czwartek, 26 grudnia 2013

Powrót do piekarniowej przyszłości.

ZAPOMNIAŁAM.!
Zabijcie mnie, poćwiartujcie, zakopcie żywcem, nie wiem. Zasłużyłam. Ale na śmierć zapomniałam.!
Rozdział leżał napisany 3 dni.Całe 3 dni. Nieużyty. Samotny. Biedny. Bo zazwyczaj po napisaniu od razu dodaję, to co stworzyłam. W przebłysku senności myślałam, że i tym razem tak zrobiłam. I szczęśliwa spokojnie oddawałam się poświątecznemu lenistwu, zagłębiając się chociażby w Efekt motyla, czy titanicowe przygody. Leniłam się jak nie wiem, zadowolona, że udało mi się wyrobić tak szybko. Tylko, że dzisiaj sprawdzam i co.? I nic tam nie ma.!
Jestem na siebie tak wkurzona, że bardziej to się chyba nie da. Trzy dodatkowe dni zwłoki przez głupie niedopatrzenie. No po prostu niedorzeczność jakaś. I nawet nie proszę o wybaczenie, bo to było karygodne. Zupełnie nie do pomyślenia. Powinniście mnie zlinczować, czy coś. Najlepiej zesłać na wieczne wygnanie, bo do prowadzenia bloga najwidoczniej się nie nadaje. Ale zanim moja dymisja nastąpi...
Świąteczna piekarnia. Tak, tak, nareszcie.

ALE PRZYPOMINAM.!!
Akcja dzieje się w przyszłości. Rozdział jest kompletnie wyrwany z kontekstu. Niektóre rzeczy mogą być po prostu dla Was niezrozumiałe. Zachowanie Lou może poważnie zdziwić, a relacja z Harrym konkretnie przyprawić o zawał serca. Kto nie jest gotowy na aż tak wielki skok, lepiej niech się wstrzyma. A odważnych zapraszam do czytania :).
***


#mistletoe

- Już mogę.? - westchnęłam niecierpliwie chyba po raz milionowy w ciągu ostatniej godziny. Przez cały czas dodatkowo opierałam się jeszcze ramieniem o futrynę drzwi (przez co poważnie zaczęła mnie mrówczyć), nieustannie trzymając w garści klamkę i lustrując uważnym spojrzeniem zasunięte drzwi od mojego własnego pokoju. Których wygląd chyba już wkułam na pamięć... Poważnie zaczęłam się już irytować, wystukując nogą jakiś nieznany rytm i spoglądając przez małe, korytarzowe okienko na padający na zewnątrz śnieg. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, czując wewnątrz dziecinne ciepło. Święta ze śniegiem zawsze napawały mnie jakąś taką magicznością, nawet jeśli w Polsce miałam takie co roku. W Anglii co prawda takich się nie spodziewałam, ale skoro już się stało i Londyn zasypały wielkie, białe zaspy, mogłam się tylko cieszyć. Zaraz jednak przypomniałam sobie o zaistniałej sytuacji i podciągając rękawy swojego ciemnozielonego, cieplutkiego sweterka, zastukałam mocno w drzwi. - Harry.! - pisnęłam tak donośnie, że nie było bata, żeby mnie nie usłyszał. Ale odpowiedzi nadal nie otrzymałam, więc coraz bardziej wkurzona zaczęłam walić w twardą, drewnianą powierzchnię przede mną.
- Jeszcze nie, ile razy mam powtarzać. - usłyszałam niewyraźny pomruk chłopaka, wytłumiony jeszcze przez zabarykadowane drzwi i tylko westchnęłam ciężko.

Bo to już naprawdę szczyt wszystkiego, żeby nie móc dostać się do własnego pokoju...

Zacisnęłam natychmiast powieki, powoli licząc w myślach do dziesięciu, by jakoś się uspokoić. A kiedy pierwsze, najpoważniejsze mordercze zapały minęły, wypuściłam powietrze przez zęby i mocniej złapałam za klamkę. Owszem, wiedziałam, że drzwi są bezsprzecznie i nieodwołalnie zamknięte, ale gdzieś tam liczyłam na świąteczny cud. No dobra, bardziej na głupotę i niedopatrzenia Harry'ego, ale to przecież zawsze jakaś nadzieja. Niestety nie tym razem... 

No co za kretyn.!

Już sama nie byłam pewna czy bardziej wkurzona byłam na niego, czy na Aly, która go tu tak bezmyślnie wpuściła podczas mojej krótkiej nieobecności. No bo kurczę... Wychodzę sobie na pilne, paniczne okołoświąteczne zakupy, wracam po kilku minutach i dowiaduję się, że niezrównoważona prawie-gwiazda brytyjskiego show biznesu siedzi sobie w moim pokoju i, cytując, 'szykuje mi niespodziankę'... Może i początkowo zrobiło mi się miło, ale po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że z tego nie może wyjść nic dobrego.

On, w moim pokoju, sam... Niby nic strasznego na pierwszy rzut oka. No właśnie, na pierwszy. Gorzej by było, gdyby się przyjrzał lepiej i znalazł mój pamiętnik. Mój własny, prywatny pamiętnik. Skarbnik przeżyć, uczuć, marzeń, przemyśleń... I to głównie o nim. Co ja gadam, tam było TYLKO o nim. Odkąd Quinn podsunęła mi ten pomysł radzenia sobie z emocjami, zapisywałam wszystko... WSZYSTKO co tyczyło się Harry'ego. Każdą najdrobniejszą sprzeczkę, każde słowo, które bałam się mu powiedzieć, każde odczucie...

Boże, ja nawet nie chcę myśleć co by się stało, gdyby to wpadło w te jego wielkie łapy...

Zaniepokojona, natychmiast odwróciłam się przodem do drzwi i cicho zapukałam w ich powierzchnię. Szczerze mówiąc nie miałam już sił na więcej, dudniące z przestrachu serce przechwytywało całą energię. Takie czekanie na nieuniknione złe naprawdę wymęcza... Zwłaszcza jeśli nie można nic zrobić, żeby temu zapobiec. Bo moje nawoływania w ogóle nie działały...

On nie miał serca.

- Już.? - spróbowałam ponownie, tym razem bardziej spokojnie...
- Nie. - ...w przeciwieństwie do Harry'ego, którego głos wydał się coraz bardziej wkurzony.
- A teraz.? - rzuciłam natychmiast i zanim otrzymałam jakąkolwiek odpowiedź, drzwi niespodziewanie się otworzyły. Nie zdążyłam nawet porządnie przemyśleć co się dzieje, ani tym bardziej skorzystać z okazji wdarcia się do pokoju, kiedy tuż przede mną pojawił się Harry. Natychmiast zamknął za sobą drzwi i zakładając dłonie za siebie z pewnością zatopił klamkę w swoim uścisku.
- Czy ty nie masz niczego do roboty.? - spojrzał na mnie z góry tym swoim przeszywającym, zielonym spojrzeniem, w którym tańczyły jaśniejące błyski rozbawienia. W dodatku uśmiechnął się bezczelnie jednym tylko kącikiem ust, co w zupełności wystarczyło do tych jego dołeczków. - Święta są. Ciasto trzeba upiec. Jakąś sałatkę zrobić. - rzucił z wyzwaniem. - Co ja potem będę jeść twoim zdaniem.? - zmrużył władczo oczy, tylko pogłębiając ten swój arogancki uśmieszek. A ja zaczynałam powoli żałować, że opowiedziałam mu o tych wszystkich polskich zwyczajach, które w tym roku chyba postanowił wyjątkowo, z myślą o mnie sobie pocelebrować. Ale niech się wypcha z takim poświęceniem...
- Nie wydurniaj się. - prychnęłam, groźnie zakładając przedramiona przed sobą i wysuwając podbródek z urazą. - Wpuść mnie. - rozkazałam dobitnie, patrząc na niego wymownie.
- Jeszcze nie skończyłem. - Harry zmarszczył brwi i zmałpował moją postawę, jeszcze bardziej poszerzając uśmiech. W jego oczach dostrzegłam dokładnie te same błyski, które świadczyły o tym, że się ze mnie nabija, więc natychmiast poczułam się urażona. Gniewnie zmrużyłam oczy i uważnie obserwując twarz Harry'ego, ruszyłam naprzód. Trochę na ślepo próbowałam wbić się między niego, a futrynę drzwi, ale oczywiście nie miałam żadnych szans. Nie dość, że chłopak dokładnie przewidział, że to zrobię, to jeszcze był o wiele silniejszy i w porę oplótł mnie tymi swoimi długimi ramionami, blokując mi jakiekolwiek ruchy.
- Nie ma szans. - szepnął mi niespodziewanie do ucha, przez co jego ciepły oddech owionął moją szyję, a całe moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Próbowałam jakoś z nim walczyć, ale niestety był kompletnie niezależny od mojej woli. I w dodatku wredny, gdyż natychmiast wywołał dziwne pieczenie w okolicy moich kości policzkowych. Sapnęłam, próbując jakoś to uspokoić, a gdy już jako-tako mi się udało, podniosłam głowę i spojrzałam na Harry'ego spod rzęs. Długo. I wymownie. Uśmiechając się przy tym najbardziej słodko jak tylko potrafiłam.

W mojej głowie już rodził się szatański plan. Nigdy nie pochwalałam manipulowaniem innymi, ale w tym momencie trochę nie miałam wyjścia. Moje przemyślenia nie mogły wydostać się na światło dzienne, a już zwłaszcza za pomocą umysłu Harry'ego. Dlatego też nie spuszczając z chłopaka oka, przysunęłam się do niego najbliżej jak tylko mogłam. 

Bijące na alarm serce natychmiast zaprotestowało, budując jakąś dziwną zaporę w gardle, zresztą jak zwykle w momentach, kiedy brałam się za przejmowanie inicjatywy. Ale ta cała wypracowana pewność siebie i tęsknota z ostatniego czasu wzięła górę. Znalazłam w sobie odwagę, żeby zarzucić chłopakowi ramiona na barki i przybliżyć się jeszcze bardziej. Tak bardzo, że zaczęłam czuć jego gorący, cytrusowo-miętowy oddech na twarzy. 

Organizm, wyczuwając do czego to doprowadzi, natychmiast zareagował dziwnym drżeniem i wprowadzeniem nóg w stan watowatości. Na szczęście miałam się o co oprzeć i nie skompromitować się doszczętnie, wywalając się teraz. Co więcej, pokusiłam się o ostatnie spojrzenie w tą zieloną głębię przede mną, emanującą jasnymi błyskami podekscytowania, zanim zamknęłam oczy i ostatecznie skosztowałam tych jego nęcących ust, składając na nich lekki pocałunek.

Wyczułam, że Harry się uśmiechnął, kiedy tylko moje wargi dotknęły jego, przez co delikatne ciepło radości rozlało się po moim wnętrzu. Upewniło mnie to przynajmniej, że nie robię z siebie kompletnej kretynki. Zwłaszcza, że chłopak zacieśnił uścisk swoich ramion wokół mojej talii, przyciągając mnie do siebie mocniej. Ale jednocześnie wcale nie pogłębił pocałunku. Czekał, aż ja się na to zdecyduje. Dał mi pełne pole do popisu... 

Oczywiście skorzystałam. Delikatnie przygryzłam jego dolną wargę, a kiedy jego usta się rozchyliły, powoli pogłębiłam pocałunek. Na odpowiedź nie musiałam czekać długo. Już chwilę później chłopak zacisnął pięści na krawędziach mojego swetra, walcząc o pełną dominację nad pocałunkiem. Wiedziałam, że w tej walce nie mam szans i ostatecznie tak czy owak przegram z kretesem. Już przecież zaczynało mi dziwnie szumieć w głowie, a umysł jakby nagle zaczął wyparowywać, przez co straciłam kontrolę nad własnymi odruchami życiowymi. Ale w tym momencie to było ostatnie o czym mogłam myśleć. Będąc w jego ramionach, mogłam nawet i umierać...

Harry jednak nie był aż tak okrutny i kontrolując odpowiedni upływ czasu, ostatecznie doprowadził do mojej porażki. Wywalczając sobie nade mną pełną kontrolę, zaczął nagle osłabiać pocałunki, ledwo muskając moje wargi swoimi, aż w końcu złożył najdelikatniejszy, najsłodszy pocałunek w samym kąciku moich ust, doprowadzając do ich dziwnego drżenia, jakby błagania o jeszcze. Ale nie zamierzałam tego robić. Teraz miałam inny cel...

Wyczuwając idealny moment, odpowiednio powoli podniosłam powieki. Uśmiechnęłam się delikatnie i starając się poruszać niepostrzeżenie, opuściłam dłoń, niespiesznie kierując ją na klamkę.

- To było bardzo miłe, ale i tak wiem co kombinujesz. - chłopak oznajmił niespodziewanie, zaciskając swój uścisk wokół mnie jeszcze bardziej, co zablokowało mi jakiekolwiek ruchy. I chociaż mówił z tym swoim sympatycznym tonem, ja i tak odebrałam to jako obrazę. Więc tylko prychnęłam i przewracając oczami, sięgnęłam za siebie, zdejmując jego dłonie ze swojej talii. Po czym odsunęłam się znacząco, przeplatając przedramiona przed sobą. - Tak mnie nie podejdziesz, postaraj się bardziej. - dodał jeszcze z bezczelnym uśmiechem. Aż sapnęłam z bezradności, czując wszechogarniające zażenowanie.

No czemu nigdy nie mogłam zrobić tego poprawnie.?! W opowieściach Quinn manipulacje facetem wydawały się takie łatwe, on miał tracić rozum od samego spojrzenia. A jak ja się za to wzięłam, oczywiście porażka w każdym calu. 

Ale zrozumiałam przynajmniej, że już nic nie załatwię na mój wątpliwy urok, muszę się wykazać na innych polach. Szkoda tylko, że i gadania nie mam jeszcze tak idealnie opanowanego... Bo właściwie nie wiedziałam co mam w tej sytuacji odpowiedzieć. Najchętniej to po prostu zdzieliłabym czymś Harry'ego po głowie i na siłę wdarła się do swojego pokoju, by następnie w ogóle zwiać z kraju. Ale jako, że ani nie miałam odpowiedniego sprzętu, ani odwagi, tylko westchnęłam, opuszczając ramiona i ciężko opierając się plecami o ścianę za mną. Zbierając wszystkie swoje nerwy do kupy, na moment wbiłam spojrzenie przed siebie i licząc do dziesięciu, z powrotem spojrzałam na Harry'ego. Który był ewidentnie rozbawiony...

Cham.

- Co ty tam robisz w ogóle.? - spytałam kapitulacyjnie, patrząc na chłopaka bezradnie.
- Nic. - odparł najzupełniej poważnie, wzruszając ramionami. Aż sapnęłam z irytacji. Bo takie wyjaśnienia to on mógł sobie wsadzić... -  Serio mówię, idź się czymś zajmij. - rzucił, zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta i cokolwiek powiedzieć. W dodatku, nie czekając na żadną reakcję z mojej strony, po prostu położył mi dłonie na ramionach i odwrócił przodem do schodów. - Jak skończę to cię zawołam. - szepnął mi do ucha, nachylając się do mnie w ten sposób, że już czułam jego ciepło na swoich plecach. Jednak zamiast romantycznego rozwoju akcji, zostałam delikatnie popchnięta w kierunku schodów. A jakby tego było mało, usłyszałam cichy chichot i zanim nawet mrugnęłam, do moich uszu dotarło trzaśnięcie drzwiami.

Bezczelność.!

- Dobra.! - tupnęłam wściekle nogą i przedrzeźniając drzwi, dałam delikatny upust wściekłości. A kiedy poczułam się mniej więcej normalnie westchnęłam i wedle jego prośby, ruszyłam schodami na dół. W połowie drogi oświeciło mnie jednak, że nie usłyszałam najważniejszego. Przekręcanego kluczyka w drzwiach.

A więc...

Wyczuwając swoją szansę, natychmiast zrobiłam teatralny obrót o 180 stopni i pognałam na górę, boleśnie zatrzymując się na drzwiach. Szybko szarpnęłam klamką, ale...
- Zamknięte, sweetheart.! - usłyszałam przytłumiony chrapliwy głos zza drzwi. Idealnie usłyszałam w nim coś na pograniczu wyśmiewania, więc natychmiast poczułam się urażona. I pakując całą swoją dumę, zacisnęłam mocno zarówno szczękę, jak i pięści, oddalając się od tego pokoju, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Od razu skierowałam się do kuchni, z pomysłem zapracowania swojej irytacji. Poza tym to było trochę nie fair, że ciężarna kobieta i własna matka harowały w kuchni, a ja czatowałam pod drzwiami i dyskutowałam z ograniczono-umysłowym człowiekiem. Kiedy jednak wparowałam do kuchni, pierwsze co zrobiłam to podeszłam do półki i oparłam się o nią tyłem, zaciskając palce na jej wystającym z lekka blacie. Wzdychając głęboko, spojrzałam na Alisson, która siedziała dokładnie naprzeciwko mnie i sumiennie ucierała coś w dużej, niebieskiej misce. Kiedy zauważyła moją obecność, wprawdzie uśmiechnęła się, ale nie poświęciła mi więcej uwagi. Co tylko mnie ukuło, bo to przecież ona wpuściła tu tego debila...
- Jeszcze tam siedzi.? - spytała nagle, patrząc na mnie pobieżnie zza miski.
- Następnym razem jak tu nagle przyjdzie i zażąda dostępu do mojego pokoju to po prostu zatrzaśnij mu drzwi przed nosem. - rzuciłam wkurzona, zaplatając ręce przed sobą.
- Skarbie, to by nic nie dało. - wtrąciła mama, która kroiła coś w drugim krańcu kuchni. - Wlazłby oknem. - zarechotała, odwracając się do Aly i posyłając jej odpowiednie spojrzenie. A już sekundę później obie skręcały się ze śmiechu.
- Ha ha ha, bardzo zabawne. - zironizowałam, mrużąc oczy i patrząc po każdej z nich morderczo. Widząc jednak, że nie zanosi się tu na spokój, po prostu sapnęłam i wyczłapałam z kuchni, w poszukiwaniu szybkiego i taniego sposobu dostania się do Polski. Tam by mi jednak było o wiele, wiele lepiej...
...

Wkuwając ostatnią szpilkę poczułem nieopisaną dumę. Podobną do tej, którą czułem po każdym występie. Czyli sugerującą dobrze wykonaną robotę. 
"Ciekawe tylko, czy ona cię nie zabije za zrujnowanie jej pokoju..." - usłyszałem nagle z tyłu głowy. Westchnąłem jedynie, ostatni raz patrząc w górę i ostatecznie schodząc z drabiny. Nie, na pewno jej się spodoba. Na pewno...
"Zbytnia pewność to pierwszy stopień do rozstania..." - wredny głosik rozbrzmiał w mojej głowie, tylko mnie denerwując. Aż sapnąłem, składając drabinę i odnosząc ją w sam kąt pokoju. Kiedy sprzątałem wszystkie śmieci, nogą zgarniając je na jedną kopiczkę, w mojej głowie poddenerwowanie tylko rosło. A kiedy wwalałem resztki do worka, niepewność już całkiem mnie sparaliżowała. Bo przecież Lou już była zdenerwowana... Doskonale wiedziałem, że dziewczyna nie przepada za niespodziankami, ale w zasadzie strasznie dawno się nie widzieliśmy... No musiałem się ubezpieczyć.! I liczyć, że Lou przyjmie to entuzjastycznie.
Mimo wszystko poczułem się z lekka niepewnie. Ale kiedy odgarniałem śmieci na bok i ostatni raz spojrzałem na swoje dzieło, uśmiechnąłem się mimowolnie. I szybko wydobyłem telefon z kieszeni, żeby zawiadomić tu w końcu tego niecierpliwca. Bo oczywiście wcześniej siedziała godzinę pod drzwiami i męczyła mnie głupimi pytaniami, a jak przyszła odpowiednia pora, gdzieś wyparowała...

