tag:blogger.com,1999:blog-25454950373166319032024-03-05T17:01:34.160+01:00Chłopak z piekarni.Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.comBlogger87125tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-72311806823795510782015-07-27T12:33:00.003+02:002015-07-27T12:33:54.355+02:00Siedem.<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #073763;"><b><i>Choinka, złapał mnie sentyment... Wiem, że nikogo już tu nie ma, ale pododaję sobie rozdziały. Chyba już tylko dla własnej przyjemności...</i></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="e2df7d91bd83562f51d90ceaa879f7a9" style="text-align: justify;">
Ze ściśniętym gardłem i
setką innych narządów czaiłam się za Tonym, który zaciekle walczył z
zamkiem. Szarpał kluczykiem, próbował przekręcać, parę razy powyklinał
wszystko, jednocześnie przepraszając mnie, że muszę na to patrzeć, ale
nic nie pomogło. Byłam pewna, że to los daję mi szansę, żebym mogła stąd
zwyczajnie zwiać, ale jakoś nie byłam przekonana, że to dobry pomysł. </div>
<div data-p-id="e2df7d91bd83562f51d90ceaa879f7a9" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="707629c66d3529bb3e5a0f3a68b6ee35" style="text-align: justify;">
Po lekcjach Tony tak
mnie zakręcił swoim gadaniem, że przyprowadził mnie pod swój dom zanim
się chociażby obejrzałam. Nie zapamiętałam nawet fragmentu drogi, bowiem
cały czas wpatrywałam się we własne stopy, żeby się nie wywalić i nie
skompromitować przed nowym kolegą. Dodajmy też fakt, że nieustannie
stresowałam się tymi nagłymi odwiedzinami u niego, więc kompletnie nie
miałam pojęcia jak wrócić. Dlatego zamiast zwiewać stąd w podskokach,
stałam na podjeździe za Tonym, przeskakując z nogi na nogę, żeby jakoś
zniwelować to przeklęte, wilgotne, brytyjskie zimno. I deszcz siąpający
mi na kaptur...</div>
<div data-p-id="707629c66d3529bb3e5a0f3a68b6ee35" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="48beb259ffe1decac5b7e709fdad69fb" style="text-align: justify;">
Serio, ile jeszcze będzie tu padać?</div>
<div data-p-id="48beb259ffe1decac5b7e709fdad69fb" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="2991cf3e5f9e94e80afe8c172b137720" style="text-align: justify;">
Zirytowana tą
zróżnicowaną od polskiej aurą, nawet nie zauważyłam jak Tony zdążył
uporać się z zamkiem i otwierał szeroko drzwi, gestem zapraszając mnie
do wnętrza jego domu.</div>
<div data-p-id="2991cf3e5f9e94e80afe8c172b137720" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="3a3c704d4d3f32f34a7cc9f6baf48ab6" style="text-align: justify;">
Spojrzałam na chłopaka
przerażona, głośniej przełykając ślinę, ale ostrożnie ruszyłam przed
siebie. Oczywiście musiałam potknąć się o próg... Na szczęście w porę
udało mi się odzyskać równowagę i nie wyrąbać na twarz przed Tonym.
Który z durnym uśmiechem na twarzy, udawał oczywiście, że nic nie
zauważył.</div>
<div data-p-id="3a3c704d4d3f32f34a7cc9f6baf48ab6" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="2da66e427547b07a8a349db5a14d0634" style="text-align: justify;">
W zasadzie to było całkiem miłe...</div>
<div data-p-id="2da66e427547b07a8a349db5a14d0634" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="fb0619b073e47189be5fabccc94e53c1" style="text-align: justify;">
Ale zaskarbiona sympatia
szybko mi przeszła, kiedy Tony ruszył gdzieś przed siebie i gestem
wskazał, żebym szła za nim. Podejrzewałam, że prowadzi mnie do swojego
pokoju i dziwnym trafem wprawiało mnie to w jakiś dziwny stan
przerażenia.</div>
<div data-p-id="fb0619b073e47189be5fabccc94e53c1" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="064f15f045b71e34af66fd46e85e25dd" style="text-align: justify;">
- Spokojnie, Ruda... -
chłopak zaśmiał się, chyba dostrzegając moją niepewną minę. - Wyglądasz
jakbyś grała główną rolę w jakimś durnym horrorze. Duchów tu nie ma, nie
martw się. Nikt ci tu flaków nie wypruje.</div>
<div data-p-id="05f89a64431e08773aaeb4324ec9eabb" style="text-align: justify;">
- To... dobrze. -
pisnęłam ledwo dosłyszalnie, wzdychając ciężko. Bo chociaż nie miałam
pojęcia czego do końca się obawiałam, jego słowa wcale nie pozwoliły mi
pokonać strachu.</div>
<div data-p-id="56dabd167140f8f42627eef4b83cb865" style="text-align: justify;">
- Chcesz coś do picia? -
zaproponował niespodziewanie, kiedy przechodziliśmy obok otwartych
drzwi, za którymi kryła się kuchnia. Oczywiście nie chciałam się
narzucać, więc tylko pokręciłam głową. - Do jedzenia? - zapytał jeszcze,
co skwitowałam tym samym gestem. Który najwyraźniej go rozbawił, bo
niespodziewanie uśmiechnął się szeroko. - Daj spokój, trzeba nam będzie
do groma energii. Matula pewnie zostawiła mi coś w lodówce, pójdę
ogarnąć. - cofnął się o krok, po czym wskazał na jakieś drzwi na końcu
korytarza. - To jest mój pokój, rozbierz się i ten... Zaraz wracam. -
uśmiechnął się, po czym zniknął w kuchni.</div>
<div data-p-id="56dabd167140f8f42627eef4b83cb865" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="bda03ea84fb98fa961c75ac779564b17" style="text-align: justify;">
Czując jak dłonie
zaczynają mi się dziwnie trząść, szybko wpakowałam je do kieszeni
dżinsów, próbując wmówić sobie, że ten tekst o rozbieraniu wcale nie
zabrzmiał dziwnie. Ale niestety, po tych słowach mój niepokój wzrósł
tysiąckrotnie, czego sama nie mogłam zrozumieć. Może to było spowodowane
tym, że nadal nie do końca wiedziałam dlaczego zechciał mnie tu tak
szybko zaprosić...</div>
<div data-p-id="bda03ea84fb98fa961c75ac779564b17" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="d378f84b740f056012967f96f6681bf3" style="text-align: justify;">
I chociaż z całą chęcią
wybiegłabym teraz z tego mieszkania, szukając szczęścia w odnalezieniu
przystanku, ruszyłam we wskazanym przez niego kierunku, już po chwili
znajdując się w jego pokoju. Dużym, niebieskim, wypełnionym plakatami
rockowych zespołów, pokoju.</div>
<div data-p-id="d378f84b740f056012967f96f6681bf3" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="107960bedb968357948a9ca266d5b6fe" style="text-align: justify;">
W zasadzie było tu całkiem sympatycznie...</div>
<div data-p-id="107960bedb968357948a9ca266d5b6fe" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="1bbc0cc8d1ecb0faf7a13cac359623b5" style="text-align: justify;">
Na moment zapominając o
swoich wątpliwościach, odrzuciłam plecak gdzieś na podłogę i jak
zahipnotyzowana ruszyłam w stronę półki, na której ustawiony był rząd
winyli. WINYLI! Trochę bałam się je dotknąć, ale ostatecznie wyciągnęłam
rękę po jedną z płyt i ostrożnie wyjęłam ją z reszty. Akurat trafiłam
na Led Zeppelin, których...</div>
<div data-p-id="1bbc0cc8d1ecb0faf7a13cac359623b5" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="a1f600dff184921f775dcd3b0beaffb5" style="text-align: justify;">
- Jesteś jedną z tych
świrniętych ekolożek? - usłyszałam niespodziewanie głos Tony'ego.
Podskoczyłam, a płyta prawie wypadła mi z rąk.</div>
<div data-p-id="a40a7dcaf92c3f86efd9612f38480dcb" style="text-align: justify;">
- Em... W sensie? -
pisnęłam, próbując nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. miałam
nadzieję, że moje policzki będą współpracować z moim założeniem i nie
pokryją się nagle czerwienią... Coś jednak czułam, że mam na to marne
szanse. Żeby więc nie skompromitować się doszczętnie, zamiast odwracać
się przodem do chłopaka, po prostu wsunęłam płytę na odpowiednie
miejsce.</div>
<div data-p-id="960df36ef09de4f5c1dee94560b47d46" style="text-align: justify;">
- W sensie jedzenia "padliny".</div>
<div data-p-id="93d5421ca857e7e721cae2e8de790402" style="text-align: justify;">
- Nie.</div>
<div data-p-id="660060b245a2a6242dff759416e42459" style="text-align: justify;">
- To dobrze, bo mam
tylko to. - usłyszałam trzask odstawianego na coś talerza i w końcu
zdecydowałam się odwrócić, dzięki czemu zauważyłam Tony'ego
odkładającego na biurko stos kanapek. - Możesz spokojnie jeść, nie
będziesz mi przecież cały wieczór burczeć brzuchem, jak ja się skupię.
Nie otrujesz się, spokojnie. - jakby na dowód swoich słów, sięgnął po
jedną z kanapek i wpakował sobie do ust. Nie odgryzając kawałka, schylił
się do szuflady i zamaszyście ją otworzył, marszcząc przy tym czoło. -
Czekaj, bo chyba gumki nie mam. - mruknął niewyraźnie, bo chyba z pełną
buzią i posyłając mi sympatyczny uśmiech, ruszył w stronę drzwi. - Zaraz
wracam, ojciec pewnie trzyma jakieś w gabinecie.</div>
<div data-p-id="660060b245a2a6242dff759416e42459" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="27b364efe5f5491db5095749a253a9bd" style="text-align: justify;">
Teraz dosłownie
zbaraniałam. Wydawało mi się, że otrzymałam już za dużo znaków, żeby
sądzić, że to mogło by być zwyczajne spotkanie. I tym razem ucieczka
wydała mi się bardzo rozsądnym pomysłem. Dlatego korzystając z chwili,
kiedy Tony przeszukiwał gabinet ojca, na palcach wycofałam się w stronę
mojego plecaka i zgarniając go w garść, podeszłam do drzwi.</div>
<div data-p-id="27b364efe5f5491db5095749a253a9bd" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="2e54cef16a3ed7e57645f5f57bab4220" style="text-align: justify;">
Gdzie dosłownie zderzyłam się z Tonym...</div>
<div data-p-id="2e54cef16a3ed7e57645f5f57bab4220" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div data-p-id="4b5f1d18d3e8ca63e57756c7eed97458" style="text-align: justify;">
- A ty gdzie? - pisnął,
widząc mój plecak i tą niepewną minę, którą starałam się ukryć za
przydługą grzywką. - To mi nie pomożesz z matmą?</div>
<div data-p-id="04f6a061dc4c30c3dd789931ade8075e" style="text-align: justify;">
- Z matmą? -
zmarszczyłam brwi, najpierw zauważając gumkę do ścierania w jego dłoni,
po czym odważnie podnosząc wzrok na jego twarz. Która wyglądała na dosyć
zakłopotaną...</div>
<div data-p-id="d97b033a246354fe2f0a20378bcd30b3" style="text-align: justify;">
- Ja wiem jak to
wygląda, ale ja naprawdę jestem miły, nie tylko jak potrzebuję korków. -
pokręcił głową, przykładając dłoń do klatki piersiowej, jakby chcąc
uwiarygodnić swoje słowa. - Ale zobacz człowieku człowieka w człowieku,
zostały dwa miesiące a matka mi wiecznie dupę truje o matmę. Jak nie
zdam to mnie normalnie za jaja powiesi. To jak, pomożesz mi? - spojrzał
na mnie wzrokiem kotka ze Shreka. A ja w odpowiedzi tylko parsknęłam
śmiechem. - Coś śmiesznego? - zmarszczył natychmiast czoło. Oczywiście
nie chciałam mu się przyznawać do tego, co mój durny mózg postanowił
wymyślić, więc jedynie pokręciłam głową.</div>
<div data-p-id="4c39fbbeb375690cb79b57d608b37a77" style="text-align: justify;">
- Lepiej nie pytaj...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-40012966376186963482015-01-06T16:00:00.001+01:002015-01-06T18:56:49.262+01:00Ogłoszenie.<div style="text-align: justify;">
<b>Choinka, jak dawno tu nie zaglądałam... Wiem, wiem, spieprzyłam sprawę po całości. Wena na Piekarnię kompletnie mnie opuściła. Czy wróci, trudno mi stwierdzić. Póki co chcę Was przeprosić z całego serca. Wspierałyście mnie niezwykłymi komentarzami przez tyle czasu, że to się w głowie nie mieści! Pamiętam początki, kiedy potrafiłam dobić do 80 komentarzy, głównie przez konwersacje z Wami, ale zawsze :) Z łezką w oku wspominam swój pierwszy komentarz, a także te kolejne, w których niektórzy rozpisywali się ponad limit znaków... To opowiadanie zawsze będzie głęboko w moim sercu, przypominając mi o fantastycznym czasie dla mojego pisania. Wy też będziecie :)</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>I chociaż straciłam do tego zapał, podejmę kolejną próbę. Na wattpadzie. Niedawno założyłam tam konto i niesamowicie mnie wciągnęło. Tutaj również postaram się dodawać kolejne rozdziały, jeśli powstaną rzecz jasna, bo kompletnie nie mogę rozstać się z tym blogiem. Ma dla mnie zbyt wielkie znaczenie.</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Więc... Jeśli ktoś nie zrozumiał mojego poplątanego przekazu, podsumowując, chciałam powiedzieć, że usiłuję znów tu wrócić. Aktualnie projektuję okładkę Piekarni na Wattpada i jeśli ktoś tu jeszcze jest, i wyraża chęci na czytanie, na dole jest link.</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Kocham Was z całego serducha!</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Buziaki xx.</b><br />
<b><br /></b>
<b><a href="http://w.tt/1s1UJJn" target="_blank">PIEKARNIA NA WATTPADZIE</a></b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-60165569632140466472014-05-25T19:05:00.000+02:002014-05-25T23:17:06.172+02:00Sześć.<div style="text-align: justify;">
6:48...<br />
6:48...<br />
6:48...<br />
6:48...<br />
<br />
Błagam, niech to się nie zmienia jeszcze przez jakieś 10 minut.<br />
<br />
6:48...<br />
6:48...<br />
6:49...<br />
<br />
CHOLERA!<br />
<br />
Ostatni raz zerknęłam na zegarek, próbując cudownym sposobem zatrzymać jego wskazówki. Ale niestety, sekundnik nadal gonił jak oszalały, dając mi do zrozumienia, że poruszam się o wiele za wolno jak na moje drastyczne spóźnienie. Do nowej szkoły. Drugiego dnia.<br />
<br />
No bo kto jak nie ja...<br />
<br />
Sapnęłam pod nosem, próbując jakoś kontrolować oszalały oddech. Jakoś nigdy nie byłam dobra w biegach i właśnie w tym momencie to ze mnie wychodziło. Nie dość, że praktycznie potykałam się o swoje stopy, to w dodatku dyszałam jak lokomotywa, panicznie łapiąc oddech. A jakby tego było mało, co raz musiałam poprawiać durny kaptur mojej czarnej bluzy, który postanowił sobie uprzykrzyć moje nędzne życie i cały czas zlatywał mi z głowy, odkrywając moje włosy prosto na ten głupi, brytyjski deszcz.<br />
<br />
Bo oczywiście znowu musiało siąpać...<br />
<br />
W tej całej bieganinie gdzieś przede mną mignął mi nagle szyld piekarni. Mój brzuch od razu odpowiednio zareagował, przypominając mi, że w tym całym pośpiechu zignorowałam nawet śniadanie. Byłam nawet skłonna to zignorować i biec dalej, ale po raz setny zerkając na zegarek, zauważyłam, że mam całe 5 minut do autobusu. Więc gdybym się tak pospieszyła...<br />
<br />
Bez namysłu odbiłam w lewo i prawie gwałtownie wleciałam do środka, oczywiście znowu potykając się o powietrze i w ostatniej chwili łapiąc plecak, spadający mi z ramienia. Że nie wspomnę o tym całym rabanie, który powstał nie tylko od trzaśnięcia drzwiami. Ale to i tak było nic w porównaniu do mojego sapania, echem rozlegającego się po wnętrzu piekarni.<br />
<br />
- O, dzień dobry, robaczku. A coś ty taka zmachana, dziecinko?<br />
<br />
Usłyszałam niespodziewanie, więc panicznie podniosłam głowę, z bijącym sercem zastanawiając się kto śmie właśnie do mnie mówić. Kiedy jednak zauważyłam tą miłą panią, którą spotkałam tu poprzednim razem, odetchnęłam z ulgą i nawet się uśmiechnęła.<br />
<br />
- Autobus mi ucieka i ten... - wzięłam głęboki wdech, wymęczona po tym durnowatym sprincie i tym razem już bez żadnych potknięć udało mi się podejść do lady. Od razu wbiłam wzrok w wystawę, robiąc w głowie szybki przegląd rzeczy, których bym nie zjadła. - Poproszę tę z cynamonem. - zdecydowałam po sekundzie, mając na uwadze uciekający czas.<br />
- Proszę bardzo. - kobieta uśmiechnęła się szeroko, od razu sięgając po bułkę i pakując ją do papierowej torby. Ja w tym czasie skupiłam się na plecaku, usiłując znaleźć w nim swój zielony portfelik, żeby móc zapłacić. Ale oczywiście jak na złość przepadł bez śladu.<br />
- Kurde gdzie on jest... - mruknęłam pod nosem, w depresji mając już ochotę wywalić wszystko na ladę. Powstrzymał mnie jednak głos kobiety.<br />
- Bierz robaczku, później mi oddasz. - stwierdziła przyjaźnie. - A autobusu nie dogonisz.<br />
- Dziękuję ślicznie. - szybko zgarnęłam z lady torebkę, nawet nie kalkulując jak naruszam dobre serce tej kobiety i z durnym uśmiechem już zaczęłam wycofywać się do wyjścia, jednocześnie wrzucając drożdżówkę do plecaka. - Miłego dnia. - rzuciłam jeszcze, zanim znowu zdecydowałam się na bieg. <br />
<br />
Tym razem tak przebierałam tymi swoimi niegramotnymi nóżkami, że już dwie minuty później wpadłam na przystanek, praktycznie zatrzymując się na czyichś plecach.<br />
<br />
