaczenie jego miny, to w głosie wyraźnie dosłyszałam się... troski.? Oj, zaczynałam już chyba tracić zmysły...
Co jednak nie zmieniało faktu, że Harry odkrył mój problem, ja nadal byłam uwięziona i nie pozostawało mi nic innego jak... no właśnie, co.?
- Ekhm... Utknęłam w narzędziach... - wyjaśniłam cichutko, trochę nieśmiało i przede wszystkim tak, żeby nie przyszło mu do głowy, by się ze mnie naigrywać. Na szczęście zrozumiał moją trudną sytuację, bowiem już po chwili wkroczył do składziku, który wypełnił się odgłosami jego kroków. I tym cichutkim szmerem, przypominającym jego głos.
- Z tobą to tylko same problemy. - mruknął pod nosem, stając tuż przed granicą górki narzędzi. I spokojnym ruchem wyciągnął ku mnie rękę.

Okej, mogłam się gapić, mogłam zrezygnować z pomocy, ale miałam tego zwyczajnie dość. Chciałam po prostu stąd wyjść i nie robić z siebie większej kretynki, niż i tak jestem w jego oczach. Toteż z głębokim zdecydowaniem, chociaż z nijaką dozą niepewności chwyciłam jego dłoń. Delikatnie, żeby nie było. Ale zanim się zorientowałam, Harry oplótł ją swoją dłonią w dosyć znaczący sposób, po czym pociągnął do siebie. Automatycznie poleciałam do przodu, ale nie na twarz, gdyż Harry rozmyślnie przytrzymał mnie za plecy. I za pomocą jednego, stanowczego pociągnięcia, wyciągnął mnie z tej jakże dziwacznej opresji. Tak więc już sekundę później stałam obok niego, czerwieniąc się jak pomidorek.

Całe szczęście, że Harry to inteligentny facet i dosyć szybko się uczy. Bowiem tym razem nie musiałam mu nic mówić, sam z siebie szybko mnie puścił. Więc nie przytulał, nie dotykał... tylko stał trochę za blisko... I nic nie mówił, tylko się patrzył...

Ehhh, to nie była zbyt zręczna sytuacja...

- Eeeeem. - westchnęłam, by wprowadzić jakikolwiek dźwięk pomiędzy nas. I jednocześnie zebrać się na odwagę, by w jakiś sposób móc stąd wyjść. - To ja... ja pójdę po worki... - palnęłam pierwsze co mi przyszło do głowy, robiąc szybki zwrot w kierunku drzwi. I nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Harry'ego, po prostu stamtąd wyszłam.

I żeby nie było, że kłamałam, czy coś, natychmiastowo skierowałam się w stronę tych worków, które były mi właśnie niezmiernie potrzebne. To nic, że nie do końca moja głowa ogarniała po co. Ważne, że obrałam kierunek i dzięki niemu mogłam oddalić się od Harry'ego.

A powracając z kilkoma workami w garści zauważyłam, że i on opuścił składzik, powracając do przerwanego przez niego zajęcia. I dobrze, przynajmniej nie będzie mi zajmował miejsca w składziku. Bo gdy on jest dalej, tym moje rozumowanie jest lepsze.

Z tą myślą podążałam wartko przed siebie, omijając chłopaka wzrokiem. Dobra, ignorowałam go, ale... no to chyba jasne, że to było najlepsze wyjście z sytuacji. Gdybym zaczęła mu się przyglądać, znowu pewnie albo bym się wywaliła, albo Bóg wie co jeszcze. Lepiej go ignorować, skupić się na pracy i zapakować to wszystko do worków.

Obierając właśnie to zadanie jako główne, podeszłam w końcu do składziku, zamierzając wejść do środka.
- Tylko znowu się tam nie zgub. - usłyszałam jeszcze głos Harry'ego. Dokładnie w tym samym momencie co i trzask zamykanych przez podmuch wiatru drzwi, co chyba bardziej mnie zdenerwowało. Niewiele myśląc, zamaszystym ruchem pociągnęłam za klamkę do siebie i...

Ał.!

Nie wiem czy mój wewnętrzny głosik jest aż tak donośny, czy jakimś cudem wyrwało się to z moich ust, ale istotnie... ał. Zabolało. Naprawdę zabolało. A uszczegóławiając, dokładnie czoło i nos, które natychmiastowo zareagowały pieczeniem, kiedy to drzwi zamiast spokojnie przepłynąć obok mnie, z całym impetem mojego szarpnięcia wylądowały na mojej twarzy.

Okej, z perspektywy osób trzecich to nawet i mogło wyglądać zabawnie, ale kurczę... jeśli ktokolwiek miał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z twardą powierzchnią drewnianych drzwi, powinien wiedzieć o czym mówię. Do śmiechu to mi zdecydowanie nie było. A nawet i wręcz przeciwnie...

Czułam, jak pod zaciśniętymi powiekami zaczynają zbierać się łzy. Niepowstrzymane, w żaden sposób niepohamowane. Po prostu były, jako protest mojego organizmu przed tak gwałtownym atakiem ze strony drzwi. Bezwiednie uniosłam prawą rękę do twarzy, przykładając ją do obolałego nosa. I chociaż dotyk spowodował spotęgowanie bólu, nie chciałam już odrywać tej ręki. Była zimna, tak fajnie zimna... Tylko chłodziła dziwnie rozgrzane od uderzenia miejsce.

- Lou...? Stało się coś.? - zatroskany głos Harry'ego już po chwili dopłynął do moich uszu. I jak się zorientowałam po odgłosach, podszedł szybko do mnie, zatrzymując się całkiem blisko mnie. Na tyle, że pomimo zamkniętych oczu wiedziałam, że tam jest. Ciepło bijące od jego ciała mówiło samo za siebie. I gdybym nie była już czerwona, pewnie bym się jeszcze zarumieniła...
- Drzwiami dostałam. - wyjaśniłam szybko, właściwie nie wiem po co, po czym skrzywiłam się, gdyż ruch ustami spowodował dziwny ból.
- Drzwiami...? - powtórzył, najwyraźniej niedowierzając jak to jest możliwe.

Ale kurczę, BYŁO.!
Było, dostałam drzwiami, z własnej winy.
To takie dziwne.?!

- Za szybko odskoczyły. - pomimo bólu postanowiłam się znowu odezwać, akcentując te jeszcze wzruszeniem ramion.

Bo mi już było cholera naprawdę wszystko jedno... Bolało...

- Pokaż mi to. - pomiędzy kolejnymi napływami pulsującego bólu w rejonach twarzy, poczułam jak coś ciepłego i miłego w dotyku delikatnie oplata mi się wokół nadgarstka. A już po chwili to niezidentyfikowane coś, co okazało się być dłonią Harry'ego, odciągnęło moją rękę od czoła, kierując ją w dół i w dół, ostatecznie gdzieś w okolicach ramion zwalniając uścisk. A stamtąd, już bez mojej ręki, znów ruszyło ku górze, zatrzymując się na linii mojej szczęki.
- I ja się dziwię, że jesteś cała posiniaczona... - Harry westchnął zrezygnowany, naprawdę bardzo, bardzo delikatnie głaszcząc kciukiem okolice mojego policzka. Natychmiast odpłynęłam, całkowicie zapominając o bólu. Tak po prostu, wystarczył dotyk Harry'ego a ból pff.! I zniknął. I pozostało jedynie to wszechogarniające zażenowanie, że znowu się wygłupiłam, że Harry znowu musiał mi pomagać, a co najważniejsze – stał przede mną i tak zwyczajnie gładził mnie po policzku.!

Mimowolnie zagryzłam wargę, zachodząc w głowę jak to jest możliwe, że jeszcze nie zemdlałam. A naprawdę mi się zbierało... Zaczęłam nawet odpływać, ale... no cóż, delikatny dotyk Harry'ego robił swoje. Ani w głowie było mi teraz mdleć, skoro mogłam się rozkoszować jego obecnością.

Taaak, Lou, skup się.! Drzwiami dostałaś.!

Na wspomnienie tego niespodziewanego ataku na moją twarz, moje czoło znów zareagowało bólem. Nie takim jak poprzednio, znacznie delikatniejszym, ale jednak... jednak był. Automatycznie zacisnęłam mocniej powieki, powodując, że łzy mieszczące się pod powiekami, spłynęły mi po policzkach. Harry i tak natychmiast je starł, ponownie racząc moje policzki tym swoim delikatnym dotykiem.
- Okej, ja wiem, że urodą nie powalam, ale płakać nade mną to już nie musisz... To i tak nie pomoże, a szkoda oczu. - rzucił po chwili wesołym tonem, chociaż mimo wszystko doszukałam się w tym nuty niepokoju. I by upewnić się w tej teorii postanowiłam otworzyć oczy.

Z miejsca pożałowałam tego pomysłu. No tak, niby się upewniłam. Twarz Harry'ego zastygła w delikatnym uśmiechu, który miał na celu pokryć strach. Skąd wiedziałam.? Oczy mówiły wszystko. Zieleń jego tęczówek uległa znacznemu przyciemnieniu, w dodatku zmarszczone w odpowiedni sposób brwi... I wszystko było jasne.

Ale co z tego, że widziałam to wszystko, skoro... No cholera, on znowu był tak blisko.! Znowu tak cholernie blisko, że moją twarz owiewał delikatnie jego miętowy oddech. Na tyle blisko, że...

No, Lou... Wystarczy jeden mały gest i ból całkowicie wyleci ci z głowy...

NIE.!
ŻADNYCH POCAŁUNKÓW.!

Westchnęłam głęboko, starając się wyrzucić z głowy tą wewnętrzną dyskusję. I żeby nie było, że coś, ukryłam narastającą panikę za skromnym, zdystansowanym uśmiechem.

- No widzisz, z uśmiechem ci o wiele ładniej. - Harry najwyraźniej nie dopatrzył się fałszywości w moim geście, ale trudno. Ważne, że jego to nawet uspokoiło i złagodniał w tej swojej zmartwionej minie. I pomimo że jeszcze przed chwilą niejako odetchnął z ulgą, teraz szalenie poważnie spojrzał na moją twarz, ogarniając miejsca, które najbardziej ucierpiały. - Boli.? - zapytał, nawet nie starając się ukryć troski niemalże lejącej się z jego głosu. - Dobra, głupio pytam, pewnie, że nie łaskocze... - niemalże w jednej sekundzie sam sobie odpowiedział na zadane wcześniej pytanie. I nie zabrzmiało to bynajmniej zbyt przyjemnie...

Ehhh, miałam wrażenie, że chłopak nie za bardzo wie co ma robić. Ale szczerze.? Nie musiał już nic. Już nie bolało, czułam się zupełnie normalnie, umierać nie zamierzałam.

