czwartek, 25 lipca 2013

dwadzieścia dziewięć.

Jezus Maria, ja nie dam rady...

No po prostu... Nie.
Ja i Harry, w odległości mniej niż pięćdziesiąt metrów to zdecydowanie zły pomysł... Zwłaszcza, że w mojej głowie nadal kotłowały się te wszystkie obrazy ze snu. TEGO snu. W którym ja i Harry...

Nieee, dziewczyno, zapomnij.!

Ale jak ja miałam do cholery zapomnieć o tym, że...

Dobra, spokój.!

Wdech, wydech. Wdech, wydech.
Idziesz na kolejną randkę. Normalnie, spokojnie, bez brawury. Spotkać się z Harrym. Pogadać, pośmiać się, spędzić z nim trochę czasu. I ani razu nie pomyślisz o tych wszystkich...
CHOLERA.!

Powtarzanie do swojego odbicia nie zdawało egzaminu. Żadnego. Mogłam i być przekonująca, mogłam wgapiać się w te swoje oczęta, które swoją drogą serio zmieniały kolor (teraz przypominały odcieniem turkus), mogłam wyrzucać z głowy natłok nieprzyzwoitych obrazów ze mną i Harrym w roli głównej, mogłam skupiać się na kretyńskich oddechach i mogłam namawiać moją podświadomość, by siedziała w sobie zaciszu mojego mózgu i przynajmniej na czas randki się nie ujawniała. Owszem, mogłam to wszystko zrobić. Ale co z tego, skoro i tak nic z tego nie wynikało.?

Obecność Quinn (swoją drogą nieco dziwaczna) jakimś cudem zagłuszyła moje zboczone ja i pozwoliło odwrócić uwagę od wiadomego tematu. Cóż, byłam zajęta zastanawianiem się nad szczerością blondynki, więc te nocne eskapady mojego mózgu po terenach zakazanych wydały mi się obce. Ale teraz.? Gdy nie miałam o czym myśleć.? Przerażona wizją kolejnej randki z Harrym.?

No cholera jasna, tylko te obrazy i obrazy...

Ale ja naprawdę już nie chciałam myśleć o Harrym w ten sposób.!

Westchnęłam zrezygnowana, czując, że mój mózg powoli ulega przeciążeniu od tych wszystkich myśli, które się w nim kotłowały. Niestety, z przewagą tych... wiadomych. Od których poczułam się tak zmęczona i przybita, że aż oparłam się czołem o zimną taflę lustra, mając ochotę pieprznąć o nie głową. Było by tyle spokoju...

No ale dobra, co ma być to będzie... Najwyżej to będzie nasze ostatnie spotkanie. Nikt nie będzie rozpaczał.

Prawda.?

Niekoniecznie przekonana, wyprostowałam się, wygładziłam zmarszczki na bluzce i ostatni raz rzuciłam okiem na własne odbicie, sprawdzając oględność mojej prezencji. I cóż, gorzej to już chyba być nie mogło... Więc nie tracąc dłużej czasu na głupie wątpliwości, odwróciłam się na pięcie od lustra i zgarniając po drodze czarny sweterek, ruszyłam ku wyjściu. Gdzie nie było wprawdzie jeszcze Harry'ego, ale lepsze czekanie na niego tam na dole, niż rozpaczliwe rozmyślanie nad konsekwencjami własnego snu.

Który był tak tragiczny w skutkach...
...

Miałam ochotę stąd uciec. Po prostu. Przed siebie. Nie wiadomo dokąd, nie wiadomo na ile. Bez planów, przemyśleń i przede wszystkim bez Harry'ego.

Cóż, wystarczyło tylko podnieść tyłek z zimnych schodków i ruszyć przed siebie w bliżej nieznanym kierunku. Cały ambaras. A miałabym tyle spokoju... Okej, może i na początku nawiedzałyby mnie te wszystkie... sceny z Harrym, przypomniałaby mi się ta cała przyjemność płynąca ze snu, żar w żyłach, który rozpalał się na samą myśl o tych wszystkich czynnościach jakie między nami zachodziły... To może i byłoby kłopotliwe, ale z dala od Harry'ego udałoby mi się o tym zapomnieć. Kiedyś.

A tak.? Tak utknęłam na schodkach zewnętrznych, drżąca od zimnego wiatru, wdzierającego się pod mój sweterek, targana wyrzutami sumienia i setką innych emocji, których ogarnąć nie potrafiłam. W tym i wątpliwości, które zostały ostatecznie rozwiane przez sylwetkę Harry'ego, która powoli się do mnie zbliżała, z chwili na chwilę nabierając przed moimi oczami na wyrazistości. A wraz z tym zmniejszającym się dystansem między nami, czułam coraz to większą panikę obezwładniającą zarówno moje ciało, jak i umysł. Co nie było wielce przyjemne...

A jeszcze mniej przyjemne były te wszystkie wspomnienia odnośnie tych wszystkich rzeczy ze snu, które zalały mój umysł jedną wielką falą, dokładnie w momencie, gdy Harry ostatecznie podszedł już do mnie i stanął tuż przede mną, patrząc na mnie z góry z podejrzliwą miną. Której w ogóle nie zauważyłam, gdyż centralnie przed oczami miałam...
...no dobra, pomińmy to, co ja miałam centralnie przed oczami i dlaczego właściwie oblana rumieńcem, musiałam się zmusić do patrzenia w górę.

- Wywalili cię z domu.? - jego twarz przybrała na pół troskliwą, na pół rozbawioną minę, gdy kiwnął głową na mnie. Siedzącą jak ostatnia sierota na schodkach przed wejściem do domu mojego ojca. W sumie biorąc pod uwagę moją zgarbioną i niepewną sylwetkę w tym wszystkim, jego pomysł wcale nie był odrealniony. Szkoda tylko, że nieprawdziwy. Bo z dwojga złego, taki scenariusz był mniej szkodliwy dla mojego zdrowia psychicznego.
- Eeeem... - mruknęłam, czując, jak każda komórka nerwowa zaczyna się powoli wyłączać. Łącznie z tymi przeznaczonymi do wytwarzania sensownych wypowiedzi.

Mówiąc krótko: zapomniałam języka w gębie i to dokładnie w momencie, gdy moje oczy napotkały na to pełne błysków spojrzenie Harry'ego. Bo co najgorsze, to były TE błyski. Te ze snu. Którego wspomnienie wywołało kolejne rumieńce na moich policzkach i jakieś takie ogólne gorąco, rozlewające się po moim ciele, nasuwające do głowy wspomnienie... ehhh.

- Wstawaj, bo zmarzniesz. - słysząc troskliwe słowa Harry'ego, nagle naszła mnie groteskowa ochota, by parsknąć śmiechem.

Czy on nie widział, że niemalże rozpływałam się pod wpływem tej podwyższonej temperatury mojego ciała.? I to z jego powodu.! No dobra, bardziej przez moją zboczoną wyobraźnię, ale bądź co bądź on też miał w tym swój niemały udział. No bo gdyby było inaczej, gdy wyciągnął ku mnie rękę, by pomóc mi wstać, a ja bezmyślnie ją chwyciłam, nie zalałaby mnie fala gorąca i poczucia winy. Toteż wstając, szybko odwróciłam wzrok, wbijając go gdzieś w swoje buty, pospiesznie wysunęłam dłoń z uścisku Harry'ego, dla niepoznaki chowając ją szybko w kieszeni swojego sweterka.

Ale to w żaden sposób nie zniechęciło Harry'ego. No w każdym bądź razie nie spojrzał na mnie jak na ostatnią niedołęgę, nie skomentował mojego dziwacznego zachowania, ani nagłego uczulenia na jego osobę. Jakby kompletnie zignorował moje dziwactwa, skupiając się jedynie na tym, by ogłupić mnie kompletnie jednym, jedynym krokiem, skierowanym w moją stronę, który zmniejszył dystans pomiędzy nami. W ten sposób, że natychmiast poczułam ten charakterystyczny zapach jego perfum, szamponu i nutki czegoś, czego określić nie potrafiłam, a co najprawdopodobniej działało najbardziej odmóżdżająco. A jeśli dodać do tego ciepło jego ciała, zbliżającego się do mnie nieubłaganie, w momencie, gdy Harry zdecydowanie ułożył swoją dłoń na mojej talii, mogłam już na dobre pożegnać się z logicznym rozumowaniem.

Natychmiast kolejna fala gorąca zalała całe moje ciało, które zresztą już nastawiło się na funkcję "UCIECZKA". Niestety, nie mogłam jej realizować, gdyż niewielki fragment mózgu podpowiadał mi, że to całkiem przyjemne. Poza tym, coś mi się w nogi zrobiło, gdyż nagle zrobiły się jak z galarety. Zwłaszcza gdy Harry pewnie przybliżył swoje usta do mojego policzka i obdarzył go przelotnym, chociaż cholernie słodkim pocałunkiem. A mi natychmiast ustały wszystkie funkcje życiowe. Nie wyłączając oddychania...

Ehh, to wszystko będzie trudniejsze, niż myślałam.
...

Cholera jasna...

Nie dość, że moja głowa jak na złość przywoływała każdy szczegół mojego snu do mej pamięci, nie dość, że obecność Harry'ego tylko to potęgowała (że nie wspomnę o tym, jak mi się słabo zrobiło, gdy chłopak przez przypadek mnie dotknął), to jeszcze i moja podświadomość musiała mi grać na nerwach.

No to chyba jest powszechnie znany przypadek... Nie muszę więc chyba tłumaczyć jak można się wkurzyć, gdy jakaś wredna piosenka przypałęta się do głowy, a człowiek próbując się jej pozbyć tylko jeszcze się w niej zagłębia, prawda.? Chyba każdy przeżył to chociaż raz. I niestety, ja to przeżywałam w tym momencie.

Idąc obok Harry'ego, wcale nie ramię w ramię. Ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed sobą. Z rękami w kieszeniach. Z poczuciem winy, zakorzenionym gdzieś w moim wnętrzu. I galerią nieprzyzwoitych obrazów w głowie, potęgowanych słowami piosenki, która kołatała się po wnętrzu mojej mózgownicy...

Słowo daję, przeklinam dzień w którym pierwszy raz usłyszałam o Zero procent i zakochałam się w głosie Kamila Franczaka. Bo to właśnie ten jego cudownie melodyjny głos błąkał się po mojej głowie, pobudzając ją do dalszych rozmyślań nad scenami ze snu. No bo...