Bo zwyczajnie spóźnienie to na mnie za mało, musiałam jeszcze przecież kogoś poturbować...<br />
<br />
Automatycznie cofnęłam się o kilka kroków, wbijając spojrzenie w mokre podłoże. Raczej nie miałam ochoty spoglądać w twarz temu komuś, kimkolwiek był. Nawet jeśli nie musiałam ukrywać swoich durnych rumieńców, bo od tego biegu i tak byłam już nieźle zaróżowiona.<br />
<br />
- Dzisiaj ty? - usłyszałam nagle przyjazny i przede wszystkim znajomy głos, więc jakoś tak mimowolnie spojrzałam w górę. I zauważyłam tą... Jezu, jak jej było... Gemmę, czy jakoś tak... W każdym bądź razie dziewczynę, z którą też i wczoraj jechałam do szkoły. <br />
<br />
Widok znajomej twarzy od razu mnie dziwnie uspokoił i nawet uśmiechnęłam się blado, jednocześnie katując się głębokimi oddechami, żeby uspokoić swój wymęczony organizm. Zaangażowałam się w to do tego stopnia, że dopiero po kilkunastu sekundach zauważyłam, że dziewczyna gapi się na mnie wyczekująco.<br />
<br />
No bo kto zapomniał, że ma coś odpowiedzieć...?<br />
<br />
- Budzik nie zadzwonił. - wyjaśniłam, co zabrzmiało wyjątkowo niewyraźnie poprzez moje zasapanie.<br />
- Też to ciągle powtarzam mamie, a i tak nie chce mi uwierzyć. - Gemma natychmiast się rozpromieniła. Zaraz jednak przyjęła bardziej przepraszającą minę, lustrując wzrokiem czubek mojej głowy. - Em, chcesz może szczotkę?<br />
- Słucham? - spojrzałam na nią zaskoczona.<br />
- No nie obraź się, ale wyraźnie widać ten twój pośpiech. - dziewczyna zmarszczyła czoło i machnęła sobie ręką nad głową.<br />
<br />
Więcej nie musiała powtarzać, od razu przypomniałam sobie, że i poranną toaletę z lekka olałam, więc moje włosy mogą właśnie wyglądać jak miotła trafiona piorunem.<br />
<br />
- Cholera jasna... - mruknęłam pod nosem, w panice zakładając kaptur, którego już nawet nie miałam serca poprawiać i wciskając pod niego poszczególnie kosmyki włosów.<br />
- Spokojnie, pewnie nawet nikt nie zauważył. - Gemma uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym chwilę pogrzebała w swoim plecaku. A już po chwili wyciągnęła z niego drewnianą szczotkę. - Trzymaj.<br />
<br />
Nawet nie myślałam czy to wypada, od razu sięgnęłam po przedmiot i z zawziętością zaczęłam rozczesywać te swoje durne włosy. W duchu dziękowałam siłom wyższym, że nie zesłały tu również i Chorda. Aktualnie w ogóle nie tęskniłam za nowym znajomym, chociaż jego nieobecność w pewnym stopniu nawet mnie nurtowała. Powtarzając kolejne przeciągnięcia szczotką po włosach chciałam nawet zapytać o to Gemmę, ale oczywiście gula zatkała mi gardło i jakoś nie mogłam się na to zdobyć. Jedyna reakcja, jaką potrafiłam z siebie wykrzesać to wyciągnięcie ręki ze szczotką w stronę dziewczyny, kiedy skończyłam już torturować swoje włosy.<br />
<br />
- To naturalny kolor? - usłyszałam niespodziewanie, kiedy znowu zarzucałam kaptur na głowę, żeby deszcz nie zmącił tego, co właśnie boleśnie wypracowałam. Zaskoczona spojrzałam na Gemmę, zauważając, że dziewczyna wpatruje się w moją twarz z zaciekawieniem. Przełknęłam więc ślinę i powoli kiwnęłam głową. Gemma natychmiast uśmiechnęła się szerzej. - Jezu, jest cudowny... - zachwyciła się szczerze. - Nie dość, że rude, to i takie długie. Co ty z nimi robisz?<br />
- Em... Myję? - palnęłam, starając się zniwelować ten ścisk dziwności powstały w moim żołądku. Przecież nikt nigdy nie zachwycał się czymkolwiek związanym ze mną...<br />
- Tylko tyle? - dziewczyna<br />
- To chyba hm... Genetyczne. - zmarszczyłam czoło, na moment opuszczając spojrzenie, żeby złapać chwile orzeźwienia dla mózgu. Stały kontakt wzrokowy z kimkolwiek pomocny na pewno mi nie był. Niestety, kiedy podniosłam wzrok, okazało się, że te czekoladowe oczy dziewczyny nadal wpatrują się we mnie z zainteresowaniem, oczekując dalszego ciągu. Przełknęłam więc ślinę i biorąc głęboki wdech, zaplotłam ramiona na brzuchu dla odwagi. - Moja mama też takie ma. - zakomunikowałam niewyraźnie. - Ale kręcone.<br />
- Zawsze chciałam mieć kręcone. - Gemma smutno przytaknęła. - Fajnie wyglądają. Ale niestety, w rodzinie tylko mojemu bratu się trafiło. To wyjątkowo niesprawiedliwe. I dziad nawet nie musi ich układać... - dla odmiany pokręciła głową.<br />
- Zawsze możesz liczyć, że przestaną mu się kręcić. - podpowiedziałam nieśmiało, jednocześnie opuszczając głowę, w razie gdyby moja wypowiedź miała się nie spodobać. Ale chyba się spodobała, sądząc po parsknięciu śmiechem ze strony dziewczyny. To mnie tylko zachęciło do podniesienia spojrzenia.<br />
<br />
- Aha, a potem się zapłacze, że laski nie będą na niego lecieć. - Gemma jednak zmarszczyła czoło w rozbawieniu i skrzywiła się lekko. - Już wolę tak jak jest. - stwierdziła poważnie, wyglądając gdzieś zza mnie. Mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę, dostrzegając autobus, który powoli toczył się w naszą stronę. Tak powoli, że zanim stanął przed nami, zdążyłam się trzysta razy zastanowić ile właściwie bart Gemmy ma lat. Wczoraj wywnioskowałam, że jakieś osiem, ale to kompletnie nie pasowało do 'wyrywania lasek na włosy'.<br />
<br />
A zresztą, co mnie to interesuje...<br />
<br />
Kiedy tylko autobus doturkotał się na odpowiednie miejsce i z hukiem otworzył te swoje wrota, wskoczyłam do środka, zajmując pierwsze lepsze miejsce przy oknie. Mimowolnie, przecież wcale nie liczyłam na to, że Gemma siądzie zaraz obok mnie. A usiadła. I uśmiechnęła się przyjaźnie, układając swój plecak na kolanach, w którym już po chwili zaczęła coś grzebać.<br />
<br />
- Pozwolisz, że ten? - zwróciła się do mnie, wyciągając z otchłani plecaka papierową torbę, wyjątkowo znajomą. Nawet nie musiałam długo myśleć, żeby skojarzyć, że najwyraźniej była w tej samej piekarni co i ja. - Hazz wciągnął całe śniadanie zanim zdążyłam wyjść z łazienki. - pokręciła głową, ostrożnie wydobywając jakąś bułkę z torebki i wbijając w nią zęby.<br />
<br />
Mój brzuch natychmiast dał o sobie znać. Westchnęłam pod nosem, modląc się w duchu, żeby nikt tego nie usłyszał i drącymi rękami sięgnęłam po swój plecak, który rzuciłam na podłogę, rozpoczynając poszukiwania swojego śniadanka. Wprawdzie nigdy dotąd nie jadłam publicznie, obawa przed zachłyśnięciem na oczach obcych ludzi jakoś mnie przed tym powstrzymywała, ale aktualnie autobus był wyjątkowo pusty, a głód naprawdę nieprzyjemnie zaczął ssać mnie w żołądku.<br />
<br />
Zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić z torebką, którą już trzymałam w obu dłoniach, autobus przystanął na kolejnym przystanku i do środka wpadła zdyszana blondynka, która od razu siadła na miejscu naprzeciwko naszego. I tak samo od razu odwróciła się do Gemmy, posyłając jej błagające spojrzenie.<br />
<br />
- Gems, powiedz mi proszę, że masz to szóste z matmy. - sapnęła zdesperowanym tonem. <br />
<br />
A ja dostałam mini zawału, przypominając sobie o swojej pracy domowej, którą przez Quinn zapomniałam dokończyć. A sądząc po zawziętości matematycy byłam pewna, że komu jak komu, ale mi DOKŁADNIE sprawdzi wszystkie zadania, o ile znowu nie przytrzyma całą godzinę pod tablicą. Wolałam raczej nie ryzykować i ignorując dialog Gemmy z jej najwyraźniej koleżanką, ukradkiem znowu sięgnęłam do plecaka. Przegrzebałam jego wnętrze w poszukiwaniu zeszytu do matmy i koniec końców układając go na kolanach. Podgryzając bułkę, powoli otworzyłam okładkę, przez moment wbijając wzrok w niedokończone zadania.<br />
<br />
W tym momencie po raz pierwszy zaczynałam nienawidzić matmy...<br />
<br />
*<br />
<br />
Przytrzymując kaptur na głowie, znowu gnałam przed siebie, byleby ograniczyć moje znaczące spóźnienie do minimum. Niestety, przez tą durnowatą matmę przegapiłam swój przystanek i musiałam nadrobić niezły kawał drogi, żeby wrócić się na odpowiednie miejsce. A to znaczyło, że już drugiego dnia szkoły przegapiłam prawie połowę pierwszej lekcji...<br />
<br />
Już widzę zadowoloną minę tatusia...<br />
<br />
- Nie mów, że znowu pochrzaniłaś drogę. - usłyszałam znikąd, kiedy wkraczałam już na posesję szkoły. Rozejrzałam się wokoło, dostrzegając Tony'ego schowanego za jakimś murkiem. Wcale nie zdziwiło mnie, że chłopak trzymał w dłoni podpalonego papierosa i co raz się nim zaciągał.<br />
- Trochę... - automatycznie przystanęłam, zerkając pobieżnie na chłopaka, jakoś tak mimowolnie zaplatając ręce na brzuchu.<br />
- Chryste, dziewczyno... - Tony pokręcił głową, posyłając mi rozbawione spojrzenie. I zanim się spostrzegłam, wyszedł zza swojej kryjówki, ruszając w moim kierunku. Przystanął dopiero kilka metrów przede mną, co zmusiło mnie do rozglądania się dosłownie wszędzie, byleby nie na jego twarz. - Jak ty funkcjonujesz?<br />
- Jakoś daję radę. - wzruszyłam ramionami.<br />
- Dzisiaj pokażę ci to jeszcze raz. Ostatni. - stwierdził, zaciągając się papierosem i wypuszczając ustami szarawy dym, który niebezpiecznie zawirował mi w nosie. Ledwo powstrzymałam kaszlnięcie. - A pytałaś rodzinki czy ci pozwolą zostać dzisiaj trochę dłużej?<br />
- Em... - chrząknęłam, nie mogąc zebrać myśli.<br />
<br />
No bo jak niby miałam mu wytłumaczyć, że kompletnie o tym zapomniałam?<br />
<br />
- Czyli nie? - Tony na szczęście sam się domyślił, posyłając mi przy tym pół-rozbawione spojrzenie. - Serio, z tobą się gdziekolwiek umawiać... - pokręcił tylko głową. - A nie możesz do niego zadzwonić, czy coś? - zaproponował niespodziewanie. - Jakby mieli drzeć mordę, możesz nawet rzucić, że inna laska wyciąga cię na zakupy. Konspiracja zawsze działa.<br />
<br />
Westchnęłam głęboko, próbując ignorować jego intensywne, czekoladowe spojrzenie wbite prosto w moją twarz, a także tę bezczelność, którą mnie zasypał. Nie mogłam pojąć dlaczego AŻ TAK uparł się na to spotykanie ze mną. ZE MNĄ!<br />
<br />
Ale co mogłam zrobić? W odmawianiu jakoś nigdy dobra nie byłam...<br />
<br />
- Ekhm... Okej. - chrząknęłam w końcu, niepewnie sięgając dłonią do linii włosów na wpół ukrytych pod kapturem i nawet pomimo materiału, wsunęłam jeden kosmyk za ucho.<br />
- Czyli się zgadzasz? Zajebiście. - Tony rozpromienił się niespodziewanie. - Akurat moja matula ma dzisiaj dyżur, będziemy mieli całą chatę tylko dla nas. - stwierdził, między kolejnymi zaciągnięciami. - Nikt nam przeszkadzać nie będzie.<br />
<br />
SŁUCHAM?!<br />
<br />
- Świetnie. - mruknęłam cichutko, próbując ignorować oszalałe serducho, dziwny ścisk w gardle i setkę podejrzanych pomysłów odnośnie zaproszenia chłopaka. Bo nawet nie wiedziałam jak miałabym sobie tłumaczyć ten cały jego upór i w ogóle... Zanim jednak zdołałam wymyślić chociażby jeden racjonalny powód tego wszystkiego, Tony wyciągnął w moją stronę dłoń z żarzącym się papierosem.<br />
<br />
- Chcesz macha? - zaproponował. Nawet nie zdążyłam podziękować, kiedy cofnął rękę. - A no tak, nie palisz. - zaciągnął się ostatni raz, rzucając dopalonym papierosem o ziemię i przydeptując go butem. - Dobra, chodź, bo znowu wyjdzie, że ci reputacje chrzanię. - niespodziewanie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę szkoły. Co miałam robić, z bijącym sercem poczłapałam za nim.<br />
<br />
I wcale nie myślałam o tym co właściwie mielibyśmy robić jak już tym samym sposobem zaciągnie mnie do siebie...<br />
</div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;"><b>***</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #073763;"><b>Z niebywałą przyjemnością dodaję powyższy rozdział. Nawet pomimo durnego egzaminu, który czeka mnie jutro. Ale ani na sekundę nawet uśmiech mi z twarzy nie zszedł, a to chyba coś znaczy :). Jednocześnie nie potrafię uwierzyć, że to już dwa lata. Dwa lata odkąd założyłam na komputerze Nowy Dokument Tekstowy, chcąc pisać w nim Piekarnię. DWA LATA. (no dobra, ponad. Przez głupie studia przegapiłam prawdziwą rocznicę o 8 dni, no ale...) Przepiera mnie duma, nawet jeśli zbłądziłam gdzieś po drodze i musiałam zacząć od nowa. Ale chyba się opłaciło, bo znowu zaczęłam pisać historię z czystej przyjemności, a nie z przymusu. Zwłaszcza powyższą notkę. Mam nadzieję, że szybko mi to nie przejdzie. </b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #073763;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #073763;"><b>Niestety, musicie mi wybaczyć opieszalstwo w dodawaniu, ale sesja się zbliża wielkimi krokami i chciałabym jednak jakoś ją zdać. Ale mniejsza o to... </b></span></div>
<div style="text-align: right;">
<span style="color: #073763;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #073763;"><b>Z okazji rocznicy (spóźnionej, ale zawsze) chciałam WSZYSTKIM czytającym, zarówno tym 'starym', którzy odeszli, jak i tym nowym, którzy nadal komentują, za wsparcie i odwiedzanie tego mojego bloga. </b></span><br />
<span style="color: #073763;"><b>JESTEŚCIE KOCHANE :*</b></span><br />
<span style="color: #073763;"><b>A teraz lecę świętować moją cudowną rocznicę, oglądając filmiki z X Factora :)</b></span></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com28tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-19945814905477859902014-04-29T14:26:00.000+02:002014-04-29T14:26:26.852+02:00Pięć.<div style="text-align: right;">
<i><span style="font-size: x-small;">Przepraszam za poniższe.</span></i></div>
<i><span style="font-size: x-small;"><br /></span></i>
<br />
<div style="text-align: justify;">
- No to jak, chcesz się poszwendać po mieście w zajebistym towarzystwie?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podskoczyłam z przestrachu. Właśnie wychodziłam ze szkoły, zamyślona o pierdołach, a tu ktoś nagle trąca mnie po plecach i jeszcze coś mówi. Nawet nie musiałam się odwracać, żeby dowiedzieć się, że to Tony. Po tych wszystkich lekcjach spędzonych w jego towarzystwie, zdążyłam się nauczyć jego dziwnych reakcji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na wszelki wypadek skumulowałam całą swoją silną wolę i podniosłam wzrok na jego twarz, starając się przy tym uśmiechnąć jakoś naturalnie. Chociaż byłam pewna, że wyszedł mi z tego tylko głupi grymas. Bo gdzieś w środku ściskało mnie poczucie winy, że będę musiała mu odmówić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Szkoda tylko, że nie wiedziałam jak...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Em... - mruknęłam, automatycznie zaciskając usta, jakby mój organizm sam bronił się przed mówieniem. Ale wcale mu się nie dziwiłam.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie bój się, ze mną żaden cwel cię nie tyknie. - Tony tylko uśmiechnął się szeroko, zakładając mi swoje ramię na barki. Poczułam się z lekka przytłoczona i w ogóle nie miałam pojęcia co powinnam w tej sytuacji zrobić. Oprócz zarumienienia się oczywiście. - Odprowadzę cię pod same drzwi. - zapewnił po chwili z przekonaniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mimowolnie ruszyłam z lewą brwią do góry, patrząc na chłopaka z politowaniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Powodzenia. - mruknęłam cicho, właściwie do siebie. Wyrwało mi się zupełnie automatycznie, gdzieś między walkami o swobodę w ramionach, kiedy delikatnym wierceniem próbowałam strącić rękę Tony'ego ze swoich pleców.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hę? - na szczęście chłopak sam ją w końcu zdjął, patrząc na mnie uważnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zatrzymałam się w Homes Chapel, to jakieś 40 kilometrów stąd. - wyjaśniłam krótko, opuszczając głowę tak dla świętego spokoju. Chociaż nieustannie obserwowałam chłopaka zza linii włosów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Co to za zadupie... - chłopak skrzywił się tylko. - Pierwsze słyszę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Siła wyższa. - wzruszyłam ramionami.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Czyli odmawiasz mi?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tony spojrzał na mnie z takim niedowierzaniem w oczach, że przez moment miałam ochotę rzucić wszystko i iść z nim gdzie tylko chce. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że musiałabym dzwonić do taty i wszystko mu wyjaśniać, a tego wolałam sobie oszczędzić. Więc tylko westchnęłam na odwagę i uśmiechnęłam się delikatnie, mając nadzieję, że to zadziała.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Em... Możesz mnie odprowadzić do przystanku. - zaproponowałam. Tony zmarszczył brwi. - I mówię serio, bo nie wiem jak mam dojść.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja ci na pewno pomogę. - chłopak wyszczerzył się niespodziewanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nawet nie chciałam wiedzieć o czym pomyślał... Ale, że niestety doskonale wiedziałam, natychmiast spłonęłam żywym rumieńcem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Do przystanku. - sprostowałam w razie czego. Tony wyszczerzył się jeszcze bardziej, czym tylko pogłębił czerwień na mojej twarzy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na wszelki wypadek wolałam się już więcej nie wychylać. Mimowolnie opuściłam głowę, wpatrując się we własne trampki i próbując zapomnieć, że obok mnie idzie jakiś chłopak. Nawet jeśli prawie dotykał mnie ramieniem. Ale udało mi się. Prawie go ignorowałam, nawet jeśli gadał jak najęty. Ale przynajmniej ja nie musiałam nic mówić, więc nie stresowałam się, że coś nagle palnę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niestety, dobre czasu się skończyły, kiedy tylko doszliśmy na miejsce, a chłopak stanął tuż przede mną w taki sposób, że nie mogłam nie spojrzeć na jego twarz. Ale przynajmniej zauważyłam, że się uśmiechał. I ewidentnie chciał coś powiedzieć. Tym razem na poważnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Słuchaj... - zaczął niespodziewanie. - Ty tak codziennie musisz od razu po szkole wracać do domu?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Powiedzieć, że zaskoczyło mnie jego pytanie, to za mało. Chłopak mnie zwyczajnie zszokował. Zupełnie nie wiedziałam co mam myśleć, a już zwłaszcza odpowiadać. Ale po przełknięciu śliny jakoś poszło.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nikt mi nie każe, ale...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mogłabyś poświęcić jeden wieczór? - Tony wbił mi się w słowo, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. - Jutrzejszy...?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
