niedziela, 25 maja 2014

Sześć.

6:48...
6:48...
6:48...
6:48...

Błagam, niech to się nie zmienia jeszcze przez jakieś 10 minut.

6:48...
6:48...
6:49...

CHOLERA!

Ostatni raz zerknęłam na zegarek, próbując cudownym sposobem zatrzymać jego wskazówki. Ale niestety, sekundnik nadal gonił jak oszalały, dając mi do zrozumienia, że poruszam się o wiele za wolno jak na moje drastyczne spóźnienie. Do nowej szkoły. Drugiego dnia.

No bo kto jak nie ja...

Sapnęłam pod nosem, próbując jakoś kontrolować oszalały oddech. Jakoś nigdy nie byłam dobra w biegach i właśnie w tym momencie to ze mnie wychodziło. Nie dość, że praktycznie potykałam się o swoje stopy, to w dodatku dyszałam jak lokomotywa, panicznie łapiąc oddech. A jakby tego było mało, co raz musiałam poprawiać durny kaptur mojej czarnej bluzy, który postanowił sobie uprzykrzyć moje nędzne życie i cały czas zlatywał mi z głowy, odkrywając moje włosy prosto na ten głupi, brytyjski deszcz.

Bo oczywiście znowu musiało siąpać...

W tej całej bieganinie gdzieś przede mną mignął mi nagle szyld piekarni. Mój brzuch od razu odpowiednio zareagował, przypominając mi, że w tym całym pośpiechu zignorowałam nawet śniadanie. Byłam nawet skłonna to zignorować i biec dalej, ale po raz setny zerkając na zegarek, zauważyłam, że mam całe 5 minut do autobusu. Więc gdybym się tak pospieszyła...

Bez namysłu odbiłam w lewo i prawie gwałtownie wleciałam do środka, oczywiście znowu potykając się o powietrze i w ostatniej chwili łapiąc plecak, spadający mi z ramienia. Że nie wspomnę o tym całym rabanie, który powstał nie tylko od trzaśnięcia drzwiami. Ale to i tak było nic w porównaniu do mojego sapania, echem rozlegającego się po wnętrzu piekarni.

- O, dzień dobry, robaczku. A coś ty taka zmachana, dziecinko?

Usłyszałam niespodziewanie, więc panicznie podniosłam głowę, z bijącym sercem zastanawiając się kto śmie właśnie do mnie mówić. Kiedy jednak zauważyłam tą miłą panią, którą spotkałam tu poprzednim razem, odetchnęłam z ulgą i nawet się uśmiechnęła.

- Autobus mi ucieka i ten... - wzięłam głęboki wdech, wymęczona po tym durnowatym sprincie i tym razem już bez żadnych potknięć udało mi się podejść do lady. Od razu wbiłam wzrok w wystawę, robiąc w głowie szybki przegląd rzeczy, których bym nie zjadła. - Poproszę tę z cynamonem. - zdecydowałam po sekundzie, mając na uwadze uciekający czas.
- Proszę bardzo. - kobieta uśmiechnęła się szeroko, od razu sięgając po bułkę i pakując ją do papierowej torby. Ja w tym czasie skupiłam się na plecaku, usiłując znaleźć w nim swój zielony portfelik, żeby móc zapłacić. Ale oczywiście jak na złość przepadł bez śladu.
- Kurde gdzie on jest... - mruknęłam pod nosem, w depresji mając już ochotę wywalić wszystko na ladę. Powstrzymał mnie jednak głos kobiety.
- Bierz robaczku, później mi oddasz. - stwierdziła przyjaźnie. - A autobusu nie dogonisz.
- Dziękuję ślicznie. - szybko zgarnęłam z lady torebkę, nawet nie kalkulując jak naruszam dobre serce tej kobiety i z durnym uśmiechem już zaczęłam wycofywać się do wyjścia, jednocześnie wrzucając drożdżówkę do plecaka. - Miłego dnia. - rzuciłam jeszcze, zanim znowu zdecydowałam się na bieg.

Tym razem tak przebierałam tymi swoimi niegramotnymi nóżkami, że już dwie minuty później wpadłam na przystanek, praktycznie zatrzymując się na czyichś plecach.

Bo zwyczajnie spóźnienie to na mnie za mało, musiałam jeszcze przecież kogoś poturbować...

Automatycznie cofnęłam się o kilka kroków, wbijając spojrzenie w mokre podłoże. Raczej nie miałam ochoty spoglądać w twarz temu komuś, kimkolwiek był. Nawet jeśli nie musiałam ukrywać swoich durnych rumieńców, bo od tego biegu i tak byłam już nieźle zaróżowiona.

- Dzisiaj ty? - usłyszałam nagle przyjazny i przede wszystkim znajomy głos, więc jakoś tak mimowolnie spojrzałam w górę. I zauważyłam tą... Jezu, jak jej było... Gemmę, czy jakoś tak... W każdym bądź razie dziewczynę, z którą też i wczoraj jechałam do szkoły.

Widok znajomej twarzy od razu mnie dziwnie uspokoił i nawet uśmiechnęłam się blado, jednocześnie katując się głębokimi oddechami, żeby uspokoić swój wymęczony organizm. Zaangażowałam się w to do tego stopnia, że dopiero po kilkunastu sekundach zauważyłam, że dziewczyna gapi się na mnie wyczekująco.

No bo kto zapomniał, że ma coś odpowiedzieć...?

- Budzik nie zadzwonił. - wyjaśniłam, co zabrzmiało wyjątkowo niewyraźnie poprzez moje zasapanie.
- Też to ciągle powtarzam mamie, a i tak nie chce mi uwierzyć. - Gemma natychmiast się rozpromieniła. Zaraz jednak przyjęła bardziej przepraszającą minę, lustrując wzrokiem czubek mojej głowy. - Em, chcesz może szczotkę?
- Słucham? - spojrzałam na nią zaskoczona.
- No nie obraź się, ale wyraźnie widać ten twój pośpiech. - dziewczyna zmarszczyła czoło i machnęła sobie ręką nad głową.

Więcej nie musiała powtarzać, od razu przypomniałam sobie, że i poranną toaletę z lekka olałam, więc moje włosy mogą właśnie wyglądać jak miotła trafiona piorunem.

- Cholera jasna... - mruknęłam pod nosem, w panice zakładając kaptur, którego już nawet nie miałam serca poprawiać i wciskając pod niego poszczególnie kosmyki włosów.
- Spokojnie, pewnie nawet nikt nie zauważył. - Gemma uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym chwilę pogrzebała w swoim plecaku. A już po chwili wyciągnęła z niego drewnianą szczotkę. - Trzymaj.

Nawet nie myślałam czy to wypada, od razu sięgnęłam po przedmiot i z zawziętością zaczęłam rozczesywać te swoje durne włosy. W duchu dziękowałam siłom wyższym, że nie zesłały tu również i Chorda. Aktualnie w ogóle nie tęskniłam za nowym znajomym, chociaż jego nieobecność w pewnym stopniu nawet mnie nurtowała. Powtarzając kolejne przeciągnięcia szczotką po włosach chciałam nawet zapytać o to Gemmę, ale oczywiście gula zatkała mi gardło i jakoś nie mogłam się na to zdobyć. Jedyna reakcja, jaką potrafiłam z siebie wykrzesać to wyciągnięcie ręki ze szczotką w stronę dziewczyny, kiedy skończyłam już torturować swoje włosy.

- To naturalny kolor? - usłyszałam niespodziewanie, kiedy znowu zarzucałam kaptur na głowę, żeby deszcz nie zmącił tego, co właśnie boleśnie wypracowałam. Zaskoczona spojrzałam na Gemmę, zauważając, że dziewczyna wpatruje się w moją twarz z zaciekawieniem. Przełknęłam więc ślinę i powoli kiwnęłam głową. Gemma natychmiast uśmiechnęła się szerzej. - Jezu, jest cudowny... - zachwyciła się szczerze. - Nie dość, że rude, to i takie długie. Co ty z nimi robisz?
- Em... Myję? - palnęłam, starając się zniwelować ten ścisk dziwności powstały w moim żołądku. Przecież nikt nigdy nie zachwycał się czymkolwiek związanym ze mną...
- Tylko tyle? - dziewczyna
- To chyba hm... Genetyczne. - zmarszczyłam czoło, na moment opuszczając spojrzenie, żeby złapać chwile orzeźwienia dla mózgu. Stały kontakt wzrokowy z kimkolwiek pomocny na pewno mi nie był. Niestety, kiedy podniosłam wzrok, okazało się, że te czekoladowe oczy dziewczyny nadal wpatrują się we mnie z zainteresowaniem, oczekując dalszego ciągu. Przełknęłam więc ślinę i biorąc głęboki wdech, zaplotłam ramiona na brzuchu dla odwagi. - Moja mama też takie ma. - zakomunikowałam niewyraźnie. - Ale kręcone.
- Zawsze chciałam mieć kręcone. - Gemma smutno przytaknęła. - Fajnie wyglądają. Ale niestety, w rodzinie tylko mojemu bratu się trafiło. To wyjątkowo niesprawiedliwe. I dziad nawet nie musi ich układać... - dla odmiany pokręciła głową.
- Zawsze możesz liczyć, że przestaną mu się kręcić. - podpowiedziałam nieśmiało, jednocześnie opuszczając głowę, w razie gdyby moja wypowiedź miała się nie spodobać. Ale chyba się spodobała, sądząc po parsknięciu śmiechem ze strony dziewczyny. To mnie tylko zachęciło do podniesienia spojrzenia.

- Aha, a potem się zapłacze, że laski nie będą na niego lecieć. - Gemma jednak zmarszczyła czoło w rozbawieniu i skrzywiła się lekko. - Już wolę tak jak jest. - stwierdziła poważnie, wyglądając gdzieś zza mnie. Mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę, dostrzegając autobus, który powoli toczył się w naszą stronę. Tak powoli, że zanim stanął przed nami, zdążyłam się trzysta razy zastanowić ile właściwie bart Gemmy ma lat. Wczoraj wywnioskowałam, że jakieś osiem, ale to kompletnie nie pasowało do 'wyrywania lasek na włosy'.

A zresztą, co mnie to interesuje...

Kiedy tylko autobus doturkotał się na odpowiednie miejsce i z hukiem otworzył te swoje wrota, wskoczyłam do środka, zajmując pierwsze lepsze miejsce przy oknie. Mimowolnie, przecież wcale nie liczyłam na to, że Gemma siądzie zaraz obok mnie. A usiadła. I uśmiechnęła się przyjaźnie, układając swój plecak na kolanach, w którym już po chwili zaczęła coś grzebać.

- Pozwolisz, że ten? - zwróciła się do mnie, wyciągając z otchłani plecaka papierową torbę, wyjątkowo znajomą. Nawet nie musiałam długo myśleć, żeby skojarzyć, że najwyraźniej była w tej samej piekarni co i ja. - Hazz wciągnął całe śniadanie zanim zdążyłam wyjść z łazienki. - pokręciła głową, ostrożnie wydobywając jakąś bułkę z torebki i wbijając w nią zęby.

Mój brzuch natychmiast dał o sobie znać. Westchnęłam pod nosem, modląc się w duchu, żeby nikt tego nie usłyszał i drącymi rękami sięgnęłam po swój plecak, który rzuciłam na podłogę, rozpoczynając poszukiwania swojego śniadanka. Wprawdzie nigdy dotąd nie jadłam publicznie, obawa przed zachłyśnięciem na oczach obcych ludzi jakoś mnie przed tym powstrzymywała, ale aktualnie autobus był wyjątkowo pusty, a głód naprawdę nieprzyjemnie zaczął ssać mnie w żołądku.

Zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić z torebką, którą już trzymałam w obu dłoniach, autobus przystanął na kolejnym przystanku i do środka wpadła zdyszana blondynka, która od razu siadła na miejscu naprzeciwko naszego. I tak samo od razu odwróciła się do Gemmy, posyłając jej błagające spojrzenie.

- Gems, powiedz mi proszę, że masz to szóste z matmy. - sapnęła zdesperowanym tonem.

A ja dostałam mini zawału, przypominając sobie o swojej pracy domowej, którą przez Quinn zapomniałam dokończyć. A sądząc po zawziętości matematycy byłam pewna, że komu jak komu, ale mi DOKŁADNIE sprawdzi wszystkie zadania, o ile znowu nie przytrzyma całą godzinę pod tablicą. Wolałam raczej nie ryzykować i ignorując dialog Gemmy z jej najwyraźniej koleżanką, ukradkiem znowu sięgnęłam do plecaka. Przegrzebałam jego wnętrze w poszukiwaniu zeszytu do matmy i koniec końców układając go na kolanach. Podgryzając bułkę, powoli otworzyłam okładkę, przez moment wbijając wzrok w niedokończone zadania.

W tym momencie po raz pierwszy zaczynałam nienawidzić matmy...

*

Przytrzymując kaptur na głowie, znowu gnałam przed siebie, byleby ograniczyć moje znaczące spóźnienie do minimum. Niestety, przez tą durnowatą matmę przegapiłam swój przystanek i musiałam nadrobić niezły kawał drogi, żeby wrócić się na odpowiednie miejsce. A to znaczyło, że już drugiego dnia szkoły przegapiłam prawie połowę pierwszej lekcji...

Już widzę zadowoloną minę tatusia...