Chociaż mając przed oczami jego usta i nie móc ich dotknąć...

LOUISE, OGARNIJ SIĘ.!

- Ile palców widzisz.? - jego głos już po chwili ponownie rozbrzmiał w moich uszach. Jednocześnie Harry uniósł lewą dłoń, przy której trzy palce były rozprostowane, a dwa zagięte.
- Pięć. - mruknęłam inteligentnie, na co Harry zareagował jedynie zmarszczeniem brwi szybkim spojrzeniem rzuconym w kierunku swojej dłoni. I gdy najwyraźniej zorientował się w moim toku myślenia, natychmiast ją opuścił...
...zatrzymując dłoń mniej więcej w tym samym miejscu co prawa, z tym, że oczywiście po drugiej stronie.

Harry, to naprawdę nie jest najlepszy pomysł...

- Nie mroczy cię.? - spytał jeszcze, tym samym, poważnym tonem.

Hę.? Że jak, przepraszam.?

- Nn-nnie. - odpowiedziałam cierpliwie, chociaż wewnątrz cała drżałam.

Bo on... on się o mnie martwił. No kurczę, no... Ja wiem, rodzice się martwią o swoje dzieci, nie raz już tak było, że mama drżała o kolejne rozbite kolano. No ale... On.? Obcy chłopak.? Martwił się.? O mnie.?

No bez przesady, naprawdę...

- Bardzo boli.? - nie ustępując z tonu, ani z uważnego wpatrywania się w moją twarz, Harry kontynuował przesłuchanie. A ja w jednej sekundzie genialnie skojarzyłam, że jeśli mi nie uwierzy, siłą zaciągnie mnie do jakiejś przychodni. A ja wcale nie chciałam widzieć się z żadnym lekarzem. Bo przecież wszystko było już w porządku, tak.?

- Już nie. I... eeeem... nie będę jechać do żadnego lekarza. - zaznaczyłam cichutko, choć, miałam nadzieję, dosadnie. I poskutkowało. Harry rozpromienił się nagle, ukazując te swoje dołeczki w policzkach i znowu niemalże odetchnął z ulgą.
- Właściwie tragicznie to to nie wygląda. - ostatni raz, tym razem już nieco niedokładnie ogarnął wzrokiem moja twarz, po czym skoncentrował się na oczach. - Będziesz żyć. - zakomunikował radośnie, ostatni raz gładząc mnie po rozgrzanych policzkach. Bowiem zaraz potem opuścił obie dłonie, z jakimś takim wyrazem ulgi splatając je przed sobą.

A ja się jedynie wgapiałam w jego twarz i zachodziłam w głowę czemu mając go w tak niedalekiej odległości...

Eeeem, może byś tak coś powiedziała...?

- Eeeem. - mruknęłam, jak zwykle przygotowując się do wypowiedzenia w miarę sensownego zdania. - Od kiedy... hm... jesteś takim znawcą medycyny.? - rzuciłam nieśmiało, marszcząc brwi w geście zamyślenia. Tak, musiałam zastanowić się dokładnie, czy aby moja wypowiedź miała sens. I chyba miała, sądząc po radosnej minie Harry'ego...
- Nawet sobie nie wyobrażasz ilu ciekawych rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz... - uśmiechnął się znacząco, chociaż tajemniczo. Po czym w dosyć zabawny sposób poruszył brwiami. I znowu, zupełnie mimowolnie się uśmiechnęłam, w duchu właściwie nawet się śmiejąc.
...

Zdążyłam zapomnieć o „wypadku”. Znowu skupiłam się na pracy, na żartach Harry'ego, na próbach niwelowania oznak nieśmiałości. Co więcej, szło nam całkiem sprawnie. Na tyle, że ogród wyglądał już jak ogród, a jedynym co nam pozostało do zrobienia, to pownoszenie tego co zostało do składziku. I nawet to szło całkiem nieźle, gdyby nie fakt, że w składziku... cóż, zbyt czysto to nie było. A gdy zaczęliśmy kursować ogród-składzik, ogród-składzik, poruszyliśmy pokłady kurzu zalegającego na wierzchu półek. A co by nie mówić, strasznie mnie to w nosie kręciło...

W końcu nie wytrzymałam, przy kolejnym wejściu do składziku, kichnęłam głośno od nagromadzonego kurzu.
- Sto lat. - wesoły głos Harry'ego, wchodzącego właśnie do środka z wielkim, czarnym workiem na rękach, natychmiast wypełnił całe pomieszczenie.
- Dzięki – rzuciłam automatycznie, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że... że właśnie coś powiedziałam.! I przyszło mi to tak łatwo, tak naturalnie, tak spontanicznie, tak... tak, jak nie mi.

Automatycznie pokryłam się rumieńcem, chociaż właściwie nie powinnam. Przecież właśnie zachowałam się normalnie, jak zwykły człowiek... co nie zmienia faktu, że jak na moje zdolności to zalatywało niejaką brawurą.

Całe szczęście, tylko ja miałam problem z tą wypowiedzią. Harry praktycznie nie zwrócił na nią uwagi, usiłując wcisnąć worek na wierzch dosyć wysokiej szafy. I nawet mu się to udało, chociaż podczas tej całej gimnastyki zrzucił jakąś starą, zakurzoną piłkę, która trafiła go prosto w głowę, z głuchym echem odbijając się po chwili od podłogi.

Harry nic nie powiedział, w żaden sposób nie zaprotestował. Nic. Tylko schylił się po piłkę, odłożył ją na miejsce, a następnie...

Ehhh.

Następnie pochylił delikatnie głowę i kilkoma zgrabnymi ruchami wytrzepał kurz ze swoich włosów. Efekt był... Oj, naprawdę niecodzienny. Nie dość, że miał na to swój własny, charakterystyczny sposób, to jeszcze dodatkowo nad jego głową pojawiła się szara chmura. Która znikła już po chwili, mniej-więcej w momencie, gdy Harry wyprostował się i wbił swoje zielone spojrzenie prosto we mnie.
- Nie patrz się tak. Umyję też te włosy. - zaznaczył poważnie, chociaż jednocześnie w żartobliwym tonie. A ja znowu pokryłam się rumieńcem, gdyż kolejny raz przyłapał mnie na wgapianiu się w niego.

Mruknęłam coś niezidentyfikowanego, po czym szybko odwróciłam wzrok. Harry tylko zaśmiał się cicho, po czym wyminął mnie, chcąc się przedostać do wyjścia. Pominę fakt, że ramieniem otarł się o moje ramię, przez co moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Wypadałoby o tym zapomnieć i pójść po kolejny worek, przynieść go i zakończyć cały ten cykl pracy...

Niestety, wychodząc z pomieszczenia zauważyłam, że Harry właśnie tachał do składziku ostatni z worków, przez co pozbawił mnie szans na udawanie, że wszystko jest w porządku. Całe szczęście w porę zauważyłam grabie, które Harry pozostawił pod drzewem. I to nimi postanowiłam się zająć.

- To co, koniec.? - spytał Harry, kiedy mijałam go, chcąc umieścić grabie w odpowiednim dla nich miejscu.
- Hm... chyba tak... - mruknęłam, starając się nic sobie nie robić z faktu, że znowu, chociażby przez sekundę, znalazłam się zbyt blisko Harry'ego. I przez to zbyt gwałtownie odstawiłam grabie...
- Ał! - pisnęłam, kiedy coś drażliwie wbiło się pod skórę w palcu wskazującym.
- Co znowu.? - głos Harry'ego tym razem był już bardziej niecierpliwy. Ale co się było dziwić... Ja się wcale mu nie dziwiłam. Chociaż... czy to nie było dziwne, że jeszcze się nie zraził i tak samo jak w poprzednich przypadkach, natychmiast do mnie podszedł.?
- Chyba drzazga. - mruknęłam, automatycznie przybliżając palec do ust i delikatnie zagryzając rankę.
- Weź, bo się jeszcze zadławisz, a na to to już ci nie poradzę. - ponownie oplótł palcami mój nadgarstek, delikatnie przyciągając go przed swoje oczy. - Jak to zrobiłaś.? - spytał, uważnie przypatrując się „szkodom”. Zmarszczone brwi świadczyły jednak, że niewiele widzi, biorąc pod uwagę nikłe oświetlenie. Toteż bez żadnego uprzedzenia zaczął wycofywać się w kierunku ogrodu, oczywiście ciągnąć mnie za sobą. Jednocześnie nieustannie wpatrując się w mojego palca...
- Przez... przypadek... - mruknęłam, uważnie patrząc pod stopy Harry'ego. Co by nie mówić, szedł tyłem i wystarczyłaby chwila nieuwagi, by potknął się o coś. A jakby on się wywalił, ja razem z nim... W dodatku prościutko na niego. A tego, jakby nie patrzeć, wolałam uniknąć.
- Przypadek... - prychnął, kiedy znalazł się już w dostatecznie oświetlonym miejscu, przystając oczywiście. I jeśli to w ogóle możliwe, wbił jeszcze uważniejsze spojrzenie w moją dłoń, wykręcając ją pod różnymi kątami. - Coś za dużo tych przypadków jak na jeden dzień. Ty chcesz się dzisiaj zabić, czy jak.? Trzeba mi było od razu powiedzieć, że nie chcesz mnie widzieć, po prostu bym sobie poszedł.
- Eeeem, ja... nie... - starałam się znaleźć w głowie cokolwiek godnego powiedzenia, ale niestety... pustki. Bo co niby miało mi przyjść do głowy, skoro Harry obejmując mój nadgarstek wywijał mi przed oczami moją własną ręką.?
- Dobra, dobra. - mruknął, nareszcie puszczając moją dłoń. Po czym wbił urażone spojrzenie prosto w moją twarz, jednocześnie oskarżycielsko kierując na mnie wyciągnięty palec wskazujący. Zupełnie jakby zaraz miał mi nim pogrozić... - Próbujesz mnie odstraszyć, ja to widzę. - pokiwał jeszcze delikatnie głową, delikatnie unosząc prawą brew. A ja z braku większego laku, zupełnie automatycznie, znowu uniosłam dłoń do ust. - Zostaw to -  Harry natychmiast ujął mój nadgarstek, blokując jakikolwiek mój ruch. Ale gdzie mi tam w głowie było się ruszać... - I skombinuj igłę.

Kolejny raz syknęłam z bólu, gdy Harry wcale niedelikatnie grzebał mi igłą w palcu.
- Przepraszam... - mruknął, wcale nieskruszenie. Raczej z delikatnym nerwem. Który zaakcentował jakby mocniejszym zaciśnięciem palców na moim nadgarstku. - Ale nie zrobię nic, jak się będziesz tak wiercić.