"Chcę tylko jeszcze raz przy tobie zasnąć i przy tobie obudzić się.
Chcę czuć twój oddech na karku moim
I spijać słowa z twoich ust..."

Czy tu trzeba cokolwiek tłumaczyć.? Wystarczył mi cień  rzucony na taką dwuznaczną tematykę, a przed oczami już stawał mi Harry, całujący bez opamiętania...
STOP.!

Nie myśl o tym, nie myśl o tym, nie myśl o tym, nie myśl o tym.!

Skup się na teraźniejszości, no już... Co było to było, nie warto wspominać.

Wzięłam głęboki oddech, próbując utwierdzić się w tej myśli jak najmocniej. I może by mi się to nawet udało, gdyby nie Harry i jego genialne pomysły...

- Wydaje mi się, albo jesteś dziś wyjątkowo milcząca... - po uwieńczonej wieczorem ulicy rozległ się jego niski, chrapliwy głos, który był tak zbliżony do tego... NIEWAŻNE.! Poza tym tamten mówił coś zupełnie przeciwnego...
- Ja... Eeeem... Nie. - mruknęłam cicho, zatapiając spojrzenie w chodniku przed sobą. Wiem, to było niekulturalne, ale zwyczajnie nie miałam odwagi spojrzeć na Harry'ego. Byłam pewna, że gdybym już to zrobiła, on w sekundę odgadłby wszystkie moje myśli i zwyczajnie zabił śmiechem. Całe szczęście nic takiego się nie wydarzyło...
- Stało się coś.? Serio pytam. - zamiast tego, jego głos z uwodzicielskiego, przybrał bardziej troskliwy charakter. I nawet gdzieś wewnątrz mi się jakoś tak przyjemnie ciepło zrobiło. I po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie w ten winny sposób. Ale to i tak nie trwało zbyt długo...
- Eeeem... Nie. - gdy przyszło tylko co do czego, wyrzuty sumienia wróciły na miejsce, blokując wiele z moich funkcji życiowych. W tym i logiczne porozumiewanie się. Bo czy mogłam się skupić na wypowiedziach, skoro w głowie miałam tylko "niech uniosę się".?!
- Teraz to mam deja vu... I to poważne. - najwyraźniej Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić, gdyż jak zwykle stać go było na prowadzenie, przynajmniej z nazwy, normalnej rozmowy.
- Po prostu... Eeeem... - zacięłam się, zaatakowana znikąd kolejnym wersem tej jakże cudownej piosenki.
"Rękę mą, ręką swą ogrzej też,
daj mi czuć, siebie czuć, zrobię to, co chcesz."
 - Gdzie idziemy.? - starając się jakoś zdusić ją w głowie, zmusiłam się do wymyślenia jakiegoś sensownego powodu do zmiany tematu. Bo chociaż w rozmowie to działało, tak na myślenie nie pomogło. Nadal sceny, nadal piosenka, nadal frustracja.
- Dobra, znowu to dziwne uczucie... - najwyraźniej nie tylko mi było niewygodnie, sądząc po zmarszczonym czole Harry'ego, którego dopatrzyłam się kątem oka. Bo przecież wcale na niego nie patrzyłam, prawda.? Dobra, tylko troszeczkę... Spod grzywki. To się nie liczy. - A najgorsze jest to, że nie mam nic nowego do powiedzenia. - dostrzegłam jak Harry wzrusza ramionami, przyjmując zrezygnowaną minę. A jego wypowiedź natychmiast przywołała wspomnienie naszej pierwszej randki.
- Idziemy coś zjeść.? - zapytałam nieśmiało, natychmiast kojarząc fakty. Jak się okazało, bardzo skutecznie...
- Bingo. - Harry natychmiast się rozpogodził, posyłając mi jeden z tych swoich firmowych uśmieszków. Którego wytrzymać już nie mogłam. Natychmiast opuściłam głowę, czując wewnątrz to dziwne palenie. I nawet głębokie oddechy nie pomagały mi tego ugasić. - Mam nadzieję, że jedzenie trochę cię rozrusza. Podobno to działa.
...

Okej, ja wiem, że dziewczyny mają te swoje humorki, dziwne dni i nie wiadomo co jeszcze, ale to to już była jakaś przesada. Zdążyłem się już oczywiście przyzwyczaić do tego, że Lou nie papla jak opętana (i dzięki Bogu, bo kto by tego wysłuchał), ale w ostatnim czasie udało mi się ją trochę rozgadać. Więc co do cholery jej się dzisiaj stało.?
Siedziała jak kołek, słowem się nie odzywała, patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie, a jak tu szliśmy wyraźnie starała się omijać mnie tak, żeby mnie nie dotykać. No może ja geniuszem w sprawach kobiecej psychiki nie byłem, ale jednak coś było na rzeczy... I to było coś zdecydowanie dla mnie niekorzystnego.
Próbowałem dopatrzeć się jakichś zaciśniętych warg, błyskawic w oczach i innych znaków ostrzegawczych, świadczących o tym, że zrobiłem coś nie tak i teraz tylko muszę się domyślić co. Ale oczywiście niczego nie zauważyłem... Mogłem sobie tylko pogratulować spostrzegawczości. Ale co ja poradzę, że ta dziewczyna była chyba jakoś inaczej skonstruowana.? Żadne zasady nie działały. Nawet te, które Gems kiedyś próbowała mi przekazać, chcąc wpoić mi różne uniki wobec dziwnego zachowania dziewczyn. Najwyraźniej z marnym skutkiem, skoro teraz działo się jak działo. A ja naprawdę nie chciałem już wracać do punktu wyjścia...

- Dobra... - westchnąłem, patrząc na nią uważnie, jakby to miało pomóc w przyciągnięciu jej wzroku. - To jakaś kara.? Zmowa milczenia.? - cholera, nie pomogło. Lou nadal perfidnie omijała mnie wzrokiem, wbijając spojrzenie w swoje dłonie, które cierpliwie trzymała na kolanach. Wyglądałaby nawet i spokojnie, gdyby nie ta panika w jej oczach... Styles, poważnie się zastanów co zbroiłeś. - Mówisz mniej niż zazwyczaj... - zmarszczyłem brwi, a we własnym głosie dosłyszałem się poczucia winy. No trudno się było tego pozbyć, skoro od tej jej postawy miałem ochotę przyznać się do każdego błędu jakikolwiek, kiedykolwiek popełniłem.
- Ja po prostu... Po prostu... Eeeem... - zaczęła cicho i tylko dzięki poruszającym się ustom, domyśliłem się, że w ogóle coś mówi. A sens wyłapałem tylko dlatego, że chyba zaczynałem już czytać z ruchu jej warg. Dziewczyna zarumieniła się przy tym, jak to ona, mając na twarzy wypisane ewidentne wahanie. Słowo daję, teraz oddałbym milion za jej myśli. Bo coś tak czułem, że słowami tego od niej nie wyciągnę... - My wczoraj byliśmy w kinie, prawda.? - wypaliła w końcu, patrząc na mnie niepewnie. Ale w ogóle.! Tylko, że o czym ona...?
- Szczerze ci powiem, że takiego pytania to ja się w ogóle nie spodziewałem. - przyznałem i wyszczerzyłem się jak głupi, praktycznie wzdychając z ulgą. Poczułem się zupełnie tak, jakby wielki kamień spadł mi z serca, a na jego miejscu pojawiło się cudowne ciepło. No w końcu na mnie popatrzyła.! I zabrzmiała przy tym tak bardzo w swoim stylu... Mogłem nawet zaryzykować stwierdzenie, że wszystko wracało do normy. Oczywiście jak na nią... - Ale tak. Z tego co pamiętam oczywiście.
- A potem...? - kolejne pytanie, którego musiałem się domyślić. Co nie było znowu takie łatwe, przez to jej wieczne opuszczanie głowy. Ale czego się nie robi dla chwili rozmowy.? Poza tym, umówmy się, z tym rumieńcem na twarzy, wiecznie błyszczącymi oczami i zagryzioną dolną wargą wyglądała tak, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu. A gdy u niej udało mi się wywołać taki stan, czułem się, jakbym wygrał co najmniej milion w totka. Rozkręcanie jej w rozmowie było chyba najprzyjemniejszą rzeczą, przy jakiej do tej pory musiałem się wysilić. A lepszej nagrody, niż jej uśmiech, nie mogłem sobie za to wymarzyć.
- Potem akcja z gumą, jeszcze potem grzecznie odprowadziłem cię do domu... - wyszczerzyłem się, z nieukrywaną przyjemnością obserwując jak dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Już sekundę później znów na mnie spojrzała, po czym znów uciekła tym spanikowanym spojrzeniem w dół. Takie droczenie się z jej nieśmiałością na swój sposób było nawet zabawne. I urocze w oglądaniu. Dlatego też nie szczędziłem w głupich uwagach i podtekstach. Grunt to trochę ją zdeprawować, prawda.? - Jeśli jednocześnie umawiasz się z innymi i nie wiesz co robiłaś na której randce, to lepiej mi to powiedz teraz. - nie spuszczając z niej wzroku, oparłem dłonie na stoliku, nachylając się w jej kierunku. I tylko obserwowałem jej proces myśleniowy, gdy to z takim zaangażowaniem wpatrywała się przed siebie, a na jej czole pojawiła się delikatna zmarszczka, oznajmująca wahanie. Tylko czekać aż coś powie... a raczej wyszepcze.
- Czy mogę przyjąć zamówienie.? - zanim jednak Lou zdążyła się przemóc, do naszego stolika podszedł kelner i dziwnym trafem zaszczebiotał swoim piskliwym głosikiem tuż obok dziewczyny. Mojej dziewczyny. Czy do cholery nie widać, że przyszliśmy tu razem.?!
"A bo jego to obchodzi" - odezwało się coś z tyłu mojej głowy. Ale miało rację. Koleś traktował mnie jak powietrze, skupiając całą swoją uwagę na, nadal cholera mojej dziewczynie.
"No przyjrzyj się Styles. Tak to się robi." - to coś wypowiedziało się znowu, gdy ta nędzna kreatura posłała Lou jakiś durnowaty uśmieszek.
"Najwyraźniej nie taki durnowaty..." - wredny głos natychmiast się wtrącił. Ale znowu miał rację. Bo czy w przeciwnym razie Lou stać było na najbardziej naturalny uśmiech, jakikolwiek widziałem w jej wydaniu.? Uśmiechnęła się... tak... cholera... po prostu.! Ja musiałem stawać na rzęsach, żeby chociaż cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy, a on sobie tak po prostu przychodzi i...
Zaraz.
Czyli, że ze mną coś jest nie tak.?
"No raczej, skoro to do niego się uśmiecha." - tylko jeszcze bardziej się wkurzyłem. Automatycznie założyłem ręce na piersi, zaciskając szczękę, żeby przypadkiem kulturalnie mi się nie wyrwała odpowiedź na jego pytanie. Tak, miałem ochotę mu powiedzieć, żeby s... się oddalił w podskokach. Ale zamiast tego spojrzałem na niego, próbując zrozumieć co on ma, czego ja nie mam. I jedyne co rzuciło mi się w oczy to plakietka z jego imieniem.
Riley.
Serio.? Bardziej babskiego imienia już nie było.?
"Gdyby Lou patrzyła na imię, nie wodziłaby za nim wzrokiem w tę i z powrotem". - no dobra, teraz to już miałem tego naprawdę dosyć. Natychmiast podziękowałem Riley'owi i z satysfakcją patrzyłem jak blondyn się oddala. Tylko, że satysfakcja natychmiast zamieniła się we frustrację, gdy zauważyłem, że Lou cierpliwie odprowadza gościa wzrokiem.

