piątek, 31 maja 2013

dwadzieścia trzy.

Rozdział dedykuję Zuzannie, która nieźle rozbawiła mnie swoim komentarzem pod poprzednim rozdziałem. Ta żabka to specjalnie z myślą o Tobie :). Teraz spokojnie możesz próbować gryźć się w nos ;). A także Joan Marry, która z pewnością wyłapie swój tekst. Przepraszam, ale tak bardzo mi pasował do sytuacji... :)
***

Naprawdę nie mogłam przestać się śmiać. I to, w każdy możliwy sposób, było silniejsze zarówno ode mnie, jak i od rzeczywistości, od otoczenia i przede wszystkim od Harry'ego, który z góry rzucał mi co najmniej oburzone spojrzenia. Co więcej, to właśnie one były jakby motorem mojej dalszej głupawki i tego, że mój naprawdę donośny śmiech, echem rozlegał się po okolicy.

No bo kurczę... Nie, nie kurczę. Żaba.

Mała, ciemnozielona żabka, która po prostu znajdowała się tuż przy moich stopach. Prawdopodobnie w linii obrony przestając się ruszać. Albo po prostu stanęła zamyślona, próbując zrozumieć czemu nastoletni facet ucieka od niej, niemalże z krzykiem.

No właśnie... Ehhh, Lou, wdech, wydech.

Przypominając sobie, jak poprawnie należy oddychać, starałam się jakoś zdusić w sobie ten... nie, wcale nie zamierzałam pomyśleć rechot, przywołując do siebie kolejne myśli o żabie i Harry'm. Ale było za późno... I dopiero po kolejnej minucie udało mi się uspokoić na tyle, że łzy śmiechu nie leciały mi z oczu, a ten dźwięczny odgłos mojego chachrania nie roznosił się po okolicy. Jednocześnie próbowałam jakoś unormować oddech, bowiem dziwnym trafem stał się jakiś urywany, niepewny, jak po wymęczającym biegu.

Ale już, Lou, spokój.

Chrząknęłam, by przywrócić gardło do normalności, lewą ręką ocierając łzy z policzków. I kątem oka udało mi się spojrzeć na Harry'ego. Który z niepewnością, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch, nadal patrzył na żabę z przerażonymi błyskami w oku. Jednocześnie zauważyłam, że to małe stworzenie również jakby go obserwuje, z tą jednak różnicą, że zachowało stoicki spokój. Zestawienie było tak strasznie komiczne, że... no właśnie, znowu gdzieś z mojego wnętrza wyrwał się głośny, niepohamowany śmiech.

- Zaraz jakiegoś zmarłego z grobu poderwiesz. - Harry w końcu zdecydował się wyrazić swoje niezadowolenie, jeszcze przez chwilę z niepewnością obserwując żabę. Ale zaraz potem przeniósł, już wyraźnie urażone spojrzenie prosto na mnie. Co wcale, a wcale mnie nie zażenowało, a tym bardziej w żaden sposób nie pomogło mi się uspokoić. - I chociażby z grzeczności mogłabyś się ze mnie nie wyśmiewać. - dodał ostro, niemalże mordując mnie jednym spojrzeniem. I chociaż nadal chciało mi się śmiać, jakoś to w sobie przemogłam i teraz tylko ciężko oddychałam, próbując jakoś dojść ze sobą do ładu.
- Ale to tylko żaba... - wydusiłam po dłuższej chwili katowania się głębokimi oddechami. Jednocześnie, starając się nie przestraszyć żabki, delikatnie podniosłam się do pozycji pionowej, po czym powoli sięgnęłam po to małe stworzenie. Biorąc je w dwa palce, spokojnym ruchem umieściłam je na lewej dłoni, po czym starając się jej nie upuścić, zrobiłam kilka malutkich kroków w kierunku Harry'ego. Który natychmiast zaczął się wycofywać...
- To... to... Zabierz to ode mnie.! - jęknął, dostając nagle jakiegoś przyspieszenia. Praktycznie potknął się o własne stopy, kiedy tak gwałtownie zaczął uciekać w tył od tej małej żabki. Ale udało mu się utrzymać równowagę. I teraz, na tyle na ile go z dołu widziałam, zerkał ostrożnie w moją stronę. A dokładniej rzecz ujmując, w jeden punkt. Moją dłoń. Tą z żabą, rzecz jasna.

Tak, znowu zachciało mi się przez to śmiać, ale zdołałam się jakoś ogarnąć i stanęło tylko na jednym parsknięciu śmiechem i dziwnym wyszczerzu, z którym walczyć nie potrafiłam. I wcale, ale to wcale nie chciałam. W każdym bądź razie, równie ostrożnie co poprzednio ujęłam wierzgającą żabkę w dwa palce, opuszczając ją do wody. A ona natychmiast, w tych swoich żabich, uciekinierskich podskokach, zniknęła mi z pola widzenia.

- Już jej nie ma... - głośno oznajmiłam jej odejście, odkręcając się w stronę, gdzie powinien być Harry. I dokładnie tam był. Spokojnie mogłam obserwować jak z wyjątkowym wahaniem, wyciągając szyję, by dojrzeć co jest w rowie, znów podchodzi do krawędzi. A przy tym ma tak niepewną minę, że znowu musiałam nieźle się napracować, by powstrzymać mój mózg od realizacji pomysłu o kolejnym wybuchu śmiechu. Dla pewności zagryzłam więc wargę. Chociaż moje kąciki ust, zupełnie niezależnie od mojej woli, znów powędrowały w górę.

Jednak już po chwili ponownie opadły w dół, gdyż dotarła do mnie powaga sytuacji, w której się znalazłam. Ja, w dole. Mokra, umazana błotem, z jakimiś strąkami zamiast włosów. I z genową dysfunkcją poradzenia sobie w trudnej sytuacji, zwłaszcza, gdy miałam się wspiąć po błocie na górę, nie mając przy tym żadnego większego oparcia. I jak ja niby miałam stamtąd wyjść.?

Oczywiście jedynym ratunkiem dla mnie był w tym momencie ten polokowany osobnik, strzelający we mnie obrażonym spojrzeniem z góry. Na co oczywiście nie mogłam się nie zarumienić. Ale jednocześnie zebrałam w sobie wszystkie siły, by jakoś się w sobie spiąć.

- Ekhm... Mógłbyś...? - spytałam cicho, patrząc na Harry'ego niepewnie. I z pewnym wahaniem wyciągnęłam swoją dłoń ku górze, oczekując jakiegoś ruchu z jego strony. A on, utrzymując to swoje ciężkie spojrzenie, tylko się cofnął.
- Nie ma mowy. - oznajmił poważnie, patrząc na mnie, jakbym co najmniej urodziła się ze związku żyrafy z hipopotamem. - Najpierw to ty sobie umyj ręce... Potem zdezynfekuj. Potem jeszcze raz umyj i jeszcze raz zdezynfekuj. A wtedy zastanowię się czy możesz mnie dotknąć.

Ostatecznym ratunkiem z mojej beznadziejnej sytuacji tam w dole, była gałąź, którą Harry po chwili wahania zgodził mi się podać i tym samym pomógł mi wyjść z rowu. W tym wszystkim starał się jednocześnie i sprawnie mnie wyciągnąć i jak najmniej mnie dotykać, co oczywiście nie uszło mojej uwadze. I nie żeby mi było przykro z tego powodu, czy coś... Wiedziałam, że to tylko i wyłącznie dlatego, że pozwoliłam sobie na coś tak przerażającego, jak ujęcie żaby w dłonie. Ta właśnie myśl powodowała, że znowu chciało mi się śmiać. Musiałam jednak zagryźć wargę, by zbyt głośno tego nie zrobić, by Harry w zemście znów mnie do rowu nie wepchnął. A w jego zielonych oczętach widziałam, że ma na to niesamowitą ochotę.

Ale mimo wszystko, pomimo całej swojej urażonej postawy, inteligentnie zauważył, że podróżowanie na rowerze w mokrych ciuchach, dobrze skończyć się nie może, po czym postanowił, że trochę się ogrzejemy, doprowadzimy do ładu i może potem ewentualnie wrócimy do domu. O ile wcześniej nie zamierzam go zabić śmiechem.

Chociaż wcale tego nie zamierzałam. Zdusiłam w sobie wszelkie ochoty na śmiech, by przypadkiem jeszcze bardziej nie wystraszyć Stylesa. Bowiem jakby nie patrzeć, miałam co do niego bardzo poważne plany na resztę tak pięknie rozpoczętego wieczora. Mianowicie, chciałam z niego wyciągnąć odpowiedź na to nurtujące mnie pytanie, które pojawiło się w mojej głowie, w momencie, gdy Harry zaczął uciekać przed żabą. No bo który nastoletni facet boi się takiego stworzonka.? To chyba normalne nie było, zwłaszcza, że nawet i ja się go nie bałam. W sensie stworzonka, nie Harry'ego, bowiem w owym momencie ten polokowany osobnik napawał mnie niezłym przerażeniem.

W momencie gdy oznajmił wszem i wobec swoim chrapliwym, surowym głosem, że jeszcze chwilę tu zostaniemy, ruszył ku jakiemuś przewalonemu pniu. A szedł tak gniewnie... Stawiał naprawdę ciężkie, długie kroki, łopatki miał ściągnięte w dosyć niepokojący sposób i ogólnie cała jego sylwetka wyglądała nieco chmurnie. Jakbym miała dobry dzień, wyobraziłabym sobie taką chmurę burzową, z twarzą Harry'ego, z której ciskają się pioruny i leje deszcz. Ale będąc w takiej, a nie innej sytuacji, wolałam sobie takich rzeczy nie wyobrażać.

Zwłaszcza, że nawet gdy przysiadał na pniu, wyszło to trochę gwałtownie. Po prostu klapnął nagle na ten pień, przekręcił się szybko w ten sposób, że i delikatnie zgięte nosi znalazły się na nim, po czym z obrażoną miną, oparł ramiona na kolanach, splatając dłonie w bezradny sposób. I wszem i wobec emanował złością. W dodatku na tyle, że patrząc na to wszystko, nie miałam pojęcia co mogłabym zrobić ze sobą.

