dwadzieścia dziewięć.
Jezus Maria, ja nie dam rady...
No po prostu... Nie.
Ja i Harry, w odległości mniej niż pięćdziesiąt metrów to zdecydowanie
zły pomysł... Zwłaszcza, że w mojej głowie nadal kotłowały się te wszystkie
obrazy ze snu. TEGO snu. W którym ja i Harry...
Nieee, dziewczyno, zapomnij.!
Ale jak ja miałam do cholery zapomnieć o tym, że...
Dobra, spokój.!
Wdech, wydech. Wdech, wydech.
Idziesz na kolejną randkę. Normalnie, spokojnie, bez brawury. Spotkać się
z Harrym. Pogadać, pośmiać się, spędzić z nim trochę czasu. I ani razu nie
pomyślisz o tych wszystkich...
CHOLERA.!
Powtarzanie do swojego odbicia nie zdawało egzaminu. Żadnego. Mogłam i
być przekonująca, mogłam wgapiać się w te swoje oczęta, które swoją drogą serio
zmieniały kolor (teraz przypominały odcieniem turkus), mogłam wyrzucać z głowy
natłok nieprzyzwoitych obrazów ze mną i Harrym w roli głównej, mogłam skupiać
się na kretyńskich oddechach i mogłam namawiać moją podświadomość, by siedziała
w sobie zaciszu mojego mózgu i przynajmniej na czas randki się nie ujawniała.
Owszem, mogłam to wszystko zrobić. Ale co z tego, skoro i tak nic z tego nie
wynikało.?
Obecność Quinn (swoją drogą nieco dziwaczna) jakimś cudem zagłuszyła moje
zboczone ja i pozwoliło odwrócić uwagę od wiadomego tematu. Cóż, byłam zajęta
zastanawianiem się nad szczerością blondynki, więc te nocne eskapady mojego
mózgu po terenach zakazanych wydały mi się obce. Ale teraz.? Gdy nie miałam o
czym myśleć.? Przerażona wizją kolejnej randki z Harrym.?
No cholera jasna, tylko te obrazy i obrazy...
Ale ja naprawdę już nie chciałam myśleć o Harrym w ten sposób.!
Westchnęłam zrezygnowana, czując, że mój mózg powoli ulega przeciążeniu
od tych wszystkich myśli, które się w nim kotłowały. Niestety, z przewagą
tych... wiadomych. Od których poczułam się tak zmęczona i przybita, że aż
oparłam się czołem o zimną taflę lustra, mając ochotę pieprznąć o nie głową.
Było by tyle spokoju...
No ale dobra, co ma być to będzie... Najwyżej to będzie nasze ostatnie
spotkanie. Nikt nie będzie rozpaczał.
Prawda.?
Niekoniecznie przekonana, wyprostowałam się, wygładziłam zmarszczki na
bluzce i ostatni raz rzuciłam okiem na własne odbicie, sprawdzając oględność
mojej prezencji. I cóż, gorzej to już chyba być nie mogło... Więc nie tracąc
dłużej czasu na głupie wątpliwości, odwróciłam się na pięcie od lustra i
zgarniając po drodze czarny sweterek, ruszyłam ku wyjściu. Gdzie nie było
wprawdzie jeszcze Harry'ego, ale lepsze czekanie na niego tam na dole, niż
rozpaczliwe rozmyślanie nad konsekwencjami własnego snu.
Który był tak tragiczny w skutkach...
...
Miałam ochotę stąd uciec. Po prostu. Przed siebie. Nie wiadomo dokąd, nie
wiadomo na ile. Bez planów, przemyśleń i przede wszystkim bez Harry'ego.
Cóż, wystarczyło tylko podnieść tyłek z zimnych schodków i ruszyć przed
siebie w bliżej nieznanym kierunku. Cały ambaras. A miałabym tyle spokoju...
Okej, może i na początku nawiedzałyby mnie te wszystkie... sceny z Harrym,
przypomniałaby mi się ta cała przyjemność płynąca ze snu, żar w żyłach, który
rozpalał się na samą myśl o tych wszystkich czynnościach jakie między nami
zachodziły... To może i byłoby kłopotliwe, ale z dala od Harry'ego udałoby mi
się o tym zapomnieć. Kiedyś.
A tak.? Tak utknęłam na schodkach zewnętrznych, drżąca od zimnego wiatru,
wdzierającego się pod mój sweterek, targana wyrzutami sumienia i setką innych
emocji, których ogarnąć nie potrafiłam. W tym i wątpliwości, które zostały
ostatecznie rozwiane przez sylwetkę Harry'ego, która powoli się do mnie
zbliżała, z chwili na chwilę nabierając przed moimi oczami na wyrazistości. A
wraz z tym zmniejszającym się dystansem między nami, czułam coraz to większą
panikę obezwładniającą zarówno moje ciało, jak i umysł. Co nie było wielce
przyjemne...