SŁUCHAM?!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Em... Ja... - zaczęłam się jąkać, panicznie szukając w głowie dobrej wymówki. Ale oczywiście nie znalazłam. I już miałam się zgodzić, kiedy w ostatniej chwili zauważyłam swój autobus, wyjeżdżający zza zakrętu. - Autobus jedzie. - oznajmiłam głośno, starając się jakoś zatuszować westchnienie ulgi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chłopak podążył za moim spojrzeniem, odwracając na chwilę głowę. A kiedy z powrotem zwrócił się do mnie, zmarszczył brwi w niezadowoleniu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobra, wpisuj szybko namiar na siebie, jakoś się spikniemy. - niespodziewanie wyciągnął z kieszeni telefon, praktycznie wciskając mi go w ręce. Nie miałam nawet chwili by się zastanowić, od razu wpisałam tam swoje cyferki, już sekundę później zwracając komórkę. Tony zerknął na nią okiem i uśmiechnął się szeroko. - To... Do jutra? - rzucił wesoło, robiąc niewielki krok w tył.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Do jutra. - skinęłam głową, starając się odwzajemnić gest. Ale nawet nie chciałam wiedzieć co mi z tego wyszło. Na wszelki wypadek od razu odkręciłam się w stronę ulicy i wskoczyłam w ledwo zaparkowany autobus, szybko zajmując sobie wolne miejsce. Modliłam się w duchu, żeby odjechać stąd jak najszybciej, zanim podkusi mnie spojrzeć w jego stronę i zacząć myśleć o tym co się wydarzyło.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo on chyba nie chciał się właśnie ze mną umówić, prawda...?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
*</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tylko nie trzasnąć drzwiami...</div>
<div style="text-align: justify;">
Tylko nie trzasnąć drzwiami...</div>
<div style="text-align: justify;">
Tylko nie trzasnąć drzwiami...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie trzasnęły.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Westchnęłam z ulgą, kiedy bezszelestnie udało mi się wcisnąć do domu taty. Wiem, że to było w jakimś stopniu niegrzeczne, ale naprawdę nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Zwłaszcza z rodziny. Czy przyszłej rodziny. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Byłam pewna, że rozmowy z Tonym mam wypisane na twarzy, nadal przecież policzki podejrzanie mnie piekły. Ale szczerze wolałam się z tego nie tłumaczyć. Nie było we mnie chociażby krzty chęci, żeby powiedzieć w tym temacie cokolwiek. A byłam pewna, że będą pytać. Dlatego nie zdejmując butów, na palcach od razu ruszyłam na górę, naprawdę myśląc, że mi się uda uciec przed przykrym obowiązkiem relacjonowania pierwszego dnia szkoły. Niestety...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Lou? To ty?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Prawie przeklęłam pod nosem, słysząc przyjazny głos Alisson z kuchni. Ale powstrzymałam się w porę i biorąc kilka głębokich oddechów, zaczęłam się uspokajać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Taaak. - mruknęłam, nie wiedząc, czy właściwie mogę już iść na górę czy jestem zmuszona pójść się z nią przywitać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Idealnie w czas, właśnie kończę obiad. - Alisson sama wystawiła głowę z kuchni i posłała mi ciepły uśmiech. - Mam nadzieję, że lubisz risotto...?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Lubię. - kiwnęłam głową, chociaż na dobrą sprawę nie miałam pojęcia o czym ona mówi. Moja mama jakoś nie miała talentu, żeby mnie w tym wyuczyć...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście wypadłam wiarygodnie, bowiem uśmiech Alisson pogłębił się znacznie, znikając po chwili za ścianą kuchni.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przymknęłam na moment oczy, zaciskając palce na barierce schodów i podrygując nerwowo nogą. Miałam ochotę wbiec na górę i zamknąć się w pokoju już na zawsze. Przeszłam nawet jeden schodek, kiedy coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w żołądku. Coś jak poczucie winy. I zanim moja wredna osobowość zdążyła przejąć nade mną kontrolę, już smykałam do kuchni, rzucając szkolny plecak gdzieś w kąt przy drzwiach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- I jak w szkole? - Alisson zaświergotała przyjaźnie, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia. - Podoba ci się? - na moment odwróciła się od garnka, w którym zawzięcie mieszała coś smakowicie pachnącego. Mój brzuch od razu na to odpowiednio zareagował, ale udało mi się to wytłumić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jest nieźle. - mruknęłam, starając się udawać, że nic nie wiem o tym rumieńcu, który niszczył mi policzki. - Całkiem nieźle.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Poznałaś kogoś fajnego? - Alisson znowu łypnęła na mnie okiem. Słowo daję, od tego rumieniec na mojej twarzy zaczął się układać w kształt imienia "TONY". I chociaż chciałam udawać, że on nie istnieje, wiedziałam, że nie mogę się pokazać jako kompletny odludek. Dlatego uśmiechnęłam się nieśmiało i zaciskając palce prawej dłoni na lewym ramieniu, spojrzałam niepewnie na Alisson.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Em. Tak, udało mi się. - wyjąkałam ledwo zrozumiale. Miałam nadzieję, że to w żaden sposób nie wzbudzi podejrzeń Aly. Na szczęście nie wzbudziło. Była bowiem zbyt zajęta wykładaniem na talerze tego, co wcześniej mieszała.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cieszę się. - stwierdziła, pochłonięta w swoim zajęciu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, ja też. - mruknęłam automatycznie. W tym samym momencie Alisson odwróciła się do mnie z uśmiechem na twarzy, trzymając w garści talerz wypełniony czymś wyglądającym szalenie smakowicie. Zanim się zorientowałam, już podeszłam do kobiety, odbierając jej talerz. I miałam też siadać z nim przy stole, kiedy przypomniałam sobie o tacie. A byłam pewna, że z nim tak gładko rozmowa o pierwszym dniu nie przejdzie...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Em... Mogę zjeść u siebie? - spytałam niepewnie, odwracając się w stronę Alisson. I ta skierowała głowę w moją stronę, patrząc na mnie z pytaniem. - Nauczyciele zadali mi dużo zadań i ten... - chrząknęłam, na moment opuszczając wzrok. Nawet nie wiem dlaczego, bo przecież naprawdę matematyczka w geście zemsty zadała mi chyba ze trzydzieści zadań do rozwiązania. A kiedyś musiałam je przecież zrobić...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Jasne, idź. - Alisson na szczęście nie wnikała w szczegóły i tylko uśmiechnęła się szeroko. Automatycznie odwzajemniłam gest, szybko wycofując się do wyjścia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze możesz pytać. - usłyszałam, kiedy jedną ręką utrzymując równowagę talerza, a drugą sięgałam po ten mój nieszczęsny, porzucony przy ścianie plecak.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Może dam radę. - mruknęłam, bardziej do siebie, starając się nie wywalić na schodach, kiedy powoli sunęłam w końcu do swojego pokoju. Gdzie mogłam być sama.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Dwa iks minus iks kwadrat plus trzy iks równa się iks kwadrat minus dwa iks plus jeden minus dwa. Dwa iks minus iks kwadrat plus trzy iks minus iks kwadrat plus dwa iks minus jeden plus dwa równa się zero. Minus dwa iks kwadrat plus siedem iks plus jeden równa się...<br />
<br />
- Hej.<br />
<br />
Podskoczyłam na krześle, z wrażenia wyrzucając długopis przed siebie i prawie zrzucając zeszyt ze stołu. W panice rozejrzałam się po pokoju, dostrzegając przy drzwiach ostatnią osobę o której mogłabym pomyśleć.<br />
<br />
Bo przecież nie ma nic do rzeczy fakt, że w przeciągu tych ostatnich dwóch godzin, kiedy trzaskałam zadania i tak gdzieś tam w głowie, miałam Tony'ego...<br />
<br />
Ale tak czy tak, Quinn się tu zdecydowanie nie spodziewałam. Chociaż to i tak była lepsza opcja niż duch, czyhający na mój nędzny żywot, więc odetchnęłam z ulgą i nawet uśmiechnęłam się do dziewczyny leciutko.<br />
<br />
- Em... Cześć. - mruknęłam z podejrzaną zadyszką. Zmarszczyłam czoło, chrząkając kilka razy, żeby ją zatuszować. Nawet pomogło. Ale na dygotanie serca już nie. - Em... Siadaj. - zaproponowałam, zachodząc w głowę po co i jak ona tu w ogóle przyszła. Bałam się jednak zapytać, a i Quinn nie spieszyła się, żeby mi to wyjaśnić. Za to weszła do pokoju i okręcała się wokół własnej osi, lustrując wystrój swoim uważnym spojrzeniem.<br />
<br />
- Ładnie tu masz. - spojrzała w końcu na mnie, dokładnie w momencie, kiedy z lekkością siadała na brzegu mojego ledwo pościelonego łóżka. Poczułam chyba nawet jakiś cień wstydu z związku z nieścisłościami porządku, ale szybko go wytłumiłam.<br />
<br />
Byłam w końcu nastolatką, tak? Sprzątanie nie było zajęciem, o którym myślałam w dzień i w nocy.<br />
<br />
No jasne, bo teraz będę myśleć o Tonym...<br />
<br />
Westchnęłam pod nosem, dając sobie chwilę odpoczynku, kiedy ku udręce kręgosłupa, sięgałam po długopis leżący na podłodze. A gdy się wyprostowałam, z całą odwagą, której nie miałam, zerknęłam na uśmiechającą się Quinn. Od razu tego pożałowałam, czując jak rumieniec wraca mi na policzki.<br />
<br />
Przeklęty Tony.<br />
<br />
- Aly urządzała. - mruknęłam w końcu. Tak tylko dla wprawy, żeby Quinn przypadkiem nie pomyślała sobie, że jestem jakaś ułomna. - Jest dekoratorką, wiesz. - dodałam, zamykając zeszyt i odsuwając go na drugi kraniec biurka, bo tak coś czułam, że w najbliższym czasie to on mi się nie przyda.<br />
- Uroczo. - Quinn jeszcze raz przejechała spojrzeniem po ścianach.<br />
<br />
Zakładając włosy za ucho, ułożyłam się wygodniej na krześle, zakładając swoje ramię na jego oparcie. Starając się odsunąć dziwne, natarczywe myśli, westchnęłam porządnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Ale nie dosłyszałam nic oprócz strzelania kropel deszczu o szybę.<br />
<br />
Więc po co Quinn przerywała mi moje porywające popołudnie z matematyką...?<br />
<br />
- Jezu, jak się okropnie nudzę. - westchnęła niespodziewanie, opadając plecami na moje łóżko. - Deszcz mnie zabija.<br />
- A w Anglii nie pada przypadkiem przez ponad 250 dni w roku? - zmarszczyłam czoło.<br />
- No właśnie! - Quinn jęknęła pod nosem, chowając twarz w dłoniach. A sekundę później podniosła się do pozycji siedzącej i garbiąc się niemiłosiernie, skinęła dłonią na okno. - Nic nie można zrobić, bo leje. - mruknęła z zaciśniętą szczęką. - Chciałam chociaż jak normalny człowiek pójść sobie do galerii, ale samej nudno, a małpy ze szkoły 'nie mają czasu'. - na ostatnie słowa dziwnie zniekształciła głos.<br />
- Mogę z tobą pójść... - usłyszałam siebie, zanim mój mózg zdążył wszystko przemyśleć.<br />
<br />
I nie minęła sekunda, jak pierwsza plaga spłynęła na ziemię...<br />
<br />
- Naprawdę? - Quinn rozpogodziła się, wstając z łóżka i prawie podskakując ze szczęścia. - Cudownie! - zanim się spostrzegłam już do mnie podeszła, chwytając mnie za ramię i siłą podnosząc mnie z krzesła. - Pomożesz mi wybrać sukienkę, potrzebuję kilka par butów... Może będą jakieś wyprzedaże. Dla ciebie też się pewnie coś znajdzie.<br />
<br />
Wytrzeszczałam oczy na Quinn, która to ciągnąc mnie w stronę drzwi, paplała jak opętana. A ja kompletnie nic nie rozumiałam z tej całej gadaniny. Ale serio byłam nią przerażona, bo chyba wynikały z niej jakieś zakupy. Czyli ostatnia czynność na jaką miałam ochotę. Kiedykolwiek. Szczerze nienawidziłam łazić po sklepach. Ale w tym momencie nie miałam bladego pojęcia jak mogłabym się z tego wymiksować.<br />
<br />
- Zahaczymy też o manicure, okej? - blondynka podniosła moją dłoń do góry i przyjrzała się bliżej moim długim, zielonym paznokciom z mocno odchodzącym lakierem. - Znam genialną babkę. Może da się coś jeszcze z tym zrobić...<br />
- Ale... - próbowałam coś powiedzieć, wyrywając swoją dłoń z jej uścisku.<br />
- Żadne ale. - Quinn zaprotestowała gwałtownie, praktycznie siłą wypychając mnie z własnego pokoju. - Moja mama nas podwiezie.<br />
<br />
Aha, czyli mam rozumieć, że przyszła tu w nadziei na dokładnie takie zakończenie... Od razu poczułam się wmanewrowana.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Ledwo szłam. Słowo daję, nie wypiłam ani kropli alkoholu, a zataczałam się tak, że przechodząc przez drzwi wejściowe domu taty, zaliczyłam ramionami obie strony framugi. Byłam pewna, że zostaną mi po tym ogromne siniaki, ale to i tak było nic w porównaniu z bólem nóg, który właśnie odczuwałam. Miałam wrażenie, że stopy to mi zaraz zwyczajnie odpadną...<br />
<br />
Nie przesadzę, jeśli powiem, że Quinn zaciągnęła mnie do każdego możliwego sklepu. Każdego. Nawet do dziecięcego, pooglądać jakieś denne grające zabaweczki. I w każdym, nawet w tym dziecięcym, coś kupiła. Nie dociekałam skąd ma tyle kasy, ale z galerii wyszła obłożona torbami jak co najmniej angielska królowa. Ale co się dziwić, skoro przymierzyła kupę ciuchów... I jeszcze mnie w to wciągnęła.<br />
<br />
Tak jak groziła, wrobiła mnie w kupno dwóch bluzek i zaciągnęła na paznokcie. Miała jeszcze chyba jakieś plany wobec mnie, ale wymigałam się pustym portfelem. Bo gdybym jeszcze sekundę spędziła w tamtym miejscu, słowo daję, oszalałabym.<br />
<br />
Z westchnieniem rzuciłam reklamówki z ciuchami pod szafkę z butami, obiema dłońmi opierając się o ścianę. Opuszczając głowę, wzięłam kilka głębokich, zbawczych oddechów, zrzucając ze stóp przegrzane buty. I już miałam doczołgać się na górę, olewając wszystko inne, kiedy mój wymęczony umysł dostrzegł Alisson wychodzącą z kuchni. A zaraz za nią tatę.<br />
<br />
- Jak się udały zakupy? - brunetka uśmiechnęła się promiennie, zakładając ręce przed sobą. Tata stanął tuż za nią, kładąc jej dłonie na ramionach, ale w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Znaczenie miało łóżko. Tylko i wyłącznie. Na chwilę obecną to był mój życiowy cel.<br />
