dwadzieścia jeden.
Pakując kolejne, niezidentyfikowane przez mój ogrodniczy zmysł narzędzie do worka, czułam jak moje policzki pokrywa coraz to większy rumieniec. I mogłabym się oszukiwać, że chodzi o to gorąco, które kaskadami lało się na ziemię z ogarniętego słońcem nieba, prowokując oddalenie od panujących norm w Angielskiej pogodzie. Bo gorąco gorącem, owszem, całkiem uciążliwe jeśli chodzi o krzątanie się po nieocienionej powierzchni, no ale... co by tu ukrywać, głęboko w nosie miałam ten cały upał. Bo czymże był on przy fakcie, że właśnie sprzątałam ogródek w towarzystwie Harry'ego.?
Oj, gdyby to jeszcze było na zasadzie: ja zajmuję się swoją robotą, on swoją, wszystko idzie sprawnie i każdy jest szczęśliwy. Nie, oczywiście tak to by było zbyt łatwo. A jak zdążyłam zauważyć, los mi oszczędza „łatwych” sytuacji. Zaistniała również nie miała odbiegać od reguły...
Chociaż owszem, sprzątaliśmy. Ja klęcząc na kolanach, pakowałam te przeklęte zardzewiałe narzędzia do czarnego worka (umyślnie odkręcając się plecami do Harry'ego) a chłopak grabił drewniane pozostałości po niedawnym wypadku, którego sam był przecież przyczyną... Ale na tym kończyła się cała normalność ogólnego kontekstu. Bowiem co się nie odwróciłam...
Harry.
Niby się poruszał, niby grabił, niby był zajęty pracą, a jednak za każdym razem, kiedy moja głowa ignorowała moje protesty i przekrzywiała się w jego stronę... on również spoglądał na mnie. W efekcie ja, dla reguły oczywiście, pokrywałam się jeszcze większą czerwienią, natychmiast odwracając wzrok. I chociaż mój mózg racjonalnie podsuwał mi pomysł, żeby zacząć go ignorować i zająć się pracą, jakoś tak samoistnie znowu spoglądało mi się w jego stronę. I cały proces zaczynał się od początku.
Tak, wiem. Bez sensu.
Bo mojemu mózgowi bardzo łatwo przychodzi podszeptywanie mi „ignoruj go, nie odwracaj się, masz przecież sprzątać”. I chociaż wiem, że to logiczne, że patrzenie w jego stronę skończy się tym co zawsze, że z takim podejściem tempo się znacznie wydłuża, a co za tym idzie, ogarnięcie ogrodu zajmie nam dobre kilka dni. Tak, to wszystko świetnie do mnie docierało. Tylko co z tego.? Co mi kurczę po logice, kiedy wiedziałam, że Harry i te jego malinowe usta znajdują się w tak niedalekiej odległości ode mnie.?
No właśnie, chyba nawet nie musiałam tłumaczyć, że na właściwym zajęciu skupić się zwyczajnie nie mogłam. Sprzątałam, bo sprzątałam, robiłam to bardziej automatycznie, niż z jakimś tam planem czy specjalnym sposobem. I przede wszystkim, niejako niezależnie ode mnie. Tak jakby ręce same odwalały całą robotę, sięgając co raz po nowe narzędzie i pakując je do worka. Mózg zupełnie nie brał w tym wszystkim udziału, skupiając się bardziej na...
No właśnie, znowu przebłysk myśli o polokowanym chłopaku, a już mój wzrok bezwiednie podążył w sekundową podróż po ogrodzie, próbując ustalić gdzie znajduje się jego sylwetka. Oczywiście była dokładnie w tym samym miejscu, gdzie i poprzednim razem. Czyli kilka dobrych metrów ode mnie, ustawiona bokiem do mnie, delikatnie pochylona, będąca w nieustannym ruchu. Skupiona na pracy, całą swoją uwagę poświęcając na operowanie grabiami w ten sposób, by za jednym razem mój zagrabić jak najwięcej.
Fascynujące zjawisko.
I absolutnie nie mówię tego z ironią. No bo co to – chłopak pracujący w ogrodzie, wielkie mi co. W okresie letnim praktycznie w co drugim ogródku można sobie popatrzeć na taką scenę. Nic nadzwyczajnego, prawda.? A jednak... Coś takiego nieokreślonego siedziało w Harrym, co nawet i ze zwyczajnej pracy tworzyło interesującą scenę od której nie mogłam oderwać oczu.
Postanowiłam czerpać garściami z jego zainteresowania pracą i zwyczajnie móc się powgapiać. Tak, zdawałam sobie sprawę, że to niegrzeczne i że prędzej czy później Harry poczuje mój wzrok, wlepiając swoje zielone oczęta prosto we mnie, ale... logika dzisiaj zbytnio do mnie nie przemawiała. Mój kontakt z mózgiem był jakiś ograniczony. Poza tym, to było silniejsze ode mnie. O wiele silniejsze... Tak silne, że nie byłam zdolna do niczego innego jak tylko patrzenie. Nawet swoje zajęcie dawno już porzuciłam.
I patrzyłam. Tak po prostu. Jak Harry jakby nigdy nic grabił sobie ogródek mojego ojca.
Nie ma się co oszukiwać, był to dla mnie niesamowicie interesujący spektakl. Zapominając o wszystkim, nawet o oddychaniu obserwowałam każdy jego ruch. Patrzyłam na te jego duże dłonie oplecione na brązowym trzonku grabi, na te opalone ramiona poruszające się co chwila, na te łopatki ściągające się w zupełnie interesujący dla mnie sposób, na te charakterystyczne loki poruszane delikatnie przez ciepły wietrzyk, krzątający się po ogródku. I wszystko to było szalenie hipnotyzujące.
Bo co by nie mówić, do sprzątania zdecydowanie mi się wracać nie chciało. Zwłaszcza, że właśnie w mojej wędrówce odkryłam jego twarz. Jak zwykle, te same oczy, ten sam nos, te same kości policzkowe, ten sam zarys szczęki. Nic nowego, a jednak... A jednak były tam usta. Te same, przez które spać po nocy nie mogłam. Te same, które samym myśleniem o nich powodowały pojawienie się rumieńców na moich policzkach. Te same, które strasznie mnie kusiły, by móc jeszcze raz, chociażby i przez sekundę poczuć ich smak.
Dokładnie te same, które mąciły moją zdolność logicznego oceniania sytuacji i robiły ze mnie zdesperowaną idiotkę.
… która właśnie została przyłapana na bezczelnym gapieniu się, w dodatku nie przez kogo innego, jak przez osobnika obserwowanego.
NO KURCZĘ.!
Ja nawet nie ogarniałam kiedy to się stało. W jednej sekundzie spokojnie patrzyłam na Harry'ego zupełnie pochłoniętego pracą i zapatrzonego gdzieś przed siebie, a już w drugiej odkryłam, że jego twarz jest skierowana dokładnie w moim kierunku. I wyraźnie widziałam ten wymalowany na ustach zuchwały uśmieszek, uwydatniający te jego dołeczki w policzkach.
Natychmiastowo uciekłam wzrokiem w dół, z bezradności przygryzając lewą stronę dolnej wargi. Rumieniec oblekający moje policzki mógł spokojnie konkurować ze wszystkimi wcześniejszymi razem wziętymi. Ten mnie po prostu spalał i miałam wrażenie, że zaraz wypali na mojej twarzy jakieś piętno. Albo przynajmniej będzie dobrym inicjatorem mojego spłonięcia, co w zasadzie byłoby idealnym wyjściem z zaistniałej sytuacji. Przynajmniej nie musiałabym się już dłużej męczyć.
MYŚL GŁUPKU.!
Nadal czułam na sobie jego spojrzenie. Spojrzenie, które paliło mnie nie mniej niż te kompromitujące rumieńce, pogłębiające się z każdą sekundą. Wiedziałam, że powinnam je ukryć, nie wiedziałam jednak jak. Włosy związane, więc moja zwyczajowa droga ucieczki została nagle zabarykadowana. No i co mi pozostało.? Zgrywanie głupiej, ignorowanie przedchwilowej sytuacji i uporczywe wpatrywanie się przed siebie.
Genialne.
Żeby wyszło bardziej naturalnie chrząknęłam cichutko, a powolnym wyciągnięciem trzęsącej się ręki po jakiś zardzewiały sekator powróciłam do przerwanej pracy. Tym samym miałam pretekst, by odwrócić się tyłem do Harry'ego i po prostu zapomnieć.
ALE JAK.?!
Jak do cholery miałam nie myśleć, że znowu zrobiłam z siebie idiotkę.?! Jak miałam kurczę zapomnieć.?!
Chyba tylko palnąć sobie w łeb tym zardzewiałym narzędziem. I byłby spokój.
Ignorując ogarniającą falę paniki, szum krwi i dudnienie serca odbijające się głuchym echem w moich uszach, postanowiłam doprowadzić się do porządku. Biorąc kilka głębokich oddechów, zaciągnęłam się świeżym powietrzem, niejako odświeżających mój rozgorączkowany umysł. I jak za każdym poprzednim razem obiecałam sobie, że już na niego nie spojrzę, że to był ostatni raz, a teraz ja zajmę się swoją robotą i nareszcie ją skończę. Żeby nie musieć dłużej przebywać w jego obecności i robić z siebie idiotki tym nieustannym spoglądaniem.
