Siedem.
Choinka, złapał mnie sentyment... Wiem, że nikogo już tu nie ma, ale pododaję sobie rozdziały. Chyba już tylko dla własnej przyjemności...
Ze ściśniętym gardłem i
setką innych narządów czaiłam się za Tonym, który zaciekle walczył z
zamkiem. Szarpał kluczykiem, próbował przekręcać, parę razy powyklinał
wszystko, jednocześnie przepraszając mnie, że muszę na to patrzeć, ale
nic nie pomogło. Byłam pewna, że to los daję mi szansę, żebym mogła stąd
zwyczajnie zwiać, ale jakoś nie byłam przekonana, że to dobry pomysł.
Po lekcjach Tony tak
mnie zakręcił swoim gadaniem, że przyprowadził mnie pod swój dom zanim
się chociażby obejrzałam. Nie zapamiętałam nawet fragmentu drogi, bowiem
cały czas wpatrywałam się we własne stopy, żeby się nie wywalić i nie
skompromitować przed nowym kolegą. Dodajmy też fakt, że nieustannie
stresowałam się tymi nagłymi odwiedzinami u niego, więc kompletnie nie
miałam pojęcia jak wrócić. Dlatego zamiast zwiewać stąd w podskokach,
stałam na podjeździe za Tonym, przeskakując z nogi na nogę, żeby jakoś
zniwelować to przeklęte, wilgotne, brytyjskie zimno. I deszcz siąpający
mi na kaptur...
Serio, ile jeszcze będzie tu padać?
Zirytowana tą
zróżnicowaną od polskiej aurą, nawet nie zauważyłam jak Tony zdążył
uporać się z zamkiem i otwierał szeroko drzwi, gestem zapraszając mnie
do wnętrza jego domu.
Spojrzałam na chłopaka
przerażona, głośniej przełykając ślinę, ale ostrożnie ruszyłam przed
siebie. Oczywiście musiałam potknąć się o próg... Na szczęście w porę
udało mi się odzyskać równowagę i nie wyrąbać na twarz przed Tonym.
Który z durnym uśmiechem na twarzy, udawał oczywiście, że nic nie
zauważył.
W zasadzie to było całkiem miłe...
Ale zaskarbiona sympatia
szybko mi przeszła, kiedy Tony ruszył gdzieś przed siebie i gestem
wskazał, żebym szła za nim. Podejrzewałam, że prowadzi mnie do swojego
pokoju i dziwnym trafem wprawiało mnie to w jakiś dziwny stan
przerażenia.
- Spokojnie, Ruda... -
chłopak zaśmiał się, chyba dostrzegając moją niepewną minę. - Wyglądasz
jakbyś grała główną rolę w jakimś durnym horrorze. Duchów tu nie ma, nie
martw się. Nikt ci tu flaków nie wypruje.
- To... dobrze. -
pisnęłam ledwo dosłyszalnie, wzdychając ciężko. Bo chociaż nie miałam
pojęcia czego do końca się obawiałam, jego słowa wcale nie pozwoliły mi
pokonać strachu.
- Chcesz coś do picia? -
zaproponował niespodziewanie, kiedy przechodziliśmy obok otwartych
drzwi, za którymi kryła się kuchnia. Oczywiście nie chciałam się
narzucać, więc tylko pokręciłam głową. - Do jedzenia? - zapytał jeszcze,
co skwitowałam tym samym gestem. Który najwyraźniej go rozbawił, bo
niespodziewanie uśmiechnął się szeroko. - Daj spokój, trzeba nam będzie
do groma energii. Matula pewnie zostawiła mi coś w lodówce, pójdę
ogarnąć. - cofnął się o krok, po czym wskazał na jakieś drzwi na końcu
korytarza. - To jest mój pokój, rozbierz się i ten... Zaraz wracam. -
uśmiechnął się, po czym zniknął w kuchni.
Czując jak dłonie
zaczynają mi się dziwnie trząść, szybko wpakowałam je do kieszeni
dżinsów, próbując wmówić sobie, że ten tekst o rozbieraniu wcale nie
zabrzmiał dziwnie. Ale niestety, po tych słowach mój niepokój wzrósł
tysiąckrotnie, czego sama nie mogłam zrozumieć. Może to było spowodowane
tym, że nadal nie do końca wiedziałam dlaczego zechciał mnie tu tak
szybko zaprosić...