- Świetnie. - stwierdziłam z zaduchem, z trudem odwracając się od ściany i posyłając tacie i Alisson niedbały uśmiech. - Jestem padnięta, przepraszam. - zgarnęłam rozkudlone włosy z twarzy, już szykując się do odwrotu. Niestety zatrzymał mnie głos taty.<br />
- Poczekaj. - mimowolnie się zatrzymałam. - Chcemy z Aly z tobą porozmawiać. Wstąpisz na chwilę do salonu? - skinął głową na drzwi naprzeciwko siebie i bez słowa ruszył tam z Alisson. A ja zaraz za nimi. Wymęczona, bez sił, bez energii i bez życia.<br />
<br />
Bo przecież nie mogli sobie wymyślić lepszego momentu na wtajemniczenie mnie w swoje plany, prawda? Bo nie podejrzewałam nic innego jak wyznanie o ich planach przyszłościowych, w tak poważnym spojrzeniu, jakim obdarowywał mnie tata, kiedy już usiadłam na fotelu, dokładnie naprzeciwko kanapy na której tata rozsiadł się z Alisson.<br />
<br />
- Tak..? - mruknęłam, marząc, by wszystko jak najszybciej się skończyło. A im wcześniej zaczną mówić, tym wiadomo.<br />
<br />
Niestety, tata niesiony nerwami najpierw musiał poprzeplatać sobie palce, poprzesyłać zdenerwowane spojrzenia z Alisson, westchnąć parę razy... Zanim zaczął mówić minęła cała wieczność. A jak już zaczął, ta cała wieczność nadal mijała, bo jakoś nie mógł dojść do sedna.<br />
<br />
I chociaż ze szczerego serca starałam się słuchać, mój zmęczony umysł nie mógł ogarnąć takiej ilości słów. Więc tylko potakiwałam głową, starając się robić inteligentną minę i modląc się w duchu, żeby już skończył i gadać, i patrzeć na mnie jak na kosmitkę.<br />
<br />
No bo przecież go nie walnę za to, że chce sobie ułożyć życie na nowo, prawda?<br />
<br />
Ledwo to pomyślałam, a tatuś spokojnie zakończył swój wywód, tym razem tylko rzucając mi wyczekujące spojrzenie. Zebrałam więc wszystkie resztki swojej energii i uśmiechnęłam się szeroko.<br />
<br />
- To miłe... Naprawdę się cieszę. - rzuciłam pozytywnie, mając nadzieję, że wypadło nader naturalnie. Ale chyba nie miałam sobie nic do zarzucenia, bo z min Alisson i taty wynikało, że odetchnęli z ulgą. Jak i ja, że zaraz będę sobie mogła wstać i polegnąć w łóżku na wieczność.<br />
<br />
Tylko kiedy już będę mogła wyjść...?<br />
<br />
- Chciałabym, żebyś została moją druhną. - usłyszałam znikąd, kiedy planowałam jak udać zemdlenie, żebym sama nie musiała targać się po schodach.<br />
<br />
Na początku nie dotarł do mnie sens tych słów. Powoli przekręciłam głowę to na jedno, to na drugie, marszcząc przy tym zawzięcie brwi. Później powoli otworzyłam usta, zaraz je jednak zamykając. A kiedy mój mózg załadował się na tyle, żeby jakkolwiek zareagować, wybałuszyłam na oboje oczy.<br />
<br />
- Słucham? - pisnęłam nadnaturalnie wysokim głosem.<br />
<br />
No bo ona sobie chyba ze mnie żartowała... Ja miałabym być tą dziewczyną, co się wlecze za panną młodą w zazwyczaj głupkowato kolorystycznie sukience? No na pewno...<br />
<br />
Ale niestety, mina Alisson była całkowicie poważna. I nie wiedziałam już co gorsze.<br />
<br />
- Druhną. Jeśli nie chcesz, zrozumiem. - brunetka uśmiechnęła się wyjątkowo sztucznie, a w jej oczach dostrzegłam coś, czego zdecydowanie nie chciałam nigdy więcej oglądać. I co ruszyło moje wymęczone serce. - To tylko propozycja...<br />
- Em... Dobrze. - westchnęłam, nie mając siły walczyć ze swoim sumieniem. I żeby uwiarygodnić swoją wypowiedź, uśmiechnęłam się szeroko. Aż mnie policzki zabolały. - Zostanę twoją druhną.<br />
- Naprawdę?! - tym razem to Alisson pisnęła. I tym samym sposobem jak wcześniej Quinn, poderwała się z kanapy i prawie podskoczyła ze szczęścia, klaskając w dłonie. A zaraz potem podbiegła do mnie, przytulając mnie praktycznie do utraty tchu. - Dziękuję! - wrzasnęła mi praktycznie do ucha, chyba pozbawiając mnie tym samym słuchu. W każdym bądź razie przez moment poczułam się mocno ogłuszona. I zastanawiałam się jak wydostać się z tego jej uścisku. - Nawet nie wiesz jak się cieszę! - na szczęście w końcu sama mnie puściła i z ogromnym uśmiechem na twarzy, odwróciła się do mojego taty. - Słyszałeś? Zgodziła się!<br />
- To ja może już... - mruknęłam cicho, nie mając ochoty siedzieć dłużej w tym entuzjastycznie piszczącym towarzystwie. Bo niestety i tata po chwili dołączył do Alisson. I to w takim stopniu, że nawet nie zauważył jak zaczęłam się wycofywać do wyjścia. A może to i dobrze...<br />
<br />
Bez zastanowienia szybko pokonałam schody, kierując się do swojego pokoju z uczuciem niepokoju w środku. No bo jeśli to o ślubie wyglądało w taki sposób to w jaki sposób powiedzą mi o dziecku? Nawet bałam się pomyśleć...</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: Times New Roman CE, serif;"><b><i><br /></i></b></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: Times New Roman CE, serif;"><b><i>***</i></b></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: right;">
<span style="font-family: Times New Roman CE, serif;"><b><i>Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, zostawcie jakiś kontakt :)</i></b></span></div>
</div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-54984584609269448252014-04-23T20:19:00.000+02:002014-04-23T20:19:37.798+02:00Cztery.<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">Zawsze jak próbuję napisać Piekarnię, zaczynam dla wprawy oglądać filmiki z X Factora, które namiętnie odtwarzałam na początku mojego zafascynowania nimi. No i potem wychodzi, że ślęczę do trzeciej zachwycając się młodocianym Harrym, bieberowym Liamem, rumianym Niallem, rozkrzyczanym Louisem i uroczym Zaynem. Musicie mi więc wybaczyć opóźnienia, ale to jest silniejsze ode mnie. X Factor to mój ukochany okres chłopaków. Ale nie będę się o tym rozpisywać, bo by to za długo zajęło. Na razie zapraszam na ten pisany od początku do końca nowy rozdział :).</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">***</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Roznosiło mnie. Normalnie po ludzku mnie roznosiło. Za nic w świecie nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Łaziłam właśnie w tę i we wte po przystanku, czekając na autobus, który miał mnie odwieźć do szkoły. Mojej nowej szkoły, której lokalizacji nawet nie znałam. Gdzie jest pełno nieznanych mi ludzi, którzy będą na mnie patrzeć. I mnie oceniać. I może nawet próbować zaaranżować rozmowę...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jezu, ja tego nie wytrzymam!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czując jak rosołek z Komunii wraca mi do gardła, westchnęłam głośno i z zamachem kopnęłam ławeczkę stojącą obok mnie. Od razu tego pożałowałam, bo stopa obuta jedynie w zielony trampek od razu odpowiedziała bólem. Skrzywiłam się, rozglądając się wokoło. A może bym tak po prostu olała ten pierwszy dzień...?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Szybko jednak doszłam do wniosku, że wagary już na samym początku nie są dobrym wyjściem, bo przecież i tak kiedyś będę musiała tam pójść. Nie ma co tego odwlekać... Więc nawet pomimo chęci ucieczki, stanęłam spokojnie między ławeczką a śmietnikiem, uważnie obserwując swoje trampki. Tak, były zdecydowanie ciekawsze niż rozmyślanie o tym w jaki sposób się skompromituję przed nowymi kolegami...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nagle i dosłownie znikąd usłyszałam dudnienie. Które z każdą sekundą stawało się głośniejsze. Szybko wydedukowałam, że ktoś biegł w moją stronę. Serce dosłownie podeszło mi do gardła. Gwałtownie podniosłam głowę, mimowolnie łapiąc dłonią szelkę plecaka. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś zamierzał mnie obrabować... Jednak zamiast wielkiego faceta, grożącego mi nożem, którego oczywiście się spodziewałam, na przystanek wpadła niższa ode mnie, chudziutka dziewczyna.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Słowo daję, jak to to mogło narobić tyle hałasu...?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zmarszczyłam brwi, patrząc jak nieznajoma hamuje gwałtownie, rzuca swój granatowy plecak na ziemię i nachyla się do przodu, opierając dłonie na kolanach. Jej długie, ciemne włosy spłynęły na dół, więc za nic w świecie nie mogłam zobaczyć jej twarzy. A strasznie ciekawiło mnie kim ona jest.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Powiedz, że autobus się spóźnia i wcale nie odjechał. - wysapała nagle między głębokimi oddechami, zaskakująco miłym głosem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Autobus się spóźnia i wcale nie odjechał. - palnęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. I natychmiast się skrzywiłam, mając ochotę przywalić głową w ścianę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No dlaczego tu nie było żadnej ściany?!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- A naprawdę? - dziewczyna zadarła głowię i spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chociaż nie miałam żadnego pojęcia o niej, z lekka zdziwił mnie jej wygląd. Ciemne, miłe oczy, sympatyczny uśmiech. Byłam przekonana, że to będzie jakaś wredna baba, a tu proszę...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Spóźnia się. - kiwnęłam głową. Z nieznajomej jakby duch wszelki uszedł. Westchnęła głęboko i klapnęła na ziemię jak szmaciana lalka. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzięki Bogu. - usłyszałam, kiedy już prawie postanowiłam się martwić. Więc zamiast lecieć na pomoc, stałam w miejscu jak kołek, starając się nie gapić jak nieznajoma siedząc na zimnych płytach, bierze swój plecak i zaczyna przetrząsać jego wnętrzności. - Matko, ale się zmachałam. - sapnęła, ścierając nieistniejący pot z czoła. Nagle zmarszczyła brwi i prawie wsadziła głowę do plecaka. - Gdzie moja woda...?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dziewczyna przewróciła gwałtownie swój plecak do góry nogami i wysypała całą jego zawartość na chodnik. Ściągnęłam brwi, patrząc jak setki rzeczy wysypuje się na chodnik, tworząc wokół nieznajomej niezły bałaganik. I chociaż tego było naprawdę dużo, nigdzie jednak nie dostrzegłam tego, czego dziewczyna szukała z takim zaangażowaniem. Natychmiast zrobiło mi się jej żal, ale kompletnie nie wiedziałam co mogłabym w takiej sytuacji zrobić. Stałam więc nad nią jak dureń ostatni, nie wiedząc nawet co zrobić z rękami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I pewnie bym tak stała do wieczora, gdyby mnie nagle nie oświeciło. Znikąd przypomniałam sobie nagle, że Alisson przed moim wyjściem na przystanek ubezpieczyła mnie w solidną kanapkę i buteleczkę wody. Akurat jak znalazł...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie zastanawiając się, przekręciłam swój nowy plecak tak, żebym mogła w nim swobodnie pogrzebać i szybko wydobyłam z niego niebieskawą butelkę. Zacisnęłam na niej pięść, podchodząc do nieznajomej kilka kroków i wyciągając ku niej przedmiot.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że dziewczyna mnie zupełnie nie zauważyła...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Ekhm. Chcesz? - chrząknęłam ledwo dosłyszalnie. Ale skutecznie. Dziewczyna podniosła bowiem głowę i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. A kiedy dostrzegła mój wyraz pomocy, uśmiechnęła się szeroko.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Jesteś aniołem. - sięgnęła pewnie po butelkę, bez zastanowienia ją odkręcając. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś z taką szybkością dorwał się do picia... - Dzięki. - rzuciła po dłuższej chwili, kiedy już zaspokoiła swój niedobór wody. - Mój durny brat musiał mi zakosić butelkę. - stwierdziła znienacka. - Uduszę gnoja. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, widząc powagę na twarzy dziewczyny. Już nawet mimowolnie zaczęłam współczuć temu chłopakowi. Oczami wyobraźni już widziałam jak nieznajoma szarpie się z jakimś kiepsko wyrośniętym ośmiolatkiem bez zębów i zdecydowanie wygrywa. Wyobrażenie było tak irracjonalne, że musiałam przygryźć wargę, żeby nie roześmiać się w głos. Raczej nie chciałam, żeby ktokolwiek uznał mnie za niespełną rozumu...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zresztą po chwili zapomniałam o całym rozbawieniu. Zobaczyłam bowiem jak do przystanku powoli zbliża się długo wyczekiwany autobus. A rzeczy nieznajomej nadal leżały rozsypane po chodniku... Niewiele myśląc kucnęłam więc przed tym całym bałaganem i śladem dziewczyny, zaczęłam wszystko na oślep wrzucać do jej plecaka. Na szczęście kiedy autobus zatrzymał się na odpowiednim miejscu, nieznajoma już była spakowana.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzięki. - uśmiechnęła się znowu, wstając z ziemi i ruszając do autobusu. A zaraz za nią ja oczywiście.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie ma sprawy. - delikatnie odwzajemniłam gest, zakładając przy tym włosy za ucho. Jakoś tak wyszło, że zdekoncentrowana poszłam za dziewczyną aż na sam koniec autobusu, po czym siadłam na siedzeniu obok niej. Nawet nie pytając o pozwolenie...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Poczułam dziwny ścisk w żołądku. Już miałam się zbierać nawet do odejścia, kiedy dziewczyna znów uśmiechnęła się szeroko i na dodatek wyciągnęła do mnie rękę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Jestem Gems. Znaczy Gemma. - przedstawiła się.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Louise. - mruknęłam ledwo dosłyszalnie, ledwo dotykając jej palców. Spłoszona natychmiast opuściłam głowę, chowając twarz za kaskadą rozpuszczonych włosów. To była taka moja chwilowa ucieczka od wszystkiego. Zwłaszcza od nowych ludzi, z którymi rozmowa przebiega w taki sztuczny sposób.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chociaż z drugiej strony ta dziewczyna wydała mi się całkiem miła. Idealna na pokonywanie bariery przed nieznajomymi. Więc zanim zdążyłam się odciąć całkowicie, zmusiłam całą siłę woli, żeby unieść wzrok i uśmiechnąć się do niej bardzo, bardzo niepewnie. Ale w ogóle. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Ty jesteś tą córką Sandersa? - usłyszałam znikąd i aż mnie zapowietrzyło. No bo słowo daję, czy moje zdjęcie wraz z podpisem umieścili w gazecie, czy powywieszali na słupach? Skąd oni to do anielki wiedzieli...?!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mhm, tak. - powoli kiwnęłam głową. - Czy wszyscy już wiedzą? - spytałam nieśmiało, niesiona własnymi przemyśleniami. Ale musiałam wiedzieć. Żeby w jakiś magiczny sposób móc to ukrócić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Myślę, że tak. - Gemma wyszczerzyła się szeroko, jednocześnie rzucając mi przepraszające spojrzenie. Przedziwne połączenie. - Musisz się przyzwyczaić, małe miasteczko, wszyscy wszystkich znają. - wzruszyła ramionami. - No i ludzie są tu bardzo ciekawscy. Zwłaszcza Hillman. Na twoje nieszczęście mieszka naprzeciwko. Najlepiej nic pod domem nie rób. Ostatnio podała na policję tą blondynę za niestosowne zachowanie w miejscu publicznym. - pokręciła głową z politowaniem. - Pocałowała chłopaka na pożegnanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zaśmiałam się cicho pod nosem. Wyobrażenie wścibskiej starszej pani wysiadującej z lornetką przy oknie było naprawdę zabawne. Ale i z lekka przerażające, zwłaszcza, jeśli się okazywało, że ta kobieta to moja sąsiadka. No ale wiadomo, całować się pod oknem na pewno nie będę, więc nie miałam się czym martwić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy niespodziewanie szarpnęło mnie do przodu w związku z zatrzymaniem się autobusu, zauważyłam, że (nie)znajoma patrzy na mnie kątem oka z zainteresowaniem. I wtedy pojęłam, że jest moja kolej. Otworzyłam nawet usta, żeby coś powiedzieć, chociaż przecież wcale jeszcze nie wiedziałam co, ale znikąd obok nas pojawił się ktoś. Kto perfidnie trącił mnie wychudzonym biodrem w ramię. Zadarłam głowę, żeby wiedzieć kogo będę mogła zwyzywać w myślach i prawie zachłysnęłam się własną śliną, widząc tego chłopaka poznanego u Quinn. Chorda.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- O czym gadacie? - niespodziewanie wyszczerzył się szeroko, z impetem siadając na siedzeniu naprzeciwko nas. - Cześć Lou. - skinął na mnie głową. Zaskoczona, że w ogóle pamięta moje imię, odpowiedziałam tym samym.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A ja to pies, tak? - usłyszałam z prawej. Natychmiast podążyłam tam wzrokiem i ujrzałam jak Gemma w poddenerwowaniu marszczy brwi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To oni się znają...?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Skarbie, dobrze wiesz, że to przejaw mojej głębokiej miłości do ciebie. - niski głos Chorda spowodował, że od razu spojrzałam na niego. Zobaczyłam tylko nieznikający uśmiech i dziwny błysk w oku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