Tylko jak ja miałam to zrobić, kiedy do moich uszu oprócz szumu liści i treli jakichś ptaków wyraźnie do moich uszu dobiegał odgłos jego pracy.? No jak miałam o nim nie myśleć, skoro słyszałam to ciągłe szuranie, charakterystyczne pobrzmiewanie darcia zębów grabi o trawę, jego delikatnie stawiane kroki i... słowo daję, że wyraźnie słyszałam jego oddech. Niejako przyspieszony, ale spokojny, może trochę naruszony zmęczeniem spowodowanym ruchem i...
Oj, kobieto, przestań się już kompromitować...
Ale ehhh. On nic nie mówił. A przecież musiał coś myśleć. Nakrył mnie właśnie na bezczelnym gapieniu się w niego. Nie sądzę, że tak po prostu chciał to puścić kantem, przecież... no to nie było coś, co tak po prostu się ignoruje. A może i było... W sumie co ja tam mogę wiedzieć o tym, na co Harry zwraca uwagę. Jaki pogląd ma na świat. I jaki tak naprawdę jest. Tak właściwie to ja go nie znam.
W tej jednej sekundzie poczułam nieodpartą chęć poznania go bliżej. Na tyle blisko, by móc wiedzieć co krąży w jego umyśle. Bo aż się bałam pomyśleć jaki obraz mojej osoby mógł sobie stworzyć, biorąc pod uwagę te wszystkie wypadki, upadki, kompromitacje...
Matko kochana, on musiał mnie mieć za kompletną niemrotę.!
Nie powiem, że było mi z tą myślą jakoś specjalnie przyjemnie...
Ehhh, a on nadal milczał.
Sama już nie wiedziałam czy to dobrze. Czy bardziej męczące było to, jak paplał, zagadywał, a ja musiałam męczyć się nad zmuszeniem swoich ośrodków mowy do odpowiedzi, czy większą trudność sprawiała mi ta milcząca sytuacja w której się znalazłam. W zasadzie w obu przypadkach mój organizm odczuwał dziwny dyskomfort, którego nie mogłam opanować.
Ehhh.
Ale przynajmniej zajęta bezsensownym rozmyślaniem, zdążyłam już odbębnić swoją robotę. Wszystkie bezużyteczne narzędzia z niewielką pomocą moich rąk znalazły się już w worku, co oznaczało jedno – to zadanie zostało zrealizowane. I kij z tym, że na liście, którą Allison mi spisała było jeszcze jakieś 30 innych pozycji. Ważne, że skończyłam przynajmniej jedną, teraz powinno już pójść z górki. I coraz bliżej był moment, kiedy będę mogła podziękować Harry'emu za pomoc.
Na tą myśl mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, jakoś nagle powracając do optymistycznych wizji szybkiego skończenia pracy. I bez ociągania, z niepohamowanym westchnieniem powstałam z kolan. Od ostania, w lewym coś donośnie zaprotestowało delikatnym pyknięciem, ale postanowiłam to zignorować. Skupiłam się bowiem na tym, że według rozporządzeń Allison powinnam teraz wyrzucić leżący u moich stóp napełniony worek. Pech chciał, że moja osoba akurat znajdowała się na najdalszym krańcu od położenia śmietnika. A najkrótsza droga do niego przebiegała przez tereny, na których właśnie urzędował Harry.
Jakoś tak nagle uśmiech zamarł mi na ustach. Bo miałam do wyboru:
a) znowu zrobić z siebie idiotkę i zapierniczać naokoło, ryzykując podejrzliwe spojrzenia i co gorsza, pytania Harry'ego, albo
b) szybko przejść obok niego i próbować udawać, że ta czynność wcale tak mnie nie dekoncentruje.
Bynajmniej stanie na środku ogródka i rozglądanie się bezradnie wokoło też nie należało do najmądrzejszych rozwiązań, toteż nim zdążyłam pomyśleć, schyliłam się po worek i ruszyłam przed siebie. Prosto na Harry'ego.
Już dosłownie po kilku krokach zorientowałam się, że to nie był najmądrzejszy pomysł. Bowiem wraz z malejącą odległością pomiędzy nami, moje dziwne przypadłości nabierały na mocy. I rumieniec mi wrócił, i serce przyspieszyło, i dłonie zaczęły drżeć, i nogi zrobiły się jak z waty. Szłam bo szłam, chociaż nie do końca zdawałam sobie sprawę jakim cudem jeszcze w ogóle trzymałam się na nogach. Jakby moje ciało nie bardzo brało w tym udział, zajęte rozmyślaniem jakby niepostrzeżenie uniknąć minięcia z Harrym.
W mojej głowie zrodził się pomysł, by zrobić teatralny odwrót i pójść naokoło. Jednak jako, że byłam już mniej-więcej w połowie drogi, uznałam, że to mogłoby co najmniej dziwnie wyglądać. I znów pojawiła się obawa przed zrobieniem z siebie kretynki, toteż dzielnie trwałam w wyznaczonej początkowo trasie. I katowałam się głębokimi oddechami, by przechodząc obok Harry'ego przypadkiem nie wykitować.
Widziałam, bardzo uważnie widziałam, jak jego sylwetka coraz bardziej się zbliża. Znowu był pochłonięty pracą, nie zwracając uwagi na mnie. A ja, nie ryzykując już kolejnej kompromitacji z wgapianiem usilnie starałam się na niego nie patrzeć, skupiając się bardziej na trasie przede mną. Uparcie wbijałam wzrok w miejsca przed moimi stopami, chociaż obraz tak nie do końca rekonstruował się w mojej głowie. Przed oczami miałam bowiem nie kogo innego, jak Harry'ego, którego na danym etapie trasy musiałam minąć. Spokojnie, ostrożnie, bez nerwów, bez pośpiechu, bez brawury i...
...i cholera, co tu robi ten sznurek.?!
Nim się zorientowałam, poczułam silne szarpnięcie w okolicy kostki, a już sekundę później równowaga mi się dziwnie zachwiała. I poleciałabym na tyłek, gdyby nie Harry i jego szybka reakcja.
W całym zamieszaniu usłyszałam jedynie brzęk upadających grabi, jakiś świst powietrza i cichy jęk Harry'ego, kiedy z całą swoją siłą upadłam wprost na niego. Aż się chłopak ugiął delikatnie na nogach, jednak już sekundę później się prostując. I z całą swoją gracją, siłą i czymkolwiek innym co Harry posiadał, utrzymywał mnie na nogach, oplatając mocno swoje ramiona wokół mojej talii. I stojąc za mną, przyciskał do siebie, jakbym zaraz naprawdę miała grzmotnąć o tą ziemię.
Ojjjj, nie. To nie był dobry moment, to nie było dobre miejsce i przede wszystkim, to nie była dobra czynność.
Harry, no proszę cię...
Czułam, że pora już przerwać to zmowę milczenia. Chciałam grzecznie i stanowczo powiedzieć mu, żeby mnie puścił. Ale zupełnie nie wiedziałam jak zacząć. Poza tym dzięki czujności Harry'ego nadal stałam na nogach i miałam komplet kończyn i tych wszystkich innych organów. Chyba wypadałoby podziękować, prawda...?
Taaaak, to byłby dobry początek.
- Ekhm... Dzięki. - wydusiłam po dłuższej chwili. Zabrzmiało trochę cicho i nawet nie byłam pewna czy usłyszał. Sugerując się jednak naszą bliskością i jego wesołym głosem rozbrzmiewającym donośnie po ogródku...
- Cała przyjemność po mojej stronie. - taaaak, dosłyszał. Co nie zmieniło faktu, że jego wypowiedź niejako wyprowadziła mnie z równowagi i spowodowała kolejną falę rumieńców. A poza tym...
ON MNIE WŁAŚNIE OBEJMOWAŁ W TALII.!
Nie da się ukryć, natychmiastowo przypomniała mi się sytuacja spod London Eye. I tak samo jak i wtedy, tak samo i teraz jego ramiona oplecione wokół mnie sprawiały, że ogarniała mnie nieopisana przyjemność. Co nie zmieniało faktu, że jednocześnie czułam się onieśmielona i właściwie nie wiedziałam co w takiej sytuacji ze sobą począć.
Bo on był zdecydowanie za blisko... Znowu mnie przytulał, znowu czułam ciepło jego ciała na swoim, znowu jego włosy łaskotały mnie w szyję, a jego oddech, CHOLERA, TAK BLISKI, drażnił moją skórę. A poza tym...
TAM BYŁY JEGO USTA. Tak blisko, tak cholera blisko... Wystarczył jedynie delikatny ruch, by znów poczuć ich smak. By znów się w nich zatracić, zapomnieć o wszystkim, ograniczyć świat tylko do Harry'ego. Jeden, mały ruch i...
Nieee, to nie było na moje skołatane nerwy.
Natychmiast zagryzłam dolną wargę starając się zapanować nad jej drżeniem. I wzdychając głęboko poczęłam przeszukiwać odmęty swojego mózgu, by jakoś zgrabnie wykręcić się z tej sytuacji. I dosadnie powiedzieć Harry'emu, żeby zachował dystans, bo w przeciwnym razie ja zwyczajnie oszaleję...
Tylko jak miałam to wytłumaczyć komuś, komu wcale nie paliło się do puszczenia mnie.?
- Ekhm... - stanowcze, ale jednak zbyt ciche chrząknięcie niedostatecznie zwróciło jego uwagę, więc musiałam się pokusić o coś bardziej donośniejszego. - Harry...? - dobra, to może nie był jakiś specjalny szczyt głośności, ale jednak jakoś zabrzmiało. I spowodowało, że na tyle na ile mogłam zauważyć ze względu na zaistniałe okoliczności, Harry spojrzał na mnie z tym swoim zielonym zainteresowaniem w oczach.
Co tylko i wyłącznie jeszcze bardziej mnie speszyło... Ale zaciskając mocno dłonie w pięści i tym samym boleśnie wbijając sobie paznokcie w skórę, udało mi się jakoś dojść do ładu z tym moim ośrodkiem mowy i zmusić go do pracy.
- Ja... ekhm... Ja już stoję... - wydukałam po chwili, starając się nie patrzeć na jego twarz. Bo mówienie i patrzenie zdecydowanie nie szły w parze, jeśli chodziło o Harry'ego. Dopiero, gdy już moje słowa wybrzmiały dosadnie, odważyłam się na niego zerknąć. Ostrożnie.
- Twoje aluzje wcale nie są takie delikatne. - burknął, marszcząc brwi w geście głębokiego niezadowolenia, chociaż nadal widziałam jak w jego oczach błyskają te zielone błyski radości. Które niejako przygasły zaraz po tym, gdy Harry ku mojej wielkiej uldze w końcu rozluźnił uścisk, ostatecznie całkiem mnie puszczając. A następnie robiąc kilka kroków, stanął przede mną, chowając dłonie w kieszeniach i posyłając mi sympatyczny uśmiech. I chociaż nadal był całkiem niedaleko, to pod wpływem uciechy z odzyskanej wolności, postanowiłam nawet coś powiedzieć.
- Eeeeem. - westchnęłam, zbierając się w sobie na odwagę. By wypowiedzieć choć jedno sensowne zdanie, bez zbędnych przerywników. I zaczepić go o ten niby foch, przeplatany, co by nie mówić, oznakami wesołości. Co nie da się ukryć, trochę mnie nurtowało w tym jego zachowaniu... - Ale jednak się uśmiechasz. - zaznaczyłam, jak na samozwańczego geniusza przystało. No, trudno byłoby nie zauważyć tego uśmiechu, skoro jego twarz miałam centralnie przed oczami... Tak więc jakoś tak czułam, że wypowiedzią nie zabłysnęłam. Chociaż sądząc po odpowiedzi Harry'ego... Najwyraźniej mnie zrozumiał.
- Drugi raz dzisiaj wypowiedziałaś moje imię. - wyjaśnił natychmiast, pogłębiając uśmiech, a tym samym i moje rumieńce. - Całkiem fajnie zabrzmiało. - jakby akcentując swoją radość, jeszcze bardziej poszerzył uśmiech. Czym dobił mnie już do reszty.
Bo.
Co.
On.
Przed.
Chwilą.
Powiedział.?!
Że... Ja... I jego imię... Booo...
O kurczę, jego wypowiedzi zdecydowanie nie były na moją biedną głowę. Powodowały tylko zamęt. Okropny zamęt. Którego nie dawałam rady ogarnąć, bo... bo po prostu to było niewykonalne. Poza tym kompletnie nie miałam pojęcia z czego Harry aż tak się cieszy. Przecież ludzie wypowiadają czasem swoje imiona, prawda.? Gdy chce się zwrócić czyjąś uwagę, pochwalić się znajomością imienia rozmówcy, albo... no nie wiem. Ale do stu choinek, przecież to nie jest znowu takie dziwne, prawda.?!
Nie zdążyłam jednak zagłębić się w ten jakże nurtujący temat, kiedy zauważyłam jak wzrok Harry'ego z mojej twarzy ląduje na moich ramionach, a uśmiech goszczący na jego ustach...
Nie, Louise, na Boga, nie myśl o pocałunkach. NIE MYŚL!
Twarz Harry'ego, uśmiech… No właśnie, nagle przestał się uśmiechać.
- Biłaś się z kimś znowu.? - chrapliwy głos Harry'ego zupełnie dla mnie niespodziewanie wypełnił cały ogródek. A ja byłam tak zszokowana, że w ogóle coś jeszcze do mnie mówi, że nie do końca zrozumiałam o co mu chodziło.
- Słucham.? - wyrwało mi się automatycznie, przez co natychmiast się skrzywiłam. Miałam się przecież nie dopytywać.! Skup się, Lou.!
Taaak, idealnie skupiłam się na tym, że Harry podnosi prawą rękę i dziwnym trafem kieruje ją w moją stronę...
- Tu... i tu... - palcem wskazującym niebezpiecznie zbliżył się do skóry mojego ramienia, całe szczęście jednak jej nie dotykając. W głębokim zdekoncentrowaniu szybko cofnął rękę, spoglądając na mnie, wyczekująco. - Jeśli to znowu jakaś rozróba to ja się chyba zacznę poważnie zastanawiać czy aby na pewno chcę przebywać w twoim towarzystwie... - łypnął na mnie podejrzliwie
- Aaaa, to... - westchnęłam mimowolnie, ogarniając siniaki na ramionach. Nie pierwsze, nie ostatnie przecież, ale... automatycznie oblałam się rumieńcem.
- No to, to. - Harry kiwnął głową. - Kto cię tak załatwił.? A może powinienem zapytać kogo ty znowu załatwiłaś.? - spojrzał na mnie, delikatnie unosząc prawą brew. Ewidentnie wyczekiwał odpowiedzi i nie zamierzał ustąpić. Chociaż widziałam, że w jego oczach znowu pojawiły się te zielone błyski radości.
I jak ja mu to niby miałam wytłumaczyć...?
Bo co by nie mówić, mam strasznie delikatną skórę. Wystarczy mocniej mnie dotknąć, a już wielka, fioletowa plama zdobi moje ciało. I chociaż zazwyczaj nigdy nie mam pojęcia który siniak jest od czego, akurat to miejsce i układ plam pozwoliły mi skojarzyć, że...
Ehhh. Nim się spostrzegłam, moja głowa zaczęła mi robić jakieś rekonstrukcje.
Wczorajszy wieczór. Pocałunek. I omdlewanie po pocałunku, kiedy to Harry tak stanowczo złapał mnie za ramiona...
Tak, to jego wina... zasługa... oj, zresztą co to za różnica. Bo co mi po odnajdywaniu odpowiednich słów dla siebie, skoro musiałam to jakoś zgrabnie wytłumaczyć Harry'emu, żeby nie sugerować żadnych myśli o pocałunku. Tylko jak kurczę miałam to zrobić.?! Z braku pomysłu spojrzałam na chłopaka bezradnie.
- Patrzysz na mnie, jakbym to co najmniej był ja. - zmarszczył natychmiast brwi i tym razem miałam wrażenie, że już bardziej na poważnie. Co nie zmieniało faktu, że właśnie bez słów dokładnie odczytał to, co powinnam mu powiedzieć, a nie wiedziałam jak. I mimowolnie ucieszyłam się, że już nic w tej kwestii wyjaśniać nie muszę. Jedynie potwierdzić.
- Właściwie... - westchnęłam, delikatnie zagryzając wargę, w oczekiwaniu na... no nie wiem, jego reakcję.? Która nie powiem, nieco mnie zdziwiła...
- Ja...? - spojrzał na mnie zszokowany, mimowolnie wskazując palcem na siebie. Pomińmy fakt, że jego głos przeszedł w jakieś dziwne, piszczące rejestry. - Ale przecież... - urwał, wzdychając głęboko. I tylko jeszcze bardziej marszcząc brwi, co nie powstrzymało go przed wbijaniem jakiegoś dziwnie rozbieganego spojrzenia gdzieś przed siebie. - Wkręcasz mnie na ten swój dziwny sposób, prawda.? - po chwili skupił jednak wzrok na mojej twarzy, jakby lustrując moją reakcję. - No fakt, raczej nie... - odpowiedział sam sobie, niejako normalniejąc w tonie. Zdążył się już uspokoić, ogarnąć, opuścić rękę, chociaż nadal marszczył brwi i wpatrywał się centralnie w moją twarz. - Ale czekaj, bo nadal nie rozumiem... - mruknął po chwili, delikatnie kręcąc głową. A po chwili znowu jego oczy rozbłysły tym wyczekiwaniem, którego nie mogłam zignorować...
- Bb-boo... - westchnęłam, zachodząc w głowę jak niby miałam mu to wszystko zgrabnie wyjaśnić. Ale skoro wcześniej niczego nie wymyśliłam, to i teraz nic normalnie brzmiącego do głowy mi nie przyjdzie. Mogłam jedynie dukać, co zresztą zaczęłam robić... - Bo wczoraj... Gdy ja... A ty... Ehh. - sapnęłam zrezygnowana, marszcząc brwi w geście niezadowolenia wywołanego jego dociekliwością. - Czy ty musisz wszystko wiedzieć.? - prychnęłam, jakoś tak automatycznie zakładając ręce na piersi.
- Mhm. - twarz Harry'ego jakoś nagle rozpromieniła się i zupełnie jak te pieski zza tylnych szyb samochodowych, zaczął energicznie kiwać głową. - Uwielbiam patrzeć jak się mieszasz. - uśmiechnął się po chwili, ujawniając te swoje urocze dołeczki w policzkach. A ja niezliczony raz tego pięknego popołudnia czułam jak moje policzki pokrywają się piekielną czerwienią.