Niepewnie rozejrzałam się po okolicy, szukając dla siebie dogodnego miejsca. Jednak nic więcej poza drzewami (lęk wysokości), rowem (nie chciałam tam wracać), zakrętem jakiegoś jeziorka, wystającego zza drzew (kto mądry siedziałby w jeziorze, żeby się wysuszyć.?), kawałkiem mostu na owym jeziorku (powróćmy do lęku wysokości) i trawą, na której ze zwykłych strachliwych powodów siadać nie chciałam (robale), nie zobaczyłam. Jedyną racjonalną dla mnie alternatywą był pień. Który właśnie zajmował Harry.

I ja miałam tam podejść...?

Wyraźnie słysząc przyspieszające bicie serca, przedzierające się przez trele ptaków, szumy drzew i odgłosy jeziora, znowu poczułam dziwne osłabnięcie w dolnych kończynach. A mówiąc krótko, znowu oblałam się rumieńcem, który przyciągnął za sobą setki innych przypadłości, o których jednak wolałam nie myśleć. Dlatego też, z niejaką niepewnością, ruszyłam ku temu pniu, starając się po drodze nie potknąć o własne stopy.

Harry w tym czasie, nawet się nie poruszył. Siedział jak siedział, ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Jego ukroszona błotem i kilkoma mokrymi plamami koszulka, poddała się delikatnemu wietrzykowi, który porwał ją do zadziwiającego tańca. Jak i jego loki, podskakujące na wszystkie strony, co wyglądało... wyglądało... Hipnotyzująco, to chyba najlepsze określenie. I to na tyle, że nawet nie wiem kiedy znalazłam się tuż obok niego. Mniej więcej w tym miejscu gdzie siedział, oparłam się lewym biodrem o twardą powierzchnię pnia, opierając na nim lewą dłoń. Szybko podążyłam za nią wzrokiem, dostrzegając coś dziwnego. Jakieś jaśniejsze plamki na tel ciemnobrązowej kory.

Podnosząc rękę, zorientowałam się, że to napis. Dosyć długi rządek całkiem sporych, koślawych, drukowanych liter, wyrytych zapewne z niemałym trudem.

„Nic nie trwa wiecznie”.

Zmarszczyłam brwi, ponownie przykrywając napis dłonią, po czym podniosłam głowę na Harry'ego.

Zero reakcji.

Westchnęłam ciężko, odwracając się tyłem do pnia, opierając się o niego poniekąd plecami. Poczęłam zastanawiać się czym ja mogłabym się teraz zająć. Kiedy jednak jakaś kropla wody, spłynęła z moich włosów pod koszulkę, zostawiając mokrą, nieprzyjemną ścieżkę wzdłuż całego kręgosłupa, wątpliwości się rozwiały. Szybko uniosłam obie dłonie do włosów, poczynając wyżymać z nich wodę.

I zachodząc w głowę, jak mogłabym zgrabnie zapytać wielce obrażonego Harry'ego o te żaby. Bo ciągle skakały mi po umyśle.

- Ekhm... - chrząknęłam w końcu cichutko, odwracając się i próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Ale nic z tego, ignorował mnie pełnowymiarowo, zajęty próbami usunięcia błota ze spodni. Musiałam więc zainterweniować inaczej, chociaż z sekundy na sekundę moja odwaga coraz bardziej malała, a w gardle rosła jakaś dziwaczna gula. Chrząknęłam więc ponownie, starając się jakoś jej pozbyć i by poczuć się pewniej, wbiłam wzrok we własne dłonie, które zdążyłam już dawno opuścić. - Eeeem... Mogę... Mogę cię o coś zapytać...? - wybełkotałam mniej więcej zrozumiale, delikatnie podnosząc głowę, przez co moje spojrzenie zakrawało o ogromną niepewność. I tak w rzeczywistości było, gdyż... No tak, czułam się niepewnie.
- Nie. - Harry, niemalże natychmiast odpowiedział jakimś dziwnym mruknięciem, przenosząc na mnie to swoje obrażone spojrzenie, tym razem spod lokowatej grzywki. Którą po chwili, dosyć zdecydowanym ruchem, przeczesał palcami, jednocześnie całą swoją zastygłą w urażonej minie twarz, odwrócił w moją stronę. - Dzisiaj cię już nie lubię. - oznajmił poważnie, z nieukrywanym wyrzutem. Zupełnie, jakby chciał mi tym samym przydzielić jakąś karę. - Nie gadam z tobą. - no i proszę, mój wyrok padł. Zakaz rozmów ze Stylesem.

I co ja teraz biedna pocznę...?

Tak, sytuacja znowu zrobiła się dla mnie komiczna. Niestety, to coś w gardle nie pozwalało mi wygłosić tego  intrygującego zdania, które przed chwilą przeszło mi przez mózg. Ale jednocześnie z tym nowym, radosnym nastawieniem nie mogłam siedzieć obok niego i po prostu nic nie mówić. Tak więc już po chwili zmusiłam każdy centymetr mojego mózgu do szaleńczej pracy, w celu wyprodukowania wypowiedzi, która zechce mi przejść przez gardło.

- Ekhm... Bo... właśnie się do mnie odezwałeś. - rzuciłam w końcu pierwszą, brzmiącą mniej więcej logicznie myślą, która przyszła mi do głowy. Nie mogłam przy tym powstrzymać delikatnego uśmiechu, nadal błąkającego się po moich ustach, wyrażając tym samym moje głębokie rozbawienie. Które zostało jednak przysłonięte przez rumieńce, które nieodłącznie pojawiły się na mych policzkach.
- To było w celu wyjaśnienia, że z tobą nie rozmawiam. - wyjaśnił Harry po chwili głębszego zastanowienia, wyrażając się dosyć wyniosłym, choć nadal urażonym tonem. Na tyle, że znowu odkręcił głowę, pochylając ją nad swoimi kolanami, skąd starał się strzepnąć błoto. A ja nie mogłam się powstrzymać, po prostu nie mogłam..
- Eeeem… nadal mówisz. - zaznaczyłam cicho i może zbyt niepewnie, ale znacząco. Dokładnie obserwując jego reakcję. Zza linii włosów opadających na twarz, ale jednak.
- Bo mnie zagadujesz... - rzucił na wydechu, marszcząc nagle brwi. I odrywając jakiegoś liścia od kolana, nerwowo rzucił nim przed siebie. - I to było ostatnie co ci dzisiaj powiedziałem. - zaznaczył ostro, odwracając się ku mnie i niemalże kierując we mnie oskarżycielsko swój wskazujący palec.
- No dobrze... - westchnęłam z rezygnacją, delikatnie poklepując napis wyryty na pniu. I cały czas, z tym samym delikatnym uśmiechem obserwowałam jak Harry zaczyna się coraz bardziej garbić. Jakby pod jakimś ogromnym ciężarem.
- I nie patrz tak na mnie. - mruknął po chwili, wbijając swoje spojrzenie gdzieś przed siebie. Chociaż na jego twarzy dopatrzyłam się jakiegoś dziwnego wahania pod tym całym obrażeniem. I nie omieszkałam się temu bliżej przyjrzeć. Nawet pomimo tego, że w głowie zaczęły mi się kołatać jakieś dziwne myśli, kark niemalże sam chciał zmusić mnie do opuszczenia głowy, a rumieńce wypalały moje policzki. Ale to nic, przetrzymałam. I wygrałam. - No dobra, pytaj... - Harry westchnął z rezygnacją na tyle głęboko, że jego barki na moment uniosły się znacząco, już po chwili smutno opadając. A ja tylko pogłębiłam swój uśmiech, odwracając się przodem do pnia i opierając się przedramionami o jego powierzchnię.

A gdy zobaczyłam twarz Harry'ego tak blisko mojej, cała ciekawość ze mnie wyleciała. Pal licho żaby, kiedy przed oczami znowu miałam...

Ekhm, LOU.! Nie baw się w to znowu.!

- Czemu ty... hm... - czując powracający rumieniec, delikatnie opuściłam wzrok, wbijając go w pierwszą znaczącą rzecz na jego drodze. Napisie wyrytym w korze. Jednocześnie lewą dłonią, założyłam jeden kosmyk włosów za ucho, by jakoś natchnąć się tym do wyrażenia pytania. - Dlaczego... boisz się żab.? - wybąkałam w końcu cichutko, kończąc pytanie podniesieniem wzroku na Harry'ego.
- To nie jest zabawne. - mruknął poważnie, marszcząc czoło, pod tą całą polokowaną grzywką, która od pochylenia jego głowy, w dosyć ciekawy sposób opadała mu na twarz. Którą jednak po chwili pozbawił owego grymasu i tym razem tylko z zarzutem wypisanym w minie, odkręcił głowę w moją stronę. - Może żaby nie są dla ciebie straszne, ale z pewnością znajdzie się coś, przed czym się cykasz.
- Ekhm... - chrząknęłam, przypominając sobie o tych wszystkich myszach, pająkach, robakach i motylach, stadami wędrującymi po tym świecie. I nie był to zbyt przyjemny widok. - No parę... parę stworzeń by się ten... by się znalazło.
- A widzisz. - mruknął Harry, tym swoim tonem wielkiego mądrali. - Pogadamy jak spotkasz takie na swojej drodze. - dodał jeszcze, co wywołało u niego nawrót tych wszystkich błysków radości, które przedtem gdzieś się pochowały pod tą całą kopułą gniewu. Ale wróciły. W całej okazałości. Znowu burząc mi moje myśli.

Tak, chmurny Harry był mało szkodliwy dla mojej osoby. Zapisać, zapamiętać, wcielić w życie. Następnym razem, gdy będę chciała sobie z Harry'm pogadać, wcześniej pokażę mu żabę. I będę się mogła wysławiać. I nawet rozejrzałam się dyskretnie po okolicy, czy aby żadna tu gdzieś nie skacze, by ewentualnie mi pomóc, ale niestety. Matka Natura miała mnie centralnie gdzieś. Już i tak pokarała mnie tą osobowością, a tu jeszcze o... Znikąd pomocy...