"Skończyłem. Możesz już przyjść."

Wystukałem szybko i nawet nie zdążyłem dobrze zablokować telefonu, kiedy odpowiedź już przyszła.

"Zajęta jestem. Robię to, co kobieta w święta robić powinna. Przy garach stoję."

Uśmiechnąłem się pod nosem, wyobrażając sobie jej obrażoną minę. I dokładnie wiedząc co na nią zadziała, natychmiast napisałem odpowiedź.

"Mam po ciebie przyjść.?"
"STÓJ GDZIE JESTEŚ.!"

Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową. Wiedząc, że Lou zaraz może tu wparować, rozejrzałem się pobieżnie wokół siebie, żeby w porę zauważyć ostatnie niedociągnięcia. Kiedy jednak wszystko wydało mi się w porządku, uśmiechnąłem się do siebie i stojąc na środku pokoju, czekałem na dziewczynę. Już nawet słyszałem jej pobieżne kroki na schodach, więc przygotowałem się, że za chwilę tu wleci. A tymczasem usłyszałem jedynie jej westchnięcie i ciche pukanie do drzwi.

- To mogę.? - niepozorny głosik dziewczyny ledwo co przedzierał się przez drzwi. Uniosłem brew nie bardzo wiedząc co mam teraz zrobić.
- Przecież to twój pokój. - wypaliłem w końcu, patrząc z uwagą na brązowe drzwi i nie mogąc ruszyć się z miejsca.
- Bite dwie godziny broniłeś mi wstępu, więc... - jej cichy głosik urwał się w niepewności. Westchnąłem jedynie i popatrzyłem w górę, licząc na jakiś cud. Kiedy jednak żadnego się nie doczekałem, a Lou nadal stała za drzwiami, podreptałem do nich i otworzyłem je z szerokim zamachem.
- No wchodź. - rzuciłem głośno, zapraszając ją do środka nerwowym gestem. Może trochę za nerwowym...
"No tak, Styles, wykaż się..." - wredny głos znowu się odezwał i aż syknąłem, próbując go uciszyć. Na całe szczęście Lou była zbyt zaaferowana zadzieraniem głowy i gapieniem się w sufit z otwartą buzią. Okręciła się kilka razy wokół siebie, aż w końcu chwiejnie stanęła i popatrzyła na mnie zszokowana. Chyba nawet zamierzała coś powiedzieć, ale tylko otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Spróbowała jeszcze kilka razy, ostatecznie rezygnując z mówienia i znowu podnosząc głowę.
- Łał. - wydusiła w końcu. A ja uśmiechnąłem się pod nosem, czując rozlewające się ciepło po moim wnętrzu.
...

- No myślę, że łał. Szusowałem góra-dół, góra-dół jak oszalały. - usłyszałam gdzieś zza siebie, ale byłam zbyt zajęta patrzeniem w górę, żeby poświęcić temu jakąś większą uwagę. Po prostu nie mogłam uwierzyć własnym oczom w to, co widziałam. Gapiłam się tylko z otwartą gębą w górę, zastanawiając się czy to aby na pewno mój pokój. Ten sam niepozorny, ledwo posprzątany, niedodekorowany pokój.

Nie, to nie było możliwe...

Nie było bata, żeby taka ciamajda jak Harry w dwie godziny powyklejał cały, dosłownie CAŁY sufit jemiołami. Nie było przestrzeni wolnej, od rogu do rogu jemioły. Żywe, zielone, z białymi jagódkami. Wisiały przy suficie tak po prostu. Jakby magicznie. W ogóle nie było widać ingerencji technicznej. I ja serio miałam uwierzyć, że to on.?!

- No i się pokułem. Patrz jak boli. - niespodziewanie, w tej chwili kontemplacji nad pięknem mojego pokoju czyjeś łapska nagle wywędrowały mi przed oczy zasłaniając cały widok.
- Psujesz efekt. - mruknęłam niezadowolona i z całej siły zamachnęłam się przed sobą. Moja dłoń uderzyła o coś ciepłego, po czym usłyszałam cichy, przeciągły syk. To było jednak o wiele za mało, żeby oderwać mnie od podziwiania góry...

Normalnie nie mogłam oderwać wzroku. Tyle zielonego w jednym miejscu. Tak świątecznie, nastrojowo, trochę magicznie i nieprawdopodobnie... Byłam zdecydowanie urzeczona. Prawie zahipnotyzowana. Kark wprawdzie powoli zaczął się buntować, reagując zniewalającym bólem, ale nawet to nie mogło mnie oderwać. 

- Współczucia w tobie za grosz... - usłyszałam urażony ton i mój wzrok niezależnie ode mnie powędrował w stronę jego nadawcy. Zmrużyłam oczy, patrząc na chłopaka. A kiedy ten zauważył, że ma moją uwagę, wydął śmiesznie wargi i opuścił w niezadowoleniu głowę.
- Jesteś głupi. - wypaliłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. A i Harry natychmiast odwzajemnił gest, podchodząc do mnie niespodziewanie. Zanim się obejrzałam, już stał przede mną i kładąc dłonie na mojej talii powoli przesunął je na plecy, w sekundę rozgrzewając je swoim ciepłem. Nie opierałam się kiedy przysunął mnie do siebie. Co więcej, oparłam dłonie o jego ramiona i zadarłam delikatnie głowę, lustrując spojrzeniem jego rozbawioną twarz. Poczynając od zarysu jego szczęki i tych kilku pieprzykach na jej krawędzi, powoli przeszłam przez malinowe, nęcące usta, aktualnie bezczelnie wygięte, kształtny nos, czoło poniekąd przykryte lokami, kończąc na kolejnym zerknięciu w stronę wystrojonego sufitu.
- Po prostu przygotowany na wieczór. - stwierdził półgłosem, chrypiąc mi tuż nad uchem. Więc znowu bezwiednie popatrzyłam ku niemu, akurat, żeby zobaczyć jak wymownie mruży oczy. - Nie wykręcisz mi się już. - zaśmiał się cicho, odpowiednio zagryzając wargę. Co za niewyżyty człowiek...
- No właśnie widzę. - prychnęłam, patrząc na jego wyczyny z dozą politowania. - Jakim cudem to zrobiłeś.?
- Tajemnica. - wzruszył pobieżnie ramionami, szczerząc się zupełnie niewytłumaczalnie.
- Ale przynajmniej dobrze się trzyma.? - spytałam całkowicie poważnie, przypominając sobie o moich początkowych rozterkach. - Nie zleci nam nagle na głowę.? - kontrolnie zerknęłam w górę, ale nie wyglądało na to, żeby coś miało się zepsuć. Konstrukcja wyglądała na solidną i to właśnie wzbudzało najwięcej moich wątpliwości...
- Dzięki za wiarę, sweetheart. - Harry skrzywił się tylko, chyba czując się niedoceniony. Zupełnie niepotrzebnie, bo naprawdę mi się podobało. I żeby jakoś mu to przekazać, powoli przejechałam dłońmi przez jego ramiona, docierając aż na jego kark, gdzie swobodnie przeplotłam palce. Chłopak natychmiast się rozpogodził. - Popatrz w górę. - rozkazał nagle, ściszając dziwnie głos.
- Patrzę. - posłusznie zadarłam głowę, chociaż kompletnie nie rozumiałam do czego on zmierza. Ale byłam teraz pod zbyt dużym wrażeniem, żeby myśleć...
- Pod iloma stoisz.? - usłyszałam po chwili, więc marszcząc czoło szybko przeliczyłam gałązki centralnie nade mną.
- Jakieś 8, 9. - rzuciłam wynikiem, powracając spojrzeniem przed siebie, czyli prosto na twarz chłopaka. I tylko jeszcze bardziej zmarszczyłam brwi, nadal zupełnie nie wiedząc o co mu chodzi.
- No to do dzieła. - wyszczerzył się nagle, co spowodowało pojawienie się tych jego uroczych dołeczków. Serce natychmiast mocniej mi zabiło, a nogi dziwnie zmiękły, ale mimo wszystko znalazłam gdzieś siłę na cichy śmiech.
- Jesteś niewydarzony. - pokręciłam tylko głową, na moment zamykając oczy. Nie wiem dlaczego, ale mój organizm chciał się nawet odsunąć od chłopaka, jednak kiedy napotkał opór ze strony jego oplecionych na mojej talii dłoniach, zrezygnował natychmiast. I przylgnął do ciała Harry'ego jeszcze bardziej. Dokładnie w ten sposób, że wyraźnie czułam monotonne, powolne kołysanie się jego klatki piersiowej. Ciepło, które odpłynęło od jego ciała natychmiast zgromadziło się w moich policzkach, świecąc z pewnością dorodną czerwienią.
- Raczej przebiegły. - usłyszałam jego przyciszony głos i zauważyłam, że uśmiecha się z wyzwaniem.
- Bezczelny. - rzuciłam wyniośle.
- Jakbym nie wiedział. - Harry prychnął śmiechem i wzruszył gwałtownie ramionami. Zanim się obejrzałam, jego dłonie przycisnęły mnie do jego ciała jeszcze bardziej, a w przypływie dezorientacji tym gestem, dopiero po chwili poczułam jego gorący oddech na twarzy. Nie powiem, trochę mnie to oszołomiło, ale jednocześnie sprawiło dziwną przyjemność. Zwłaszcza, kiedy ciepło oddechu na moich ustach zamieniło się po chwili na ciepło jego warg. Miękkich, zachłannych i tak ogłupiających, że nie mogłam skupić się na niczym innym.
...

#have yourself a merry little christmas

Czułam się nieco dziwnie, przedzierając się przez wyludnioną, pustą, ciemną ulicę. I chociaż w całkiem niedalekiej odległości migały radośnie świąteczne ozdoby, nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że coś za mną idzie. Raz za razem oglądałam się więc kontrolnie za siebie, ale oczywiście niczego nie widziałam. Chociaż w zasadzie to i lepiej... Wolałam nie wiedzieć co bym zrobiła, gdybym nagle kogoś za sobą zobaczyła.

Westchnęłam głęboko, nabierając do płuc zimnego powietrza i pociągnęłam nosem. Mroźne powietrze szczypało mnie w policzki, z pewnością pokrywając je dorodną czerwienią, co oczywiście tylko zaczynało mnie irytować. Bo ileż można się rumienić.? Mój humor jednak ułaskawiały te spływające z góry płatki śniegu, które lokowały się na moim brązowym płaszczu i oczywiście we włosach, powodując ich lekkie podkręcenie. Całkiem mi się to podobało.

Ale nadal mimo wszystko miałam ochotę udusić Harry'ego. Jak zwykle wysyłał niejasne sms'y i nie reagował na moje pytania. Wiedział, że ciekawość tak czy owak w końcu zwycięży... no dobra, to moja wrażliwa natura nie pozwoli mi go zignorować, więc bezczelnie sobie ze mną pogrywał.

Okej, może na początku nawet się ucieszyłam, kiedy zaproponował mi spotkanie. Wiadomo, uparłam się na te święta w Londynie tylko i wyłącznie z jego powodu, a na dobrą sprawę przez rodzinne obowiązki od dwóch dni nie mieliśmy czasu się spotkać. A taka randka w bożonarodzeniowy wieczór... Romantycznie. Ale jednak łażenie samej po nocy pustymi ulicami nie było zbyt przyjemne. A jemu nawet nie chciało się ruszyć tyłka, żeby po mnie przyjść.

Wraz z wykwitnięciem tej myśli w mojej głowie, ścisk niesprawiedliwości natychmiast opanował moje wnętrze. Bo takie myślenie naprawdę było nie fair...
Przecież wiedziałam czym kończy się jego wychodzenie z domu. I on też wiedział. Rozumiał też, że na pewno nie mam ochoty walczyć z piszczącymi fankami, a już tym bardziej unikać fleszów fotoreporterów. Dotychczasowa ostrożność pozwoliła mi zachować anonimowość i to, czego tak nieśmiała osoba jak ja potrzebuje najbardziej - spokoju. Więc mimo wszystko lepiej było się nie pokazywać z Harrym w miejscach publicznych. Nawet jeśli chodziło jedynie o krótki fragment dzielący nasze domy. Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli chodzi o nowe gwiazdy brytyjskiego show-biznesu, paparazzi bywają namolni i nieprzewidywalni. Harry po prostu starał się być ostrożny. I na pewno nie mogłam mu mieć tego za złe.

Poza tym, propozycja spotkania w Boże Narodzenie, bądź co bądź, rodzinny dzień, kiedy długi czas był poza domem, była szalenie miła. I rodziła myśl, że mimo wszystko w jakiś sposób... być może...

No dobra, bez przesady.

Westchnęłam, zażenowana własnymi myślami, w końcu docierając pod znajomy dom. Ostatni raz rozejrzałam się niepewnie wokoło i mocniej ścisnęłam pakunek, który cały czas dzielnie niosłam przed sobą. Teraz jednak nie byłam pewna co mogłabym z nim zrobić... Przygotowałam się przecież na niespodziankę, więc nie mógł tego zauważyć. Ale gdzie mogłabym schować duże pudełko, nie mając absolutnie żadnej przykrywki.? Ostatecznie postawiłam na staromodne schowanie prezentu za plecami. A nóż widelec niczego nie zauważy... I ze słabym przekonaniem co do tego pomysłu, ostrożnie otworzyłam bramkę i od razu ruszyłam do ogrodu.

- A gdzie czapka.? - usłyszałam niespodziewanie głos pełen wyrzutu i aż drgnęłam przestraszona. Serce natychmiast rozdygotało się z przestrachem, niejako przyspieszając mój oddech. Cały czas trzymając pakunek za sobą mimowolnie podniosłam jedną dłoń do serca i zacisnęłam ją na materiale swojego płaszcza, biorąc głębszy, mroźny, ale przede wszystkim uspokajający oddech. Pokręciłam delikatnie głową, rzucając urażone spojrzenie w kierunku, skąd dobiegł mnie dźwięk. A gdy zauważyłam Harry'ego ubranego w ten swój bezrękawnik, siedzącego na odśnieżonej ławce i patrzącego na mnie ze zmarszczonym czołem, prychnęłam jedynie.
- "O 21:00 w ogrodzie. Tylko na pięć minut." - zacytowałam treść sms'a i krzywiąc się z niezadowoleniem, przebrnęłam przez zaspy ogrodowego śniegu, siadając w końcu obok niego. Niepostrzeżenie wsunęłam pakunek za ławkę i aż odetchnęłam z ulgą widząc, że Harry tego nie zauważył. Dla niepoznaki, ułożyłam ręce przed sobą, w widocznym miejscu i potarłam niby od zimna, chociaż przecież miałam rękawiczki.
- Powiedzmy, że to pięć minut tej twojej strefy czasowej. - Harry rzucił z pewnym wyzwaniem, szczerząc się kretyńsko. - Więc będziesz marznąć. - zagroził, a ja mimo wszystko nie mogłam pozbyć się wrażenia, że rozmawiam z własną matką. Tylko ona potrafiła mi wcisnąć czapkę w tak piękny wieczór...
- Żartujesz.? - prychnęłam, rozglądając się wokoło z zaciekawieniem. Powoli piłam wzrokiem świąteczny ogród domu Harry'ego, czując dziwne podekscytowanie. Zmierzch zapadł już dawno i niebo pokryło się zupełną czernią, z której magicznie spływały leniwie malutkie płatki śniegu. Ogród idealnie oświetlało pomarańczowe światło z okien domu chłopaka oraz kolorowe, migające lampki choinkowe z drzewka obok ławki. Wszystko, okroszone dodatkowo pokładami śniegu wyglądało niezwykle. I nawet niska temperatura nie mogła mi tego zepsuć. - Jest cudownie. - westchnęłam, ostatni raz spoglądając na ogród, po czym szybko przeniosłam twarz na chłopaka i uśmiechnęłam się nieznacznie.
- Jasne. - przewrócił oczami. - Cudownie to ty będziesz jutro chorować jak ci uszy zmarzną. - spojrzał na mnie wymownie, po czym sięgnął dłonią do tej swojej szarej, postrzępionej czapki i szybkim ruchem zdjął ją z głowy. Odkładając ją na kolana, pochylił po chwili głowę i poprawiając swoją fryzurę tym swoim sposobem, zgarnął grzywkę na prawo, wyprostowując się nagle i szczerząc bez powodu. Nie spuszczając ze mnie oka, zgarnął czapkę z kolan i wyciągnął ją w moją stronę. - Zakładaj. - rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Daj spokój. - trąciłam go lekko po dłoni, po czym wpakowałam ręce do kieszeni na znak absolutnego protestu. - Naprawdę nie jest mi zimno. A ty zmarzniesz.
- Mówiłem, że to dyskusja.? - Harry obruszył się tylko, marszcząc czoło w głębokim niezadowoleniu. - Nie. - odpowiedział sam sobie. I zanim zdążyłam zareagować, praktycznie siłą wcisnął mi czapkę na głowę, burząc mi przy okazji całą fryzurę.

Oczywiście zrobił to zbyt gwałtownie, przez co czapka spadła mi prawie na oczy, przysłaniając jakąkolwiek widoczność. Aż sapnęłam z irytacji, ale zamykając oczy, spokojnie przeczekałam jego majstrowanie przy mojej głowie, kiedy próbował jakoś naprawić sytuację i podnieść czapkę. Ostatecznie wsunął też pod nią kilka wrednych kosmyków, łaskoczących mnie po twarzy i nareszcie zostawił mnie w spokoju. Kiedy otworzyłam oczy ujrzałam jak uśmiecha się bezczelnie, ewidentnie z siebie zadowolony. Przewróciłam jedynie oczami, ale poprawiłam jakoś tą jego katastrofę. A kiedy już myślałam, że jest po wszystkim i spokojnie ułożyłam dłonie na kolanach, Harry wyprostował się gwałtownie, zupełnie jak na tych bajkach, kiedy ktoś wpada na genialny pomysł, a nad głową zapala mu się żarówka, po czym wychylił się za ławkę.

Co znowu...?

- Trzymaj też to. - już po chwili się wyprostował, ostrożnie trzymając w dłoni granatowy kubek z parującym czymś, co zdecydowanie pachniało jak gorąca czekolada. Automatycznie się uśmiechnęłam, kojarząc zapach z naszą pierwszą randką. - Tylko się nie oblej. Ani mnie. - sapnął z przejęciem, kiedy przybliżał się z tym do mnie powoli, żeby nie rozlać nawet kropelki. A ja poczułam się troszeczkę urażona brakiem wiary w moją bezwypadkowość. Nie zrobiłam przecież niczego głupiego od...
... godziny, kiedy przypadkiem przerwałam kabel od lampek choinkowych.

No dobra, nieważne.

- To naprawdę gorące, bardzo by bolało. - zaznaczył jeszcze, zatrzymując się z kubkiem tuż przed moimi rękami i patrząc na mnie uważnie. Tak, zrozumiałam, że jestem niemrotą... Westchnęłam jedynie zirytowana, sięgając ostrożnie po kubek obiema dłońmi. - Uważaj. - Harry syknął z przejęciem i aż się zapowietrzył, widząc, że niebezpieczne narzędzie już jest w moich rękach. - Nie oparz się. - machnął ręką, kiedy kubek ostatecznie wylądował w moim uścisku i od razu powędrował do ust. Nie mogąc się powstrzymać, natychmiast wzięłam niewielki łyk słodkiego płynu, który rozlał się po moim wnętrzu przyjemnym ciepłem, po czym ostrożnie odłożyłam kubek na kolana. I wówczas zorientowałam się, że Harry cały czas bacznie mnie obserwował.