Sapnęłam z bezradności, błagalnym wzrokiem patrząc w górę. Oczekiwałam tam jakiegoś ratunku, a zobaczyłam... biały sufit. Suuuuper ratunek, naprawdę. Gdyby się tak jeszcze chciał zawalić i schować mnie pod gruzami... Ale nieee, on sobie tam był i ani myślał się sypać.

Zdrajca.

Westchnęłam ponownie, tym razem rozglądając się po niższych rejonach kuchni. Tak, kuchni. Musiałam zaprowadzić Harry'ego do kuchni, bowiem tam, w szafce w kącie, Allison trzymała igły i nici. I teraz stałam tak, opierając się tyłem o stół znajdujący się w tej właśnie kuchni, naprzeciwko Harry'ego, który gimnastykował się z igłą, próbując nią wyciągnąć jakiś mały, pieprzony kawałek drewienka, tkwiący boleśnie w moim palcu. Nie wspominając o tym, że wolną ręką musiałam trzymać woreczek z mrożonymi warzywami, przyciśniętymi do czoła. Nie muszę chyba mówić, też rozkaz Stylesa.

- No żesz... - osobnik, który właśnie zajmował moje myśli chyba z lekka się zdenerwował, gdy kolejny raz nie udało mu się wyciągnąć drzazgi. Zerknęłam na jego twarz, zastygłą w minie zniecierpliwienia. Chyba jeszcze nie widziałam, żeby aż tak zaciskał szczękę, ale... cóż, uwydatniło to kilka już wcale nie chłopięcych rys.

Eeeem, tak. Mówiłam już jaki ten sufit jest fajnie biały.?

Jednak nie mogłam się w niego zbyt długo powgapiać, gdyż już po chwili moje oczy mimowolnie zamknęły się od spotęgowanego w okolicach palca bólu. O gdy opuściłam głowę i wbiłam tam swoje pełne bólu spojrzenie zobaczyłam jedynie niewielką plamkę krwi wypływającą z niewielkiej rany.

Przynajmniej drewna już w palcu nie miałam.

Ignorując piekący ból, spojrzałam na twarz Harry'ego, nadal wpatrującą się tylko i wyłącznie moim palcem. Chociaż już sekundę później obiekt zainteresowania niejako mu się zmienił... Harry przeniósł bowiem spojrzenie gdzieś za mnie, a po chwili...

… a po chwili sięgnął wolną ręką, do takiej mini-apteczki, którą również kazał mi przygotować i która stała centralnie za mną.

Postanowiłam zignorować fakt, że przez sekundę Harry znowu niejako mnie obejmował i skupiłam się na tym jak zdecydowanymi ruchami chłopak odkręca buteleczkę wody utlenionej, nalewa na mojego palca kropelkę bezbarwnego płynu (swoją drogą cholernie piekącego), po czym rozpakowuje biały plaster i ostatecznie okleja nim mojego palca.
- No proszę, tyle krzyku, a już po sprawie. - stwierdził, odkładając buteleczkę na stół, po czym spojrzał w końcu na mnie. I...

O MATKO.!

...delikatnie pogłaskał mnie po dłoni, posyłając mi promienny uśmiech. Ale chyba zorientował się, że tym samym spowodował jakieś dziwne zaburzenia w pracy serca, bowiem po chwili zabrał rękę, wsuwając ją zupełnie naturalnym gestem w przednią kieszeń.
- Ekhm... Dziękuję. - uciekając przed jego spojrzeniem, porzuciłam woreczek mrożonych warzyw, zgarnęłam ze stołu wszystko, co normalnie nie powinno na nim stać, po czym mozolnie zaczęłam wszystko odnosić na miejsce. A po drodze zaczęłam zastanawiać się nad tym co dalej...

Bo byliśmy razem w kuchni. W kuchni mojego ojca. W niewielkim pomieszczeniu. Razem. Oboje. A w domu nikogo więcej...

I czemu to tylko mnie napawało jakąś dziwną paniką...?

Całe szczęście nie musiałam długo się głowić jak wyjść z tej niezręcznej (najwyraźniej tylko dla mnie) sytuacji, gdyż Harry zupełnie niezrażony opanował całą kuchnię tym swoim chrapliwym głosem.

- Wiesz... Ja nie chcę narzekać, ale.. - urwał, ale bynajmniej nie dlatego, że nie wiedział co powiedzieć. Z jego rozbawionej miny wyczytałam, że po prostu taką przerwą buduje napięcie. I skutecznie, bowiem moje serce od razu znacząco przyspieszyło, pompując mnóstwo krwi, lądującej nigdzie indziej jak w moich policzkach. - Pół dnia pracuję w twoim ogrodzie i szklanki wody za to nie dostałem. - zakomunikował głośno i wyraźnie, chociaż bynajmniej nie był jakoś śmiertelnie obrażony z tego powodu. Co więcej, miałam wrażenie, że tylko go to bawiło.
- Przepraszam... - mruknęłam cichutko, natychmiast podchodząc do lodówki. I ignorując palące spojrzenie na swoich plecach, otworzyłam lodówkę, wyjęłam z niej butelkę soku jabłkowego i starając się nic nią sobie nie zrobić, zamknęłam drzwiczki. Stamtąd ruszyłam do półki ze szklankami, a stojąc przy niej i wyciągając naczynia, jakoś tak sama z siebie nogą włączyłam wieżę ukrytą w dolnej półce za jakąś granatową szmatką w kwiatki. I pomiędzy kolejnymi taktami dziwnie znanej mi piosenki, odwróciłam się, zmierzając tym razem w stronę Harry'ego.


Chociaż to nie był zbytnio inteligentny pomysł... Po drodze musiałam bowiem jakoś ignorować jego spojrzenie, centralnie skierowane na mnie. Toteż opuściłam niejako głowę, uważnie wpatrując się w podłogę tuż przed sobą. I chociaż wiedziałam, że się gapi, udało mi się opanować swój organizm na tyle, że bez żadnych wywrotek zdołałam dojść do szafki, postawić na niej sok i szklanki i, nadal ignorując Harry'ego, napełnić naczynia brązową cieczą.

I ucieszyłam się jak nigdy, że udało mi się to wszystko wykonać bez tych wszystkich nagłych wypadków. Nawet do tego stopnia, że bez przeszkód zdołałam spojrzeć na Harry'ego. I w jednej sekundzie tego pożałować...

Bo był, tak blisko. Uśmiechał się, co też nie wróżyło nic dobrego. Ale najgorsze było to, że nucił. Piosenkę lecącą z redia. Tym swoim fajnym chrypliwym głosem, którego z taką przyjemnością mogłam słuchać, słuchać i słuchać. I to w dodatku...

„you kissed me and stopped me from shaking”

Do mojego mózgu natychmiast zaczęły wracać natrętne myśli o pocałunku. I żeby jakoś je zagłuszyć,  szybko podniosłam jedną z napełnionych szklanek, po czym niemalże wcisnęłam ją w ręce Harry'ego.

- Dzięki – na szczęście nie wyłapał nic dziwnego z mojego zachowania, a co najfajniejsze – przestał śpiewać. Zatopił bowiem usta w szklance i upijając brązowy płyn, powoli odwrócił się w stronę okna. I jakby nieobecnym wzrokiem spoglądał na całą jego szerokość.

Złapałam się na tym, że znowu bezczelnie się w niego wgapiam, toteż natychmiast opuściłam wzrok. I bezwiednie opierając się tyłem o szafkę stojącą pod oknem, poczęłam ogarniać wzrokiem wnętrze kuchni. Tak bez powodu. Wyłączając się zupełnie, wsłuchując się uważniej w spokojną, delikatną melodię i... zatracając się w tym cieple, które napływało mnie od strony Harry'ego...?


„Yesterday's a dream 

I face the morning 
Crying on a breeze 
The pain is calling ”



- Jak tak się to trochę ogarnie, to to nawet do ogrodu zaczyna być podobne...
- Hm.? - spojrzałam na niego zdziwiona, bowiem nie do końca zrozumiałam sens jego słów. Zatopiłam się bowiem w muzyce, w piosence, w chwili, w spokoju... W myślach, że Harry jest tuż obok.
- Znowu mnie nie słuchasz. - obruszył się, marszcząc brwi. Zauważyłam, że trzyma swoją szklankę dokładnie tak samo jak i ja – w prawej dłoni, przyciśniętą do klatki piersiowej. I właściwie sama nie wiedziałam co z tą wiedzą mam teraz zrobić... Toteż szybko odstawiłam swoje naczynie, z braku laku wsuwając dłonie pod siebie. Co w moim zamierzeniu miało mi pomóc w wysnuciu interesującej odpowiedzi...
- Ja... słucham, jak najbardziej słucham. - zapewniłam cicho i chyba zbyt nieśmiało.
- Czy ja jestem aż taki nudny.? - zapytał, marszcząc brwi i jakby ignorując moje protesty. A co się dziwić, z takimi delikatnymi piskami to ja sobie mogłam...
- No skąd.! - zaprzeczyłam automatycznie, już nieco donośniej. - Ja po prostu... Tak sobie tylko...
- Tylko winny się tłumaczy. - znowu mnie zignorował, posyłając w dodatku spojrzenie wielkiego mądrali. I wcale w nim nie ustępując, znowu podniósł szklankę do ust, upijając kilka łyków soku.

Po chwili jednak zrezygnował, szybkim ruchem odstawił szklankę, odwrócił się tyłem do okna i założył ręce na piersi. Że już nie wspomnę o tej głęboko zamyślonej minie, poprzeplatanej jakimiś groźnymi refleksami. I jakoś w ogóle nie mogłam zrozumieć skąd nagle coś takiego...