- Ale... ekhm... Bo ten... - znowu zaczęłam się jąkać, próbując nie patrzeć na Harry'ego w trakcie wypowiedzi. I chociaż to nie pomagało, bowiem czułam jego zielony wzrok na sobie, przynajmniej skutecznie odwracało uwagę od tego, że zamiast wpić się w jego usta, powinnam jednak coś powiedzieć. I zapomnijmy o tym, że znowu myślałam o tych jego nęcących ustach. - Mówimy o tobie. - mruknęłam cichutko, czerwieniąc się pod wpływem nawrotu wiadomych myśli. Które, nie ma bata, zmusiły mnie do zerknięcia w stronę tych jego ust. Jeden, ostatni raz. Tak chwilę. Przelotem.

Ahaaa, jak spojrzałam, tak cmentarz.

- Mówiłem ci, że mam głupiego kuzyna.? -  jego chrapliwy głos natychmiast przywrócił mnie do rzeczywistości. I przyłapana na ponownym gapieniu się w jego usta oraz na tych wszystkich nieczystych myślach, które miałam z nimi związane, byłam zdolna jedynie kiwnąć głową. - Miałem jakieś pięć lat. - Harry zaczął więc swoją opowieść, jak zwykle tym samym chrapliwym, wciągającym głosem. Tak przyjemnym, ze natychmiast zamieniłam się w jedno, wielkie ucho, chcąc go słuchać. Oparłam się więc wygodniej o pień i pochyliłam delikatnie ku jego osobie, chcąc dokładnie wyłapać każde słowo. - Ustaliliśmy, że założymy hodowlę żab. Zbieraliśmy żaby, mniej więcej w takim miejscu jak to. - machnął ręką, ogarniając otoczenie, po którym mimowolnie się rozejrzałam. - Uzbieraliśmy cały słoik, po brzegi. A wiesz gdzie potem wylądowała jego zawartość.? W moim łóżku.! Bo ten debil wymyślił sobie, że żaby mogą się w nocy czuć samotne. - mimowolnie parsknęłam śmiechem, słysząc takie tłumaczenie. - I nie śmiej się, bo to było traumatyczne przeżycie.! - natychmiast mnie zgasił. - Łaziło po mnie około dwudziestu żab... Takich obślizgłych... - wzdrygnął się znacząco. - Ja w ogóle nie wiem jak ty ich możesz dotykać.! - pisnął, jakimś nadnaturalnie wysokim głosikiem, ponownie rozbudzając we mnie ten cały śmiech. Ale nadal pozostałam jedynie na wyszczerzeniu zębów i przygryzieniu wargi, zanim wyrwałoby mi się coś za dużo.

I ignorując absolutnie wszystkie wizje, przelatujące przez moją głowę i dotyczące Harry'ego w łóżku, zaczęłam się zastanawiać nad zgrabną odpowiedzią. Jednak wyobraźnia ruszyła... I wcale nie widziałam dziecka, a teraźniejszego Harry'ego, śpiącego w najlepsze, który nagle budzi się z krzykiem, bo kilka żab po nim skacze.

No dobra, a czemu on miał na sobie wyłącznie bokserki...?

- One... One nie są takie straszne. - rumieniąc się gwałtownie, wybąkałam pierwsze, co mi przyszło do głowy, próbując tym samym panicznie odepchnąć w ciemny kąt mózgu te wszystkie obrazy.

Nie myśl o Harry'm w bokserkach, nie myśl o Harry'm w bokserkach, nie myśl o Harry'm w bokserkach.

- Tak, jasne. - prychnięcie w jego wykonaniu pozwoliło mi przestać myśleć o nim w bokserkach. I skupić się na tym, że dzięki tej krótkiej wypowiedzi, całe jego ciało jakby wprawiło się w ruch. I tym samym prawa dłoń wylądowała bliżej biodra, oparta na pniu, prawa noga się wyprostowała, natomiast lew strona została bez zmian – kolano ugięte, łokieć na nim oparty. I jakiś wyrażający ekspresję ruch dłonią, który bardzo mi do jego osoby pasował. - Inaczej byśmy gadali, jakby to po tobie tuzin gadów urządziło sobie ścieżkę. - rzucił mi jakby oskarżycielskie spojrzenie. I miał rację. Inaczej byśmy gadali, gdyż ja przynajmniej nie popełniałabym w kółko tego samego błędu.
- Ekhm... Płazów. - nie wiem jakim cudem, ale biorąc jakiś głębszy oddech, pokusiłam się nawet o poprawienie Harry'ego. Któremu najwidoczniej się to nie spodobało...
- Nie zaczynaj... - pokręcił powoli głową, posyłając mi tym samym jawne ostrzeżenie. A ja oczywiście tylko się od niego zarumieniłam. - Ja ci jeszcze nie wybaczyłem. - dodał po chwili, nasyłając na moje policzki kolejne rumieńce.

Jakiś, cholera, atak desantowy.? Słowo daję, mógł sobie oszczędzić tych wszystkich wypowiedzi, sugerujących jakąkolwiek relację pomiędzy nami. No bo to wybaczanie... To nie jest to, co się powinno odnosić do właściwie w żaden sposób niezłączonych ze sobą ludzi. I to właśnie tego postanowiłam się trzymać.

Szkoda tylko, że nie mogłam się w normalny sposób podzielić tym z Harry'm, by i on zrozumiał moje spostrzeżenia. No ale... Wiadomo. Jedno jego zielone spojrzenie i BAM.! Z mojego ciała mózg wylatuje gdzieś w jakieś zielone przestworza, w ogóle tracąc ze mną kontakt.

Ale musiałam przecież coś powiedzieć, prawda.? Bo pomimo tego, że jego wypowiedź średnio mi się spodobała, to jednak... Nadal żywił do mnie jakąś swoją urazę, naruszoną męską dumę, czy cokolwiek, co on tam posiadał. A ja musiałam to przełamać, bo taki obrażony Harry średnio wiązał się z pocał...

LOU.!

- Hm... Ale są nawet takie bajki... Ekhm... Że żaba się w księcia przemienia. - jakimś panicznym gestem uniosłam lewą dłoń do góry, nerwowo pocierając nią kark. Jakby mi to miało w jakikolwiek sposób pomóc... Oprócz tego, ze kilka mokrych włosów odkleiło mi się od skóry, żadnej różnicy w tym nie poczułam. A tym bardziej na budowanie jakichś ładnych, zgrabnych wypowiedzi. Bo to co właśnie wygłosiłam... Kończący to rumieniec, mówił sam za siebie. I zrezygnowana, uderzyłam dłonią o twardą powierzchnię pnia. Zabolało.
- Właśnie, bajki. Nic wspólnego z rzeczywistością. - Harry zauważył wyjątkowo racjonalnie, przybierając minę gotową na dłuższą dyskusję. - Kto by w ogóle chciał je całować.? - zmarszczył jednak czoło, potrząsając delikatnie głową, jakby wyrzucając z niej ten cały pomysł. A ja się tylko zaczerwieniłam po same cebulki włosów.

Boooo...

- No jak ten... - zaczęłam cichutko, chociaż skupiłam tym na sobie całą jego uwagę. Łącznie z tymi oczami, rozszerzającymi się do rozmiaru spodków, w które bałam się spojrzeć, wbijając wzrok w korę przed sobą. I jakoś tak automatycznie, z niepewności, poczynając ją skubać. - Jak mi kiedyś tata opowiedział...
- I...? Ty...? Że...? - Harry natychmiast przerwał mój cichutki wywód tymi kilkoma, naprawdę donośnymi, niemalże przerażonymi pytaniami. Jednocześnie nachylił się do mnie bardziej, z zaciekawiono-przestraszoną miną. - Ty całowałaś żaby.? - zbliżył się jeszcze bardziej, zniżając głos do szeptu, jakby to co najmniej była jakaś tajemnica. Ale jego ton brzmiał tak, że rumieniec zaczął pokrywać też i moją szyję, a ja zwyczajnie bałam się spojrzeć w górę. Chcąc skupić się na tym, by jakoś ładnie wybrnąć z tej sytuacji i jeszcze bardziej nie stracić w jego oczach. Tylko wypierać się już nie mogłam...
- Tylko kilka. - mruknęłam cichutko, czując się jednocześnie tak, jakbym przyznawała się do jakiejś najcięższej zbrodni wobec ludzkości. - Ekhm... Zwątpiłam po tym, jak ten... gdy żadna nie zamieniła się... w księcia. - próbowałam się jeszcze jakoś wytłumaczyć, chociaż gdy podniosłam wzrok i ujrzałam pełną sceptycyzmu minę Harry'ego, doszczętnie zwątpiłam w swoje zdolności interpersonalne. Chociaż zdaniem chłopaka, miały być to inne zdolności.
- Widocznie jakaś słaba z ciebie księżniczka. - rzucił, zasysając powietrze przez zęby i delikatnie przymrużając oczy, by już po chwili rozświetlić twarz w czymś, co przypominało nawet i jakiś tam uśmiech. No, przynajmniej do dołeczków wystarczyło. No i tych zielonych błysków zaczepności, które w zastraszającym tempie zaczęły się rozmnażać.

I zignorowałam fakt, że „Harry” i „rozmnażanie” to zdecydowanie nieodpowiednia kombinacja słów. Zdecydowanie.

Boże, Lou, o czym ty w ogóle...?

- To... żaby nie chciały współpracować. - przyjmując kolejną falę rumieńców i głupich myśli, wydusiłam z siebie coś, co pierwotnie miało brzmieć co najmniej logicznie i żartobliwie. I chyba tak brzmiało, bowiem chrapliwy głos Harry'ego natychmiast rozbrzmiał w odpowiedzi. A ja mogłam tylko odetchnąć z ulgą.
- Ta, jasne. Za bardzo przypominałaś im czarownicę...  - Harry najwyraźniej zignorował moje zdekoncentrowanie, pomimo tego, że niemalże cały czas mi się przyglądał z poważną miną. Po chwili jednak zmarszczył brwi, w niesłabnącym zamyśleniu. - Aż się boję pytać co ty jeszcze w dzieciństwie robiłaś...