…
Takich razów nadarzyło się jeszcze i miliony. Bo chociaż w końcu wzięliśmy się do roboty i szło nam całkiem sprawnie, Harry niemalże co sekundę wyskakiwał z czymś, czego moje policzki normalnie przyjąć nie mogły. Ale cóż... postanowiłam machnąć na to ręką, bo w gruncie rzeczy można się było nawet do tego przyzwyczaić. Poza tym... no nie da się ukryć. Zwykłe sprzątanie, grabienie, segregowanie gratów, porządkowanie jakichś pierdół i setki innych mało znaczących rzeczy, a ja... a ja się kurczę bawiłam jak nigdy.!
Oczywiście uwzględniając tą moją nieśmiałość, na swój sposób. Z rumieńcami, drżącymi rękoma, pustką w głowie, gdy sytuacja wymagała mojej inwencji... Ale jednak... Jednak mimo wszystko było całkiem miło i przyjemnie. Harry sypał żartami, stroił głupie miny, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Tak, rozbawiał mnie i całkiem mi było z tą myślą przyjemnie. Zwłaszcza, że nie zdarzyło mi się zrobić już nic nadzwyczaj głupiego, Harry trzymał idealny dystans metr razy trzy, a praca szła nam nadzwyczaj sprawnie. I tak po dwóch godzinach i pięciu minutach byliśmy na definitywnym finiszu tych wszystkich prac. Nie wiedziałam jednak czy aby na pewno chciałam, żeby już się skończyły...
Taaa, a może lepiej byłoby się skupić na opróżnianiu z gratów tej ogromnej szafy zajmującej pół składziku...?
Westchnęłam, poprawiając się na nogach, gdyż kolana od klęczenia nieco mi już zdrętwiały. I nachylając się delikatnie ku szafce, poczęłam powoli wyjmować z niej kolejne graty, uważnie oglądać, po czym odkładać na kupkę „do użytku”, lub na tą „do wyrzucenia”. Chociaż jeśli mam być szczera, najchętniej wszystko wyrzuciłabym na śmietnik, łącznie z szafką, po czym wyszłabym w końcu z tego przeklętego składzika na ogród, gdzie Harry prawdopodobnie...
Taaa. O, nożyczki.!
- Lou.? - czyjś męski głos wyrwał mnie z rozmyślań. I wcale nie byłam z tego powodu zadowolona, bowiem to zdecydowanie nie był głos Harry'ego. A mojego szanownego tatusia...
Z miejsca przestraszyłam się tej jego obecności i z tego wszystkiego zerwałam się na równe nogi.
- Co.? - palnęłam, nim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, z nieukrywanym przerażeniem patrząc w stronę ojca, którego sylwetka odbijała się ciemną plamą na tle słońca wpadającego do składziku. Aż zmrużyłam oczy.
Ale zaraz, czemu on był w ogrodzie...? W TYM ogrodzie...? Gdzie i Harry był....?
O matko, Harry i tata na jednej powierzchni... To nie wróży niczego dobrego...
Automatycznie przekrzywiłam się nieco na lewo, by móc swobodnie zerknąć na ogródek. Obawiałam się najgorszego, że szanowny tatuś znów coś palnął i Harry tym razem zwyczajnie stąd uciekł. Ale jednak nie... Po kilku wygibasach, by i sylwetka taty mi nie przeszkadzała, ani słońce nie oślepiało, zdołałam zauważyć jak Harry klęcząc na kolanach związuje kolejne worki ze śmieciami i zupełnie bez wysiłku odrzuca je kilka metrów dalej. Całkowicie pochłonięty pracą, zamyślony, skupiony i...
- I co się wyginasz.? - głos ojca kolejny raz wyrwał mnie z rozmyślań. Na tyle dobitnie, że natychmiast się wyprostowałam, rzucając mu niewinne spojrzenie. - Jeszcze ci nie uciekł... - po tych rzuconych wesołym tonem słowach, automatycznie moja mina zmieniła się w tą rządną mordu. Co tatę rozśmieszyło jeszcze bardziej. Na tyle, że roześmiał się w głos.
- Tylko po to tu przyszedłeś.? - syknęłam zdenerwowana, zakładając ręce na piersi w geście głębokiej irytacji. A pal licho nieśmiałość, nie będzie mi tu robił żadnych insynuacji, zwłaszcza, jeśli miały dotyczyć Harry'ego.
- Byłoby wesoło, ale nie. - rzucił mi niby przepraszającą minkę. Odczytałam to jedynie tak, że chciałby się jeszcze ponaigrywać, ale niestety nie może i jest mu z tego powodu szalenie przykro.
Cudowna rodzinka.
- Jedziemy z Aly na godzinkę do babci... - wyjaśnił po chwili powód swojego nagłego zainteresowania moją osobą. - Chciałem zapytać, czy też chcesz pojechać... - kontynuował po chwili z podejrzanie pogodną miną, ale nim zdążyłam wtrącić chociażby słówko... - ale pewnie zostaniesz w domu. Z młodym Stylesem. - dobitnie zaakcentował ostatnie zdanie.
Zacisnęłam pięści w przypływie kolejnej złości, starając uspokoić się oddechami. Ale nie dało rady, ta zadowolona z siebie mina i zwycięska postawa... Tatuś, kurczę.
- Tylko bez szaleństw poproszę, dobrze.? - rzucił jeszcze wielce rozbawionym tonem i nim zdążyłam złapać jakieś ciężkie narzędzie, rzucając nim w niego, zdążył się oddalić.
Wkurzona odwróciłam się plecami do wyjścia i z impetem powróciłam do poprzedniej pozycji. Może jednak trochę zbyt gwałtownie, bowiem uderzyłam się przy tym w kolana, ale postanowiłam to zignorować. Skupiłam się bowiem na wyciąganiu coraz to nowych niezidentyfikowanych zardzewiałych narzędzi z szafki i gwałtownym rzucaniu ich za siebie. By rozładować złość.
I co by nie mówić, pomogło. Irytacja przeszła, a co najważniejsze, udało mi się w kilka minut opróżnić całą szafkę. Chociaż bez tego „dopalacza” zajęłoby mi to z dobre pół godziny... Nic więc dziwnego, że po ukończeniu zadania byłam z siebie szalenie zadowolona. Tak więc właśnie z taką wszechogarniającą dumą i radością powstałam z kolan, odwracając się w stronę drzwi, by spokojnie ruszyć po worki. I jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że... no kurczę, nie miałam jak wyjść.!
Z niejaką obawą przypatrywałam się dosyć wysokiemu stosikowi narzędzi, który definitywnie odcinał mi drogę do wyjścia. Ani bokiem, ani dołem, ani górą... Delikatnie poczęłam rozmasowywać skroń, próbując intensywnie myśleć nad wyjściem z sytuacji.
Jakże głupiej sytuacji...
Pierwszy pomysł dotyczył wołania o pomoc. Ale, że tatuś i Allison właśnie sobie pojechali, o czym świadczył przedchwilowy odgłos odpalanego samochodu, a potem szelest opon o podjazd, został mi tylko Harry. I szczerze mówiąc, dosyć średnio mi się widziało wołanie go, by miał mi pomóc. Bo kurczę...
Najpierw robienie z siebie idiotki, dwa razy z rzędu. Potem przerwa, a teraz co... znowu.? Znowu wpakowałam się w kłopoty, z których sama wyjść nie potrafię...? O nie, ja stąd wyjdę...
Zaciskając szczękę w geście głębokiej determinacji, ustawiłam stopę gdzieś tak mniej-więcej na połowie wysokości górki. Próbując znaleźć równowagę, podążyłam ku górze i gdy już, już miałam robić następny krok...
Grawitacja.
Mój tyłek boleśnie wylądował na podłodze, a obok mnie kilka narzędzi, które narobiły trochę hałasu.
- Lou...? Co ty tam robisz.? - w kilka sekund po moim upadku, w drzwiach pojawiła się głowa Harry'ego. I pomimo tego, że padające do składziku promienie słońca nie pozwalały mi na zobaczenie jego miny, to w głosie wyraźnie dosłyszałam się... troski.? Oj, zaczynałam już chyba tracić zmysły...
Co jednak nie zmieniało faktu, że Harry odkrył mój problem, ja nadal byłam uwięziona i nie pozostawało mi nic innego jak... no właśnie, co.?
- Ekhm... Utknęłam w narzędziach... - wyjaśniłam cichutko, trochę nieśmiało i przede wszystkim tak, żeby nie przyszło mu do głowy, by się ze mnie naigrywać. Na szczęście zrozumiał moją trudną sytuację, bowiem już po chwili wkroczył do składziku, który wypełnił się odgłosami jego kroków. I tym cichutkim szmerem, przypominającym jego głos.
- Z tobą to tylko same problemy. - mruknął pod nosem, stając tuż przed granicą górki narzędzi. I spokojnym ruchem wyciągnął ku mnie rękę.
Okej, mogłam się gapić, mogłam zrezygnować z pomocy, ale miałam tego zwyczajnie dość. Chciałam po prostu stąd wyjść i nie robić z siebie większej kretynki, niż i tak jestem w jego oczach. Toteż z głębokim zdecydowaniem, chociaż z nijaką dozą niepewności chwyciłam jego dłoń. Delikatnie, żeby nie było. Ale zanim się zorientowałam, Harry oplótł ją swoją dłonią w dosyć znaczący sposób, po czym pociągnął do siebie. Automatycznie poleciałam do przodu, ale nie na twarz, gdyż Harry rozmyślnie przytrzymał mnie za plecy. I za pomocą jednego, stanowczego pociągnięcia, wyciągnął mnie z tej jakże dziwacznej opresji. Tak więc już sekundę później stałam obok niego, czerwieniąc się jak pomidorek.
