niedziela, 25 maja 2014

Sześć.

6:48...
6:48...
6:48...
6:48...

Błagam, niech to się nie zmienia jeszcze przez jakieś 10 minut.

6:48...
6:48...
6:49...

CHOLERA!

Ostatni raz zerknęłam na zegarek, próbując cudownym sposobem zatrzymać jego wskazówki. Ale niestety, sekundnik nadal gonił jak oszalały, dając mi do zrozumienia, że poruszam się o wiele za wolno jak na moje drastyczne spóźnienie. Do nowej szkoły. Drugiego dnia.

No bo kto jak nie ja...

Sapnęłam pod nosem, próbując jakoś kontrolować oszalały oddech. Jakoś nigdy nie byłam dobra w biegach i właśnie w tym momencie to ze mnie wychodziło. Nie dość, że praktycznie potykałam się o swoje stopy, to w dodatku dyszałam jak lokomotywa, panicznie łapiąc oddech. A jakby tego było mało, co raz musiałam poprawiać durny kaptur mojej czarnej bluzy, który postanowił sobie uprzykrzyć moje nędzne życie i cały czas zlatywał mi z głowy, odkrywając moje włosy prosto na ten głupi, brytyjski deszcz.

Bo oczywiście znowu musiało siąpać...

W tej całej bieganinie gdzieś przede mną mignął mi nagle szyld piekarni. Mój brzuch od razu odpowiednio zareagował, przypominając mi, że w tym całym pośpiechu zignorowałam nawet śniadanie. Byłam nawet skłonna to zignorować i biec dalej, ale po raz setny zerkając na zegarek, zauważyłam, że mam całe 5 minut do autobusu. Więc gdybym się tak pospieszyła...

Bez namysłu odbiłam w lewo i prawie gwałtownie wleciałam do środka, oczywiście znowu potykając się o powietrze i w ostatniej chwili łapiąc plecak, spadający mi z ramienia. Że nie wspomnę o tym całym rabanie, który powstał nie tylko od trzaśnięcia drzwiami. Ale to i tak było nic w porównaniu do mojego sapania, echem rozlegającego się po wnętrzu piekarni.

- O, dzień dobry, robaczku. A coś ty taka zmachana, dziecinko?

Usłyszałam niespodziewanie, więc panicznie podniosłam głowę, z bijącym sercem zastanawiając się kto śmie właśnie do mnie mówić. Kiedy jednak zauważyłam tą miłą panią, którą spotkałam tu poprzednim razem, odetchnęłam z ulgą i nawet się uśmiechnęła.

- Autobus mi ucieka i ten... - wzięłam głęboki wdech, wymęczona po tym durnowatym sprincie i tym razem już bez żadnych potknięć udało mi się podejść do lady. Od razu wbiłam wzrok w wystawę, robiąc w głowie szybki przegląd rzeczy, których bym nie zjadła. - Poproszę tę z cynamonem. - zdecydowałam po sekundzie, mając na uwadze uciekający czas.
- Proszę bardzo. - kobieta uśmiechnęła się szeroko, od razu sięgając po bułkę i pakując ją do papierowej torby. Ja w tym czasie skupiłam się na plecaku, usiłując znaleźć w nim swój zielony portfelik, żeby móc zapłacić. Ale oczywiście jak na złość przepadł bez śladu.
- Kurde gdzie on jest... - mruknęłam pod nosem, w depresji mając już ochotę wywalić wszystko na ladę. Powstrzymał mnie jednak głos kobiety.
- Bierz robaczku, później mi oddasz. - stwierdziła przyjaźnie. - A autobusu nie dogonisz.
- Dziękuję ślicznie. - szybko zgarnęłam z lady torebkę, nawet nie kalkulując jak naruszam dobre serce tej kobiety i z durnym uśmiechem już zaczęłam wycofywać się do wyjścia, jednocześnie wrzucając drożdżówkę do plecaka. - Miłego dnia. - rzuciłam jeszcze, zanim znowu zdecydowałam się na bieg.

Tym razem tak przebierałam tymi swoimi niegramotnymi nóżkami, że już dwie minuty później wpadłam na przystanek, praktycznie zatrzymując się na czyichś plecach.

Bo zwyczajnie spóźnienie to na mnie za mało, musiałam jeszcze przecież kogoś poturbować...

Automatycznie cofnęłam się o kilka kroków, wbijając spojrzenie w mokre podłoże. Raczej nie miałam ochoty spoglądać w twarz temu komuś, kimkolwiek był. Nawet jeśli nie musiałam ukrywać swoich durnych rumieńców, bo od tego biegu i tak byłam już nieźle zaróżowiona.