- Nie mów, że znowu pochrzaniłaś drogę. - usłyszałam znikąd, kiedy wkraczałam już na posesję szkoły. Rozejrzałam się wokoło, dostrzegając Tony'ego schowanego za jakimś murkiem. Wcale nie zdziwiło mnie, że chłopak trzymał w dłoni podpalonego papierosa i co raz się nim zaciągał.
- Trochę... - automatycznie przystanęłam, zerkając pobieżnie na chłopaka, jakoś tak mimowolnie zaplatając ręce na brzuchu.
- Chryste, dziewczyno... - Tony pokręcił głową, posyłając mi rozbawione spojrzenie. I zanim się spostrzegłam, wyszedł zza swojej kryjówki, ruszając w moim kierunku. Przystanął dopiero kilka metrów przede mną, co zmusiło mnie do rozglądania się dosłownie wszędzie, byleby nie na jego twarz. - Jak ty funkcjonujesz?
- Jakoś daję radę. - wzruszyłam ramionami.
- Dzisiaj pokażę ci to jeszcze raz. Ostatni. - stwierdził, zaciągając się papierosem i wypuszczając ustami szarawy dym, który niebezpiecznie zawirował mi w nosie. Ledwo powstrzymałam kaszlnięcie. - A pytałaś rodzinki czy ci pozwolą zostać dzisiaj trochę dłużej?
- Em... - chrząknęłam, nie mogąc zebrać myśli.

No bo jak niby miałam mu wytłumaczyć, że kompletnie o tym zapomniałam?

- Czyli nie? - Tony na szczęście sam się domyślił, posyłając mi przy tym pół-rozbawione spojrzenie. - Serio, z tobą się gdziekolwiek umawiać... - pokręcił tylko głową. - A nie możesz do niego zadzwonić, czy coś? - zaproponował niespodziewanie. - Jakby mieli drzeć mordę, możesz nawet rzucić, że inna laska wyciąga cię na zakupy. Konspiracja zawsze działa.

Westchnęłam głęboko, próbując ignorować jego intensywne, czekoladowe spojrzenie wbite prosto w moją twarz, a także tę bezczelność, którą mnie zasypał. Nie mogłam pojąć dlaczego AŻ TAK uparł się na to spotykanie ze mną. ZE MNĄ!

Ale co mogłam zrobić? W odmawianiu jakoś nigdy dobra nie byłam...

- Ekhm... Okej. - chrząknęłam w końcu, niepewnie sięgając dłonią do linii włosów na wpół ukrytych pod kapturem i nawet pomimo materiału, wsunęłam jeden kosmyk za ucho.
- Czyli się zgadzasz? Zajebiście. - Tony rozpromienił się niespodziewanie. - Akurat moja matula ma dzisiaj dyżur, będziemy mieli całą chatę tylko dla nas. - stwierdził, między kolejnymi zaciągnięciami. - Nikt nam przeszkadzać nie będzie.

SŁUCHAM?!

- Świetnie. - mruknęłam cichutko, próbując ignorować oszalałe serducho, dziwny ścisk w gardle i setkę podejrzanych pomysłów odnośnie zaproszenia chłopaka. Bo nawet nie wiedziałam jak miałabym sobie tłumaczyć ten cały jego upór i w ogóle... Zanim jednak zdołałam wymyślić chociażby jeden racjonalny powód tego wszystkiego, Tony wyciągnął w moją stronę dłoń z żarzącym się papierosem.

- Chcesz macha? - zaproponował. Nawet nie zdążyłam podziękować, kiedy cofnął rękę. - A no tak, nie palisz. - zaciągnął się ostatni raz, rzucając dopalonym papierosem o ziemię i przydeptując go butem. - Dobra, chodź, bo znowu wyjdzie, że ci reputacje chrzanię. - niespodziewanie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę szkoły. Co miałam robić, z bijącym sercem poczłapałam za nim.

I wcale nie myślałam o tym co właściwie mielibyśmy robić jak już tym samym sposobem zaciągnie mnie do siebie...
***
Z niebywałą przyjemnością dodaję powyższy rozdział. Nawet pomimo durnego egzaminu, który czeka mnie jutro. Ale ani na sekundę nawet uśmiech mi z twarzy nie zszedł, a to chyba coś znaczy :). Jednocześnie nie potrafię uwierzyć, że to już dwa lata. Dwa lata odkąd założyłam na komputerze Nowy Dokument Tekstowy, chcąc pisać w nim Piekarnię. DWA LATA. (no dobra, ponad. Przez głupie studia przegapiłam prawdziwą rocznicę o 8 dni, no ale...) Przepiera mnie duma, nawet jeśli zbłądziłam gdzieś po drodze i musiałam zacząć od nowa. Ale chyba się opłaciło, bo znowu zaczęłam pisać historię z czystej przyjemności, a nie z przymusu. Zwłaszcza powyższą notkę. Mam nadzieję, że szybko mi to nie przejdzie.

Niestety, musicie mi wybaczyć opieszalstwo w dodawaniu, ale sesja się zbliża wielkimi krokami i chciałabym jednak jakoś ją zdać. Ale mniejsza o to... 

Z okazji rocznicy (spóźnionej, ale zawsze) chciałam WSZYSTKIM czytającym, zarówno tym 'starym', którzy odeszli, jak i tym nowym, którzy nadal komentują, za wsparcie i odwiedzanie tego mojego bloga.
JESTEŚCIE KOCHANE :*
A teraz lecę świętować moją cudowną rocznicę, oglądając filmiki z X Factora :)

wtorek, 29 kwietnia 2014

Pięć.

Przepraszam za poniższe.


- No to jak, chcesz się poszwendać po mieście w zajebistym towarzystwie?

Podskoczyłam z przestrachu. Właśnie wychodziłam ze szkoły, zamyślona o pierdołach, a tu ktoś nagle trąca mnie po plecach i jeszcze coś mówi. Nawet nie musiałam się odwracać, żeby dowiedzieć się, że to Tony. Po tych wszystkich lekcjach spędzonych w jego towarzystwie, zdążyłam się nauczyć jego dziwnych reakcji.

Na wszelki wypadek skumulowałam całą swoją silną wolę i podniosłam wzrok na jego twarz, starając się przy tym uśmiechnąć jakoś naturalnie. Chociaż byłam pewna, że wyszedł mi z tego tylko głupi grymas. Bo gdzieś w środku ściskało mnie poczucie winy, że będę musiała mu odmówić.

Szkoda tylko, że nie wiedziałam jak...

- Em... - mruknęłam, automatycznie zaciskając usta, jakby mój organizm sam bronił się przed mówieniem. Ale wcale mu się nie dziwiłam.
- Nie bój się, ze mną żaden cwel cię nie tyknie. - Tony tylko uśmiechnął się szeroko, zakładając mi swoje ramię na barki. Poczułam się z lekka przytłoczona i w ogóle nie miałam pojęcia co powinnam w tej sytuacji zrobić. Oprócz zarumienienia się oczywiście. - Odprowadzę cię pod same drzwi. - zapewnił po chwili z przekonaniem.

Mimowolnie ruszyłam z lewą brwią do góry, patrząc na chłopaka z politowaniem.

- Powodzenia. - mruknęłam cicho, właściwie do siebie. Wyrwało mi się zupełnie automatycznie, gdzieś między walkami o swobodę w ramionach, kiedy delikatnym wierceniem próbowałam strącić rękę Tony'ego ze swoich pleców.
- Hę? - na szczęście chłopak sam ją w końcu zdjął, patrząc na mnie uważnie.
- Zatrzymałam się w Homes Chapel, to jakieś 40 kilometrów stąd. - wyjaśniłam krótko, opuszczając głowę tak dla świętego spokoju. Chociaż nieustannie obserwowałam chłopaka zza linii włosów.

- Co to za zadupie... - chłopak skrzywił się tylko. - Pierwsze słyszę.
- Siła wyższa. - wzruszyłam ramionami.
- Czyli odmawiasz mi?

Tony spojrzał na mnie z takim niedowierzaniem w oczach, że przez moment miałam ochotę rzucić wszystko i iść z nim gdzie tylko chce. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że musiałabym dzwonić do taty i wszystko mu wyjaśniać, a tego wolałam sobie oszczędzić. Więc tylko westchnęłam na odwagę i uśmiechnęłam się delikatnie, mając nadzieję, że to zadziała.

- Em... Możesz mnie odprowadzić do przystanku. - zaproponowałam. Tony zmarszczył brwi. - I mówię serio, bo nie wiem jak mam dojść.
- Ja ci na pewno pomogę. - chłopak wyszczerzył się niespodziewanie.

Nawet nie chciałam wiedzieć o czym pomyślał... Ale, że niestety doskonale wiedziałam, natychmiast spłonęłam żywym rumieńcem.

- Do przystanku. - sprostowałam w razie czego. Tony wyszczerzył się jeszcze bardziej, czym tylko pogłębił czerwień na mojej twarzy.

Na wszelki wypadek wolałam się już więcej nie wychylać. Mimowolnie opuściłam głowę, wpatrując się we własne trampki i próbując zapomnieć, że obok mnie idzie jakiś chłopak. Nawet jeśli prawie dotykał mnie ramieniem. Ale udało mi się. Prawie go ignorowałam, nawet jeśli gadał jak najęty. Ale przynajmniej ja nie musiałam nic mówić, więc nie stresowałam się, że coś nagle palnę.

Niestety, dobre czasu się skończyły, kiedy tylko doszliśmy na miejsce, a chłopak stanął tuż przede mną w taki sposób, że nie mogłam nie spojrzeć na jego twarz. Ale przynajmniej zauważyłam, że się uśmiechał. I ewidentnie chciał coś powiedzieć. Tym razem na poważnie.

- Słuchaj... - zaczął niespodziewanie. - Ty tak codziennie musisz od razu po szkole wracać do domu?

Powiedzieć, że zaskoczyło mnie jego pytanie, to za mało. Chłopak mnie zwyczajnie zszokował. Zupełnie nie wiedziałam co mam myśleć, a już zwłaszcza odpowiadać. Ale po przełknięciu śliny jakoś poszło.

- Nikt mi nie każe, ale...
- Mogłabyś poświęcić jeden wieczór? - Tony wbił mi się w słowo, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. - Jutrzejszy...?

SŁUCHAM?!

- Em... Ja... - zaczęłam się jąkać, panicznie szukając w głowie dobrej wymówki. Ale oczywiście nie znalazłam. I już miałam się zgodzić, kiedy w ostatniej chwili zauważyłam swój autobus, wyjeżdżający zza zakrętu. - Autobus jedzie. - oznajmiłam głośno, starając się jakoś zatuszować westchnienie ulgi.

Chłopak podążył za moim spojrzeniem, odwracając na chwilę głowę. A kiedy z powrotem zwrócił się do mnie, zmarszczył brwi w niezadowoleniu.

- Dobra, wpisuj szybko namiar na siebie, jakoś się spikniemy. - niespodziewanie wyciągnął z kieszeni telefon, praktycznie wciskając mi go w ręce. Nie miałam nawet chwili by się zastanowić, od razu wpisałam tam swoje cyferki, już sekundę później zwracając komórkę. Tony zerknął na nią okiem i uśmiechnął się szeroko. - To... Do jutra? - rzucił wesoło, robiąc niewielki krok w tył.
- Do jutra. - skinęłam głową, starając się odwzajemnić gest. Ale nawet nie chciałam wiedzieć co mi z tego wyszło. Na wszelki wypadek od razu odkręciłam się w stronę ulicy i wskoczyłam w ledwo zaparkowany autobus, szybko zajmując sobie wolne miejsce. Modliłam się w duchu, żeby odjechać stąd jak najszybciej, zanim podkusi mnie spojrzeć w jego stronę i zacząć myśleć o tym co się wydarzyło.

Bo on chyba nie chciał się właśnie ze mną umówić, prawda...?

*

Tylko nie trzasnąć drzwiami...
Tylko nie trzasnąć drzwiami...
Tylko nie trzasnąć drzwiami...

Nie trzasnęły.

Westchnęłam z ulgą, kiedy bezszelestnie udało mi się wcisnąć do domu taty. Wiem, że to było w jakimś stopniu niegrzeczne, ale naprawdę nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Zwłaszcza z rodziny. Czy przyszłej rodziny. 

Byłam pewna, że rozmowy z Tonym mam wypisane na twarzy, nadal przecież policzki podejrzanie mnie piekły. Ale szczerze wolałam się z tego nie tłumaczyć. Nie było we mnie chociażby krzty chęci, żeby powiedzieć w tym temacie cokolwiek. A byłam pewna, że będą pytać. Dlatego nie zdejmując butów, na palcach od razu ruszyłam na górę, naprawdę myśląc, że mi się uda uciec przed przykrym obowiązkiem relacjonowania pierwszego dnia szkoły. Niestety...

- Lou? To ty?

Prawie przeklęłam pod nosem, słysząc przyjazny głos Alisson z kuchni. Ale powstrzymałam się w porę i biorąc kilka głębokich oddechów, zaczęłam się uspokajać.

- Taaak. - mruknęłam, nie wiedząc, czy właściwie mogę już iść na górę czy jestem zmuszona pójść się z nią przywitać.
- Idealnie w czas, właśnie kończę obiad. - Alisson sama wystawiła głowę z kuchni i posłała mi ciepły uśmiech. - Mam nadzieję, że lubisz risotto...?
- Lubię. - kiwnęłam głową, chociaż na dobrą sprawę nie miałam pojęcia o czym ona mówi. Moja mama jakoś nie miała talentu, żeby mnie w tym wyuczyć...

Na szczęście wypadłam wiarygodnie, bowiem uśmiech Alisson pogłębił się znacznie, znikając po chwili za ścianą kuchni.