- Eeeeeem... - starałam się zwrócić jego uwagę, ale niestety. Nawet nie drgnął. - Co ty...robisz?
- Wymyślam ci karę. - wyjaśnił, nawet na mnie nie patrząc. Wzrok nadal miał nieobecnie wbity przed siebie.
- Ekhm... Mam się bać.? - spytałam cichutko, właściwie nawet nie wiem kiedy. Bo w jednym momencie pomyślałam, że mogłabym mu coś takiego powiedzieć, a w drugim już wypowiedziałam to na głos. Hm, sprawa dziwna, ale na tyle dekoncentrująca, że dobrze znane mi rumieńce natychmiast wróciły na moje policzki.
- Powinnaś. - wreszcie zaszczycił mnie tym swoim spojrzeniem, oczywiście z nieustannymi błyskami radości w zieleni tęczówek. Nawet pomimo tego, że nadal próbował utrzymywać groźny wyraz twarzy. - Zignorowałaś mnie dwa razy w ciągu jednego dnia. Myślisz, że ujdzie ci to gadem.?
- Płazem. - znowu. Znowu poprawiłam go automatycznie. Znowu nawet nie wiem kiedy słowa wyrwały się z moich ust, ale... cóż, miałam uczulenie na niepoprawność frazeologiczną.
- Tak powiedziałem. - Harry natychmiast zmarszczył brwi, najwyraźniej gotowy upierać się przy swojej racji.
- Ekhm... - chrząknęłam, próbując jakimś cudem przełknąć tą wielką gulę w gardle, która niespodziewanie zaczęła blokować moje słowa. W zasadzie... oskarżycielskie. Ale kurczę, udało mi się. - Powiedziałeś gadem.
- Małym, obślizgłym zwierzątkiem. Może być.? - spojrzał na mnie uważnie, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Bo w sumie to zabrzmiało dosyć zabawnie.
Chociaż jedno mi tu nie pasowało...
- Niby może, ale wśród gadów i płazów nie ma tylko takich małych zwierzątek. - zaczęłam całkiem donośnie, chociaż z każdym kolejnym słowem mój głos tracił na głośności. Zwłaszcza, że mina Harry'ego wcale nie wyrażała nic pozytywnego, a nawet... em, wręcz przeciwnie. Mimo to nawet nie wiem czemu zdecydowałam się kontynuować mój wykład przyrodniczy. - Niektóre osiągają całkiem...
- Wiesz co, ty jesteś przemądrzała. - przerwał mi w pół słowa, marszcząc brwi w geście prawdziwego niezadowolenia. I jakby bardziej splótł te ręce założone na piersi... - I wcale mi się to nie podoba. - mruknął niejako obrażonym tonem, posyłając mi spojrzenie o podobnym tytule.

Powinnam chcieć go przeprosić, prawda.? Zazwyczaj w takiej sytuacji takie oto pragnienie by mnie ogarnęło. Ale nie tym razem, nie teraz... Teraz to ja się... no cóż, zwyczajnie się zaśmiałam, patrząc na tą jego kolejną minę z serii „Obrażony pięciolatek”. Bo co tu ukrywać, to było zabawne...

- Dobra, mam.! - Harry nagle jakby krzyknął. Aż się przestraszyłam i automatycznie złapałam za serce.
- Co.? - pisnęłam nadnaturalnie wysokim tonem, starając się kilkoma głębszymi oddechami unormować skołatane serce.
- Karę. - wyjaśnił, patrząc na mnie z niejakim wyzwaniem w oczach. I nie wiem czy mi się to zbytnio podobało... - I chyba powinienem ją zaostrzyć, bo znowu nie uważasz.
- Emmmm... przepraszam. - mój stary tok myślenia po tym nagłym ataku na moje nerwy najwyraźniej wrócił na swoje miejsce, bowiem jedynie tyle udało mi się z siebie wykrzesać. Poza tym przerażała mnie myśl co takiego Harry mógł wymyślić w ramach tej „kary”. Pomysły miał przecież trochę dziwne...
- Masz rower, prawda.? - jak podejrzewałam, tok rozumowania w którym poszedł nie podobał mi się wcale.

No bo ja i rower.? Ja i w ogóle jakieś wyczyny sportowe.?

On chciał mnie zabić, czy jak.?!

- Ymmmm... Zależy dlaczego pytasz... - mruknęłam wymijająco, co najmniej bojąc się potwierdzać. I jednocześnie spojrzeć też w jego twarz, jakby... jakby... oj nie wiem, po prostu nie chciałam.
- Potorturuję cię trochę na wycieczce rowerowej. - Harry w jednej sekundzie wyszczerzył zęby w uśmiechu, jakby pogłębiając się w swojej radości, gdy zobaczył jak niemalże blednę z przerażenia.

Tak, idealnie to ujął, idealnie...



***
Po pierwsze: buuuuuuuuuu.! Rozgoryczenie jak jeszcze nigdy. Bo jak to niby możliwe, żeby Filip, mój człowiek-kluseczka odpadł z X Factor.?! No jak.?! Z takim głosem, takim talentem, a tu w trzecim odcinku... Ehhh, nie mogę tego pojąć, zwyczajnie nie mogę...
Po drugie... eeeem, przepraszam. Znowu późno, znowu bez sensu, znowu nudno. Ale cóż poradzę, muszę trochę popracować nad maturą, nie da rady. Takie życie. Ale za to, że tak długo czekałyście, trochę wydłużyłam ten rozdział, co, mam nadzieję, nikogo nie zrazi :).
Podejrzewam też, że powyższy rozdział jest ostatnim, który dodaję przed egzaminami, także na maj macie mnie z głowy. Nie to, że nie chcę już pisać, ale zwyczajnie nie będę miała na to czasu. Naprawdę muszę uporządkować matmę, słówka i zwroty z angielskiego, wykuć prezentację z polskiego, ogarnąć co ważniejsze daty z historii, organizacje z WOS-u i te wszystkie minerały wydobywane w Polsce... I przede wszystkim ogarnąć cały stres, bo coś czuję, że już zaczynam popadać w paranoję... Zdam, nie zdam, zdam, nie zdam. W kółko to samo, aż się niedobrze robi. W związku z tym mam również ogromną prośbę do Was. Błagam, trzymajcie za mnie kciuki. Mocno, mocno, żeby mi się udało i żebym w końcu odetchnęła z ulgą, że już po wszystkim i w dodatku ze szczęśliwym skutkiem. Może wtedy już w końcu zacznę z normalną częstotliwością pisać kolejne rozdziały, bo ostatnio poważnie to zaniedbałam...
Także...
TRZYMAJCIE KCIUKI.! :)
Aaaaa. I oczywiście dziękuję za cierpliwość, wyrozumiałość i wsparcie. Dzięki Wam wiem jeszcze, że moje pisanie ma sens i czasem z własnej chęci usiądę przed klawiaturą i coś naskrobię. DZIĘKUJĘ ;*

środa, 10 kwietnia 2013

forever and always.

Na podstawie filmu "Moja dziewczyna".


Nie mam pojęcia jak mi się to udało. Jak zdołałam podnieść się z łóżka, wziąć prysznic, ubrać się, jakoś względnie umalować, wsiąść w samochód i tu przyjechać. Nie czułam się przecież na siłach. Właściwie to nie czułam nic. Przeraźliwa pustka wypełniała całe moje wnętrze, zalewając moją duszę nieopisaną wręcz rozpaczą, cisnącą mi do oczu setki łez, których w żaden sposób nie mogłam opanować. W ogóle nic nie mogłam opanować. Nie miałam nad sobą żadnej kontroli. Pozostał mi tylko płacz. Płacz, rozpacz, smutek, żal i ta cholerna tęsknota, której w żaden sposób zatrzymać się nie dało. To właśnie ona była najgorsza, wręcz nie do opisania. Rozdzierała wszystko. Myśli, ciało i przede wszystkim serce. Z którego i tak zostało już tylko milion kawałeczków.

A musiałam go jeszcze pożegnać...

Podniesienie ręki do drzwi wydało mi się w owym momencie rzeczą nadludzką. Nie tylko ze względów fizycznych, ale przede wszystkim sama psychika mnie blokowała. Bałam się. Cholernie bałam się stąd wyjść. To oznaczałoby koniec. Definitywny koniec tego, w co dotąd uwierzyć nie mogłam. Tak, gdzieś tam jeszcze tliła się we mnie nadzieja, że być może to wszystko to tylko jakaś pomyłka. Że wcale...

Wystarczył strzępek myśli o ostatnich wydarzeniach sprawił mi tak ogromny ból fizyczny, że aż skuliłam się w sobie. Bolało mnie wszystko. Głowa, brzuch, nogi... Jakby ktoś wbijał mi miliony małych szpileczek w każdy milimetr mojego ciała. Bolało, bardzo bolało... Tak bardzo, że moje oczy zalała nowa fala gorących i słonych łez. Tak intensywnych, że przestałam już cokolwiek widzieć. Zacisnęłam więc powieki, najmocniej jak się tylko dało, pozwalając, by łzy strumieniem spływały po policzkach, delikatnie je przy tym łaskocząc. Głowę, która nagle zrobiła się przeraźliwie ciężka oparłam na kierownicy, czekając na chociażby króciutką chwilę wytchnienia. Która jednak nie nadchodziła...

Nadal bolało, wszystko bolało. I to tak przeraźliwie, że z mojego gardła wyrwał się cichy jęk, niknący gdzieś w ścianach mojego samochodu. I powracający do mnie z przeraźliwą siłą, wbijając się w mój mózg, przewiercając go na każdy możliwy sposób. I dręcząc mnie jeszcze wspomnieniami, obrazami, jego śmiechem, głosem, zapachem, dotykiem.

Przyjaciel...? Brat. Jest... był. Był powiernikiem, pocieszycielem, rozbawiał, doradzał, przynosił ulgę w trudnych chwilach. Był od zawsze. Miał być na zawsze. "Forever and always, Kitty", jak śmiał mawiać, chociaż dobitnie wiedział, że porównywanie mnie do kotów zwyczajnie wyprowadzało mnie z równowagi. Pomimo, że on tak je lubi.

Lubił...

Tak, wiem o nim wszystko. Tak samo jak i on wie... wiedział o każdym szczególe mojego życia. Urodziliśmy się w tym samym szpitalu. Wychowaliśmy się na jednym podwórku. Chodziliśmy do tego samego przedszkola, do szkoły. Byłam przy nim jak cieszył się początkami sławy, jak płakał nad obraźliwymi komentarzami, jak narzekał na brak prywatności i fałszywość w tym świecie. Wszystko razem. Zawsze razem. I nawet próbowaliśmy być razem, ale to tak jakby próbować udawać parę z najlepszą przyjaciółką będąc hetero. Przyjaźń nam wystarczała. Chociaż była wszystkim. Całym moim życiem. Początkiem i końcem kolejnego dnia.

A teraz mi to odebrano...

Biorąc głęboki oddech odsunęłam od siebie wszystkie natrętne myśli. O przeszłości, o wspomnieniach, o wypadku, o Harrym. To one były tym, co bolało najbardziej. Nieustannie nasuwały mi na myśl, że jego już nie ma. Że był, a teraz zniknął. A ja, jako przyjaciółka byłam mu winna pożegnanie.

Na które zupełnie nie miałam siły...

*
Moje ciało poruszało się, chociaż nie wiem jakim cudem. Jakby ktoś zupełnie inny kierował każdą moją kończyną, prowadząc na cmentarz wbrew mojej woli. Bo ja nie chciałam tam iść. Nie chciałam go żegnać, jeszcze nie teraz... To za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie...