AŻ TAK SIĘ ZNAJĄ?!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Weź się uspokój, kretynie. Ludzie sobie coś pomyślą. - Gemma sapnęła, więc od razu podążyłam wzrokiem w jej kierunku. Mogłam tym samym zauważyć grymas na jej twarzy. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Niech wiedzą o naszej miłości. - w głosie chłopaka wyłapałam głębokie rozbawienie. I już kompletnie nie wiedziałam co myśleć, więc lekko oszołomiona patrzyłam to na jedno, to na drugie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No i widzisz, ogłupiłeś dziewczynę. - Gemma zauważyła moje roztargnienie i pozwoliła mi na dłużej przytrzymać moją uwagę, tym razem patrząc tylko na mnie. - My nie jesteśmy razem. - wyjaśniła. - On jest po prostu głupi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ranisz moje serce.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Od teraz cię ignoruję. - dziewczyna przewróciła oczami. - Więc... - poprawiła się na siedzeniu, przekręcając się bardziej przodem do mnie. - Będziesz może chodzić z nami? Manchester College?</div>
<div style="text-align: justify;">
- College...? - zdziwiłam się szczerze. - Nie, nie, jestem za młoda. - zaprzeczyłam szybko. - Jestem dopiero w gimnazjum...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Serio? - chłopak pisnął zaskoczony. Gdy na niego zerknęłam, okazało się, że marszczy brwi w głębokim zastanowieniu. - Wyglądasz starzej.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, Chord. - Gemma prychnęła mi nad uchem. - To właśnie ten komplement chciałaby usłyszeć każda dziewczyna.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dojrzalej...?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie pogrążaj się.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A czy ja z tobą w ogóle rozmawiam? - chłopak skrzywił się w irytacji. - Co za dyktator, nikomu się nie pozwoli wypowiedzieć. Na twoim miejscu bym się przesiadł. - spojrzał na mnie, rozpromieniając się znikąd. - Na przykład tu jest super bezpiecznie. - poklepał miejsce obok siebie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No tak, już lecę siedzieć obok obcego chłopaka...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Tu jest wygodnie. - mruknęłam cichutko, unikając wzroku chłopaka.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A widzisz? Nikt cię nie lubi. - Gemma uśmiechnęła się tryumfalnie, na co Chord prychnął pod nosem i założył ręce przed sobą. - Skąd ty go w ogóle znasz? - spojrzała na mnie dosłownie tak, jakby to była jakaś zbrodnia. Ale w końcu ona też go znała, prawda?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Em. Poznaliśmy się u Quinn. - wyjaśniłam, próbując nie przypominać sobie zbyt wielu szczegółów z tamtego dnia. To było zdecydowanie zbyt żenujące, o czym z całą pewnością świadczyły moje palące policzki. Które próbowałam nieudolnie przykryć zasłoną z włosów. Chociaż udało mi się zza niej zauważyć jak Gemma rozpromienia się nagle i posyła uważne spojrzenie chłopakowi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Aaa, przesiadywał u tej swojej...</div>
<div style="text-align: justify;">
- ZAMKNIJ SIĘ! - chłopak zagrzmiał natychmiast. Może trochę zbyt gorliwie, bo w reakcji kilka osób siedzących przed nami aż się odwróciło. Chord ściszył więc głos i nachylił w naszą stronę. - Zamknij się. - powtórzył, tym razem spokojniej. - Za dużo gadasz. W ogóle nie powinnaś otwierać ust w miejscach publicznych. Ściany mają uszy. - machnął ręką gdzieś w otchłań autobusu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- W życiu nie widziałam ściany z uszami.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Spójrz w lustro. Płaska, masz uszy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cham. Na szczęście nie muszę się z tobą dłużej męczyć, mam nową przyjaciółkę. - Gemma wyprostowała się tryumfalnie i ku mojemu zdziwieniu wzięła mnie pod rękę. Chord w odpowiedzi natychmiast się zaśmiał.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chyba jedyną.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Rozbawiło mnie to, nie powiem. Ale mimo wszystko czułam się solidarna z Gemmą. W końcu też była dziewczyną. Więc tylko uśmiechnęłam się pod nosem, nie dając po sobie nic więcej poznać. I wyluzowałam się znacznie, widząc, że mimo wszystko w ich towarzystwie nie będę musiała zbyt wiele gadać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podróż autobusem w jakiś sposób nawet mnie rozluźniła. Słuchanie przekomarzań tej dwójki pozwoliło mi na moment zapomnieć o tym strasznym fakcie, jakim był mój pierwszy dzień w nowej szkole. Być może nawet dało mi malutką nadzieję, że nie zrobię z siebie kretynki, bo przecież udało mi się jako-tako rozmawiać i nie palnąć przy tym niczego durnego. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że zostałam przez nich zaakceptowana. I cholernie żałowałam, że to nijak mi nie pomoże w zapoznaniu się z ludźmi z tej mojej nowej szkoły, bo przecież nie miałam tam żadnego sojusznika.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Byłam kompletnie sama... I to dosłownie, bowiem kiedy przestąpiłam próg tego ceglanego budynku, który wcześniej pokazywał mi tata, na ciemnym korytarzu nie było ani jednego żywego ducha. Od razu się zestresowałam. Żołądek ścisnął mi się w jeden wielki supeł, a nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa. Głośno przełknęłam ślinę, co natychmiast rozniosło się echem po pustkowiu. I zabrzmiało to cholernie złowrogo...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie miałam pojęcia co miałam teraz robić. Mój mózg jakby się wyłączył, czy coś... Po chwili dotarło do mnie, że na pierwszej miałam matematykę w sali 21. Logicznie myśląc, musiała być gdzieś na parterze... Od razu ruszyłam gdzieś przed siebie, mijając niezliczone ilości drzwi prowadzących do klas. Miałam nadzieję, że zanim mnie coś porwie w tej głuszy, znajdę odpowiednie drzwi. Z drugiej strony byłam przepełniona niewysłowioną ulgą. Przynajmniej miałam dobrą wymówkę na spóźnienie... Zagubienie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie chciałam jednak przedłużać tego wszystkiego, więc kiedy tylko zauważyłam jak numerki na drzwiach niebezpiecznie zbliżają się do 20, przyspieszyłam kroku. I bez namysłu stanęłam przed tymi odpowiednimi. Moimi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Sięgając po klamkę, ostatni raz rozejrzałam się po ciemnym, opuszczonym korytarzu. Dyplomy porozwieszane na ścianach, kilka gablot, automat do napojów, jakieś krzesło w kącie... Gdyby nie ta brązowa farba, wszystko idealnie zgadzało się jak w mojej poprzedniej szkole. Aż żałowałam, że mnie właśnie w niej nie było.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No ale co ma być to będzie...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Westchnęłam głęboko na odwagę i ściskając najmocniej jak się da pasek plecaka, w końcu naparłam na klamkę. Drzwi odskoczyły z głuchym trzaskiem. Wystarczyło je lekko popchnąć, żebym już po chwili znalazła się wewnątrz żółtawo-brązowej klasy z licznymi tablicami o wyliczeniach wiszącymi na ścianach. Automatycznie wstrzymałam oddech, niepewnie zamykając za sobą drzwi. Stanęłam przy nich jak ta ostatnia sierota, nie wiedząc co dalej. Bo dziwnym trafem nikt nie zwrócił na mnie uwagi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Okej, byłam niewidzialna, ale chyba nie aż tak...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Przepraszam... - mruknęłam w końcu niepewnie, kumulując w sobie całą silną wolę. Dziesiątki par oczu od razu zwróciło się na mnie, więc mimowolnie się zarumieniłam. I nie wiedząc na kogo mam w tej sytuacji patrzeć, wbiłam wzrok w podłogę, od czasu do czasu zerkając na poważną, dosyć młodą, zapiętą pod samą szyję kobietę, siedzącą za biurkiem. Swoim genialnym umysłem skojarzyłam, że to nauczycielka.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak? - kobieta spojrzała na mnie uważnie znad okularów. A ja poczułam się onieśmielona jej silnym, brytyjskim akcentem. I za nic w świecie nie mogłam zebrać myśli. Zwłaszcza, kiedy już zaczynałam słyszeć szepty o swojej osobie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No, dziewczyno, nie skompromituj się tylko...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Em. Jestem... Louise Sanders... - wybąkałam jakimś cudem, czując jak rumieniec na mojej twarzy z sekundy na sekundę coraz bardziej się pogłębia. A te śmiechy gdzieś z tyłu klasy absolutnie mi nie pomagały. - Jestem...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nową uczennicą. - nauczycielka dokończyła za mnie. Aż odetchnęłam z ulgą. - Świetnie, siadaj. - skinęła ręką na otchłań klasy. Niepewnie ruszyłam do pierwszej wolnej ławki, starając się na nikogo nie patrzeć. Byłam pewna, że to mnie zabije, albo w zamieni w kamień. - Dostałaś materiały z przerabianym materiałem? - usłyszałam nagle ze strony nauczycielki. Natychmiast odwróciłam się w jej stronę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, tak. - szybko kiwnęłam głową. Kobieta uśmiechnęła się co najmniej wrednie, poprawiając przy tym okulary.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Odpocznij chwilę, zaraz zaproszę cię do tablicy i sprawdzę twój poziom wiedzy. - rzuciła nieprzyjemnie, a mój żołądek chyba czwarty raz owinął się wokół kręgosłupa. I to wcale nie z głodu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No pięknie, jeszcze będzie mnie tu torturować pierwszego dnia...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przełknęłam znacząco ślinę, z nerwów dopadając najbliżej stojącego przy mnie krzesła. Przy czwartej ławce. Usiadłam z impetem, dopiero przy wyciąganiu zeszytu zauważając, że stolik wcale nie był całkowicie wolny. Jedną jego połowę już zajmował czyjś zeszyt. Szkoda tylko, że nigdzie nie było widać jego właściciela...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Niech tylko Tony skończy się produkować. - nauczycielka tymczasem naprowadziła mnie na trop mojego ewentualnego sąsiada. Bowiem dopiero w tym momencie zauważyłam wyłupiającego oczy na tablicę blondyna, ubranego w ciemnozielony sweterek. - No proszę. - kobieta skierowała swój wzrok na niego i kiwnęła głową. Chłopak tylko westchnął głośno.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od razu zrobiło mi się go żal. Stał przed tablicą, drapiąc się po głowie i bezradnie patrząc na rząd cyferek. Moja głowa od razu pojęła równanie, wiedziałam jednak, że nie wszyscy mają takie szczęście. Zwłaszcza maglowany blondyn, który właśnie spanikowanym spojrzeniem próbował wyczytać rozwiązanie z twarzy kolegów. Wszyscy jedynie kręcili głowami. Aż do momentu, kiedy jego przeszywające, brązowe oczy zatrzymały się na mnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- 2x - 3. - szepnęłam natychmiast. Chłopak jakby westchnął z ulgą i szybko zapisał wynik na tablicy, po czym spojrzał na nauczycielkę z taką bezczelnością, że mi samej było już za niego wstyd.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Siadaj. - głos nauczycielki zabrzmiał złowrogo, zwłaszcza w połączeniu z tym grymasem, który wykwitł na jej twarzy, kiedy skrupulatnie zapisywała coś w zeszycie. Chłopakowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, jak na skrzydłach podbiegł do ławki i wcisnął się na swoje miejsce. Nie zdążył się nawet na mnie spojrzeć, kiedy kobieta uniosła swój wzrok i wbiła go prosto w moją osobę. - Panna Sanders już odpoczęła? - zagrzmiała tak, że już wiedziałam, że mam przerąbane. - To zapraszam.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z ogromną ulgą wróciłam do ławki, kiedy nauczycielka postanowiła przestać się nade mną pastwić i puściła mnie wolno. Wprawdzie był już koniec lekcji i wszyscy zdążyli już wyjść z klasy, więc nawet nie miałam kogo podpytać o następną lekcję, ale i tak byłam szczęśliwa, że uszłam z tego z życiem. Zmęczona, ale przynajmniej w ogóle. Ale sądząc po wzroku nauczycielki, który cały czas mi posyłała, miałam u niej przerąbane po całości. Wolałam jednak o tym nie myśleć i stając obok ławki, grzecznie zaczęłam wsypywać swoje rzeczy do plecaka.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzięki dziewczyno. - usłyszałam znikąd czyjś głos i aż podskoczyłam ze strachu. Z bijącym sercem rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam tego chłopaka od tablicy. Stał obok mnie, opierając się tyłem o ławkę i patrzył prosto na mnie uśmiechając się przy tym. Rumieńce natychmiast zalały moje policzki, ale pod przykrywką pakowania mogłam przynajmniej na niego dłużej nie patrzeć. - Matka by mnie w studni utopiła jakbym wrócił do domu z kolejną pałą. - rzucił po krótkiej chwili. - Uratowałaś mi skórę. Iii podkurwiłaś Stone... Ale zajebiście było patrzeć jak niczym nie może cię zagiąć. Nieźle ogarniasz te cyferki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Uśmiechnął się szerzej. Westchnęłam pod nosem, zbierając w sobie całą odwagę, żeby nie wyjść na jakąś ułomną osobę. Niestety, chłopak miał tak intensywne, ciemne spojrzenie, że nawet pół myśli zebrać nie mogłam. A jeśli dodać do tego dołeczek w lewym policzku... No chyba nic już nie muszę mówić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzięki... - wybąkałam w końcu, cała czerwona. A, że nie chciałam się już dłużej męczyć z dziwactwami mojego organizmu, zapięłam pobieżnie swój plecak, zarzuciłam go na ramię i niekulturalnie olewając chłopaka, ruszyłam do wyjścia. Niestety, ten cały Tony natychmiast mnie dogonił, nawet otwierając mi drzwi. Prześlizgnęłam się przez nie, mając nadzieję, że chłopak da sobie spokój. Nic z tego. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie za późno jak na przenosiny? - zagaił, nachylając się do mnie. Dopiero wtedy zauważyłam, że był ode mnie wyższy o jakąś głowę. To zdecydowanie nie dodało mi odwagi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Siła wyższa. - wzruszyłam ramionami.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No bo co więcej miałam powiedzieć...? Nie byłam przygotowana na żadną rozmowę. Zwłaszcza z chłopakiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Prywatna sprawa, czaję. - Tony ze zrozumieniem pokiwał głową. Odetchnęłam z ulgą, myśląc, że tym razem to naprawdę koniec. - Poznałaś już naszą budę? - wypalił znowu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie miałam okazji. - rzuciłam krótko, nie ustawiając w próbach nie patrzenia chłopakowi w twarz. Tak było zdecydowanie bezpieczniej.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No to chodź. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zanim się zorientowałam, złapał mój nadgarstek i pociągnął mnie w bliżej nieznanym kierunku. Prawie rymnęłam na twarz, ale w ostatniej chwili udało mi się utrzymać równowagę. A kiedy stanęłam statecznie na nogach, byłam gotowa wydobyć z jego uścisku swoją rękę. Przez nikogo nie obejmowana czułam się o wiele bezpieczniej. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Tam masz kible, tam jest stołówka, tam schody na górę, tam schodzisz do szatni... - w szatańskim tempie mijając kolejne miejsca, chłopak wskazywał ręką to na prawo, to na lewo. Ledwo nadążałam się rozglądać. - Obok szatni jest sklepik, ważny punkt. No i to chyba wszystko... - chłopak niespodziewanie zatrzymał się i stanął przede mną. - A tu mamy biologię. - skinął dłonią na drzwi obok nas i posłał mi kolejny ze swoich uśmiechów. - Spoko babka, można nawet pospać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobrze wiedzieć. - pisnęłam, z zaskoczeniem nawet dla siebie. Bo mój głos w normalnych warunkach tak przecież nie brzmiał. Więc co to miało niby być? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zażenowana, przymknęłam na moment oczy, wzdychając głęboko. Policzki zaczęły mnie palić dosłownie żywym ogniem. Powoli podnosząc powieki, zauważyłam, że Tony przygląda mi się z niesłabnącym uśmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Lecę na fajkę. - stwierdził na wydechu, wsuwając przy tym ręce w kieszenie swoich znoszonych dżinsów. Słowo daję, wyglądały na starsze od moich. - Chcesz? - zapytał niespodziewanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