A jeszcze mniej przyjemne były te wszystkie wspomnienia odnośnie tych
wszystkich rzeczy ze snu, które zalały mój umysł jedną wielką falą, dokładnie w
momencie, gdy Harry ostatecznie podszedł już do mnie i stanął tuż przede mną,
patrząc na mnie z góry z podejrzliwą miną. Której w ogóle nie zauważyłam, gdyż
centralnie przed oczami miałam...
...no dobra, pomińmy to, co ja miałam centralnie przed oczami i dlaczego
właściwie oblana rumieńcem, musiałam się zmusić do patrzenia w górę.
- Wywalili cię z domu.? - jego twarz przybrała na pół troskliwą, na pół
rozbawioną minę, gdy kiwnął głową na mnie. Siedzącą jak ostatnia sierota na
schodkach przed wejściem do domu mojego ojca. W sumie biorąc pod uwagę moją
zgarbioną i niepewną sylwetkę w tym wszystkim, jego pomysł wcale nie był
odrealniony. Szkoda tylko, że nieprawdziwy. Bo z dwojga złego, taki scenariusz
był mniej szkodliwy dla mojego zdrowia psychicznego.
- Eeeem... - mruknęłam, czując, jak każda komórka nerwowa zaczyna się
powoli wyłączać. Łącznie z tymi przeznaczonymi do wytwarzania sensownych
wypowiedzi.
Mówiąc krótko: zapomniałam języka w gębie i to dokładnie w momencie, gdy
moje oczy napotkały na to pełne błysków spojrzenie Harry'ego. Bo co najgorsze,
to były TE błyski. Te ze snu. Którego wspomnienie wywołało kolejne rumieńce na
moich policzkach i jakieś takie ogólne gorąco, rozlewające się po moim ciele,
nasuwające do głowy wspomnienie... ehhh.
- Wstawaj, bo zmarzniesz. - słysząc troskliwe słowa Harry'ego, nagle
naszła mnie groteskowa ochota, by parsknąć śmiechem.
Czy on nie widział, że niemalże rozpływałam się pod wpływem tej
podwyższonej temperatury mojego ciała.? I to z jego powodu.! No dobra, bardziej
przez moją zboczoną wyobraźnię, ale bądź co bądź on też miał w tym swój niemały
udział. No bo gdyby było inaczej, gdy wyciągnął ku mnie rękę, by pomóc mi
wstać, a ja bezmyślnie ją chwyciłam, nie zalałaby mnie fala gorąca i poczucia
winy. Toteż wstając, szybko odwróciłam wzrok, wbijając go gdzieś w swoje buty,
pospiesznie wysunęłam dłoń z uścisku Harry'ego, dla niepoznaki chowając ją
szybko w kieszeni swojego sweterka.
Ale to w żaden sposób nie zniechęciło Harry'ego. No w każdym bądź razie
nie spojrzał na mnie jak na ostatnią niedołęgę, nie skomentował mojego
dziwacznego zachowania, ani nagłego uczulenia na jego osobę. Jakby kompletnie
zignorował moje dziwactwa, skupiając się jedynie na tym, by ogłupić mnie
kompletnie jednym, jedynym krokiem, skierowanym w moją stronę, który zmniejszył
dystans pomiędzy nami. W ten sposób, że natychmiast poczułam ten
charakterystyczny zapach jego perfum, szamponu i nutki czegoś, czego określić
nie potrafiłam, a co najprawdopodobniej działało najbardziej odmóżdżająco. A
jeśli dodać do tego ciepło jego ciała, zbliżającego się do mnie nieubłaganie, w
momencie, gdy Harry zdecydowanie ułożył swoją dłoń na mojej talii, mogłam już
na dobre pożegnać się z logicznym rozumowaniem.
Natychmiast kolejna fala gorąca zalała całe moje ciało, które zresztą już
nastawiło się na funkcję "UCIECZKA". Niestety, nie mogłam jej
realizować, gdyż niewielki fragment mózgu podpowiadał mi, że to całkiem
przyjemne. Poza tym, coś mi się w nogi zrobiło, gdyż nagle zrobiły się jak z
galarety. Zwłaszcza gdy Harry pewnie przybliżył swoje usta do mojego policzka i
obdarzył go przelotnym, chociaż cholernie słodkim pocałunkiem. A mi natychmiast
ustały wszystkie funkcje życiowe. Nie wyłączając oddychania...
Ehh, to wszystko będzie trudniejsze, niż myślałam.
...
Cholera jasna...
Nie dość, że moja głowa jak na złość przywoływała każdy szczegół mojego
snu do mej pamięci, nie dość, że obecność Harry'ego tylko to potęgowała (że nie
wspomnę o tym, jak mi się słabo zrobiło, gdy chłopak przez przypadek mnie
dotknął), to jeszcze i moja podświadomość musiała mi grać na nerwach.