Ale poszłam. I widziałam. Widziałam, chociaż jakby zza mgły. Byli tam wszyscy, lecz nikogo konkretnego wskazać bym nie mogła. Jedna, wielka czarna plama. Zapłakana, ogarnięta rozpaczą, żałobą, smutkiem. Szlochająca, tak samo jak i ja. Ich ból też był dokładnie tak samo mocny jak i mój. A mimo tego, to właśnie ja znalazłam w sobie odwagę, by podejść, zobaczyć.

I nie wiem jak, ale nagle znalazłam się nad drewnianą trumną, w której był on. On, dokładnie taki jak zawsze. Ubrany w swoją ulubioną koszulkę z the Ramones, spod której wystawały ostatnio zrobione tatuaże. Teraz jakby ciemniejsze, bardziej wyraźniejsze... Bo jego skóra była blada. Niemalże biała. Bez życia, bez energii, bez wiecznego szczęścia. Nawet się nie uśmiechał. A pomimo tego wyglądał jakby spał. Tylko, że to miał być już wieczny sen. Taki, z którego oczu już nie otworzy. I nigdy już nie miałam zobaczyć tych jego zielonych, przepełnionych radosnymi błyskami oczu.

Już nigdy...

Otwórz oczy, proszę cię... Błagam...

- Harry... - jakby niezależnie ode mnie, z moich ust wyrwało się ciche jęknięcie. Niepewnie ujęłam jego lodowatą dłoń, kciukiem gładząc po jej wierzchu. Jednak tak jak kiedyś strasznie go to łaskotało, tak samo teraz nie zareagował w ogóle.

Niewzruszony...

- Obudź się, proszę cię... Słyszysz.? Błagam... - kolejny spazmatyczny szloch wyrwał się z mojego gardła. Wpatrywałam się w jego twarz z taką intensywnością, jak jeszcze nigdy przedtem. Lustrowałam każdy centymetr jego nienaturalnie bladej twarzy, zatrzymując się na każdym pieprzyku, załamaniu, maleńkiej bliźnie. Na wszystkim co było istotne. By jeszcze raz, ostatni raz móc widzieć jego twarz. I dokładnie ją zapamiętać. Każdy element.

A on nie odpowiadał... Nie mówił... Nie poruszył się... Nie mrugnął... A przecież wyglądał jak on, jak zawsze, jak dotąd, jak żywy...

Jednym niezgrabnym ruchem starłam z policzków mokre ślady po łzach, głęboko pociągając nosem.

- Widzisz.? - pomimo łez przybrałam na twarzy nikły uśmiech, starając się, by zabrzmiało to jak zawsze. Chociaż niemiłosierne drżenie mojego głosu i co chwilowe pociąganie nosem sprawiały, że to i tak były tylko mrzonki. - Widzisz jaka ładna pogoda.? Zawsze narzekałeś, że w Anglii tylko pada i pada. A dzisiaj... Dzisiaj tak ciepło. Słonecznie. Uwielbiasz przecież taką pogodę. Możemy pojechać na rowery, słyszysz.? Nad jezioro. I obiecuję, że nie będę narzekać ani śmiać się jak znowu wpadniesz do wody. Możemy nawet iść do tego schroniska co zawsze i razem pokarmić te twoje koty. Trudno, przełamię się. Słowa protestu nie powiem. A potem możemy pójść do klubu, słyszysz.? Jak zwykle przesadzić z alkoholem, wrócić do twojego domu na czworaka, a rano leczyć kaca i czytać kolejne artykuły o tym jak to znowu balujesz. Na kacu możemy nawet pójść do tego nowego studia tatuażu, wiesz.... Do którego od kilku dni próbujesz mnie zaciągnąć. Potrzymam cię za rękę jak będziesz robił kolejny bezużyteczny tatuaż. I nawet nie opieprzę za niego, słyszysz...? Harry...? - ostatnie słowa traciły wyrazistość w kolejnym potoku łez, który zalał moje oczy, rozmywając mi już zupełnie jego twarz.

Nie chciałam, nie mogłam, musiałam...

Miałam wrażenie, że od kolejnego spojrzenia w jego twarz zależy moje życie. Ale nie widziałam już nic, z bezsilności osuwając się na ziemię. I ostatnie co czułam to czyjeś ramiona oplecione w mojej talii, odciągające mnie od... od niego.


*

Nie chciałam być dzisiaj sama. Nie w pustym mieszkaniu, nie nocą, nie podczas burzy. Nie bez niego. Ubłagałam więc Anne by pozwoliła mi przespać się w jego pokoju. Chociaż sama nie wiem po co. By się zadręczać.? By rozpamiętywać, że go nie ma.? By przyzwyczaić się do myśli, że odszedł.?

By powspominać i chociaż jeszcze przez chwilę poczuć z nim jakąś więź.

Jak zwykle siedząc w jego pokoju otworzyłam okno na oścież, pozwalając chłodnemu, burzowemu powietrzu rozgościć się w odmętach pokoju. Stanęłam przy parapecie, wpatrując się w ciemne niebo. Ani jednej gwiazdki, które z taką namiętnością oglądaliśmy jako dzieci. Ani jednej. Tylko to czarne, ciężkie niebo co chwila przeszywane kolejną błyskawicą. I chociaż bałam się burz, dzisiaj nie czułam strachu. Tylko ból. I ta tępa pustka.

Nie pofatygowałam się o zapalenie światła. Przecież i tak znałam każdy szczegół tego pokoju na pamięć. Łóżko, biurko, komputer, szafka oklejona masą zdjęć, półka z płytami, szafa...
Do tej ostatniej podeszłam na miękkich nogach, otwierając ją ostrożnie. Pamiętałam jak w wieku piętnastu lat Harry po prostu wyjął jej drzwi z zawiasów, ale był na tyle roztrzepany, że dotąd się do tego nie przyznał. Uważając, by drzwi nie spadły mi na nogę, wyciągnęłam z szafy pierwszy z brzegu ciuch. Miękki, delikatny, tak miły w dotyku. Kolejna błyskawica pozwoliła mi rozpoznać jego sweter. Ten ulubiony, granatowy, który nosił tylko gdy wracał do domu, tłumacząc, że nie skazi go błyskiem wielkiej gwiazdy. Musiał mieć przecież coś normalnego.

Kolejna myśl o Harry przebiła moje serce potworną falą bólu. Tak gwałtownego, że zupełnie nagle ścięło mnie z nóg i osunęłam się po ścianie szafy, podciągając kolana pod brodę. Łzy znowu zaczęły rozmazywać mi obraz, spływając powoli po moich policzkach. Nie miałam już sił, by je ocierać. Jedyne na co było mnie stać to wtulenie twarzy w jego sweter. Tak miękki, delikatny... I przesiąknięty jego zapachem.

Czułam, jakby cała moja dusza odeszła. Odeszła razem z nim. A w środku pozostała mi tylko tępa pustka, której nie mogłam w żaden sposób wypełnić. Z tego powodu ledwo oddychałam. Brak tchu, brak duszy, serce jakby nie biło... Jakbym umierała. A jednak żyłam, siedziałam, wylewałam łzy. A każdy kawałek mnie tęsknił. I w tym momencie nie pragnęłam niczego bardziej, jak po prostu być przy nim.

Mocniej ściskając materiał jego swetra, zmusiłam prawą rękę do opadnięcia na podłogę. Z wnętrza kieszeni czarnych dżinsów wydobyłam telefon. Głos, jego głos. Chciałam usłyszeć ten zachrypnięty, niski głos jak jeszcze nigdy wcześniej. Wybrałam więc jego numer, by móc posłuchać tego pokręconego powitania na sekretarce, które nagrał mieszkając jeszcze z Lou.

- Cześć, tu Harry. W tym momencie jestem trochę nieosiągalny...
- Harry, rusz tyłek, wychodzimy.
- Debilu, nie widzisz, że sygnał nagrywam.?
- Biiiiiiiiiiip. Gotowe, chodź już.
- Ehhh, jestem trochę nieosiągalny, więc...
- Hazza, no.!
- No cholera idę przecież.!

- Harry... - szepnęłam, co wytłumił sweter przytulony do mojej twarzy. I ostatkiem sił ponownie wybrałam jego numer.

- Cześć, tu...


*

- Harry.! - krzyknęłam, podnosząc się nagle do pozycji siedzącej. Próbując unormować oddech rozejrzałam się po pokoju. Dobrze znanym pokoju. Moim pokoju. Żadnych mebli, przedmiotów, rzeczy należących do Harry'ego. Tylko mój stały bałagan.

A więc...?

Trzymając się tej myśli jak tonący brzytwy, zatrzymałam powietrze w płucach, panicznie próbując znaleźć telefon pod poduszką. A gdy udało mi się go w końcu zlokalizować, natychmiast wybrałam numer, który wrył mi się już na pamięć.

Jeden sygnał. Drugi sygnał, przerwany w połowie moim spazmatycznym oddechem. Trzeci sygnał. Czwarty. I piąty rozbrzmiewający do połowy, ukrócony nagłym szumem i głośnym westchnięciem.
- No czy ciebie już do reszty porąbało.? Ja nie wiem, może i dla ciebie to jest normalna godzina, ale u mnie jest środek nocy. Powiedziałbym ci nawet dokładnie która godzina, ale normalni ludzie o tej porze oczu nie otwierają. W dodatku jestem na kacu, a za kilka godzin mam samolot do Ameryki, z którego od razu idę na wywiad. Paul mnie zabije jak znowu będę świecił wczorajszością.

Odetchnęłam z taką ulgą, że aż łzy szczęścia zalały moje oczy. Szybko je otarłam, starając się jakoś uspokoić. Jego głos. Zaspany. Ochrypnięty bardziej niż zwykle. Wkurzony. Na mnie wkurzony. Ale był... Był i mogłam go usłyszeć. Żywego.

Głęboko zaciągnęłam się powietrzem, próbując powstrzymać płacz. Nie miałam po co płakać. Przecież był, rozmawiałam z nim, oddychał do słuchawki. Słyszałam go.

No już, uspokój się. To był tylko głupi sen.

- Lou, ty płaczesz...? Stało się coś...? - spytał z troską, jakby już bardziej się budząc.
- Nie... - sapnęłam poprzez łzy szczęścia. - Nie, nic się nie stało.
- Ale płaczesz.
- To głupota, nic takiego. - machnęłam ręką, szczerząc się sama do siebie. - Miałam po prostu sen, bardzo głupi sen... Śniło mi się, że... - zawahałam się, jakby bojąc się wypowiedzieć na głos tą straszną prawdę. - Śnił mi się twój pogrzeb i po prostu chciałam usłyszeć twój głos.
- Tak, ja wiem, że czasami potrafię cię wkurzyć i masz mnie wtedy zwyczajnie dosyć, ale jakieś pogrzeby to już czysta przesada. - mruknął ospale, czym wywołał u mnie cichy chichot. I teraz tylko on, a także oddech Stylesa zajmowały moje uszy.