Natychmiast do głowy wpadło mi wspomnienie, jak z kuzynem, zupełnie przez przypadek, nauczyliśmy pływać jednego kota. I trudno byłoby powiedzieć, żeby kot z tego powodu skakał ze szczęścia... Tylko, że to nie była zbyt dobra historia dla opowiedzenia Harry'emu. Temu kociarzowi.? Z powrotem by mu te wszystkie urazy wróciły.

- Masz rację. Nie pytaj. - potwierdziłam natychmiast jego przypuszczenia, kręcąc przecząco głową. Tylko... czy to było logiczne...? Potakiwanie i przeczenie.? A zresztą...
- Ale wiesz co.? - Harry'emu jednak to nie przeszkadzało, gdyż rzucił beztrosko, poprawiając się na ramieniu i wyszczerzając nagle wszystkie zęby w uśmiechu. - Gdybym wiedział, że tak zareagujesz, przyprowadziłbym cię tu już po pierwszym spotkaniu i dał się wystraszyć stadu szalonych żab... - rzucił wesoło, przeszywając mnie tym swoim zielonym spojrzeniem, pod wpływem którego zaczęłam się kruszyć. Po pierwsze: rumieńce. - Bo naprawdę bardzo fajnie się śmiejesz, – po drugie: miękkie kolana i opuszczenie głowy. - a jak się nie zastanawiasz nad każdym słowem, to nawet z żartami ci swobodnie idzie. - po trzecie: drżące ręce i galopujący puls. - I wiedziałem, że się zarumienisz. - po czwarte: nagłe wyłączenie wszystkich funkcji życiowych.

No bo jak inaczej mogłam zareagować, gdy Harry mówił to takim wesołym, radosnym tonem, po czym... O MATKO, wolną, lewą ręką sięgnął do mojego podbródka, wymuszając na mnie, bym podniosła głowę. I, cholera, musiałam wytrzymać to jego zielone spojrzenie, wwiercające się w moje oczy.

- I jak się rumienisz, masz zielone oczy. - powiedział jeszcze jakimś niskim, dźwięcznym tonem, dobijając mnie już kompletnie. Mogłabym paść trupem i by mi było już bez różnicy. Właściwie to już nie żyłam. Po prostu, umarłam od jego delikatnego dotyku, tej miękkiej ciepłej skóry i zwyczajnie zaczęłam opływać. W jakąś wyjątkowo ciemno-zieloną otchłań, z której nie widziałam żadnego powrotu.

Ale wystarczyło, że przymknęłam powieki, a gdy po chwili je otworzyłam, zerknęłam w dół, zamiast na jego twarz, a wszystko się skończyło. Znowu żyłam, jego ręka z mojego podbródka gdzieś znikła, ja zostałam maltretowana przez jakąś arytmię serca i rumieńce, a w głowie to mi niemalże wiatr hulał od tej pustki.

I ta żenująca cisza w uszach...

Harry, powiedz coś... Najlepiej tak jak w tym rowie, to był dobry temat...
NIEEEEE.! Tamten temat nie był dobry.!
Bo lepiej realizować, niż o tym gadać...
I czemu ja się kłócę z własnym alter ego, zamiast normalnie prowadzić rozmowę.?

- Ekhm... - chrząknęłam, próbując odsunąć od siebie wszystkie przypadłości i te głupie myśli. Jednocześnie nadal bałam się spojrzeć na Harry'ego, chociaż wiedziałam, że on nadal z żywym zainteresowaniem mi się przygląda. A może właśnie dlatego...? W każdym bądź razie mój wzrok znowu przykuł ten jaśniejszy napis na korze, o którym pochodzeniu nie miałam pojęcia. - Nic nie trwa wiecznie... - przeczytałam go wyjątkowo drżącym głosem, co wobec prowadzonej przez nas rozmowy brzmiało... nawet logicznie się złożyło.
- No widzisz. - Harry zaśmiał się cicho, przykuwając tym samym moje kolejne, niepewne spojrzenie. Które natychmiast wyłapało jego sympatyczny uśmiech, absolutnie urocze dołeczki w policzkach i te zielone oczy z rozszerzonymi źrenicami. - Jak wyryłem to te dziesięć lat temu, nie miałem pojęcia, że to będzie niezła ściąga dla tych, którzy często nie wiedzą co powiedzieć.

Ehhh. I witamy kolejny rumieniec...
...

I kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny. I setki innych, pomiędzy. No kurczę... czy im nigdy nie jest dość.? Ja nie wiem, jakby sobie nie mogły pójść na jakiś urlop, czy coś... Tak chociaż jeden dzień, kiedy policzki nie paliłyby mnie żywym ogniem za każdym razem, gdy Harry coś powie, spojrzy na mnie, czy mnie dotknie. No, czy to tak kurczę wiele.?

Najwyraźniej tak. Żaden święty, którego wezwałam w myśli nie pomógł mi z tymi rumieńcami. Żaden. Jakby te rumieńce to jakieś piętno było. Ale czy ja coś takiego strasznego zrobiłam.? Nie wydaje mi się, żeby przypadkowe wrzucenie kota do rzeki miało aż tak katastrofalne skutki. A może jednak.? I dlatego też ten Harry.? Jakieś odkupienie win fanatykowi kotów, przy który nie ma chwili, żebym się nie rumieniła.?

Jakież to przeznaczenie jest porąbane...

Mogłoby zrozumieć, że wolałabym słuchać opowieści o trudnościach z rozwodem rodziców bez większych fanfarów z mojej strony. Takie potakiwanie, wspieranie i słuchanie z pewnością by wystarczyło. I Harry czułby się lepiej i ja bym się nie krępowała...

No tak... Harry nie omieszkał mnie poinformować, że ten ciąg zdań o rozwodzie, które przedstawił mi, kiedy regulaminowo powinniśmy mieć chwilę na wyschnięcie, sprawiły mu niejaką ulgę. I jeszcze mi za to podziękował i to w ten sposób, że wcale, ale to wcale, nie czułam się jak na sesji terapeutycznej. Bo czy na takich sesjach występuje ciągłe trzymanie za rękę, a potem... potem ten długi, fajny pocałunek, który konkretnie zamieszał mi w głowie i po którym nie mogłam się otrząsnąć.? No ja myślę, że nie. Bo w życiu nie wysłałabym Harry'ego na żadną...

EKHM.! Właśnie, rumieńce. Mogłyby przestać się wiecznie ujawniać, zwłaszcza przy pocałunkach... i utrzymywać się jeszcze dobre piętnaście minut po nich. No właśnie... Albo coś ze mną było nie tak, albo Harry był cholernym mistrzem w tej dziedzinie. I wolałam do siebie dopuszczać tą pierwszą wersję, ponieważ każdy mistrz musi zdobywać doświadczenie, a przecież... no nie ze mną...

Ehhh.
Jeszcze jedna scena zazdrości w moich własnych myślach i rzucę się w jakąś przepaść.

Całe szczęście, mój umysł nie podejrzewał, że te „groźby” to tylko czcze gadanie, gdyż w pobliżu nie było żadnej przepaści i tym samym dał się nabrać, odsuwając ode mnie wszystkie natrętne myśli o zazdrości wobec Harry'ego i jego dawnego życia. A może było mi o wiele łatwiej, gdyż Harry pozostał niejako w tyle, rozmawiając przez komórkę, gdy ja postanowiłam nie podsłuchiwać i podejść już do rowerów.? Jakakolwiek była to przyczyna, na szczęście skuteczna. Idąc po trawie, obsypanej pomarańczowymi refleksami zachodzącego słońca, wcale nie myślałam o żadnej tam zazdrości. Wsłuchiwałam się w szum wiatru, dźwięki jeziora, ukrytego za drzewami, jakieś odgłosy ptaków, czy innych zwierząt. Do moich uszu dolatywały również strzępki rozmowy Harry'ego z babcią, od której MUSIAŁ odebrać telefon, o czym mnie poinformował. Mój mózg przyjmował to wszystko z wielkim zadowoleniem, niejako pijany jeszcze po niedawnym pocałunku z Harry'm. I...

O kurczę...

- Stało się coś.? - Harry najwyraźniej przestał już rozmawiać przez telefon, bowiem jego głos dobiegł z o wiele bliższej odległości, niż go zostawiłam. Jednak zdecydowanie za dalekiej, by móc zauważyć... I tak zauważył pewnie tylko moje osłupienie.
- Ekhm... Harry... - zaczęłam niepewnie, próbując ułożyć sobie w myślach jakąś kwiecistą wypowiedź, by opisać co widziałam. Ale w głowie miałam zwyczajną pustkę. Cisza. - Nie ma twojego roweru. - powiedziałam w końcu coś, co mniej więcej odzwierciedlało widok rozpościerający się przede mną.

Drzewo, to samo co wcześniej. Mój rower, oparty o rzeczone drzewo. I jakikolwiek brak roweru Harry'ego.

- Co.? - Harry natychmiast przyspieszył tempo, dobiegając do mnie w jednej sekundzie. Praktycznie zatrzymał się na mojej sylwetce, ale na szczęście nie myślał w żaden sposób na niej pozostawać.

To znaczy ten... Nie, żebym od razu myślała o tym, żeby Harry w jakikolwiek sposób zatrzymywał się na moim ciele... W JAKIKOLWIEK SPOSÓB.

Tak, ten JAKIKOLWIEK SPOSÓB wyrażał więcej niż tysiąc słów. A ja już nie miałam sił na kłótnie z tą własną, zboczoną stroną...

Zwłaszcza, że Harry zupełnie nagle... zaczął się śmiać. Tak samo jak ja wcześniej, gdy wpadł do rowu. Niepowstrzymanie, dźwięcznie, ale na swój Stylesowy sposób. Co było niejako dziwaczne w zaistniałej sytuacji, bowiem... rower mu znikł, prawda.? To zabawne niby jest...?