Całe szczęście, że Harry to inteligentny facet i dosyć szybko się uczy. Bowiem tym razem nie musiałam mu nic mówić, sam z siebie szybko mnie puścił. Więc nie przytulał, nie dotykał... tylko stał trochę za blisko... I nic nie mówił, tylko się patrzył...
Ehhh, to nie była zbyt zręczna sytuacja...
- Eeeeem. - westchnęłam, by wprowadzić jakikolwiek dźwięk pomiędzy nas. I jednocześnie zebrać się na odwagę, by w jakiś sposób móc stąd wyjść. - To ja... ja pójdę po worki... - palnęłam pierwsze co mi przyszło do głowy, robiąc szybki zwrot w kierunku drzwi. I nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Harry'ego, po prostu stamtąd wyszłam.
I żeby nie było, że kłamałam, czy coś, natychmiastowo skierowałam się w stronę tych worków, które były mi właśnie niezmiernie potrzebne. To nic, że nie do końca moja głowa ogarniała po co. Ważne, że obrałam kierunek i dzięki niemu mogłam oddalić się od Harry'ego.
A powracając z kilkoma workami w garści zauważyłam, że i on opuścił składzik, powracając do przerwanego przez niego zajęcia. I dobrze, przynajmniej nie będzie mi zajmował miejsca w składziku. Bo gdy on jest dalej, tym moje rozumowanie jest lepsze.
Z tą myślą podążałam wartko przed siebie, omijając chłopaka wzrokiem. Dobra, ignorowałam go, ale... no to chyba jasne, że to było najlepsze wyjście z sytuacji. Gdybym zaczęła mu się przyglądać, znowu pewnie albo bym się wywaliła, albo Bóg wie co jeszcze. Lepiej go ignorować, skupić się na pracy i zapakować to wszystko do worków.
Obierając właśnie to zadanie jako główne, podeszłam w końcu do składziku, zamierzając wejść do środka.
- Tylko znowu się tam nie zgub. - usłyszałam jeszcze głos Harry'ego. Dokładnie w tym samym momencie co i trzask zamykanych przez podmuch wiatru drzwi, co chyba bardziej mnie zdenerwowało. Niewiele myśląc, zamaszystym ruchem pociągnęłam za klamkę do siebie i...
Ał.!
Nie wiem czy mój wewnętrzny głosik jest aż tak donośny, czy jakimś cudem wyrwało się to z moich ust, ale istotnie... ał. Zabolało. Naprawdę zabolało. A uszczegóławiając, dokładnie czoło i nos, które natychmiastowo zareagowały pieczeniem, kiedy to drzwi zamiast spokojnie przepłynąć obok mnie, z całym impetem mojego szarpnięcia wylądowały na mojej twarzy.
Okej, z perspektywy osób trzecich to nawet i mogło wyglądać zabawnie, ale kurczę... jeśli ktokolwiek miał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z twardą powierzchnią drewnianych drzwi, powinien wiedzieć o czym mówię. Do śmiechu to mi zdecydowanie nie było. A nawet i wręcz przeciwnie...
Czułam, jak pod zaciśniętymi powiekami zaczynają zbierać się łzy. Niepowstrzymane, w żaden sposób niepohamowane. Po prostu były, jako protest mojego organizmu przed tak gwałtownym atakiem ze strony drzwi. Bezwiednie uniosłam prawą rękę do twarzy, przykładając ją do obolałego nosa. I chociaż dotyk spowodował spotęgowanie bólu, nie chciałam już odrywać tej ręki. Była zimna, tak fajnie zimna... Tylko chłodziła dziwnie rozgrzane od uderzenia miejsce.
- Lou...? Stało się coś.? - zatroskany głos Harry'ego już po chwili dopłynął do moich uszu. I jak się zorientowałam po odgłosach, podszedł szybko do mnie, zatrzymując się całkiem blisko mnie. Na tyle, że pomimo zamkniętych oczu wiedziałam, że tam jest. Ciepło bijące od jego ciała mówiło samo za siebie. I gdybym nie była już czerwona, pewnie bym się jeszcze zarumieniła...
- Drzwiami dostałam. - wyjaśniłam szybko, właściwie nie wiem po co, po czym skrzywiłam się, gdyż ruch ustami spowodował dziwny ból.
- Drzwiami...? - powtórzył, najwyraźniej niedowierzając jak to jest możliwe.
Ale kurczę, BYŁO.!
Było, dostałam drzwiami, z własnej winy.
To takie dziwne.?!
- Za szybko odskoczyły. - pomimo bólu postanowiłam się znowu odezwać, akcentując te jeszcze wzruszeniem ramion.
Bo mi już było cholera naprawdę wszystko jedno... Bolało...
- Pokaż mi to. - pomiędzy kolejnymi napływami pulsującego bólu w rejonach twarzy, poczułam jak coś ciepłego i miłego w dotyku delikatnie oplata mi się wokół nadgarstka. A już po chwili to niezidentyfikowane coś, co okazało się być dłonią Harry'ego, odciągnęło moją rękę od czoła, kierując ją w dół i w dół, ostatecznie gdzieś w okolicach ramion zwalniając uścisk. A stamtąd, już bez mojej ręki, znów ruszyło ku górze, zatrzymując się na linii mojej szczęki.
- I ja się dziwię, że jesteś cała posiniaczona... - Harry westchnął zrezygnowany, naprawdę bardzo, bardzo delikatnie głaszcząc kciukiem okolice mojego policzka. Natychmiast odpłynęłam, całkowicie zapominając o bólu. Tak po prostu, wystarczył dotyk Harry'ego a ból pff.! I zniknął. I pozostało jedynie to wszechogarniające zażenowanie, że znowu się wygłupiłam, że Harry znowu musiał mi pomagać, a co najważniejsze – stał przede mną i tak zwyczajnie gładził mnie po policzku.!
Mimowolnie zagryzłam wargę, zachodząc w głowę jak to jest możliwe, że jeszcze nie zemdlałam. A naprawdę mi się zbierało... Zaczęłam nawet odpływać, ale... no cóż, delikatny dotyk Harry'ego robił swoje. Ani w głowie było mi teraz mdleć, skoro mogłam się rozkoszować jego obecnością.
Taaak, Lou, skup się.! Drzwiami dostałaś.!
Na wspomnienie tego niespodziewanego ataku na moją twarz, moje czoło znów zareagowało bólem. Nie takim jak poprzednio, znacznie delikatniejszym, ale jednak... jednak był. Automatycznie zacisnęłam mocniej powieki, powodując, że łzy mieszczące się pod powiekami, spłynęły mi po policzkach. Harry i tak natychmiast je starł, ponownie racząc moje policzki tym swoim delikatnym dotykiem.
- Okej, ja wiem, że urodą nie powalam, ale płakać nade mną to już nie musisz... To i tak nie pomoże, a szkoda oczu. - rzucił po chwili wesołym tonem, chociaż mimo wszystko doszukałam się w tym nuty niepokoju. I by upewnić się w tej teorii postanowiłam otworzyć oczy.
Z miejsca pożałowałam tego pomysłu. No tak, niby się upewniłam. Twarz Harry'ego zastygła w delikatnym uśmiechu, który miał na celu pokryć strach. Skąd wiedziałam.? Oczy mówiły wszystko. Zieleń jego tęczówek uległa znacznemu przyciemnieniu, w dodatku zmarszczone w odpowiedni sposób brwi... I wszystko było jasne.
Ale co z tego, że widziałam to wszystko, skoro... No cholera, on znowu był tak blisko.! Znowu tak cholernie blisko, że moją twarz owiewał delikatnie jego miętowy oddech. Na tyle blisko, że...
No, Lou... Wystarczy jeden mały gest i ból całkowicie wyleci ci z głowy...
NIE.!
ŻADNYCH POCAŁUNKÓW.!
Westchnęłam głęboko, starając się wyrzucić z głowy tą wewnętrzną dyskusję. I żeby nie było, że coś, ukryłam narastającą panikę za skromnym, zdystansowanym uśmiechem.
- No widzisz, z uśmiechem ci o wiele ładniej. - Harry najwyraźniej nie dopatrzył się fałszywości w moim geście, ale trudno. Ważne, że jego to nawet uspokoiło i złagodniał w tej swojej zmartwionej minie. I pomimo że jeszcze przed chwilą niejako odetchnął z ulgą, teraz szalenie poważnie spojrzał na moją twarz, ogarniając miejsca, które najbardziej ucierpiały. - Boli.? - zapytał, nawet nie starając się ukryć troski niemalże lejącej się z jego głosu. - Dobra, głupio pytam, pewnie, że nie łaskocze... - niemalże w jednej sekundzie sam sobie odpowiedział na zadane wcześniej pytanie. I nie zabrzmiało to bynajmniej zbyt przyjemnie...
Ehhh, miałam wrażenie, że chłopak nie za bardzo wie co ma robić. Ale szczerze.? Nie musiał już nic. Już nie bolało, czułam się zupełnie normalnie, umierać nie zamierzałam.
Chociaż mając przed oczami jego usta i nie móc ich dotknąć...
LOUISE, OGARNIJ SIĘ.!
- Ile palców widzisz.? - jego głos już po chwili ponownie rozbrzmiał w moich uszach. Jednocześnie Harry uniósł lewą dłoń, przy której trzy palce były rozprostowane, a dwa zagięte.
- Pięć. - mruknęłam inteligentnie, na co Harry zareagował jedynie zmarszczeniem brwi szybkim spojrzeniem rzuconym w kierunku swojej dłoni. I gdy najwyraźniej zorientował się w moim toku myślenia, natychmiast ją opuścił...