- Czy już wystarczająco nasłuchałaś się mojego głosu.? - jego głos dobiegł do mnie dopiero po kilku minutach.
- Jeszcze nie.
- Wiesz. Nagrywam wywiady, teledyski, piosenki. Puść sobie cokolwiek i daj człowiekowi odsapnąć.
- Nawet nie ma mowy.
- Ty się naprawdę przejęłaś. - zaznaczył, chyba troszeczkę przestraszony tym stanem rzeczy. Ale ja nie chciałam go straszyć. Ja chciałam po prostu upewnić się, że nadal jest...
- Czy ja mogłabym cię jeszcze zobaczyć...? - spytałam nieśmiało, może trochę zbyt cicho. Ale dosłyszał.
- Ehhh. - mruknął, a dalszy jego wylew słów zagłuszył szelest pościeli, skrzypnięcie łóżka, głuchy łomot, aż do głosu ostatecznie doszło donośne "kurwa". Potem szuranie, stukanie, odgłos zamykanej szafki, ciche jęknięcie i narzekanie, że znowu ktoś mu meble w nocy poprzestawiał i tej szafki wcale nie powinno tam być, znowu szuranie, skrzypnięcie łóżka, szelest pościeli, ciche klik, delikatne brzęczenie laptopa, klikanie w klawiaturę i potem cisza.
- To może jeszcze łaskawie skorzystałabyś z tego cudu techniki, jaki ostatnio nabyłaś za ciężko zarobione pieniądze o czym mi nieustannie tłumaczysz i połączyła się ze mną w tej jakże fascynującej rozmowie...? - zaszczycił mnie pięknie ubranym w słowa wywodem, co miało zaakcantować jego nieustannie narastającą irytację, że do tej pory nie domyśliłam się tego zrobić.
- Sorry, zasłuchałam się. - zreflektowałam się natychmiast, sięgając ręką do szafki nocnej. Wymacałam na niej laptopa i wykonując odpowiednie czynności spowodowałam rozświetlenie ekranu, na którym natychmiast pojawiła się ikonka połączenia. Zatwierdziłam ją, a już po chwili na ekranie pojawiła się zaspana głowa Harry'ego. Włosy w nieładzie, blada cera, na pół otwarte ślepia, ślad od poduszki na policzku i pełno pryszczy. Aż się uśmiechnęłam na jego widok. A ulga jaką odczułam widząc go takiego jak normalnie go widuję była wręcz nie do opisania.
Żył.. Był... I wyglądał tak normalnie...
- Wyglądasz okropnie. Fanki od razu by się odkochały jakby miały okazję widzieć cię od razu po przebudzeniu. - zaznaczyłam natychmiast, dobitnie akcentując każde moje słowo. Harry przyjął wszystko z prawą brwią podniesioną do góry i miną, która nie wyrażała specjalnie wielkiego zadowolenia.
- Ty też nie prezentujesz się najlepiej. - mruknął poważnie, a jego twarz pozostała w jednej i tej samej minie. Poza ustami żaden mięsień mu nawet nie drgnął, co w tym przypadku wyglądało niejako komicznie. I pomimo całej tej mojej przedchwilowej rozpaczy, wyszczerzyłam się jak głupia do ekranu, ocierając dłońmi ślady łez na moich policzkach. Wzięłam głęboki oddech, odsuwając od siebie chęci do płaczu i westchnęłam, by uspokoić się już na dobre.
- No dobraaaa. - Harry też najwyraźniej postanowił mi w tym pomóc, sądząc po jego skupionej minie. - Już, uspokój się. Przestań mi tu sapać do ekranu. I wydmuchaj porządnie nos, bo mnie wkurzasz tym pociąganiem. Jak pięciolatka... - pokręcił głową z politowaniem. - I teraz wdech i wydech. Wdech i wydech, spokojnie... - zupełnie nagle parsknął śmiechem, po czym klapnął się otwartą ręką w czoło. - Cholera, przypomniał mi się ten głupi kawał co ostatnio Josh próbował mi wcisnąć. Chyba wreszcie zrozumiałem o co mu chodziło.
- Gratuluję, mistrzu dowcipów.
- Ej, nie moja wina, że mam takie a nie inne poczucie humoru. Laski i tak lecą na inteligencję, nie na jakieś tam głupie dowcipy.
- Taaaaak, zwłaszcza tą twoją inteligencję. - spojrzałam na niego jak na kretyna. Którym zresztą był... - Pokroju pingwina.
- Pingwin też człowiek, co się czepiasz. - zmarszczył brwi w ten swój charakterystyczny sposób, czym wydobył ze mnie ciche parsknięcie śmiechu. Zatracając się w nim na chwilę przymknęłam oczy, a gdy znów je otworzyłam ujrzałam Hazzę, który z troską lustrował moją twarz.
- Już, lepiej.? - spytał cicho, uśmiechając się przy tym subtelnie, chociaż do dołeczków i tak wystarczyło. I ucieszyłam się jak nigdy, że mogę je znów zobaczyć.
- Tak. O wiele. - odwzajemniłam się podobnym gestem Dziękuję.
- Nie wiedziałem, że mój głos i mój widok potrafią działać takie cuda... - rozpromieniając się zupełnie nagle, w zabawny sposób poruszył brwiami. Jak zwykle parsknęłam śmiechem, po chwili przybierając poważną minę.
- Nie pochlebiaj sobie Styles. - zerknęłam na niego ze złością. - To wyjątkowa sytuacja.
- ...że się zaryczałaś z tęsknoty za mną. - wyszczerzył się, a ja w odpowiedzi tylko westchnęłam przewracając oczami.
- Mam ci przypomnieć co mi kiedyś obiecałeś.? - spojrzałam na niego niby to poważnie, starając się przebrać groźny wyraz twarzy.
- No aż się boję... Wiesz, że po pijaku potrafię gadać głupoty, nie musisz od razu brać tak wszystkiego na poważnie.
- Akurat wtedy pijany nie byłeś. Chyba... - zmarszczyłam brwi, udając głębokie zamyślenie. - A zresztą cholera cię tam wie czy już za trzynastki nie tonąłeś w alkoholu... - urwałam na moment, by wśród potoku słów znaleźć chwilę na oddech, gdy zauważyłam twarz Hazzy przybierającą jakieś dziwaczne grymasy. - Co ty robisz.? - spytałam powoli i bardzo podejrzliwie.
- Właśnie ci strzelam najbardziej fochniętą minę na jaką tylko mnie stać, nie widać.? - obruszył się jeszcze bardziej. A ja się tylko roześmiałam w głos.
- Nie ogarniam cię Styles, po prostu cię nie ogarniam... - obiema dłońmi zasłoniłam sobie oczy, nie mogąc patrzeć na tą twarz, która w obecnym momencie wywoływała we mnie tylko i wyłącznie ataki głupawki.
- Bo twoje zadanie na dziś to przypomnieć mi o tym co ci obiecałem. - swoją odpowiedzią zmusił mnie do ponownego zerknięcia w ekran laptopa.
- Obiecałeś mi, że strzelisz w gębę każdemu facetowi przez którego będę płakać. - zakomunikowałam dobitnie, starając się nadać swojej wypowiedzi nieco podniosły ton.
- Iiii.?
- Iiii... - powtórzyłam, uśmiechając się zachęcająco.
- I ja mam sobie w gębę strzelić, tak.?
- To mi najlepiej poprawi humor. - automatycznie kiwnęłam głową, by jego zaspany łepek tym bardziej mnie zrozumiał.
- Ale to będzie bolało... - zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się głębiej nad moją prośbą. - Ja jestem wrażliwy na ból. I taaaaaki delikatny. Nie, mowy nie ma. - gwałtownie pokręcił głową, milknąc na dłuższą chwilę.
A ja w tym momencie dostałam idealną okazję, żeby powgapiać się w jego twarz i upewnić się, że jest z nim wszystko w porządku. Co niezmiernie mnie cieszyło.
- I co się tak patrzysz.? - moja nagła uwaga jego twarzą nie umknęła jego czujności. Nadal próbował się ze mną droczyć, ale ja nie miałam na to siły.
- Nawet nie wiesz jaka to ulga obudzić się po tak koszmarnym śnie i móc z tobą po prostu pogadać.
- No to był tylko sen, Lou. Nic znaczącego. Tylko chore wytwory twojej wyobraźni. Ja tu jestem, żyję, nawet oddycham. Mógłbym się nawet poruszyć, tylko, że nie bardzo mi się chce...
- Nie musisz. Ważne, że jesteś.
- Nie mógłbym być nigdzie indziej. - odparł poważnie, wpatrując się we mnie z nieokreśloną troską. - Obiecałem ci, że co by się nie działo będę przy tobie. Forever and always, Kitty.
- Dziękuję. - szepnęłam cichutko, może trochę nieśmiało. Co skwitował tylko tym swoim delikatnym uśmiechem. - Okej, ja cię nie zatrzymuję dłużej. Bo mi się znowu od Paula dostanie za trzymanie cię po nocach. Idź spać.
- Naprawdę już mogę...? - ucieszył się jak małe dziecko na widok nowej zabawki.
- Mhm. - pokiwałam głową, całkiem na poważnie. - Tylko obiecaj mi jedno.
- Co tylko chcesz.
- Uważaj na siebie, dobrze.?
- Tak wiem. Jak umrę, to mnie zabijesz. - wyszczerzył się, po raz kolejny tego dnia wzbudzając we mnie wybuch śmiechu. Który opanowałam dopiero po dłuższej chwili, posyłając chłopakowi wdzięczne spojrzenie. Skomentował je jedynie szerokim ziewnięciem, co tylko wzbudziło we mnie głębokie poczucie, iż naprawdę czas już się żegnać.
- Dobranoc, Honey. - mruknęłam, czując, że na zwyczajowe lekkie i zabawne "kocham cię", teraz miejsca nie ma.
- Dobranoc, Kitty.

Zamknęłam laptopa z dziwnym ściskiem w dołku. Był, nie odszedł, śmiał się, żartował, jak to Harry. Ulga nieopisana. A jednak wrażenia po śnie były tak dobitne, że po prostu wiedziałam, iż tej nocy zwyczajnie już nie zasnę.


*

Dzwonek do drzwi skutecznie przerwał kolejny proces przewracanie się z boku na bok. Poczułam z tego powodu nawet jakąś tam ulgę, bo zaczynałam już wariować w tym łóżku. Ciągle wracał do mnie ten sen, ciągle wwiercała mi się w mózg myśl, że Hazzy już nie ma, a przed oczami stawał obraz Harry'ego na pogrzebie. Tak, rozmawiałam z nim, widziałam go. Żył, miał się dobrze, wszystko jak zawsze. Tylko co z tego, skoro nieustannie pamiętałam ten ból ze snu. Gdy byłam przekonana, że już nigdy go nie zobaczę, nie dotknę, nie usłyszę, nie...

- Harry.? - pisnęłam, na widok chłopaka stojącego pod moimi drzwiami, które to właśnie otworzyłam.
- Taaaa-daaa - rozłożył szeroko ręce, pozwalając na to, bym mogła go wyściskać jak nigdy przedtem. O tak, dokładnie tego mi było trzeba...
- Czy ja mówiłam, żebyś się szwendał po nocy.? - mruknęłam groźnie, wtulona w jego ramiona. - Nie. Wyraźnie mówiłam, że masz na siebie uważać.
- I dlatego właśnie próbujesz mnie udusić.?
- Chciałam się po prostu przytulić. - mruknęłam obrażona, odsuwając się od niego na znaczną odległość.
- Ty spałaś cokolwiek.? - spytał, patrząc podejrzliwie na moje worki pod oczami.
- Nie mogłam. - westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami.
- To chodź, coś z tym zrobimy. - pociągnął mnie za rękę w kierunku, z którego przed chwilą przybyłam.

*

- A podobno nie mogłaś zasnąć. - zaśmiałem się, gdy jej głowa bezwiednie zatrzymała się na moim ramieniu.
- Jedynym co może mnie na tyle uspokoić, żeby usnąć jest bicie twojego serca. - ręką sięgnęła lewej strony mojej klatki, delikatnie pocierając miejsce o którym mówiła. Aż mnie przeszedł dziwny dreszcz.
- Aż tak ci na mnie zależy.? - zignorowałem reakcję własnego ciała skupiając się na tym co potrafię najbardziej. Wydurnianiu się.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak to ciężko jest mieć świadomość, że cię już nie ma. - westchnęła, niemalże płaczliwie, mocniej się we mnie wtulając. I przy okazji boleśnie wciskając mi swoją lewą kończynę w bok.
- Ale ja jestem. Cały i zdrowy. I wyraźnie czuję jak mi wbijasz łokieć w żebro.
- Przepraszam... - podniosła się na ręce, wyciągając łokieć spod moich pleców. Odczułem pewną ulgę, chociaż jej smutna mina przeświadczyła mnie o tym, że mógłbym i wytrzymać ten ból. Dlatego przyciągnąłem ją do siebie, pozwalając, by wtuliła się we mnie zupełnie jak mała dziewczynka.
- No chodź tu, mała bekso. - wplątałem palce w jej włosy, bawiąc się nimi nieznacznie. Tak, jak zawsze ją to uspokajało. - Jestem. I nie zamierzam jak na razie się stąd ruszyć. Jeszcze nie zdobyłem pełnej dominacji nad światem... I nie napsułem ci wystarczającej ilości krwi.
- I to jest twój plan na przyszłość.? - mruknęła sennie, bardziej wtulając się w moją klatkę piersiową. Zamknęła powieki, pod którymi jej oczy poruszały się nieznacznie zdradzając, że wciąż nie śpi. Uśmiechnąłem się do siebie, sięgając dłonią do jej pleców i kciukiem poczynając kreślić na nich jakieś nieokreślone znaki. Lou drgnęła nieznacznie od tego gestu, ale już sekundę później rozluźniła się, zaciskając swoją dłoń na krańcu mojej koszulki.
- No pewnie. Jak już zdobędę dominację nad światem i znajdę swoją królewnę, to jak przystało na porządnego faceta, wybuduję dom, zasadzę drzewo i spłodzę syna.
- O to, to na pewno. Nic, tylko byś płodził.
- No tak. Co najmniej piątka. A ty zostaniesz zrzędzącą, niemiłą starą panną z gromadą tych swoich psiaków, zadekowaną w jakimś ciasnym mieszkanku i podglądającą sąsiadów przez okno. I żeby cię tym bardziej wkurzyć, z dzieciakami będę cię odwiedzał.
- Oj weź. Ciebie ledwo znoszę, a co dopiero taki ty razy pięć i to w dodatku jako dziecko.
- Ale się będziesz wściekać... Z tych swoich pokręconych gał będziesz ciskać błyskawice... Taka stara, pomarszczona, osiwiała... Jak jędza z jakiejś bajki.
- A ty to co...? Starzeć się nie zamierzasz.?
- A ja zostanę zawsze piękny i młody. I moja żona też.
- Styles, ty to jednak głupi jesteś...

Westchnąłem głęboko, właściwie nie wiedząc już co odpowiedzieć. To i tak nie miało większego sensu, bowiem po chwili usnęła. Z głową opartą na mojej klatce piersiowej. Drażniąc moją skórę delikatnymi oddechami przenikającymi przez delikatny materiał koszulki. Ściskając mój bok i wtulając się we mnie tak mocno jak nigdy przedtem. Spojrzałem na jej twarz, jak zawsze bladą, pokrytą kilkoma piegami, skupiającymi się przede wszystkim na nosku, który delikatnie marszczyła. Ale nawet pomimo tego wyglądała na spokojną. Cudownie spokojną. Młoda, piękna, szalona. I taka moja. Idealna.

Nawet pasująca do mojej wizji przyszłościowej... I wcale nie jako stara panna, a bardziej... jako żona.?


*

Obudziłam się, tym razem na spokojnie. I chociaż byłam wygnieciona, trochę połamana, niedospana i nadal zmęczona, to mimo wszystko czułam się szczęśliwa. Na tyle, by przeciągnąć się, rozprostowując kości, po czym wbić się pod ciepłą, delikatną kołderkę, przytulić głowę do poduszki i jeszcze choćby minutkę odpłynąć w regenerujący sen. I pewnie by mi się udało, gdyby nie nagły, hałaśliwy rumor i donośne, chociaż znajome "kurwa" z kuchni.

Sapnęłam ciężko, wykopując się spod kołdry. Przysiadłam na skraju łóżka niczym styrany życiem człowiek przeklinając w duchu tak męczącą pobudkę. Podniosłam swój okropnie ciężki w takich chwilach tyłek i poczłapałam na oślep do kuchni, po drodze zgarniając z fotela jakiś szlafrok, którym z powodu porannego chłodu starannie się owinęłam.

Aż sapnęłam widząc Harry'ego z kawałkiem szuflady w ręku, stojącego nad kupką widelców rozsypaną po podłodze.

- Co ty robisz.? - spytałam, zaciskając szczękę ze zdenerwowania.
- Jak to co robię.? - Harry natychmiast się uniósł, patrząc na mnie jak na kosmitkę. - Śniadanie robię. To znaczy próbuję, ale jak zwykle w tej twojej graciarni coś się musi rozwalić. - rzucił deseczką o podłogę, co natychmiast rozległo się głuchym echem po kuchni. Na mnie jednak większego wrażenia to nie zrobiło. Nadal stałam jak stałam, przyglądając się jak nawet nie fatygując się o sprzątnięcie, Harry podchodzi do postawionej na kuchence patelni. - Mówiłem, przeprowadź się do mnie, to niee...
- Najpierw Lou z El, potem Caroline, potem Taylor... - końcówka słów musiała do niego dotrzeć z korytarza, bowiem to tam udałam się w chwili obecnej, by z szafki przy drzwiach wyciągnąć skrzyneczkę przepełnioną narzędziami. - Miałam się na trzeciego kręcić po gniazdku zakochanych i słuchać tych ciągłych Harrusiów.? - wracając do kuchni, posłałam Harry'emu urażone spojrzenie. Bo zabolało, gdy wyzywał mój kochany domek od graciarni.
- Mhm, no pewnie. - kiwnął głową, uśmiechając się szeroko. Zignorowałam to, z głuchym westchnieniem siadając przed rozwaloną szufladą. Biorąc śrubokręt do ręki sięgnęłam po deseczkę i mozolnie poczęłam przykręcać ją do reszty. - Ktoś musi mi napsuć nerwów. Od dziecka dzień w dzień serwujesz mi odpowiednie dawki i teraz się czuję chory jak ktoś mnie z rana nie zdenerwuje. - stanął za mną i jakby właśnie chcąc mnie zdenerwować, zmierzwił mi włosy.
- Możesz coś dla mnie zrobić.? - wbiłam w niego poirytowane spojrzenie. - Weź ten młotek i stuknij się w łeb. Z góry dziękuję.
- Naprawdę, ostatnio twój dowcip tnie jak nóż. Taki ostry. - zironizował, powracając do mieszania składników na patelni.
- Harry, nie denerwuj rudej kobiety ze śrubokrętem w ręku. Nie wspominając o tym, że właśnie przez ciebie on w mej dłoni wylądował. - pogroziłam mu małym, ostro zakończonym narzędziem.
- No co... - wzruszył bezradnie ramionami. - Ze mnie taki majster jak i z ciebie kucharka. To nie jest robota dla tych pięknych rączek. - podetknął mi pod sam noc jedną z tych swoich wypielęgnowanych łapsk. Po której niemalże od razu dostał za zasłanianie mi widoku.
- No tak, wykręcaj się dalej. - swoimi słowami zagłuszyłam cichy syk wychodzący z jego ust, który był aktem protestu bicia po dłoniach. - A za drzwi od prysznica nadal mi jesteś winien ciężkie pieniądze. Swoją drogą do tej pory nie wiem jakim cudem ty je z zawiasów wyrwałeś.
- Jak, jak... - westchnął ciężko. - Tysięczny raz ci powtarzam, że się zacięły. Tylko raz mocniej szarpnąłem i wszystko poleciało. Nie moja wina. - rzucił, jakby naprawdę wierzył we własną niewinność. - To przez to mieszkanie... Wystarczy dotknąć, a już się rozpada. Tak samo jak i ty. - nim się zorientowałam, dźgnął mnie jednym z tych swoich długich palców prosto w ramię.
- Ał.! Debilu, będę miała siniaka! - zaprotestowałam natychmiastowo, odwijając mu centralnie w tyłek. Zaśmiał się sam z siebie, odskakując o jakieś dwa metry ode mnie.
- Jeszcze raz mnie uderzysz, a to cudowne śniadanko skonsumuje sam. - rzucił ostrym tonem, naprawdę wierząc w groźność jego kary. - Nie dam ci nawet spróbować.
- Cudowne śniadanko... Tsa. Jajecznica na pomidorach.
- Ale za to jaka... Ty i przez tydzień byś takiej nie zrobiła. - mruknął posępnie pod nosem. - Zrobiłabyś.! - poprawił się szybko i pisnąwszy jak jakaś panienka, umknął w jednej sekundzie przed moim ciosem wymierzonym gdzieś w okolicy jego łydek. - No jasne, że byś zrobiła... - uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że aż prawie uwierzyłam w prawdziwość jego słów.
- No i gotowe... - podniosłam się z kolan, wzdychając ciężko nad robotą, którą musiałam wykonać. Nie zapominając o tym, że z jego winy... - Jeśli cokolwiek jeszcze dzisiaj zeps... - dalszą część wypowiedzi wytłumił donośny odgłos rozbijającego się kubka, który jeszcze przed chwilą Harry trzymał w swoich łapskach.
- Upssss. - przeciągnął ostatnią spółgłoskę, wypuszczając powietrze przez zęby. Ostrożnie łypnął na mnie spod tej swojej polokowanej grzywki z wymalowanym na twarzy poczuciem winy.
- Uduszę cię.
- Nie udusisz. - uśmiechnął się bezczelnie, rzucając mi wyzywające spojrzenie. - To piękne ciałko jest ubezpieczone na takie miliony, że jakiekolwiek jego uszkodzenie i nie wypłacisz się do końca życia.
- Mimo wszystko i tak mnie kusi, żeby...
- Oddaj mi lepiej ten śrubokręt. - mruknął niepewnie, delikatnie wyjmując z mojej ręki mały przedmiot. - I tą skrzyneczkę pełną niebezpiecznych narzędzi też. - z podobną łagodnością próbował również wyswobodzić rączkę skrzynki z mojego uścisku. - To wszystko w rękach dziecka grozi kalectwem.
- No właśnie. - odebrałam mu wszystkie narzędzia i nie czekając na jakiekolwiek słowo protestu z jego strony, skierowałam swe kroki do korytarza.