Ja się jednak nie znam na Anglikach...

Harry jednak, pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu, przerywanymi miejscami na głęboki oddech, wyłapał moje pytające spojrzenie, gdyż postanowił się w końcu uspokoić. I nadal z ogromnym rozbawieniem na twarzy spojrzeć centralnie na moją twarz.

Wspominałam już, że stał blisko mnie.? Nie.? To już mówię. Stał dosyć blisko, praktycznie stykaliśmy się ramionami, przez które przelatywało setki jakichś idiotycznych iskier, drażniąc moją skórę. I nie dość, że wyraźnie czułam jego charakterystyczne perfumy, to musiałam się jeszcze męczyć z widokiem jego ust, tuż przed moimi oczami. Tak bajecznie wygiętych w kształcie tego jego charakterystycznego uśmiechu.

- Od siódmego roku życia praktycznie codziennie tu przyjeżdżam i nic. Wystarczyła mi jedna wycieczka z tobą i już mi rąbnęli rower. - głos Harry'ego, wyjaśniającego swój atak śmiechu, skutecznie oderwał mnie od jego ust. Natychmiast podniosłam wzrok na jego oczy, dopatrując się w nich tysięcy zielonych błysków entuzjazmu. A mnie znów ścięło. Bo nie dość, że tam był, to jeszcze jawnie uważał, że ten rower to przeze mnie i mój magnes na kłopoty.
- Ja... przepraszam. - mruknęłam cicho, czując powiększające się rumieńce na policzkach.
- Nie przepraszaj. - zaznaczył stanowczo, chociaż z niesłabnącym rozbawieniem. - Powiedz mi tylko jak ty to robisz. - spojrzał na mnie tym swoim zielono-błyskającym, wesołym wzrokiem, ewidentnie czekając na moje wyjaśnienia. A już miałam nadzieję, że to było pytanie retoryczne... Chociaż w zasadzie to nawet nie było pytanie, ale...

Ehhh... Lou, przestań z łaski swojej roztrząsać się nad jakimiś bzdetami.!

- To nie ja... to się samo... - zaczęłam niepewnie, starając się jak najmniej patrzeć na Harry'ego. Nie było Harry'ego przed oczami, nie było rumieńców. Jego zapach i ciepło ciała już wystarczająco działały na mój wykończony organizm. - No przecież nie ja ci go zabrałam.
- A wiesz, wcale bym się nie zdziwił. - rzucił wesoło, na co tylko spojrzałam na niego pytająco. - No co, już się nauczyłem, że z tobą to nigdy nic nie wiadomo. - wzruszył beztrosko ramionami, rozświetlając twarz uśmiechem w podobnej kategorii. Albo takim bardziej łobuzerskim. Albo połączenie jednego i drugiego. A zresztą, co to była za różnica.!

Uśmiech, nie uśmiech, byliśmy daleko od domu (że nie wspomnę, czyj to był pomysł), mieliśmy tylko jeden rower do dyspozycji, co na dwie osoby to jednak było trochę zbyt mało, zbliżała się noc, a Harry jakby nie patrzeć, obwiniał mnie o kradzież roweru. A ja zdecydowanie nie chciałam zostać tu Z NIM, sam na sam, a już z pewnością nie na noc. Dlatego ignorując tą całą postać Harry'ego po mojej lewej, subtelnie rozejrzałam się wokoło, szukając jakiegoś rozwiązania. I oczywiście, nic nie znalazłam.

- Iiii... co teraz.? - pokusiłam się o to cichutkie, niepewne pytanie, właściwie nie mam pojęcia dlaczego. Chociaż może natchnął mnie fakt, że Harry również ewidentnie myślał, sądząc po tej jego minie, a także trzymaniu prawej dłoni na lewym ramieniu. A nóż widelec jego burza mózgu była skuteczniejsza....
- Co teraz... - ahaaaa, skuteczniejsza. Jego niepewno-rozbawiona mina mówiła wszystko. Tak samo jak ja, nie miał żadnego wyjścia z zaistniałej sytuacji. I zaczął go tym razem szukać, przez głośne i wyraźne opisanie zaistniałych okoliczności - Do domu to nam trochę daleko... Jeden rower, nas jest dwoje. Jedno musi zostać. - rzucił na wydechu, robiąc dokładnie tą samą minę, którą rzucił już we mnie tam na pniu, gdy mówił o księżniczce.

I czemu ja do cholery zapamiętuje takie szczegóły.? Zamiast znaleźć racjonalne wyjście z tej głupiej sytuacji, którą już spokojnie mogłam dopisać do listy swoich porażek.? Lou, skup się.!

Spojrzałam na Harry'ego stojącego obok mnie, to właśnie w tej jego twarzy próbując wyczytać jakieś rozwiązanie. Ale widziałam, że pod tym uśmiechem, który gościł na jego ustach (NIE MYŚL O USTACH.!), kryje się trochę niepewności i zagubienia. Co oznaczało tylko tyle, że oboje absolutnie nie wiedzieliśmy co mamy zrobić.

A może jednak miał jakąś myśl...?

- Hm, a masz jakieś... ekhm... racjonalne pomysły.? - wyraziłam swoje zastanowienie na głos, chociaż nie zabrzmiało to zbyt pewnie, czy głośno. I dopiero analizując zasłyszane pytanie zrozumiałam, że nie zabrzmiało dokładnie tak jak zamierzałam. Bo zamierzałam być doinformowana, a nie przytykać jego pomysłowości...
- Moje pomysły nie są racjonalne.? - Harry również zwrócił na to uwagę, marszcząc przy tym brwi. I spojrzał na mnie z jakimś takim wyrzutem, ale tym łagodniejszym niż ta uraza po żabach. - Dziewczyno, okradli mnie. - rzucił głośno i wyraźnie, trochę teatralizując w tym wszystkim zarówno swój ton, jak i minę. - Jestem wstrząśnięty, a ty mi jeszcze myśleć karzesz. - zarzucił mi jeszcze jakiś nietakt z mojej strony, co nie powstrzymało go przed delikatnym uśmiechnięciem się. Co jednak chciał najstaranniej ukryć, przygryzając dolną wargę. Dlatego też szybko odwróciłam wzrok z jego twarzy, patrząc gdzieś za nim.
- Ja... Ekhm, ja po prostu nie chcę tu nocować. - wydusiłam coś, co pozwoliło mi skupić się na mówieniu, a nie myśleniu o jakiś bzdurnych rzeczach (jakby usta Harry'ego w ogóle mogły być bzdurne...). A, że trochę nie do końca mi się to udało, pokryłam się tylko jakimś dziwnym szkarłatem w okolicy policzków.
- Myślisz, że ja chcę.? - prychnął Harry, chociaż po jego uśmiechu... na dwoje babka wróżyła. Wolałam jednak nie pytać, czy rzeczywiście chce tu nocować. Ze mną.

Eeeeem...
„NOWA WIADOMOŚĆ”
„Drogi mózgu, przestań łaskawie produkować te wszystkie idiotyczne myśl, którymi mnie zasypujesz. Dziękuję.”
„WYŚLIJ”

'WIADOMOŚĆ NIEDOSTARCZONA”

- Chwila. - westchnął po chwili, sięgając prawą dłonią de lewej kieszeni. Biorąc pod uwagę fakt, że staliśmy naprawdę blisko siebie, trącił przy tym zupełnie przypadkowo i zupełnie delikatnie moje biodro. Właściwie jedynie musnął je przelotnie, chociaż ja odczułam to jako coś podobnego do porażenia prądem. Zdecydowanie nie chciałam, żeby jego ręce wędrowały w południowe rejony mojego ciała. Dlatego też, gdy Harry wyciągał swoją komórkę z kieszeni, odsunęłam się parę kroków, uważnie przyglądając się jego gestom, by przypadkiem znowu nie zostać dotkniętą.

No dobra, nie komentujmy tego jak to zabrzmiało...

Ale naprawdę musiałam uważać, bowiem gdy tylko Harry podniósł telefon do ucha i zdołał połączyć się z odpowiednią osobą, zaczął mówić. Wyjaśniał zaistniałe okoliczności, gestykulując przy tym zawzięcie, jakby w jakikolwiek sposób miało mu to pomóc. Co więcej, mówił trochę zdenerwowanym tonem, a na jego twarzy wykwitł grymas irytacji. Odniosłam nieodparte wrażenie, że chyba dogadać się z rozmówcą nie może...

Ale najwyraźniej się dogadał, gdyż już po chwili, nawet się nie żegnając, odsunął telefon od ucha, uśmiechnął się do mnie sympatycznie, chowając przy tym telefon do kieszeni. A ja w całym tym procesie zastanawiałam się, czemu patrząc na Harry'ego nie zrozumiałam ani słowa z jego rozmowy. Gdybym się skupiła, wiedziałabym przynajmniej na czym stoję, a tak...

Do kogo on właściwie dzwonił.?

- A teraz musimy się troszeczkę przejść... - nie uzyskałam jednak satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Co więcej, ten „rozkaz” Harry'ego brzmiał dla mnie trochę bezsensownie, gdyż... no właściwie po co mieliśmy gdziekolwiek iść, skoro najprawdopodobniej dzwonił po kogoś, kto miał nas stąd odebrać.?
- Ale... - mruknęłam cichutko, marszcząc brwi w geście głębokiego zamyślenia. Spojrzałam na Harry'ego, który już zaczął podążać w kierunku, skąd pierwotnie przyszliśmy, pomimo tego, że ja nawet o centymetr się nie ruszyłam.
- Hm.? - Harry odwrócił się z powrotem ku mnie, z tym swoim pytającym spojrzeniem. W ten sposób chciał mi pewnie jakoś pomóc, ale... no wiadomo. Rumieńce i tak dalej...
- Nie możemy ten... tu zaczekać.? - na szczęście po paru sekundach udało mi się w końcu ujarzmić te wszystkie moje potwory, jasno i klarownie wyrażając powód swojego chwilowego zamyślenia. A Harry tylko zmarszczył brwi, patrząc na mnie jak na idiotkę.
- No żartujesz.? - rzucił z jakąś taką pretensją w głosie, poczynając znów wycofywać się w stronę wyjścia. A ja jakoś tak automatycznie zaczęłam iść za nim... - Żeby ten pacan wiedział gdzie jest moje miejsce.? - prychnął, odwracając się przodem do kierunku, w którym podążał. - To tajemnica. - spojrzał na mnie, jakby to było takie oczywiste. Ale kurczę, nie było, bo skoro to jego tajemnica, to po co mnie tu przyprowadzał.? Zmarszczyłam tylko brwi, zamyślając się na moment. A, że na nic inteligentnego nie wpadłam, nie omieszkałam spojrzeć na Harry'ego i po prostu go zapytać.
- Ale... Jak... Tajemnica.? To po co ja tu...?