I chociaż z całą chęcią
wybiegłabym teraz z tego mieszkania, szukając szczęścia w odnalezieniu
przystanku, ruszyłam we wskazanym przez niego kierunku, już po chwili
znajdując się w jego pokoju. Dużym, niebieskim, wypełnionym plakatami
rockowych zespołów, pokoju.
W zasadzie było tu całkiem sympatycznie...
Na moment zapominając o
swoich wątpliwościach, odrzuciłam plecak gdzieś na podłogę i jak
zahipnotyzowana ruszyłam w stronę półki, na której ustawiony był rząd
winyli. WINYLI! Trochę bałam się je dotknąć, ale ostatecznie wyciągnęłam
rękę po jedną z płyt i ostrożnie wyjęłam ją z reszty. Akurat trafiłam
na Led Zeppelin, których...
- Jesteś jedną z tych
świrniętych ekolożek? - usłyszałam niespodziewanie głos Tony'ego.
Podskoczyłam, a płyta prawie wypadła mi z rąk.
- Em... W sensie? -
pisnęłam, próbując nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. miałam
nadzieję, że moje policzki będą współpracować z moim założeniem i nie
pokryją się nagle czerwienią... Coś jednak czułam, że mam na to marne
szanse. Żeby więc nie skompromitować się doszczętnie, zamiast odwracać
się przodem do chłopaka, po prostu wsunęłam płytę na odpowiednie
miejsce.
- W sensie jedzenia "padliny".
- Nie.
- To dobrze, bo mam
tylko to. - usłyszałam trzask odstawianego na coś talerza i w końcu
zdecydowałam się odwrócić, dzięki czemu zauważyłam Tony'ego
odkładającego na biurko stos kanapek. - Możesz spokojnie jeść, nie
będziesz mi przecież cały wieczór burczeć brzuchem, jak ja się skupię.
Nie otrujesz się, spokojnie. - jakby na dowód swoich słów, sięgnął po
jedną z kanapek i wpakował sobie do ust. Nie odgryzając kawałka, schylił
się do szuflady i zamaszyście ją otworzył, marszcząc przy tym czoło. -
Czekaj, bo chyba gumki nie mam. - mruknął niewyraźnie, bo chyba z pełną
buzią i posyłając mi sympatyczny uśmiech, ruszył w stronę drzwi. - Zaraz
wracam, ojciec pewnie trzyma jakieś w gabinecie.
Teraz dosłownie
zbaraniałam. Wydawało mi się, że otrzymałam już za dużo znaków, żeby
sądzić, że to mogło by być zwyczajne spotkanie. I tym razem ucieczka
wydała mi się bardzo rozsądnym pomysłem. Dlatego korzystając z chwili,
kiedy Tony przeszukiwał gabinet ojca, na palcach wycofałam się w stronę
mojego plecaka i zgarniając go w garść, podeszłam do drzwi.
Gdzie dosłownie zderzyłam się z Tonym...
- A ty gdzie? - pisnął,
widząc mój plecak i tą niepewną minę, którą starałam się ukryć za
przydługą grzywką. - To mi nie pomożesz z matmą?
- Z matmą? -
zmarszczyłam brwi, najpierw zauważając gumkę do ścierania w jego dłoni,
po czym odważnie podnosząc wzrok na jego twarz. Która wyglądała na dosyć
zakłopotaną...
- Ja wiem jak to
wygląda, ale ja naprawdę jestem miły, nie tylko jak potrzebuję korków. -
pokręcił głową, przykładając dłoń do klatki piersiowej, jakby chcąc
uwiarygodnić swoje słowa. - Ale zobacz człowieku człowieka w człowieku,
zostały dwa miesiące a matka mi wiecznie dupę truje o matmę. Jak nie
zdam to mnie normalnie za jaja powiesi. To jak, pomożesz mi? - spojrzał
na mnie wzrokiem kotka ze Shreka. A ja w odpowiedzi tylko parsknęłam
śmiechem. - Coś śmiesznego? - zmarszczył natychmiast czoło. Oczywiście
nie chciałam mu się przyznawać do tego, co mój durny mózg postanowił
wymyślić, więc jedynie pokręciłam głową.
- Lepiej nie pytaj...
Komentarze (6):
Ja jestem i tu i na wattpadzie będę czytać oba heheheh.
świetny post !
cierpieniepokrytetatuazem.blogspot.com
Dodaj coś plisssss����
Jestem i czytam
Czemu nie mogę znaleźć tego ff na wattpadzie ??
Hej kochanie co się z tobą stało?nie dodajesz nic juz od bardzo długiego czasu i naprawde sie martwie.odpisz chociaz jesli mozesz, prosze
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna