środa, 29 stycznia 2014

love the way you lie.

Hej, hej. To znowu ja. Znowu bez rozdziału, za co chcę Was gorąco przeprosić. Tak strasznie źle się czuję, że nic nie dodaję i nie macie co czytać... Ale zrozumcie biednego człowieka bez snu. Aktualnie jest 00:45 na moim kolorowym zegarku, zostało mi jakieś 6 godzin i jeszcze 18 stron skryptu do ogarnięcia. Więc oczywiście musiałam się wziąć za coś bardziej produktywnego niż gapienie się w sufit :).

Połowa egzaminów już za mną, większość zdana, na wyniki jednego wciąż czekam z utęsknieniem. Zostały mi jeszcze trzy najgorsze. A w mojej głowie kompletne pustki, nawet wiatr nie hula. A ja czym się zajmuję.? Wymyślam sobie kolejne opowiadanie o Harrym. Geniusz, normalnie geniusz :). Ale nic, w traceniu czasu zawsze byłam mistrzem :). Szkoda, że nie ma profesji w której mogłabym na tym zarobić...

W każdym bądź razie... Jako, że ostatnio humorem to ja nie tryskam, udało mi się napisać jakieś emocjonalne pierdoły. Coś na kształt one shota... No załóżmy, że to będzie jego zapowiedź :). Nigdy wcześniej nie pisałam niczego tak emocjonalnego, co siedzi we mnie od dłuższego czasu i tak trochę stresuję się dodaniem tego wszystkiego... Ale chyba jestem Wam coś winna. Więc... zapowiedź. Prolog. Jeśli się podoba, piszcie. Jeśli nie, też. To będzie znak, że chyba lepiej żebym wzięła się za naukę, bo żadnej alternatywy nie mam :). I nic nie obiecuję, ale jeśli większość z Was będzie na TAK, może uda mi się po czwartku dopisać ciąg dalszy i w końcu coś dostaniecie. A na razie... krótkie coś. Co nazwałam Love the way you lie. Polecam też piosenkę :).

PS: Człowieku, który otwierasz mojego bloga aż w Kenii (199 wyświetleń xx), ujawnij się proszę... :)
***
#love the way you lie

Była sobie dziewczyna... Okej, byłam ja. Z wypranym przez media mózgiem. Wierząca w romantyczną miłość. W księcia. W ten niespotykany ideał. W idealne życie. W idealną miłość. Hollywood pozwolił mi uwierzyć, że takie osoby jak ja na każdym kroku mają szansę spotkać miłość. Że ruda okularnica unikająca ludzi może zainteresować każdego. Że nie robiąc nic, gdzieś przypadkiem spotkam Jego. Jego, który odmieni całe moje życie i będzie mnie kochał aż po grób. 

Gówno prawda. 

Na własnej skórze dowiedziałam się, że "I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE" nie jest przeznaczone mi. Że to nie ja jestem główną postacią. Jestem epizodem. Pewnym etapem, który pozwolił Jemu połapać się we własnych uczuciach. Bohaterką, która po wszystkim znika z ekranu i już nikt o niej nie pamięta, skupiając się na szczęściu głównych bohaterów. Takim jak ja dostaje się tylko fragment. Początek. Obietnicę. I złamane serce. Ale najgorsze jest to, że takie przeżycia wcale nie zmieniają punktu widzenia. Bo zamiast zapomnieć o Nim i zacząć żyć po swojemu, ja tylko czekam. Aż jakimś cudem wróci. I znów sprawi, że poczuję się wyjątkowo. Kochana. Potrzebna. Czekam, aż akcja znów mnie wplecie w scenariusz. Jestem naiwna.? Być może. Dziecinna.? Na pewno. Sentymentalna.? W stu procentach. Głupia.? Zdecydowanie. Ale moja wrażliwość nie pozwala mi zapomnieć. Nie potrafię wyrzucić Go z głowy. Z serca. I chociaż rozum podpowiada mi, że naprawdę powinnam już zapomnieć, nie potrafię. Nie jestem gotowa.

wtorek, 14 stycznia 2014

Trzydzieści pięć.

Nie mam pojęcia jak to zrobiłam. Jakim cudem w tak krótkim czasie zdołałam wybrać wśród sterty byle jakich ciuchów coś odpowiedniego, w czym nawet widać mi było zaakcentowaną... górę, podkreślić rzęsy tuszem i to bez zbędnych mazów, porządnie rozczesać włosy, umyć zęby, wysłać Quinn sms z przeprosinami i wyjaśnieniami, przeszukać absolutnie cały pokój w poszukiwaniu jakiegokolwiek błyszczyku (którego recz jasna nie znalazłam), pójść do Aly i wyjaśnić jej całą sytuację, przejść szybki kurs pt. "Jak nie zjeść błyszczyka już po sekundzie" i przelecieć przez schody bez żadnych komplikacji. Wprawdzie nie była to ta obiecana Harry'emu sekunda, ale i tak wyszło nadzwyczaj krótko, biorąc pod uwagę dużą ilość wszystkich czynności. Wiedziałam jednak, że trudno mi będzie wyjaśnić to wszystko chłopakowi, co skutecznie spowolniło moje ruchy już na ostatniej prostej - na odcinku koniec schodów-drzwi.