No to chyba jest powszechnie znany przypadek... Nie muszę więc chyba
tłumaczyć jak można się wkurzyć, gdy jakaś wredna piosenka przypałęta się do
głowy, a człowiek próbując się jej pozbyć tylko jeszcze się w niej zagłębia,
prawda.? Chyba każdy przeżył to chociaż raz. I niestety, ja to przeżywałam w
tym momencie.
Idąc obok Harry'ego, wcale nie ramię w ramię. Ze wzrokiem utkwionym
gdzieś przed sobą. Z rękami w kieszeniach. Z poczuciem winy, zakorzenionym
gdzieś w moim wnętrzu. I galerią nieprzyzwoitych obrazów w głowie, potęgowanych
słowami piosenki, która kołatała się po wnętrzu mojej mózgownicy...
Słowo daję, przeklinam dzień w którym pierwszy raz usłyszałam o Zero
procent i zakochałam się w głosie Kamila Franczaka. Bo to właśnie ten jego
cudownie melodyjny głos błąkał się po mojej głowie, pobudzając ją do dalszych
rozmyślań nad scenami ze snu. No bo...
"Chcę tylko jeszcze raz przy tobie zasnąć i przy tobie obudzić się.
Chcę czuć twój oddech na karku moim
I spijać słowa z twoich ust..."
Czy tu trzeba cokolwiek tłumaczyć.? Wystarczył mi cień rzucony na taką dwuznaczną tematykę, a przed
oczami już stawał mi Harry, całujący bez opamiętania...
STOP.!
Nie myśl o tym, nie myśl o tym, nie myśl o tym, nie myśl o tym.!
Skup się na teraźniejszości, no już... Co było to było, nie warto
wspominać.
Wzięłam głęboki oddech, próbując utwierdzić się w tej myśli jak najmocniej.
I może by mi się to nawet udało, gdyby nie Harry i jego genialne pomysły...
- Wydaje mi się, albo jesteś dziś wyjątkowo milcząca... - po uwieńczonej
wieczorem ulicy rozległ się jego niski, chrapliwy głos, który był tak zbliżony
do tego... NIEWAŻNE.! Poza tym tamten mówił coś zupełnie przeciwnego...
- Ja... Eeeem... Nie. - mruknęłam cicho, zatapiając spojrzenie w chodniku
przed sobą. Wiem, to było niekulturalne, ale zwyczajnie nie miałam odwagi
spojrzeć na Harry'ego. Byłam pewna, że gdybym już to zrobiła, on w sekundę
odgadłby wszystkie moje myśli i zwyczajnie zabił śmiechem. Całe szczęście nic
takiego się nie wydarzyło...
- Stało się coś.? Serio pytam. - zamiast tego, jego głos z
uwodzicielskiego, przybrał bardziej troskliwy charakter. I nawet gdzieś
wewnątrz mi się jakoś tak przyjemnie ciepło zrobiło. I po raz pierwszy od
dłuższego czasu, nie w ten winny sposób. Ale to i tak nie trwało zbyt długo...
- Eeeem... Nie. - gdy przyszło tylko co do czego, wyrzuty sumienia
wróciły na miejsce, blokując wiele z moich funkcji życiowych. W tym i logiczne
porozumiewanie się. Bo czy mogłam się skupić na wypowiedziach, skoro w głowie
miałam tylko "niech uniosę się".?!
- Teraz to mam deja vu... I to poważne. - najwyraźniej Harry zdążył się
już do tego przyzwyczaić, gdyż jak zwykle stać go było na prowadzenie,
przynajmniej z nazwy, normalnej rozmowy.
- Po prostu... Eeeem... - zacięłam się, zaatakowana znikąd kolejnym
wersem tej jakże cudownej piosenki.
"Rękę mą, ręką swą ogrzej też,
daj mi czuć, siebie czuć, zrobię to, co chcesz."
- Gdzie idziemy.? - starając się
jakoś zdusić ją w głowie, zmusiłam się do wymyślenia jakiegoś sensownego powodu
do zmiany tematu. Bo chociaż w rozmowie to działało, tak na myślenie nie
pomogło. Nadal sceny, nadal piosenka, nadal frustracja.
- Dobra, znowu to dziwne uczucie... - najwyraźniej nie tylko mi było
niewygodnie, sądząc po zmarszczonym czole Harry'ego, którego dopatrzyłam się
kątem oka. Bo przecież wcale na niego nie patrzyłam, prawda.? Dobra, tylko
troszeczkę... Spod grzywki. To się nie liczy. - A najgorsze jest to, że nie mam
nic nowego do powiedzenia. - dostrzegłam jak Harry wzrusza ramionami,
przyjmując zrezygnowaną minę. A jego wypowiedź natychmiast przywołała
wspomnienie naszej pierwszej randki.
- Idziemy coś zjeść.? - zapytałam nieśmiało, natychmiast kojarząc fakty.
Jak się okazało, bardzo skutecznie...