On tak serio...?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie palę. - odpowiedziałam grzecznie, starając się tym razem jakoś kontrolować swój głos. I udało mi się. Szkoda tylko, że i na rumieńce to mi nie podziałało. No ale nie można mieć przecież wszystkiego, prawda?</div>
<div style="text-align: justify;">
- I dobrze, wszyscy pieprzą, że to psuje płuca. - Tony uśmiechnął się szerzej, po czym westchnął głęboko. - Jak się zacznie lekcje, zajmij mi miejsce, okej? Chyba się spóźnię.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobra... - mruknęłam, ale chyba już bardziej do siebie. Chłopak bowiem już pognał przed siebie i zniknął za zakrętem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Odetchnęłam z ulgą. Nie to, żebym nie doceniała sympatyczności chłopaka. Sam do mnie podszedł, próbował ze mną rozmawiać, nawet nie dał po sobie poznać, że ma mnie za kretynkę. Czułam się z tego powodu nawet wyróżniona. I zrobiło mi się całkiem miło. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wolałam jednak, żeby ten ktoś, z kim ewentualnie miałabym złapać wspólny język w tej szkole, nie był tak... No dobra, nie ma co ukrywać, chłopak zdecydowanie był przystojny. A faceci z ładną twarzą nie gadają z dziewczynami takimi jak ja. To wbrew jakimkolwiek regułom.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Okej, w polskiej szkole miałam wyłącznie kumpli. Z dziewczynami nigdy nie miałam jakiegoś wspólnego tematu. To właściwie powinno jakoś ułatwić mi kontakty z płcią przeciwną, ale umówmy się... Chłopaki z mojej szkoły nie grzeszyli urodą, nadrabiali za to osobowością i poczuciem humoru. A tutaj cholera jasna, kogo nie spotkam, na samym wstępie onieśmiela mnie samym spojrzeniem. To zdecydowanie nie było normalne. Mogłam jednak wszystko zrzucić na karb nowości.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chrząknęłam ze zdenerwowania, rzucając plecak na podłogę. Rozejrzałam się niepewnie wokół siebie, zastanawiając się co mogłabym teraz zrobić. Przez to przepytywanie na pierwszej lekcji nie miałam nawet okazji przyjrzeć się ludziom z mojej nowej klasy. Więc gdy przyglądałam się ludziom kłębiącym się na korytarzu, nie mogłam nawet stwierdzić do kogo mogłabym podejść i próbować się przywitać.</div>
<div style="text-align: justify;">
...na co w zasadzie i tak nie byłoby mnie stać, więc tym lepiej dla mnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niespodziewanie mój wzrok napotkał grupkę dziewczyn. Jedna z nich, chuda jak patyk blondynka opowiadała coś zawzięcie, patrząc na mnie z ukosa. Zaczerwieniłam się automatycznie. Byłam pewna, że mnie obgaduje. I to w jak najbardziej złym sensie tego słowa, sądząc po chytrych uśmieszkach jej słuchaczek.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czując palące, niezidentyfikowane uczucie rosnące w moim żołądku, oplotłam szybko brzuch ramionami i odwróciłam się bokiem do grupki. Wzdychając głęboko, oparłam się plecami o ścianę, którą na szczęście miałam za sobą i wbiłam wzrok gdzieś przed siebie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jezu, jak miło by było zapaść się teraz pod ziemię...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niestety, zamiast rozstępującej podłogi, poczułam słodki zapach czający się gdzieś blisko mnie. Szybko podniosłam wzrok, zauważając jak ta blondynka wraz z całą bandą, przechodzi obok mnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Świetne spodnie... - odezwała się nagle z mocnym, brytyjskim akcentem, lustrując mnie spojrzeniem od dołu do góry. A gdy zatrzymała się na twarzy, uśmiechnęła się nieszczerze. Zanim zdążyłam pomyśleć już przeszła obok. Jedyne co po niej zostało to echo cichego rozbawienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No fajnie...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Tony, na Boga, czy ty chociaż raz mógłbyś się nie spóźniać? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Głos nauczycielki spowodował, że podskoczyłam na krześle. Przed chwilą kazała nam przecież w ciszy czytać jakiś biologiczny tekst, więc jej głos spadł na mnie jak grom. Zaskoczona, rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam blondyna, który starannie zamyka za sobą drzwi i poprawiając plecak na ramieniu, uśmiecha się do nauczycielki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Sorry, wyższa konieczność. - rzucił, wzruszając ramionami. Nauczycielka tylko przewróciła oczami.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Siadaj, tylko bez hałasu. - skinęła dłonią na klasę i tak jak przedtem, zagłębiła się w lekturze jakiejś kolorowej gazetki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tony tymczasem niepostrzeżenie śmignął na miejsce obok mnie i z szerokim uśmiechem wyciągnął zeszyt ze swojego plecaka. Dałabym sobie rękę odciąć, że to był ten sam co i od matmy. Ale to i tak nie była moja sprawa, więc zacisnęłam tylko pięści na krańcach książki i podnosząc ją do góry, starałam się zrozumieć co czytam.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzięki za miejsce. - usłyszałam niespodziewanie szept ze swojej prawej. Żołądek ścisnął mi się mocniej niż dotychczas, ale udało mi się zerknął na swojego sąsiada znad książki.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jasne. - mruknęłam wymijająco.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście Tony nie zamierzał dalej wciągać mnie w dyskusje. Nachylił się bowiem nad swoim zeszytem i zaczął coś w nim bazgrać. Jeden rzut oka wystarczył, żebym się zorientowała, że to nie była ani matma ani biologia. To były jakieś rysunki. Całkiem niezłe rysunki jeśli mam być szczera. Wykonane czarnym cienkopisem, ale dokładne, szczegółowe. Wyjątkowo realistyczne. Naprawdę mi się spodobały. I już miałam się zdekonspirować, chwaląc je na ściszony głos, kiedy Tony podniósł wzrok znad zeszytu i powoli rozejrzał się wokoło. A potem wbił uważne spojrzenie prosto w moją twarz.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Jezu, jakbym siedział obok jakiejś Rihanny. Wszyscy się gapią. - westchnął, krzywiąc się nieznacznie. Szybko podążyłam wzrokiem po twarzach ludzi z klasy i... serio, oni wszyscy się na mnie gapili.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Natychmiast wbiłam wzrok w ławkę przed sobą, rumieniąc się głęboko i próbując zakryć się włosami. Ale to i tak mi nic nie dało. Teraz, kiedy już wiedziałam, czułam ich spojrzenie na plecach. I zdecydowanie nie było to miłe uczucie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Oh, sorry. - Tony zauważył moją reakcję. - To ci nie pomaga, nie?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Kiepsko. - wzruszyłam ramionami.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Widać. - chłopak pokiwał głową, wracając do dokańczania szczegółów jakiegoś opuszczonego, nawiedzonego domu. - Chujowo być nieśmiałym. - stwierdził znienacka, nawet na mnie nie patrząc. - I nowym w pakiecie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pocieszające. - mruknęłam, nie wiedząc co jeszcze mogłabym powiedzieć.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Oj no wiesz o co mi chodziło. - Tony uśmiechnął się pod nosem, dziwnie wyginając rękę, żeby dopracować jakiś szczegół po lewej. - Laski obrabiają ci dupę za plecami, faceci próbują ogarnąć na ile się mogą z tobą posunąć.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co...? - pisnęłam, wytrzeszczając na niego oczy. Chłopak podniósł wzrok i natychmiast prychnął śmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co za mina, Jezu...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tony... Koleżanko Tony'ego, czy ja wam nie przeszkadzam? - nauczycielka znikąd wparowała z pretensjami. Kiedy podniosłam głowę, okazało się, że przyglądała się na naszą ławkę z gniewem w oczach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ależ skąd, proszę sobie kontyn...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z całą siłą jaką miałam, rąbnęłam mojego nowego kolegę prosto z łokcia w sam środek ramienia. Chłopak jęknął głucho i od razu potarł obolałe miejsce.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Ał! - spojrzał na mnie z wyrzutem. Zarumieniłam się gwałtownie. A te śmiechy z końca sali wcale mi nie pomogły. - Już będziemy cicho... - chłopak zapewnił nauczycielkę, uśmiechając się szeroko. A kiedy kobieta wróciła do czytania gazety, znowu wbił we mnie wrogie spojrzenie. - Co to miało być?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przepraszam, ja... - z szybkością światła wbiłam spojrzenie w ławkę przed siebie i przybrałam nową warstwę rumieńców. Miałam wrażenie, że chłopak na mnie naskoczy czy coś, więc z ogromnym zdziwieniem przyjęłam cichy śmiech z jego strony.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nigdy się nie stawiałaś nauczycielom, nie? Za duży hardcore?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Trochę...? - spojrzałam na niego niepewnie zza linii włosów. Chłopak szybko kiwną głową, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Spoko, wszystko nadrobimy. Widzisz dwie lekcje, a już podpadłaś babkom. Do końca posiedzisz ze mną, a wszyscy cię zapamiętają. - wyszczerzył się. Natychmiast wybałuszyłam na niego oczy. - Żartuję, tylko... - pokręcił lekko głową i wrócił do rysowania tego swojego obrazka. - Po części. - zerknął na mnie kątem oka z dziwnym uśmieszkiem. Westchnęłam ciężko, nie wiedząc już nawet co mam myśleć. Chciałam więc powrócić do czytania zadanego tekstu, kiedy Tony znów na mnie spojrzał.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Chcesz iść po lekcjach na lody...?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hm...? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego badawczo. Nie wiem dlaczego, ale w mojej głowie burzę rozpoczęły kudłate myśli. Tony parsknął śmiechem. Co było dosyć urocze, bo przymknął przy tym oczy i...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oj dobra.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Coraz bardziej cię lubię, Ruda. - lekko trącił mnie w ramię, kręcąc przy tym głową. Zarumieniłam się po sam czubek głowy. Dałabym sobie rękę odciąć, że nawet ta skóra pod włosami była czerwona. A spojrzenie chłopaka wbite w moją twarz wcale mi nie pomagało. - Myślę, że szybko się dogadamy. - stwierdził po chwili.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A ja wcale nie byłam tego taka pewna...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">***</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">PS: Chcecie być informowani o nowych rozdziałach...? Jeśli tak, podajcie mi jakiś kontakt do siebie, postaram się wszystkich uwzględnić :).</span></b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-21750923234597465762014-04-06T20:17:00.000+02:002014-04-06T20:17:02.418+02:00Trzy.<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">1. Byłam chora. I nadal jestem (głupie bakterie)</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">2. Nadrabiałam zaległe prace z ćwiczeń.</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">3. Stresowałam się ćwiczeniami z radia. /Szczerze Wam mówię, jakby mnie kiedyś przymroczyło i zaczęłabym pracować w radiu, nie słuchajcie moich audycji. Po przesłuchaniu tego, co kazano mi mówić do tego przeklętego radiowego mikrofonu, stwierdzam, że brzmię jak koza.../</span></b><br />
<b><span style="color: #073763;">4. Setki razy redagowałam wywiad na zaliczenie.</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">5. Oglądałam American Horror Story, naprawdę ciężko się oderwać.</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">A skoro już się wyżaliłam, zapraszam na całkiem fajny i ciekawy rozdział, który pisało mi się niebywale przyjemnie :).</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">***</span></b></div>
<b><span style="color: #073763;"><br /></span></b>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;"></span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Kręciłam się całą noc. Setki myśli nie pozwoliły mi zmrużyć oka nawet na minutę. Zamiast spać i śnić cudowne sny o księciuniach z bajki, mój mózg wolał rozważać sprawy mojego przyszłego statusu starszej siostry i tego jak bardzo tata będzie teraz bardziej tego dzieciaka niż mój. I kiedy właściwie zamierzają mi o wszystkim powiedzieć.<br />
<br />
Bo przecież nie zamierzają tego trzymać wiecznie w tajemnicy, prawda...?<br />
<br />
Co najśmieszniejsze, nie byłam wściekła. Nawet odrobinę wkurzona. Było mi raczej przykro, że trzymają wszystko w tajemnicy. Jednocześnie ciągle w głowie miałam tą całą troskę Alisson o moje zachowanie. To na swój sposób było całkiem miłe. I chociażby ze względu na to, nie mogłam się na nikogo gniewać.<br />
<br />
Westchnęłam, przewracając się na lewy bok. Czarne wskazówki zegarka w kształcie mordki psiaka, stojącego na szafce nocnej, wskazywały już na 6:30. Jak na mój stosunek do wstawania około południa, właśnie był środek nocy. Ale to i tak nie zmieniało faktu, że kompletnie nie chciało mi się spać. Stwierdziłam więc, że zamiast wylegiwać się bez sensu w łóżku, mogłabym zająć się czymś pożyteczniejszym. Czymś, co mogłoby pokazać Alisson, że to nie tak, że jej nie lubię, ja po prostu nie jestem śmiała do obcych. No i że warto by mi było w końcu powiedzieć o ich planach, no przecież nie będę się o nie wściekać. Tata miał nowe życie, jakoś udało mi się do tego przyzwyczaić po tych kilkunastu latach. Przecież nie wścieknę się o to, że postanowił zalegalizować swój bądź co bądź długi związek.<br />
<br />
Ziewnęłam przeciągle i podniosłam się do pozycji siedzącej, opierając się plecami o ścianę. Odgarnęłam swoje długie, miedziane fale z twarzy i rozejrzałam się po pokoju.<br />
<br />
Co ja niby miałam zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Książka pod intrygującym tytułem "Natalii 5", którą wczoraj wypakowałam z walizki jakoś mnie nie kusiła. Szary laptop znajdujący się tuż obok niej też jakoś specjalnie mnie nie wzywał. Wczoraj, w związku ze swoim zamknięciem w pokoju i odmową widzenia kogokolwiek, wzięłam się za rozpakowywanie, więc to też odpadło. Pokój lśnił czystością, wobec tego sprzątanie też mogłam skreślić.<br />
<br />
Jedyna czynność, jaka w tym momencie przyszła mi do głowy to zorganizowanie śniadania. Była sobota, nie miałam pojęcia o której zazwyczaj tata i Alisson zrywali się w weekendy, ale wewnętrznie czułam, że jestem im coś winna. Za swoje wczorajsze odcięcie. Podejrzewałam, że oboje mogli pomyśleć, że jestem wredną, niewdzięczną, zbuntowaną idiotką, więc musiałam jakoś to zmienić. A śniadanie wydawało mi się całkiem niezłym pomysłem. Posiłki przecież wzmacniają więzi i w ogóle...<br />
<br />
Uznając, że to całkiem niezły pomysł, powoli zwlekłam się z łóżka.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* </div>
<br />