No za grosz zaufania...

- Mam rękawiczki. - prychnęłam z wyrzutem, próbując nie dać po sobie poznać jak bardzo jego zachowanie mnie dotknęło. Ale sądząc po jego reakcji, nawet mi wyszło...
- Jasne, o rękawiczkach pamiętasz, o czapce już nie. - podniósł lewą brew i spojrzał na mnie z delikatnym politowaniem. Przekornie natychmiast się uśmiechnęłam i z lekka opuściłam głowę.
- Miało być romantycznie. - spojrzałam na niego spod rzęs, lustrując spojrzeniem jak jego twarz z poważnej zmienia się w rozbawioną. Jego malinowe usta natychmiast wygięły się w niekontrolowanym uśmiechu, powodując pojawienie się tych przeuroczych dołeczków, a oczy rozbłysły jaśniejszymi refleksami. I chociaż to wszystko tylko pogłębiło mrozowe rumieńce na mojej twarzy, poczułam się dziwnie szczęśliwie. - Wiesz, śnieg na włosach podobno wygląda bajecznie. - kontynuowałam niezrażona, chociaż powoli cała pewność tego kroku zaczęła ze mnie ulatywać. Przypadkiem nie przesadzałam.? Widząc jednak coraz większy uśmiech na twarzy Harry'ego, upewniłam się, że nie. - Miałeś oszaleć z zachwytu. Ale oczywiście wszystko zepsułeś. - zakończyłam z udawaną pretensją i pobieżnie wzruszyłam ramionami, ponownie podnosząc kubek do ust. Gorąca para natychmiast owiała mi policzki, a słodki zapach wsiąkł w nozdrza. I chociaż pierwotnie miało to służyć przykryciu rozbawienia, tak oszalałe zmysły zmusiły mnie do upicia kolejnego przyjemnego łyku.
- Teraz ty będziesz szaleć. - chłopak tylko poruszał brwiami i ostrożnie wyciągnął kubek z mojego uścisku. Nie spuszczając ze mnie oka, postawił go gdzieś pod ławką, a uwolnioną ręką już po chwili sięgnął mojego podbródka. Prychnęłam jedynie śmiechem, kiedy niespodziewanie przybliżył się do mnie, opierając się czołem o moje czoło i zawisnął nad moimi ustami. Jego gorący, pełen niecierpliwości oddech wyjątkowo drażnił moje wargi, więc mimowolnie je rozchyliłam, czekając na nieuniknione.

Jednocześnie poczułam jak niepewność zalewa moje wnętrze, powodując przyspieszone i niestety zbyt donośne kołatanie serca. Zacisnęłam szybko powieki, modląc się w duchu, żeby Harry tego nie dosłyszał, ale zanim wypowiedziałam chociażby jedno słowo w myślach, jego ciepłe usta już wylądowały na moich. I nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Jakby nagle całe otoczenie zupełnie wyparowało. Mogło się teraz palić, walić i wyć na alarm, a i tak by mnie to nie obeszło. Skupiłam się bowiem na chłopaku przede mną, który nie dość, że ogłupiał mnie tym swoim charakterystycznym zapachem, to na dodatek pobudzał moje najśmielsze marzenia całując mnie z troską i całą tęsknotą tych wszystkich dni, które spędziliśmy z daleka od siebie.

Oddawałam pocałunki z niezwykłą zawziętością, zachowując jednak swoją skromną delikatność. I tak wiedziałam, że w batalii o dominację z nim nie wygram, wolałam po prostu poddać się jego rytmowi i czerpać z tego niepohamowaną przyjemność, rozlewającą się ciepłem po moim wnętrzu.

W ogóle nie myśląc, sięgnęłam dłonią do policzka Harry'ego i nawet przez rękawiczkę poczułam jak jego skóra bardzo jest rozgrzana. W tym samym momencie poczułam jak jego równie ciepła dłoń powoli wsuwa się pod moje włosy, prosto na kark, przyciągając mnie do jego sylwetki. Uśmiechnęłam się pomiędzy pocałunkami, w ramach protestu przekornie zagryzając swoją dolną wargę. Harry i tak natychmiast wyswobodził ją z uwięzi, już po chwili składając na niej lekki jak powietrze pocałunek. Którego wcale nie pogłębił, a przeniósł jedynie na kącik moich ust, gdzie ostatecznie zakończył pocałunek, po czym odsunął się ode mnie nieznacznie, znowu opierając się czołem o moje czoło.

Westchnęłam delikatnie, biorąc kolejny zbawczy oddech i powoli podniosłam powieki. Utkwiłam spojrzenie w błyszczących oczach chłopaka, w których aktualnie odbijały się wszystkie kolory lampek z drzewka obok. Uśmiechnęłam się mimowolnie, upajając się tym magicznym widokiem i bliskością chłopaka. Ciepło bijące od jego ciała skutecznie rozgrzewało moje wnętrze i pobudzało moje serce do nadnaturalnego bicia, pompującego krew prościutko do moich policzków.

- Strasznie, strasznie, strasznie tęskniłem. - szepnął nagle w moje usta, znowu drażniąc je swoim gorącym oddechem. I chociaż strasznie chciałam wszystko powtórzyć, skromnie zagryzłam wargę i odsunęłam się delikatnie od chłopaka.
- Wiem. - kiwnąłem delikatnie głową, uśmiechając się nieznacznie. - Mówiłeś mi to wczoraj. I przedwczoraj. I dwa dni wcześniej.
- I nadal czekam na odpowiedź. - usłyszałam jego miękki ton, który aż zakuł mnie gdzieś w środku. Jęknęłam wewnętrznie, czując się jakby przyparta do muru i gwałtownie zaczęłam przeszukiwał swój umysł w poszukiwaniu zastępczego tematu. Przecież ja zupełnie nie byłam gotowa na żadne deklaracje...
- Em... Mam coś dla ciebie. - zgrabnie zmieniłam temat, uśmiechając się nagle szeroko. Kątem oka wyłapałam jak chłopak natychmiast marszczy czoło, przyjmując groźną minę, ale zignorowałam to i szybko wydobyłam paczkę zza ławki.
- Słucham.? - rzucił z pretensją, patrząc to na mnie, to na paczkę. Wykorzystując fakt, że był aktualnie w szoku, szybko wcisnęłam mu pakunek w dłonie i przezornie schowałam ręce do kieszeni, żeby nie mógł mi tego oddać. - Chyba się na coś umówiliśmy. - wbił we mnie groźne spojrzenie i aż się skuliłam w sobie. Nie podobało mi się to, ale postanowiłam być twarda. Nawet jeśli w gardle już rosła mi jakaś dziwna, nieprzełykalna gula nieśmiałości. Która mimo wszystko trochę się zmniejszyła, gdy Harry mimowolnie położył sobie paczkę na kolanach i oparł o nią swoje łokcie, wyrzucając przed siebie ręce z pretensją. - Żadnych prezentów.
- Mam cały pokój w jemiołach. - mruknęłam z wyrzutem, chociaż nie zabrzmiało to choćby i w połowie tak jak zamierzałam.
- Serio myślisz, że to było dla ciebie.? - Harry tylko zmrużył oczy i posłał mi pełne podejrzliwości spojrzenie. Oczywiście, że wiedziałam, że zrobił to generalnie dla siebie, ale mimo wszystko to ja miałam teraz ozdobiony pokój, nie on. I czułam wewnętrzną potrzebę odwdzięczenia się, czy tego chciał czy też nie.
- Chcesz mnie wkurzyć w święta.? - westchnęłam ostrzegawczo, patrząc chłopakowi prosto w oczy. Zauważyłam jak ciemne plamki w jego tęczówkach błyskają irytacją i dokładnie wiedząc, że to moja wina, natychmiast opuściłam spojrzenie, nagle interesując się własnymi dłońmi, które splotłam niepewnie na kolanach. Czułam, że wzrok Harry'ego nadal jest wbity w czubek mojej głowy, na co mój organizm zareagował tymi durnymi rumieńcami, które z miejsca wyprzeklinałam w myślach.
- Tak to jest umawiać się z babą... Najpierw mówi jedno, potem robi drugie. - usłyszałam pomruk niezadowolenia ze strony chłopaka i z lekka podniosłam głowę. Maskując się włosami opadającymi mi na policzki, zerknęłam na niego niepewnie. - To z brakiem prezentów to był przecież twój pomysł. - skrzywił się tylko, nie spuszczając ze mnie oka. Aż westchnęłam z irytacji, próbując wziąć się w garść i nie polec w tak ważnym momencie. Jednak pustka w głowie wcale mi nie pomagała. Ani tym bardziej ta nadal rosnąca gula w gardle, która blokowała każde próbujące się wydostać słowo.
- Kupiłeś siostrze iPhona za 5 tysięcy. - rzuciłam w końcu, po czym mimowolnie sięgnęłam dłonią do linii włosów. Demaskując się w zupełności, jakimś cudem założyłam je za ucho pod tą czapką. - Miałam czekać aż kupisz mi coś równie drogiego, a ja wyskoczę z jakimś badziewiem.? - spojrzałam na niego z politowaniem. - Tylko bym się wygłupiła.
- Teraz ja wychodzę na głupka, bo ja naprawdę nic dla ciebie nie mam. - obrażony, założył ramiona przed sobą i gwałtownie odchylił się na oparcie ławki. - Myślałem, że umowa jest na poważnie.
- Bo była. - odparłam miękko, chcąc jakoś załagodzić sytuację. To przecież nie był czas na kłótnie, a ja z każdą chwilą traciłam kolejne argumenty. Poza tym czułam się coraz bardziej niepewnie, o czym świadczył ten nieprzyjemny ścisk w mostku. - Ale jak zobaczyłam ten pokój, to mi się głupio jakoś zrobiło. - mimowolnie wzruszyłam ramionami, czując jak ochota na mówienie coraz szybciej się ze mnie ulatnia. Chrząknęłam więc na odwagę i sięgając dłonią do włosów, opuściłam głowę w niepewności. - To naprawdę nie jest nic wielkiego. - mruknęłam cichutko i nawet nie byłam pewna czy dosłyszał. Sądząc jednak po jego przewróceniu oczami... Tak, chyba zrozumiał. Co nie zmieniało faktu, że przekonany to on nie był... Dlatego sięgnęłam po radykalniejsze środki. Po stoczeniu wcale nie lekkiej walki z samą sobą, udało mi się w końcu wyprostować i wytrzymać uciążliwy wzrok chłopaka. Wzdychając na odwagę, z lekka nachyliłam się w jego stronę i delikatnie pchnęłam do niego paczkę. - Bierz, bo się obrażę. - rzuciłam z determinacją.
- Dobra. - Harry w końcu westchnął wkurzony, a ja poczułam dziwne zadowolenie wygraną batalią. I nawet uśmiechnęłam się zwycięsko, nie omieszkając posłać Harry'emu odpowiedniej miny. Którą zignorował, przysuwając do siebie pudełko i gapiąc się w jego wielką kokardę jak szpak w wiadomo co. - Nic wielkiego, jasne... - prychnął pod nosem, kręcąc z politowaniem głową. Ale mimo wszystko sięgnął w końcu do wieka i powoli zdjął je z pudełka.

Natychmiast poczułam pod mostkiem ścisk niepewności. Nie wiedziałam jak Harry zareaguje na moją niespodziankę i nawet nie chciałam się o tym przekonywać. Miałam ochotę po prostu stamtąd uciec i zaszyć się w jakiejś samotni, dopóki chłopak nie ochłonie po wszystkim i wyda ostateczny sąd, czy prezent mu się podoba czy nie. Bo kiedy zauważyłam jego nieodgadnioną minę, kiedy po odrzuceniu folii bąbelkowej, napotkał na kolejne pięknie opakowane pudełko, zrozumiałam, że niepewność może mnie dosłownie zabić.

Mimowolnie wstrzymałam oddech, kiedy chłopak odrzucił niepotrzebne rzeczy na śnieg i powoli zrywał zielony papier w choinki z pudełka, otworzył go, wyjął kolejną folię, a spod niej jeszcze jedno takie samo pudełko. Oczywiście mniejsze. Po odpakowaniu którego znajduje kolejne, jeszcze mniejsze. W którym kryje się jeszcze mniejsze. A po powtórzeniu całego procesu ze zrywaniem zielonego papieru, odkrywaniem pokrywy i wyrzuceniem folii bąbelkowej odnajduje jeszcze bardziej mniejsze. Które ostrożnie wyjął z poprzedniego i niespodziewanie wcisnął mi przed oczy.

- Żarty sobie ze mnie teraz stroisz.? - spojrzał na mnie uważnie, marszcząc brwi w głębokim, teatralnym zamyśleniu. - Tam w ogóle coś jest.?
- Mówiłeś, że lubisz odpakowywać prezenty. - odsunęłam od siebie pudełko i wzruszyłam ramionami. - Kop dalej. - uśmiechnęłam się zachęcająco, a chłopak wrócił do całego procesu odnajdywania coraz to mniejszych pudełek. A ja z przyjemnością patrzyłam jak te jego duże dłonie majstrują przy prezentach. Nie minęła jednak nawet minuta, kiedy Harry wybuchnął nagle głośnym, niekontrolowanym i niejako zaraźliwym rechotem, praktycznie zginając się ze śmiechu. Zmarszczyłam czoło, patrząc na tą nietypową reakcję, ale nie mogłam się nie uśmiechnąć. - I z czego się śmiejesz.? - spytałam, niejako zdezorientowana. Ale oczywiście nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Musiałam przeczekać to całe jego rozbawienie, kiedy to chachrał się w głos. A zajęło mu to dobrą chwilę... Na szczęście w pewnym momencie zaczął się wyprostowywać i westchnął głęboko, odganiając cały śmiech.
- Masz dziewczyno wyobraźnię... - mruknął, ocierając oczy i powracając do zabawy w odkopywanie. Zachował przy tym całkowitą powagę, a ja spokojnie mogłam oglądać jak w skupieniu marszczy czoło, na które, od pochylenia spłynęło kilka tych jego brązowych loków. Musiałam dosłownie usiąść na rękach, żeby nie sięgnąć do nich i nie przywrócić ich na stare miejsce. Chociaż gdybym przecież...

 - Dobra, mam. - jego głos powrócił mnie do rzeczywistości nad majakami o macaniu jego włosów i poczułam się prawie jak przyłapana na gorącym uczynku. Zażenowana zarumieniłam się gwałtownie i opuściłam na sekundę głowę. Kiedy jednak zrozumiałam, że Harry w żadnym wypadku nie mógł mieć wglądu w moje myśli, podniosłam nieznacznie wzrok. I natychmiast zauważyłam jak Harry dociera do ostatniego, najmniejszego pudełka, niewiele większego od tego po zapałkach. - Tam już na pewno coś jest. - mruknął ze skupieniem, przykładając pudełeczko do ucha i potrząsając nim nieznacznie. - Szura. Trzaska. - stwierdził poważnie, przesuwając pudełeczko przed oczy. - Jak otworzę to wybuchnie.? - spojrzał na mnie pobieżnie, nie kryjąc rozbawienia. Co tylko spowodowało, że odetchnęłam z ogromną ulgą i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Sam zobacz. - wzruszyłam tylko ramionami.

Harry natychmiast rozerwał papier pokrywający pudełko i rozsunął je, wyjmując z wnętrza niewielką, przezroczystą folijkę, zawiązaną na kształt cukierka. W dwóch palcach podniósł ją aż pod same oczy i obrócił kilka razy, uważnie obserwując jej zawartość.