Jedyną odpowiedzią z jego strony był cichy, delikatny i dźwięczny śmiech, rozświetlający jego oczy jakimiś dziwnymi błyskami. Nie mogłam się jednak długo im przyglądać, gdyż Harry już po chwili sięgnął po moją dłoń, zatapiając ją w swoim uścisku. I nie zdążyłam się nawet porządnie zarumienić, kiedy delikatnie przyciągnął mnie do siebie, przez co praktycznie odbiłam się od jego ciała. A i czas na rumieńce się znalazł... właśnie wówczas, kiedy tą samą rękę, którą przed chwilą jeszcze trzymał moją dłoń, przesunął powoli po moich plecach, nagle obejmując mnie w talii. I nawet nie zorientowałam się kiedy, chociaż jego dłoń pozostawiła po sobie jakąś cholerną ognistą ścieżkę. Nawet pomimo tego, że dotykał mnie przez materiał koszulki i bluzy.

O Boże Przenajświętszy...

Ja nie pomyślałam o tym, żeby mnie dotykał... bez...
O żesz ty w mordkę...
Pomyślałam...

Słowo daję, w tym momencie poczułam jak każda kropla krwi w promieniu dziesięciu kilometrów spływa do moich policzków. I zdecydowanie nie było to przyjemne uczucie, zwłaszcza, że nie mogłam się wyzbyć z mózgu tego idiotycznego pomysłu, jaki się w nim zakorzenił.

A ten jeszcze mnie tu bezczelnie obejmował.!

Zaraz, zaraz...

Harry obejmował mnie w talii. Tak po prostu. Idąc obok mnie. Spalając moją skórę swoim dotykiem. Drażniąc mój zmysł węchu swoim zapachem. Zabijając od środka uśmiechem, na który patrzeć nie chciałam, ale wiedziałam, że tam jest.

Ale gdzie w tym wszystkim jest rower taty.?!

- Ekhm, Harry... - starałam się nadać swojemu tonowi jakiś naturalny ton. A przynajmniej taki, który by nie drżał, jak zresztą całe moje ciało, tylko dlatego, że Harry postanowił sobie trochę mnie poobejmować.
- Hm.? - Harry natychmiast zwrócił swoją twarz w moją stronę, przyjmując odpowiednią minę na słuchanie. Co wcale, ale to wcale mi nie pomogło w skupieniu się. No bo jak, kiedy w twarz wwiercało mi się to zielone spojrzenie.? Żeby w ogóle zebrać jakiekolwiek myśli, musiałam oczywiście wbić wzrok w ziemię i starać się ignorować Stylesa. Który mnie dotykał. ZNOWU.
- Bo ten rower... Ekhm... On niby nie jest mój, ale wiesz... Chciałabym... chciałabym go zwrócić ojcu. - mruknęłam cichutko, bojąc się, że będę musiała wszystko jeszcze raz powtarzać. Ale nie było takiej potrzeby. Harry wszystko idealnie zrozumiał, w odpowiedzi trzaskając się jedynie z otwartej dłoni w czoło. Po czym, ku mojej wielkiej uldze, zabrał swoje ramię z mojej sylwetki, robiąc jakiś gwałtowny w tył zwrot. I szybko pognał po zgubę.
...

Całe szczęście nikt nie myślał i mojego roweru zabierać, bowiem z tego to ja bym się ojcu do końca życia nie wytłumaczyła. I tak ledwo wiedział po co był mi ten rower, że już o powiązaniu do tego wszystkiego Stylesa, nie miał zwyczajnie pojęcia. I bardzo dobrze. Im mniej wie, tym lepiej dla mojego spokoju i równowagi.

Na to drugie, w chwili obecnej, działał również fakt, że Harry prowadząc mój rower obok siebie, nie miał absolutnie żadnej perspektywy na to, by znów chcieć mnie obejmować. Zwłaszcza, że mój, momentami przytomny umysł kazał mi iść z tej jego strony, gdzie odgradzał nas od siebie rower. Idealna przyzwoitka, idealna. Powinnam go zdecydowanie częściej zabierać na spotkania ze Stylesem.

Niestety, moje szczęście nie trwało długo, gdyż po kilku minutach dotarliśmy do miejsca, skąd, jak się dowiedziałam, kolega Harry'ego, miał nas odebrać. Wówczas Stylesowi trochę średnio opłacało się nadal trzymać rower w objęciach, toteż położył go na ziemi, ruszając ku jakiejś drewnianej, prowizorycznej ławeczce pod drzewem. Stojąc obok roweru osłupiała, chociaż tchnięta jakimś zimnym podmuchem powietrza patrzyłam, jak swobodnie i z gracją sobie na niej przysiada, mimo swoich długich kończyn dolnych. A gdy już usiadł, rozejrzał się mimowolnie po okolicy, szukając wzrokiem sama nie wiem czego. Bowiem byłam tak zaaferowana jego lokami tańczącymi na wietrze oraz twarzą ocieploną czerwono-pomarańczowymi promykami zachodzącego słońca, wydobywającymi z jego oczu tak głęboką zieleń, że... Niech sobie myśli o czym chce.

Musiał jednak chyba pomyśleć o mnie, gdyż po krótkiej wędrówce spojrzeniem po urokach przyrody, to właśnie we mnie wbił to swoje skupione, zielone spojrzenie. I uśmiechając się co najmniej zachęcająco, poprawił się na ławeczce, poklepując miejsce obok siebie. A mnie przeszedł jakiś dziwny, zimny dreszcz, od którego automatycznie musiałam się mocniej otulić bluzą.

I on myślał, że coś takiego sprawi, że zwyczajnie podejdę i usiądę obok niego.? O w życiu.! Jeszcze tylko bardziej mnie to wszystko sparaliżowało i już dosłownie wszystkie sprawności mojego organizmu zostały odłączone. Bo on się na mnie patrzył. Z uśmiechem.

- Masz do wyboru albo marznąć tam sama, albo obok mnie. - jego chrapliwy, głęboki głos już po chwili rozbrzmiał po okolicy, wyrywając mnie z tego całego odrętwienia. Nie na tyle jednak, żebym przestała się wgapiać w niego z pewnością z jakąś idiotyczną miną i z własnej woli chciała do niego podejść. - Jeszcze minuta wahania i po ciebie idę. - jego lewa brew powędrowała do góry, co wyrażało niejakie ostrzeżenie. I absolutnie nie zamierzałam tego ignorować. W żadnym wypadku nie chciałam się przekonywać jakim sposobem on mógłby mnie zmusić do siedzenia obok niego. Toteż z wielką niepewnością, stawiając maleńkie kroczki, poczęłam iść ku niemu. I wbijając wzrok w ziemię, starałam się ignorować fakt, że czułam na sobie jego spojrzenie. Tak, nawet w zwykłym odczuciu było ono wyjątkowo zielone. Dlatego też, gdy udało mi się bez przeszkód dotrzeć do owej ławeczki i delikatnie na niej przysiąść, odetchnęłam z niejaką ulgą. Która jednak nie trwała zbyt długo... - No widzisz, trzeba było tak od razu. - wesoły głos Harry'ego dotarł do mnie zdecydowanie ze zbyt bliskiej odległości. Która i tak po chwili jeszcze bardziej się zmniejszyła, gdyż Harry zwyczajnie przysunął się do mnie i nic sobie nie robiąc z tego dudnienia w mojej klatce piersiowej, sięgnął dłońmi do moich splecionych na kolanach palców, przeplatając je ze swoimi.
- Boże, masz lodowate ręce. - zauważył troskliwym tonem ku mojemu zdziwieniu, bowiem sama tego nie zauważyłam. A tak. Bo Harry był blisko. I od wewnątrz czułam jak niemalże żywy ogień wypala moje ciało. Czyli wszystko jasne...

 Ale aż mnie korciło, żeby mu coś powiedzieć. Zażartować sobie z niego. Niejako mu dopiec. Sam przecież powiedział, że po tej żabie mam go nie dotykać. A teraz sam, z własnej woli... Szkoda tylko, że metody fajnego żartowania są w każdy możliwi sposób mi obce. A poza tym w moim gardle znowu powstała jakaś wielka, niezidentyfikowana gula, która blokowała każde moje słowo.