No cudownie, Styles... Bardzo pięknie...
...

Nie miałam odwagi patrzeć na Harry'ego. Po prostu czułam, że to mnie przerasta. Wiedziałam, że gdy chociażby przelotem spojrzę na te jego układające się w fantastycznym nieładzie włosy, na te jego magnetyczne, szmaragdowe oczy, czy jakąkolwiek inną partię jego twarzy, już zupełnie stracę kontakt z rzeczywistością.

Cały wieczór wystawiał mnie na próby. Cały wieczór. Ogłupiał zapachem, dotykiem, tym spojrzeniem, które wyraźnie na sobie czułam. Ogólnie całą swoją (zbyt bliską) obecnością.

A co ja miałam robić w takiej sytuacji.? Podczas, gdy w mojej głowie nadal widniały te wszystkie sceny ze snu.? I czując ten żar w żyłach w każdym momencie, kiedy to Harry przypominał mi o swojej (zbyt bliskiej) obecności.? Całą silną wolą próbowałam odsunąć od siebie myśl, że skoro on już tu był, to wszystko można byłoby powtórzyć w rzeczywistości. Tylko, że cholera jasna, to napawało mnie tylko jeszcze większym przerażeniem.

Bo przecież ja wcale...!

Ehh. Chyba już wiem jak się czuje człowiek doszczętnie sfrustrowany. I nie chodzi mi tu o...

Dobra, nieważne.

Ważne było to, że byłam właśnie w trakcie piątej randki z Harrym i zamieniłam z nim ledwie kilka słów, w dodatku takich zupełnie bez sensu. Poza tym ignorowałam go jak tylko mogłam, już większą uwagę poświęcając kelnerowi, który dziwnym trafem często kursował na trasie, gdzieś obok naszego stolika. I zawsze się uśmiechnął, gdy przechodził obok mnie.

Nie powiem, sympatyczny chłopak. Miał fajny uśmiech, niebanalnie ułożone blond włosy, miłe, brązowe spojrzenie, zaakcentowane siecią gęstych rzęs i słowo daję, że dopatrzyłam się fragmentu tatuażu, wystającego spod rękawa jego czarnej koszulki...
... oj, kogo ja chcę oszukać.? Okej, kelner był fajny, ale to nie on był moim problemem. Problemem był ten polokowany osobnik, który siedział naprzeciwko mnie i...
...i wcale nie pomyślałam o tym, że z problemami najlepiej jest się przespać. WCALE.!

Dobra, może mi ktoś po prostu powie jak mam się wyzbyć tego zboczonego myślenia.? Bo już naprawdę nie chcę mieć przed oczami półnagiego Harry'ego... To po dłuższym czasie bardzo męczące, zwłaszcza kiedy muszę przebywać w jego (zbyt bliskiej) obecności. Poza tym, czuję się z tym wszystkim potwornie winna, jakby... no nie wiem co jakby, ale wyrzuty sumienia, że w ogóle byłam w stanie pomyśleć o chłopaku z seksualnym podtekstem, wyżerały mnie od środka. I nie było mi z tym przyjemnie.

A najgorsze było to, że oprócz tej winy spowodowanej snem, czułam okropne wyrzuty sumienia, że i teraz ignoruję Harry'ego. Bo nawet wolę nie wiedzieć o czym on właśnie myślał... Chociaż...

Zmusiłam się do wyprostowania głowy i uniesienia jej lekko w ten sposób, że dyskretnie, zza linii włosów mogłam na niego zerknąć. I chociaż od razu zalała mnie fala tych wszystkich dziwactw, bardziej uderzyło mnie to, że chłopak przybrał taką minę, jakby co najmniej miał zaraz komuś przywalić. W dodatku te ręce założone na piersi, zaciśnięte pięści, które uwydatniły wiele żył na jego przedramionach...

No świetnie, swoim zachowaniem tylko go wkurzyłam, a mógł za to dostać niczemu winny kelner. Okej, może Harry i bójka to dosyć groteskowe połączenie, które nijak nie mogło przyjąć się w mojej wyobraźni, ale sądząc po tej jego minie... Cóż, nie wróżyła ona nic dobrego. Zwłaszcza, że Harry wodził za blondynem tak wściekłym spojrzeniem, że gdyby tylko mogło się zmaterializować, zmiotłoby go z powierzchni ziemi.

Natychmiast moje poczucie winy wezbrało na sile. Miałam wrażenie, że większe to już ono być nie może, a tu proszę... Jak to mówią, wszystko jest możliwe. Nawet to, że w jednej sekundzie człowiek może zmienić minę z kompletnie wkurzonej, na co najmniej czarującą. Bo czyż nie takiego wyrazu dopatrzyłam się u Harry'ego, gdy jego szmaragdowe spojrzenie utknęło w mojej twarzy.?

Ale nie mogłam się tak po prostu nad tym zastanawiać, gdyż te wszystkie demony ze środka natychmiast obudziły się do życia, potęgując wyrazistość snu w mojej głowie. A w owej sytuacji nie było to uczucie, którego najbardziej bym pragnęła...

- Wychodzimy.? - głos Harry'ego, dosyć niespodziewany, wydał mi się nagle tak daleki, jakby zza ściany. Ale jednocześnie zbawienny. Bo chociaż jego słowa wcale nie oznaczały końca randki, ja uczepiłam się ich jak jakiegoś koła ratunkowego. Takiego, które odholuje mnie z dala od Harry'ego i pozwoli na chwilę oddechu.

Nie miałam jednak siły, by się odezwać. Toteż kiwnęłam niepewnie głową, jednocześnie już podnosząc się z krzesełka. Harry, jak sądzę poszedł w moje ślady, chociaż pewna nie byłam. Kawiarnia, ta sama co przy pierwszej randce, była tak samo zatłoczona. Więc muzyka i donośne rozmowy gości skutecznie tłumiły wszelkie inne odgłosy, takie jak na przykład szuranie krzeseł. Ale krótkie zerknięcie na Harry'ego upewniło mnie w moich przypuszczeniach i nim się zorientowałam, szłam już obok chłopaka między stolikami, kierując się do wyjścia.

Czułam napływającą do mojego mózgu ulgę. Dlaczego.? Sama nie wiem. Po prostu już przeczuwałam koniec randki, koniec zamartwiania, koniec Harry'ego (przynajmniej na czas najbliższy). W głowie już miałam idylliczną wizję moich wakacji od Stylesa, kiedy to leniłam się w pokoju z książką, nie siedząc jak na bombie i nie oczekując jakiejś wiadomości od chłopaka.

Scena była tak przyjemna, że na moment zapomniałam nawet gdzie jestem. I przede wszystkim z kim. Dopiero jakiś ruch po mojej prawej przywrócił mnie do rzeczywistości. Niestety, tej gorszej. W której na każdą inicjatywę Harry'ego reaguję głęboką paniką. Więc jak niby miałam zareagować, gdy ręka chłopaka niespodziewanie wylądowała na moich plecach, kiedy to przepuszczał mnie w drzwiach.?

W jednej sekundzie odskoczyłam od Harry'ego gdzieś na prawą. I to tak niefortunnie, że natychmiast wpadłam na coś niezidentyfikowanego, przydzwoniłam głową o coś twardego, a coś ostrego, zimnego i najprawdopodobniej metalowego otarło mi się o ramię. Tego ostatniego było chyba jakoś dużo, bo nim się zorientowałam, zarówno korytarz, jak i salę ogarnął jeden wielki huk obijających się o podłogę naczyń i sztućców, pozostawiając po sobie jedną, wielką ciszę. A jakby tego było mało, moja równowaga zachwiała się znacząco, ale nim upadłam, czyjeś ramiona złapały mnie w talii. Bardzo mocno. Więc jakoś utrzymałam się na nogach.

Ale... Jezus Maria, co to było...

Całe zdarzenie przyjęłam z zamkniętymi oczami. Więc gdy tylko rumor ustał, salę wypełniała cisza, a ja trzymałam się na nogach, postanowiłam otworzyć oczy. Nie miałam jednak odwagi. Po prostu bałam się co mogę zobaczyć, zwłaszcza na twarzach ludzi, którzy widzieli całe zajście. Co ja mówię... I tak chodziło mi tylko o reakcję Harry'ego.

Więc nie czekając na nic, delikatnie przekręciłam głowę w prawo, gdzie wyraźnie czułem obecność osoby tak pewnie przytrzymującej mnie w talii. I dopiero tam odważyłam się na otworzenie oczu, chcąc wybadać czy Harry nie ucierpiał w tej mojej gramotaninie. No ale...

Jeden rzut oka na osobnika, który mnie trzymał wystarczył, bym spostrzegła, że to wcale nie był Harry. A raczej ten blond kelner, który aktualnie był w stanie głębokiego szoku. Nie inaczej niż Styles, którego natychmiast odnalazłam wzrokiem kilka metrów dalej. Ale oprócz szoku, jego mina wyrażała głębokie niezadowolenie i...

Natychmiast się zrumieniłam, opuszczając głowę. Wbiłam wzrok w to pobojowisko skorup po talerzach i innych takich, rozesłanych po całej podłodze. Już nawet nie było widać jej pierwotnej struktury, wszystko bowiem przykrywał ten bałagan. Który, nie da się ukryć, wywołałam ja.

Wiedziała to każda osoba zebrana w sali, gdyż czułam dziesiątki par oczu wbitych w moją osobę. I owszem, było mi z tego powodu strasznie niekomfortowo, ale na dobrą sprawę ich zdanie teraz najmniej mnie obchodziło. Zrobiłam z siebie idiotkę, nie pierwszy nie ostatni raz. Ale jak Harry musiał się czuć, niejako też będąc w centrum wydarzeń.?

Kurczę, teraz to ja się pięknie wpakowałam...
...

Cisza.
Cisza.
Cisza.
Jedna wielka cisza.

Cholera, nie było dobrze. Naprawdę nie było dobrze...

Zrobiłam z siebie kretynkę, jeszcze większą niż zwykle.
W miejscu publicznym.
Przy Harrym.

Okej, niby nie pierwszy raz, ale jednak coś było inaczej. I to bardzo inaczej... Przede wszystkim Harry był inny. Nie żartował ze mnie, z mojej niezgrabności, czy z reakcji ludzi. Okej, to bym jeszcze mogła w zasadzie przeżyć, ale... on nie mówił nic. Dosłownie słowem się nie odezwał. Nawet nie zmienił tematu, nie zaczął paplać o czymś innym. No nic.

Odkąd tylko wyszliśmy z kawiarni, szedł tylko obok mnie, z rękami w kieszeniach, z opuszczoną głową, trudną do zidentyfikowania miną i taką chłodną postawą... No nawet odległość między nami była większa niż zazwyczaj.!

Ja wiem, ja jestem bardzo niezdecydowana... Jeszcze pół godziny temu zaklinałam go w myślach, żeby się do mnie nie zbliżał. Ale jednak... Kij ze snem, to tylko moja chora wyobraźnia. Można ją jakoś ograniczyć, chociaż jeszcze sposobu nie znalazłam. Ale znajdę. Byleby ten chłód między nami zniknął...

- Usiądziemy na chwilę.?

Cholera... Nawet jego głos brzmiał inaczej. Jakoś tak zimniej, obco, niedostępnie... Mało sympatycznie. I nie ma chyba co ukrywać, że mi się to bardzo, ale to bardzo nie spodobało. Ale co miałam robić.? Nic więcej poza spojrzeniem na Harry'ego, który (stojąc o wiele za daleko) kiwnął głową na huśtawki, znajdujące się w samym centrum nikle oświetlonego pomarańczowymi światłami latarni placyku zabaw.

Posłusznie podążyłam za nim, okręcając się szczelnie bluzą. Nogi miałam dosłownie jak z waty, ale jakimś cudem udało mi się dotrzeć do jednej z huśtawek i spokojnie na niej spocząć. Bojąc się spojrzeć na Harry'ego, który, jak zorientowałam się po odgłosach, zajął huśtawkę obok, ujęłam w dłonie chłodny łańcuch tuż przy siedzisku, po czym zaczęłam się delikatnie bujać.

Miało mi to niby pomóc w uspokojeniu się, ale jakkolwiek było to przyjemne, tak teraz wielce zadowolona nie byłam. Dłonie mi się trzęsły, serce kołatało donośnie, krew szumiała mi w uszach, a poza tym zrobiło mi się tak jakoś wyjątkowo zimno... Czułam się niepewnie. Jakbym czekała na jakiś wyrok, czy coś w tym stylu... A cisza dźwięcząca mi w uszach, przetykana jedynie oddechami Harry'ego wcale nie pomagała w ociepleniu sytuacji... I jakby tego wszystkiego było mało, do oczu zaczęły ciskać się pojedyncze krople, których za żadne skarby powstrzymać nie mogłam.

Oj, nie było dobrze...

Ale nim zdążyłam nawet w myślach poprosić chłopaka, by w końcu się odezwał, jego głos rozległ się głębokim echem po opuszczonym placu, jeszcze przez parę chwil dźwięcząc groźnie w moich uszach, jakby moja głowa próbowała go dobrze przetrawić...

- Chyba powinniśmy przestać się spotykać.


***
No dobra, mam nadzieję, że nikt teraz na mnie nie szykuje siekiery... Ale musiałam, plan zawarty w moim magicznym notatniku jest święty i wypadałoby go realizować. Poza tym... Była kolejna randka.? Była xx. Owszem, troszeczkę inna, ale mam jednak nadzieję, że przyjmiecie ją z równym entuzjazmem jak te wcześniejsze i mi się za to nie dostanie. Bo przecież trzeba trochę urozmaicenia, prawda.? :)

Poza tym, wedle życzenia szanownych państwa, przedłużyłam rozdział. Na krótkość proszę więc nie narzekać xx. No i jak obiecałam, jest nowa perspektywa. Kiedyś, jedna z czytelniczek napisała mi w komentarzu, ze zastanawiała się o czym Harry tak intensywnie myślał i to generalnie było motorem tego pomysłu z nową perspektywą. Wtedy pomysł wydał mi się ciekawy, ale jak przyszło co do czego... strasznie ciężko mi się to pisało. Owszem, nigdy nie umiałam dostatecznie dobrze wcielić się w rolę faceta, ale kij... Jakoś to poszło xx. Mogę mieć tylko nadzieję, że będziecie dla mnie łaskawe, gdyż to był mój pierwszy raz. Potem zacznę się rozkręcać xx.

Oczywiście dziękuję za wszystkie komentarze, jakimi obsypujecie mnie pod rozdziałami. Uwielbiam czytać Wasze spostrzeżenia . Niekiedy nadają nowy tor moim pomysłom i zmuszają mnie do wymyślania nowych scen. Co jest genialne xx. Mam nadzieję, że i tym razem będę miała przyjemność czytać Wasze uwagi, gdyż jestem ich wyjątkowo ciekawa xx. I jeśli nie sprawiłoby to nikomu problemu, chciałabym, abyście podzieliły się ze mną planami na 30. Bo jakby nie patrzeć to okrągły rozdzialik. No i przyznacie, 29 niebanalnie zakończona... xx.

A jeśli ktoś miałby pytanie do bohaterów, czy też do mnie, dodałam nową zakładkę, PYTANIA. Serdecznie zapraszam xx.


KOCHAM WAS ;*

piątek, 19 lipca 2013

dwadzieścia osiem.

Okej, coś na początek.



Zacznijmy od piosenki, z którą nie mogę się rozstać od kilku dni. Znowu, bo już przeszłam na nią fazę, a teraz... Wiem, Blaine też się tam pojawia, no ale... Może akurat się Wam spodoba.




Nie ma co ukrywać, ten rozdział przyszedł mi z wielką trudnością. Może i jestem nadwrażliwa, ale Cory... Jakoś mnie to wytrąciło z równowagi. I humoru. Być może dlatego rozdział wyszedł jaki wyszedł... Ale przecież obiecałam nie narzekać, prawda.? Poza tym, w tym tygodniu skupić się na fajnym pisaniu nie mogłam. Za to siedziałam w sieci, skacząc od strony do strony o Glee. Tak jak to robiłam te dwa lata temu, zanim strony o Glee zmieniłam na strony o chłopakach. I wiecie na co trafiłam.?







 Uznałam, że jak na obecną tematykę, zdjęcia całkiem tu pasują. Poza tym, nie sądziłam, że chłopaki interesują się Glee. Owszem, ekipa występowała w którymś z odcinków ich X Factora, ale przecież... Cóż, w zasadzie tylko Niall... No dobra, nie będę się nad tym rozwodzić. Zatrzymam to dla siebie, chociaż jest mi przykro.



Ale narzekać nie będę. Postanowiłam się skupić na pozytywach. Chyba lepiej jest nosić w sobie miłe wspomnienie po kimś, nawet jeśli się go nie znało, niż zadręczać myślą, że już go nie ma, prawda.? Oczywiście takie "kruche dni" najdą mnie pewnie nie raz i nie dwa, ale jednak postanowiłam pozostać przy tym, z czym Cory/Finn zawsze mi się kojarzył. Pomijając niezgrabność, pomyślałam oczywiście o radości, jaką sprawiało mi patrzenie na jego próby taneczne. Kto nie oglądał... dwumetrowa pierdoła mówi sama za siebie xx. Nie da się ukryć, jego dziwactwa zawsze rozśmieszały mnie do łez. Chciałam przez to znaleźć swoją ulubioną scenę z nim w roli głównej, ale nie dało rady. Za dużo tego jest xx. I chociaż szalenie żałuję, że już więcej takich nie będzie, jestem jednak szczęśliwa, że przez te trzy lata miałam okazję napatrzeć się na wiele zabawnych sytuacji z jego udziałem. Zdecydowanie ich nie zapomnę xx. Zawsze będą gdzieś tam we mnie i... cóż. Nie wiem jak zakończyć tą myśl i płynnie przejść do następnej, więc jeśli pozwolicie po prostu podziękuję tutaj Cory'emu, że przez trzy lata pozwalał mi oderwać się od rzeczywistości, przyciągając moją uwagę w Glee. To zdecydowanie już na zawsze zostanie ze mną ♥.



Okej, obiecuję już Was tym nie zadręczać. Jest mi lżej, że mogłam się podzielić tym, co mi leży na wątrobie, ale rozumiem, że Was mogę tym samym zanudzać. Więc przechodząc do Piekarni... Chyba mogę się pochwalić.? Otóż dwudziestki ósemki nie dodaję już jako Lou, zdajecie sobie z tego sprawę.? Rozdział 28 dodałam już jako przyszła studentka Dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Czyli, mówić krótko... Dostałam się na studia i mogę odetchnąć z ulgą. Jestem z tego jak najbardziej zadowolona, chociaż trochę nie mogę w to uwierzyć. No ale co tu dużo mówić, nareszcie mogę spokojnie czerpać z wakacji i nie czekać na żadne wyniki. W końcu skupię się na pisaniu xx.



A skoro o pisaniu mowa... Obiecałam nie narzekać, więc siedzę cicho. Ale co by nie mówić, pisało mi się trudno, generalnie z powodu przygnębiającej wiadomości o Corym. Ale udało mi się w końcu zawrzeć tu wszystko, co chciałam, więc chyba nie jest tak tragicznie, prawda.? Jak na zaistniałe okoliczności...



Poza tym, chciałam wszystkim podziękować za wsparcie w moim małym dołku. Naprawdę nie sądziłam, że kogoś to obejdzie, a tu dostałam miłe słowo od Was, od znajomych. Czego się nie spodziewałam, bo nawet nie pomyślałam, iż czytając o tej tragedii będą w stanie pomyśleć, że mi jest smutno. Ale dostałam tyle wiadomości, żebym się trzymała, że... poczułam się w końcu nieco surrealistycznie. Co nie zmienia faktu, iż to wszystko było szalenie miłe :). Więc dziękuję wszystkim, którzy chociażby jednym słowem podnieśli mnie na duchu ♥.



Jesteście kochane.! :*



A teraz zapraszam na tą pozbawioną sensu dwudziestkę ósemkę...

***

 Oficjalnie: Dwadzieścia osiem.


  - Cześć. - ten dawno słyszany przeze mnie głos, zmroził mi krew w żyłach. Tak więc stałam teraz na progu jak wryta, równowagę łapiąc tylko dzięki stanowczemu podtrzymywaniu się drzwi, a moja szczęka niemalże dotykała podłogi, gdy ja intensywnie zachodziłam w głowę... DLACZEGO PRZEDE MNĄ STOI QUINN.?!
- Eeeem... Cześć. - odblokowałam się dopiero po kilku dobrych sekundach, mrugając powiekami, jakby to w jakikolwiek sposób miało mi pomóc. Bo nie pomogło. W głowie nadal miałam jeden wielki kocioł, spowodowany obecnością blondynki na schodkach przed domem mojego ojca.

Bo przecież... Czy nie byłyśmy w stanie głębokiej wojny.?

- Mogę wejść.? - sądząc po pytaniu, najwyraźniej nie. Zwłaszcza, że postawa Quinn nie wyrażała tego, co od kłótni w szkole chciała mi dać do zrozumienia. Nie było pogardy, złości, wrogości. Zamiast tego miałam przed oczami skruszoną, zgarbioną dziewczynę, która mówiła strasznie cicho i niepewnie, unikając przy okazji mojego wzroku. No jakbym zamiast Quinn, widziała siebie.!

Niestety, to nie działało na obie strony. Nie przyjęłam bowiem tej pewnej postawy blondynki, która zawsze wiedziała co powiedzieć. Bo ja nie miałam pojęcia o czym miałabym w takiej sytuacji z nią rozmawiać. Owszem, ta kłótnia nie była dla mnie zbyt przyjemna, wiele razy przebrnęło mi przez myśl, że mogłybyśmy się pogodzić, że chciałabym z nią porozmawiać, poradzić się, zapytać o niektóre zasady i tajemnice randkowania... Ale przecież mnie nie było stać na pierwszy krok, a Quinn była zawzięta. Przyjęłam więc, że z pogodzenia się raczej nic nie będzie, zwłaszcza, że mój misterny plan umówienia Quinn i Harry'ego na randkę, spalił na panewce. Więc co by nie mówić, aktualnie to ja byłam zszokowana.!

- Ale... - zaczęłam, nie bardzo wiedząc jak obrać w słowa to, co przed chwilą z taką łatwością przebrnęło mi przez myśl.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała ze mną gadać. - nie musiałam jednak trudzić się nad szukaniem odpowiednich słów, gdyż Quinn z tą starą dla siebie lekkością przerwała moje niepewne wywody. - Zachowywałam się jak kretynka i...
- Wejdź. - tym razem to ja weszłam jej w słowo. Trochę niespodziewanie dla siebie, ale skoro już się zaoferowałam, przysunęłam się do drzwi, tym samym odsłaniając wejście do domu. Bo w zasadzie rozmawianie na schodach w wietrzną, deszczową pogodę zbyt przyjemne nie było...
- Dzięki. - Quinn najwyraźniej miała to samo zdanie, gdyż uśmiechając się niepewnie, zrobiła kilka kroków naprzód, wchodząc do korytarza i jednocześnie zdejmując swój brązowy, z pewnością bardzo modny płaszcz, pod którym kryły się super wyszczuplające czarne rurki, dopasowaną, idealnie podkreślająca jej figurę kremową bluzkę, na którą narzucony był czarny, delikatny sweterek. Jeśli dodać do tego delikatny makijaż, ja w swoim naturalnym wydaniu, w szortach i jakiejś koszulce o trzy rozmiary za dużej, poczułam się jak kocmołuch. Przez co moja nieśmiałość znacznie się spotęgowała. Co nie umniejszyło jednak wpojonych od dziecka zasad dobrego wychowania, gdyż już po chwili nieśmiałym gestem skierowałam Quinn do swojego pokoju.

A idąc za nią, zastanawiałam się, czy zapraszanie jej do siebie było na pewno dobrym pomysłem...

Ociągałam się, a jakże. Szklanek szukałam tak, jakbym nie wiedziała gdzie są, sok nalewałam dwa razy dłużej, niż to było normalne... Ale co miałam robić.? Zaproponowanie Quinn czegoś do picia było jedyną szansą na ucieczkę od konfrontacji, po której nie wiedziałam czego się spodziewać. A naprawdę chciałam odwlec ją w czasie, żeby... żeby...

No dobra, nie wiedziałam dlaczego, ale rozważnym powodem było przynajmniej pomyślenie nad tym, co mogłabym powiedzieć, prawda.? Szkoda tylko, że rozsądny czas na nalewanie soku już mi się skończył i powinnam wracać na górę, nim Quinn zacznie coś podejrzewać i zejdzie do kuchni. A ja przez cały cenny czas nic nie wymyśliłam...

Na górę ruszyłam więc z dwiema szklankami w ręku i narastającym niepokojem, połączonym z poczuciem winy. W zasadzie guzdrałam się jak mogłam, by jak najdłużej odwlec moment wejścia do pokoju i spotkania z blondynką. Bo nie wiedzieć czemu, rozmowa z nią nie była przyjemną wizją. Wiadomo czego miałam się spodziewać.?

No sorry, najpierw mnie opieprzyła za coś, czego nie zrobiłam. Potem wywołała bójkę. Na koniec ignorowała przez długi czas, jasno dając mi do zrozumienia, że widywać się nie chce. A teraz co.? Tak po prostu przychodzi i chce porozmawiać.? O czym, przepraszam.? Kompromisie względem Harry'ego.? Tak, już słyszę jak proponuje, że w dni nieparzyste to ona będzie się z nim umawiać...

Ale nie miałam jednak zbyt wiele czasu na ironię myśleniową, gdyż chcąc nie chcąc, dotarłam w końcu do swojego pokoju i z westchnieniem niepewności, wkroczyłam do niego nieśmiale. Starałam się nie patrzeć na Quinn, skupiając wzrok przed swoimi stopami, ale gdzieś po drodze udało mi się na nią spojrzeć. Siedziała na moim łóżku, niepewna, jakby skulona, najprawdopodobniej rozmyślając nad czymś intensywnie. Nie doczytałam się jednak tematu pojawienia się tej głębokiej zmarszczki na środku czoła, gdyż szybko przemieściłam się na tyły pokoju, tracąc ją z oczu. I tylko czując jej obecność za plecami, podeszłam do biurka, stawiając na jego blacie dwie szklanki, co rozniosło się po cichym pokoju natychmiastowym echem.

Zastanawiając się co mogłabym powiedzieć, pozwoliłam sobie na niekulturalność i nadal tyłem do Quinn, oparłam się ciężko dłońmi o blat biurka, czując ciężar sytuacji na plecach. I nie wiedząc jak z niej wyjść, po prostu czekałam.

- Przepraszam. - cichutkie westchnienie, przypominające głos Quinn kazało mi odwrócić się i spojrzeć na blondynkę pytająco. Bo co by nie mówić, najpierw pomyślałam, że się przesłyszałam. Ale widząc niepewną minę Quinn, wpatrującą się we mnie ze skruchą...

Postradałam zmysły.?

- Słucham.? - wyrwało mi się niespodziewanie, ale ku wielkiej uldze dla mojego skołatanego ja. Bo chyba najłatwiej było zapytać, prawda.? Chociaż sądząc po minie Quinn...
- Za to w szkole po koncercie, za oskarżenia, za imprezę. - rzuciła już donośniej, chociaż jak na siebie, nadal o wiele za cicho. I nadal starannie omijała mnie wzrokiem, dopiero po swoich słowach, intensywnie wbijając we mnie to swoje zielone spojrzenie. - Przepraszam. To wszystko tak strasznie głupio wyszło.
- Eeeem... - teraz to ja uciekłam wzrokiem gdzieś w dół, niepewna co powiedzieć, gdzie patrzeć, co ze sobą zrobić.

Bo chyba... Stało się właśnie coś, czego nie oczekiwałam w najśmielszych snach.
Quinn mnie przeprosiła.! Sama z siebie.!
I wyglądała przy tym całkiem szczerze, więc ta myśl, że robi to tylko zgodnie z zasadą "Przyjaciół trzeba mieć blisko, ale wrogów jeszcze bliżej", wydała mi się kompletnie irracjonalna. Uwierzyłam jej, w stu procentach. I było mi z tym niemalże przyjemnie, co nie zmienia faktu, że sytuacja była krępująca, a ja się czułam cholernie niepewnie. Zwłaszcza, że nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że biorę udział w alternatywnej rzeczywistości, a ta cała sceneria jest rodem z jakiejś głupawej komedyjki o nastolatkach. Słowo daję, już nawet czekałam na moment, aż padniemy sobie z Quinn w ramiona, płacząc rzewnie i sypiąc słodkimi określeniami.

Ku mojej wielkiej uldze, nic takiego się nie stało. Oczywiście żadna nie ruszyła się nawet o milimetr, a pokój nadal ogarnięty był krępującą ciszą, przetykaną jedynie odgłosami tykającego zegara i pracą trybików w moim mózgu, próbujących ustalić co mądrego mogłabym w tej sytuacji powiedzieć.

- Byłam strasznie wkurzona, bo myślałam, że zrobiłaś to z premedytacją. - całe szczęście, Quinn wcale nie oczekiwała z mojej strony żadnych przemówień, gdyż sama się za to wzięła. A ja tym samym spojrzałam na nią spod grzywki, obserwując z niewiadomych przyczyn jej również skierowaną na mnie twarz, wykrzywioną w jakiejś niespotykanie rozżalonej minie. - Poza tym naprawdę mnie dotknęło, że uganiałam się za facetem tyle czasu, a tobie wystarczyła chwila, by stracił dla ciebie głowę. - słysząc te słowa, zarumieniłam się od czubka głowy, po palce stóp, niepewnie wbijając wzrok w podłogę. Chciałam jednocześnie wyprostować jej rozumowanie, ale zwyczajnie nie wiedziałam jak. Poza tym, Quinn wcale nie zamierzała przerywać wywodu. - To wyjątkowo ruszyło moją dumę. Ale nawet to nie tłumaczy mojego zachowania na imprezie...
- Czemu tu przyszłaś.? - spytałam wprost, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej. Wyprostowałam się przy tym znacznie, a więc i na dumne, pewne spojrzenie rzucone w stronę Quinn też było mnie stać. - Jeszcze kilka dni temu, jak mijałam cię na ulicy...
- Rozmawiałam z Chordem. - weszła mi w słowo, marszcząc brwi w dosyć niezadowolonym geście, jakby wspomnienie owej chwili było nieprzyjemne. Ale w tym momencie nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo przecież...

CHORD.?
Ten Chord, który uczy mnie grać na gitarze.? Który wie, że spotykam się ze Stylesem.? Który ma jakieś swoje naciągane teorie na temat mnie i Harry'ego.? Który nie potrafi utrzymać języka za zębami i często snuje te swoje wybujałe hipotezy.?
Jeśli to ten sam Chord, to dałabym głowę, że coś chlapnął...

- Co ci powiedział.? - wystraszona takim obrotem spraw, wytrzeszczyłam na Quinn swoje oczęta, jakby w jakikolwiek sposób to miało z niej wyciągnąć szczerą odpowiedź. Nie, żebym jej nie wierzyła, ale podświadomie z zaufaniem to wolałam się tak bardzo nie spieszyć...
- Wiem, że nadal cię uczy grać na tej gitarze, ale o tobie nic. - wyjaśniła, chociaż nie do końca jej w to uwierzyłam. Niby nie gadali o mnie, a jednak ona coś wie.?
- Nie rozumiem. - delikatnie pokręciłam głową, marszcząc przy tym brwi w zamyślonym geście.
- Gadaliśmy, od słowa do słowa zaczęliśmy się kłócić, aż nagle on zaczął wrzeszczeć, że jestem idiotką, egoistką i żebym w końcu zrozumiała, że świat nie kręci się wokół mnie. - wspomnienie owej chwili nie było chyba dla niej przyjemne, sądząc po tej skrzywionej minie, jaka wystąpiła na jej twarzy. Dlatego poczułam, że sprawa przybrała jakiś poważniejszy obrót, więc korzystając z tego, że znowu byłyśmy bliższymi koleżankami, postanowiłam jakoś wytłumaczyć Chorda. Przecież i on tak jakby był moim kumplem, prawda.? W każdym bądź razie na pewno teraz nie dałabym się wrobić w gadanie jaki to on jest podły...
- On... - zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć. Quinn natychmiast weszła mi w słowo.
- Wiem, ślepa nie jestem. - wzruszyła bezradnie ramionami, wywołując tym samym głębokie zdziwienie rozlewające się gdzieś po moim wnętrzu. Bo skoro wie, to czemu trzyma chłopaka na dystans...? - Ale to przecież kumpel mojego brata. Od dziecka mi się pałęta po mieszkaniu, przez większość czasu wkurzając... Sorry. - ni z tego ni z owego, ze zirytowanego, podniesionego tonu, przeszła w spokojniejszy, skruszony, spoglądając na mnie przy tym niepewnie. - Tu nie chodzi o mnie. Bo pewnie olałabym jego słowa, gdyby nie fakt, że ma rację
- Rację.? - zdziwiłam się, że Quinn mogłaby się zgodzić z kimś w kwestii własnej niedoskonałości. Zwłaszcza kiedy była prawdą...
- No przestań, nie musisz być uprzejma na siłę. - gwałtownie zarumieniłam się, kiedy skutecznie odgadła moje myśli. I z braku laku, oparta tyłem o blat biurka, poczęłam nerwowo pocierać ręce przed sobą. Całą postawą przyznałam tym samym, ze złapała mnie na gorącym uczynku. - Jestem wredną zołzą, która myśli tylko o sobie. Taki mój charakter. I przez to wszystko wynikła ta idiotyczna sytuacja.
- Chcesz powiedzieć, że...? - spojrzałam na nią spod grzywki, nie do końca wierząc w to, co się właśnie działo.

Bo czy Quinn mówiła właśnie o...?!

- Tak, biorę całą winę na siebie. - jej odpowiedź ścięła mnie niemalże z nóg. I jednocześnie poczułam się dziwnie wyjątkowo, bo skoro nawet Quinn postanowiła mnie przeprosić... - Poza tym... Serio.? Bójka o faceta.?
- Brzmi beznadziejnie. - przyznałam natychmiast, delikatnie unosząc kąciki ust do góry. Bo naprawdę brzmiało to kretyńsko.
- Bo jest beznadziejne. - Quinn pokiwała głową, przez co jej idealnie ułożone blond kosmyki zafalowały radośnie wokół jej głowy. Natychmiast straciłam całą pewność siebie, przypominając sobie o moich nierozczesanych włosach, związanych byle jaką gumką z tyłu głowy. Ale natychmiast wyrzuciłam z głowy myśli o kopciuszku, próbując skupić swoje myśli na najważniejszym - epokowym pogodzeniu z Quinn. - Ale my nie jesteśmy przecież beznadziejne prawda.? Szkoda by było tracić lato na kłótnie.
- No trochę tak. - kiwnęłam niepewnie głową, chociaż wewnętrznie zgadzałam się z nią pełnowymiarowo. Poza tym, nie ma co ukrywać, te całe przeprosiny wywołały u mnie niewysłowioną ulgę.

Mieć z powrotem Quinn jako sojusznika.? Nawet w kwestii ograniczonego zaufania i czujności, by aby nie podebrała mi faceta, brzmiało to fantastycznie.

Dobra, zapomnijmy o tym ostatnim zdaniu...

- Bo szczerze mówiąc, mam już dosyć Cindy i tej jej głupoty. - blondynka jednym ruchem poprawiła się na łóżku, przewracając swoimi zielonymi oczętami. Co znaczyło tylko jedno, tą skruszoną, niepewną Quinn już wyparła stara, pewna siebie, wygadana dziewczyna. Czyli między nami już było po staremu... No, przynajmniej według niej, bo ja do takiego tempa dostosowana nie byłam. - Nie ma co ukrywać, znam cię niedługo, ale to z tobą najlepiej się dogadywałam. A przez ostatni czas było mi trochę ciężko, bo chciałam z tobą o tym wszystkim pogadać. Ale nie mogłam się przełamać. - wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się do mnie sympatycznie, jakby ciesząc się, że to wszystko jest już za nią.
- Powinnaś chyba podziękować Chordowi. - korzystając z okazji, postanowiłam naświetlić jej sylwetkę chłopaka w najbardziej pozytywnym świetle jakim się dało. I sama siebie musiałam przekonywać, że to dlatego, iż Chord byłby mi za to wdzięczny...
- Na pewno, ale nie teraz. - Quinn prychnęła, na pół żartobliwym, na pół zmartwionym tonem, przyjmując przy tym odpowiednią miną. - Na razie jest śmiertelnie obrażony.
- Nie wyobrażam sobie tego. - zaśmiałam się delikatnie, kręcąc głową.

Bo Chord.? Najmilszy człowiek na ziemi.? Śmiertelnie obrażony.? Coś tu się nie zgadzało...

- Mi też nie przyszło do głowy, że on mógłby w ogóle na kogoś podnieść głos, ale... Na razie wolę się nie zbliżać. - blondynka podniosła dłonie do góry w obronnym geście, wywołując tym samym kolejne parsknięcie śmiechu z mojej strony. - Poza tym, mamy chyba trochę do nadrobienia, nie.? - opuszczając ręce i układając je na udach, przybrała już poważniejszą minę, przypatrując mi się uważniej.
- Ekhm... Chyba tak. - niepewnie kiwnęłam głową, jakoś tak automatycznie bojąc się rozmowy o tym, czego jeszcze na dobrą sprawę nie omówiłyśmy. O powodzie tych całych naszych kłótni. O Harrym.

Bo ona chyba nie zamierzała stawiać mi ultimatum: "jesteśmy pogodzone, ale z Harrym koniec".? Bo jeśli tak...
Dobra, szczerze to nie wiem co bym zrobiła.

- Czyli między nami jest już okej.? - całe szczęście, nic takiego nie wydobyło się z jej ust. A sądząc po miłym tonie, sympatycznym uśmiechu i takiej ogólnie przyjaznej pozycji, zaczęłam się przekonywać, że wszystko będzie dobrze. Musiałam się jedynie upewnić...
- Jeśli nie będziesz mnie prześladować za Harry'ego... - postanowiłam wykorzystać sytuację, na ściągnięcie tematu na ten właściwy. Bo chociaż wewnętrznie drżałam, że miałabym znowu poruszać z Quinn temat Harry'ego, co skończyć się mogło tragicznie, to jednak wolałam mieć to już za sobą. Poza tym, widząc rozbawioną minę Quinn, doszłam do wniosku, że nie jest tak tragicznie jak przewidywałam...
- Żartujesz.? - prychnęła rozbawiona, dzięki czemu moje ciała zalała kolejna fala nieopisanej ulgi. I nawet uśmiechnęłam się do wtóru. - Teraz, jak już wiem, że potrafisz świetnie bronić swojego faceta.? - posłała mi zawadiacki uśmieszek, przez który momentalnie się zarumieniłam.

Fakt, sama jeszcze niedawno określiłam Harry'ego tym mianem, ale nawet w moich myślach zabrzmiało to beznadziejnie żałośnie. Że nie mówiąc o tym, jaki charakter miała wypowiedź Quinn. Bo co by nie mówić, ja sobie do Harry'ego żadnych praw nie przypisywałam. No przynajmniej nie w tej chwili. Przecież między nami nic nie było, prawda.?

- Ale my nie... - chciałam jej to wyjaśnić, ale tak samo jak i inni, zwyczajnie mnie zbyła.
- Weź przestań. - machnęła ręką w protekcjonalny sposób, uśmiechając się delikatnie, chociaż w podobnym charakterze. - Jesteśmy sąsiadkami. Mam nawet okno na ulicę. Nie wciskaj mi kitu, że to, jak się całujecie pod płotem, to tylko moja chora i zazdrosna wyobraźnia.
- Ja... Eeeem... - zachłysnęłam się własną śliną, przybierając jeszcze głębszą odcień czerwieni na policzkach.

Bo czy Quinn właśnie dała mi do zrozumienia, że pół dzielnicy mogło sobie spokojnie patrzeć jak całuję się z Harrym.?! I wliczając w to ją, dziewczynę, która śmiertelnie się na mnie obraziłam, bo jakimś cudem Styles to ze mną chciał się umawiać, a nie z nią.?

O mój Boże...

- Nic nie mów. - blondynka zaśmiała się tylko cicho, co jednak wcale a wcale nie umniejszyło mojego zażenowania. Ale i nie pogłębiło, więc jeszcze nie było tak tragicznie. Zwłaszcza, że dziewczyna najprawdopodobniej nie miała mi tego za złe... - Owszem, na początku byłam aż zielona z zazdrości, ale wiesz co.? Nawet nie chodziło mi o niego, czy tam o was. Raczej o moją zranioną dumę. Po tej kłótni z Chordem sporo myślałam i właściwie Styles zupełnie mi wisi. - swoimi słowami i lekkim tonem jak najbardziej potwierdziła moje przypuszczenia. Tylko czy naprawdę ta bójka i godziny nie-gadania miały być wynikiem urażonej dumy.? Naprawdę Harry jej już nic nie obchodził.? Coś mi się nie chciało w to wierzyć...
- Ale...
- Nie, nie ma ale. - Quinn znowu mi przerwała, co przyjęłam z dziwnym zadowoleniem. Bo chociaż zazwyczaj nie lubiłam jak ktoś mi się wcinał w słowo, zwłaszcza, że mi ono przychodziło z trudem, ale zauważyłam, że jeśli chodzi o Quinn, to nawet za tym tęskniłam... - Możesz mi nie wierzyć, ale z tego co się napatrzyłam przez okno... - wyciszyła swój głos, marszcząc brwi w zamyśleniu. - Jezu, jestem jak stara Hillman... - pisnęła, wybałuszając oczy i zasłaniając czoło dłonią w zawstydzonym geście. A ja tylko prychnęłam śmiechem, słysząc legendy o miejscowej staruszce, ślęczącej dzień i w nocy w oknie, by podglądać sąsiadów. Wyobrażanie sobie Quinn, dziewczyny rozchwytywanej i wiecznie nieobecnej, w tej roli, było co najmniej absurdalne. - Ale chyba fajnie się dogadujecie, nie.? - natychmiast się wyprostowała, zmieniając temat na ten właściwy. Którego ja chyba nie chciałam z nią omawiać...
- Całkiem... całkiem nieźle. - niepewnie kiwnęłam głową, zastanawiając się do czego doprowadzi dyskusja z Quinn o mnie i o Harrym. Bo na podstawie wcześniejszych przeżyć, jakoś nie widziałam tego w różowych barwach...
- To widać. - blondynka jednak uśmiechnęła się sympatycznie, co pozwalało mi rozwiać swoje wątpliwości choć w małym stopniu.
- Eeeem. Dzięki. - mruknęłam niepewnie, marszcząc brwi, gdyż nie wiedziałam co mogłabym więcej powiedzieć w tym temacie. Na szczęście Quinn była bardziej obyta...
- Mi nie dziękuj. - wzruszyła bezwiednie ramionami, co wcale nie zabrzmiało arogancko, jeśli dodać do tego sympatyczny uśmiech goszczący na ustach idealnie pokrytych błyszczykiem. - Ja za to odpowiedzialna nie jestem. Ale powiem ci, że naprawdę fajnie razem wyglądacie.
- I nie jesteś zła.? - zapytałam wprost, mając już dosyć domyśleń i interpretacji jej min. Bo w czym jak czym, ale w tym to ja byłam raczej kiepska.
- Wiesz, że nie.? - odpowiedź Quinn trochę zbiła mnie z tropu, zwłaszcza, że sugerowała, iż nawet ona była zdziwiona takim obrotem spraw. - Widząc was po raz pierwszy pomyślałam raczej o tobie, i to w nie tak w zazdrości.
- A jak.? - zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad charakterem jej przemyśleń.
- Oh... - Quinn westchnęła tylko, przybierając męczeńską minę. Przez chwilę widziałam wyraźne wahanie na jej twarzy, które rozmyło się tak szybko i niespodziewanie, jak się pojawiło. Chociaż męczeńska mina została, spotęgowana jeszcze jakimś rozżalonym spojrzeniem. - On mieszka tu, ty mieszkasz w Polsce. W zasadzie nie siedzę w jego głowie, ale to przecież tylko facet, a oni są prosto skonstruowani. Pomyślałaś o tym, że dla niego to może być wakacyjny romans.? - spojrzała na mnie niepewnie, chociaż z troską, co właściwie w ogóle mnie nie obeszło.

Bo... co ona przed chwilą do mnie powiedziała.?

- Ale... Ja... Ja się... - zaczęłam się jąkać, czując dziwny ścisk gdzieś w mostku. Zupełnie tak, jakby obok siedział Harry i zmuszał mnie do rozmowy na górnolotne tematy. Ale bądź co bądź, Styles i tak był obecny w rozmowie, więc wszystko dało się jakoś wytłumaczyć. No może poza tym tematem, który rozpoczęła Quinn... - Ja nie chcę, żeby mi się od razu oświadczał i tak dalej... - wybroniłam się jakoś, starając się brzmieć naturalnie. Bo czułam się co najmniej jak z alternatywnej rzeczywistości wyjęta, mówiąc o czymś tak niedorzecznym jak... Nie, nawet powtórzyć tego nie potrafię.
- Wcale tego nie powiedziałam. - najwyraźniej tylko mnie ten temat nie leżał, gdyż Quinn zachowywała się zupełnie naturalnie. I jakby ignorowała moje dziwne zachowanie odnośnie niekomfortowego poczucia. - Ale ty jesteś tak... niewinna, że jesteś w stanie zakochać się w nim w pięć sekund. - tym zdaniem wywołała jeszcze głębszy rumieniec niż dotychczas.

Przecież nawet o związku nie mogło być mowy, a co dopiero o jakimś "zakochaniu".!
O nie, nie ma mowy, ja nie dam sobie niczego wmówić.
Nawet jeśli Quinn gęba się nie zamykała.

- ...spędzicie razem wakacje, będzie świetnie, a potem wrócisz do siebie i co.? On zostanie tutaj, przez moment uda wam się utrzymać kontakt i... koniec. On znajdzie sobie inną, a ty, na tyle, na ile zdążyłam cię poznać, będziesz się nad sobą użalać. I jeszcze bardziej się w sobie zamkniesz.

Nawet nie zarejestrowałam kiedy zdążyłam się wyłączyć i znów zaaplikować do rozmowy. Nie mogłam więc określić ile z wypowiedzi Quinn mnie ominęło, ale to, co do mnie dotarło wystarczyło. Wystarczyło, by z mojego mózgu zrobić jakąś niezdolną do przemyśleń papkę, będącą w stanie tylko wywołać ból głowy nadmiarem informacji i bezskuteczną próbą ich ogarnięcia.

Bo... Co ona mi tu.?

- Ja... - otworzyłam usta, gotowa w jakiś sposób się bronić, chociaż nie wiedziałam jak. Więc tylko umilkłam, patrząc wyczekująco na Quinn.
- Słuchaj, nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że się miedzy was mieszam. - blondynka zaznaczyła natychmiast poważnym tonem, że z mojej głowy od razu uleciały wątpliwości. - Naprawdę Harry mnie już nie obchodzi. Ale martwię się o ciebie, bo przecież jesteś w tym zielona. Ale jednocześnie kibicuje wam. Jak ktoś ma cię wyciągnąć z nieśmiałości, to właśnie on.
- Czekaj, bo się pogubiłam. - przymknęłam oczy i ściskając nasadę nosa, delikatnie pokręciłam głową. - Aprobujesz to, czy jesteś przeciwko.? - opuściłam dłoń i popatrzyłam na Quinn zza zmarszczonych brwi.
- Nie do końca wiem co znaczy aprobujesz, ale brzmi elegancko, więc postawię na to. - dziewczyna wyszczerzyła się w jednej chwili, wywołując u mnie tym samym jakieś dziwne rozbawienie. - Ale serio, każdy musi w jakiś sposób przeżyć tą swoją pierwszą miłość, nie.? W większości przypadków i tak nie kończy się ślubem i tak dalej, więc czemu po prostu nie korzystać z nadarzającej się okazji.? Harry na ciebie leci jak dwa dodać dwa. Wiem co mówię, potrafię to rozpoznać. A już kilka razy was spotkałam, na tych waszych randkach.
- Kilka.? - zmarszczyłam brwi, czepiając się ostatniego fragmentu jej wypowiedzi. Bo to o Harrym postanowiłam rozmyślnie ignorować. Poza tym, to wszystko brzmiało niejako podejrzanie...
- Nie śledziłam was. - Quinn od razu ucięła moje przypuszczenia. - Chord mnie wyciągał w różne miejsca. Los chciał, że czasami w takie, gdzie i wy byliście. Mówi się trudno. Ale przynajmniej mogłam się wam nieźle przyjrzeć. Jesteście naprawdę słodką parą.
- Nie jesteśmy parą. - zaznaczyłam dobitnie, naprawdę wierząc, że kolejny raz powtórzone zdanie przekona ją w końcu do zmiany opinii. No ale...
- Gapisz się w niego jak w obrazek, to raz. - blondynka ze spokojną miną, podniosła prawą dłoń do góry, 'odhaczając' jeden palec. I po chwili zrobiła to samo z drugim. - Dwa: co wieczór całujecie się pod oknem.
- Nie chcę znać trójki. - ucięłam resztę jej przykładów, stanowczym ruchem ręki. Co wywołało u dziewczyny tylko pełen wyższości uśmieszek. - Ale my naprawdę nie jesteśmy razem. To po prostu kilka spotkań i...
- Chcesz je kontynuować.? - Quinn ni z tego ni z owego wyrwała z pytaniem, przerywając swoim stanowczym tonem moje i tak ciche wywody.
- Słucham.? - zamrugałam kilkakrotnie powiekami, próbując zrozumieć jej nagle pytanie.
- Chcesz czy nie.? - powtórzyła pytanie, jeszcze bardziej zaciętym tonem, przybierając na dodatek podobną minę.
- No... Nie wiem... Tak. - palnęłam pierwsze, co mi przyszło do głowy, zupełnie zaskoczona pytaniem jak i ogólnie całą ta sytuacją.
- Chcesz mu się podobać.? - kolejne pytanie, ten sam ton, to samo spojrzenie. A ja nie miałam już siły na nic innego, jak tylko niepewne kiwnięcie głową. - To jak to nie jest związek, to ja już nie wiem co. - bezradnie rozłożyła ramiona.
- Zwyczajne spotkania. - nawet w mojej głowie to brzmiało beznadziejnie. A sądząc po skrzywionej minie Quinn, w wypowiedzi słowa nie nabrały na sensu i przekonania.
- Chyba naprawdę musimy nadrobić ten cały czas... - westchnęła tylko ciężko, patrząc na mnie uważnie. - I wcale nie na gadanie o Harrym. Najpierw to ja ci muszę spokojnie wytłumaczyć na czym to całe randkowanie polega. Od A do Z. - zaznaczyła dobitnie, kierując na mnie swój palec wskazujący. A ja nawet nie miałam siły protestować, właściwie przeczuwając, że jej rady byłyby mi pomocne. - Bo aż się dziwię, że ze swoim doświadczeniem udało cię się przebrnąć przez wszystkie randki.
- Mam chyba naturalny talent. - pozwoliłam sobie na delikatny żart, dziwnie nie czując się skrępowana. Co było dla mnie nowością, chociaż przyjemną. Zwłaszcza, że Quinn uśmiechnęła się przyjaźnie, patrząc na mnie uważnie, choć w sympatycznym tonie.
- Ze skromności to cię chyba wyleczyli przez te kilka dni, nie.? - spytała żartobliwie, wywołując tym samym ciche parsknięcie śmiechem z moich ust. A po chwili i ona cicho się zaśmiała, jakby akcentując tym samym sojusz powstały między nami.

Więc czemu wewnątrz czułam, że coś jest nie tak.?
...

Po wizycie Quinn pozostało mi jedno. Chociaż było miło, wesoło i generalnie radośnie, po jej wyjściu nie mogłam się skupić na niczym innym, jak tylko jednym fragmencie naszej rozmowy. Która wywołała jeden, wielki mętlik w głowie. Tyle myśli, koncepcji, wspomnień, projekcji przyszłości, różnych sposobów interpretacji słów Quinn... I niestety, ani jednego pomysłu jak to ogarnąć.

Bo co miałam zrobić.? Quinn miała rację. Przecież już się przywiązałam do Harry'ego. Myślę o nim cały czas, nawet podczas snu (nie skomentuję jakiego), chcę się z nim umawiać, rozmawiać, poznawać jego upodobania względem każdej bzdury. I, umówmy się, chyba bym się poryczała, gdybym miała teraz zrezygnować z całowania jego bestialsko pociągających ust. Chociaż... Co się tyczy mojego snu, całowanie mogło prowadzić do dziwnych sytuacji, o których myślenie było dla mnie krępujące. Ale zapominając o śnie...

Chyba nie bez powodu każdy wciskał mi związek z Harrym, prawda.? Musiało chyba być coś na rzeczy, skoro wszyscy to zauważyli. Poza tym sama gdzieś wewnątrz siebie czułam, że między mną a Harrym tworzy się jakaś zażyłość, której nie potrafiłam określić. I która, umówmy się, była dla mnie nowa, niepewna i chyba napawała mnie obawą. Co nie zmienia faktu, że jednocześnie była przyjemną perspektywą. Chociaż nadal nie odważyłabym się sięgnąć po określenie "związku".

Ale co będzie, gdy już i ten "związek" wykwitnie.? Z pewnością będzie bardzo przyjemnie. Ale jeśli wziąć pod uwagę uwagi Quinn...

Harry rzeczywiście jest Anglikiem. Ja mieszkam w Polsce. To zdecydowanie nie jest bliska odległość, zwłaszcza, że nadal pamiętałam ten (nieprzyjemny) czas spędzony w samolocie. A przecież związki, nawet jeśli były "związkami", na odległość nie zdają egzaminu, czyż nie.? A znając moją naturę, jak już się przywiążę do Harry'ego, na dobre zasmakuję w jego postrzeganiu świata, jego charakterze, sposobie myślenia, upodobaniach i, nie okłamujmy się, pocałunkach, jak potem będę mogła z tego zrezygnować.? Przecież tu kurczę nie zostanę.! Wakacje miną, ja wracam do Polski. Natomiast Harry, jak Quinn słusznie stwierdziła, zostaje tu. Czy będzie mi się to podobać, czy też nie.

Pytanie więc brzmiało, czy jestem na to gotowa.? Ja, żółtodziób w tych wszystkich relacjach "związkowych". Ja, która jeszcze kilka dni temu ledwo pierwszy raz się pocałowała. Ja, dostająca palpitacji serca na sam widok normalnego chłopaka. Ja, po prostu ja. Czy chciałam dalej umawiać się z Harrym.?

Byłabym głupia, gdybym ignorowała moją podświadomość. Przecież każda komórka mojego ciała krzyczała "TAK". Ale jednocześnie pozostawało pytanie, czy brnąc dalej w te spotkania, tak po prost pogodzę się w tym, że potem będę musiała wrócić do innego kraju...

Spotkania i rozczarowanie, czy brak spotkań i święty spokój.?

Ehhh, czemu to było tak cholernie trudne.?!

Aż jęknęłam z bezsilności. Niestety, żadne niezidentyfikowane siły nie odpowiedziały na moje pytanie. Nawet nie podsunęły dobrego rozwiązania. A ich jedyną reakcją na moje rozpaczliwe poszukiwanie pomocy, było wywołanie piskliwego dźwięku, dobywającego się gdzieś z mojej kieszeni, który oznajmował nadejście wiadomości tekstowej.

Niespiesznie sięgnęłam więc do kieszeni swoich szortów, wydobywając z niej telefon. Co znowu nie było takie łatwe, gdyż leżenie na brzuchu na łóżku w swoim pokoju, skutecznie mi to uniemożliwiało. Ale to w zasadzie była najlepsza pozycja do tego, by móc spokojnie walić głową w poduszkę, by to w jakiś magiczny sposób rozwiązało moje problemy. Ale nie rozwiązało. Toteż z westchnieniem bezsilności, podniosłam się na przedramionach, lewą ręką przytuliłam poduszkę, prawą natomiast przeniosłam przed oczy, by móc przeczytać owego SMS-a.

"Gotowa.? xx"

O MÓJ BOŻE.!
Randka z Harrym.!

Zupełnie zapomniałam, że miałam się z nim spotkać.! Kij z tym, że nie wybrałam ciuchów, nie zrobiłam maskującego guza makijażu, że ogólnie do randkowego wyglądu było mi daleko... Bo jak ja miałam się niby normalnie spotkać z Harrym po tym erotycznym śnie z nim w roli głównej.?!

Sama myśl o Harrym przywracała szczegóły o których wolałabym zapomnieć. A co będzie, jak stanę z nim twarzą w twarz.? Poczuję jego zapach.? Jego ciepło ciała na skórze.? Albo, co najgorsze, mnie pocałuje.?!

Jezus Maria, jak ja mu w ogóle w oczy spojrzę.?!

Z przypływem narastającej paniki, poderwałam się na równe nogi, strącając poduszkę z misternie zaścielonego łóżka na podłogę. Niepewnie rozejrzałam się po pokoju, jakby w tym całym bałaganie miała znaleźć podpowiedź jak teraz kulturalnie zrezygnować z tego całego spotkania. Ale bądź co bądź, było już za późno...

Kliknęłam jakąś nieskładną odpowiedź, że potrzebuję jeszcze chwili, po czym panicznie rzuciłam się w wir przygotowań. I nie wiem czy to stres, czy wizja snu w mojej głowie, ale już dosłownie po pięciu minutach byłam ubrana w jakąś koszulkę, niebieską, bez żaby, w jakieś ciemne dżinsy, na nogach miałam ukochane białe trampki, na twarzy widniał lekki makijaż, a na nadgarstkach jeszcze kilka bransoletek. Jakby mi strojenie w czymkolwiek miało pomóc... Bo zdecydowanie mi nie pomagało.

W głowie nadal miałam mętlik, gdzieś w środku nadal krążył ten dziwaczny dylemat, a przed oczami nadal miałam ten idiotyczny sen, który przyprawiał mnie o gigantyczny rumieniec, kwitnący gdzieś na mojej twarzy.

Ale kij z tym, jak działać to działać. Przecież takie spotkanie z Harrym mogłoby jakoś pomóc mi w uporządkowaniu swojego wewnętrznego, rozdygotanego ja, prawda.? Więc to będzie z korzyścią dla mnie, z całą pewnością...

Szkoda tylko, że powtarzanie tego w kółko, nie pozwalało mi przekonać samej siebie, że to prawda...


***

A na koniec mam poważne pytanie. Od dawna myślę o dodaniu do opowiadania nowej perspektywy. Myślałam oczywiście o Harrym, ale nie chcę podejmować decyzji bez Was. Więc... co myślicie.? Harry.? A może ktoś inny.? Albo jeszcze inaczej: zostawić opowiadanie dla Lou i jej dziwnego postrzegania świata.? Jestem ciekawa Waszych pomysłów i jeśli nie sprawiłoby to Wam problemu, bardzo proszę o choć cień słowa na ten temat xx. Z góry dziękuję ;*