Przymknęłam na moment oczy, zaciskając palce na barierce schodów i podrygując nerwowo nogą. Miałam ochotę wbiec na górę i zamknąć się w pokoju już na zawsze. Przeszłam nawet jeden schodek, kiedy coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w żołądku. Coś jak poczucie winy. I zanim moja wredna osobowość zdążyła przejąć nade mną kontrolę, już smykałam do kuchni, rzucając szkolny plecak gdzieś w kąt przy drzwiach.

- I jak w szkole? - Alisson zaświergotała przyjaźnie, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia. - Podoba ci się? - na moment odwróciła się od garnka, w którym zawzięcie mieszała coś smakowicie pachnącego. Mój brzuch od razu na to odpowiednio zareagował, ale udało mi się to wytłumić.
- Jest nieźle. - mruknęłam, starając się udawać, że nic nie wiem o tym rumieńcu, który niszczył mi policzki. - Całkiem nieźle.
- Poznałaś kogoś fajnego? - Alisson znowu łypnęła na mnie okiem. Słowo daję, od tego rumieniec na mojej twarzy zaczął się układać w kształt imienia "TONY". I chociaż chciałam udawać, że on nie istnieje, wiedziałam, że nie mogę się pokazać jako kompletny odludek. Dlatego uśmiechnęłam się nieśmiało i zaciskając palce prawej dłoni na lewym ramieniu, spojrzałam niepewnie na Alisson.
- Em. Tak, udało mi się. - wyjąkałam ledwo zrozumiale. Miałam nadzieję, że to w żaden sposób nie wzbudzi podejrzeń Aly. Na szczęście nie wzbudziło. Była bowiem zbyt zajęta wykładaniem na talerze tego, co wcześniej mieszała.
- Cieszę się. - stwierdziła, pochłonięta w swoim zajęciu.
- Tak, ja też. - mruknęłam automatycznie. W tym samym momencie Alisson odwróciła się do mnie z uśmiechem na twarzy, trzymając w garści talerz wypełniony czymś wyglądającym szalenie smakowicie. Zanim się zorientowałam, już podeszłam do kobiety, odbierając jej talerz. I miałam też siadać z nim przy stole, kiedy przypomniałam sobie o tacie. A byłam pewna, że z nim tak gładko rozmowa o pierwszym dniu nie przejdzie...

- Em... Mogę zjeść u siebie? - spytałam niepewnie, odwracając się w stronę Alisson. I ta skierowała głowę w moją stronę, patrząc na mnie z pytaniem. - Nauczyciele zadali mi dużo zadań i ten... - chrząknęłam, na moment opuszczając wzrok. Nawet nie wiem dlaczego, bo przecież naprawdę matematyczka w geście zemsty zadała mi chyba ze trzydzieści zadań do rozwiązania. A kiedyś musiałam je przecież zrobić...

- Jasne, idź. - Alisson na szczęście nie wnikała w szczegóły i tylko uśmiechnęła się szeroko. Automatycznie odwzajemniłam gest, szybko wycofując się do wyjścia.

- Gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze możesz pytać. - usłyszałam, kiedy jedną ręką utrzymując równowagę talerza, a drugą sięgałam po ten mój nieszczęsny, porzucony przy ścianie plecak.
- Może dam radę. - mruknęłam, bardziej do siebie, starając się nie wywalić na schodach, kiedy powoli sunęłam w końcu do swojego pokoju. Gdzie mogłam być sama.

*

Dwa iks minus iks kwadrat plus trzy iks równa się iks kwadrat minus dwa iks plus jeden minus dwa. Dwa iks minus iks kwadrat plus trzy iks minus iks kwadrat plus dwa iks minus jeden plus dwa równa się zero. Minus dwa iks kwadrat plus siedem iks plus jeden równa się...

- Hej.

Podskoczyłam na krześle, z wrażenia wyrzucając długopis przed siebie i prawie zrzucając zeszyt ze stołu. W panice rozejrzałam się po pokoju, dostrzegając przy drzwiach ostatnią osobę o której mogłabym pomyśleć.

Bo przecież nie ma nic do rzeczy fakt, że w przeciągu tych ostatnich dwóch godzin, kiedy trzaskałam zadania i tak gdzieś tam w głowie, miałam Tony'ego...

Ale tak czy tak, Quinn się tu zdecydowanie nie spodziewałam. Chociaż to i tak była lepsza opcja niż duch, czyhający na mój nędzny żywot, więc odetchnęłam z ulgą i nawet uśmiechnęłam się do dziewczyny leciutko.

- Em... Cześć. - mruknęłam z podejrzaną zadyszką. Zmarszczyłam czoło, chrząkając kilka razy, żeby ją zatuszować. Nawet pomogło. Ale na dygotanie serca już nie. - Em... Siadaj. - zaproponowałam, zachodząc w głowę po co i jak ona tu w ogóle przyszła. Bałam się jednak zapytać, a i  Quinn nie spieszyła się, żeby mi to wyjaśnić. Za to weszła do pokoju i okręcała się wokół własnej osi, lustrując wystrój swoim uważnym spojrzeniem.

- Ładnie tu masz. - spojrzała w końcu na mnie, dokładnie w momencie, kiedy z lekkością siadała na brzegu mojego ledwo pościelonego łóżka. Poczułam chyba nawet jakiś cień wstydu z związku z nieścisłościami porządku, ale szybko go wytłumiłam.

Byłam w końcu nastolatką, tak? Sprzątanie nie było zajęciem, o którym myślałam w dzień i w nocy.

No jasne, bo teraz będę myśleć o Tonym...

Westchnęłam pod nosem, dając sobie chwilę odpoczynku, kiedy ku udręce kręgosłupa, sięgałam po długopis leżący na podłodze. A gdy się wyprostowałam, z całą odwagą, której nie miałam, zerknęłam na uśmiechającą się Quinn. Od razu tego pożałowałam, czując jak rumieniec wraca mi na policzki.

Przeklęty Tony.

- Aly urządzała. - mruknęłam w końcu. Tak tylko dla wprawy, żeby Quinn przypadkiem nie pomyślała sobie, że jestem jakaś ułomna. - Jest dekoratorką, wiesz. - dodałam, zamykając zeszyt i odsuwając go na drugi kraniec biurka, bo tak coś czułam, że w najbliższym czasie to on mi się nie przyda.
- Uroczo. - Quinn jeszcze raz przejechała spojrzeniem po ścianach.

Zakładając włosy za ucho, ułożyłam się wygodniej na krześle, zakładając swoje ramię na jego oparcie. Starając się odsunąć dziwne, natarczywe myśli, westchnęłam porządnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Ale nie dosłyszałam nic oprócz strzelania kropel deszczu o szybę.

Więc po co Quinn przerywała mi moje porywające popołudnie z matematyką...?

- Jezu, jak się okropnie nudzę. - westchnęła niespodziewanie, opadając plecami na moje łóżko. - Deszcz mnie zabija.
- A w Anglii nie pada przypadkiem przez ponad 250 dni w roku? - zmarszczyłam czoło.
- No właśnie! - Quinn jęknęła pod nosem, chowając twarz w dłoniach. A sekundę później podniosła się do pozycji siedzącej i garbiąc się niemiłosiernie, skinęła dłonią na okno. - Nic nie można zrobić, bo leje. - mruknęła z zaciśniętą szczęką. - Chciałam chociaż jak normalny człowiek pójść sobie do galerii, ale samej nudno, a małpy ze szkoły 'nie mają czasu'. - na ostatnie słowa dziwnie zniekształciła głos.
- Mogę z tobą pójść... - usłyszałam siebie, zanim mój mózg zdążył wszystko przemyśleć.

I nie minęła sekunda, jak pierwsza plaga spłynęła na ziemię...

- Naprawdę? - Quinn rozpogodziła się, wstając z łóżka i prawie podskakując ze szczęścia. - Cudownie! - zanim się spostrzegłam już do mnie podeszła, chwytając mnie za ramię i siłą podnosząc mnie z krzesła. - Pomożesz mi wybrać sukienkę, potrzebuję kilka par butów... Może będą jakieś wyprzedaże. Dla ciebie też się pewnie coś znajdzie.

Wytrzeszczałam oczy na Quinn, która to ciągnąc mnie w stronę drzwi, paplała jak opętana. A ja kompletnie nic nie rozumiałam z tej całej gadaniny. Ale serio byłam nią przerażona, bo chyba wynikały z niej jakieś zakupy. Czyli ostatnia czynność na jaką miałam ochotę. Kiedykolwiek. Szczerze nienawidziłam łazić po sklepach. Ale w tym momencie nie miałam bladego pojęcia jak mogłabym się z tego wymiksować.

- Zahaczymy też o manicure, okej? - blondynka podniosła moją dłoń do góry i przyjrzała się bliżej moim długim, zielonym paznokciom z mocno odchodzącym lakierem. - Znam genialną babkę. Może da się coś jeszcze z tym zrobić...
- Ale... - próbowałam coś powiedzieć, wyrywając swoją dłoń z jej uścisku.
- Żadne ale. - Quinn zaprotestowała gwałtownie, praktycznie siłą wypychając mnie z własnego pokoju. - Moja mama nas podwiezie.

Aha, czyli mam rozumieć, że przyszła tu w nadziei na dokładnie takie zakończenie... Od razu poczułam się wmanewrowana.

*

Ledwo szłam. Słowo daję, nie wypiłam ani kropli alkoholu, a zataczałam się tak, że przechodząc przez drzwi wejściowe domu taty, zaliczyłam ramionami obie strony framugi. Byłam pewna, że zostaną mi po tym ogromne siniaki, ale to i tak było nic w porównaniu z bólem nóg, który właśnie odczuwałam. Miałam wrażenie, że stopy to mi zaraz zwyczajnie odpadną...

Nie przesadzę, jeśli powiem, że Quinn zaciągnęła mnie do każdego możliwego sklepu. Każdego. Nawet do dziecięcego, pooglądać jakieś denne grające zabaweczki. I w każdym, nawet w tym dziecięcym, coś kupiła. Nie dociekałam skąd ma tyle kasy, ale z galerii wyszła obłożona torbami jak co najmniej angielska królowa. Ale co się dziwić, skoro przymierzyła kupę ciuchów... I jeszcze mnie w to wciągnęła.

Tak jak groziła, wrobiła mnie w kupno dwóch bluzek i zaciągnęła na paznokcie. Miała jeszcze chyba jakieś plany wobec mnie, ale wymigałam się pustym portfelem. Bo gdybym jeszcze sekundę spędziła w tamtym miejscu, słowo daję, oszalałabym.

Z westchnieniem rzuciłam reklamówki z ciuchami pod szafkę z butami, obiema dłońmi opierając się o ścianę. Opuszczając głowę, wzięłam kilka głębokich, zbawczych oddechów, zrzucając ze stóp przegrzane buty. I już miałam doczołgać się na górę, olewając wszystko inne, kiedy mój wymęczony umysł dostrzegł Alisson wychodzącą z kuchni. A zaraz za nią tatę.

- Jak się udały zakupy? - brunetka uśmiechnęła się promiennie, zakładając ręce przed sobą. Tata stanął tuż za nią, kładąc jej dłonie na ramionach, ale w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Znaczenie miało łóżko. Tylko i wyłącznie. Na chwilę obecną to był mój życiowy cel.
- Świetnie. - stwierdziłam z zaduchem, z trudem odwracając się od ściany i posyłając tacie i Alisson niedbały uśmiech. - Jestem padnięta, przepraszam. - zgarnęłam rozkudlone włosy z twarzy, już szykując się do odwrotu. Niestety zatrzymał mnie głos taty.
- Poczekaj. - mimowolnie się zatrzymałam. - Chcemy z Aly z tobą porozmawiać. Wstąpisz na chwilę do salonu? - skinął głową na drzwi naprzeciwko siebie i bez słowa ruszył tam z Alisson. A ja zaraz za nimi. Wymęczona, bez sił, bez energii i bez życia.

Bo przecież nie mogli sobie wymyślić lepszego momentu na wtajemniczenie mnie w swoje plany, prawda? Bo nie podejrzewałam nic innego jak wyznanie o ich planach przyszłościowych, w tak poważnym spojrzeniu, jakim obdarowywał mnie tata, kiedy już usiadłam na fotelu, dokładnie naprzeciwko kanapy na której tata rozsiadł się z Alisson.

- Tak..? - mruknęłam, marząc, by wszystko jak najszybciej się skończyło. A im wcześniej zaczną mówić, tym wiadomo.

Niestety, tata niesiony nerwami najpierw musiał poprzeplatać sobie palce, poprzesyłać zdenerwowane spojrzenia z Alisson, westchnąć parę razy... Zanim zaczął mówić minęła cała wieczność. A jak już zaczął, ta cała wieczność nadal mijała, bo jakoś nie mógł dojść do sedna.

I chociaż ze szczerego serca starałam się słuchać, mój zmęczony umysł nie mógł ogarnąć takiej ilości słów. Więc tylko potakiwałam głową, starając się robić inteligentną minę i modląc się w duchu, żeby już skończył i gadać, i patrzeć na mnie jak na kosmitkę.

No bo przecież go nie walnę za to, że chce sobie ułożyć życie na nowo, prawda?

Ledwo to pomyślałam, a tatuś spokojnie zakończył swój wywód, tym razem tylko rzucając mi wyczekujące spojrzenie. Zebrałam więc wszystkie resztki swojej energii i uśmiechnęłam się szeroko.