- Czemu się tak wiercisz.? - niespodziewane pytanie Harry'ego niemalże zbiło mnie z tropu, ale... istotnie, wierciłam się. W momencie, gdy myśl o zażartowaniu sobie z Harry'ego pojawiła się w mojej głowie, a mój organizm nie był zdolny, by wykonać owe zadanie, zaczęłam się najwyraźniej kręcić. Próbując samą siebie przekonać do mówienia. Tylko jak miałam to wytłumaczyć Harry'emu...?
- Ekhm... Walczę ze sobą. - mruknęłam niepewnie, czując, że moje dłonie zaczynają drżeć. W jego uścisku. No cudownie... Nie dość, że mnie dotykał, że siedział tuż obok mnie, że ciepło jego ciała tak blisko mojego było dla mnie zgubne, że jego zapach wwiercał mi się w mózg, to ten jeszcze musiał mnie dobić i potrzymać za rękę. W dodatku w ten sposób, że nijak nie mogłam jej wyswobodzić. I czułam się przez to jak jakaś przyparta do muru.
- No i kto wygrywa.? - Harry najwyraźniej zignorował moje próby uwolnienia się, gdyż jego głos brzmiał najzupełniej naturalnie. A gdy nawet udało mi się spojrzeć na jego twarz, to i w niej nie doczytałam się niczego innego, jak tylko rozbawienie.
- Yyyym... - słowami, próbowałam odciągnąć jego uwagę od moich dłoni, by jakoś zmniejszył swoją czujność. - Wygląda na to, że ja. - ale gdzie tam. Mogłabym mu nawet przełożyć na angielski całą inwokację „Pana Tadeusza”, a on nadal pewnie by mnie trzymał za ręce. Co za uparty człowiek.!
- Co ty mówisz.? Naprawdę.? - rzucił udawaną zaskoczoną miną, którą zaraz przyćmił jego wielki uśmiech i te dołeczki w policzkach. - W ogóle się tego nie spodziewałem. - wzruszył ramionami, wywołując u mnie nagły, niespodziewany, ale oczywiście delikatny uśmiech. No i rumieniec, idący w parze z... ze wszystkim. Ale przynajmniej nie musiałam się głowić nad kolejnym zdaniem, gdyż Harry postanowił sam pociągnąć ten temat. - Z jakiego powodu ten pojedynek.? - spytał, delikatnie marszcząc brwi w geście zamyślenia, jednocześnie patrząc na mnie uważnie. - Bo rozumiem, że nagrodą jestem ja. - nagle wyszczerzył zęby w uśmiechu. A ja rumieniąc się coraz bardzie i tracąc odwagę, by na niego patrzeć, postanowiłam się skupić na pierwszej części zdania.
- Z jakiego powodu...? - powtórzyłam za nim, jakby co najmniej to miało mi pomóc. Ale nie pomogło. W głowie jak pustka, tak pustka. - Eeeem.
- No dawaj. Jedno zdanie i po kłopocie. - Styles rzucił zachęcająco, próbując dodać mi odwagi żartem. - A ja będę spokojny, że to nie uczulenie na mnie.

Jakbym się teraz przyznała, że tak, miałabym spokój. Zero rumieńców, zero innych przypadłości, normalne, spokojne życie bez jego dziwnych pomysłów... Ale znowu jakby to się miało wiązać z...

LOUUUUUUUU.!

- No to ten... Ekhm... - chrząknęłam, próbując zapomnieć o wcześniejszych przemyśleniach i skupić się na prawdzie. - Myślę... myślę jak ci powiedzieć, że te „lodowate ręce” trzymały żabę. - w końcu wysunęłam dłonie z jego uścisku, prezentując je w odpowiedniej odległości przed jego oczami. Harry natomiast zaśmiał się dźwięcznie, choć delikatnie, jednym ruchem ponownie zgarniając je w swój wielki, stanowczy uścisk, tym razem nie dając mi już żadnych szans na uwolnienie. A swoim zielonym spojrzeniem wbitym w moją twarz, niejako zmusił mnie, bym i ja na niego spojrzała. I już po sekundzie zorientowałam się, że to nie był zbyt najmądrzejszy pomysł...

Jego twarz. Ta charakterystyczna, z delikatną, brzoskwiniową cerą, z kilkoma pieprzykami, z nieodłącznymi, Stylesowymi elementami, jak duży nos, zielone oczy, przysłonięte wachlarzem ciemnych rzęs, asymetryczny uśmiech, ukazujący biel fragmentu górnych jedynek... To wszystko znajdowało się dosłownie centymetry ode mnie, a jak tak zwyczajnie mogłam sobie wędrować po tym wzrokiem. Tak samo, jak Harry mógł sobie wędrować wzrokiem po mojej twarzy, co niejako wzbudziło we mnie zażenowanie. Bo on wyglądał tak słodko z bliska, a ja... a ja się tylko rumieniłam, czując nagle jego cytrusowo-miętowy oddech na skórze. Natychmiast całe moje ciało przeszedł dziwny dreszcz, poczynając od czubka głowy, kończąc na palcach stóp. Zwłaszcza, że Harry tak bezczelnie przybliżając się do mnie ze swoją twarzą, przybrał jakiś chytry uśmieszek, niemalże czający się z zamachem na moje usta. A ja nie miałam absolutnie żadnych przeciwwskazań. Takie zamachy, proszę bardzo. Mogę i codziennie być tak atakowana.

Szkoda tylko, że ostateczne zakończenie do skutku nie doszło. Bo gdy znowu było blisko... coś jasnego rzuciło promień na moją twarz. Zignorowałabym to, gdyby nie Harry i jego mimowolne zerknięcie w tamtą stronę. I ja podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem, dostrzegając samochód zajeżdżający z ulicy na tą polanę, parkujący dosłownie kilka metrów przed nami. Z którego już po chwili wyszedł wysoki, chudy chłopak, z nieogarniętą burzą czarnych włosów na czubku głowy. I uśmiechając się szeroko, począł iść ku nam.

- Ja go uduszę. - Harry syknął mi do ucha naprawdę wściekle, przyjmując przy tym jakąś zajadłą minę. Po czym przekręcił twarz na chłopaka, tym razem to jemu posyłając mordercze spojrzenie. - Jak trzeba się pospieszyć, to dupy nie ruszysz i wleczesz się godzinę. A jak przychodzi co do czego, cholera, superman. - rzucił zaciekłym tonem, marszcząc brwi w co najmniej gniewnym geście. A ja rumieniąc się, bądź co bądź, prawie przyłapana na pocałunku, patrzyłam zaskoczona to na Harry'ego, to na jego... charakterystycznego kolegę.

Inaczej nie dało się go określić. Był właśnie taki charakterystyczny. Wysoki, chudy, w zasadzie całkiem przystojny. Odziany w ciemne dżinsy, biały podkoszulek i rozpiętą granatową koszulę w kratę, której krańce delikatnie powiewały na wietrze. A gdy szedł... Nie, nie szedł. Nawet nie wiem jak to określić, ale miał coś w sobie z ruchów tanecznych. Tak, miałam nieodparte wrażenie, że ten oto brązowooki osobnik stojący przede mną jest tancerzem. Baletowym.

- Hazz, nie bądź taki ironiczny, bo ci się trybiki w mózgu poprzegrzewają. - kolega tymczasem nie pozostał Harry'emu dłużny w tych obrazach. A ja jednocześnie zastanawiałam się nad tym jak nazwał mojego Harry'ego i w jaki sposób się wysławia. Bo głos miał... jak na faceta wysoki, może trochę piskliwy, ale melodyjny. Chociaż w zupełnie inny sposób niż Harry. - To zbyt wymagające zadanie jak na ciebie. - jego gesty w rozmowie też były jakieś inne, niż te Harry'ego. Te były bardziej delikatne, płynne, swobodniejsze. W ogóle cała jego postawa taka właśnie była. Miałam wrażenie, że zaraz uniesie się nad ziemią. Ale niestety, świadkiem cudu nie byłam. Pan Kolega nadal stał i nadal mówił. - Poza tym, odrywam się od oglądania meczu, żeby ci pomóc, a ty tu jeszcze wąty miewasz.? To nie fair, stary. - rzucił mu karcące spojrzenie, po czym, niemalże w jednej sekundzie uśmiechnął się delikatnie, ale w zupełnie inny sposób niż Harry, po czym przeniósł swój wzrok na mnie. - Na twoim miejscu poważnie bym się zastanowił, czy aby na pewno chcesz umawiać się z takim ignorantem. - zwrócił się tonem „Wujek Dobra Rada”. A ja tylko zachodziłam w głowę, czemu w ogóle do mnie mówi. I nie mogłam się przez to nie zarumienić.
- Już nie udawaj, że taki jesteś wygadany. - Harry natychmiast stanął w mojej obronie. A może w swojej.? W każdym bądź razie, jego kpiące spojrzenie nie zelżało, ale przynajmniej wyswobodził moje dłonie. Co w owym momencie było mi nie na rękę, bowiem teraz, pod czujnym okiem Pana Kolegi (a obserwował dosłownie wszystko), czułam się kompletnie nie na miejscu.
- Bardziej od ciebie, Hazz. - chłopak znowu nazwał Harry'ego tym dziwnym... zwrotem, nie omieszkając zamieścić przy tym nuty ironii. Po czym westchnął teatralnie. - No dobra, ale ja tu nie będę tracić czasu na idiotyczne dyskusje z tobą... - podszedł do nas, stając centralnie naprzeciwko mnie. Zorientowałam się, gdy na trawie, w którą namiętnie się wpatrywałam, pojawiły się nagle jakieś trampki. Szybko przebiegłam wzrokiem w górę, po dwumetrowych nogach, zatrzymując spojrzenie na jego twarzy zastygłej w przyjaznym uśmiechu. - Jestem Will. - wyciągnął ku mnie rękę, nawet na chwilę nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia. A czułam też, że i Harry mi się przygląda. Rumieniec sięgnął zenitu.
- Eeeem, Louise. - wybąkałam w końcu, ściskając jedynie jego palce i to delikatnie, szybko opuszczając rękę. A Will nie robił sobie z mojej nieśmiałości absolutnie nic. I to jedyne podobieństwo, jakie znalazłam między nim, a Harry'm.
- Louise, świetne imię. Bardzo mi się podoba. - uśmiechnął się do mnie co najmniej uwodzicielsko. Ale nie w ten sam sposób co Harry. Will był w tym bardziej żartobliwy, niż szczery. Ale i tak zarumieniłam się po same cebulki włosów. - To co skarbie, wracasz ze mną do domu, a Hazzę olewasz i zostawiasz w lesie.? - niemalże zachłysnęłam się własną śliną, kiedy do moich uszu dotarł ten... „skarb”.