- Dwie kostki czekolady. - stwierdził zdziwiony, po czym zmarszczył brwi i posłał mi zaskoczone spojrzenie. Jego mina wywołała u mnie tylko i wyłącznie rozbawienie, więc zaśmiałam się cicho i niezależnie od siebie. A kiedy się uspokoiłam, spojrzałam na chłopaka z niepohamowanym uśmiechem.
- Wiesz jak trudno było to tam zmieścić.? - wzruszyłam niewinnie ramionami. - No i podobno masz zakaz na słodycze. Więc to nielegalne. Musiałam zachować środki najwyższej ostrożności. - rzuciłam z udawaną wyższością, a chłopak jedynie parsknął śmiechem i kładąc sobie pakuneczek na kolanach, szybko go rozwiązał. Natychmiast wydobył z jego wnętrza jedną z kostek i wpakował ją sobie do buzi.
- Nikomu nie mów. - mruknął niewyraźnie, delektując się zapewne czekoladowym smakiem. Nadal pochylony nad pakunkiem, całkowicie go rozłożył i dostrzegł dwie malutkie rzeczy, które szybko stamtąd wyciągnął. - Co to jest.? - zmarszczył czoło, przyglądając się im uważnie.
- Zatyczki do uszu. - odparłam szybko, szczerząc się mimowolnie.
- W kształcie Mikołaja.? - chłopak parsknął śmiechem.
- Świąteczne. - wzruszyłam ramionami. - Wiesz jak trudno jest znaleźć prezent dla kogoś w niecałą dobę.? - rzuciłam z niesmakiem na wspomnienie mojej batalii myśleniowej. Mimowolnie zmarszczyłam czoło, i niepewnie skubiąc palce jednej z rękawiczek, pochyliłam się nad tym zajęciem w pełni. Westchnęłam, odsuwając od siebie nieprzyjemne myśli i siląc się na uśmiech, wyprostowałam z powrotem. Akurat w momencie, żeby zauważyć jak Harry pochłania i drugą czekoladę, uśmiechając się sam do siebie i dalej buszuje w pustej już folijce. - Ale na szczęście przypomniało mi się jak mówiłeś, że Zayn okropnie chrapie. - kontynuowałam, czując przypływ odwagi jego radosną reakcją. - A, że jedziecie w trasę niedługo i znowu będziecie na siebie skazani... - urwałam, widząc jak Harry nieprzytomnie podnosi na mnie swój wzrok i marszczy czoło w zamyśleniu. Zanim zdążyłam zareagować, sięgnął dłonią do ucha i wydobył z niego jedną z zatyczek.
- Hm, mówiłaś coś.? - spytał bezczelnie, nachylając się ku mnie z szerokim uśmiechem.
- Harry.! - pisnęłam z oburzeniem, w przypływie irytacji trącając chłopaka w ramię.
- No co... - polokowany zaśmiał się krótko i wyjmując drugą zatyczkę, wsadził je z powrotem do folijki i owinął starannie, po czym wpakował pakunek do kieszeni swojego bezrękawnika. A kiedy skończył, uśmiechnął się szeroko, sięgnął po moją dłoń i przysunął do mnie tak, że stykał się ze mną kolanami. - Działają. Bez zarzutu. - zaznaczył teatralnie, w międzyczasie zakładając wolną ręce o oparcie tuż za mną, co spowodowało tylko tyle, że nagle poczułam się osaczona. I mimowolnie rozejrzałam się po bokach, szukając drogi ucieczki. Wiedziałam, że jedynie wycofując się zdołam uciec, nie mogłam się jednak ruszyć. I uważnie lustrując zastygniętą w rozbawieniu twarz chłopaka, czułam narastające napięcie. - Są genialne. Nareszcie się wyśpię jak człowiek. - Harry kontynuował niezrażony, nachylając się do mnie niebezpiecznie i dziwnie ściszając i zniżając głos. - Dziękuję. - szepnął w końcu, po czym zawisł nad moimi ustami. Poczułam na twarzy jego intensywny, czekoladowy oddech i zanim dobrze zdążyłam pomyśleć, już ogłupił mnie jednym, krótkim i delikatnym muśnięciem warg. Mimowolnie zamknęłam oczy, oczekując na więcej. Ale niestety... - Jesteś cudowna. - szeptał dalej, nie odsuwając się nawet na milimetr, przez co ruchy jego warg skutecznie drażniły moje usta. I jednocześnie paraliżowały resztę ciała, bo chociaż miałam płaczliwą ochotę go pocałować, nie wykonałam żadnego ruchu. Po prostu czekałam, subtelnie uchylając powieki i natrafiając na intensywnie zielone spojrzenie chłopaka. - Ko... - urwał, niespodziewanym piszczącym dźwiękiem rozbrzmiewającym po ogrodzie. Z jego ust wyrwało się ciche przekleństwo i głębokie westchnięcie w wyniku którego odrzucił głowę do tyłu, patrząc w niebo z pretensją. Zauważyłam, że wkurzony zaciska szczękę, a swoimi zielonymi oczami ciska pioruny gdzieś przed siebie. Nie rozumiałam tylko dlaczego... Dopiero kiedy sięgnął dłonią do swojej kieszeni, zrozumiałam, że ten dźwięk to tylko jego dzwoniąca komórka. I zaśmiałam się mimowolnie, kojarząc wszystko z jego reakcją. Uspokoiłam się jednak, widząc jak chłopak rzucając jedynie okiem na wyświetlacz, na powrót wkłada komórkę do kieszeni. Jako, że kątem oka zarejestrowałam nadawcę połączenia, którym był Louis, zmarszczyłam czoło i spojrzałam na Harry'ego z powagą.
- Odbierz. Bo się obrazi. - rozkazałam. Chłopak zerknął na mnie z niepewnością, ale widząc moją minę westchnął kapitulacyjnie i już po chwili przycisnął telefon do ucha. Jednocześnie wcale nie pokusił się o chwilę prywatności, ba.! nawet się ode mnie nie odsunął, nadal trzymając swoje ramię za moimi plecami.
- Nie masz kiedy debilu dzwonić.?! - syknął kłótliwie do słuchawki, wbijając wzrok w przestrzeń przed siebie. Korzystając z niewielkiej odległości dzielącej mnie i Harry'ego próbowałam dosłyszeć reakcję Louisa, ale jedyne co dotarło do moich uszu to jeden wielki bełkot. Zrezygnowałam więc z własnych zamiarów i jedynie spojrzałam z uwagą na Harry'ego, mając nadzieję, że chociaż z jego twarzy doczytam się przebiegu rozmowy. - Mówiłem, od dziewiątej jestem NIEDOSTĘPNY.! - chłopak niespodziewanie podniósł głos i zmarszczył gniewnie brwi, słuchając co Lou ma mu do powiedzenia. - Tak, wyłączyłbym, to by się matka czepiała, że mnie złapać nie może. - prychnął tylko, przewracając nagle oczami. - No tak, szlajam się. - stwierdził nagle, wbijając niespodziewanie wzrok prosto w moją twarz. Natychmiast zrozumiałam jego przekaz i zmarszczyłam brwi z przekąsem. Na co Harry zareagował szerokim uśmiechem. I słuchając nieuważnie co Lou do niego nadaje, sięgnął dłonią do mojego ramienia, niedbale błądząc po nim swoją dłonią. - A co mnie obchodzi, że się stęskniłeś.? - warknął nagle, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Ta ich relacja czasami naprawdę była zabawna, zwłaszcza jak Lou zaczynał odwalać sceny zazdrości. Automatycznie wyobraziłam sobie tą jego zbolałą minę, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej. Uspokoiłam się jednak natychmiast, widząc groźną minę Harry'ego. - Mów konkretnie o co ci chodzi, nie mam czasu. - jęknął niecierpliwie. - Życz... - urwał z westchnięciem, teatralnie opuszczając głowę. - Nie masz kiedy życzeń składać.? - uniósł się, a ja tylko parsknęłam śmiechem. - Louis, ty ciulu, co ja ci mówiłem.! - wrzasnął donośnie, a jego głos odbił się echem po wieczornym ogrodzie. - Znajdź sobie facet dziewczynę i daj mi spokój. - prychnął, po czym zapadła głęboka cisza, w której Harry z uwagą słuchał przekazu przyjaciela. - Jezu, ty jesteś popieprzony... - zaśmiał się niespodziewanie, ukrywając twarz w moim ramieniu. Kiedy się jednak wyprostował, po rozbawieniu nie zostało ani śladu. - Żartujesz sobie chyba. - warknął znowu nieprzyjemnie. - Na pewno nie będziesz z nią...! - podniósł głos, przelotnie na mnie spoglądając, więc automatycznie zrozumiałam, że znowu mowa jest o mnie. I od razu się zaciekawiłam, patrząc na chłopaka wymownie. A on tylko uciekł spojrzeniem gdzieś w dół. - Nie. Powiedziałem, że nie. Ona się nie zadaje z takimi debilami jak... ał. - urwał, kiedy dostał ode mnie po ramieniu. Zmarszczył brwi, posyłając mi urażone spojrzenie, które skomentowałam krótkim i udawanym uśmieszkiem. Nie będzie mi tu przecież decydował za mnie... Zdecydowałam się nawet na coś tak radykalnego jak wtrącenie się do rozmowy, więc odważnie sięgnęłam bliższą dłonią po komórkę Harry'ego. On jednak w porę zrozumiał moje zamiary i uchylił się przezornie, wolną ręką łapiąc mnie za nadgarstek. - Oj popatrz, zasięg tracę. - rzucił do słuchawki, patrząc na mnie wymownie. Przewróciłam oczami, dając za wygraną i opuściłam uwięzioną dłoń, którą Harry w ramach mojej kapitulacji postanowił uwolnić. I znowu ułożył rękę za moimi plecami, wracając do błądzenia dłonią po moim ramieniu. - Potem możesz dzwonić. Długo potem. - stwierdził donośnie, przekrzywiając głowę w zniecierpliwieniu. Co również przejawiała ta podskakująca rytmicznie noga, która obijała się o moje kolano, najprawdopodobniej już nabijając mi solidnego siniaka. Ale postanowiłam się nie skarżyć. - Weź zboczeńcu się nie odzywaj. - Harry mruknął nagle zdegustowany, kręcąc poważnie głową. - Nie.! - krzyknął niespodziewanie, aż zmarszczyłam czoło, patrząc na niego z uwagą. Natychmiast pochwycił mój wzrok, bezczelnie małpując moją mimikę. - Dobra, umówimy się potem. - westchnął ciszej, łagodząc rysy twarzy. Kiedy jednak Louis rozgadał się na dobre, a chłopak przyjmował to z przewracaniem oczami, bezwiednie oparł podbródek o moje ramię, znudzenie lustrując uważnie moją twarz. Poczułam się trochę nie na miejscu, więc natychmiast wbiłam spojrzenie we własne dłonie. - Możesz.? Dziękuję. - usłyszałam bezsilny ton Harry'ego, a gdy podniosłam oczy zauważyłam, że i jego twarz przedstawia dokładnie taką samą minę. Automatycznie zrobiło mi się go żal i tylko uniosłam dłoń do tej jego, wędrującej po moim ramieniu i swobodnie przeplotłam nasze palce. Chłopak uśmiechnął się wdzięcznie, po chwili jednak marszcząc brwi w niezadowoleniu. - Nie, nie kocham cię. - oznajmił poważnie. - Bo mnie wkurzasz.! - dodał gniewnie, rozbawiając mnie tym samym do reszty. I już liczyłam na kontynuację porywającej dyskusji, kiedy chłopak nawet się nie rozłączając odstawił telefon od ucha, co oznaczało tylko tyle, że Louis postanowił z nim 'zerwać.' A ta myśl spowodowała jedynie tyle, że już nie mogłam powstrzymać śmiechu. - Co za idiota. - Harry mruknął nieprzyjemnie, chowając komórkę do kieszeni. Po czym uśmiechnął się do mnie szeroko i nachylił jeszcze bardziej niż poprzednio, drażniąc moją twarz swoim gorącym, czekoladowym oddechem. - Na czym... - zaczął niskim tonem, urwał jednak z tego samego powodu co i poprzednio. Mnie osobiście to rozbawiło, ale Harry jedynie westchnął ciężko i szybko wydobył telefon z kieszeni. Od razu zauważyłam wielkie 'NIALL' na jego ekranie. - Oni to robią specjalnie. - chłopak mruknął z pretensją, wahając się przez moment czy odebrać. Mój wymowny wzrok podpowiedział mu jednak co powinien zrobić. Najwidoczniej wbrew sobie, bo kiedy przykładał telefon do ucha westchnął ciężko.
- Oj nie przesadzaj. - mruknęłam szeptem, patrząc na niego z urazą.
- A założysz się.? - wbił we mnie uważne spojrzenie, po czym przymknął oczy jak na torturach. - Nie chcę życzeń. - rzucił z pretensją do swojego rozmówcy. A słuchając jego odpowiedzi, której za nic nie mogłam zrozumieć, jego twarz przybierała tylko jeszcze większą maskę irytacji. - Mikołaja widzisz... - westchnął nagle, przykuwając całą moją uwagę. - Co mnie obchodzi, że ty Mikołaja widzisz.?! - krzyknął niespodziewanie, a ja niejako zdezorientowana tylko parsknęłam śmiechem. Wprawdzie nie wiedziałam o czym rozmawiają, a takie zdania wyrwane z kontekstu były jak o kant rozbić, jednak na tyle, na ile poznałam Nialla mogłam zgadywać, że po prostu się wygłupiał. I tylko Harry'emu to w tym momencie przeszkadzało... - Renifery też widzisz.? - rzucił na niecierpliwym wydechu i zanim zdążył powiedzieć to, co ewidentnie zamierzał, tylko się zapowietrzył. - Ukradli... - mruknął z udawanym zrozumieniem, a ja tylko zaśmiałam się w głos. No tego jeszcze nie było... - Niall, ja cię bardzo proszę, przestań się wydurniać. - Harry tylko jęknął płaczliwie, zadzierając nagle swoją łepetynkę i posyłając gdzieś w gwiazdy jedno, krótkie, błagalne spojrzenie. - Zajęty jestem. - westchnął, wracając spojrzeniem prosto na moją twarz. Przez moment lustrował mnie wzrokiem, sprawiając, że moje wnętrzności nerwowo zaczęły skręcać się w jeden wielki supeł, aż w końcu przymknął niecierpliwie oczy, sięgając dwoma palcami wolnej ręki do nasady nosa. - Tak, cholera, pięcioraczki od razu.! - westchnął nerwowo, machinalnie przeczesując grzywkę palcami i prostując się gwałtownie. - Idź pilnuj Mikołaja i daj mi spokój. - mruknął w końcu niecierpliwie i szybko się rozłączył.

Patrzyłam jak nerwowo ściska palce na obudowie swojego telefonu, obawiając się, że jego system nerwowy więcej nie zniesie. Mimo wszystko nadal w jakiś sposób mnie to bawiło i nawet za cenę groźnego spojrzenia z jego strony nie mogłam pokonać durnego uśmiechu, który wykwitł na mojej twarzy. Całe szczęście to nie tylko nie wkurzyło chłopaka, ale co więcej, nawet rozbawiło. Po chwili parsknął nerwowo śmiechem i kręcąc głową z politowaniem, przybliżył się do mnie i objął w talii ręką z nieustannie trzymanym telefonem.

- Niall się uchlał ze szczęścia, że w jest w domu. - wyjaśnił z dozą dezaprobaty, nachylając się prosto do mojego ucha. Przez długość mojego kręgosłupa natychmiast przeszedł dziwny dreszcz. Ale pozytywny, jak najbardziej entuzjastyczny. Natychmiast odwróciłam twarz w stronę Harry'ego, lustrując z naprawdę bliska jego nie do końca określone spojrzenie. Chyba sam nie wiedział czy jest bardziej wkurzony, czy rozbawiony.
- I Mikołaja zobaczył.? - zmarszczyłam czoło, parskając niekontrolowanym śmiechem, kiedy wyobraziłam sobie przejęcie farbowanego blondyna, który próbował jakoś skrzętnie wytłumaczyć swojemu przyjacielowi o niezwykłym zjawisku, które zauważył w najprawdopodobniej pijackim amoku.
- Ja nawet nie chcę wiedzieć. - Harry pokręcił tylko głową, jakby chciał wyrzucić z głowy nieprzyjemne myśli. I nie minęła nawet sekunda, w której żadne z nas nie zdążyło zareagować, jego telefon znowu się rozdzwonił. Przyprawiając Harry'ego o kolejną minę z serii tych strasznie wkurzonych... - Mówiłem.? Mówiłem.! - jęknął z pretensją i zaciskając szczękę w zdenerwowaniu, natychmiast przycisnął telefon  do ucha. - Znalazłeś porwane renifery.? - rzucił kłótliwie, a ja już zaczęłam sobie wyobrażać minę Liama (jak wcześniej zauważyłam z ekranu jego telefonu), kiedy to usłyszał. I mimowolnie znowu się zaśmiałam. - Wyobraź sobie, że gadałem z Louisem... - poważny głos Harry'ego natychmiast jednak doprowadził mnie do porządku. Westchnęłam pojednawczo, uspokajając się natychmiastowo i wbijając zaciekawione spojrzenie w zirytowaną twarz Harry'ego, próbując z niej wyczytać powód nagłego telefonu Payne'a. Z moimi zdolnościami pozostała mi jedynie niepewność i głupie domysły. - Prezent.? - Harry pisnął nagle, niejako ukierunkowując moje myślenie. Ale nawet to jedno słowo nie mogło rozjaśnić mojego umysłu. Mimowolnie zmarszczyłam więc brwi i splotłam przedramiona przed sobą, nie spuszczając z Harry'ego oka. - Jaki prezent.? Ja nic nie wiem o żadnym... - urwał, zapowietrzając się nagle i gwałtownie. - Czekaj, czerwony papier.? Z napisem 'dla Ruth'.? - mruknął z zastanowieniem, poważnie marszcząc czoło. A moje serce zadrgało niespokojnie, w obawie co Harry ma wspólnego z prezentem dla siostry Liama. - Skąd ja mogłem wiedzieć, że to twoje.! - rzucił z pretensją, a moja nerwowość tylko się pogłębiła. - Wyrzuciłem do śmieci, bo... - usłyszałam nagle i aż trąciłam chłopaka w ramię z przekorą. Harry tylko syknął z bólu i korzystając z okazji, że Liam poważnie się rozgadał, złapał mnie za nadgarstek i przytrzymał w żelaznym uścisku, żeby mi się nie marzyło więcej go bić. A miałam ochotę. Bo nawet jeśli nie do końca wiedziałam co zrobił, to i tak było mi już głupio za niego. - To trzeba było pilnować swoich rzeczy. - Harry prychnął nagle, pomagając mi tym samym ułożyć całą historyjkę. Byłam pewna, że lokowaty po prostu zarąbał coś Liamowi, najprawdopodobniej właśnie prezent dla siostry. Ciekawe tylko, że akurat teraz mu się o tym przypomniało... - Gdybyś na chwilę oderwał mózg od Danielle... A co, zazdrosny.? - wyszczerzył się bezczelnie, patrząc prosto na mnie. I znowu poczucie wykluczenia i obgadywania ścisnęło mnie w środku. - Wyślę to pojutrze rano. - usłyszałam po chwili zniecierpliwiony ton i zauważyłam jak Harry znowu wznosi oczy ku niebu. - Tak, poleconym. No pewnie, że nie mam. Nawet mi teraz nie podawaj, bo mam co innego na głowie. - spojrzał centralnie na mnie i wyszczerzył się głupio. Nie wiem czemu, ale dziwnie mi się to nie spodobało... Postanowiłam jednak się już nie wychylać i spokojnie czekać na koniec rozmowy. - Zadzwonię z poczty, podyktujesz to facetce od przesyłek, żeby potem nie było na mnie, okej.? - westchnął nagle kapitulacyjnie. - Nie zapomnę. Na pewno. Ale to nie moja... Dobra, moja. - szybko zmienił zdanie, przewracając nerwowo oczami. - Przeproś ją ode mnie. Tak, tak na pewno. Bo... Właśnie. - zaśmiał się krótko. - Uściskaj Dannie ode mnie. - rzucił wesoło, ale słuchając tego co Liam ma do powiedzenia, spoważniał po chwili. - Zapomnij. - prychnął pobłażliwie. I zupełnie nagle rozłączył się podrzucając telefon w ręku. Nawet nie siląc się na chowanie go, spojrzał na mnie wesoło, ale widząc mój wzrok, westchnął ciężko. - No co... - mruknął z udawanym niezadowoleniem. - Liam jest wredny, pamiętaj. - wzruszył wymownie ramionami, a ja tylko popatrzyłam na niego z politowaniem. Czasami zadziwiała mnie ta jego zazdrość o tego konkretnie chłopaka. - Masz się do niego nie zbliżać. - stwierdził niby w żartach, chociaż zabrzmiało to śmiertelnie poważnie. I sama nie wiedziałam jak miałabym się do tego odnieść - Tak ci przypomnę tylko, że kiedyś mi mówiłaś, że go nie lubisz... - usłyszałam nagle i aż parsknęłam nerwowym śmiechem.
- Takie kity to możesz wciskać chłopakom. - obruszyłam się. - Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam. - stwierdziłam wyniośle, a Harry w odpowiedzi popatrzył na mnie z tą swoją jawną, teatralną niechęcią. Uśmiechnęłam się mimowolnie, przysuwając się do chłopaka jeszcze bliżej i błądząc spojrzeniem po okolicach jego oczu, które zupełnie znikąd zaczęły błyskać radosną zielenią. Nawet jeśli usilnie starał się utrzymać powagę... - Ale ciebie i tak lubię bardziej. - wypaliłam w końcu, przechylając mimowolnie głowę. I z radością obserwowałam jak Harry rozpromienia się nagle.
- No ja myślę... - uśmiechnął się zawadiacko, zaplatając swoje ramiona wokół mojej talii. I zanim nawet zdążył dobrze mnie przytulić, jego telefon znowu rozbrzmiał donośnie. - Zabiję dziada... - jęknął, rozbawiając mnie tym na wskroś. Widząc jednak mękę w jego oczach, wydobyłam telefon z jego dłoni i uważnie popatrzyłam na ekran.

Zayn.

Uśmiechnęłam się mimowolnie, kompletując cały zestaw zespołu i odbierając, przycisnęłam telefon do ucha, ciekawa w jakiej nagłej sprawie Zayn MUSIAŁ zadzwonić tuż po ustalonej przez Harry'ego godzinie niedostępności. Zanim jednak zdążyłam się odezwać, do mojego ucha dotarło kilka poważnych trzasków, urwanych nagle przez zerwane połączenie.

- Chyba nic poważnego. - stwierdziłam bez przekonania, już po chwili oddając chłopakowi telefon. I zanim się zorientowałam, Harry jednym szybkim gestem wyrzucił komórkę kilka metrów dalej. Aż mnie zapowietrzyło, kiedy patrzyłam jak szary telefon miękko ląduje na śniegu, po czym posłałam chłopakowi nic nie rozumiejące spojrzenie.
- No i bardzo dobrze. - rzucił jak gdyby nigdy nic, przybliżając się do mnie znacząco. Zanim jednak zrobił cokolwiek, jego telefon znowu rozbrzmiał donośnie. Ale jego jakby to nie obeszło, gdyż nadal kierował się na mnie z tym swoim bezczelnym uśmiechem.
- A jak to Niall.? - próbowałam jakoś przywrócić mu zdrowy rozsądek, no ale... Jak można przywrócić komuś coś, czego nigdy nie miał.? - Może go Mikołaj porwał.? - posłałam chłopakowi uważne spojrzenie, usiłując nawet nie myśleć jak debilnie to zabrzmiało.
- Nic mnie to nie obchodzi. - Harry stwierdził poważnie i na zaakcentowanie własnych słów, rzucił w telefon jednym z pudełek, które walały się na ławce za nim. Zaśmiałam się mimowolnie, rozbawiona już całkowicie. Kiedy jednak poczułam jak dłoń Harry'ego zaciska się na materiale mojego płaszcza, a on sam przyciąga mnie bliżej do siebie, niejako się uspokoiłam. I wciągając poważnie powietrze, z przejęciem przyjęłam kolejny delikatny pocałunek od jego warg, prowadzący mnie na zgubę.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Last Christmas


- Mamo... Mamo! Mikołaj!
Usłyszałam za plecami entuzjastyczny głos jakiegoś dzieciaka i mimowolnie się odwróciłam. Zauważyłam jak sześcioletni chłopczyk, opatulony po uszy w kolorowe ubranka, ciągnie zmęczoną kobietę w kierunku wejścia do centrum handlowego.
- Nie mamy czasu. - kobieta westchnęła ciężko, próbując wystukać pin do bankomatu przy którym właśnie stała. Ale sądząc po jej zniecierpliwionej minie i cichym przekleństwie, chyba jej się nie udało.
- Ale mamo! - chłopczyk nieutrudzenie ciągnął kobietę za rękę, zapierając się nogami najmocniej jak tylko mógł.
Mimowolnie zaśmiałam się i kręcąc głową, znowu ruszyłam przed siebie. Sytuacja była zabawna, ale ja nie miałam czasu jej obserwować. Przede wszystkim spieszyłam się do pracy, którą, bądź co bądź, wolałabym utrzymać. Poza tym było cholernie zimno, śnieg znowu zaczął padać, a ja zaczynałam już umarzać, chociaż miałam na sobie puchową kurtkę, cieplutką czapkę i ogromny szalik zza którego ledwo co widziałam. Mróz jednak był przebiegły, perfidnie szczypał mnie w oczy i wywoływał wredne łzy. A jakby tego było mało, spowodował, że dostałam jakiegoś ataku kataru. Automatycznie przytknęłam nadgarstek do nosa, próbując jakoś to zahamować. Oczywiście skończyło się na głośnym pociąganiu nosem i dziwnej zadyszce. "No fajnie..."
Westchnęłam ciężko, starając się iść i nie sapać jak lokomotywa. I oczywiście uważać na lód pod stopami, który dzisiaj był wyjątkowo zdradliwy, ale mimo wszystko wyglądał magicznie. "Londyn w zaspach śniegu..." Rzadko kiedy można było ujrzeć taki widok, zwykle zima w Londynie kończyła się na kałużach, więc czerpałam garściami, chłonąc wzrokiem biały puch na ulicach, odbijający kolorowe światełka świątecznych witryn sklepowych. W powietrzu już od dawna czuć było Boże Narodzenie. Mikołaje, elfy i inne renifery już miesiąc temu zaczęły wysypywać się na ulice, ale dopiero teraz można było zrozumieć całą tą magię i odkryć to wewnętrzne dziecko, które prawie podskakiwało ze szczęścia na widok prezentów. Nawet jeśli do świąt zostały całe dwa dni, a niektórzy, tak jak ja, musieli jeszcze odbębnić robotę. "Głupie obowiązki."
Niespecjalnie spieszyło mi się do pracy, więc sunęłam noga za nogą, oglądając kolejne, magicznie ozdobione ogrody i uśmiechając się pod nosem. Nie wiem czy bardziej hipnotyzowały mnie widoki, czy może nie chciało mi się sprzątać, w każdym razie wcale nie chciałam kończyć tego spaceru. Bo co by nie mówić, odkurzanie, wycieranie, zamiatanie i te wszystkie inne czynności średnio mnie przekonywały. Zwłaszcza przy takim wieczorze jak ten. No ale skądś kasę trzeba było brać... "A żadna praca podobno nie hańbi."
Tak, byłam sprzątaczką. Niezbyt przyjemna robota, trudno ukryć. Ale w zasadzie do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do układania obcym ludziom ubrań w szafach. Jeśli płacą za to porządną kasę, to nie ma na co narzekać. Nawet jeśli musisz przyjść dwa dni przed świętami i wyczyścić 15 sypialni na błysk. Tak, 15 sypialni. Miałam to (nie)szczęście zostać poleconą w firmie wynajmującej panie do sprzątania chawir różnego rodzaju gwiazd i gwiazdeczek. Głównym wymogiem było trzymanie języka za zębami i niezdradzanie tajemnic prasie. Mnie niespecjalnie interesowało życie prywatne celebrytów, całkiem się więc nadawałam. 
Moja niechęć do roboty rosła wraz z przybliżaniem się do Rezydencji, jak wielokrotnie nazywałam ją w myślach. A gdy stanęłam już przed tą czarną, metalową, ogromną bramą, zapał do pracy sięgnął całkowitego zera. Miałam jedynie ochotę wrócić do domu, zaświecić lampki na choince, zaszyć się pod kocem z kubkiem gorącej czekolady i obejrzeć Ja cię kocham, a ty śpisz. "Marzenia..."
Westchnęłam, jeszcze raz ogarniając wzrokiem śnieg leżący na ulicach, kolorowe, święcące ozdoby na domach sąsiadów, po czym zerknęłam z niechęcią na czarny, smutny, ciemny ogród przed willą. Pokręciłam głową, wklikując odpowiedni kod w domofon przy bramce i uchylając furtkę, weszłam na posesję. Zawsze czułam się tu dziwnie przytłoczona, ale dzisiaj uczucie to sięgnęło zenitu. Zupełnie jakbym zbliżała się do domu Scrooge'a, oczywiście jeszcze przed przemianą. Automatycznie zaczęłam też wyczekiwać duchów. Wytężyłam nawet słuch, próbując wyłapać niepokojące dźwięki, ale w uszach dźwięczała jedynie cisza. Dosyć nieprzyjemna... Chrząknęłam, żeby jakoś ją przerwać i zaczęłam szukać kluczy w kieszeniach. Brzdęknęły złowieszczo kilka razy, kiedy przekręcałam je w zamku, więc mimowolnie rozejrzałam się wokół siebie. Ale niczego oprócz kolorowych światełek z ogrodu obok nie zauważyłam. Uspokoiłam się natychmiast, uśmiechając pod nosem. I weszłam do domu z postanowieniem rozweselenia chociażby wnętrza domu. O wiele lepiej będzie mi się pracowało, zresztą właściciel i tak nie wróci przed Sylwestrem... Żeby w ogóle się pojawił.
Wchodząc do ciemnego, pustego korytarza, zastanowiłam się nad logiką niektórych ludzi. "No po kiego grzyba kupować taką chawirę, skoro nawet się w niej nie bywa?" Ale nie moje pieniądze, nie mój problem. Ja tu tylko sprzątam... "Niestety..."
Nie spiesząc się zapaliłam nikłe światło, zdejmując odpowiednio czapkę, szalik i kurtkę, wszystko wieszając na odpowiednim miejscu. Już zaczęłam nawet zsuwać buty, kiedy niezidentyfikowany dźwięk skupił moją uwagę. Zamarłam natychmiast, z jedną nogą w górze, próbując nasłuchiwać. Skończyło się jednak na utracie równowagi i wpadnięcie na ścianę. Akurat w momencie, kiedy dźwięk się powtórzył. "Co do cholery?"
Zmarszczyłam brwi, czując jak serce zaczyna podchodzić mi do gardła. "A jak to włamanie?" Ewidentnie słyszałam jakieś kroki. Dźwięki jakiejś muzyki. I dziwne szmery, których pochodzenia nie potrafiłam ustalić. "Ktoś tu kurczę jest..." Momentalnie poczułam jak nogi zaczęły mi się trząść, a w głowie szumieć panika. Starając się nie narobić hałasu, na palcach zaczęłam iść w kierunku dźwięku. Który chyba dochodził zza zamkniętych drzwi salonu. "A jeśli ich jest kilku?" Wraz z przybliżaniem się do drzwi odgłosy zaczęły narastać. Słyszałam coraz więcej szumów, coraz głośniejszą muzykę... "Last Christmas?!" ...i coś na kształt 'cholery' rzucone wkurzonym, nieprzyjemnym głosem. "Normalnie zaraz mnie zabiją..."
Wiedziałam, że mimo wszystko nie mogę odpuścić. Nawet jeśli każda komórka mojego ciała drżała z przerażenia, a serce dudniło jak głupie. Więc tchnięta jednym, dziwnym impulsem sięgnęłam w końcu do klamki drzwi, otwierając je gwałtownie. I stanęłam jak wryta nie wierząc własnym oczom. "Co jest, kurczę?!"
Przed bujną choinką, której wcale nie powinno tu być, stał nie kto inny jak właściciel mieszkania, którego też wcale się tu nie spodziewałam. Wyglądało na to, że przymierzał się do ozdobienia drzewka, ale sądząc po jego mało płynnych, zamaszystych ruchach, butelce jakiegoś alkoholu w jednej ręce, dosyć chwiejnym staniu i marnym wyglądzie choinki, średnio mu to szło. Sam też chyba nie był z siebie zadowolony, bo tylko marszczył czoło i mamrotał coś pod nosem, próbując jedną ręką zawiesić bombkę na gałęzi. Nie udało mu się, ozdoba już po chwili rozbiła się na ziemi, co wywołało głębokie westchnienie z jego strony. Po czym uniósł butelkę do ust i wziął porządny łyk alkoholu. A w między czasie w końcu mnie zauważył, marszcząc brwi jeszcze bardziej i odrywając butelkę od ust.
- No i na co się gapisz? - wychrypiał nieprzyjemnie, spoglądając na mnie gniewnie. "O Boże..."
- Em... Ja... - bąknęłam, opuszczając natychmiast głowę. Bo kompletnie nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Nigdy wcześniej z nim nie gadałam, nie znałam człowieka, a teraz... "Co ja mam teraz zrobić?"
- Jak tu w ogóle wlazłaś, hę? - zagrzmiał znowu, zanim zdążyłam zebrać jakiekolwiek myśli. Delikatnie podniosłam wzrok i zauważyłam jak chwiejnym krokiem zbliża się do mnie. "On mnie zastrzeli..." pomyślałam, widząc jego wzrok, kiedy się zatrzymał i spojrzał na mnie z góry. Naprawdę z góry. "Cholera, był wysoki." - Kim ty jesteś? - zmrużył oczy, a ja poczułam mocną woń alkoholu. Jednocześnie serce zaczęło mi walić jak młotem, bo zupełnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Stałam spanikowana przed o wiele wyższym ode mnie gościem, który teraz był zdolny do wszystkiego, a jedyne o czym mogłam pomyśleć to to, że miał ładne oczy. Zielone. Błyszczały od alkoholu, odbijając nikłe światło rozświetlające salon. Na lewym zatrzymał się jeden z kosmyk jego brązowych, niegdyś lokowatych włosów, co dawało dosyć zaczepny efekt. Zwłaszcza, kiedy ciskał promieniami... "Dostanę...?" Przełknęłam głośno ślinę, zupełnie nie wiedząc gdzie mam oczy podziać. Panicznie błądziłam spojrzeniem od jego oczu, lekko rozchylonych ust, zmarszczonego czoła, szyi, na której pojawiło się kilka widocznych żył, aż do samych ramion, na której groźnie prezentowało się kilka tatuaży. I chociaż wiedziałam, że przede mną stoi Harry Styles, idol nastolatek na całym świecie, nieustannie miałam wrażenie, że zaraz zostanę zdzierżona butelką przez głowę, a następnie zakopana w jego ciemnym ogródku. "Już przynajmniej wiem czemu tam tak wieje grozą..."
- Podlewam kwiatki, żeby nie zwiędły. - palnęłam w końcu niepewnie. Chłopak jedynie spojrzał na mnie zdziwiony, podnosząc jedną brew. A potem prychnął z pretensją i jakby machając na mnie ręką, odwrócił się i wycofał z powrotem do choinki. "GŁUPIA!" - Sprzątam tu jak cię nie ma. - sprostowałam po chwili, obserwując uważnie jak chłopak sięga po jakiś łańcuch do pudełka i próbuje go zarzucić na choinkę.
- Sprzątasz. Jak miło. - rzucił ironicznie, nawet na mnie nie patrząc. - Dziękuję. - odwrócił się w końcu i teatralnie ukłonił. Poczułam się urażona, zwłaszcza kiedy po chwili przewrócił oczami i wrócił do rzucania łańcuchem na choinkę. "Co za palant..."
- Co ty... pan... ty... właściwie robisz...? - chrząknęłam, starając się zamaskować moje zmieszanie i niepewność. Ale fakt, że nawet nie miałam pojęcia jak mogłabym się zwracać do bądź co bądź mojego pracodawcy, który mimo wszystko jest w moim wieku, wcale nie ułatwiał sprawy. "A mogłam dzisiaj odpuścić..."
- Mieszkam do cholery. Nie widać? - warknął, rzucając mi ostre spojrzenie. Natychmiast wbiłam wzrok w podłogę, a kiedy zamilkł, zerknęłam na niego spod grzywki. - Choinkę ubieram. - prychnął tylko, zarzucając w końcu łańcuch na drzewko. - I jestem tak cholernie szczęśliwy, bo zrobiłem cholerną karierę, mam kasę, fanki, wszystko czego mogę chcieć! - podniósł niespodziewanie głos i gwałtownie machnął ręką w której trzymał butelkę, rozlewając kilka kropel po podłodze. Mimowolnie jęknęłam w geście protestu, wiedząc, że później ja będę musiała to sprzątać. Tak jak cały ten bajzel, który panował wokół choinki. "Normalnie do nowego roku się z tym nie wyrobię..." pomyślałam, patrząc na te wszystkie porozbijane bombki i resztki najprawdopodobniej poprzedniej butelki, wbite w dywan. "Że też się jeszcze nie pokaleczył..." - Też mi tego zazdrościsz? - gwałtownie odwrócił się w moją stronę, skupiając tym samym moją uwagę. Znowu poczułam się nie na miejscu, widząc jego czujne i szalone spojrzenie. "On jest nienormalny..." - Bo wszyscy zazdroszczą. - stwierdził, kolejny raz upijając łyk z butelki. - I jest czego, naprawdę. - kiwnął głową, prychając krótko śmiechem. - Mam pełne konto w banku, wielki dom, wielką, cholernie sztuczną choinkę, fanki, które mnie kochają. - wymieniał, gestykulując zamaszyście i chwiejąc coraz bardziej. A ja tylko czekałam na moment, aż w końcu straci równowagę... - I to wszystko tylko dla mnie. Fajnie, prawda? - posłał mi kolejne spojrzenie. I znowu poczułam strachliwe kołatanie serca. Wiedziałam, że tym razem tak gładko nie będzie, więc nieznacznie kiwnęłam głową. Chłopak przewrócił tylko oczami i upijając kolejny łyk, spojrzał groźnie na choinkę. Nie minęła jednak nawet sekunda, kiedy wzrok mu złagodniał, a on sam westchnął smutno i oparł ciężko o drzewko. "Zaraz się wywali..." - Jestem tak cholernie głupi. - mruknął ledwo zrozumiale. A mnie znowu poraziło i nie zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. "Co tym razem.?" - Zawsze wszystko na ostatnią chwilę. - pokręcił lekko głową. - Wszyscy wyjechali wcześniej, a ja nieee. Oczywiście musiałem siedzieć w Londynie do końca. - zacisnął szczękę i odsunął się niespodziewanie od choinki, rzucając w nią bombką. Chyba chciał ją jeszcze kopnąć, ale zachwiana równowaga spowodowała jedynie, że zatoczył się delikatnie. Już nawet drgnęłam, gotowa go złapać, kiedy jakimś cudem utrzymał się na nogach i rozkładając ręce. Po czym westchnął głęboko, wbijając wzrok w podłogę. - I spędzę te święta super sam. - kiwnął z przesadą głową, wykrzywiając się nieprzyjemnie. Kolejny raz doładowując się alkoholem, zawiesił kolejną bombkę na kolejnej gałęzi. Automatycznie wstrzymałam oddech, niepewna co dalej. Oprócz kolęd lecących z odtwarzacza na półce przy ścianie, w salonie zapanowała cisza, a ja nie miałam odwagi jej przerywać. Chociaż na dobrą sprawę najchętniej bym stamtąd po prostu zwiała. Widząc jednak, że... Harry zaczął mnie kompletnie ignorować, zaczęłam powoli wycofywać się do wyjścia. - Powiedz mi, cieszysz się ze śniegu? - rzucił niespodziewanie, patrząc na mnie tym swoim pijackim spojrzeniem. Natychmiast się zatrzymałam i czując przyspieszone kołatanie serca, tylko patrzyłam na niego debilnie, nie wiedząc co zrobić. "Mam odpowiedzieć?" - No pewnie, że się cieszysz. - zanim jednak zdążyłam się dobrze zastanowić, zrobił to za mnie. I zabrzmiało to naprawdę nieprzyjemnie. - Rodzinka na miejscu, super święta. - zironizował, a ja poczułam nieprzyjemny ścisk w mostku. "On cholera nic nie wiedział..." - Białe. A wiesz co się dzieje z takimi, którzy nie mają rodziny na miejscu? - podniósł głos, znowu marszcząc gniewnie czoło. A ja ponownie poczułam ten niemiły ścisk. "Wiem." - Siedzą jak kołki w piętnastopokojowym mieszkaniu nie mając do kogo gęby otworzyć, bo przez ten pieprzony śnieg odwołali wszystkie pociągi, wszystkie loty, nawet samochodem się nie przecisnę! - wrzasnął donośnie, zataczając się po raz kolejny, co natychmiast go uspokoiło. I tylko westchnął ciężko, odwracając się z powrotem do choinki. - Fajnie, prawda? - mruknął cicho, najprawdopodobniej do siebie. - Bardzo fajnie. Pewnie, że fanie. Zajebiście... - szepnął, znowu przykładając butelkę do ust. "On zaraz odleci i to prosto na szkło..." Wiedziałam, że muszę coś zrobić, ale zupełnie nie miałam pojęcia co. Nie mogłam go tu tak zostawić samemu sobie, zaraz by sobie pokaleczył tą medialną twarzyczkę i tabloidy miałyby używanie. Poza tym zrobiło mi się go trochę szkoda, nawet jeśli zachowywał się jak ostatni dupek. Święta bez rodziny rzeczywiście mogą zdołować, doskonale o tym wiedziałam. Tylko, że dla mnie to nie była pierwszyzna, jako sierota wychowana w domu dziecka od zawsze pamiętałam takie samotne święta, a on najwyraźniej nie był na to przygotowany. "Tylko co mogłam zrobić?" Jako, że z pocieszaniem zawsze miałam problem, postanowiłam nawet się za to nie brać. Jedyne, co mogłam teraz zrobić dla tego chłopaka to po prostu go stąd zabrać i zaprowadzić w bezpieczniejsze miejsce... "Tylko jak?" Patrzyłam bezradnie na jego pijackie ruchy, kiedy z zawziętością mocował kolejną bombkę na kolejnej gałęzi i czułam jak w gardle rośnie mi coraz to większa gula.
- Chyba powinieneś się położyć... - westchnęłam w końcu.
- Na pewno. - prychnął jedynie, marszcząc czoło. - Myślisz, że jak masz klucze do mojego domu to możesz mi rozkazywać? Bo jakoś nie sądzę... - spojrzał na mnie groźnie. - Choinkę muszę ubrać... - skinął dłonią na drzewko. I już sekundę później zachwiał się zdradziecko, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Aż pisnęłam z przejęciem i mimowolnie do niego podeszłam.
- Zaraz będziesz na choince leżeć. - westchnęłam, stając tuż przed nim. Znów poczułam się cholernie niepewnie, kiedy marszcząc czoło spojrzał na mnie z góry, przez co kolejne kosmyki zaczepnie ułożyły się na jego czole. Przełknęłam głośno ślinę, starając się znowu zbytnio nigdzie nie gapić. Wbiłam więc spojrzenie prosto przed siebie. "Bardzo odważnie..." - Użalanie i tak nic ci nie da. - mruknęłam cichutko, zerkając na niego spod grzywki. W jego spojrzeniu ewidentnie widziałam, że moje słowa i tak ma za nic. Tak jak i całą moją osobę. Gdzieś tam nawet mnie to dotknęło i sprawiło delikatną przykrość. Ale postanowiłam nie dać tego po sobie poznać. - Ani alkohol. - ostrożnie wydobyłam butelkę z jego dłoni, stawiając ją niepewnie na stoliku obok. - Sen najlepiej ci zrobi. - z pewnym wahaniem dotknęłam jego ciepłego ramienia, obserwując jego reakcję. Oczywiście nie była zbyt przyjacielska, bo zmarszczył brwi i spojrzał na moją dłoń z odrazą. Która rosła w jego oczach, kiedy wzięłam go pod ramię i delikatnie popchnęłam w stronę wyjścia na korytarz. - Chodź. - rzuciłam spokojnie, chcąc zachęcić go do współpracy. I tak jak wcześniej się opierał, tak teraz posłusznie ruszył, chociaż sądząc po jego minie nie do końca świadomie.
- Ciągniesz mnie do sypialni? - spojrzał na mnie z boku, nieprzytomnie błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. "To nie zabrzmiało dobrze."
- Mhm. - kiwnęłam głową, nie wiedząc co więcej mogłabym odpowiedzieć. "Najlepiej nic nie mówić." Chłopak tylko zmarszczył brwi w głębokim zamyśleniu i spojrzał gdzieś przed siebie.
- Zamierzasz mnie wykorzystać? - spytał niespodziewanie konspiracyjnym szeptem, nachylając się do mnie za bardzo. Natychmiast uderzyła mnie woń alkoholu. I ta jego bezpośredniość... "Zdecydowanie jestem na to zbyt nieśmiała..."
- Jesteś pijany i udam, że tego nie słyszałam. - westchnęłam wymijająco, starając się za dużo nie myśleć. Bo wiedziałam, że sytuacja wygląda dziwnie. A ja zdecydowanie dobrze się z tym nie czułam... "W coś ty się wpakowała..."
- Chcesz czy nie? - chłopak tymczasem zirytował się poważniej, podnosząc głos. "No co za palant!"
- Nie. - rzuciłam ostro, zaciskając szczękę ze zdenerwowania.
- Szkoda. - Harry tylko wzruszył ramionami, zataczając się kolejny raz. A ja aż się zachłysnęłam własną śliną, krztusząc się wewnętrznie. "Bo co on...?" Postanowiłam jednak nie skupiać się na słowach pijanego i na drżących nogach wprowadziłam go w końcu do sypialni. Zostawiłam tuż przy łóżku, puszczając w końcu z ulgą jego ramię.
- Kładź się, wyśpij. - westchnęłam, kiwając głową na łóżko. - Naprawdę powinieneś. - mruknęłam cicho i chyba bardziej do siebie. Chłopak tymczasem spojrzał na łóżko, zaraz potem na mnie i zakładając ramiona przed sobą zmarszczył smutno czoło.
- A zostaniesz ze mną? - mruknął prosząco, przekrzywiając głowę. "Hę?" Chrząknęłam, czując w głowie kompletne prześwity. I już miałam mu powiedzieć, że do cholery nie ma nawet mowy, kiedy uznałam, że dyskusja z pijanym nie ma sensu. "A niech się odczepi."
- Zostanę. - kiwnęłam w końcu głową.
- Fajnie. - chłopak wyszczerzył się niespodziewanie, przez co w jego policzkach pojawiły się dziwne dołeczki, a oczy zabłysnęły radośnie. Spłoszona, natychmiast uciekłam wzrokiem, zwłaszcza, że chłopak nic nie robiąc sobie z mojej obecności, tak po prostu ściągnął koszulkę przez plecy. Tuż przed moim nosem. Poczułam się kompletnie nie na miejscu, widząc kilkanaście ukrytych zazwyczaj tatuaży. "To już podchodzi pod mobbing..." Trochę mnie to sparaliżowało i nawet uciec nie mogłam, chociaż wiedziałam, że sytuacja do normalnych nie należy. Całe szczęście chłopak nagle rzucił się na łóżko i nawet nie przejmując się resztą ubrań, owinął w koc, zasypiając w sekundę. "Nareszcie." Słysząc jak zaczął miarowo oddychać i nawet cicho pochrapywać, na palcach wycofałam się z pokoju, delikatnie zamykając drzwi. I oddychając z wielką ulgą, kiedy udało mi się go tym nie obudzić. "Tylko co teraz?" Zerknęłam na zegarek na swoim nadgarstku i ze zgrozą odkryłam, że już jest grubo po 16. Czyli moment, kiedy powinnam być już mniej-więcej w połowie roboty. Wiedziałam, że w zaistniałej sytuacji spokojnie mogę sobie odejść, jednak coś wewnątrz mnie nie pozwalało mi tak po prostu tego. "Przecież on się rano pokaleczy..." Tchnięta sumieniem ruszyłam więc do salonu, patrząc z powątpiewaniem na to całe pobojowisko z choinką na środku. "Czeka mnie dużo pracy..."