- Dzisiaj ty? - usłyszałam nagle przyjazny i przede wszystkim znajomy głos, więc jakoś tak mimowolnie spojrzałam w górę. I zauważyłam tą... Jezu, jak jej było... Gemmę, czy jakoś tak... W każdym bądź razie dziewczynę, z którą też i wczoraj jechałam do szkoły.

Widok znajomej twarzy od razu mnie dziwnie uspokoił i nawet uśmiechnęłam się blado, jednocześnie katując się głębokimi oddechami, żeby uspokoić swój wymęczony organizm. Zaangażowałam się w to do tego stopnia, że dopiero po kilkunastu sekundach zauważyłam, że dziewczyna gapi się na mnie wyczekująco.

No bo kto zapomniał, że ma coś odpowiedzieć...?

- Budzik nie zadzwonił. - wyjaśniłam, co zabrzmiało wyjątkowo niewyraźnie poprzez moje zasapanie.
- Też to ciągle powtarzam mamie, a i tak nie chce mi uwierzyć. - Gemma natychmiast się rozpromieniła. Zaraz jednak przyjęła bardziej przepraszającą minę, lustrując wzrokiem czubek mojej głowy. - Em, chcesz może szczotkę?
- Słucham? - spojrzałam na nią zaskoczona.
- No nie obraź się, ale wyraźnie widać ten twój pośpiech. - dziewczyna zmarszczyła czoło i machnęła sobie ręką nad głową.

Więcej nie musiała powtarzać, od razu przypomniałam sobie, że i poranną toaletę z lekka olałam, więc moje włosy mogą właśnie wyglądać jak miotła trafiona piorunem.

- Cholera jasna... - mruknęłam pod nosem, w panice zakładając kaptur, którego już nawet nie miałam serca poprawiać i wciskając pod niego poszczególnie kosmyki włosów.
- Spokojnie, pewnie nawet nikt nie zauważył. - Gemma uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym chwilę pogrzebała w swoim plecaku. A już po chwili wyciągnęła z niego drewnianą szczotkę. - Trzymaj.

Nawet nie myślałam czy to wypada, od razu sięgnęłam po przedmiot i z zawziętością zaczęłam rozczesywać te swoje durne włosy. W duchu dziękowałam siłom wyższym, że nie zesłały tu również i Chorda. Aktualnie w ogóle nie tęskniłam za nowym znajomym, chociaż jego nieobecność w pewnym stopniu nawet mnie nurtowała. Powtarzając kolejne przeciągnięcia szczotką po włosach chciałam nawet zapytać o to Gemmę, ale oczywiście gula zatkała mi gardło i jakoś nie mogłam się na to zdobyć. Jedyna reakcja, jaką potrafiłam z siebie wykrzesać to wyciągnięcie ręki ze szczotką w stronę dziewczyny, kiedy skończyłam już torturować swoje włosy.

- To naturalny kolor? - usłyszałam niespodziewanie, kiedy znowu zarzucałam kaptur na głowę, żeby deszcz nie zmącił tego, co właśnie boleśnie wypracowałam. Zaskoczona spojrzałam na Gemmę, zauważając, że dziewczyna wpatruje się w moją twarz z zaciekawieniem. Przełknęłam więc ślinę i powoli kiwnęłam głową. Gemma natychmiast uśmiechnęła się szerzej. - Jezu, jest cudowny... - zachwyciła się szczerze. - Nie dość, że rude, to i takie długie. Co ty z nimi robisz?
- Em... Myję? - palnęłam, starając się zniwelować ten ścisk dziwności powstały w moim żołądku. Przecież nikt nigdy nie zachwycał się czymkolwiek związanym ze mną...
- Tylko tyle? - dziewczyna
- To chyba hm... Genetyczne. - zmarszczyłam czoło, na moment opuszczając spojrzenie, żeby złapać chwile orzeźwienia dla mózgu. Stały kontakt wzrokowy z kimkolwiek pomocny na pewno mi nie był. Niestety, kiedy podniosłam wzrok, okazało się, że te czekoladowe oczy dziewczyny nadal wpatrują się we mnie z zainteresowaniem, oczekując dalszego ciągu. Przełknęłam więc ślinę i biorąc głęboki wdech, zaplotłam ramiona na brzuchu dla odwagi. - Moja mama też takie ma. - zakomunikowałam niewyraźnie. - Ale kręcone.
- Zawsze chciałam mieć kręcone. - Gemma smutno przytaknęła. - Fajnie wyglądają. Ale niestety, w rodzinie tylko mojemu bratu się trafiło. To wyjątkowo niesprawiedliwe. I dziad nawet nie musi ich układać... - dla odmiany pokręciła głową.
- Zawsze możesz liczyć, że przestaną mu się kręcić. - podpowiedziałam nieśmiało, jednocześnie opuszczając głowę, w razie gdyby moja wypowiedź miała się nie spodobać. Ale chyba się spodobała, sądząc po parsknięciu śmiechem ze strony dziewczyny. To mnie tylko zachęciło do podniesienia spojrzenia.