...zatrzymując dłoń mniej więcej w tym samym miejscu co prawa, z tym, że oczywiście po drugiej stronie.
Harry, to naprawdę nie jest najlepszy pomysł...
- Nie mroczy cię.? - spytał jeszcze, tym samym, poważnym tonem.
Hę.? Że jak, przepraszam.?
- Nn-nnie. - odpowiedziałam cierpliwie, chociaż wewnątrz cała drżałam.
Bo on... on się o mnie martwił. No kurczę, no... Ja wiem, rodzice się martwią o swoje dzieci, nie raz już tak było, że mama drżała o kolejne rozbite kolano. No ale... On.? Obcy chłopak.? Martwił się.? O mnie.?
No bez przesady, naprawdę...
- Bardzo boli.? - nie ustępując z tonu, ani z uważnego wpatrywania się w moją twarz, Harry kontynuował przesłuchanie. A ja w jednej sekundzie genialnie skojarzyłam, że jeśli mi nie uwierzy, siłą zaciągnie mnie do jakiejś przychodni. A ja wcale nie chciałam widzieć się z żadnym lekarzem. Bo przecież wszystko było już w porządku, tak.?
- Już nie. I... eeeem... nie będę jechać do żadnego lekarza. - zaznaczyłam cichutko, choć, miałam nadzieję, dosadnie. I poskutkowało. Harry rozpromienił się nagle, ukazując te swoje dołeczki w policzkach i znowu niemalże odetchnął z ulgą.
- Właściwie tragicznie to to nie wygląda. - ostatni raz, tym razem już nieco niedokładnie ogarnął wzrokiem moja twarz, po czym skoncentrował się na oczach. - Będziesz żyć. - zakomunikował radośnie, ostatni raz gładząc mnie po rozgrzanych policzkach. Bowiem zaraz potem opuścił obie dłonie, z jakimś takim wyrazem ulgi splatając je przed sobą.
A ja się jedynie wgapiałam w jego twarz i zachodziłam w głowę czemu mając go w tak niedalekiej odległości...
Eeeem, może byś tak coś powiedziała...?
- Eeeem. - mruknęłam, jak zwykle przygotowując się do wypowiedzenia w miarę sensownego zdania. - Od kiedy... hm... jesteś takim znawcą medycyny.? - rzuciłam nieśmiało, marszcząc brwi w geście zamyślenia. Tak, musiałam zastanowić się dokładnie, czy aby moja wypowiedź miała sens. I chyba miała, sądząc po radosnej minie Harry'ego...
- Nawet sobie nie wyobrażasz ilu ciekawych rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz... - uśmiechnął się znacząco, chociaż tajemniczo. Po czym w dosyć zabawny sposób poruszył brwiami. I znowu, zupełnie mimowolnie się uśmiechnęłam, w duchu właściwie nawet się śmiejąc.
...
Zdążyłam zapomnieć o „wypadku”. Znowu skupiłam się na pracy, na żartach Harry'ego, na próbach niwelowania oznak nieśmiałości. Co więcej, szło nam całkiem sprawnie. Na tyle, że ogród wyglądał już jak ogród, a jedynym co nam pozostało do zrobienia, to pownoszenie tego co zostało do składziku. I nawet to szło całkiem nieźle, gdyby nie fakt, że w składziku... cóż, zbyt czysto to nie było. A gdy zaczęliśmy kursować ogród-składzik, ogród-składzik, poruszyliśmy pokłady kurzu zalegającego na wierzchu półek. A co by nie mówić, strasznie mnie to w nosie kręciło...
W końcu nie wytrzymałam, przy kolejnym wejściu do składziku, kichnęłam głośno od nagromadzonego kurzu.
- Sto lat. - wesoły głos Harry'ego, wchodzącego właśnie do środka z wielkim, czarnym workiem na rękach, natychmiast wypełnił całe pomieszczenie.
- Dzięki – rzuciłam automatycznie, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że... że właśnie coś powiedziałam.! I przyszło mi to tak łatwo, tak naturalnie, tak spontanicznie, tak... tak, jak nie mi.
Automatycznie pokryłam się rumieńcem, chociaż właściwie nie powinnam. Przecież właśnie zachowałam się normalnie, jak zwykły człowiek... co nie zmienia faktu, że jak na moje zdolności to zalatywało niejaką brawurą.
Całe szczęście, tylko ja miałam problem z tą wypowiedzią. Harry praktycznie nie zwrócił na nią uwagi, usiłując wcisnąć worek na wierzch dosyć wysokiej szafy. I nawet mu się to udało, chociaż podczas tej całej gimnastyki zrzucił jakąś starą, zakurzoną piłkę, która trafiła go prosto w głowę, z głuchym echem odbijając się po chwili od podłogi.
Harry nic nie powiedział, w żaden sposób nie zaprotestował. Nic. Tylko schylił się po piłkę, odłożył ją na miejsce, a następnie...
Ehhh.
Następnie pochylił delikatnie głowę i kilkoma zgrabnymi ruchami wytrzepał kurz ze swoich włosów. Efekt był... Oj, naprawdę niecodzienny. Nie dość, że miał na to swój własny, charakterystyczny sposób, to jeszcze dodatkowo nad jego głową pojawiła się szara chmura. Która znikła już po chwili, mniej-więcej w momencie, gdy Harry wyprostował się i wbił swoje zielone spojrzenie prosto we mnie.
- Nie patrz się tak. Umyję też te włosy. - zaznaczył poważnie, chociaż jednocześnie w żartobliwym tonie. A ja znowu pokryłam się rumieńcem, gdyż kolejny raz przyłapał mnie na wgapianiu się w niego.
Mruknęłam coś niezidentyfikowanego, po czym szybko odwróciłam wzrok. Harry tylko zaśmiał się cicho, po czym wyminął mnie, chcąc się przedostać do wyjścia. Pominę fakt, że ramieniem otarł się o moje ramię, przez co moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Wypadałoby o tym zapomnieć i pójść po kolejny worek, przynieść go i zakończyć cały ten cykl pracy...
Niestety, wychodząc z pomieszczenia zauważyłam, że Harry właśnie tachał do składziku ostatni z worków, przez co pozbawił mnie szans na udawanie, że wszystko jest w porządku. Całe szczęście w porę zauważyłam grabie, które Harry pozostawił pod drzewem. I to nimi postanowiłam się zająć.
- To co, koniec.? - spytał Harry, kiedy mijałam go, chcąc umieścić grabie w odpowiednim dla nich miejscu.
- Hm... chyba tak... - mruknęłam, starając się nic sobie nie robić z faktu, że znowu, chociażby przez sekundę, znalazłam się zbyt blisko Harry'ego. I przez to zbyt gwałtownie odstawiłam grabie...
- Ał! - pisnęłam, kiedy coś drażliwie wbiło się pod skórę w palcu wskazującym.
- Co znowu.? - głos Harry'ego tym razem był już bardziej niecierpliwy. Ale co się było dziwić... Ja się wcale mu nie dziwiłam. Chociaż... czy to nie było dziwne, że jeszcze się nie zraził i tak samo jak w poprzednich przypadkach, natychmiast do mnie podszedł.?
- Chyba drzazga. - mruknęłam, automatycznie przybliżając palec do ust i delikatnie zagryzając rankę.
- Weź, bo się jeszcze zadławisz, a na to to już ci nie poradzę. - ponownie oplótł palcami mój nadgarstek, delikatnie przyciągając go przed swoje oczy. - Jak to zrobiłaś.? - spytał, uważnie przypatrując się „szkodom”. Zmarszczone brwi świadczyły jednak, że niewiele widzi, biorąc pod uwagę nikłe oświetlenie. Toteż bez żadnego uprzedzenia zaczął wycofywać się w kierunku ogrodu, oczywiście ciągnąć mnie za sobą. Jednocześnie nieustannie wpatrując się w mojego palca...
- Przez... przypadek... - mruknęłam, uważnie patrząc pod stopy Harry'ego. Co by nie mówić, szedł tyłem i wystarczyłaby chwila nieuwagi, by potknął się o coś. A jakby on się wywalił, ja razem z nim... W dodatku prościutko na niego. A tego, jakby nie patrzeć, wolałam uniknąć.
- Przypadek... - prychnął, kiedy znalazł się już w dostatecznie oświetlonym miejscu, przystając oczywiście. I jeśli to w ogóle możliwe, wbił jeszcze uważniejsze spojrzenie w moją dłoń, wykręcając ją pod różnymi kątami. - Coś za dużo tych przypadków jak na jeden dzień. Ty chcesz się dzisiaj zabić, czy jak.? Trzeba mi było od razu powiedzieć, że nie chcesz mnie widzieć, po prostu bym sobie poszedł.
- Eeeem, ja... nie... - starałam się znaleźć w głowie cokolwiek godnego powiedzenia, ale niestety... pustki. Bo co niby miało mi przyjść do głowy, skoro Harry obejmując mój nadgarstek wywijał mi przed oczami moją własną ręką.?
- Dobra, dobra. - mruknął, nareszcie puszczając moją dłoń. Po czym wbił urażone spojrzenie prosto w moją twarz, jednocześnie oskarżycielsko kierując na mnie wyciągnięty palec wskazujący. Zupełnie jakby zaraz miał mi nim pogrozić... - Próbujesz mnie odstraszyć, ja to widzę. - pokiwał jeszcze delikatnie głową, delikatnie unosząc prawą brew. A ja z braku większego laku, zupełnie automatycznie, znowu uniosłam dłoń do ust. - Zostaw to - Harry natychmiast ujął mój nadgarstek, blokując jakikolwiek mój ruch. Ale gdzie mi tam w głowie było się ruszać... - I skombinuj igłę.