- Bingo. - Harry natychmiast się rozpogodził, posyłając mi jeden z tych
swoich firmowych uśmieszków. Którego wytrzymać już nie mogłam. Natychmiast
opuściłam głowę, czując wewnątrz to dziwne palenie. I nawet głębokie oddechy
nie pomagały mi tego ugasić. - Mam nadzieję, że jedzenie trochę cię rozrusza.
Podobno to działa.
...
Okej, ja wiem, że dziewczyny mają te swoje humorki, dziwne dni i nie
wiadomo co jeszcze, ale to to już była jakaś przesada. Zdążyłem się już
oczywiście przyzwyczaić do tego, że Lou nie papla jak opętana (i dzięki Bogu,
bo kto by tego wysłuchał), ale w ostatnim czasie udało mi się ją trochę
rozgadać. Więc co do cholery jej się dzisiaj stało.?
Siedziała jak kołek, słowem się nie odzywała, patrzyła wszędzie, tylko
nie na mnie, a jak tu szliśmy wyraźnie starała się omijać mnie tak, żeby mnie
nie dotykać. No może ja geniuszem w sprawach kobiecej psychiki nie byłem, ale
jednak coś było na rzeczy... I to było coś zdecydowanie dla mnie
niekorzystnego.
Próbowałem dopatrzeć się jakichś zaciśniętych warg, błyskawic w oczach i
innych znaków ostrzegawczych, świadczących o tym, że zrobiłem coś nie tak i
teraz tylko muszę się domyślić co. Ale oczywiście niczego nie zauważyłem...
Mogłem sobie tylko pogratulować spostrzegawczości. Ale co ja poradzę, że ta
dziewczyna była chyba jakoś inaczej skonstruowana.? Żadne zasady nie działały.
Nawet te, które Gems kiedyś próbowała mi przekazać, chcąc wpoić mi różne uniki
wobec dziwnego zachowania dziewczyn. Najwyraźniej z marnym skutkiem, skoro
teraz działo się jak działo. A ja naprawdę nie chciałem już wracać do punktu
wyjścia...
- Dobra... - westchnąłem, patrząc na nią uważnie, jakby to miało pomóc w
przyciągnięciu jej wzroku. - To jakaś kara.? Zmowa milczenia.? - cholera, nie
pomogło. Lou nadal perfidnie omijała mnie wzrokiem, wbijając spojrzenie w swoje
dłonie, które cierpliwie trzymała na kolanach. Wyglądałaby nawet i spokojnie,
gdyby nie ta panika w jej oczach... Styles, poważnie się zastanów co zbroiłeś.
- Mówisz mniej niż zazwyczaj... - zmarszczyłem brwi, a we własnym głosie
dosłyszałem się poczucia winy. No trudno się było tego pozbyć, skoro od tej jej
postawy miałem ochotę przyznać się do każdego błędu jakikolwiek, kiedykolwiek
popełniłem.
- Ja po prostu... Po prostu... Eeeem... - zaczęła cicho i tylko dzięki
poruszającym się ustom, domyśliłem się, że w ogóle coś mówi. A sens wyłapałem
tylko dlatego, że chyba zaczynałem już czytać z ruchu jej warg. Dziewczyna
zarumieniła się przy tym, jak to ona, mając na twarzy wypisane ewidentne
wahanie. Słowo daję, teraz oddałbym milion za jej myśli. Bo coś tak czułem, że
słowami tego od niej nie wyciągnę... - My wczoraj byliśmy w kinie, prawda.? -
wypaliła w końcu, patrząc na mnie niepewnie. Ale w ogóle.! Tylko, że o czym
ona...?
- Szczerze ci powiem, że takiego pytania to ja się w ogóle nie
spodziewałem. - przyznałem i wyszczerzyłem się jak głupi, praktycznie
wzdychając z ulgą. Poczułem się zupełnie tak, jakby wielki kamień spadł mi z
serca, a na jego miejscu pojawiło się cudowne ciepło. No w końcu na mnie
popatrzyła.! I zabrzmiała przy tym tak bardzo w swoim stylu... Mogłem nawet
zaryzykować stwierdzenie, że wszystko wracało do normy. Oczywiście jak na
nią... - Ale tak. Z tego co pamiętam oczywiście.
- A potem...? - kolejne pytanie, którego musiałem się domyślić. Co nie
było znowu takie łatwe, przez to jej wieczne opuszczanie głowy. Ale czego się
nie robi dla chwili rozmowy.? Poza tym, umówmy się, z tym rumieńcem na twarzy,
wiecznie błyszczącymi oczami i zagryzioną dolną wargą wyglądała tak, że nie
mogłem powstrzymać uśmiechu. A gdy u niej udało mi się wywołać taki stan,
czułem się, jakbym wygrał co najmniej milion w totka. Rozkręcanie jej w
rozmowie było chyba najprzyjemniejszą rzeczą, przy jakiej do tej pory musiałem
się wysilić. A lepszej nagrody, niż jej uśmiech, nie mogłem sobie za to
wymarzyć.
- Potem akcja z gumą, jeszcze potem grzecznie odprowadziłem cię do
domu... - wyszczerzyłem się, z nieukrywaną przyjemnością obserwując jak dziewczyna
szybko odwróciła wzrok. Już sekundę później znów na mnie spojrzała, po czym
znów uciekła tym spanikowanym spojrzeniem w dół. Takie droczenie się z jej
nieśmiałością na swój sposób było nawet zabawne. I urocze w oglądaniu. Dlatego
też nie szczędziłem w głupich uwagach i podtekstach. Grunt to trochę ją
zdeprawować, prawda.? - Jeśli jednocześnie umawiasz się z innymi i nie wiesz co
robiłaś na której randce, to lepiej mi to powiedz teraz. - nie spuszczając z
niej wzroku, oparłem dłonie na stoliku, nachylając się w jej kierunku. I tylko
obserwowałem jej proces myśleniowy, gdy to z takim zaangażowaniem wpatrywała
się przed siebie, a na jej czole pojawiła się delikatna zmarszczka, oznajmująca
wahanie. Tylko czekać aż coś powie... a raczej wyszepcze.
- Czy mogę przyjąć zamówienie.? - zanim jednak Lou zdążyła się przemóc,
do naszego stolika podszedł kelner i dziwnym trafem zaszczebiotał swoim
piskliwym głosikiem tuż obok dziewczyny. Mojej dziewczyny. Czy do cholery nie
widać, że przyszliśmy tu razem.?!
"A bo jego to obchodzi" - odezwało się coś z tyłu mojej głowy.
Ale miało rację. Koleś traktował mnie jak powietrze, skupiając całą swoją uwagę
na, nadal cholera mojej dziewczynie.
"No przyjrzyj się Styles. Tak to się robi." - to coś
wypowiedziało się znowu, gdy ta nędzna kreatura posłała Lou jakiś durnowaty
uśmieszek.
"Najwyraźniej nie taki durnowaty..." - wredny głos natychmiast
się wtrącił. Ale znowu miał rację. Bo czy w przeciwnym razie Lou stać było na
najbardziej naturalny uśmiech, jakikolwiek widziałem w jej wydaniu.?
Uśmiechnęła się... tak... cholera... po prostu.! Ja musiałem stawać na rzęsach,
żeby chociaż cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy, a on sobie tak po prostu
przychodzi i...
Zaraz.
Czyli, że ze mną coś jest nie tak.?
"No raczej, skoro to do niego się uśmiecha." - tylko jeszcze
bardziej się wkurzyłem. Automatycznie założyłem ręce na piersi, zaciskając
szczękę, żeby przypadkiem kulturalnie mi się nie wyrwała odpowiedź na jego
pytanie. Tak, miałem ochotę mu powiedzieć, żeby s... się oddalił w podskokach.
Ale zamiast tego spojrzałem na niego, próbując zrozumieć co on ma, czego ja nie
mam. I jedyne co rzuciło mi się w oczy to plakietka z jego imieniem.
Riley.
Serio.? Bardziej babskiego imienia już nie było.?
"Gdyby Lou patrzyła na imię, nie wodziłaby za nim wzrokiem w tę i z
powrotem". - no dobra, teraz to już miałem tego naprawdę dosyć.
Natychmiast podziękowałem Riley'owi i z satysfakcją patrzyłem jak blondyn się
oddala. Tylko, że satysfakcja natychmiast zamieniła się we frustrację, gdy zauważyłem,
że Lou cierpliwie odprowadza gościa wzrokiem.
No cudownie, Styles... Bardzo pięknie...
...
Nie miałam odwagi patrzeć na Harry'ego. Po prostu czułam, że to mnie
przerasta. Wiedziałam, że gdy chociażby przelotem spojrzę na te jego układające
się w fantastycznym nieładzie włosy, na te jego magnetyczne, szmaragdowe oczy,
czy jakąkolwiek inną partię jego twarzy, już zupełnie stracę kontakt z
rzeczywistością.
Cały wieczór wystawiał mnie na próby. Cały wieczór. Ogłupiał zapachem,
dotykiem, tym spojrzeniem, które wyraźnie na sobie czułam. Ogólnie całą swoją
(zbyt bliską) obecnością.
A co ja miałam robić w takiej sytuacji.? Podczas, gdy w mojej głowie
nadal widniały te wszystkie sceny ze snu.? I czując ten żar w żyłach w każdym
momencie, kiedy to Harry przypominał mi o swojej (zbyt bliskiej) obecności.?
Całą silną wolą próbowałam odsunąć od siebie myśl, że skoro on już tu był, to
wszystko można byłoby powtórzyć w rzeczywistości. Tylko, że cholera jasna, to
napawało mnie tylko jeszcze większym przerażeniem.
Bo przecież ja wcale...!
Ehh. Chyba już wiem jak się czuje człowiek doszczętnie sfrustrowany. I
nie chodzi mi tu o...
Dobra, nieważne.
Ważne było to, że byłam właśnie w trakcie piątej randki z Harrym i
zamieniłam z nim ledwie kilka słów, w dodatku takich zupełnie bez sensu. Poza
tym ignorowałam go jak tylko mogłam, już większą uwagę poświęcając kelnerowi,
który dziwnym trafem często kursował na trasie, gdzieś obok naszego stolika. I
zawsze się uśmiechnął, gdy przechodził obok mnie.
Nie powiem, sympatyczny chłopak. Miał fajny uśmiech, niebanalnie ułożone
blond włosy, miłe, brązowe spojrzenie, zaakcentowane siecią gęstych rzęs i
słowo daję, że dopatrzyłam się fragmentu tatuażu, wystającego spod rękawa jego
czarnej koszulki...
... oj, kogo ja chcę oszukać.? Okej, kelner był fajny, ale to nie on był
moim problemem. Problemem był ten polokowany osobnik, który siedział
naprzeciwko mnie i...
...i wcale nie pomyślałam o tym, że z problemami najlepiej jest się
przespać. WCALE.!
Dobra, może mi ktoś po prostu powie jak mam się wyzbyć tego zboczonego
myślenia.? Bo już naprawdę nie chcę mieć przed oczami półnagiego Harry'ego...
To po dłuższym czasie bardzo męczące, zwłaszcza kiedy muszę przebywać w jego
(zbyt bliskiej) obecności. Poza tym, czuję się z tym wszystkim potwornie winna,
jakby... no nie wiem co jakby, ale wyrzuty sumienia, że w ogóle byłam w stanie
pomyśleć o chłopaku z seksualnym podtekstem, wyżerały mnie od środka. I nie
było mi z tym przyjemnie.
A najgorsze było to, że oprócz tej winy spowodowanej snem, czułam okropne
wyrzuty sumienia, że i teraz ignoruję Harry'ego. Bo nawet wolę nie wiedzieć o
czym on właśnie myślał... Chociaż...
Zmusiłam się do wyprostowania głowy i uniesienia jej lekko w ten sposób,
że dyskretnie, zza linii włosów mogłam na niego zerknąć. I chociaż od razu
zalała mnie fala tych wszystkich dziwactw, bardziej uderzyło mnie to, że
chłopak przybrał taką minę, jakby co najmniej miał zaraz komuś przywalić. W
dodatku te ręce założone na piersi, zaciśnięte pięści, które uwydatniły wiele
żył na jego przedramionach...
No świetnie, swoim zachowaniem tylko go wkurzyłam, a mógł za to dostać
niczemu winny kelner. Okej, może Harry i bójka to dosyć groteskowe połączenie,
które nijak nie mogło przyjąć się w mojej wyobraźni, ale sądząc po tej jego
minie... Cóż, nie wróżyła ona nic dobrego. Zwłaszcza, że Harry wodził za
blondynem tak wściekłym spojrzeniem, że gdyby tylko mogło się zmaterializować,
zmiotłoby go z powierzchni ziemi.
Natychmiast moje poczucie winy wezbrało na sile. Miałam wrażenie, że
większe to już ono być nie może, a tu proszę... Jak to mówią, wszystko jest
możliwe. Nawet to, że w jednej sekundzie człowiek może zmienić minę z
kompletnie wkurzonej, na co najmniej czarującą. Bo czyż nie takiego wyrazu
dopatrzyłam się u Harry'ego, gdy jego szmaragdowe spojrzenie utknęło w mojej
twarzy.?
Ale nie mogłam się tak po prostu nad tym zastanawiać, gdyż te wszystkie
demony ze środka natychmiast obudziły się do życia, potęgując wyrazistość snu w
mojej głowie. A w owej sytuacji nie było to uczucie, którego najbardziej bym
pragnęła...
- Wychodzimy.? - głos Harry'ego, dosyć niespodziewany, wydał mi się nagle
tak daleki, jakby zza ściany. Ale jednocześnie zbawienny. Bo chociaż jego słowa
wcale nie oznaczały końca randki, ja uczepiłam się ich jak jakiegoś koła
ratunkowego. Takiego, które odholuje mnie z dala od Harry'ego i pozwoli na
chwilę oddechu.
Nie miałam jednak siły, by się odezwać. Toteż kiwnęłam niepewnie głową,
jednocześnie już podnosząc się z krzesełka. Harry, jak sądzę poszedł w moje
ślady, chociaż pewna nie byłam. Kawiarnia, ta sama co przy pierwszej randce,
była tak samo zatłoczona. Więc muzyka i donośne rozmowy gości skutecznie
tłumiły wszelkie inne odgłosy, takie jak na przykład szuranie krzeseł. Ale
krótkie zerknięcie na Harry'ego upewniło mnie w moich przypuszczeniach i nim
się zorientowałam, szłam już obok chłopaka między stolikami, kierując się do
wyjścia.
Czułam napływającą do mojego mózgu ulgę. Dlaczego.? Sama nie wiem. Po
prostu już przeczuwałam koniec randki, koniec zamartwiania, koniec Harry'ego
(przynajmniej na czas najbliższy). W głowie już miałam idylliczną wizję moich
wakacji od Stylesa, kiedy to leniłam się w pokoju z książką, nie siedząc jak na
bombie i nie oczekując jakiejś wiadomości od chłopaka.
Scena była tak przyjemna, że na moment zapomniałam nawet gdzie jestem. I
przede wszystkim z kim. Dopiero jakiś ruch po mojej prawej przywrócił mnie do
rzeczywistości. Niestety, tej gorszej. W której na każdą inicjatywę Harry'ego
reaguję głęboką paniką. Więc jak niby miałam zareagować, gdy ręka chłopaka
niespodziewanie wylądowała na moich plecach, kiedy to przepuszczał mnie w
drzwiach.?
W jednej sekundzie odskoczyłam od Harry'ego gdzieś na prawą. I to tak
niefortunnie, że natychmiast wpadłam na coś niezidentyfikowanego, przydzwoniłam
głową o coś twardego, a coś ostrego, zimnego i najprawdopodobniej metalowego
otarło mi się o ramię. Tego ostatniego było chyba jakoś dużo, bo nim się
zorientowałam, zarówno korytarz, jak i salę ogarnął jeden wielki huk
obijających się o podłogę naczyń i sztućców, pozostawiając po sobie jedną,
wielką ciszę. A jakby tego było mało, moja równowaga zachwiała się znacząco,
ale nim upadłam, czyjeś ramiona złapały mnie w talii. Bardzo mocno. Więc jakoś
utrzymałam się na nogach.
Ale... Jezus Maria, co to było...
Całe zdarzenie przyjęłam z zamkniętymi oczami. Więc gdy tylko rumor
ustał, salę wypełniała cisza, a ja trzymałam się na nogach, postanowiłam
otworzyć oczy. Nie miałam jednak odwagi. Po prostu bałam się co mogę zobaczyć,
zwłaszcza na twarzach ludzi, którzy widzieli całe zajście. Co ja mówię... I tak
chodziło mi tylko o reakcję Harry'ego.
Więc nie czekając na nic, delikatnie przekręciłam głowę w prawo, gdzie
wyraźnie czułem obecność osoby tak pewnie przytrzymującej mnie w talii. I
dopiero tam odważyłam się na otworzenie oczu, chcąc wybadać czy Harry nie
ucierpiał w tej mojej gramotaninie. No ale...
Jeden rzut oka na osobnika, który mnie trzymał wystarczył, bym
spostrzegła, że to wcale nie był Harry. A raczej ten blond kelner, który
aktualnie był w stanie głębokiego szoku. Nie inaczej niż Styles, którego
natychmiast odnalazłam wzrokiem kilka metrów dalej. Ale oprócz szoku, jego mina
wyrażała głębokie niezadowolenie i...
Natychmiast się zrumieniłam, opuszczając głowę. Wbiłam wzrok w to
pobojowisko skorup po talerzach i innych takich, rozesłanych po całej podłodze.
Już nawet nie było widać jej pierwotnej struktury, wszystko bowiem przykrywał
ten bałagan. Który, nie da się ukryć, wywołałam ja.
Wiedziała to każda osoba zebrana w sali, gdyż czułam dziesiątki par oczu
wbitych w moją osobę. I owszem, było mi z tego powodu strasznie niekomfortowo,
ale na dobrą sprawę ich zdanie teraz najmniej mnie obchodziło. Zrobiłam z
siebie idiotkę, nie pierwszy nie ostatni raz. Ale jak Harry musiał się czuć,
niejako też będąc w centrum wydarzeń.?
Kurczę, teraz to ja się pięknie wpakowałam...
...
Cisza.
Cisza.
Cisza.
Jedna wielka cisza.
Cholera, nie było dobrze. Naprawdę nie było dobrze...
Zrobiłam z siebie kretynkę, jeszcze większą niż zwykle.
W miejscu publicznym.
Przy Harrym.
Okej, niby nie pierwszy raz, ale jednak coś było inaczej. I to bardzo
inaczej... Przede wszystkim Harry był inny. Nie żartował ze mnie, z mojej
niezgrabności, czy z reakcji ludzi. Okej, to bym jeszcze mogła w zasadzie
przeżyć, ale... on nie mówił nic. Dosłownie słowem się nie odezwał. Nawet nie
zmienił tematu, nie zaczął paplać o czymś innym. No nic.
Odkąd tylko wyszliśmy z kawiarni, szedł tylko obok mnie, z rękami w
kieszeniach, z opuszczoną głową, trudną do zidentyfikowania miną i taką chłodną
postawą... No nawet odległość między nami była większa niż zazwyczaj.!