*

Obudziłam się gwałtownie, kiedy coś zagrzmiało mi obok ucha. "Co do cholery?" Przestraszona rozejrzałam się nieprzytomnie wokoło, czując coraz większe zdekoncentrowanie. "Gdzie ja jestem? Co tu robię? I czyja kanapa mnie tak połamała?" Zmarszczyłam czoło, opuszczając nogi na podłogę i próbując sobie wszystko przypomnieć. Ból każdej kości w moim organizmie jednak skutecznie mi to uniemożliwiał. "Nigdy więcej spania na tak małej powierzchni..."
"Tylko czyja to powierzchnia?"  
Dopiero po dłuższej chwili do mojego zmęczonego umysłu zaczęły docierać wczorajsze zdarzenia. I spotkanie z Harrym, i odprowadzenie go do sypialni, i wielkie sprzątanie szkieł, które poharatały mi lewą dłoń, i porządne ubranie zrujnowanej choinki, i ogarnięcie reszty pomieszczeń, i zmęczenie, i ból głowy, i położenie się na kanapie 'tylko na chwilę'... "Kurczę, musiałam zasnąć." Westchnęłam, czując poważne wyrzuty sumienia z tego powodu. Bo naprawdę nie powinnam tego robić. Mogłam za to nawet wylecieć z pracy. "Mój szef na pewno nie będzie zadowolony..." Jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach, przytłoczona tymi wszystkimi konsekwencjami. Bo naprawdę potrzebowałam tej pracy... "Ale przecież on niczego nie widział..." Tchnięta tą myślą, wstałam gwałtownie i zaczęłam wycofywać się po cichu na korytarz. Zamierzałam po prostu wyjść stąd jak najszybciej, jakby mnie tu wcale w nocy nie było... "A ten pajac i tak przecież nie będzie niczego pamiętać." Szybko zabrałam wszystkie swoje klamoty i pospiesznie zarzucając je na siebie, wyszłam z domu, pospiesznie kierując się na ulicę. Chociaż w środku czułam, że to był dokładnie mój ostatni dzień pracy... "No nic." Westchnęłam, zaciągając się zimnym powietrzem i podnosząc wzrok, spojrzałam powoli na te wszystkie mijane domy, ozdobione setkami świątecznych ozdób. Za dnia może nie wyglądały tak magicznie, zwłaszcza, że... "Zaraz, zaraz." Zmarszczyłam czoło, widząc o wiele mniejszą warstwę śniegu na ziemi. Właściwie zerową. Teraz jedynie gdzieniegdzie walały się kałuże pobrudzonej papki. Mimowolnie zerknęłam w górę, przez co poczułam na twarzy chłodne krople. "Deszcz..." Westchnęłam, czując ulatującą ze środka magię świąteczną. "No i po śniegu..." Pokręciłam głową, wbijając dłonie do kieszeni i powoli szurając nogami sunęłam przed siebie. Próbowałam zająć się własnymi myślami, ale dźwięki przejeżdżających ulicą aut skutecznie mnie rozpraszały. "A wczoraj było tak spokojnie..." Zmarszczyłam gniewnie czoło, powoli tracąc cały spokój i opanowanie. Automatycznie przyspieszyłam kroku, chcąc już jak najszybciej dostać się do własnego domu i zapomnieć się przy jakimś świątecznym romansie, po którym zapewne się rozkleję. Ale tego teraz potrzebowałam. Miałam dosyć ludzi, którzy kłębili się na ulicach w ilości zastraszającej, miałam dosyć samochodów, które wraz z moim zbliżaniem do centrum trąbiły coraz głośniej i coraz częściej, a najbardziej miałam dość, że wszyscy gdzieś się spieszyli. "Pewnie do rodzin..." Natychmiast poczułam nieprzyjemne ukłucie w mostku. Tym razem jednak nieco inne niż to spowodowane zazdrością o rodzinne święta. Teraz było to raczej coś na kształt współczucia. "No pięknie..." Westchnęłam, przypominając sobie o całym żalu Stylesa i jego zachowaniu. "On naprawdę chciał wrócić do domu..." Poczułam, że muszę coś zrobić. Cokolwiek. Bo to nie fair, żeby spędzać święta samemu mając rodzinę. Nie mogłam pozwolić, żeby w ten fajny czas chłopak czuł się tak beznadziejnie jak ja. A skoro już nie było śniegu... "No dobra..." Zanim jeszcze dobrze podjęłam decyzję, już skręciłam w ulicę prowadzącą do dworca. I od razu puściłam się biegiem, nie chcąc przegapić okazji. "Żeby nie wykupili biletów."

*

Patrzyłam na śpiącego chłopaka już od kilku minut i co chwila przełykałam głośno ślinę. Czułam się cholernie dziwnie naruszając w ten sposób jego prywatność, ale musiałam go obudzić. Szkoda tylko, że zupełnie nie wiedziałam jak miałabym to zrobić... "Najlepiej w ogóle..." Chrząknęłam cicho, licząc, że może to pomoże, ale nic z tego. Chłopak nadal leżał rozłożony na całym łóżku, z głową schowaną między poduszkami. Koc, którym wcześniej tak starannie się owinął, teraz ledwo przykrywał mu tyłek, przez co całe jego plecy prezentowały się dumnie tuż przed moimi oczami, onieśmielając mnie tym na wskroś. "Cholera, co ja tu robię..." Z niepewności mocniej ścisnęłam ciepłą szklankę z Płynem Na Kaca według receptury mojego znajomego. "Ciekawe czy w ogóle to doceni..."
- Ej... - zaczęłam niepewnie, delikatnie trącając go w ramię wolną ręką. Zero reakcji. - Halo... - rzuciłam już nieco głośniej, ale nadal bez skutku. "On w ogóle żyje?" Kontrolnie zerknęłam na jego plecy. Niby się poruszały miarowo. "Oddychał..." "Więc czemu nie reagował?" Chrząknęłam ponownie, próbując jakoś zebrać się na odwagę, żeby zwrócić się do niego po imieniu. To była przecież taka abstrakcja, że aż moje własne ciało przygotowało akcję dywersyjną, blokując mi słowa w gardle. "No on cię przecież nie ugryzie... Chyba." - Harry... - westchnęłam w końcu, tym razem mocniej trącając go w ramię. Zareagował. Mruknął coś niezrozumiałego, poruszył nieznacznie, po czym chwycił jedną z poduszek leżących obok i przykrył nią swoją głowę.
- Wyłącz ten odkurzacz... - rzucił kompletnie nieprzytomnym głosem, co zabrzmiało zupełnie niewyraźnie.
- Co? - palnęłam, zanim zdążyłam się dobrze zastanowić. "Jaki odkurzacz?" Popatrzyłam na niego uważniej, próbując zrozumieć o co mu chodzi, jednak niewiele mogłam wyczytać z pięści zaciśniętych na białej poduszce przyciśniętej do jego głowy. "Sam się debil udusi..." Zanim jednak zdążyłam zareagować, odsunął poduszkę, bezwiednie zrzucając ją na podłogę i przekręcił głowę w moją stronę. Mruknął coś pod nosem, po czym otworzył jedno oko i popatrzył na mnie nieprzytomnie. "Kurczę..."
- Czemu mi tu szumisz nad uchem? - wychrypiał o wiele niższym niż wczoraj głosem, z lekką nutą pretensji. I jęcząc przeciągle, zamknął na powrót oczy, przykładając dłoń do czoła. "Teraz to męczy..."
- To nie ja, to kac. - stwierdziłam, próbując jakoś wytłumić rozbawienie pchające się do mojej głowy. Nie chciałam go przecież wyśmiewać... Ale chyba coś mi nie wyszło, bo Harry zaraz po tym, gdy przejechał sobie dłonią po twarzy, spojrzał na mnie podejrzliwie, marszcząc przy tym brwi. Natychmiast poczułam jak ciepło rozchodzi się po moich policzkach, zapewne produkując dorodne rumieńce, więc automatycznie opuściłam głowę. "No szlag..." - Masz, to pomaga. - chrząknęłam, próbując jakoś ukryć moje zdekoncentrowanie i wyciągnęłam ku niemu kubek z parującym jeszcze płynem. Chłopak spojrzał na mnie z jeszcze większą podejrzliwością i podniósł się na łokciu. Zaraz po tym przekręcił się na plecy i usiadł na łóżku, odbierając ode mnie kubek. A ja z całej siły starałam się nie gapić na te wszystkie jego tatuaże, które miał na klacie. "Nie mógł się chociaż ubrać?!"
- Pytałem cię o imię? - jego chrapliwy głos przywrócił moją trzeźwość myślenia, więc natychmiast wbiłam spojrzenie w jego twarz, uśmiechając się debilnie.
- Nie. - pokręciłam głową, jakby zaczynając się wiercić na krześle, na którym siedziałam. Chłopak w tym czasie objął obiema dłońmi kubek, który mu podałam i spojrzał na mnie wyczekująco. "Oh..." - Jestem Louise. - dodałam naprędce, niejako spłoszona, że sama nie wpadłam na to, żeby się przedstawić.
- Ty sprzątasz tak? - chłopak spytał nagle, marszcząc czoło w geście zamyślenia. "Coś pamięta. Wow."
- Mhm. - kiwnęłam tylko głową, zupełnie nie wiedząc co więcej miałabym powiedzieć. "Najlepiej nic nie mówić..."
- Zrobiłem z siebie debila? - spojrzał na mnie uważnie, po raz kolejny mnie tym onieśmielając. "No ale przecież mu nie powiem..."
- Nie. - mruknęłam, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. Ale zdecydowanie coś nie wyszło...
- Nie wierzę ci. - zmarszczył brwi. - Narozrabiałem?
- Tylko troszeczkę. - rzuciłam wymijająco, na co tylko westchnął głęboko i na moment zamknął oczy. A kiedy je otworzył, posłał mi czujne spojrzenie. I automatycznie przygotowałam się na kolejne pytanie. Które jednak nie nadchodziło...
- Czy my...? - wypalił w końcu, zawieszając głos w znaczącym miejscu. "Na pewno!"
- O nie. - odparłam natychmiast, kręcąc gwałtownie głową i czując coś na kształt zażenowania. "Czy on przestanie o tym mówić?"
- Szkoda. - tak jak i wczoraj, wzruszył tylko niewinnie ramionami, co tylko jeszcze bardziej mnie zdekoncentrowało. Zwłaszcza, że po chwili uśmiechnął się pobieżnie, prawie prychając śmiechem. "No bardzo zabawne..." Chrząknęłam dla rozładowania sytuacji, czując palenie w okolicach policzków. Automatycznie opuściłam głowę, zastanawiając się co mam zrobić teraz. Bo cisza, wbijająca mi się w umysł wcale nie była przyjemna...
- Nadal szumi? - palnęłam w końcu, podnosząc delikatnie wzrok.
- Już mniej. - odparł, w końcu podnosząc kubek do ust i upijając mały łyk mojego specyfiku. Natychmiast się skrzywił, odsuwając to od siebie. - Co to jest?
- Nie chcesz wiedzieć. - uśmiechnęłam się nieznacznie. Harry w tym czasie tylko zmarszczył czoło i wychylając się delikatnie, postawił kubek na szafce nocnej. - Pij i wstawaj. - rozkazałam, czując nieprzyjemny ścisk gdzieś w środku, który był reakcją na brak docenienia moich starań. "Niewdzięcznik."
- Czy kaca nie lepiej odespać? - chłopak popatrzył na mnie podejrzliwie, pakując się pod kołdrę i kładąc się wygodnie, przykrył się nią aż pod samą brodę.
- Nie znam się na tym, ale... śnieg przestał padać. - rzuciłam zachęcająco, dłonią wskazując na okno na drugim końcu pokoju. Chłopak spojrzał w tamtą stronę i po chwili już wrócił spojrzeniem na moją twarz. Z niezbyt przekonaną miną... - Ruch jest już odblokowany, wiesz? - spróbowałam znowu.
- Mówiłem ci...? - zmarszczył brwi, a ja tylko kiwnęłam głową. Harry westchnął natychmiast i poprawił się na łóżku, zakładając prawą rękę za głowę. - Jest Wigilia. Jestem na kacu. Do sylwestra nie wyjadę z Londynu, takie korki. - stwierdził nieprzyjemnie, przybierając smutną minę. Automatycznie znowu zrobiło mi się go żal.
- I tak bym cię nie wpuściła pijanego za kółko. - palnęłam i chrząknęłam z przejęciem, kiedy uświadomiłam sobie jak bardzo zażyle to zabrzmiało. "Uspokój się, dziewczyno." - Kupiłam ci bilet. - stwierdziłam po chwili, bojąc się na niego popatrzeć.
- Bilet? - chłopak podniósł się na łokciu i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Bilet. - kiwnęłam niepewnie głową, pod jego wzrokiem czując się co najmniej dziwnie. I żeby jakoś odepchnąć to uczucie, zaczęłam powoli przeszukiwać kieszenie swojej bluzy, w poszukiwaniu dowodu moich słów. - Na pociąg. Mieszkasz w Chesire, prawda? - spojrzałam na niego przelotnie, czując nagle jakiś nieprzyjemny ścisk w gardle, że mogłam pomylić się z miejscowością. - Nie byłam pewna, ale poszukałam w internecie...
- Naprawdę? - Harry wszedł mi w słowo, podnosząc się nagle do pozycji siedzącej. W jego oczach dopatrzyłam się jakichś błysków radości. Gdzieś tam nawet przez moment pomyślałam, że to może dzięki mnie, ale zaraz wytłumiłam tą myśl. "Nie pochlebiaj sobie."
- No tak... - kiwnęłam niepewnie głową. Jednocześnie sprawdziłam ostatnią kieszeń, a kiedy okazała się pusta, poczułam ścisk paniki w moim żołądku. "Co teraz?" - Cholera, chyba go zostawiłam u siebie. - mruknęłam przepraszająco. - Pośpiesz się, bo trzeba będzie jeszcze po niego wstąpić. - westchnęłam, widząc, że chłopak nadal w ogóle nie reaguje. Dopiero po moich słowach odkopał się gwałtownie spod kołdry, zerwał się z łóżka i biegiem ruszył do łazienki. "Co za entuzjazm..." Zaśmiałam się lekko, kręcąc głową i powoli podnosząc się z krzesła, gotowa opuścić już jego sypialnię. Zanim jednak nawet się obróciłam, Harry przybiegł z powrotem, stanął przede mną i niespodziewanie przytulił. Bardzo mocno. "Za mocno..." Nie dość, że poczułam, że moja strefa prywatna została naruszona, nie dość, że zapach jego perfum dziwnie mnie odurzył, nie dość, że ciepło jego ciała mnie sparaliżowało, to w dodatku jego silne ramiona oplotły się wokół moich, blokując mi jakikolwiek oddech.
- Jesteś... - zaczął, ale chyba sam nie wiedział co miał powiedzieć. - Dziękuję... - dokończył po chwili. - Naprawdę dziękuję. - przytulił mnie jeszcze mocniej, ostatecznie odcinając mi drogę do powietrza. Westchnęłam ostatkiem zapasów tlenu w płucach i oparłam dłoń na jego ramieniu, odpychając go od siebie stanowczo, ale delikatnie. Natychmiast poluźnił uścisk. "Nareszcie."
- Nie dziękuj tylko się pośpiesz, za 2 godziny odjeżdża. - rzuciłam wymownie, zakładając przedramiona przed sobą, tym samym w jakiś sposób się od niego odgradzając. Oczywiście w razie, gdyby znowu mu się zamaniło naruszać moją przestrzeń prywatną. Co nie znaczy, że od razu bym narzekała. "To było całkiem miłe."
"Ale cholernie krępujące."
Westchnęłam, nie wiedząc co mogłabym ze sobą począć, stojąc przed półnagim facetem, więc mimowolnie opuściłam głowę, czekając na jakikolwiek rozwój wydarzeń. W którym Harry tylko zaśmiał się cicho i zaczął wycofywać z powrotem w kierunku łazienki. Kiedy zniknął za jej drzwiami, poczułam pewną ulgę. Ten chłopak zdecydowanie za bardzo mnie onieśmielał. I był za bardzo bezpośredni... To za dużo jak na moją spokojną osobowość. Dlatego mając okazję się już stąd spokojnie oddalić (i nie myśleć, że on tam za ścianą właśnie pozbywa się reszty ubrań), pospiesznie ruszyłam w kierunku wyjścia na korytarz. I już prawie udało mi się wydostać z jego sypialni, kiedy Harry niespodziewanie wyszedł z łazienki i trochę mnie ignorując, podszedł do pierwszej lepszej szafki, klękając przed nią i zaczynając przeszukiwać jej wnętrze. Chciałam to nawet olać i opuścić pomieszczenie, kiedy chłopak westchnął ciężko i podniósł się na nogi, drapiąc po głowie i rozglądając niepewnie wokoło.
- Widziałaś gdzieś ręczniki? - w końcu spojrzał na mnie z zagubieniem w oczach.
- W szafce na korytarzu. - odparłam natychmiast, z dziwnym uczuciem w środku. "To jego dom, nie znam go, a odpowiadam mu na takie pytania..." Zanim jednak zdążyłam dobrze nad tym pomyśleć, chłopak wyminął mnie i bez słowa wyszedł na korytarz. I nim zrobiłam chociażby krok, już wrócił do sypialni, trzymając jakiś ręcznik w garści.
- Choinka to twoja sprawa? - stanął tuż przede mną i patrząc na mnie z góry, uśmiechnął szeroko. "Miał naprawdę fajne dołeczki..."
- Sam ją ubierałeś. - wzruszyłam ramionami, delikatnie unosząc głowę, by móc spojrzeć w bardziej neutralną część jego ciała. Na czoło. "O wiele bezpieczniej."
- Po pijaku tak mi wyszła? - prychnął, marszcząc podejrzliwie brwi. I ani na chwilę nie stracił przy tym uśmiechu. "Dziwne połączenie."
- Świąteczny cud. - odwzajemniłam gest, a chłopak tylko parsknął śmiechem. Kręcąc głową, odszedł w kierunku łazienki, zatrzymując się tuż przed jej drzwiami i odwracając się w moją stronę.
- Możesz zamawiać taksówkę, 15 minut i jestem gotowy. - stwierdził, jednocześnie otwierając już drzwi.
- Są ogromne korki. - zmarszczyłam brwi, niezbyt zachwycona jego pomysłem. Bo widziałam dokładnie co się dzieje na ulicach. Samochód na samochodzie, bez żadnych szans na jakiekolwiek szybkie poruszanie się. W końcu święta.
- Z buta ze mną szybciej nie pójdzie. - stwierdził, wskazując na siebie dłonią. Mój wzrok od razu powędrował za jego gestem i czy tego chciałam, czy nie, padł na tego najprawdopodobniej znanego motylka na środku jego klaty. "O matko..." To jednak było trochę za mało dla moich głupich oczu, bo od razu powędrowały niżej, rejestrując jego wyjątkowo za nisko opuszczone spodnie. Co tylko eksponowało ciemną ścieżkę nad linią jego paska. "Hm..." - Oczy to ja mam trochę wyżej. - usłyszałam nagle rozbawiony głos i momentalnie podniosłam wzrok. Zobaczyłam rozbawionego Harry'ego, który patrzy na mnie z pewnym wyzwaniem. "No naprawdę bardzo zabawne." - Zawsze chciałem to powiedzieć, zawsze. - zaśmiał się. - To za wszystkie razy kiedy sam to słyszałem. - wyszczerzył się, powodując coraz większe zażenowanie z mojej strony.
- Pociąg ci ucieka. - chrząknęłam wyniośle, próbując udawać, że nie wiem o czym mówi. Ale sądząc po jego coraz większym rozbawieniu... "Wyszłaś na zboczeńca."
- Tak, tak, pierwsza zasada to udawaj debila, nawet jak cię przyłapie. - pokiwał głową, niezbyt przekonany. - Wiem co kombinujesz. - pogroził mi palcem i już po chwili zniknął w łazience. A ja nawet nie chciałam wiedzieć co sobie o mnie pomyślał.