Ja.? Skarbem.? Czy wszyscy Anglicy mają jakąś dysfunkcję mózgową, zacieśniając nieistniejące więzi, czy tylko ja trafiam na takich arogantów.? I co, jeszcze ja niby miałam odpowiedzieć na to pytanie.?

- I ty myślisz, że dobrowolnie bym tu został, kiedy ty odwoziłbyś Lou do domu.? - całe szczęście Harry pospieszył mi z pomocą, włączając tą swoją ironię w głosie. Jednocześnie patrzył z dołu na Willa co najmniej groźnie, chociaż w jego oczach (nie, żebym w nie patrzyła) dopatrzyłam się tych zielonych błysków radości. Po prostu centralnie z tego wszystkiego składała się ich znajomość. Z dogryzania, ironii i cynizmu. Podejrzewam, że i wlać sobie potrafili w razie czego.

Ale zaraz... Bo co Harry...?

Automatycznie zarumieniłam się, kiedy znaczenie jego słów dosadnie dotarło do mojego wymęczonego mózgu. Bo... Przecież... On... No... No nie chciał mnie puścić samej z kolegą, tak.? No jaśniej to już chyba tego powiedzieć się nie da. I byłam tym „wyznaniem” niewyobrażalnie skrępowana, nawet pomimo tego, że to były tylko żarty.

No właśnie Lou, on żartował...

- Hazz, ja nie mam jakiegoś trabanta w posiadaniu, a jak tu widzę, masz ze sobą niemały inwentarz. - Will skwapliwie odciął się w swoim... charakterystycznym stylu, który zahaczał nawet o budowę wypowiedzi. - Do bagażnika to nie wejdzie. Więc... siła wyższa. - rozłożył bezradnie ręce, pozostając jednak w wielce zadowolonej z siebie minie. Jakby naprawdę chciał zostawić Harry'ego w lesie.
- Na dach spokojnie się zmieści. - Harry natychmiast znalazł dobry sposób wyjścia z sytuacji i jakby chcąc go zobrazować, kiwnął dłonią na samochód.
- A jak twoim zdaniem mamy to tam zamieścić.? - Will zmarszczył brwi, patrząc pytająco na Harry'ego. I jakby akcentując swoje niezadowolenie, założył ręce na piersi.
- Co ty, rowera podnieść nie potrafisz.? - Harry spojrzał na niego jak na kretyna, znów przeobrażając swój głos w te swoje piszczące rejestry. I wstał gniewnie, zostawiając mnie samą na ławce, podchodząc do bruneta.
- No nie potrafię, przykro mi. - Pan Kolega rozłożył ręce, robiąc jedną, wielką, zabawną minę, jak kiedyś w kreskówkach widziałam. Po czym znowu zmarszczył brwi, patrząc na to jak Harry przewraca oczami. - I nie strój mi tu tych swoich głupich min, bo cię tu zostawię. - oskarżycielsko skierował palec wskazujący w plecy Harry'ego, który nie bacząc na jego sprzeciwy podszedł do mojego roweru, podniósł go bez większego wysiłku i począł iść w stronę samochodu. - Jakbyś miał prawko, to twoja panna nie musiałaby na rowerku pomykać. - Will odwrócił się do mnie, puszczając mi oczko.

No.
Słowo.
Daję.

A już myślałam, że o mnie zapomnieli... Ale nie... Ten cyrkowy duet tylko uśpił moją czujność, gdy jeden z nich po prostu mnie zabił jednym określeniem. Nazywanie mnie „panną Harry'ego” było zdecydowanie ostatnim co w tym momencie chciałam usłyszeć. Bo przede wszystkim... Ja się wcale jako... powyżej opisany osobnik, nie czułam.

O nie. I nikt mi tego nie wmówi.

- Ja sobie je w końcu wyrobię, ty się o to martwić nie musisz. - najwyraźniej to stwierdzenie tylko dla mnie było dziwaczne, gdyż Harry zupełnie je olał, zajęty umieszczaniem roweru na dachu samochodu. - Ha, można.? Można. - uśmiechnął się, gdy już mu się to udało i posłał Willowi pełne wygranej spojrzenie.
- No można. - Pan Kolega tym razem nie zamierzał zwracać się do mnie, bowiem zrobił kilka kroków w stronę samochodu. I oparł się o jego tył swobodnie, przyglądając się Harry'emu. - A jak sprawisz, żeby to nie spadło.? - zapytał, wyrażając ekspresję w swojej minie.
- To ty linki żadnej nie masz.? - Harry zrobił tylko duże oczy, z wyrzutem wyrzucając obie ręce przed siebie.
- Jakbym miał, na sam dźwięk tych twoich pomysłów po prostu bym się... - Will zrobił dziwną minę, dłońmi udając, że zaciska sznurek wokół swojej szyi.
- Nie mogłeś mi tego wcześniej powiedzieć.? - rzucił Styles z pretensją, patrząc na kolegę z nieukrywaną urazą.
- Mogłem, ale po co.? - ten zdziwił się zupełnie szczerze, opierając się tyłem o swój samochód. I znów wbijając we mnie to swoje rozbawione spojrzenie. - Chciałeś się popisać przed dziewczyną swoimi pokładami siły, to się popisałeś. - dobrze, ze chociaż nie powiedział „swoją dziewczyną”... - Jakbym się słowem odezwał, mógłbym przypadkiem dostać, a nie chciałbyś, żebym ci oddał. - odwrócił głowę w kierunku Harry'ego, próbując postraszyć go spojrzeniem.
- Nie.? - spytał ten, podnosząc lewą brew.
- Ze względu na siedzącą tam damę, - Pan Kolega skinął dłonią w moją stronę. - powstrzymam się od niekulturalnego komentarza w twoim kierunku. Hazz, trochę ogłady. - pokiwał głową z pilotowaniem, jakby karcąc kolegę.
- I kto to mówi. - prychnął Harry, niemalże tuż w jego twarz.
- Ja, nie widzisz.? - Will zmarszczył brwi w troskliwo-ironicznym geście. - Coś źle z nim dzisiaj. - utrzymując ową minę, skierował spojrzenie na mnie, jakby oczekując wyjaśnień. Ale potem, przebiegł spojrzeniem po moim wyglądzie, marszcząc czoło jeszcze bardziej. - Ale zaraz, bo ja chyba jeszcze nie skomentowałem tego jak wyglądacie. - spojrzał i na Harry'ego, oczywiście od góry do dołu, który nadal był wymazany miejscami w błocie. - Co wyście w ogóle, dzieci, robili.? - spytał, jak przystało na podejrzliwego dziadka.
- Zapasy w błocie. - rzucił ktoś wdzięcznym, żartobliwym tonem. I chociaż głos tego kogoś nieco drżał i wyrażał morze niepewności, zabrzmiało to zdecydowanie zabawnie, gdyż już po chwili Will śmiał się niemalże w głos, natomiast Harry patrzył na mnie z czymś zawierającym zdziwienie i podziw w oczach.

Zaraz.
Zaraz.
ZARAZ.

To.
Byłam.
Ja.

JA.
TO.
KURKA.
WODNA.
POWIEDZIAŁAM.!

NA GŁOS.!

JA.!

Miałam ochotę niemalże skakać ze szczęścia, kiedy kolejna, bezcenna wypowiedź Willa dotarła do mych uszu.

- Nie dość, że ładna, to i jeszcze zabawna. - słysząc jego „komplementy” moja stara ja natychmiast wróciła na miejsce, oczywiście nie omieszkając się zaczerwienić. Zwłaszcza, że... - Hazz, zostajesz w lesie, przykro mi. - no właśnie...
- Zapomnij. - a odpowiedź Harry'ego, który jeszcze dodatkowo uśmiechnął się w moim kierunku, już doszczętnie mnie zabiła.



***
Ehhh, udało mi się przeżyć ten telefon, chociaż złość pozostała. No i nadal go nie odzyskałam, co też mocno mnie irytuje, gdyż muszę się użerać z jakimś gratem. Jak ktoś powiedział, "przecież lubisz stare rzeczy". Owszem, lubię, ale ta akurat mnie mocno denerwuje. Ale mniejsza o to.

Hm, z moich obliczeń wynika, iż powyższy rozdział dodaję trzy dni od ostatniego. Prędkość, niemalże światła. Ale mam teraz mnóstwo czasu i kiedy nie czytam (TAK, NARESZCIE MAM CZAS NA KSIĄŻKI.! :))) to oglądam jakieś komedie romantyczne na komputerze. I tak właśnie sobie ostatnio oglądałam, a gdy już miałam wyłączyć komputer, zauważyłam, że na tapecie mam pierwsze zdjęcie, które wylądowało na moim pulpicie w związku z chłopakami. Właśnie ten oto Larry...



Tak jakoś mi się sentymentalnie zrobiło, nawet nie wiem kiedy otworzyłam plik z opowiadaniem i zaczęłam pisać. Tak jak na początkach, czując to dziwne podekscytowanie pisaniem. I nawet nie wiem kiedy, ale nagle śmignęło mi z życia te sześć godzin i oto jest... Nowy rozdział. Idąc za ciosem, postanowiłam go dodać, może akurat takie tempo mi się utrzyma na dłużej. Chociaż nie radziłabym się nikomu przyzwyczajać, bo z moją weną nigdy nic nie wiadomo. Ale może akurat... Zobaczymy, nie chcę Wam niczego obiecywać. I jedyne co mogę zrobić, to podziękować Wam za te cudowne komentarze, dzięki którym nie mogę przestać się uśmiechać. Jesteście naprawdę cudowne w tych pochlebnych słowach i niekiedy tak zabawne, że mogłabym spaść z krzesła. Jak czytam Wasze opinie, czuję się niemalże jakbym zaraz miała się spotkać z Chłopakami. Nic innego, jak właśnie one, najskuteczniej potrafią poprawić mi humor :). I wiem, że piszę o tym niemalże w każdej notce, ale inaczej nie mogę. MUSZĘ :). Także dziękuję Wam jeszcze raz ;*.

KOCHAM WAS.! ;*

PS: Kto wyłapał myśl Lou o "moim Harrym".? ;)