…
Kolejny raz syknęłam z bólu, gdy Harry wcale niedelikatnie grzebał mi igłą w palcu.
- Przepraszam... - mruknął, wcale nieskruszenie. Raczej z delikatnym nerwem. Który zaakcentował jakby mocniejszym zaciśnięciem palców na moim nadgarstku. - Ale nie zrobię nic, jak się będziesz tak wiercić.
Sapnęłam z bezradności, błagalnym wzrokiem patrząc w górę. Oczekiwałam tam jakiegoś ratunku, a zobaczyłam... biały sufit. Suuuuper ratunek, naprawdę. Gdyby się tak jeszcze chciał zawalić i schować mnie pod gruzami... Ale nieee, on sobie tam był i ani myślał się sypać.
Zdrajca.
Westchnęłam ponownie, tym razem rozglądając się po niższych rejonach kuchni. Tak, kuchni. Musiałam zaprowadzić Harry'ego do kuchni, bowiem tam, w szafce w kącie, Allison trzymała igły i nici. I teraz stałam tak, opierając się tyłem o stół znajdujący się w tej właśnie kuchni, naprzeciwko Harry'ego, który gimnastykował się z igłą, próbując nią wyciągnąć jakiś mały, pieprzony kawałek drewienka, tkwiący boleśnie w moim palcu. Nie wspominając o tym, że wolną ręką musiałam trzymać woreczek z mrożonymi warzywami, przyciśniętymi do czoła. Nie muszę chyba mówić, też rozkaz Stylesa.
- No żesz... - osobnik, który właśnie zajmował moje myśli chyba z lekka się zdenerwował, gdy kolejny raz nie udało mu się wyciągnąć drzazgi. Zerknęłam na jego twarz, zastygłą w minie zniecierpliwienia. Chyba jeszcze nie widziałam, żeby aż tak zaciskał szczękę, ale... cóż, uwydatniło to kilka już wcale nie chłopięcych rys.
Eeeem, tak. Mówiłam już jaki ten sufit jest fajnie biały.?
Jednak nie mogłam się w niego zbyt długo powgapiać, gdyż już po chwili moje oczy mimowolnie zamknęły się od spotęgowanego w okolicach palca bólu. O gdy opuściłam głowę i wbiłam tam swoje pełne bólu spojrzenie zobaczyłam jedynie niewielką plamkę krwi wypływającą z niewielkiej rany.
Przynajmniej drewna już w palcu nie miałam.
Ignorując piekący ból, spojrzałam na twarz Harry'ego, nadal wpatrującą się tylko i wyłącznie moim palcem. Chociaż już sekundę później obiekt zainteresowania niejako mu się zmienił... Harry przeniósł bowiem spojrzenie gdzieś za mnie, a po chwili...
… a po chwili sięgnął wolną ręką, do takiej mini-apteczki, którą również kazał mi przygotować i która stała centralnie za mną.
Postanowiłam zignorować fakt, że przez sekundę Harry znowu niejako mnie obejmował i skupiłam się na tym jak zdecydowanymi ruchami chłopak odkręca buteleczkę wody utlenionej, nalewa na mojego palca kropelkę bezbarwnego płynu (swoją drogą cholernie piekącego), po czym rozpakowuje biały plaster i ostatecznie okleja nim mojego palca.
- No proszę, tyle krzyku, a już po sprawie. - stwierdził, odkładając buteleczkę na stół, po czym spojrzał w końcu na mnie. I...
O MATKO.!
...delikatnie pogłaskał mnie po dłoni, posyłając mi promienny uśmiech. Ale chyba zorientował się, że tym samym spowodował jakieś dziwne zaburzenia w pracy serca, bowiem po chwili zabrał rękę, wsuwając ją zupełnie naturalnym gestem w przednią kieszeń.
- Ekhm... Dziękuję. - uciekając przed jego spojrzeniem, porzuciłam woreczek mrożonych warzyw, zgarnęłam ze stołu wszystko, co normalnie nie powinno na nim stać, po czym mozolnie zaczęłam wszystko odnosić na miejsce. A po drodze zaczęłam zastanawiać się nad tym co dalej...
Bo byliśmy razem w kuchni. W kuchni mojego ojca. W niewielkim pomieszczeniu. Razem. Oboje. A w domu nikogo więcej...
I czemu to tylko mnie napawało jakąś dziwną paniką...?
Całe szczęście nie musiałam długo się głowić jak wyjść z tej niezręcznej (najwyraźniej tylko dla mnie) sytuacji, gdyż Harry zupełnie niezrażony opanował całą kuchnię tym swoim chrapliwym głosem.
- Wiesz... Ja nie chcę narzekać, ale.. - urwał, ale bynajmniej nie dlatego, że nie wiedział co powiedzieć. Z jego rozbawionej miny wyczytałam, że po prostu taką przerwą buduje napięcie. I skutecznie, bowiem moje serce od razu znacząco przyspieszyło, pompując mnóstwo krwi, lądującej nigdzie indziej jak w moich policzkach. - Pół dnia pracuję w twoim ogrodzie i szklanki wody za to nie dostałem. - zakomunikował głośno i wyraźnie, chociaż bynajmniej nie był jakoś śmiertelnie obrażony z tego powodu. Co więcej, miałam wrażenie, że tylko go to bawiło.
- Przepraszam... - mruknęłam cichutko, natychmiast podchodząc do lodówki. I ignorując palące spojrzenie na swoich plecach, otworzyłam lodówkę, wyjęłam z niej butelkę soku jabłkowego i starając się nic nią sobie nie zrobić, zamknęłam drzwiczki. Stamtąd ruszyłam do półki ze szklankami, a stojąc przy niej i wyciągając naczynia, jakoś tak sama z siebie nogą włączyłam wieżę ukrytą w dolnej półce za jakąś granatową szmatką w kwiatki. I pomiędzy kolejnymi taktami dziwnie znanej mi piosenki, odwróciłam się, zmierzając tym razem w stronę Harry'ego.
Chociaż to nie był zbytnio inteligentny pomysł... Po drodze musiałam bowiem jakoś ignorować jego spojrzenie, centralnie skierowane na mnie. Toteż opuściłam niejako głowę, uważnie wpatrując się w podłogę tuż przed sobą. I chociaż wiedziałam, że się gapi, udało mi się opanować swój organizm na tyle, że bez żadnych wywrotek zdołałam dojść do szafki, postawić na niej sok i szklanki i, nadal ignorując Harry'ego, napełnić naczynia brązową cieczą.
I ucieszyłam się jak nigdy, że udało mi się to wszystko wykonać bez tych wszystkich nagłych wypadków. Nawet do tego stopnia, że bez przeszkód zdołałam spojrzeć na Harry'ego. I w jednej sekundzie tego pożałować...
Bo był, tak blisko. Uśmiechał się, co też nie wróżyło nic dobrego. Ale najgorsze było to, że nucił. Piosenkę lecącą z redia. Tym swoim fajnym chrypliwym głosem, którego z taką przyjemnością mogłam słuchać, słuchać i słuchać. I to w dodatku...
„you kissed me and stopped me from shaking”
Do mojego mózgu natychmiast zaczęły wracać natrętne myśli o pocałunku. I żeby jakoś je zagłuszyć, szybko podniosłam jedną z napełnionych szklanek, po czym niemalże wcisnęłam ją w ręce Harry'ego.
- Dzięki – na szczęście nie wyłapał nic dziwnego z mojego zachowania, a co najfajniejsze – przestał śpiewać. Zatopił bowiem usta w szklance i upijając brązowy płyn, powoli odwrócił się w stronę okna. I jakby nieobecnym wzrokiem spoglądał na całą jego szerokość.
Złapałam się na tym, że znowu bezczelnie się w niego wgapiam, toteż natychmiast opuściłam wzrok. I bezwiednie opierając się tyłem o szafkę stojącą pod oknem, poczęłam ogarniać wzrokiem wnętrze kuchni. Tak bez powodu. Wyłączając się zupełnie, wsłuchując się uważniej w spokojną, delikatną melodię i... zatracając się w tym cieple, które napływało mnie od strony Harry'ego...?
„Yesterday's a dream
I face the morning
Crying on a breeze
The pain is calling ”
- Jak tak się to trochę ogarnie, to to nawet do ogrodu zaczyna być podobne...
- Hm.? - spojrzałam na niego zdziwiona, bowiem nie do końca zrozumiałam sens jego słów. Zatopiłam się bowiem w muzyce, w piosence, w chwili, w spokoju... W myślach, że Harry jest tuż obok.
- Znowu mnie nie słuchasz. - obruszył się, marszcząc brwi. Zauważyłam, że trzyma swoją szklankę dokładnie tak samo jak i ja – w prawej dłoni, przyciśniętą do klatki piersiowej. I właściwie sama nie wiedziałam co z tą wiedzą mam teraz zrobić... Toteż szybko odstawiłam swoje naczynie, z braku laku wsuwając dłonie pod siebie. Co w moim zamierzeniu miało mi pomóc w wysnuciu interesującej odpowiedzi...
- Ja... słucham, jak najbardziej słucham. - zapewniłam cicho i chyba zbyt nieśmiało.