- To miłe... Naprawdę się cieszę. - rzuciłam pozytywnie, mając nadzieję, że wypadło nader naturalnie. Ale chyba nie miałam sobie nic do zarzucenia, bo z min Alisson i taty wynikało, że odetchnęli z ulgą. Jak i ja, że zaraz będę sobie mogła wstać i polegnąć w łóżku na wieczność.

Tylko kiedy już będę mogła wyjść...?

- Chciałabym, żebyś została moją druhną. - usłyszałam znikąd, kiedy planowałam jak udać zemdlenie, żebym sama nie musiała targać się po schodach.

Na początku nie dotarł do mnie sens tych słów. Powoli przekręciłam głowę to na jedno, to na drugie, marszcząc przy tym zawzięcie brwi. Później powoli otworzyłam usta, zaraz je jednak zamykając. A kiedy mój mózg załadował się na tyle, żeby jakkolwiek zareagować, wybałuszyłam na oboje oczy.

- Słucham? - pisnęłam nadnaturalnie wysokim głosem.

No bo ona sobie chyba ze mnie żartowała... Ja miałabym być tą dziewczyną, co się wlecze za panną młodą w zazwyczaj głupkowato kolorystycznie sukience? No na pewno...

Ale niestety, mina Alisson była całkowicie poważna. I nie wiedziałam już co gorsze.

- Druhną. Jeśli nie chcesz, zrozumiem. - brunetka uśmiechnęła się wyjątkowo sztucznie, a w jej oczach dostrzegłam coś, czego zdecydowanie nie chciałam nigdy więcej oglądać. I co ruszyło moje wymęczone serce. - To tylko propozycja...
- Em... Dobrze. - westchnęłam, nie mając siły walczyć ze swoim sumieniem. I żeby uwiarygodnić swoją wypowiedź, uśmiechnęłam się szeroko. Aż mnie policzki zabolały. - Zostanę twoją druhną.
- Naprawdę?! - tym razem to Alisson pisnęła. I tym samym sposobem jak wcześniej Quinn, poderwała się z kanapy i prawie podskoczyła ze szczęścia, klaskając w dłonie. A zaraz potem podbiegła do mnie, przytulając mnie praktycznie do utraty tchu. - Dziękuję! - wrzasnęła mi praktycznie do ucha, chyba pozbawiając mnie tym samym słuchu. W każdym bądź razie przez moment poczułam się mocno ogłuszona. I zastanawiałam się jak wydostać się z tego jej uścisku. - Nawet nie wiesz jak się cieszę! - na szczęście w końcu sama mnie puściła i z ogromnym uśmiechem na twarzy, odwróciła się do mojego taty. - Słyszałeś? Zgodziła się!
- To ja może już... - mruknęłam cicho, nie mając ochoty siedzieć dłużej w tym entuzjastycznie piszczącym towarzystwie. Bo niestety i tata po chwili dołączył do Alisson. I to w takim stopniu, że nawet nie zauważył jak zaczęłam się wycofywać do wyjścia. A może to i dobrze...

Bez zastanowienia szybko pokonałam schody, kierując się do swojego pokoju z uczuciem niepokoju w środku. No bo jeśli to o ślubie wyglądało w taki sposób to w jaki sposób powiedzą mi o dziecku? Nawet bałam się pomyśleć...

***
Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, zostawcie jakiś kontakt :)

środa, 23 kwietnia 2014

Cztery.

Zawsze jak próbuję napisać Piekarnię, zaczynam dla wprawy oglądać filmiki z X Factora, które namiętnie odtwarzałam na początku mojego zafascynowania nimi. No i potem wychodzi, że ślęczę do trzeciej zachwycając się młodocianym Harrym, bieberowym Liamem, rumianym Niallem, rozkrzyczanym Louisem i uroczym Zaynem. Musicie mi więc wybaczyć opóźnienia, ale to jest silniejsze ode mnie. X Factor to mój ukochany okres chłopaków. Ale nie będę się o tym rozpisywać, bo by to za długo zajęło. Na razie zapraszam na ten pisany od początku do końca nowy rozdział :).
***

Roznosiło mnie. Normalnie po ludzku mnie roznosiło. Za nic w świecie nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Łaziłam właśnie w tę i we wte po przystanku, czekając na autobus, który miał mnie odwieźć do szkoły. Mojej nowej szkoły, której lokalizacji nawet nie znałam. Gdzie jest pełno nieznanych mi ludzi, którzy będą na mnie patrzeć. I mnie oceniać. I może nawet próbować zaaranżować rozmowę...

Jezu, ja tego nie wytrzymam!

Czując jak rosołek z Komunii wraca mi do gardła, westchnęłam głośno i z zamachem kopnęłam ławeczkę stojącą obok mnie. Od razu tego pożałowałam, bo stopa obuta jedynie w zielony trampek od razu odpowiedziała bólem. Skrzywiłam się, rozglądając się wokoło. A może bym tak po prostu olała ten pierwszy dzień...?

Szybko jednak doszłam do wniosku, że wagary już na samym początku nie są dobrym wyjściem, bo przecież i tak kiedyś będę musiała tam pójść. Nie ma co tego odwlekać... Więc nawet pomimo chęci ucieczki, stanęłam spokojnie między ławeczką a śmietnikiem, uważnie obserwując swoje trampki. Tak, były zdecydowanie ciekawsze niż rozmyślanie o tym w jaki sposób się skompromituję przed nowymi kolegami...

Nagle i dosłownie znikąd usłyszałam dudnienie. Które z każdą sekundą stawało się głośniejsze. Szybko wydedukowałam, że ktoś biegł w moją stronę. Serce dosłownie podeszło mi do gardła. Gwałtownie podniosłam głowę, mimowolnie łapiąc dłonią szelkę plecaka. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś zamierzał mnie obrabować... Jednak zamiast wielkiego faceta, grożącego mi nożem, którego oczywiście się spodziewałam, na przystanek wpadła niższa ode mnie, chudziutka dziewczyna.

Słowo daję, jak to to mogło narobić tyle hałasu...?

Zmarszczyłam brwi, patrząc jak nieznajoma hamuje gwałtownie, rzuca swój granatowy plecak na ziemię i nachyla się do przodu, opierając dłonie na kolanach. Jej długie, ciemne włosy spłynęły na dół, więc za nic w świecie nie mogłam zobaczyć jej twarzy. A strasznie ciekawiło mnie kim ona jest.

- Powiedz, że autobus się spóźnia i wcale nie odjechał. - wysapała nagle między głębokimi oddechami, zaskakująco miłym głosem.
- Autobus się spóźnia i wcale nie odjechał. - palnęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. I natychmiast się skrzywiłam, mając ochotę przywalić głową w ścianę.

No dlaczego tu nie było żadnej ściany?!

- A naprawdę? - dziewczyna zadarła głowię i spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

Chociaż nie miałam żadnego pojęcia o niej, z lekka zdziwił mnie jej wygląd. Ciemne, miłe oczy, sympatyczny uśmiech. Byłam przekonana, że to będzie jakaś wredna baba, a tu proszę...

- Spóźnia się. - kiwnęłam głową. Z nieznajomej jakby duch wszelki uszedł. Westchnęła głęboko i klapnęła na ziemię jak szmaciana lalka. 
- Dzięki Bogu. - usłyszałam, kiedy już prawie postanowiłam się martwić. Więc zamiast lecieć na pomoc, stałam w miejscu jak kołek, starając się nie gapić jak nieznajoma siedząc na zimnych płytach, bierze swój plecak i zaczyna przetrząsać jego wnętrzności. - Matko, ale się zmachałam. - sapnęła, ścierając nieistniejący pot z czoła. Nagle zmarszczyła brwi i prawie wsadziła głowę do plecaka. - Gdzie moja woda...?

Dziewczyna przewróciła gwałtownie swój plecak do góry nogami i wysypała całą jego zawartość na chodnik. Ściągnęłam brwi, patrząc jak setki rzeczy wysypuje się na chodnik, tworząc wokół nieznajomej niezły bałaganik. I chociaż tego było naprawdę dużo, nigdzie jednak nie dostrzegłam tego, czego dziewczyna szukała z takim zaangażowaniem. Natychmiast zrobiło mi się jej żal, ale kompletnie nie wiedziałam co mogłabym w takiej sytuacji zrobić. Stałam więc nad nią jak dureń ostatni, nie wiedząc nawet co zrobić z rękami.

I pewnie bym tak stała do wieczora, gdyby mnie nagle nie oświeciło. Znikąd przypomniałam sobie nagle, że Alisson przed moim wyjściem na przystanek ubezpieczyła mnie w solidną kanapkę i buteleczkę wody. Akurat jak znalazł...

Nie zastanawiając się, przekręciłam swój nowy plecak tak, żebym mogła w nim swobodnie pogrzebać i szybko wydobyłam z niego niebieskawą butelkę. Zacisnęłam na niej pięść, podchodząc do nieznajomej kilka kroków i wyciągając ku niej przedmiot.

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że dziewczyna mnie zupełnie nie zauważyła...

- Ekhm. Chcesz? - chrząknęłam ledwo dosłyszalnie. Ale skutecznie. Dziewczyna podniosła bowiem głowę i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. A kiedy dostrzegła mój wyraz pomocy, uśmiechnęła się szeroko.

- Jesteś aniołem. - sięgnęła pewnie po butelkę, bez zastanowienia ją odkręcając. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś z taką szybkością dorwał się do picia... - Dzięki. - rzuciła po dłuższej chwili, kiedy już zaspokoiła swój niedobór wody. - Mój durny brat musiał mi zakosić butelkę. - stwierdziła znienacka. - Uduszę gnoja. 

Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, widząc powagę na twarzy dziewczyny. Już nawet mimowolnie zaczęłam współczuć temu chłopakowi. Oczami wyobraźni już widziałam jak nieznajoma szarpie się z jakimś kiepsko wyrośniętym ośmiolatkiem bez zębów i zdecydowanie wygrywa. Wyobrażenie było tak irracjonalne, że musiałam przygryźć wargę, żeby nie roześmiać się w głos. Raczej nie chciałam, żeby ktokolwiek uznał mnie za niespełną rozumu...

Zresztą po chwili zapomniałam o całym rozbawieniu. Zobaczyłam bowiem jak do przystanku powoli zbliża się długo wyczekiwany autobus. A rzeczy nieznajomej nadal leżały rozsypane po chodniku... Niewiele myśląc kucnęłam więc przed tym całym bałaganem i śladem dziewczyny, zaczęłam wszystko na oślep wrzucać do jej plecaka. Na szczęście kiedy autobus zatrzymał się na odpowiednim miejscu, nieznajoma już była spakowana.

- Dzięki. - uśmiechnęła się znowu, wstając z ziemi i ruszając do autobusu. A zaraz za nią ja oczywiście.
- Nie ma sprawy. - delikatnie odwzajemniłam gest, zakładając przy tym włosy za ucho. Jakoś tak wyszło, że zdekoncentrowana poszłam za dziewczyną aż na sam koniec autobusu, po czym siadłam na siedzeniu obok niej. Nawet nie pytając o pozwolenie...

Poczułam dziwny ścisk w żołądku. Już miałam się zbierać nawet do odejścia, kiedy dziewczyna znów uśmiechnęła się szeroko i na dodatek wyciągnęła do mnie rękę.

- Jestem Gems. Znaczy Gemma. - przedstawiła się.
- Louise. - mruknęłam ledwo dosłyszalnie, ledwo dotykając jej palców. Spłoszona natychmiast opuściłam głowę, chowając twarz za kaskadą rozpuszczonych włosów. To była taka moja chwilowa ucieczka od wszystkiego. Zwłaszcza od nowych ludzi, z którymi rozmowa przebiega w taki sztuczny sposób.

Chociaż z drugiej strony ta dziewczyna wydała mi się całkiem miła. Idealna na pokonywanie bariery przed nieznajomymi. Więc zanim zdążyłam się odciąć całkowicie, zmusiłam całą siłę woli, żeby unieść wzrok i uśmiechnąć się do niej bardzo, bardzo niepewnie. Ale w ogóle. 

- Ty jesteś tą córką Sandersa? - usłyszałam znikąd i aż mnie zapowietrzyło. No bo słowo daję, czy moje zdjęcie wraz z podpisem umieścili w gazecie, czy powywieszali na słupach? Skąd oni to do anielki wiedzieli...?!
- Mhm, tak. - powoli kiwnęłam głową. - Czy wszyscy już wiedzą? - spytałam nieśmiało, niesiona własnymi przemyśleniami. Ale musiałam wiedzieć. Żeby w jakiś magiczny sposób móc to ukrócić.
- Myślę, że tak. - Gemma wyszczerzyła się szeroko, jednocześnie rzucając mi przepraszające spojrzenie. Przedziwne połączenie. - Musisz się przyzwyczaić, małe miasteczko, wszyscy wszystkich znają. - wzruszyła ramionami. - No i ludzie są tu bardzo ciekawscy. Zwłaszcza Hillman. Na twoje nieszczęście mieszka naprzeciwko. Najlepiej nic pod domem nie rób. Ostatnio podała na policję tą blondynę za niestosowne zachowanie w miejscu publicznym. - pokręciła głową z politowaniem. - Pocałowała chłopaka na pożegnanie.

Zaśmiałam się cicho pod nosem. Wyobrażenie wścibskiej starszej pani wysiadującej z lornetką przy oknie było naprawdę zabawne. Ale i z lekka przerażające, zwłaszcza, jeśli się okazywało, że ta kobieta to moja sąsiadka. No ale wiadomo, całować się pod oknem na pewno nie będę, więc nie miałam się czym martwić.