- Aha, a potem się zapłacze, że laski nie będą na niego lecieć. - Gemma jednak zmarszczyła czoło w rozbawieniu i skrzywiła się lekko. - Już wolę tak jak jest. - stwierdziła poważnie, wyglądając gdzieś zza mnie. Mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę, dostrzegając autobus, który powoli toczył się w naszą stronę. Tak powoli, że zanim stanął przed nami, zdążyłam się trzysta razy zastanowić ile właściwie bart Gemmy ma lat. Wczoraj wywnioskowałam, że jakieś osiem, ale to kompletnie nie pasowało do 'wyrywania lasek na włosy'.

A zresztą, co mnie to interesuje...

Kiedy tylko autobus doturkotał się na odpowiednie miejsce i z hukiem otworzył te swoje wrota, wskoczyłam do środka, zajmując pierwsze lepsze miejsce przy oknie. Mimowolnie, przecież wcale nie liczyłam na to, że Gemma siądzie zaraz obok mnie. A usiadła. I uśmiechnęła się przyjaźnie, układając swój plecak na kolanach, w którym już po chwili zaczęła coś grzebać.

- Pozwolisz, że ten? - zwróciła się do mnie, wyciągając z otchłani plecaka papierową torbę, wyjątkowo znajomą. Nawet nie musiałam długo myśleć, żeby skojarzyć, że najwyraźniej była w tej samej piekarni co i ja. - Hazz wciągnął całe śniadanie zanim zdążyłam wyjść z łazienki. - pokręciła głową, ostrożnie wydobywając jakąś bułkę z torebki i wbijając w nią zęby.

Mój brzuch natychmiast dał o sobie znać. Westchnęłam pod nosem, modląc się w duchu, żeby nikt tego nie usłyszał i drącymi rękami sięgnęłam po swój plecak, który rzuciłam na podłogę, rozpoczynając poszukiwania swojego śniadanka. Wprawdzie nigdy dotąd nie jadłam publicznie, obawa przed zachłyśnięciem na oczach obcych ludzi jakoś mnie przed tym powstrzymywała, ale aktualnie autobus był wyjątkowo pusty, a głód naprawdę nieprzyjemnie zaczął ssać mnie w żołądku.

Zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić z torebką, którą już trzymałam w obu dłoniach, autobus przystanął na kolejnym przystanku i do środka wpadła zdyszana blondynka, która od razu siadła na miejscu naprzeciwko naszego. I tak samo od razu odwróciła się do Gemmy, posyłając jej błagające spojrzenie.

- Gems, powiedz mi proszę, że masz to szóste z matmy. - sapnęła zdesperowanym tonem.

A ja dostałam mini zawału, przypominając sobie o swojej pracy domowej, którą przez Quinn zapomniałam dokończyć. A sądząc po zawziętości matematycy byłam pewna, że komu jak komu, ale mi DOKŁADNIE sprawdzi wszystkie zadania, o ile znowu nie przytrzyma całą godzinę pod tablicą. Wolałam raczej nie ryzykować i ignorując dialog Gemmy z jej najwyraźniej koleżanką, ukradkiem znowu sięgnęłam do plecaka. Przegrzebałam jego wnętrze w poszukiwaniu zeszytu do matmy i koniec końców układając go na kolanach. Podgryzając bułkę, powoli otworzyłam okładkę, przez moment wbijając wzrok w niedokończone zadania.

W tym momencie po raz pierwszy zaczynałam nienawidzić matmy...

*

Przytrzymując kaptur na głowie, znowu gnałam przed siebie, byleby ograniczyć moje znaczące spóźnienie do minimum. Niestety, przez tą durnowatą matmę przegapiłam swój przystanek i musiałam nadrobić niezły kawał drogi, żeby wrócić się na odpowiednie miejsce. A to znaczyło, że już drugiego dnia szkoły przegapiłam prawie połowę pierwszej lekcji...

Już widzę zadowoloną minę tatusia...

- Nie mów, że znowu pochrzaniłaś drogę. - usłyszałam znikąd, kiedy wkraczałam już na posesję szkoły. Rozejrzałam się wokoło, dostrzegając Tony'ego schowanego za jakimś murkiem. Wcale nie zdziwiło mnie, że chłopak trzymał w dłoni podpalonego papierosa i co raz się nim zaciągał.
- Trochę... - automatycznie przystanęłam, zerkając pobieżnie na chłopaka, jakoś tak mimowolnie zaplatając ręce na brzuchu.
- Chryste, dziewczyno... - Tony pokręcił głową, posyłając mi rozbawione spojrzenie. I zanim się spostrzegłam, wyszedł zza swojej kryjówki, ruszając w moim kierunku. Przystanął dopiero kilka metrów przede mną, co zmusiło mnie do rozglądania się dosłownie wszędzie, byleby nie na jego twarz. - Jak ty funkcjonujesz?
- Jakoś daję radę. - wzruszyłam ramionami.
- Dzisiaj pokażę ci to jeszcze raz. Ostatni. - stwierdził, zaciągając się papierosem i wypuszczając ustami szarawy dym, który niebezpiecznie zawirował mi w nosie. Ledwo powstrzymałam kaszlnięcie. - A pytałaś rodzinki czy ci pozwolą zostać dzisiaj trochę dłużej?
- Em... - chrząknęłam, nie mogąc zebrać myśli.