*

Czułam się dziwnie, wchodząc po schodach w czyimś towarzystwie. Nie byłam do tego przyzwyczajona, zazwyczaj przecież wracałam do domu sama. Więc teraz, kiedy Harry szedł dwa kroki za mną po schodach, czułam się jak jakaś śledzona. I mimowolnie przyspieszyłam kroku, przeskakując już praktycznie po dwa stopnie na raz. Co najgorsze, Harry cały czas dzielnie podążał za mną i w ogóle nie pokazywał po sobie zmęczenia, podczas gdy ja sapałam już jak lokomotywa. "Skąd taka kondycja?" Westchnęłam głęboko, schodząc w końcu ze schodów i kierując się pod wejście do mojego mieszkania, starając się jakoś unormować oddech. "No przecież nie mogę wyjść na niemrotę." Ale kiedy zatrzymałam się przed drzwiami i wyciągałam kluczyki z kieszeni, chłopak jak na złość stanął tuż po mojej prawej, rzucając mi z góry jedno z tych swoich spojrzeń. W dodatku uśmiechnął się lekko, co tylko jeszcze bardziej mnie zdołowało. Więc w ogóle przestałam oddychać, starając się zachować pozory normalnego zachowania. Jednak pod jego czujnym spojrzeniem mój mózg zaczął się dziwnie wyłączać i przestał kontrolować moje ruchy. Dłonie dziwnie zaczęły mi drgać, przez co prawie nie opuściłam kluczyków, kiedy po prostu chciałam otworzyć drzwi. A to spowodowało, że tak pozornie prosta czynność przedłużyła się znacząco. Akurat na tyle, żeby pan Richings, staruszek mieszkający piętro wyżej, schodząc po schodach zdążył uważnie przyjrzeć się zarówno mi, jak i Harry'emu. "No pięknie, będą plotki..." Postanowiłam jednak to olać i skupić się na zamku. Wolałam uwinąć się z nim zanim jeszcze jakiś sąsiad będzie chciał sobie tędy przejść. I aż odetchnęłam z ulgą, po chwili słysząc znajomy trzask zamka. "Nareszcie." Uśmiechnęłam się sama do siebie, szeroko otwierając drzwi i wzrokiem zapraszając Harry'ego do środka. Ten jednak tylko uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Panie przodem. - szarmancko skinął dłonią na drzwi. "Kurczę..." Poczułam się jeszcze bardziej dziwnie, ale mimo wszystko miło. Dotąd jeszcze nikt nie przepuścił mnie w drzwiach, więc naprawdę poczułam się wyróżniona. Chociaż nie na miejscu. Zwłaszcza, że kiedy przechodziłam przez drzwi, Harry prawie położył mi dłoń na talii. Poczułam dziwny ścisk gdzieś w brzuchu, ale postanowiłam tego po sobie nie pokazać. I tylko uśmiechnęłam się do niego, kiedy w końcu i on wszedł do maleńkiego korytarzyka mojego mieszkania, zamykając za sobą drzwi. - Ładne mieszkanko. - stwierdził, oglądając sobie uważnie korytarzyk. - To wanilia? - skupił w końcu swój wzrok na mnie i zmarszczył czoło z zainteresowaniem.
- Lubię ten zapach. - wzruszyłam pobieżnie ramionami, tym samym kończąc przedłużające wszystko dyskusje. "Do celu..." Szczerze mówiąc czułam się dziwnie sam na sam z obcym facetem pod moim dachem, więc jak najszybciej chciałam się go stąd pozbyć. Dlatego rozejrzałam się wokół siebie i ignorując całą sylwetkę Stylesa, starałam sobie przypomnieć gdzie zostawiłam ten głupi bilet. - Em. Poczekaj chwilę, bo nie wiem gdzie go położyłam. - potarłam czoło, jakby to miało przyspieszyć cały proces myśleniowy. Ale nie pomogło. Historia biletu w mojej głowie kończyła się na momencie, kiedy wkładałam go do kieszeni kurtki. A tam na pewno go nie było, sprawdzałam jakieś 50 razy. "Więc gdzie do cholery był?"
- A gdzie rano byłaś? - Harry postanowił mi pomóc. Natychmiast ruszyłam łepetyną, odtwarzając poranne czynności.
- W kuchni, w łazience i na korytarzu... - odparłam, wskazując głową na odpowiednie pomieszczenia.
- To ja sprawdzę kuchnię, a ty resztę. - zaproponował chłopak i nie czekając nawet na moją aprobatę, już ruszył w kierunku kuchni. Starałam się wytłumić w sobie uczucie zdenerwowania jego bezczelnością i tylko uśmiechnęłam się sztucznie, kiedy w progu kuchni stanął nagle i odwrócił się w moją stronę. - Mogę ci pogrzebać po półkach? - spytał, z dziwnym uśmiechem.
- Tylko niczego nie przestawiaj. - zaznaczyłam, całkowicie poważnie. Naprawdę nie lubiłam kiedy ktoś ingerował w moje rzeczy. Zwłaszcza jeśli był tu pierwszy raz.
- No oczywiście. - chłopak wyszczerzył się i już po chwili zniknął mi z pola widzenia. Zignorowałam nieprzyjemne przeczucie, że w jego rękach moja kuchnia może się zmienić w pole bitewne i starając się nie myśleć, że jestem w domu sam na sam z obcym facetem, ruszyłam w końcu do tej łazienki. "Żeby gdzieś tam był..." Z nadzieją przeszukiwałam wszystkie półki, zakamarki, dziury pod wanną i innymi tego typu rzeczami, ale oczywiście niczego nie znalazłam. Za to ładnie powycierałam podłogę własnymi kolanami. "Tylko gdzie do cholery był ten bilet?!" Czując narastającą panikę, wyparowałam na korytarz, biegając z kąta w kąt i przerzucając gramoty. Kiedy już dorwałam się do szafki pod lustrem, gwałtownie otwierałam wszystkie szuflady, wyrzucając wszystko na podłogę. Ale nawet to mi nie pomogło, bo biletu ani widu, ani słychu. "Tylko narobiłam chłopakowi nadziei..." Postanowiłam się jednak nie poddawać. Skruszenie uklękłam przed szafką i nachylając się twarzą do podłogi, wytężyłam wzrok, próbując dojrzeć coś w podpółkowej ciemności. Oczywiście nic nie widziałam, więc natychmiast wsunęłam tam dłoń. "Akurat może coś wymacam..."
- A co ty robisz.? - usłyszałam nagle nad głową. Zaskoczona, szybko spojrzałam przed siebie i zobaczyłam parę butów. Przeleciałam wzrokiem w górę, ostatecznie napotykając zdziwiony wzrok Harry'ego, który stał nade mną z założonymi rękami. Wiedziałam, że to musiało wyglądać dla niego co najmniej dziwnie, więc zachowując pozory normalności, wyprostowałam się i siadając na nogach, spojrzałam na niego bezradnie.
- Nie mogę znaleźć. - westchnęłam, panicznie przeczesując grzywkę dłonią. I czując, że już mi wszystko jedno, tylko czekałam, aż chłopak wybuchnie. Ale tylko się rozczarowałam...
- Nic dziwnego. - uśmiechnął się nagle, wzruszając ramionami. A zaraz potem rozplótł ręce, podnosząc do góry dłoń z... "BILET!" Ucieszyłam się jak głupia, wstając gwałtownie i patrząc na kawałek papieru jak na milion dolarów. Ulga, jaką odczułam była po prostu nie do opisania. "Przeżyję..." -  Był w lodówce. - usłyszałam niespodziewanie i mimowolnie zaśmiałam się pod nosem. "A w życiu bym nie pomyślała..."
- Całe szczęście, bo zaczęłam panikować, że mnie z zemsty zamordujesz. - stwierdziłam po chwili, uśmiechając się do chłopaka szeroko.
- No widziałem parę ładnych noży... - kiwnął poważnie głową.
- Zabawne. - zironizowałam, podnosząc do góry jedną brew.
- Sama zaczęłaś. - chłopak wzruszył tylko ramionami, szczerząc się niespodziewanie. Po chwili jednak zerknął na zegarek na swoim nadgarstku i spojrzał na mnie przepraszająco. - Em, to ja lecę. - rzucił naprędce, robiąc dosłownie jeden krok w kierunku drzwi. - Nie chcę, żeby mi pociąg uciekł. - usprawiedliwił się, a ja tylko kiwnęłam głową, czekając na moment kiedy chłopak w końcu wyjdzie. Jednak on nadal stał tak jak stał. - Dziękuję. - rzucił niespodziewanie, posyłając mi najbardziej ciepły uśmiech jaki kiedykolwiek dostałam. I zanim zdążyło mi się zrobić z tego powodu miło, Harry sięgnął po moją dłoń i uścisnął ją mocno. "Co jest...?!" Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on tylko poszerzył uśmiech. - Jesteś niesamowita, wiesz? - palnął, przyciągając mnie siłą do siebie, przytulając delikatnie. Naprawdę delikatnie... "Kurczę." Poczułam dziwne ciepło w środku, kiedy jego ramiona oplotły moje, a ja znów mogłam poczuć zapach jego perfum. I ani myślałam go odpychać. Co więcej, niepewnie odwzajemniłam uścisk, dokładnie w momencie, kiedy chłopak już się ode mnie odsuwał. "No oczywiście..." - I przepraszam za wczoraj. - spojrzał na mnie uważnie, z prawdziwą skruchą w oczach. - Cokolwiek mówiłem, plotłem bzdury. Alkohol źle działa na mózg, rozumiesz. - zmrużył oczy, wycofując się tyłem w stronę drzwi wyjściowych. - Pamiętaj, nie pij w święta. - zaznaczył wesoło, dokładnie w momencie, kiedy już chwytał za klamkę. Widząc to, mimowolnie do niego podeszłam, nie do końca wiedząc po co, stając tuż przed nim. - To ja lecę, zanim twój facet tu wpadnie i zrobi mi awanturę. - Harry spojrzał na mnie z góry i wyszczerzył się nagle. A ja tylko zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o czym on gada. - Pozdrów go i całą swoją rodzinę. Niech wiedzą, że mają kogoś tak niesamowitego. - rzucił naprędce, już otwierając drzwi. - To właściwie dobra historia na świąteczną kolację. - spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko. "No oczywiście..."
- Na pewno im opowiem. - westchnęłam smutno, starając się jednak nie pokazać po sobie całego mojego zdekoncentrowania. I chyba mi się udało, sądząc po nieznikającym uśmiechu chłopaka.
- Wesołych świąt. - rzucił niespodziewanie, po czym nachylił się nade mną i pobieżnie cmoknął w policzek. Zanim jednak zdążyłam pomyśleć, już wyszedł na klatkę, w ostatniej chwili posyłając mi kolejny ze swoich uśmiechów.
- Wzajemnie. - mruknęłam cicho i gdy tylko zniknął mi z oczu zamknęłam drzwi. Czując kompletny mętlik w głowie, po prostu się o nie oparłam i wzdychając ciężko, osunęłam się po ich powierzchni prosto na podłogę. Podciągając kolana pod brodę, oparłam o nie czoło i objęłam ramionami nogi, w zupełnie nieznanym mi celu. Ale przynajmniej poczułam się bezpieczniej, jakby mój świat wracał do normy. Jakby nigdy tu nikogo nie było. Jakbym jak zwykle spędzała święta samotnie. "Nigdy więcej takich akcji..."