Kiedy niespodziewanie szarpnęło mnie do przodu w związku z zatrzymaniem się autobusu, zauważyłam, że (nie)znajoma patrzy na mnie kątem oka z zainteresowaniem. I wtedy pojęłam, że jest moja kolej. Otworzyłam nawet usta, żeby coś powiedzieć, chociaż przecież wcale jeszcze nie wiedziałam co, ale znikąd obok nas pojawił się ktoś. Kto perfidnie trącił mnie wychudzonym biodrem w ramię. Zadarłam głowę, żeby wiedzieć kogo będę mogła zwyzywać w myślach i prawie zachłysnęłam się własną śliną, widząc tego chłopaka poznanego u Quinn. Chorda.

- O czym gadacie? - niespodziewanie wyszczerzył się szeroko, z impetem siadając na siedzeniu naprzeciwko nas. - Cześć Lou. - skinął na mnie głową. Zaskoczona, że w ogóle pamięta moje imię, odpowiedziałam tym samym.
- A ja to pies, tak? - usłyszałam z prawej. Natychmiast podążyłam tam wzrokiem i ujrzałam jak Gemma w poddenerwowaniu marszczy brwi.

To oni się znają...?

- Skarbie, dobrze wiesz, że to przejaw mojej głębokiej miłości do ciebie. - niski głos Chorda spowodował, że od razu spojrzałam na niego. Zobaczyłam tylko nieznikający uśmiech i dziwny błysk w oku.

AŻ TAK SIĘ ZNAJĄ?!

- Weź się uspokój, kretynie. Ludzie sobie coś pomyślą. - Gemma sapnęła, więc od razu podążyłam wzrokiem w jej kierunku. Mogłam tym samym zauważyć grymas na jej twarzy. 
- Niech wiedzą o naszej miłości. - w głosie chłopaka wyłapałam głębokie rozbawienie. I już kompletnie nie wiedziałam co myśleć, więc lekko oszołomiona patrzyłam to na jedno, to na drugie.
- No i widzisz, ogłupiłeś dziewczynę. - Gemma zauważyła moje roztargnienie i pozwoliła mi na dłużej przytrzymać moją uwagę, tym razem patrząc tylko na mnie. - My nie jesteśmy razem. - wyjaśniła. - On jest po prostu głupi.
- Ranisz moje serce.
- Od teraz cię ignoruję. - dziewczyna przewróciła oczami. - Więc... - poprawiła się na siedzeniu, przekręcając się bardziej przodem do mnie. - Będziesz może chodzić z nami? Manchester College?
- College...? - zdziwiłam się szczerze. - Nie, nie, jestem za młoda. - zaprzeczyłam szybko. - Jestem dopiero w gimnazjum...
- Serio? - chłopak pisnął zaskoczony. Gdy na niego zerknęłam, okazało się, że marszczy brwi w głębokim zastanowieniu. - Wyglądasz starzej.
- Tak, Chord. - Gemma prychnęła mi nad uchem. - To właśnie ten komplement chciałaby usłyszeć każda dziewczyna.
- Dojrzalej...?
- Nie pogrążaj się.
- A czy ja z tobą w ogóle rozmawiam? - chłopak skrzywił się w irytacji. - Co za dyktator, nikomu się nie pozwoli wypowiedzieć. Na twoim miejscu bym się przesiadł. - spojrzał na mnie, rozpromieniając się znikąd. - Na przykład tu jest super bezpiecznie. - poklepał miejsce obok siebie.

No tak, już lecę siedzieć obok obcego chłopaka...

- Tu jest wygodnie. - mruknęłam cichutko, unikając wzroku chłopaka.
- A widzisz? Nikt cię nie lubi. - Gemma uśmiechnęła się tryumfalnie, na co Chord prychnął pod nosem i założył ręce przed sobą. - Skąd ty go w ogóle znasz? - spojrzała na mnie dosłownie tak, jakby to była jakaś zbrodnia. Ale w końcu ona też go znała, prawda?
- Em. Poznaliśmy się u Quinn. - wyjaśniłam, próbując nie przypominać sobie zbyt wielu szczegółów z tamtego dnia. To było zdecydowanie zbyt żenujące, o czym z całą pewnością świadczyły moje palące policzki. Które próbowałam nieudolnie przykryć zasłoną z włosów. Chociaż udało mi się zza niej zauważyć jak Gemma rozpromienia się nagle i posyła uważne spojrzenie chłopakowi.
- Aaa, przesiadywał u tej swojej...
- ZAMKNIJ SIĘ! - chłopak zagrzmiał natychmiast. Może trochę zbyt gorliwie, bo w reakcji kilka osób siedzących przed nami aż się odwróciło. Chord ściszył więc głos i nachylił w naszą stronę. - Zamknij się. - powtórzył, tym razem spokojniej. - Za dużo gadasz. W ogóle nie powinnaś otwierać ust w miejscach publicznych. Ściany mają uszy. - machnął ręką gdzieś w otchłań autobusu.
- W życiu nie widziałam ściany z uszami.
- Spójrz w lustro. Płaska, masz uszy.
- Cham. Na szczęście nie muszę się z tobą dłużej męczyć, mam nową przyjaciółkę. - Gemma wyprostowała się tryumfalnie i ku mojemu zdziwieniu wzięła mnie pod rękę. Chord w odpowiedzi natychmiast się zaśmiał.
- Chyba jedyną.

Rozbawiło mnie to, nie powiem. Ale mimo wszystko czułam się solidarna z Gemmą. W końcu też była dziewczyną. Więc tylko uśmiechnęłam się pod nosem, nie dając po sobie nic więcej poznać. I wyluzowałam się znacznie, widząc, że mimo wszystko w ich towarzystwie nie będę musiała zbyt wiele gadać.

*

Podróż autobusem w jakiś sposób nawet mnie rozluźniła. Słuchanie przekomarzań tej dwójki pozwoliło mi na moment zapomnieć o tym strasznym fakcie, jakim był mój pierwszy dzień w nowej szkole. Być może nawet dało mi malutką nadzieję, że nie zrobię z siebie kretynki, bo przecież udało mi się jako-tako rozmawiać i nie palnąć przy tym niczego durnego. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że zostałam przez nich zaakceptowana. I cholernie żałowałam, że to nijak mi nie pomoże w zapoznaniu się z ludźmi z tej mojej nowej szkoły, bo przecież nie miałam tam żadnego sojusznika.

Byłam kompletnie sama... I to dosłownie, bowiem kiedy przestąpiłam próg tego ceglanego budynku, który wcześniej pokazywał mi tata, na ciemnym korytarzu nie było ani jednego żywego ducha. Od razu się zestresowałam. Żołądek ścisnął mi się w jeden wielki supeł, a nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa. Głośno przełknęłam ślinę, co natychmiast rozniosło się echem po pustkowiu. I zabrzmiało to cholernie złowrogo...

Nie miałam pojęcia co miałam teraz robić. Mój mózg jakby się wyłączył, czy coś... Po chwili dotarło do mnie, że na pierwszej miałam matematykę w sali 21. Logicznie myśląc, musiała być gdzieś na parterze... Od razu ruszyłam gdzieś przed siebie, mijając niezliczone ilości drzwi prowadzących do klas. Miałam nadzieję, że zanim mnie coś porwie w tej głuszy, znajdę odpowiednie drzwi. Z drugiej strony byłam przepełniona niewysłowioną ulgą. Przynajmniej miałam dobrą wymówkę na spóźnienie... Zagubienie.

Nie chciałam jednak przedłużać tego wszystkiego, więc kiedy tylko zauważyłam jak numerki na drzwiach niebezpiecznie zbliżają się do 20, przyspieszyłam kroku. I bez namysłu stanęłam przed tymi odpowiednimi. Moimi.

Sięgając po klamkę, ostatni raz rozejrzałam się po ciemnym, opuszczonym korytarzu. Dyplomy porozwieszane na ścianach, kilka gablot, automat do napojów, jakieś krzesło w kącie... Gdyby nie ta brązowa farba, wszystko idealnie zgadzało się jak w mojej poprzedniej szkole. Aż żałowałam, że mnie właśnie w niej nie było.

No ale co ma być to będzie...

Westchnęłam głęboko na odwagę i ściskając najmocniej jak się da pasek plecaka, w końcu naparłam na klamkę. Drzwi odskoczyły z głuchym trzaskiem. Wystarczyło je lekko popchnąć, żebym już po chwili znalazła się wewnątrz żółtawo-brązowej klasy z licznymi tablicami o wyliczeniach wiszącymi na ścianach. Automatycznie wstrzymałam oddech, niepewnie zamykając za sobą drzwi. Stanęłam przy nich jak ta ostatnia sierota, nie wiedząc co dalej. Bo dziwnym trafem nikt nie zwrócił na mnie uwagi.

Okej, byłam niewidzialna, ale chyba nie aż tak...

- Przepraszam... - mruknęłam w końcu niepewnie, kumulując w sobie całą silną wolę. Dziesiątki par oczu od razu zwróciło się na mnie, więc mimowolnie się zarumieniłam. I nie wiedząc na kogo mam w tej sytuacji patrzeć, wbiłam wzrok w podłogę, od czasu do czasu zerkając na poważną, dosyć młodą, zapiętą pod samą szyję kobietę, siedzącą za biurkiem. Swoim genialnym umysłem skojarzyłam, że to nauczycielka.
- Tak? - kobieta spojrzała na mnie uważnie znad okularów. A ja poczułam się onieśmielona jej silnym, brytyjskim akcentem. I za nic w świecie nie mogłam zebrać myśli. Zwłaszcza, kiedy już zaczynałam słyszeć szepty o swojej osobie.

No, dziewczyno, nie skompromituj się tylko...

- Em. Jestem... Louise Sanders... - wybąkałam jakimś cudem, czując jak rumieniec na mojej twarzy z sekundy na sekundę coraz bardziej się pogłębia. A te śmiechy gdzieś z tyłu klasy absolutnie mi nie pomagały. - Jestem...
- Nową uczennicą. - nauczycielka dokończyła za mnie. Aż odetchnęłam z ulgą. - Świetnie, siadaj. - skinęła ręką na otchłań klasy. Niepewnie ruszyłam do pierwszej wolnej ławki, starając się na nikogo nie patrzeć. Byłam pewna, że to mnie zabije, albo w zamieni w kamień. - Dostałaś materiały z przerabianym materiałem? - usłyszałam nagle ze strony nauczycielki. Natychmiast odwróciłam się w jej stronę.
- Tak, tak. - szybko kiwnęłam głową. Kobieta uśmiechnęła się co najmniej wrednie, poprawiając przy tym okulary.
- Odpocznij chwilę, zaraz zaproszę cię do tablicy i sprawdzę twój poziom wiedzy. - rzuciła nieprzyjemnie, a mój żołądek chyba czwarty raz owinął się wokół kręgosłupa. I to wcale nie z głodu.

No pięknie, jeszcze będzie mnie tu torturować pierwszego dnia...

Przełknęłam znacząco ślinę, z nerwów dopadając najbliżej stojącego przy mnie krzesła. Przy czwartej ławce. Usiadłam z impetem, dopiero przy wyciąganiu zeszytu zauważając, że stolik wcale nie był całkowicie wolny. Jedną jego połowę już zajmował czyjś zeszyt. Szkoda tylko, że nigdzie nie było widać jego właściciela...

- Niech tylko Tony skończy się produkować. - nauczycielka tymczasem naprowadziła mnie na trop mojego ewentualnego sąsiada. Bowiem dopiero w tym momencie zauważyłam wyłupiającego oczy na tablicę blondyna, ubranego w ciemnozielony sweterek. - No proszę. - kobieta skierowała swój wzrok na niego i kiwnęła głową. Chłopak tylko westchnął głośno.

Od razu zrobiło mi się go żal. Stał przed tablicą, drapiąc się po głowie i bezradnie patrząc na rząd cyferek. Moja głowa od razu pojęła równanie, wiedziałam jednak, że nie wszyscy mają takie szczęście. Zwłaszcza maglowany blondyn, który właśnie spanikowanym spojrzeniem próbował wyczytać rozwiązanie z twarzy kolegów. Wszyscy jedynie kręcili głowami. Aż do momentu, kiedy jego przeszywające, brązowe oczy zatrzymały się na mnie.

- 2x - 3. - szepnęłam natychmiast. Chłopak jakby westchnął z ulgą i szybko zapisał wynik na tablicy, po czym spojrzał na nauczycielkę z taką bezczelnością, że mi samej było już za niego wstyd.
- Siadaj. - głos nauczycielki zabrzmiał złowrogo, zwłaszcza w połączeniu z tym grymasem, który wykwitł na jej twarzy, kiedy skrupulatnie zapisywała coś w zeszycie. Chłopakowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, jak na skrzydłach podbiegł do ławki i wcisnął się na swoje miejsce. Nie zdążył się nawet na mnie spojrzeć, kiedy kobieta uniosła swój wzrok i wbiła go prosto w moją osobę. - Panna Sanders już odpoczęła? - zagrzmiała tak, że już wiedziałam, że mam przerąbane. - To zapraszam.