Ja wiem, ja jestem bardzo niezdecydowana... Jeszcze pół godziny temu
zaklinałam go w myślach, żeby się do mnie nie zbliżał. Ale jednak... Kij ze
snem, to tylko moja chora wyobraźnia. Można ją jakoś ograniczyć, chociaż
jeszcze sposobu nie znalazłam. Ale znajdę. Byleby ten chłód między nami
zniknął...
- Usiądziemy na chwilę.?
Cholera... Nawet jego głos brzmiał inaczej. Jakoś tak zimniej, obco,
niedostępnie... Mało sympatycznie. I nie ma chyba co ukrywać, że mi się to
bardzo, ale to bardzo nie spodobało. Ale co miałam robić.? Nic więcej poza
spojrzeniem na Harry'ego, który (stojąc o wiele za daleko) kiwnął głową na
huśtawki, znajdujące się w samym centrum nikle oświetlonego pomarańczowymi
światłami latarni placyku zabaw.
Posłusznie podążyłam za nim, okręcając się szczelnie bluzą. Nogi miałam
dosłownie jak z waty, ale jakimś cudem udało mi się dotrzeć do jednej z
huśtawek i spokojnie na niej spocząć. Bojąc się spojrzeć na Harry'ego, który,
jak zorientowałam się po odgłosach, zajął huśtawkę obok, ujęłam w dłonie
chłodny łańcuch tuż przy siedzisku, po czym zaczęłam się delikatnie bujać.
Miało mi to niby pomóc w uspokojeniu się, ale jakkolwiek było to
przyjemne, tak teraz wielce zadowolona nie byłam. Dłonie mi się trzęsły, serce
kołatało donośnie, krew szumiała mi w uszach, a poza tym zrobiło mi się tak
jakoś wyjątkowo zimno... Czułam się niepewnie. Jakbym czekała na jakiś wyrok,
czy coś w tym stylu... A cisza dźwięcząca mi w uszach, przetykana jedynie
oddechami Harry'ego wcale nie pomagała w ociepleniu sytuacji... I jakby tego
wszystkiego było mało, do oczu zaczęły ciskać się pojedyncze krople, których za
żadne skarby powstrzymać nie mogłam.
Oj, nie było dobrze...
Ale nim zdążyłam nawet w myślach poprosić chłopaka, by w końcu się
odezwał, jego głos rozległ się głębokim echem po opuszczonym placu, jeszcze
przez parę chwil dźwięcząc groźnie w moich uszach, jakby moja głowa próbowała
go dobrze przetrawić...
- Chyba powinniśmy przestać się spotykać.
***
No dobra, mam nadzieję, że nikt teraz na mnie nie szykuje siekiery... Ale
musiałam, plan zawarty w moim magicznym notatniku jest święty i wypadałoby go
realizować. Poza tym... Była kolejna randka.? Była xx. Owszem, troszeczkę inna,
ale mam jednak nadzieję, że przyjmiecie ją z równym entuzjazmem jak te
wcześniejsze i mi się za to nie dostanie. Bo przecież trzeba trochę
urozmaicenia, prawda.? :)
Poza tym, wedle życzenia szanownych państwa, przedłużyłam rozdział. Na
krótkość proszę więc nie narzekać xx. No i jak obiecałam, jest nowa
perspektywa. Kiedyś, jedna z czytelniczek napisała mi w komentarzu, ze
zastanawiała się o czym Harry tak intensywnie myślał i to generalnie było
motorem tego pomysłu z nową perspektywą. Wtedy pomysł wydał mi się ciekawy, ale
jak przyszło co do czego... strasznie ciężko mi się to pisało. Owszem, nigdy
nie umiałam dostatecznie dobrze wcielić się w rolę faceta, ale kij... Jakoś to
poszło xx. Mogę mieć tylko nadzieję, że będziecie dla mnie łaskawe, gdyż to był
mój pierwszy raz. Potem zacznę się rozkręcać xx.
Oczywiście dziękuję za wszystkie komentarze, jakimi obsypujecie mnie pod
rozdziałami. Uwielbiam czytać Wasze spostrzeżenia . Niekiedy nadają nowy tor
moim pomysłom i zmuszają mnie do wymyślania nowych scen. Co jest genialne xx.
Mam nadzieję, że i tym razem będę miała przyjemność czytać Wasze uwagi, gdyż
jestem ich wyjątkowo ciekawa xx. I jeśli nie sprawiłoby to nikomu problemu,
chciałabym, abyście podzieliły się ze mną planami na 30. Bo jakby nie patrzeć
to okrągły rozdzialik. No i przyznacie, 29 niebanalnie zakończona... xx.
A jeśli ktoś miałby pytanie do bohaterów, czy też do mnie, dodałam nową
zakładkę, PYTANIA. Serdecznie zapraszam xx.
KOCHAM WAS ;*