*

"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło!"
Od dziecka miałam okropny lęk wysokości i nawet zwykłe wejście na balkon pierwszego piętra przyprawiało mnie o zawroty głowy, dlatego jak ognia unikałam wszelkich wspinaczek. Teraz jednak nie miałam innego wyjścia. Nie lubiłam przebywać w nieogarniętych pomieszczeniach, a choinka po porannych przejściach wołała o pomstę do nieba. Musiałam ją poprawić. Więc wspięłam się na to głupie krzesło i ignorując zawroty głowy, odwieszałam na miejsce wszystkie łańcuchy i bombki. Starałam się robić to jak najszybciej tylko się dało, żeby niepotrzebnie nie przedłużać przykrej czynności. Dlatego też skupiłam się na tym zajęciu w całej rozciągłości. Oddałam jej całe moje myśli. Więc kiedy nagle obok krzesła zobaczyłam jakąś osobę, przestraszyłam się nie na żarty.
- Jezus Maria... - jęknęłam przestraszona, tracąc nagle całą równowagę i prawie spadając z krzesła. Intruz na szczęście w porę przytrzymał mnie w talii i oferując swoją dłoń, pomógł znaleźć się na statecznym podłożu. "Tylko do cholery co on tu robił?!"
- Żyjesz? - zanim jednak zdążyłam przezwyciężyć szok, usłyszałam znajomy głos. A kiedy podniosłam głowę, moim oczom ukazał się nie kto inny jak Harry Styles. Ostatni człowiek na tej ziemi, którego bym się teraz spodziewała. "Ale przynajmniej nie gwałciciel..."
- Nie wiem. - jęknęłam, przykładając dłoń do rozdygotanego serca. - Dobra, żyję. - kiwnąłem głową, wzdychając ciężko. - Tylko zawału dostałam.
- Przepraszam, dzwoniłem, ale chyba masz dzwonek zepsuty. - chłopak spojrzał na mnie ze skruchą, marszcząc przy tym czoło. - Potem pukałem, ale też żadnej reakcji. No, a że było otwarte... - urwał niekontrolowanie. - Przepraszam. - zakończył smutno, łagodnie zakładając przed sobą ręce.
- To nic. - uśmiechnęłam się gdzieś pomiędzy głębokimi oddechami uspokojenia. Efekt był taki, że niespodziewanie zaschło mi w gardle i kaszlnęłam kilka razy. - Czekaj, muszę się napić. - sapnęłam, próbując jakoś unormować zarówno swój oddech, jak i głos, który po tym wszystkim nie brzmiał najlepiej. - Też chcesz coś? - spytałam grzecznie, patrząc uważnie na swojego bądź co bądź gościa.
- Herbatę? - rzucił niepewnie, powoli rozpinając najwyższy guzik swojego czarnego płaszcza.
- Jasne. - kiwnęłam głową, wymijając go i kierując się na korytarz. Chłopak oczywiście podążył zaraz za mną, ostatecznie zdejmując wierzchnie okrycie. - Wieszak jest tam. - skinęłam dłonią na odpowiednie miejsce, kierując go tym samym z dala ode mnie. Bo teraz potrzebowałam tylko chwili dla siebie... I żeby nie przyszło mu nawet do głowy, żeby za mną przyjść, gdy tylko weszłam do kuchni, zamknęłam za sobą szczelnie drzwi. Jak na automacie przygotowałam wodę na herbatę, stawiając czajnik na gazie. Nawet nie upewniłam się czy na pewno dobrze się pali. Zamiast tego sięgnęłam po butelkę jakiegoś soku leżącego na półce obok kuchenki i upiłam spory jego łyk. "Co się właśnie działo?"
To było dla mnie trochę nie do pojęcia. Naprawdę trudno mi było zrozumieć motywację tego chłopaka. Po co tu przychodził? No po co? Nie miał do cholery bliższej rodziny? "Musiał mieć jakiś interes..." Bo przecież już tu był. Chyba nawet w moim salonie. Czekał na mnie. I najprawdopodobniej szykował się na jakąś dłuższą rozmowę. A ja zupełnie nie wiedziałam czy mam mu cokolwiek do powiedzenia. "Serio musiał tu przychodzić?!" Westchnęłam, zastanawiając się jaką mam szansę na ucieczkę oknem i nie zabicie się przy okazji. Zanim jednak dobrze się zastanowiłam nad konsekwencjami, gwizdek czajnika rozbrzmiał donośnie. Automatycznie wyłączyłam gaz, przygotowałam kubek, zasypałam go herbatą i zalałam wrzątkiem. I nadal nie myśląc co robię, po prostu wzięłam go do ręki, wychodząc z kuchni i kierując się prosto do salonu. Gdzie oczywiście zastałam Harry'ego, siedzącego na mojej kanapie.
- Już rozbierasz? - skinął głową na pokrzywdzoną choinkę, patrząc na mnie z delikatnym uśmiechem, kiedy stawiałam na stoliku przed nim kubek. - Nie za wcześnie?
- Tylko poprawiam. - wyjaśniłam krótko, siadając na fotelu, naprzeciwko chłopaka. - Rano otworzyłam okno na chwilę i mi gołąb wpadł do pokoju. Trochę narozrabiał...
- To musiało zabawnie wyglądać. - chłopak zaśmiał się wdzięcznie, kręcąc delikatnie głową.
- Tak, szalenie zabawne. - zironizowałam, urywając tym samym ten bezsensowny temat. Bo przecież miałam coś ważniejszego do wyjaśnienia... "Tylko jak mam mu to powiedzieć?" Jak zwykle, patrząc na chłopaka, poczułam się onieśmielona. W gardle znowu utworzyła mi się dziwna gula, z którą musiałam stoczyć wielką batalię. Ale na szczęście wygraną... - Właściwie co tu robisz? - palnęłam w końcu, trochę wbrew sobie. I aż przymknęłam oczy, słysząc jak to zabrzmiało. "No pięknie..."
- Wcześniej nie było okazji... - Harry jednak tego nie zauważył i westchnął, rozglądając się wokoło i marszcząc nagle czoło. - Czekaj. - spojrzał na mnie przelotnie i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, już wyparował z pokoju. Zdezorientowana patrzyłam jak wychodzi, a już po chwili wraca... z wielką, czerwoną paczką w rękach. - To dla ciebie. - z uśmiechem usiadł na starym miejscu, wyciągając pakunek do mnie.
- Dla mnie? - pisnęłam zaskoczona. - Po co?
- Chciałem się odwdzięczyć. - chłopak uśmiechnął się szerzej, delikatnie przekrzywiając swoją głowę w prawo. I jakby machając mi prezentem przed nosem. "On chyba oszalał..."
- Nie wygłupiaj się. - mruknęłam poważnie, odsuwając pakunek od siebie. Co chyba mu się nie spodobało...
- Ty się nie wygłupiaj. - natychmiast zmarszczył czoło, powracając z prezentem na stare miejsce. - Zapewniłaś mi święta z rodziną. To najlepszy prezent jaki ktokolwiek kiedykolwiek mi dał. A nawet się nie znamy. - złagodził spojrzenie, znowu się uśmiechając. A ja poczułam się dziwnie doceniona. "To naprawdę było miłe." Ale przecież nie mogłam tak po prostu brać od niego prezentów.! - To normalne, że chcę ci podziękować. - spróbował jeszcze raz.
- Wystarczy dziękuję. - rzuciłam poważnie, czując się trochę przytłoczona jego natarczywością.
- Nie wystarczy. - odparł natychmiast, jeszcze bardziej wyciągając ramiona przed siebie. A kiedy nie zareagowałam i tym razem, westchnął głęboko, podnosząc się z kanapy. - Dobra, położę to tutaj. - podszedł do choinki i ostrożnie położył prezent pod jej gałęziami. I już po chwili wrócił na stare miejsce, lustrując mnie uważnie tym swoim spojrzeniem. - Jak się namyślisz to otworzysz. - rzucił z uśmiechem, mrugając do mnie okiem. "Kurczę..." Czując dziwne ciepło w okolicy policzków, natychmiast opuściłam wzrok, oczywiście z poczuciem, że natychmiast muszę coś powiedzieć. "Tylko co?"
- I jak było z rodziną? - spytałam w końcu, trochę panicznie. Ale przynajmniej sensownie. "Głupie szczęście."
- Fantastycznie. - usłyszałam natychmiast jego wesoły głos. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przeświadczona o tym, że naprawdę miło spędził ten czas. I to w pewnym sensie dzięki mnie... - Wiesz, rzadko się widujemy, więc takie spotkania zawsze są fajne. Co nie zmienia faktu, że mi odpuszczają. - zaśmiał się krótko, jakby sam do swoich myśli. - Musiałem upiec trzy ciasta, bo tylko nie robię z nich zakalca. Ale to w zasadzie fajne, że gdzieś jest jeszcze miejsce, gdzie traktują mnie normalnie. Muszę nawet wyrzucać śmieci. - pokręcił głową.
- Tragedia. - zironizowałam, teatralnie przewracając oczami. Na co chłopak zareagował śmiechem.
- Dopiero teraz doceniłem to zajęcie. - stwierdził.
- Chcesz wyrzucić moje.? - podjęłam temat, uśmiechając się zachęcająco. - Jakoś mi nie po drodze do śmietnika.
- Jeszcze nie ogłupiałem. - Harry prychnął tylko, marszcząc czoło w udawanym oburzeniu. Które zaraz się wyprostowało, kiedy jego wzrok padł na płytę DVD leżącą na skraju stolika. - To właśnie miłość? - zainteresował się, biorąc pudełko do ręki, rzucając okiem na okładkę. - Też uwielbiam ten film. - uśmiechnął się, już po chwili odkładając płytę na miejsce i patrząc na mnie uważnie. - Ale nawet nie miałem okazji go obejrzeć w tym roku. Jak ty znalazłaś chwilę? - zapytał takim tonem, jakby co najmniej czekał, aż zdradzę mu tajemnicę wiecznej młodości. Której oczywiście nie posiadałam. I właściwie nie wiedziałam co mogłabym mu odpowiedzieć. Podskórnie czułam, że przyznawanie się do namiętnego, samotnego oglądania filmów może zabrzmieć żałośnie. "Ale co innego miałabym powiedzieć?"
- Hm... - zmarszczyłam tylko czoło, uciekając przed jego spojrzeniem. I tym samym przed odpowiedzialnością kontynuowania tego niewygodnego tematu. No, przynajmniej we własnym mniemaniu, bowiem nadal czułam jego uważne spojrzenie na czubku swojej głowy.
- Spędziłaś z kimś święta, prawda? - spytał z przejęciem, przykuwając tym samym moją uwagę. "A co go to obchodziło?" - Chociaż z nią? - skinął głową na zdjęcie ustawione na półce pod ścianą, na którym pozowałam z kuzynką.
- Ona teraz mieszka w Hiszpanii. - mruknęłam wymijająco, wzruszając bezradnie ramionami.
- Byłaś sama? - chłopak sapnął z wyrzutem, wbijając we mnie to swoje zielone spojrzenie. - No i czemu mi nie powiedziałaś.? Przecież wziąłbym cię do siebie.
- Na jednym bilecie? - prychnęłam, krzywiąc się od jego głupiej gadki. - Nie wygłupiaj się, przecież się nawet nie znamy.
- A mimo to zajęłaś się mną w Wigilię. - popatrzył na mnie z uwagą, powodując setki ściśnień w moim mostku. - I wiesz jak mi teraz głupio? - zmarszczył czoło.
- Nie ma powodu. - próbowałam go jakoś odciągnąć od tego tematu, ale zbył mnie jednym, zdecydowanym spojrzeniem.
- Jest powód. - rzucił natychmiast, co zabrzmiało z deka ostro. I chyba sam to zauważył, bo po chwili westchnął głęboko. - W święta nikt nie powinien być sam. - dodał już spokojniej. I miałam wrażenie, że z wielką dozą litości. Co absolutnie mi się nie spodobało. "Przecież nie było tak tragicznie..."
- Miałam przy sobie Hugha Granta. I Colina Firtha. - uśmiechnęłam się delikatnie, próbując go rozbawić. Ale sądząc po jego poważnej minie, coś średnio mi to wyszło... - Aż tak mi się nie nudziło.
- Nawet jeśli. - kiwnął z powagą głową i nachylił się do mnie, składając dłonie przed sobą. - Masz chociaż plany na sylwestra? - spytał wprost. Zaatakowana jego bezpośredniością, otworzyłam usta, żeby uraczyć go piękną opowieścią o moich planach imprezowych. Zanim jednak zdążyłam wypowiedzieć chociażby słowo, podniósł ostrzegawczo rękę. - Nie kłam. - zagroził.
- Nie mam. - westchnęłam kapitulacyjnie. I czując się z tego powodu jeszcze bardziej beznadziejnie. "Jak zawsze sama..."
- No to już masz. - usłyszałam niespodziewanie. Kontrolnie zerknęłam na twarz Harry'ego, próbując wyłapać czemu sobie ze mnie żartował. Ale chyba mówił poważnie, sądząc po jego sympatycznym uśmiechu. "No serio?"
- Ale... - zaczęłam, marszcząc brwi.
- Żadnego ale. - wszedł mi w słowo, szczerząc się do mnie szeroko. - Czy zdążyłaś mnie polubić czy nie, spędzisz tę noc ze mną. - stwierdził, przybierając dziwną minę. Bardziej zboczona ja natychmiast zinterpretowała to w podejrzany sposób...
- To dziwnie zabrzmiało. - zmarszczyłam brwi, właściwie nie wiedząc jak traktować jego wypowiedź. Ale chyba przesadziłam...
- Podoba mi się twój tok myślenia. - stwierdził wesoło, poruszając brwiami w wiadomy sposób. "Kretyn..." Prychnęłam tylko, odwracając spojrzenie. - Byłaś już na Times Square? - usłyszałam po chwili poważniejsze pytanie. "Że co?!"
- No chyba oszalałeś. - uniosłam się. "Jeszcze tylko w Nowym Jorku mnie brakowało..."
- Czyli nie. - kiwnął głową zadowolony. - To dobrze. Idealny moment, żeby to zmienić.
- Nic nie będę zmieniać. - oburzyłam się z miejsca, zakładając przedramiona przed sobą. - W sylwestra nie ruszam się dalej niż poza te cztery ściany. - zaznaczyłam ostro. Kiedy jednak do moich uszu dotarł cichy śmiech i zobaczyłam jak Harry szczerzy się dwuznacznie, wiedziałam, że straciłam wszystkie argumenty. - Nic nie mówiłam. - uśmiechnęłam się niewinnie, unosząc dłonie w pojednawczym geście. Co tylko wywołało uśmieszek zwycięstwa na ustach Harry'ego. "I jak ja się teraz wymigam?"

*

rok później, Boże Narodzenie.

Czułam się wykończona całym mijającym dniem. Tyle nowych wrażeń, poznanych osób, opowiedzianych historii. To wszystko zaczęło mi już szumieć w głowie, na przemian z tym wypitym alkoholem, którym mnie częstowano. I chociaż wcale nie chciałam jeszcze usypiać, półmrok w pokoju, przyjemne ciepło i wygodna kanapa za plecami powodowały, że oczy zaczęły mi się już kleić. Próbowałam z tym walczyć, usiłując skupić się na kolejnej wesołej opowieści wujka Petera, ale chyba zaczynałam ponosić klęskę. Moja głowa robiła się coraz cięższa, a poczucie bezpieczeństwa napływające z mojej lewej, gdzie silne ramię obejmowało moją talię, wcale nie pomagało. Chyba zaczynałam odpływać...
- Chcesz już iść? - usłyszałam nagle dobrze znany, chrapliwy szept tuż obok ucha, a ciepłe powietrze połaskotało mnie w szyję. Westchnęłam, jakby nagle przebudzona, odwracając głowę w stronę intruza. Nie spodziewałam się jednak, że jego twarz jest aż tak blisko, więc momentalnie w moje nozdrza wdarł się zapach jego pasty do zębów pomieszany z aromatem jego perfum. Automatycznie się uśmiechnęłam, wbijając spojrzenie w jego błyszczące, zielone oczy, które patrzyły na mnie z troską. I nawet gdybym chciała się wykręcać i tak wiedziałam, że nie mam szans.
- Nie obrażą się? - spytałam cicho, marszcząc brwi i kiwając głowę na ludzi, rozmieszczonych w różnych miejscach pokoju. Bo naprawdę nie chciałam im sprawiać przykrości, w końcu byli dla mnie tacy mili i traktowali mnie jak członka rodziny. Czułam się jak swoja. Ale jednak nie na tyle, żeby móc ich ignorować. Chociaż to całe zmęczenie... "I bądź tu człowieku uprzejmym."
- Gorzej będzie jak tu nagle uśniesz. - chłopak uśmiechnął się zachęcająco, ostatecznie podejmując decyzję za mnie. Bo zanim zdążyłam zareagować, już się podniósł (oczywiście ciągnąc mnie w górę za sobą) i przepraszając swoją rodzinę, wyprowadził mnie na korytarz. Cały czas szedł za mną, z dłońmi na moich ramionach, ale kiedy tylko znaleźliśmy się poza ostrzałem wzroku postronnych, zaplótł ramiona na mojej talii i obejmując czule, musnął ustami wgłębienie u nasady mojej szyi. Poczułam znajomy, entuzjastyczny dreszcz i uśmiechnęłam się pod nosem. Natychmiast przeplotłam nasze palce i zagryzając wargę, opuściłam delikatnie głowę. Usłyszałam cichy śmiech ze strony chłopaka, ale zanim zdążyłam go za to ochrzanić, już zaprowadził mnie do przygotowanej dla nas na tę noc sypialni. I wprowadzając mnie do środka, zamknął szczelnie drzwi, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo. Pokręciłam tylko głową, odsuwając się od niego i ciężko siadając na wielgachnym, miękkim łóżku. A kiedy poczułam jego komfort, rzuciłam się na nie plecami i nawet nie zaprzątając sobie głowy przebieraniem, zamknęłam oczy. Nie to, że już zamierzałam zasypiać. Po prostu postanowiłam trochę odpocząć przed wieczorną toaletą. A nawet gdybym już nawet jakimś cudem miała odpłynąć, czyjeś cielsko nagle sadowiące się tuż obok mnie i obejmujące mnie w talii, skutecznie wyrwałoby mnie z drzemki... "No trudno." Westchnęłam tylko, powoli otwierając oczy i widząc tuż obok mnie nikogo innego jak Harry'ego, opierającego się na jednym łokciu i wgapiającego się w moją twarz. Automatycznie się uśmiechnęłam.
- Dzięki, że mnie tu przywiozłeś. - rzuciłam ciepło, poprawiając się na łóżku. - Masz fantastyczną rodzinę.
- Nie martw się, twój akcent świąteczny też mam. - chłopak niespodziewanie podniósł się z łóżka i podszedł do telewizora ustawionego na drugim końcu pokoju. Z szuflady spod niego wydobył znajome opakowanie, prezentując mi go z radością. - Hugh Grant i Colin Firth do twoich usług. - spojrzał na mnie wymownie, wyjmując płytę z pudełka i wsuwając ją do odtwarzacza DVD. I włączając film, szybko odwrócił się w moją stronę. - Ale rozsądnie, pamiętaj, że tu jestem. - zastrzegł ostro, patrząc na mnie wymownie. Zaśmiałam się tylko i delikatnie pokręciłam głową. Harry tymczasem już wpakował się na łóżko i opierając się plecami o ścianę przy nim, usadowił się gdzieś za mną. Natychmiast przybliżyłam się do niego, próbując się jakoś wygodnie na nim ułożyć. A kiedy mi się udało, Harry po prostu objął mnie ramionami, chowając usta w moich włosach. "Przyjemnie..." Słysząc znajome dźwięki rozpoczynające film, skupiłam się na nim, próbując go oglądać. Zmęczenie jednak wygrywało i nie minęła nawet sekunda, kiedy moje oczy zamknęły się bezpowrotnie. Już nawet zaczynałam odpływać, kołysana miarowym ruchem klatki piersiowej na której ułożyłam głowę, kiedy nagle czyjeś zachłanne usta wylądowały na moich, obchodząc się z nimi wcale niedelikatnie. Ale strasznie przyjemnie... Nieprzytomnie zaczęłam oddawać pocałunki, mimowolnie sięgając dłonią do policzka natręta, skąd przesunęłam się na jego szyję. Jeżdżąc palcami po jego karku wywołałam u niego mimowolny uśmiech, który pozwolił mi na chwilowe oderwanie od jego warg. "Moja szansa..."
- Daj mi się wyspać. - szepnęłam sennie w jego usta, powoli otwierając oczy i błądząc spojrzeniem po jego twarzy.
- Możesz zapomnieć. - usłyszałam jedynie i już po chwili poczułam jego ciężar ciała na sobie. Zaśmiałam się mimowolnie, kiedy Harry z całą swoją stanowczością przeplótł moje palce ze swoimi i przykuł moje dłonie do łóżka. Górując nade mną, od razu nachylił się do pocałunku, jednak w ostatniej chwili się odkręciłam.
- A Colin? - spojrzałam na niego podejrzliwie, z nieukrywanym wyzwaniem. Chłopak tylko westchnął cierpiętniczo.
- Niech się... - urwał w odpowiednim momencie, z całą swoją natarczywością wpijając się w moje usta. I sumiennie zaczął rozgrzewać je do czerwoności, rozpalając tym samym całą mnie. Dokładnie tak samo jak robił zazwyczaj. A ja zupełnie zapomniałam o całym zmęczeniu, wysuwając dłonie z jego uścisku i oplatając je na jego karku, przyciągając go bardziej do siebie. Jakbym już nigdy nie miała go wypuścić. "Bo nie wypuszczę..."

***

Cóż, przepraszam za ten tekst. Wiem, że nie jest zachwycający, no ale cóż ja poradzę, że ja pisać nie umiem. Zawsze kiedy coś wymyślę, pomysł wydaje mi się genialny, a wraz z opisywaniem traci na wartości. No cóż, mam tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś, komu mimo wszystko spodoba się założenie. Nie liczę na więcej. To co... widzimy się w Boże Narodzenie ze świąteczną Piekarnią...? :)