*

Z ogromną ulgą wróciłam do ławki, kiedy nauczycielka postanowiła przestać się nade mną pastwić i puściła mnie wolno. Wprawdzie był już koniec lekcji i wszyscy zdążyli już wyjść z klasy, więc nawet nie miałam kogo podpytać o następną lekcję, ale i tak byłam szczęśliwa, że uszłam z tego z życiem. Zmęczona, ale przynajmniej w ogóle. Ale sądząc po wzroku nauczycielki, który cały czas mi posyłała, miałam u niej przerąbane po całości. Wolałam jednak o tym nie myśleć i stając obok ławki, grzecznie zaczęłam wsypywać swoje rzeczy do plecaka.

- Dzięki dziewczyno. - usłyszałam znikąd czyjś głos i aż podskoczyłam ze strachu. Z bijącym sercem rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam tego chłopaka od tablicy. Stał obok mnie, opierając się tyłem o ławkę i patrzył prosto na mnie uśmiechając się przy tym. Rumieńce natychmiast zalały moje policzki, ale pod przykrywką pakowania mogłam przynajmniej na niego dłużej nie patrzeć. - Matka by mnie w studni utopiła jakbym wrócił do domu z kolejną pałą. - rzucił po krótkiej chwili. - Uratowałaś mi skórę. Iii podkurwiłaś Stone... Ale zajebiście było patrzeć jak niczym nie może cię zagiąć. Nieźle ogarniasz te cyferki.

Uśmiechnął się szerzej. Westchnęłam pod nosem, zbierając w sobie całą odwagę, żeby nie wyjść na jakąś ułomną osobę. Niestety, chłopak miał tak intensywne, ciemne spojrzenie, że nawet pół myśli zebrać nie mogłam. A jeśli dodać do tego dołeczek w lewym policzku... No chyba nic już nie muszę mówić.

- Dzięki... - wybąkałam w końcu, cała czerwona. A, że nie chciałam się już dłużej męczyć z dziwactwami mojego organizmu, zapięłam pobieżnie swój plecak, zarzuciłam go na ramię i niekulturalnie olewając chłopaka, ruszyłam do wyjścia. Niestety, ten cały Tony natychmiast mnie dogonił, nawet otwierając mi drzwi. Prześlizgnęłam się przez nie, mając nadzieję, że chłopak da sobie spokój. Nic z tego. 

- Nie za późno jak na przenosiny? - zagaił, nachylając się do mnie. Dopiero wtedy zauważyłam, że był ode mnie wyższy o jakąś głowę. To zdecydowanie nie dodało mi odwagi.
- Siła wyższa. - wzruszyłam ramionami.

No bo co więcej miałam powiedzieć...? Nie byłam przygotowana na żadną rozmowę. Zwłaszcza z chłopakiem.

- Prywatna sprawa, czaję. - Tony ze zrozumieniem pokiwał głową. Odetchnęłam z ulgą, myśląc, że tym razem to naprawdę koniec. - Poznałaś już naszą budę? - wypalił znowu.
- Nie miałam okazji. - rzuciłam krótko, nie ustawiając w próbach nie patrzenia chłopakowi w twarz. Tak było zdecydowanie bezpieczniej.
- No to chodź. 

Zanim się zorientowałam, złapał mój nadgarstek i pociągnął mnie w bliżej nieznanym kierunku. Prawie rymnęłam na twarz, ale w ostatniej chwili udało mi się utrzymać równowagę. A kiedy stanęłam statecznie na nogach, byłam gotowa wydobyć z jego uścisku swoją rękę. Przez nikogo nie obejmowana czułam się o wiele bezpieczniej. 

- Tam masz kible, tam jest stołówka, tam schody na górę, tam schodzisz do szatni... - w szatańskim tempie mijając kolejne miejsca, chłopak wskazywał ręką to na prawo, to na lewo. Ledwo nadążałam się rozglądać. - Obok szatni jest sklepik, ważny punkt. No i to chyba wszystko... - chłopak niespodziewanie zatrzymał się i stanął przede mną. - A tu mamy biologię. - skinął dłonią na drzwi obok nas i posłał mi kolejny ze swoich uśmiechów. - Spoko babka, można nawet pospać.
- Dobrze wiedzieć. - pisnęłam, z zaskoczeniem nawet dla siebie. Bo mój głos w normalnych warunkach tak przecież nie brzmiał. Więc co to miało niby być? 

Zażenowana, przymknęłam na moment oczy, wzdychając głęboko. Policzki zaczęły mnie palić dosłownie żywym ogniem. Powoli podnosząc powieki, zauważyłam, że Tony przygląda mi się z niesłabnącym uśmiechem.

- Lecę na fajkę. - stwierdził na wydechu, wsuwając przy tym ręce w kieszenie swoich znoszonych dżinsów. Słowo daję, wyglądały na starsze od moich. - Chcesz? - zapytał niespodziewanie.

On tak serio...?

- Nie palę. - odpowiedziałam grzecznie, starając się tym razem jakoś kontrolować swój głos. I udało mi się. Szkoda tylko, że i na rumieńce to mi nie podziałało. No ale nie można mieć przecież wszystkiego, prawda?
- I dobrze, wszyscy pieprzą, że to psuje płuca. - Tony uśmiechnął się szerzej, po czym westchnął głęboko. - Jak się zacznie lekcje, zajmij mi miejsce, okej? Chyba się spóźnię.
- Dobra... - mruknęłam, ale chyba już bardziej do siebie. Chłopak bowiem już pognał przed siebie i zniknął za zakrętem.

Odetchnęłam z ulgą. Nie to, żebym nie doceniała sympatyczności chłopaka. Sam do mnie podszedł, próbował ze mną rozmawiać, nawet nie dał po sobie poznać, że ma mnie za kretynkę. Czułam się z tego powodu nawet wyróżniona. I zrobiło mi się całkiem miło. 

Wolałam jednak, żeby ten ktoś, z kim ewentualnie miałabym złapać wspólny język w tej szkole, nie był tak... No dobra, nie ma co ukrywać, chłopak zdecydowanie był przystojny. A faceci z ładną twarzą nie gadają z dziewczynami takimi jak ja. To wbrew jakimkolwiek regułom.

Okej, w polskiej szkole miałam wyłącznie kumpli. Z dziewczynami nigdy nie miałam jakiegoś wspólnego tematu. To właściwie powinno jakoś ułatwić mi kontakty z płcią przeciwną, ale umówmy się... Chłopaki z mojej szkoły nie grzeszyli urodą, nadrabiali za to osobowością i poczuciem humoru. A tutaj cholera jasna, kogo nie spotkam, na samym wstępie onieśmiela mnie samym spojrzeniem. To zdecydowanie nie było normalne. Mogłam jednak wszystko zrzucić na karb nowości.

Chrząknęłam ze zdenerwowania, rzucając plecak na podłogę. Rozejrzałam się niepewnie wokół siebie, zastanawiając się co mogłabym teraz zrobić. Przez to przepytywanie na pierwszej lekcji nie miałam nawet okazji przyjrzeć się ludziom z mojej nowej klasy. Więc gdy przyglądałam się ludziom kłębiącym się na korytarzu, nie mogłam nawet stwierdzić do kogo mogłabym podejść i próbować się przywitać.
...na co w zasadzie i tak nie byłoby mnie stać, więc tym lepiej dla mnie.

Niespodziewanie mój wzrok napotkał grupkę dziewczyn. Jedna z nich, chuda jak patyk blondynka opowiadała coś zawzięcie, patrząc na mnie z ukosa. Zaczerwieniłam się automatycznie. Byłam pewna, że mnie obgaduje. I to w jak najbardziej złym sensie tego słowa, sądząc po chytrych uśmieszkach jej słuchaczek.

Czując palące, niezidentyfikowane uczucie rosnące w moim żołądku, oplotłam szybko brzuch ramionami i odwróciłam się bokiem do grupki. Wzdychając głęboko, oparłam się plecami o ścianę, którą na szczęście miałam za sobą i wbiłam wzrok gdzieś przed siebie.

Jezu, jak miło by było zapaść się teraz pod ziemię...

Niestety, zamiast rozstępującej podłogi, poczułam słodki zapach czający się gdzieś blisko mnie. Szybko podniosłam wzrok, zauważając jak ta blondynka wraz z całą bandą, przechodzi obok mnie.

- Świetne spodnie... - odezwała się nagle z mocnym, brytyjskim akcentem, lustrując mnie spojrzeniem od dołu do góry. A gdy zatrzymała się na twarzy, uśmiechnęła się nieszczerze. Zanim zdążyłam pomyśleć już przeszła obok. Jedyne co po niej zostało to echo cichego rozbawienia.

No fajnie...

*

- Tony, na Boga, czy ty chociaż raz mógłbyś się nie spóźniać? 

Głos nauczycielki spowodował, że podskoczyłam na krześle. Przed chwilą kazała nam przecież w ciszy czytać jakiś biologiczny tekst, więc jej głos spadł na mnie jak grom. Zaskoczona, rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam blondyna, który starannie zamyka za sobą drzwi i poprawiając plecak na ramieniu, uśmiecha się do nauczycielki.

- Sorry, wyższa konieczność. - rzucił, wzruszając ramionami. Nauczycielka tylko przewróciła oczami.
- Siadaj, tylko bez hałasu. - skinęła dłonią na klasę i tak jak przedtem, zagłębiła się w lekturze jakiejś kolorowej gazetki.

Tony tymczasem niepostrzeżenie śmignął na miejsce obok mnie i z szerokim uśmiechem wyciągnął zeszyt ze swojego plecaka. Dałabym sobie rękę odciąć, że to był ten sam co i od matmy. Ale to i tak nie była moja sprawa, więc zacisnęłam tylko pięści na krańcach książki i podnosząc ją do góry, starałam się zrozumieć co czytam.

- Dzięki za miejsce. - usłyszałam niespodziewanie szept ze swojej prawej. Żołądek ścisnął mi się mocniej niż dotychczas, ale udało mi się zerknął na swojego sąsiada znad książki.
- Jasne. - mruknęłam wymijająco.

Na szczęście Tony nie zamierzał dalej wciągać mnie w dyskusje. Nachylił się bowiem nad swoim zeszytem i zaczął coś w nim bazgrać. Jeden rzut oka wystarczył, żebym się zorientowała, że to nie była ani matma ani biologia. To były jakieś rysunki. Całkiem niezłe rysunki jeśli mam być szczera. Wykonane czarnym cienkopisem, ale dokładne, szczegółowe. Wyjątkowo realistyczne. Naprawdę mi się spodobały. I już miałam się zdekonspirować, chwaląc je na ściszony głos, kiedy Tony podniósł wzrok znad zeszytu i powoli rozejrzał się wokoło. A potem wbił uważne spojrzenie prosto w moją twarz.

- Jezu, jakbym siedział obok jakiejś Rihanny. Wszyscy się gapią. - westchnął, krzywiąc się nieznacznie. Szybko podążyłam wzrokiem po twarzach ludzi z klasy i... serio, oni wszyscy się na mnie gapili.

Natychmiast wbiłam wzrok w ławkę przed sobą, rumieniąc się głęboko i próbując zakryć się włosami. Ale to i tak mi nic nie dało. Teraz, kiedy już wiedziałam, czułam ich spojrzenie na plecach. I zdecydowanie nie było to miłe uczucie.

- Oh, sorry. - Tony zauważył moją reakcję. - To ci nie pomaga, nie?
- Kiepsko. - wzruszyłam ramionami.
- Widać. - chłopak pokiwał głową, wracając do dokańczania szczegółów jakiegoś opuszczonego, nawiedzonego domu. - Chujowo być nieśmiałym. - stwierdził znienacka, nawet na mnie nie patrząc. - I nowym w pakiecie.
- Pocieszające. - mruknęłam, nie wiedząc co jeszcze mogłabym powiedzieć.
- Oj no wiesz o co mi chodziło. - Tony uśmiechnął się pod nosem, dziwnie wyginając rękę, żeby dopracować jakiś szczegół po lewej. - Laski obrabiają ci dupę za plecami, faceci próbują ogarnąć na ile się mogą z tobą posunąć.
- Co...? - pisnęłam, wytrzeszczając na niego oczy. Chłopak podniósł wzrok i natychmiast prychnął śmiechem.
- Co za mina, Jezu...
- Tony... Koleżanko Tony'ego, czy ja wam nie przeszkadzam? - nauczycielka znikąd wparowała z pretensjami. Kiedy podniosłam głowę, okazało się, że przyglądała się na naszą ławkę z gniewem w oczach.
- Ależ skąd, proszę sobie kontyn...

Z całą siłą jaką miałam, rąbnęłam mojego nowego kolegę prosto z łokcia w sam środek ramienia. Chłopak jęknął głucho i od razu potarł obolałe miejsce.

- Ał! - spojrzał na mnie z wyrzutem. Zarumieniłam się gwałtownie. A te śmiechy z końca sali wcale mi nie pomogły. - Już będziemy cicho... - chłopak zapewnił nauczycielkę, uśmiechając się szeroko. A kiedy kobieta wróciła do czytania gazety, znowu wbił we mnie wrogie spojrzenie. - Co to miało być?
- Przepraszam, ja... - z szybkością światła wbiłam spojrzenie w ławkę przed siebie i przybrałam nową warstwę rumieńców. Miałam wrażenie, że chłopak na mnie naskoczy czy coś, więc z ogromnym zdziwieniem przyjęłam cichy śmiech z jego strony.
- Nigdy się nie stawiałaś nauczycielom, nie? Za duży hardcore?
- Trochę...? - spojrzałam na niego niepewnie zza linii włosów. Chłopak szybko kiwną głową, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
- Spoko, wszystko nadrobimy. Widzisz dwie lekcje, a już podpadłaś babkom. Do końca posiedzisz ze mną, a wszyscy cię zapamiętają. - wyszczerzył się. Natychmiast wybałuszyłam na niego oczy. - Żartuję, tylko... - pokręcił lekko głową i wrócił do rysowania tego swojego obrazka. - Po części. - zerknął na mnie kątem oka z dziwnym uśmieszkiem. Westchnęłam ciężko, nie wiedząc już nawet co mam myśleć. Chciałam więc powrócić do czytania zadanego tekstu, kiedy Tony znów na mnie spojrzał.