Po półgodzinie stwierdziłam, że to nie był jednak najmądrzejszy pomysł. Szybko odkryłam, że na dobrą sprawę nie mam z czego zrobić tego śniadania, bowiem w kuchni dosłownie nic jadalnego nie znalazłam. Musiałam się więc wybrać na zakupy. A, że kompletnie nie znałam się na okolicy, zgubiłam się już w momencie, kiedy straciłam dom ojca z oczu.<br />
<br />
Postanowiłam się jednak nie poddawać i uparłam się, że znajdę jakiś sklep. Nawet jeśli od jakichś piętnastu minut krążyłam po okolicy, mijając kolejno jednorodzinne, identyczne domki. Żadnych sklepików, nawet najmniejszych. Tylko te głupie, ceglane domki.<br />
<br />
Słowo daję, nie miałam pojęcia jakim cudem mieszkańcy Homes Chapel trafiali do własnych domów po pijaku. One naprawdę były IDENTYCZNE. Kropka w kropkę, cegła po cegle. Osobiście bałam się jak w gronie tych klonów znajdę dom ojca, ale na razie nie chciałam się tym przejmować. Moim celem był sklep. Jakikolwiek. Chociaż jeden. Najmniejszy...<br />
<br />
Błądziłam jeszcze jakiś kwadrans, zanim zauważyłam niewielką, kremową piekarnię z dużym oknem wystawowym, przez które widać było piętrzące się ciacha i trochę przytulnego wnętrza. Odetchnęłam z ulgą, bowiem nogi od tego człapania zaczęły mnie już boleć. W dodatku poranek był dosyć rześki i na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Cóż, nie wzięłam żadnej bluzy... Więc gdy tylko wizja jakiegoś ciepłego pomieszczenia zakwitła mi w głowie, prawie na skrzydłach wparowałam do środka.<br />
<br />
Tak jak myślałam, panowało tu przyjemne ciepło, zatem mogłam się trochę rozgrzać. I przy okazji dowiedzieć się, że jestem głodna, bowiem gdy tylko poczułam te unoszące się w powietrzu smakowite zapachy świeżego pieczywa, mój brzuch zareagował natychmiastowo. Kobieta około 50-siątki stojąca za ladą uśmiechnęła się beztrosko. Wydała mi się całkiem miła.<br />
<br />
- Ekhm, dzień dobry. - rzuciłam, trochę speszona tym moim "koncertem".<br />
- Dzień dobry. - odpowiedziała, nie tracąc uśmiechu. Mówiła szybko, z angielskim akcentem, czego okropnie nie lubiłam. Musiałam się więc nastawić na wytężanie mózgownicy, żeby móc cokolwiek zrozumieć. - Nie za wcześnie na zakupy? - zapytała niespodziewanie. - Mojej wnuczki o tej porze to i dźwigiem z łóżka nie ściągnie. Nie powinnaś jeszcze spać, robaczku?<br />
- Cóż... - kompletnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. W głowie kompletna pustka, jedna, wielka, czarna dziura. Ale tak było już zawsze, zdążyłam się przyzwyczaić, że elokwencją nie powalam.<br />
- Nigdy przedtem cię tu nie widziałam. Pewnie jesteś od Carla, tak? - spojrzała na mnie z zaciekawieniem, uśmiechając się życzliwie.<br />
<br />
Jak na mój gust, tutejsze informacje zdecydowanie zbyt szybko się rozbiegały. Wiadomo, mała miejscowość, wszyscy o wszystkich wiedzą. Na obecną chwilę mogłam być nawet sensacją. No ale nie przesadzajmy, no...<br />
<br />
- Yyy... tak.<br />
- Wiedziałam. - uśmiechnęła się, jakby bardziej do siebie, być może gratulując sobie spostrzegawczości. - Macie identyczne uśmiechy.<br />
<br />
W odpowiedzi posłałam jej jedynie uśmiech. Trochę męczyła mnie ta rozmowa. Chciałam jak najszybciej kupić bułki i wrócić do domu. Przecież widniała przede mną jeszcze wizja samotnego powrotu do domu, chociaż nie wiedziałam gdzie on tak dokładnie się znajduje.<br />
<br />
- To co byś chciała, robaczku? - kobieta najwidoczniej uznała, że nic więcej ode mnie nie wyciągnie i tylko uśmiechnęła się sympatycznie.<br />
- Poproszę... - zamyśliłam się. No właśnie, co ja właściwie chciałam.?<br />
<br />
Przygryzając dolną wargę spojrzałam na rząd bułek ustawionych wewnątrz specjalnej, szklanej półki, umiejscowionej tuż obok lady. Wybór bardzo szeroki, od pieczywa czosnkowego, przez pełnoziarniste, aż po te najzwyczajniejsze. Zdecydowałam się w końcu na jedną z dynią i cztery zwykłe. Nie wiedziałam przecież jakie bułki preferuje tata czy Alisson. Poczułam się przez to trochę głupio. Przecież jako córka powinnam chyba wiedzieć takie rzeczy...<br />
<br />
- Może jeszcze coś słodkiego? - kobieta zaproponowała jeszcze, wskazując na obszerny zestaw różnego rodzaju drożdżówek. Stwierdziłam jednak, że wybór wśród setek rodzajów bułek mógłby mnie przerosnąć, więc tylko pokręciłam głową.<br />
- Nie, dziękuję. - uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że naturalnie.<br />
- Proszę bardzo. - rzuciła wesoło, podając mi papierową torbę, w którą zapakowała to, co zamówiłam. - 3 funty za wszystko.<br />
Szybko wyciągnęłam z tylnej kieszeni portfel, i podałam kobiecie banknot, który przyjęła z niesłabnącym uśmiechem. Dopiero wtedy mój wzrok padł na plakietkę przy jej fartuchu, z której dowiedziałam się, że kobieta ma na imię Barbara. I nawet mi to pasowało do tego jej sympatycznego podejścia i dziwacznego podejścia do nazywania wszystkich około.<br />
<br />
- Do zobaczenia, robaczku. - pożegnała się, uśmiechając jeszcze szerzej niż poprzednio. Automatycznie odwzajemniłam gest, wycofując się do wyjścia.<br />
- Do widzenia. - rzuciłam, odwracając się przodem do drzwi. Kiedy jednak pomyślałam sobie o ponownym błądzeniu bez celu w poszukiwaniu jakiegoś spożywczego, zatrzymałam się i spojrzałam na kobietę, która z zacięciem wycierała ladę.<br />
<br />
- Em. Przepraszam... - zwróciłam jej uwagę. Trochę mi się zrobiło dziwnie, kiedy spojrzała na mnie z tym swoim uśmiechem, ale przez opuszczenie wzroku jakoś udało mi się to wytrzymać. - Gdzie tu jest najbliższy sklep...? - spytałam, z dziwnie ściśniętym gardłem.<br />
- Praktycznie za rogiem. - usłyszałam. - Jak wyjdziesz, skręcasz w lewo za piekarnię i na pewno zauważysz.<br />
- Dziękuję bardzo. - kiwnęłam głową.<br />
- Nie ma sprawy, robaczku. - uśmiechnęła się w odpowiedzi.<br />
<br />
Gdy tylko wyszłam, od razu uderzyło mnie chłodne powietrze. Ruszyłam więc szybkim krokiem w stronę, którą wskazała mi tamta kobieta. Byłam jednak tak zaaferowana rozglądaniem się wokoło, żeby nie przegapić tego sklepu, że kompletnie nie zauważyłam osoby, która szła z naprzeciwka. Więc gwałtownie na nią wpadłam. I już miałam się kajać przed nieznajomym, kiedy podniosłam swe zielone oczy i ujrzałam Quinn, która uśmiechała się szeroko.<br />
<br />
- Cześć. - powitała mnie tym swoim dziewczyńskim, wysokim głosikiem.<br />
- Hm, hej. - odparłam speszonym tonem. Byłam pewna, że za chwilę zacznie mi wytykać moje wczorajsze upokorzenie, że zacznie mnie wyśmiewać, naigrywać się, wywyższać. Lecz nic takiego się nie stało, co właściwie nieco mnie zdumiało.<br />
- Jak kolano? - spytała jedynie z wyraźną troską w głosie. Nie wyczułam nuty ironii czy drwiny. Żadnych głupich żartów nawiązujących do wczorajszego popołudnia. Tylko jedno troskliwe pytanie, przez które poczułam się poniekąd pewniej.<br />
- Jest, na miejscu. Działa jak należy. - zaprezentowałam poprawne funkcjonowanie mojej dolnej kończyny poprzez zrobienie niewielkiego kroku. Quinn w odpowiedzi uśmiechnęła się promiennie, chociaż generalnie nie wiem czemu.<br />
- Zakupy o tej porze? - skinęła głową na brązową torbę, którą dzierżyłam przed sobą.<br />
- Tak. Miałam zamiar zrobić śniadanie w ramach prze... - spojrzałam na nią niepewnie, urywając w pół słowa. Zapomniałam się. Po prostu puściłam w niepamięć fakt, że stoję na środku chodnika z właściwie obcą mi osobą. Powinnam niepewnie spuścić wzrok i jedynie potakiwać głową, a nie nazbyt się rozgadywać. - Zresztą nieważne. - machnęłam ręką, przez co o mały włos nie wysypałam zakupów. Na szczęście szybko udało mi się uratować sytuację. - A ty? Nie za wcześnie na spacer?<br />
- Chciałabym. - uśmiechnęła się krzywo. - Niestety, szkoła.<br />
<br />
Zmarszczyłam brwi. No tak, przecież miała na sobie granatowy biało-brązowy plecak w kwiatki, idealnie komponujący się z brązową spódniczką z falbankami i białą, obcisłą koszulką.<br />
<br />
Ale co szkoła ma do weekendu...?<br />
<br />
- W sobotę? - zdziwiłam się szczerze, marszcząc poważnie brwi.<br />
- Wymysł wychowawczyni. - Quinn westchnęła ciężko i przewróciła oczami. W pewien sposób nawet mnie to rozbawiło... - Ostatnio trochę się nam uciekło i musimy to nadrobić... - wzruszyła ramionami, a jej wzrok niespodziewanie skupił się na czymś za mną. - Cholera, autobus! - pisnęła głośno, że o mało co nie pękły mi bębenki. Dyskretnie pomasowałam miejsce obok ucha. - Zgadamy się potem, okej? - rzuciła tylko i wyrwała biegiem za zielonym autobusem, który właśnie skręcał w jakąś ulicę. Nie zdążyłam nawet pomyśleć o odpowiedzi, a blondynka już zniknęła mi z oczu.<br />
<br />
I ja ruszyłam w obranym wcześniej kierunku. Uśmiechnęłam się pod nosem, bowiem byłam z siebie cholernie dumna. Udało mi się odbyć trwającą dłużej niż jedną minutę rozmowę z właściwie nieznaną mi osobą, w czasie której ani razu nie popełniłam żadnej gafy. Zachowywałam się jak normalna ludzka osoba. A przynajmniej tak mi się wydawało. Czyżbym może zaczynała otwierać się na ludzi?<br />
<br />
Poczułam się dziwnie lekko z tą myślą. A gdy zauważyłam zielony sklepik na końcu ulicy, ruszyłam ku niemu z nieznaną mi dotąd pewnością. Jakby, fakt, że będę musiała z kimś tam rozmawiał, w ogóle nie miał znaczenia.<br />
<br />
- Miłego dnia! - kiedy podchodziłam do drzwi wejściowych sklepiku, znikąd usłyszałam jakiś chrapliwy głos, a potem nagle drzwi mignęły mi przed nosem. Dosłownie centymetr, a właśnie walczyłabym z krwotokiem i puchnącą twarzą.<br />
<br />
No czy nie widać, że właśnie szłam...?<br />
<br />
- Oh, sorry. - właściciel głosu zwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z roztargnieniem. Zarumieniłam się w odpowiedzi i szybko odwróciłam wzrok. A kiedy już odważyłam się go podnieść, chłopak już zbierał się do odejścia. - Żyjesz, prawda? - spytał niedbale.<br />
<br />
Jedyne, na co było mnie stać to kiwnięcie głową.<br />
<br />
- To dobrze. - nieznajomy rzucił tylko i ruszył biegiem w kierunku, z którego przyszłam. Jedyne co mi się rzuciło w oko to jego brązowe loki i plecak przewieszony przez ramię. Mogłam więc wnioskować, że on spieszył się na ten sam autobus co i Quinn. I jakoś tak poczułam się lepiej z myślą, że miał marne szanse, żeby go złapać.<br />
<br />
Nie to, żeby coś, ale mógł mnie jednak nie trącać...<br />
<br />
Pokręciłam głową, żeby wyrzucić z głowy nieprzyjemny incydent i powoli weszłam do sklepu.<br />
<br />
- Wszystko w porządku? - kobieta za ladą spojrzała na mnie z troską, uważnie lustrując mnie spojrzeniem. Poczułam się dziwnie, więc natychmiast odwróciłam wzrok, uśmiechając się niepewnie.<br />
- Um, tak. - lekko kiwnęłam głową, powoli podchodząc do lady. - Wszystko gra. - zapewniłam.<br />
- Zawsze tu tak wpada na ostatnią chwilę i potem goni za autobusem... - kobieta pokręciła tylko głową i rzuciła nieprzyjemnym spojrzeniem na drzwi. - Przepraszam za niego. - kiedy znów spojrzała na mnie, uśmiechnęła się szeroko.<br />
- Nie ma sprawy. - delikatnie odwzajemniłam gest, nie wiedząc co mogłabym powiedzieć więcej. I jak się zachować, więc tylko zaciskałam pięść na siatce z zakupami.<br />
- Co podać? - usłyszałam po chwili, ku niesamowitej uldze. Tutaj przynajmniej wiedziałam jaka jest moja rola. I unosząc pewnie wzrok, szybko złożyłam zamówienie.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Do domu weszłam w o wiele lepszym nastroju, niż gdy wyszłam. Alisson i tata wciąż spali, a więc mogłam kontynuować tę moją niespodziankę.<br />
<br />
Położyłam torbę z pieczywem na orzechowym blacie ciemnoszarej szafki kuchennej i poczęłam przygotowywać wykwintne śniadanko. Oczywiście w ramach zdolności szesnastoletniej dziewczyny ograniczonej zapasami, w które zdążyłam się zaopatrzyć.<br />
<br />
Całe szczęście nie odziedziczyłam zdolności kucharskich po mamie. Ona potrafiła przypalić wodę, zepsuć nawet najzwyklejsze parówki, bądź upiec ciastko, które zazwyczaj robi się "na zimno". Tak, to się dopiero nazywa talent... Nie byłam rzecz jasna jakimś tam mistrzem patelni, garnka, łyżki, noża czy widelca, jakkolwiek to się nazywa. Ale poradzę sobie z przygotowaniem potrawy, która będzie mniej-więcej jadalna i po zjedzeniu której nikt nie wyląduje na ostrym dyżurze.<br />
<br />
Tak więc na chwilę obecną udało mi się zrobić sporą ilość jajecznicy na pomidorach, usmażyć trochę bekonu, za który mój ojciec oddałby wszystko, zrobić kilka kolorowych kanapek, stawiając bardziej na zestawienia kolorystyczne, niż smakowe i wycisnąć trochę soku z pomarańczy i zaparzyć kawę. To wszystko bez krwi, bez uciętych palców, bez rozległych poparzeń. W dodatku udało mi się z tym wszystkim uwinąć przed wstaniem Alisson i taty. Bowiem gdy zeszli już do kuchni, ja zdążyłam już nawet posprzątać ten mały burdelik, jaki narobiłam przez przygotowania.<br />
<br />
- Łaaaaaał. - Alisson szczerze się zdziwiła, przekraczając próg kuchni. Wydawało się, jakby wstała dosłownie przed chwilą. Jej brązowe włosy były w kompletnym nieładzie, na prawym policzku widniał odcisk poduszki, oczy były półprzymknięte. Zresztą odziana była jedynie w krótki, satynowy szlafrok beżowej barwy, spod którego wystawała brązowa falbanka koszuli nocnej. Skrzywiłam się nieznacznie na ten widok. W tym... czymś spała obok mojego taty. Mógł spokojnie ją obmacywać i.... FUJ! Nawet nie chciałam o tym myśleć. - Chciałam się tylko napić wody, ale skoro tak... zostanę na dłużej. - wielce uradowana usiadła za stołem, na którym wszystko było elegancko ustawione. Siadając po turecku na krześle, posłałam jej uśmiech w odpowiedzi, starając się nie wgapiać w jej brzuch. Ale chociaż silnie się starałam, mój wzrok jakoś automatycznie wędrował w rejony jej brzucha, żeby upewnić się w wiadomej rzeczy. Ale niestety, jak na razie nic nie było widać. Musiałam więc jak najdłużej udawać, że o niczym nie wiem. I było mi z tym jakoś dziwnie.<br />
<br />
- Sama to wszystko zrobiłaś? - Alisson spojrzała na mnie z radosnymi chochlikami w oczach, zabierając z talerza jedną z kanapek. Natychmiastowo utopiła w niej zęby. - Mmmmm, pycha.<br />
- Tak, wstałam dosyć wcześnie i....<br />
- Czuję kawę! - w pół słowa przerwał mi głos taty, dobiegający z korytarza. Po chwili on cały, świeży, pachnący po porannym prysznicu i ubrany już w garnitur, wparował do kuchni. Na widok zastawionego stołu wytrzeszczył tylko oczy.<br />
- Dobra, czarownice... skąd to się wzięło.? - zmrużył te swoje niebieskie narządy wzroku i popatrzył na nas obie podejrzliwie.<br />
<br />
Zaśmiałam się cicho, bo w zasadzie było to zabawne. I chyba pierwszy raz widziałam tatę, który się wydurnia.<br />
<br />
- Nie narzekaj. - Alisson wstała od stołu, zgarniając po drodze jedną z kanapek, kładąc na nią jeszcze pokaźny stos bekonu. - Spróbuj. - wcisnęła mu ową poprawioną kanapkę wprost do ust.<br />
- Tak, mhm... - uśmiechnął się szeroko, przeżuwając jednocześnie potężną część kanapki. - Louise, zdecydowanie nie powinnaś tego wszystkiego robić. - powiedział poważnie, siadając za stołem, idąc w ślady Alisson. Nalał sobie kawy do czerwonego kubka i głęboko zaciągnął się jej zapachem.<br />
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi. Coś źle zrobiłam, naruszyłam jakieś zasady panujące w tym domu?<br />
- W życiu nikt nie przygotował mi takiego śniadania...<br />
- No co ty nie powiesz! - Alisson przerwała mu, patrząc na niego krzywo.<br />
- ... i teraz takie zwykłe śniadanie mi już nie wystarczy. - puścił jej uwagę mimo uszu, przez co zabawnie zmarszczyła nos. - I to wszystko twoja wina. - pogroził mi palcem.<br />
- Nie, spoko. - uśmiechnęłam się i jednocześnie odetchnęłam z ulgą. - Mogę robić śniadania. Powiedzmy, że to będzie jeden z moich domowych obowiązków.<br />
- Uważaj, bo się przyzwyczaję. A jak pojedziesz... - kątem oka spojrzał na Alisson, która właśnie popijała sok pomarańczowy z dużej szklanki i dokończył szeptem - ...trudno mi się będzie przestawić na szybką kawę i kawałek czerstwej bułki w drodze do auta.<br />
- Wszystko słyszałam - mruknęła Alisson spokojnie, stawiając pustą już szklankę na stole. - Grabisz sobie, mój drogi. Poważnie sobie grabisz. - powiedziała to z taką powagą w głosie, że po prostu nie mogłam się nie roześmiać. Ojciec również.<br />