*

- A ty nie miałeś mieć dzisiaj wywiadu.? - spytałam, przełykając kolejny kęs tego jego "cudownego śniadanka". Spojrzałam z uwagą na Harry'ego, który zamiast jak normalny człowiek siąść przy stole i za pomocą noża i widelca zjeść śniadanie, zajmował pół kuchennego blatu, garbiąc się przy tym pod naciskiem szafek z góry, skórką od chleba skrobiąc po patelni. A po chwili z pełnym satysfakcji uśmiechem umieścił ją w swoich ustach, przegryzając ją ze smakiem.
- Widzisz to.? - wskazał na otwarte na oścież okno przez które do tej maleńkiej kuchni wpadało świeże powietrze i dosyć wysoka temperatura zagwarantowana dzięki pełnemu słońcu wiszącemu na niebie. - Pieprzę wywiad w Ameryce, jak w Anglii taka pogoda. - odkładając na bok patelnię, otarł nadgarstkiem usta, po czym zaszczycił mnie jednym z tych swoich uśmiechów. - Więc dzisiaj zamiast na wywiad, pojedziemy sobie na rowery. I przysięgam ci, jak mnie znowu wepchniesz do jeziora to zaciągnę cię na London Eye i zafunduje kilkadziesiąt okrążeń. - pogroził mi palcem.
- Akurat, zaciągniesz. - prychnęłam, powracając do swojego śniadania.
- Się trenowało ostatnio, nie widzisz.? - wyprostował się, naprężając klatkę piersiową ukrytą pod czarnym podkoszulkiem z logiem Rolling Stones. - Kaloryfer jak się patrzy. - klepnął się w klatkę dla zaakcentowania powagi swoich słów.
- No tak... Klata jak u goryla.
- Ty aż się prosisz, żeby ci pokazać ile ostatnio siły nabyłem. - zagroził, marszcząc w poważny sposób brwi.

Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami pełnymi różnorakich wyzwań, nie robiąc absolutnie żadnego ruchu. Kiedy jednak Harry w znaczący sposób podniósł do góry prawą brew, po czym ledwo zauważalnie podniósł prawy kącik warg do góry, pisnęłam wybiegając z kuchni z prędkością światła. Gnałam przed siebie, nie ogarniając nawet kierunku. Dbałam jedynie o to, by nie zatrzymać się nagle na jakiejś ścianie czy szafce. A głośne kroki tuż za mną dopingowały mnie tylko do podkręcenia tempa. Które i tak na nic się nie zdało, kiedy to Harry zupełnie znikąd pojawił się tuż przede mną.

- Ha, mam cię. - jego ramiona oplotły moją talię, po czym bez problemu podniósł mnie do góry i przerzucił przez swoje ramię. Począł spokojnie iść przed siebie, nie zważając na moje piski, rzucanie się, krzyki, a nawet i groźby, żeby mnie puścić. Fakt, że dostał parę razy po plecach też najwyraźniej większej różnicy mu nie zrobił... - No to teraz czeka cię kara... - jego słowa nikły w moich protestach, co nie zmieniało faktu, że w obecnej sytuacji zabrzmiały złowrogo.
I aż przestałam się rzucać.
- Na balkon...? - zapiszczałam nadnaturalnie wysokim głosikiem, kiedy zwisając dół wzdłuż jego pleców dostrzegłam stolik znajdujący się w moim malutkim saloniku, który jako jedyny pokój miał balkon. A biorąc pod uwagę kierunek w którym szedł, jego brak umiaru w droczeniu i tą "karę" którą miał mi zaserwować... - Nie, Harry... - natychmiast przestałam się rzucać, jakby bardziej kurczowo łapiąc się jego sylwetki. - Tylko nie tam... - wraz z tymi słowami Harry zwolnił uścisk i jednym ruchem niemalże zrzucił mnie z ramienia, sadzając na czymś metalowym, dosyć cienkim, cholernie niewygodnym i przede wszystkim bez żadnego oparcia.

Barierka...

O cholera, ja siedziałam na barierce.!

Panika natychmiast wezbrała w całym moim ciele, wprawiając je w jakieś dziwne drżenie. W jednej sekundzie zacisnęłam powieki odcinając sobie dopływ obrazów grozy jakie z pewnością rozpościerały się tuż za mną. Najmocniej jak tylko mogłam ścisnęłam krańce barierki i czekałam na jakiś cud, który miałby mnie wyratować z tej strasznej sytuacji. Nie pomagało to, że Harry mocno trzymał mnie w talii, utrzymując tym samym jakąś równowagę mojego ciała. Bez tego pewnie już na samym początku zleciałabym w dół, ale to teraz nie miało większego znaczenia.

Przecież ja siedziałam na barierce...!

- Nie, Harry... Proszę, błagam... - poczęłam skomleć, modląc się w duchu by chłopakowi wrócił zdrowy rozsądek i mnie stąd zabrał. - Puść mnie.
- Proszę bardzo. - wraz z jego słowami poczułam jak jego uścisk coraz to bardziej słabnie.
- Nie.! - natychmiast przylgnęłam do jego ramion, wtulając się w nie tak mocno jak się tylko dało. - Trzymaj, trzymaj mnie mocno. - wybełkotałam ledwo zrozumiale, chowając twarz w jego barku.
- Typowa kobieta. - westchnął teatralnie nad swym ciężkim losem, niemalże prosto do mojego ucha. - Cholernie niezdecydowana.
- Harry, ja zlecę... - ignorując jego narzekania, coraz to mocniej wciskałam głowę w jego ramię.
- Nie zlecisz. - zaśmiał się, obejmując mnie w talii. I znowu, zupełnie bez wysiłku podniósł mnie, przenosząc pod drzwi balkonowe, o które bezwładnie się oparłam. I Harry również, lewą ręką, tuż za moją głową.
- Już nigdy cię nie puszczę. - szepnął tak cicho, że zaczęłam zastanawiać się czy to aby nie był tylko delikatny szum wiatru, pałętającego się po balkonie. Cały strach wraz z tymi słowami uleciał we mnie w jednej chwili, dzięki czemu znalazłam w sobie siłę, by otworzyć chociaż jedno oko. I miałam nim podejrzliwie łypnąć na stojącego przede mną chłopaka, kiedy mój wzrok padł na kolejną, nową czarną plamę wystającą nienachalnie spod czarnego rękawka jego podkoszulka.
- Harry, jak Boga kocham.! Kolejny tatuaż.?! - zezłościłam się w jednym momencie, przenosząc zirytowane spojrzenie prosto w jego twarz. Która jak zwykle w takim momencie przybrała cierpiętniczy wyraz, spotęgowany dodatkowo teatralnym wywróceniem oczu. - I na co ci to potrzebne ja się pytam.?! I to jeszcze co... Gwoździe... Piękny wybór, naprawdę. Chociaż nieee. Ja nawet znam symbolikę. Przede mną stoi właśnie mój gwóźdź do trumny. - dźgnęłam go w sam środek jego klatki piersiowej, co wywołało na jego twarzy chwilowy grymas.
- No i czemu mnie dźgasz.? - sapnął, kolejny raz przewracając oczami, finalnie wbijając wzrok w miejscu, gdzie pocierał obolałe od mojego palca miejsce. Zmarszczył brwi i poskarżył się w duchu sam sobie, po czym wrócił spojrzeniem na moją twarz.

I nim się spostrzegłam, jego twarz rozświetlił uśmiech. Niby ten sam, ukazujący tak dobrze znane i wydawałoby się już opatrzone dołeczki w policzkach, a jednak... Jednak nie mogłam oczu od nich oderwać, zupełnie jak od jakiejś nowości.
Nowego Harry'ego. Nie przyjaciela, brata, powiernika najskrytszych sekretów, strachów, marzeń  i planów. Nie dzieciaka z którym się wychowywałam, nie kumpla, z którym wyprawiałam najróżniejsze głupoty, nawet nie gwiazdę. Widziałam młodego mężczyznę. Ukochanego mężczyznę. Bez którego moje życie miało stracić sens.

I nim zdążyłam mu to wszystko powiedzieć, nasze usta połączyły się w jedność.




***
Ahhhh, no tak. Jakby ktoś jeszcze nie zauważył, to nie jest nowy rozdział. Ot, taki pomysł, który spadł na mnie zupełnie niespodziewanie. Z początku wydawał mi się całkiem fajny, ale z każdym kolejnym opisywanym słowem tracił w moich oczach. Mimo wszystko po przetestowaniu go na pewnej obiektywnie nastawionej osobie postanowiłam go dodać. Bo w zasadzie to jestem nawet dosyć ciekawa jak odbierzecie to moje bujanie... I chyba jak nigdy, czekam na Wasze opinie.
Kocham Was.! ;*