- Chcesz iść po lekcjach na lody...?
- Hm...? 

Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego badawczo. Nie wiem dlaczego, ale w mojej głowie burzę rozpoczęły kudłate myśli. Tony parsknął śmiechem. Co było dosyć urocze, bo przymknął przy tym oczy i...

Oj dobra.

- Coraz bardziej cię lubię, Ruda. - lekko trącił mnie w ramię, kręcąc przy tym głową. Zarumieniłam się po sam czubek głowy. Dałabym sobie rękę odciąć, że nawet ta skóra pod włosami była czerwona. A spojrzenie chłopaka wbite w moją twarz wcale mi nie pomagało. - Myślę, że szybko się dogadamy. - stwierdził po chwili.

A ja wcale nie byłam tego taka pewna...

***
PS: Chcecie być informowani o nowych rozdziałach...? Jeśli tak, podajcie mi jakiś kontakt do siebie, postaram się wszystkich uwzględnić :).

niedziela, 6 kwietnia 2014

Trzy.

1. Byłam chora. I nadal jestem (głupie bakterie)
2. Nadrabiałam zaległe prace z ćwiczeń.
3. Stresowałam się ćwiczeniami z radia. /Szczerze Wam mówię, jakby mnie kiedyś przymroczyło i zaczęłabym pracować w radiu, nie słuchajcie moich audycji. Po przesłuchaniu tego, co kazano mi mówić do tego przeklętego radiowego mikrofonu, stwierdzam, że brzmię jak koza.../
4. Setki razy redagowałam wywiad na zaliczenie.
5. Oglądałam American Horror Story, naprawdę ciężko się oderwać.
A skoro już się wyżaliłam, zapraszam na całkiem fajny i ciekawy rozdział, który pisało mi się niebywale przyjemnie :).
***


Kręciłam się całą noc. Setki myśli nie pozwoliły mi zmrużyć oka nawet na minutę. Zamiast spać i śnić cudowne sny o księciuniach z bajki, mój mózg wolał rozważać sprawy mojego przyszłego statusu starszej siostry i tego jak bardzo tata będzie teraz bardziej tego dzieciaka niż mój. I kiedy właściwie zamierzają mi o wszystkim powiedzieć.

Bo przecież nie zamierzają tego trzymać wiecznie w tajemnicy, prawda...?

Co najśmieszniejsze, nie byłam wściekła. Nawet odrobinę wkurzona. Było mi raczej przykro, że trzymają wszystko w tajemnicy. Jednocześnie ciągle w głowie miałam tą całą troskę Alisson o moje zachowanie. To na swój sposób było całkiem miłe. I chociażby ze względu na to, nie mogłam się na nikogo gniewać.

Westchnęłam, przewracając się na lewy bok. Czarne wskazówki zegarka w kształcie mordki psiaka, stojącego na szafce nocnej, wskazywały już na 6:30. Jak na mój stosunek do wstawania około południa, właśnie był środek nocy. Ale to i tak nie zmieniało faktu, że kompletnie nie chciało mi się spać. Stwierdziłam więc, że zamiast wylegiwać się bez sensu w łóżku, mogłabym zająć się czymś pożyteczniejszym. Czymś, co mogłoby pokazać Alisson, że to nie tak, że jej nie lubię, ja po prostu nie jestem śmiała do obcych. No i że warto by mi było w końcu powiedzieć o ich planach, no przecież nie będę się o nie wściekać. Tata miał nowe życie, jakoś udało mi się do tego przyzwyczaić po tych kilkunastu latach. Przecież nie wścieknę się o to, że postanowił zalegalizować swój bądź co bądź długi związek.

Ziewnęłam przeciągle i podniosłam się do pozycji siedzącej, opierając się plecami o ścianę. Odgarnęłam swoje długie, miedziane fale z twarzy i rozejrzałam się po pokoju.

Co ja niby miałam zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Książka pod intrygującym tytułem "Natalii 5", którą wczoraj wypakowałam z walizki jakoś mnie nie kusiła. Szary laptop znajdujący się tuż obok niej też jakoś specjalnie mnie nie wzywał. Wczoraj, w związku ze swoim zamknięciem w pokoju i odmową widzenia kogokolwiek, wzięłam się za rozpakowywanie, więc to też odpadło. Pokój lśnił czystością, wobec tego sprzątanie też mogłam skreślić.

Jedyna czynność, jaka w tym momencie przyszła mi do głowy to zorganizowanie śniadania. Była sobota, nie miałam pojęcia o której zazwyczaj tata i Alisson zrywali się w weekendy, ale wewnętrznie czułam, że jestem im coś winna. Za swoje wczorajsze odcięcie. Podejrzewałam, że oboje mogli pomyśleć, że jestem wredną, niewdzięczną, zbuntowaną idiotką, więc musiałam jakoś to zmienić. A śniadanie wydawało mi się całkiem niezłym pomysłem. Posiłki przecież wzmacniają więzi i w ogóle...

Uznając, że to całkiem niezły pomysł, powoli zwlekłam się z łóżka.


Po półgodzinie stwierdziłam, że to nie był jednak najmądrzejszy pomysł. Szybko odkryłam, że na dobrą sprawę nie mam z czego zrobić tego śniadania, bowiem w kuchni dosłownie nic jadalnego nie znalazłam. Musiałam się więc wybrać na zakupy. A, że kompletnie nie znałam się na okolicy, zgubiłam się już w momencie, kiedy straciłam dom ojca z oczu.

Postanowiłam się jednak nie poddawać i uparłam się, że znajdę jakiś sklep. Nawet jeśli od jakichś piętnastu minut krążyłam po okolicy, mijając kolejno jednorodzinne, identyczne domki. Żadnych sklepików, nawet najmniejszych. Tylko te głupie, ceglane domki.

Słowo daję, nie miałam pojęcia jakim cudem mieszkańcy Homes Chapel trafiali do własnych domów po pijaku. One naprawdę były IDENTYCZNE. Kropka w kropkę, cegła po cegle. Osobiście bałam się jak w gronie tych klonów znajdę dom ojca, ale na razie nie chciałam się tym przejmować. Moim celem był sklep. Jakikolwiek. Chociaż jeden. Najmniejszy...

Błądziłam jeszcze jakiś kwadrans, zanim zauważyłam niewielką, kremową piekarnię z dużym oknem wystawowym, przez które widać było piętrzące się ciacha i trochę przytulnego wnętrza. Odetchnęłam z ulgą, bowiem nogi od tego człapania zaczęły mnie już boleć. W dodatku poranek był dosyć rześki i na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Cóż, nie wzięłam żadnej bluzy... Więc gdy tylko wizja jakiegoś ciepłego pomieszczenia zakwitła mi w głowie, prawie na skrzydłach wparowałam do środka.

Tak jak myślałam, panowało tu przyjemne ciepło, zatem mogłam się trochę rozgrzać. I przy okazji dowiedzieć się, że jestem głodna, bowiem gdy tylko poczułam te unoszące się w powietrzu smakowite zapachy świeżego pieczywa, mój brzuch zareagował natychmiastowo. Kobieta około 50-siątki stojąca za ladą uśmiechnęła się beztrosko. Wydała mi się całkiem miła.

- Ekhm, dzień dobry. - rzuciłam, trochę speszona tym moim "koncertem".
- Dzień dobry. - odpowiedziała, nie tracąc uśmiechu. Mówiła szybko, z angielskim akcentem, czego okropnie nie lubiłam. Musiałam się więc nastawić na wytężanie mózgownicy, żeby móc cokolwiek zrozumieć. - Nie za wcześnie na zakupy? - zapytała niespodziewanie. - Mojej wnuczki o tej porze to i dźwigiem z łóżka nie ściągnie. Nie powinnaś jeszcze spać, robaczku?
- Cóż... - kompletnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. W głowie kompletna pustka, jedna, wielka, czarna dziura. Ale tak było już zawsze, zdążyłam się przyzwyczaić, że elokwencją nie powalam.
- Nigdy przedtem cię tu nie widziałam. Pewnie jesteś od Carla, tak? - spojrzała na mnie z zaciekawieniem, uśmiechając się życzliwie.

Jak na mój gust, tutejsze informacje zdecydowanie zbyt szybko się rozbiegały. Wiadomo, mała miejscowość, wszyscy o wszystkich wiedzą. Na obecną chwilę mogłam być nawet sensacją. No ale nie przesadzajmy, no...

- Yyy... tak.
- Wiedziałam. - uśmiechnęła się, jakby bardziej do siebie, być może gratulując sobie spostrzegawczości. - Macie identyczne uśmiechy.

W odpowiedzi posłałam jej jedynie uśmiech. Trochę męczyła mnie ta rozmowa. Chciałam jak najszybciej kupić bułki i wrócić do domu. Przecież widniała przede mną jeszcze wizja samotnego powrotu do domu, chociaż nie wiedziałam gdzie on tak dokładnie się znajduje.

- To co byś chciała, robaczku? - kobieta najwidoczniej uznała, że nic więcej ode mnie nie wyciągnie i tylko uśmiechnęła się sympatycznie.
- Poproszę... - zamyśliłam się. No właśnie, co ja właściwie chciałam.?

Przygryzając dolną wargę spojrzałam na rząd bułek ustawionych wewnątrz specjalnej, szklanej półki, umiejscowionej tuż obok lady. Wybór bardzo szeroki, od pieczywa czosnkowego, przez pełnoziarniste, aż po te najzwyczajniejsze. Zdecydowałam się w końcu na jedną z dynią i cztery zwykłe. Nie wiedziałam przecież jakie bułki preferuje tata czy Alisson. Poczułam się przez to trochę głupio. Przecież jako córka powinnam chyba wiedzieć takie rzeczy...

- Może jeszcze coś słodkiego? - kobieta zaproponowała jeszcze, wskazując na obszerny zestaw różnego rodzaju drożdżówek. Stwierdziłam jednak, że wybór wśród setek rodzajów bułek mógłby mnie przerosnąć, więc tylko pokręciłam głową.
- Nie, dziękuję. - uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że naturalnie.
- Proszę bardzo. - rzuciła wesoło, podając mi papierową torbę, w którą zapakowała to, co zamówiłam. - 3 funty za wszystko.
Szybko wyciągnęłam z tylnej kieszeni portfel, i podałam kobiecie banknot, który przyjęła z niesłabnącym uśmiechem. Dopiero wtedy mój wzrok padł na plakietkę przy jej fartuchu, z której dowiedziałam się, że kobieta ma na imię Barbara. I nawet mi to pasowało do tego jej sympatycznego podejścia i dziwacznego podejścia do nazywania wszystkich około.

- Do zobaczenia, robaczku. - pożegnała się, uśmiechając jeszcze szerzej niż poprzednio. Automatycznie odwzajemniłam gest, wycofując się do wyjścia.
- Do widzenia. - rzuciłam, odwracając się przodem do drzwi. Kiedy jednak pomyślałam sobie o ponownym błądzeniu bez celu w poszukiwaniu jakiegoś spożywczego, zatrzymałam się i spojrzałam na kobietę, która z zacięciem wycierała ladę.

- Em. Przepraszam... - zwróciłam jej uwagę. Trochę mi się zrobiło dziwnie, kiedy spojrzała na mnie z tym swoim uśmiechem, ale przez opuszczenie wzroku jakoś udało mi się to wytrzymać. - Gdzie tu jest najbliższy sklep...? - spytałam, z dziwnie ściśniętym gardłem.
- Praktycznie za rogiem. - usłyszałam. - Jak wyjdziesz, skręcasz w lewo za piekarnię i na pewno zauważysz.
- Dziękuję bardzo. - kiwnęłam głową.
- Nie ma sprawy, robaczku. - uśmiechnęła się w odpowiedzi.

Gdy tylko wyszłam, od razu uderzyło mnie chłodne powietrze. Ruszyłam więc szybkim krokiem w stronę, którą wskazała mi tamta kobieta. Byłam jednak tak zaaferowana rozglądaniem się wokoło, żeby nie przegapić tego sklepu, że kompletnie nie zauważyłam osoby, która szła z naprzeciwka. Więc gwałtownie na nią wpadłam. I już miałam się kajać przed nieznajomym, kiedy podniosłam swe zielone oczy i ujrzałam Quinn, która uśmiechała się szeroko.