Czając się przy schodach, westchnęłam, myśląc intensywnie nad dobrą wymówką. Oczywiście żadna nie przychodziła mi do głowy. Liczyłam jednak na jakiś ostatniochwilowy cud, więc przeciągałam moment wyjścia jak tylko się dało. W tym czasie sprawdziłam, czy mam przy sobie telefon, czy się nie rozmazałam, czy jestem kompletnie ubrana (naprawdę wolałam już nie pokazywać się Harry'emu bez spodni), czy moje włosy jakoś słusznie się układają, czy mam ze sobą bluzę i co najważniejsze, błyszczyk. Kiedy jednak nie miałam czego już sprawdzać, z dozą niepewności wzięłam głęboki oddech i odważnie opuściłam dom. Akurat, żeby stanąć prawie twarzą w twarz z Harrym, który tupiąc nogą ze zniecierpliwienia stał oparty o barierkę, krzyżując ramiona przed sobą.

Kurczę, czy on nie potrafi zostawać tam, gdzie go zostawiam.?!

- Sekunda.? - zupełnie niespodziewanie spojrzał na mnie z góry, błyskając jakimś oburzeniem w tych swoich zielonych tęczówkach. W sekundę wywołało to poważne rumieńce na mojej twarzy, a także spowodowało, że nie mogłam nie odwrócić wzroku i nie wzruszyć bezradnie ramionami. - Jak chłopaki wywalą mnie z zespołu, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. - rzucił na wydechu, nagle sięgając po moją rękę. I zanim obejrzałam się w jakąkolwiek stronę, już pociągnął mnie za sobą, przebierając nogami w zastraszającym tempie.

No okej, może nie było AŻ takie szybkie, ale fakt, że się tego nie spodziewałam, zrobił swoje. Zaskoczona taką nagłością, no i nagłym dotykiem Stylesowej ciepłej dłoni na swojej skórze, poleciałam do przodu i prawie wyglebiłam się na twarz, witając czule z chodnikiem. Całe szczęście Harry akurat znajdował się tuż przede mną, więc ostatecznie wpadłam na jego plecy. A zanim się odsunęłam, zdążyłam przeżyć mały zawał tą nagłą bliskością, kiedy ciepło jego skóry mnie uderzyło (nawet jeśli dzieliło nas kilka warstw materiału), a charakterystyczny zapach mieszanki perfum i szamponu pomieszał wszystkie zmysły. W dodatku jakby automatycznie zawiesiłam się na jego ramieniu, próbując jakoś unormować własną równowagę. I Bogu dziękowałam, że Harry był zbyt zajęty parciem przed siebie, żeby móc zauważyć, że przez ułamek sekundy dosłownie przywarłam do jego ciała.

- Wtedy ich zagadam, żeby przyjęli cię z powrotem. - zagaiłam, naiwnie licząc, że rozmową tym bardziej odsunę go myśleniowo od mojego durnego zachowania. Szkoda tylko, że dopiero po chwili zorientowałam się o czym ja mówię...
- Będę trzymać kciuki. - zaśmiał się Harry. - Ale do twarzy ci w zielonym, naprawdę. - skinął dłonią na moją koszulkę. Opuściłam głowę i zarumieniłam się, widząc zieloność mojego ubioru.

GŁUPIA.

- Miałam tylko sekundę... - wzruszyłam ramionami, z lekka oburzona.
- Ty masz w szafie cokolwiek w innym kolorze.?
- Lubię zielony.
- Serio.? Kto by się domyślił...
- Nie spieszy ci się już.?

***
Przepraszam.
Tyle mam.
Lekki szkic.
Dodaję, bo obiecałam.
Może Was to jakoś pocieszy.
Sesja zżera mi mózg.
Nie mogę spać. Od dwóch dni jakaś godzina snu.
Nie mogę jeść. Dzisiaj tylko jestem na bułce.
Chodzę jak zombie.
Nawet Chłopaki nie dają mi odskoczni.
Próbuję się uczyć, nic w głowie nie zostaje.
Jak mnie wywalą, będę miała więcej czasu na pisanie. Tyle dobrego.
A na razie... Sorry jeszcze raz.
Nie wiem czy wyciągniecie z tego cokolwiek pozytywnego.
Rozdział dokończę jak wrócę do żywych.
Kocham Was.! ;*