- Czy ja jestem aż taki nudny.? - zapytał, marszcząc brwi i jakby ignorując moje protesty. A co się dziwić, z takimi delikatnymi piskami to ja sobie mogłam...
- No skąd.! - zaprzeczyłam automatycznie, już nieco donośniej. - Ja po prostu... Tak sobie tylko...
- Tylko winny się tłumaczy. - znowu mnie zignorował, posyłając w dodatku spojrzenie wielkiego mądrali. I wcale w nim nie ustępując, znowu podniósł szklankę do ust, upijając kilka łyków soku.
Po chwili jednak zrezygnował, szybkim ruchem odstawił szklankę, odwrócił się tyłem do okna i założył ręce na piersi. Że już nie wspomnę o tej głęboko zamyślonej minie, poprzeplatanej jakimiś groźnymi refleksami. I jakoś w ogóle nie mogłam zrozumieć skąd nagle coś takiego...
- Eeeeeem... - starałam się zwrócić jego uwagę, ale niestety. Nawet nie drgnął. - Co ty...robisz?
- Wymyślam ci karę. - wyjaśnił, nawet na mnie nie patrząc. Wzrok nadal miał nieobecnie wbity przed siebie.
- Ekhm... Mam się bać.? - spytałam cichutko, właściwie nawet nie wiem kiedy. Bo w jednym momencie pomyślałam, że mogłabym mu coś takiego powiedzieć, a w drugim już wypowiedziałam to na głos. Hm, sprawa dziwna, ale na tyle dekoncentrująca, że dobrze znane mi rumieńce natychmiast wróciły na moje policzki.
- Powinnaś. - wreszcie zaszczycił mnie tym swoim spojrzeniem, oczywiście z nieustannymi błyskami radości w zieleni tęczówek. Nawet pomimo tego, że nadal próbował utrzymywać groźny wyraz twarzy. - Zignorowałaś mnie dwa razy w ciągu jednego dnia. Myślisz, że ujdzie ci to gadem.?
- Płazem. - znowu. Znowu poprawiłam go automatycznie. Znowu nawet nie wiem kiedy słowa wyrwały się z moich ust, ale... cóż, miałam uczulenie na niepoprawność frazeologiczną.
- Tak powiedziałem. - Harry natychmiast zmarszczył brwi, najwyraźniej gotowy upierać się przy swojej racji.
- Ekhm... - chrząknęłam, próbując jakimś cudem przełknąć tą wielką gulę w gardle, która niespodziewanie zaczęła blokować moje słowa. W zasadzie... oskarżycielskie. Ale kurczę, udało mi się. - Powiedziałeś gadem.
- Małym, obślizgłym zwierzątkiem. Może być.? - spojrzał na mnie uważnie, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Bo w sumie to zabrzmiało dosyć zabawnie.
Chociaż jedno mi tu nie pasowało...
- Niby może, ale wśród gadów i płazów nie ma tylko takich małych zwierzątek. - zaczęłam całkiem donośnie, chociaż z każdym kolejnym słowem mój głos tracił na głośności. Zwłaszcza, że mina Harry'ego wcale nie wyrażała nic pozytywnego, a nawet... em, wręcz przeciwnie. Mimo to nawet nie wiem czemu zdecydowałam się kontynuować mój wykład przyrodniczy. - Niektóre osiągają całkiem...
- Wiesz co, ty jesteś przemądrzała. - przerwał mi w pół słowa, marszcząc brwi w geście prawdziwego niezadowolenia. I jakby bardziej splótł te ręce założone na piersi... - I wcale mi się to nie podoba. - mruknął niejako obrażonym tonem, posyłając mi spojrzenie o podobnym tytule.
Powinnam chcieć go przeprosić, prawda.? Zazwyczaj w takiej sytuacji takie oto pragnienie by mnie ogarnęło. Ale nie tym razem, nie teraz... Teraz to ja się... no cóż, zwyczajnie się zaśmiałam, patrząc na tą jego kolejną minę z serii „Obrażony pięciolatek”. Bo co tu ukrywać, to było zabawne...
- Dobra, mam.! - Harry nagle jakby krzyknął. Aż się przestraszyłam i automatycznie złapałam za serce.
- Co.? - pisnęłam nadnaturalnie wysokim tonem, starając się kilkoma głębszymi oddechami unormować skołatane serce.
- Karę. - wyjaśnił, patrząc na mnie z niejakim wyzwaniem w oczach. I nie wiem czy mi się to zbytnio podobało... - I chyba powinienem ją zaostrzyć, bo znowu nie uważasz.
- Emmmm... przepraszam. - mój stary tok myślenia po tym nagłym ataku na moje nerwy najwyraźniej wrócił na swoje miejsce, bowiem jedynie tyle udało mi się z siebie wykrzesać. Poza tym przerażała mnie myśl co takiego Harry mógł wymyślić w ramach tej „kary”. Pomysły miał przecież trochę dziwne...
- Masz rower, prawda.? - jak podejrzewałam, tok rozumowania w którym poszedł nie podobał mi się wcale.
No bo ja i rower.? Ja i w ogóle jakieś wyczyny sportowe.?
On chciał mnie zabić, czy jak.?!
- Ymmmm... Zależy dlaczego pytasz... - mruknęłam wymijająco, co najmniej bojąc się potwierdzać. I jednocześnie spojrzeć też w jego twarz, jakby... jakby... oj nie wiem, po prostu nie chciałam.
- Potorturuję cię trochę na wycieczce rowerowej. - Harry w jednej sekundzie wyszczerzył zęby w uśmiechu, jakby pogłębiając się w swojej radości, gdy zobaczył jak niemalże blednę z przerażenia.
Tak, idealnie to ujął, idealnie...
***
Po pierwsze: buuuuuuuuuu.! Rozgoryczenie jak jeszcze nigdy. Bo jak to niby możliwe, żeby Filip, mój człowiek-kluseczka odpadł z X Factor.?! No jak.?! Z takim głosem, takim talentem, a tu w trzecim odcinku... Ehhh, nie mogę tego pojąć, zwyczajnie nie mogę...
Po drugie... eeeem, przepraszam. Znowu późno, znowu bez sensu, znowu nudno. Ale cóż poradzę, muszę trochę popracować nad maturą, nie da rady. Takie życie. Ale za to, że tak długo czekałyście, trochę wydłużyłam ten rozdział, co, mam nadzieję, nikogo nie zrazi :).
Podejrzewam też, że powyższy rozdział jest ostatnim, który dodaję przed egzaminami, także na maj macie mnie z głowy. Nie to, że nie chcę już pisać, ale zwyczajnie nie będę miała na to czasu. Naprawdę muszę uporządkować matmę, słówka i zwroty z angielskiego, wykuć prezentację z polskiego, ogarnąć co ważniejsze daty z historii, organizacje z WOS-u i te wszystkie minerały wydobywane w Polsce... I przede wszystkim ogarnąć cały stres, bo coś czuję, że już zaczynam popadać w paranoję... Zdam, nie zdam, zdam, nie zdam. W kółko to samo, aż się niedobrze robi. W związku z tym mam również ogromną prośbę do Was. Błagam, trzymajcie za mnie kciuki. Mocno, mocno, żeby mi się udało i żebym w końcu odetchnęła z ulgą, że już po wszystkim i w dodatku ze szczęśliwym skutkiem. Może wtedy już w końcu zacznę z normalną częstotliwością pisać kolejne rozdziały, bo ostatnio poważnie to zaniedbałam...
Także...
TRZYMAJCIE KCIUKI.! :)
Aaaaa. I oczywiście dziękuję za cierpliwość, wyrozumiałość i wsparcie. Dzięki Wam wiem jeszcze, że moje pisanie ma sens i czasem z własnej chęci usiądę przed klawiaturą i coś naskrobię. DZIĘKUJĘ ;*
Po drugie... eeeem, przepraszam. Znowu późno, znowu bez sensu, znowu nudno. Ale cóż poradzę, muszę trochę popracować nad maturą, nie da rady. Takie życie. Ale za to, że tak długo czekałyście, trochę wydłużyłam ten rozdział, co, mam nadzieję, nikogo nie zrazi :).
Podejrzewam też, że powyższy rozdział jest ostatnim, który dodaję przed egzaminami, także na maj macie mnie z głowy. Nie to, że nie chcę już pisać, ale zwyczajnie nie będę miała na to czasu. Naprawdę muszę uporządkować matmę, słówka i zwroty z angielskiego, wykuć prezentację z polskiego, ogarnąć co ważniejsze daty z historii, organizacje z WOS-u i te wszystkie minerały wydobywane w Polsce... I przede wszystkim ogarnąć cały stres, bo coś czuję, że już zaczynam popadać w paranoję... Zdam, nie zdam, zdam, nie zdam. W kółko to samo, aż się niedobrze robi. W związku z tym mam również ogromną prośbę do Was. Błagam, trzymajcie za mnie kciuki. Mocno, mocno, żeby mi się udało i żebym w końcu odetchnęła z ulgą, że już po wszystkim i w dodatku ze szczęśliwym skutkiem. Może wtedy już w końcu zacznę z normalną częstotliwością pisać kolejne rozdziały, bo ostatnio poważnie to zaniedbałam...
Także...
TRZYMAJCIE KCIUKI.! :)
Aaaaa. I oczywiście dziękuję za cierpliwość, wyrozumiałość i wsparcie. Dzięki Wam wiem jeszcze, że moje pisanie ma sens i czasem z własnej chęci usiądę przed klawiaturą i coś naskrobię. DZIĘKUJĘ ;*