- Cześć. - powitała mnie tym swoim dziewczyńskim, wysokim głosikiem.
- Hm, hej. - odparłam speszonym tonem. Byłam pewna, że za chwilę zacznie mi wytykać moje wczorajsze upokorzenie, że zacznie mnie wyśmiewać, naigrywać się, wywyższać. Lecz nic takiego się nie stało, co właściwie nieco mnie zdumiało.
- Jak kolano? - spytała jedynie z wyraźną troską w głosie. Nie wyczułam nuty ironii czy drwiny. Żadnych głupich żartów nawiązujących do wczorajszego popołudnia. Tylko jedno troskliwe pytanie, przez które poczułam się poniekąd pewniej.
- Jest, na miejscu. Działa jak należy. - zaprezentowałam poprawne funkcjonowanie mojej dolnej kończyny poprzez zrobienie niewielkiego kroku. Quinn w odpowiedzi uśmiechnęła się promiennie, chociaż generalnie nie wiem czemu.
- Zakupy o tej porze? - skinęła głową na brązową torbę, którą dzierżyłam przed sobą.
- Tak. Miałam zamiar zrobić śniadanie w ramach prze... - spojrzałam na nią niepewnie, urywając w pół słowa. Zapomniałam się. Po prostu puściłam w niepamięć fakt, że stoję na środku chodnika z właściwie obcą mi osobą. Powinnam niepewnie spuścić wzrok i jedynie potakiwać głową, a nie nazbyt się rozgadywać. - Zresztą nieważne. - machnęłam ręką, przez co o mały włos nie wysypałam zakupów. Na szczęście szybko udało mi się uratować sytuację. - A ty? Nie za wcześnie na spacer?
- Chciałabym. - uśmiechnęła się krzywo. - Niestety, szkoła.

Zmarszczyłam brwi. No tak, przecież miała na sobie granatowy biało-brązowy plecak w kwiatki, idealnie komponujący się z brązową spódniczką z falbankami i białą, obcisłą koszulką.

Ale co szkoła ma do weekendu...?

- W sobotę? - zdziwiłam się szczerze, marszcząc poważnie brwi.
- Wymysł wychowawczyni. - Quinn westchnęła ciężko i przewróciła oczami. W pewien sposób nawet mnie to rozbawiło... - Ostatnio trochę się nam uciekło i musimy to nadrobić... - wzruszyła ramionami, a jej wzrok niespodziewanie skupił się na czymś za mną. - Cholera, autobus! - pisnęła głośno, że o mało co nie pękły mi bębenki. Dyskretnie pomasowałam miejsce obok ucha. - Zgadamy się potem, okej? - rzuciła tylko i wyrwała biegiem za zielonym autobusem, który właśnie skręcał w jakąś ulicę. Nie zdążyłam nawet pomyśleć o odpowiedzi, a blondynka już zniknęła mi z oczu.

I ja ruszyłam w obranym wcześniej kierunku. Uśmiechnęłam się pod nosem, bowiem byłam z siebie cholernie dumna. Udało mi się odbyć trwającą dłużej niż jedną minutę rozmowę z właściwie nieznaną mi osobą, w czasie której ani razu nie popełniłam żadnej gafy. Zachowywałam się jak normalna ludzka osoba. A przynajmniej tak mi się wydawało. Czyżbym może zaczynała otwierać się na ludzi?

Poczułam się dziwnie lekko z tą myślą. A gdy zauważyłam zielony sklepik na końcu ulicy, ruszyłam ku niemu z nieznaną mi dotąd pewnością. Jakby, fakt, że będę musiała z kimś tam rozmawiał, w ogóle nie miał znaczenia.

- Miłego dnia! - kiedy podchodziłam do drzwi wejściowych sklepiku, znikąd usłyszałam jakiś chrapliwy głos, a potem nagle drzwi mignęły mi przed nosem. Dosłownie centymetr, a właśnie walczyłabym z krwotokiem i puchnącą twarzą.

No czy nie widać, że właśnie szłam...?

- Oh, sorry. - właściciel głosu zwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z roztargnieniem. Zarumieniłam się w odpowiedzi i szybko odwróciłam wzrok. A kiedy już odważyłam się go podnieść, chłopak już zbierał się do odejścia. - Żyjesz, prawda? - spytał niedbale.

Jedyne, na co było mnie stać to kiwnięcie głową.

- To dobrze. - nieznajomy rzucił tylko i ruszył biegiem w kierunku, z którego przyszłam. Jedyne co mi się rzuciło w oko to jego brązowe loki i plecak przewieszony przez ramię. Mogłam więc wnioskować, że on spieszył się na ten sam autobus co i Quinn. I jakoś tak poczułam się lepiej z myślą, że miał marne szanse, żeby go złapać.

Nie to, żeby coś, ale mógł mnie jednak nie trącać...

Pokręciłam głową, żeby wyrzucić z głowy nieprzyjemny incydent i powoli weszłam do sklepu.

- Wszystko w porządku? - kobieta za ladą spojrzała na mnie z troską, uważnie lustrując mnie spojrzeniem. Poczułam się dziwnie, więc natychmiast odwróciłam wzrok, uśmiechając się niepewnie.
- Um, tak. - lekko kiwnęłam głową, powoli podchodząc do lady. - Wszystko gra. - zapewniłam.
- Zawsze tu tak wpada na ostatnią chwilę i potem goni za autobusem... - kobieta pokręciła tylko głową i rzuciła nieprzyjemnym spojrzeniem na drzwi. - Przepraszam za niego. - kiedy znów spojrzała na mnie, uśmiechnęła się szeroko.
- Nie ma sprawy. - delikatnie odwzajemniłam gest, nie wiedząc co mogłabym powiedzieć więcej. I jak się zachować, więc tylko zaciskałam pięść na siatce z zakupami.
- Co podać? - usłyszałam po chwili, ku niesamowitej uldze. Tutaj przynajmniej wiedziałam jaka jest moja rola. I unosząc pewnie wzrok, szybko złożyłam zamówienie.

*

Do domu weszłam w o wiele lepszym nastroju, niż gdy wyszłam. Alisson i tata wciąż spali, a więc mogłam kontynuować tę moją niespodziankę.

Położyłam torbę z pieczywem na orzechowym blacie ciemnoszarej szafki kuchennej i poczęłam przygotowywać wykwintne śniadanko. Oczywiście w ramach zdolności szesnastoletniej dziewczyny ograniczonej zapasami, w które zdążyłam się zaopatrzyć.

Całe szczęście nie odziedziczyłam zdolności kucharskich po mamie. Ona potrafiła przypalić wodę, zepsuć nawet najzwyklejsze parówki, bądź upiec ciastko, które zazwyczaj robi się "na zimno". Tak, to się dopiero nazywa talent... Nie byłam rzecz jasna jakimś tam mistrzem patelni, garnka, łyżki, noża czy widelca, jakkolwiek to się nazywa. Ale poradzę sobie z przygotowaniem potrawy, która będzie mniej-więcej jadalna i po zjedzeniu której nikt nie wyląduje na ostrym dyżurze.

Tak więc na chwilę obecną udało mi się zrobić sporą ilość jajecznicy na pomidorach, usmażyć trochę bekonu, za który mój ojciec oddałby wszystko, zrobić kilka kolorowych kanapek, stawiając bardziej na zestawienia kolorystyczne, niż smakowe i wycisnąć trochę soku z pomarańczy i zaparzyć kawę. To wszystko bez krwi, bez uciętych palców, bez rozległych poparzeń. W dodatku udało mi się z tym wszystkim uwinąć przed wstaniem Alisson i taty. Bowiem gdy zeszli już do kuchni, ja zdążyłam już nawet posprzątać ten mały burdelik, jaki narobiłam przez przygotowania.

- Łaaaaaał. - Alisson szczerze się zdziwiła, przekraczając próg kuchni. Wydawało się, jakby wstała dosłownie przed chwilą. Jej brązowe włosy były w kompletnym nieładzie, na prawym policzku widniał odcisk poduszki, oczy były półprzymknięte. Zresztą odziana była jedynie w krótki, satynowy szlafrok beżowej barwy, spod którego wystawała brązowa falbanka koszuli nocnej. Skrzywiłam się nieznacznie na ten widok. W tym... czymś spała obok mojego taty. Mógł spokojnie ją obmacywać i.... FUJ! Nawet nie chciałam o tym myśleć. - Chciałam się tylko napić wody, ale skoro tak... zostanę na dłużej. - wielce uradowana usiadła za stołem, na którym wszystko było elegancko ustawione. Siadając po turecku na krześle, posłałam jej uśmiech w odpowiedzi, starając się nie wgapiać w jej brzuch. Ale chociaż silnie się starałam, mój wzrok jakoś automatycznie wędrował w rejony jej brzucha, żeby upewnić się w wiadomej rzeczy. Ale niestety, jak na razie nic nie było widać. Musiałam więc jak najdłużej udawać, że o niczym nie wiem. I było mi z tym jakoś dziwnie.

- Sama to wszystko zrobiłaś? - Alisson spojrzała na mnie z radosnymi chochlikami w oczach, zabierając z talerza jedną z kanapek. Natychmiastowo utopiła w niej zęby. - Mmmmm, pycha.
- Tak, wstałam dosyć wcześnie i....
- Czuję kawę! - w pół słowa przerwał mi głos taty, dobiegający z korytarza. Po chwili on cały, świeży, pachnący po porannym prysznicu i ubrany już w garnitur, wparował do kuchni. Na widok zastawionego stołu wytrzeszczył tylko oczy.
- Dobra, czarownice... skąd to się wzięło.? - zmrużył te swoje niebieskie narządy wzroku i popatrzył na nas obie podejrzliwie.

Zaśmiałam się cicho, bo w zasadzie było to zabawne. I chyba pierwszy raz widziałam tatę, który się wydurnia.

- Nie narzekaj. - Alisson wstała od stołu, zgarniając po drodze jedną z kanapek, kładąc na nią jeszcze pokaźny stos bekonu. - Spróbuj. - wcisnęła mu ową poprawioną kanapkę wprost do ust.
- Tak, mhm... - uśmiechnął się szeroko, przeżuwając jednocześnie potężną część kanapki. - Louise, zdecydowanie nie powinnaś tego wszystkiego robić. - powiedział poważnie, siadając za stołem, idąc w ślady Alisson. Nalał sobie kawy do czerwonego kubka i głęboko zaciągnął się jej zapachem.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi. Coś źle zrobiłam, naruszyłam jakieś zasady panujące w tym domu?
- W życiu nikt nie przygotował mi takiego śniadania...
- No co ty nie powiesz! - Alisson przerwała mu, patrząc na niego krzywo.
- ... i teraz takie zwykłe śniadanie mi już nie wystarczy. - puścił jej uwagę mimo uszu, przez co zabawnie zmarszczyła nos. - I to wszystko twoja wina. - pogroził mi palcem.
- Nie, spoko. - uśmiechnęłam się i jednocześnie odetchnęłam z ulgą. - Mogę robić śniadania. Powiedzmy, że to będzie jeden z moich domowych obowiązków.
- Uważaj, bo się przyzwyczaję. A jak pojedziesz... - kątem oka spojrzał na Alisson, która właśnie popijała sok pomarańczowy z dużej szklanki i dokończył szeptem - ...trudno mi się będzie przestawić na szybką kawę i kawałek czerstwej bułki w drodze do auta.
- Wszystko słyszałam - mruknęła Alisson spokojnie, stawiając pustą już szklankę na stole. - Grabisz sobie, mój drogi. Poważnie sobie grabisz. - powiedziała to z taką powagą w głosie, że po prostu nie mogłam się nie roześmiać. Ojciec również.
- Dobra, skowronki. - westchnął po chwili, zerkając na swój szwajcarski, cholernie drogi zegarek, który i tak tylko odmierzał upływający czas. No dobra, był też wodoodporny. - ...muszę uciekać. - wstał od stołu, dopijając kawę. Cmoknął Alisson w policzek, przechodząc obok mnie zmierzwił moje i tak nierozczesane włosy, a następnie w otchłani korytarza. - Luluś, masz może jakąś ważną randkę po południu? - jego głowa niespodziewanie wychyliła się zza drzwi. Aż zachłysnęłam się herbatą, którą właśnie popijałam.

Że jaka randka...?

- Co? - pisnęłam, patrząc na tatę ze zmarszczonymi brwiami.
- Pytam czysto orientacyjnie. - wyszczerzył się tylko, widząc moje zdezorientowanie. Dziwnie mi się to nie spodobało... - Nie chcę ci się wpychać w plany. - dodał, z wyraźnym podtekstem. Ale czy ja dałam komukolwiek do zrozumienia, że potrafię się z kimś umawiać...? Zanim jednak zdążyłam jakoś się obronić, tata pociągnął swój wywód dalej. - Pomyślałem, że może dobrze by ci było pokazać trasę do szkoły, żebyś mi się gdzieś po drodze nie zgubiła.
- Dobry pomysł. - kiwnęłam głową, starając się nawet uśmiechnąć. O takich rzeczach mogłam nawet rozmawiać.
- To do popołudnia - tata odwzajemnił gest, po czym całkiem zniknął mi z oczu. Po chwili rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Przez okno widziałam jak wchodzi do garażu, a po chwili wyjeżdża z niego tym swoim srebrnym volvo.

Sięgnęłam po jedyną kanapkę, jaka została i w głębokim zamyśleniu zaczęłam ją spożywać. To przed chwilą było takie zabawne, takie sympatyczne, takie rodzinne i takie... dziwne. Przekomarzania przy śniadaniu, pożegnania, życzenie sobie miłego dnia było dla mnie czymś nowym. W domu nie było chyba jeszcze dnia, bym z mamą zjadła wspólne śniadanie. Jak wspomniałam, była śpiochem. Wstawała w momencie, gdy ja już dawno dreptałam na przystanek autobusowy. Także rano w ogóle się nie widziałyśmy. Te wszystkie sceny, które się przed chwilą rozegrały były dla mnie kompletną nowością. I czułam się z tego powodu potwornie głupio, bo... bo cóż, chciałam tak zawsze.

***
PS: Osobo, Która Na Pewno Wiesz, Że O Tobie Mówię, czy wywiązałam się z zadania i mogę przestać już tak słodzić...? :)