No bo jak niby miałam mu wytłumaczyć, że kompletnie o tym zapomniałam?

- Czyli nie? - Tony na szczęście sam się domyślił, posyłając mi przy tym pół-rozbawione spojrzenie. - Serio, z tobą się gdziekolwiek umawiać... - pokręcił tylko głową. - A nie możesz do niego zadzwonić, czy coś? - zaproponował niespodziewanie. - Jakby mieli drzeć mordę, możesz nawet rzucić, że inna laska wyciąga cię na zakupy. Konspiracja zawsze działa.

Westchnęłam głęboko, próbując ignorować jego intensywne, czekoladowe spojrzenie wbite prosto w moją twarz, a także tę bezczelność, którą mnie zasypał. Nie mogłam pojąć dlaczego AŻ TAK uparł się na to spotykanie ze mną. ZE MNĄ!

Ale co mogłam zrobić? W odmawianiu jakoś nigdy dobra nie byłam...

- Ekhm... Okej. - chrząknęłam w końcu, niepewnie sięgając dłonią do linii włosów na wpół ukrytych pod kapturem i nawet pomimo materiału, wsunęłam jeden kosmyk za ucho.
- Czyli się zgadzasz? Zajebiście. - Tony rozpromienił się niespodziewanie. - Akurat moja matula ma dzisiaj dyżur, będziemy mieli całą chatę tylko dla nas. - stwierdził, między kolejnymi zaciągnięciami. - Nikt nam przeszkadzać nie będzie.

SŁUCHAM?!

- Świetnie. - mruknęłam cichutko, próbując ignorować oszalałe serducho, dziwny ścisk w gardle i setkę podejrzanych pomysłów odnośnie zaproszenia chłopaka. Bo nawet nie wiedziałam jak miałabym sobie tłumaczyć ten cały jego upór i w ogóle... Zanim jednak zdołałam wymyślić chociażby jeden racjonalny powód tego wszystkiego, Tony wyciągnął w moją stronę dłoń z żarzącym się papierosem.

- Chcesz macha? - zaproponował. Nawet nie zdążyłam podziękować, kiedy cofnął rękę. - A no tak, nie palisz. - zaciągnął się ostatni raz, rzucając dopalonym papierosem o ziemię i przydeptując go butem. - Dobra, chodź, bo znowu wyjdzie, że ci reputacje chrzanię. - niespodziewanie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę szkoły. Co miałam robić, z bijącym sercem poczłapałam za nim.

I wcale nie myślałam o tym co właściwie mielibyśmy robić jak już tym samym sposobem zaciągnie mnie do siebie...
***
Z niebywałą przyjemnością dodaję powyższy rozdział. Nawet pomimo durnego egzaminu, który czeka mnie jutro. Ale ani na sekundę nawet uśmiech mi z twarzy nie zszedł, a to chyba coś znaczy :). Jednocześnie nie potrafię uwierzyć, że to już dwa lata. Dwa lata odkąd założyłam na komputerze Nowy Dokument Tekstowy, chcąc pisać w nim Piekarnię. DWA LATA. (no dobra, ponad. Przez głupie studia przegapiłam prawdziwą rocznicę o 8 dni, no ale...) Przepiera mnie duma, nawet jeśli zbłądziłam gdzieś po drodze i musiałam zacząć od nowa. Ale chyba się opłaciło, bo znowu zaczęłam pisać historię z czystej przyjemności, a nie z przymusu. Zwłaszcza powyższą notkę. Mam nadzieję, że szybko mi to nie przejdzie.

Niestety, musicie mi wybaczyć opieszalstwo w dodawaniu, ale sesja się zbliża wielkimi krokami i chciałabym jednak jakoś ją zdać. Ale mniejsza o to... 

Z okazji rocznicy (spóźnionej, ale zawsze) chciałam WSZYSTKIM czytającym, zarówno tym 'starym', którzy odeszli, jak i tym nowym, którzy nadal komentują, za wsparcie i odwiedzanie tego mojego bloga.
JESTEŚCIE KOCHANE :*
A teraz lecę świętować moją cudowną rocznicę, oglądając filmiki z X Factora :)