- Dobra, skowronki. - westchnął po chwili, zerkając na swój szwajcarski, cholernie drogi zegarek, który i tak tylko odmierzał upływający czas. No dobra, był też wodoodporny. - ...muszę uciekać. - wstał od stołu, dopijając kawę. Cmoknął Alisson w policzek, przechodząc obok mnie zmierzwił moje i tak nierozczesane włosy, a następnie w otchłani korytarza. - Luluś, masz może jakąś ważną randkę po południu? - jego głowa niespodziewanie wychyliła się zza drzwi. Aż zachłysnęłam się herbatą, którą właśnie popijałam.<br />
<br />
Że jaka randka...?<br />
<br />
- Co? - pisnęłam, patrząc na tatę ze zmarszczonymi brwiami.<br />
- Pytam czysto orientacyjnie. - wyszczerzył się tylko, widząc moje zdezorientowanie. Dziwnie mi się to nie spodobało... - Nie chcę ci się wpychać w plany. - dodał, z wyraźnym podtekstem. Ale czy ja dałam komukolwiek do zrozumienia, że potrafię się z kimś umawiać...? Zanim jednak zdążyłam jakoś się obronić, tata pociągnął swój wywód dalej. - Pomyślałem, że może dobrze by ci było pokazać trasę do szkoły, żebyś mi się gdzieś po drodze nie zgubiła.<br />
- Dobry pomysł. - kiwnęłam głową, starając się nawet uśmiechnąć. O takich rzeczach mogłam nawet rozmawiać.<br />
- To do popołudnia - tata odwzajemnił gest, po czym całkiem zniknął mi z oczu. Po chwili rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Przez okno widziałam jak wchodzi do garażu, a po chwili wyjeżdża z niego tym swoim srebrnym volvo.<br />
<br />
Sięgnęłam po jedyną kanapkę, jaka została i w głębokim zamyśleniu zaczęłam ją spożywać. To przed chwilą było takie zabawne, takie sympatyczne, takie rodzinne i takie... dziwne. Przekomarzania przy śniadaniu, pożegnania, życzenie sobie miłego dnia było dla mnie czymś nowym. W domu nie było chyba jeszcze dnia, bym z mamą zjadła wspólne śniadanie. Jak wspomniałam, była śpiochem. Wstawała w momencie, gdy ja już dawno dreptałam na przystanek autobusowy. Także rano w ogóle się nie widziałyśmy. Te wszystkie sceny, które się przed chwilą rozegrały były dla mnie kompletną nowością. I czułam się z tego powodu potwornie głupio, bo... bo cóż, chciałam tak zawsze.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;">***</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #073763;"><b>PS: Osobo, Która Na Pewno Wiesz, Że O Tobie Mówię, czy wywiązałam się z zadania i mogę przestać już tak słodzić...? :)</b></span></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com33tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-28308992159878970262014-03-17T19:35:00.002+01:002014-03-17T19:38:41.991+01:00Dwa.<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">Harry mnie wkurzył. Tyle z mojej strony. A z wkurzeniem na Stylesa pisać nie potrafię. Na szczęście są jeszcze stare, dobre filmiki z xfactorowych czasów, które zawsze poprawią mi humor :). To właśnie dzięki nim jest dwójeczka :). Możecie dziękować twórcom X Factora :).</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">***</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Obudziłam się skołowana. Słońce raziło mnie w oczy z kompletnie innej strony, niż zazwyczaj, pościel pachniała czereśniami, a nie lawendą, jak się przyzwyczaiłam, natomiast moja głowa przekonała się boleśnie, że nagle ściana się przesunęła...<br />
<br />
Ktoś mnie wyniósł z łóżkiem do innego mieszkania, czy jak...?<br />
<br />
Zdezorientowana otworzyłam oczy i siadając, rozejrzałam się po pokoju.<br />
<br />
Zielona tapeta z żółtymi wypustkami w przedziwnych kształtach. Ogromne okno, naprzeciw łóżka, zasłonięte ciemnozielonymi firankami, sięgającymi do ziemi. Zaraz pod nim bordowo-brązowe biurko, na którym znajdowała się żółta lampka i kubeczek z różnego rodzaju długopisami i ołówkami. Przed nim również żółte, obrotowe krzesło. Po lewej od biurka w granatowej doniczce stał ogromny, liściasty kwiatek. Troszeczkę dalej kredens podobnej barwy co biurko, na którym odpowiednio od góry stał rząd encyklopedii i słowników, niewypełnione ramki na zdjęcia i jakieś porcelanowe figurki, różnego rodzaju kolorowe książki, pluszaki otaczające czarną mini wieżę. Ścianę naprzeciwko łóżka niemalże w całości zajmowała szafa, w adekwatnej do wystroju barwie, ze srebrnymi ozdobnikami. Tuż obok niej, na ścianie prostopadłej, wisiało lustro z czarną ramą. Ostatnią wolną ścianę zagospodarowała bordowo-brązowa ława, pod którą leżał czarny pokrowiec na gitarę, i dwa granatowe fotele, z czarnymi guzikami na oparciach. Całości dopełniał granatowy, puchaty dywan, rozłożony na ciemnobrązowej podłodze.<br />
<br />
Zaraz, zaraz... Gdzie moje czerwone ściany i mahoniowe meble, wciąż pokryte kurzem? Gdzie porozwalane ubrania, książki na podłodze? Brudne naczynia i kulki z papieru na biurku? I przede wszystkim: moje plakaty rockowych zespołów?<br />
<br />
W pierwszym momencie spanikowałam konkretnie, zupełnie nie ogarniając rzeczywistości. Natychmiastowo zaczęłam oklepywać powierzchnię łóżka na którym siedziałam, próbując wymacać telefon. A kiedy znalazłam go dopiero w kieszeni dżinsów, w których wciąż tkwiłam i zorientowałam się, że jest wyłączony, dotarło do mnie, że jestem w Anglii, u ojca. I że matka absolutnie mnie zabije, że wczoraj do niej nie zadzwoniłam.<br />
<br />
Cholera...<br />
<br />
Panicznie powciskałam wszystkie możliwe guziki, aż w końcu ekranik komórki rozbłysł jakąś zielonkawą tapetą. Nie czekałam nawet na wiadomość operatora, która uświadomi mnie ile połączeń temu mama już miała mordercze zamiary. Po prostu weszłam w kontakty, wybierając numer rodzicielki drżącymi rękami. Nawet mnie nie zdziwiło, że odebrała zaledwie po jednym sygnale...<br />
<br />
- No nareszcie! - pisnęła tak głośno, że aż musiałam na moment odstawić telefon od ucha. Jak babcię kocham, przez własną matkę stracę słuch... - Już myślałam, że cię jacyś terroryści porwali! Zawału prawie dostałam! Czy ty myślisz...<br />
- Przepraszam, zapomniałam włączyć telefon. - wbiłam jej się w słowo, wychodząc z założenia, że jak nie teraz, to nigdy nie uda mi się wypowiedzieć chociażby pół zdania. Kto jak kto, ale mama potrafiła ciągnąć jeden temat w nieskończoność. - A byłam tak zmęczona, że usnęłam. - wytłumaczyłam się szybko, zanim zdążyła powrócić do swojego monologu.<br />
<br />
W samą porę...<br />
<br />
- Ciebie to tylko... - westchnęła, a ja prawie widziałam jak kręci głową z politowaniem. - Wylądowałaś szczęśliwie, nic ci nie jest, ojciec cię odebrał? - niespodziewanie zaczęła zasypywać mnie pytaniami.<br />
- Taaaaak. - jęknęłam. - Nie spałam na dworcu. - pozwoliłam sobie na żart, uśmiechając się mimowolnie. Po głośnym westchnięciu mamy uznałam, że właśnie przewróciła oczami.<br />
- Dom się nie sypie, nie ma szczurów, karaluchy nie łażą po ścianach? - wyrzuciła, praktycznie na jednym wydechu. Więc nie ma się co dziwić, że na koniec głośno zaczerpnęła powietrza.<br />
<br />
No jeszcze mi się udusi w rozmowie...<br />
<br />
- Nie. - mruknęłam krótko. Przez wszystkie lata życia z własną mamą nauczyłam się, że lepiej nie wdawać się z nią w zbędne dyskusje. Ona i tak gada za nas dwoje...<br />
- A... - zaczęła, a ja już oczami wyobraźni widziałam setkę rzeczy, którymi mnie zasypuje. I naprawdę nie miałam ochoty tego słuchać.<br />
- Nic mi nie jest, żyję. - urwałam jej dalsze wymienianki.<br />
- Masz dobre warunki? - spytała tylko.<br />
- Idealne. - mimowolnie kiwnęłam głową. I przez późniejsze kilka sekund mogłam się wsłuchiwać w proces myśleniowy mojej rodzicielki. To zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego...<br />
- A... ona? - wypaliła w końcu. Nie musiała precyzować, doskonale wiedziałam, że chodziło jej o nową wybrankę taty.<br />
- Jest... - zawahałam się, zupełnie nie mając pomysłu co mogłabym powiedzieć. Po jednej rozmowie nie wiedziałam zbyt dużo, a nie mogłam też jej zbytnio wychwalać. Mama by się jeszcze obraziła, czy coś... - Ładna? - wydusiłam ostatecznie, a w odpowiedzi usłyszałam jak mama wypuszcza powietrze przez zaciśnięte zęby.<br />
<br />
Głupia ja...<br />
<br />
Zanim jednak zdążyłam jakoś naprawić sprawę czymś w stylu 'jak ładna to i głupia pewnie', donośny odgłos mojego brzucha rozdźwięczał po pokoju. I chociaż nikogo ze mną nie było, poczułam jak pokrywam się wstydliwym rumieńcem.<br />
<br />
- Jezus Maria, nawet ja to słyszałam. - na moje nieszczęście i mama wyłapała ten okropny dźwięk. Aż przymknęłam oczy, czekając co znowu za poematy o tym wymyśli. - Głodzą cię tam, tak? Zamknęli w pokoju o chlebie i wodzie?<br />
- Nie, po prostu spałam i nie miałam jak zjeść. - wyjaśniłam rzeczowo. - Nie histeryzuj, dobrze?<br />
- Łatwo ci mówić, ja...<br />
- Mamo, proszę cię. - wpadłam jej w słowo. - Uspokój się, okej? - poprosiłam. I już miałam wysnuć całą feerię wytłumaczeń, mój brzuch odezwa się ponownie. Wydawało mi się, że nawet głośniej niż poprzednio. - Ja chyba pójdę jednak coś zjeść... - stwierdziłam ostatecznie, powoli schodząc już z łóżka.<br />
- Gdyby coś się działo... - urwała, zostawiając odpowiednie pole dla mojej wyobraźni.<br />
- Zadzwonię wieczorem. - rzuciłam, mając nadzieję, że to jakoś przyspieszy cały proces pożegnania. Tak jakby to było takie łatwe z moją mamusią...<br />
- No ja myślę. - żachnęła się. - Jeśli nie, powiadomię policję.<br />
- Tak, tak. - mruknęłam nieobecnie. - Miłego dnia, mamo.<br />
- Uważaj na siebie. - poinstruowała mnie i sama z siebie rozłączyła.<br />
<br />
Odłożyłam telefon z poczuciem spełnionego obowiązku. Brzuch znowu donośnie się odezwał, ale i tak go zignorowałam. Mimo wszystko czułam się wymięta i to z tym postanowiłam sobie poradzić w pierwszej kolejności. Ziewnęłam i przetarłam twarz, wzrokiem szukając drzwi do tej mojej własnej łazienki. Bo tata chyba coś o tym wczoraj wspominał, nie...?<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Do kuchni trafiłam po jakiejś półgodzinie błądzenia po tym bądź co bądź ogromnym domu. Kompletnie nie wiedziałam co gdzie jest, a wczoraj w ogóle nie pomyślałam o tym, że rozmieszczenie pokoi w tym domu może mi się przydać, żeby chociaż nie umrzeć z głodu w drodze do kuchni. Na całe szczęście nie umarłam. Chociaż kiedy już weszłam nieśmiało wgłąb pomieszczenia, brzuch bezzwłocznie i cholernie głośno dał o sobie znać, powodując, że naprawdę miałam ochotę umrzeć. Zwłaszcza, że Alisson krzątająca się przy kuchence, odwróciła się do mnie i uśmiechnęła szeroko.<br />
<br />
No ale co ja poradzę, że to co pichciła, pachniało tak smakowicie...?<br />
<br />
Mimo wszystko poczułam się jednak zawstydzona, o czym z pewnością świadczyły moje piekące od gorąca poliki. W razie czego spuściłam jeszcze wzrok, żeby nie musieć patrzeć na jej rozbawioną minę. Naprawdę, ostatnie czego było mi trzeba to wyśmiewanie z jej strony.<br />
<br />
- Cześć śpiochu. - usłyszałam tymczasem. Aż się zdziwiłam jak miło i naturalnie w tej sytuacji zabrzmiał głos Alisson. Nawet przez moment nie poczułam się wyśmiana, czy coś. Ona po prostu się ze mną przywitała. Po prostu. Natychmiast zrobiło mi się tak jakoś miło i z rozpędu udało mi się podnieść wzrok, a nawet i blado uśmiechnąć. Niestety, gula w gardle skutecznie blokowała resztę moich odruchów. - Strasznie szybko wczoraj padłaś. - Alisson postanowiła nie przejmować się moją reakcją. I słusznie, przecież nie chciałam jej obrażać, ani nic. A w ramach podziękowania nawet uśmiechnęłam się szerzej. - Nie zdążyłam nawet zapytać czy chcesz coś na deser po kolacji...<br />
- Em... Podróże męczą. - mruknęłam wymijająco. Bo co innego miałam powiedzieć? Dziwnym trafem moja zdolność logicznego myślenia wyparowywała przy obcych.<br />
- Racja. - na szczęście Alisson usatysfakcjonowała ta odpowiedź, bowiem nawet się uśmiechnęła. - Jeśli chcesz coś do jedzenia, musisz trochę pobuszować po lodówce. - zaproponowała nienachalnie, przez co prawie nie miałam wyrzutów sumienia za mój poprzedni głodowy koncert. Chyba zaczynałam ją naprawdę lubić... Ale mimo wszystko jakoś dziwnie byłoby mi grzebać w czyjejś lodówce, więc nawet mimo głodu nadal stałam na środku kuchni jak ten ostatni debil, z poddenerwowania bawiąc się palcami. - Może akurat coś znajdziesz, bo niestety wczoraj Carl pochłonął pół garnka chińszczyzny. - zachęciła mnie jeszcze, tym razem odwracając się już do parującego garnka i zawzięcie w nim coś pomieszała. - Niby trzyma dietę, a na chwilę spuścić go z oka i całą kuchnię by pożarł... - pokręciła głową, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.<br />
<br />
Dieta według mojego ojca...<br />
<br />
Przez moment przypatrywałam się zgrabnej sylwetce Alisson, która to tak uwijała się przy garnkach. Głupio mi było stać tu tak bezczynnie, ale jednocześnie chyba bałam się cokolwiek powiedzieć. Nie to, żeby Alisson była straszna. Wręcz przeciwnie, wyraźnie widziałam jak się stara. I jednocześnie jest przy tym całkiem naturalna, nienachalna, nie manifestowała się z tym, że to ona jest teraz narzeczoną taty, nie kazała mi mówić do siebie per "mamo". Nie czułam do niej pretensji czy niechęci tylko dlatego, że ojciec się z nią związał. Widziałam między nimi jakąś chemię, więc byłam spokojna.<br />
<br />
Ale onieśmielała mnie. Krępowała mnie jak każda osoba, którą znam od niedawna. Po prostu źle się czuję w obecności nieznajomych. Żeby się oswoić potrzebuję trochę czasu. No i oczywiście rozmawiając się, czułam się, jakbym zdradzała mamę. Wszak Alisson zajęła jej miejsce. To tak, jakby bratać się z wrogiem...<br />
<br />
I chociaż na początku może gdzieś tam nawet chciałam ją znienawidzić, wcale nie mogłam. Nawet jeśli była piękna, niegłupia i u boku taty. Jak w każdym dziecku, którego rodzice się rozwiedli tliła się we mnie kompletnie irracjonalna nadzieja, że jeszcze kiedyś się zejdą. Widok tej kobiety całkowicie ją ugasił. Ale nie mogłam przecież mieć jej za złe, że była tak uroczą osobą, że tata się w niej zakochał. Był szczęśliwy, zmieniał się na dobre dzięki niej. Miałam jej za to dokuczać? Nawet nie wiedziałabym jak...<br />
<br />
- Może... Pomóc...? - mój dziwnie wychrypiały głos rozległ się w końcu po kuchni. Skrzywiłam się, słysząc jego piskliwość, a Alisson aż odwróciła się zdziwiona. Ale się uśmiechnęła. Przyjaźnie.<br />
- Jeśli byłabyś tak miła. - skinęła głową. Niewiele myśląc podeszłam kilka kroków w jej kierunku i niepewnie stanęłam po jej lewej. Zapach jej perfum chyba mnie nawet otumanił.<br />
<br />
Cholera, nawet pachniała niesamowicie. Czy ona ma jakieś wady...?<br />
<br />
- Potrafisz kroić warzywa bez obcinania palców? - zapytała, jednocześnie wręczając mi całkiem niewielki nóż. Który prawie mi upadł, bo niezbyt stanowczo po niego sięgnęłam. - Wiesz, nie pytałabym, gdybym nie widziała co twój tata potrafi zwojować w kuchni... - sprostowała natychmiast, więc nawet nie poczułam się urażona. A nawet cicho się zaśmiałam, bo rzeczywiście pierdołowatość odziedziczyłam tylko i wyłącznie po tatusiu. - Cud, że jeszcze cały chodzi. - Alisson uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową, po czym sprawnie podała mi dwie ogromne papryki. - W kostki, jeśli możesz. - poinstruowała mnie, a ja bez słowa wzięłam się za wydrążanie gniazda ze środka. Bo może i nie byłam specem w gotowaniu, ale moja mama była jeszcze gorsza, więc to na mnie spoczywał obowiązek gotowania. Wiedziałam już co i jak, głównie przez idiotyczne błędy, które wcześniej popełniałam.<br />
<br />
- Wyjątkowo dzisiaj ładnie, prawda? - usłyszałam niespodziewanie, kiedy dostając granatową deskę, przymierzałam się już do pierwszego ciachnięcia. Prawie podskoczyłam ze strachu, ale nie chcąc tego pokazać, szybko spuściłam głowę, chowając się za kotarą z na pół związanych włosów. Kątem oka zerknęłam też za okno, by dokładnie upewnić się, że chodzi jej o pogodę. I chyba chodziło, bo widok osłonecznionego ogrodu praktycznie zapierał dech w piersi.<br />
- Słonecznie... - stwierdziłam, skupiając się na papryce. Z moim sprytem nigdy nie mogłam być pewna kiedy nóż postanowi sobie mnie zaatakować. Na szczęście pierwsze ciachnięcie nie było dla mnie zgubne. Więc niezrażona, kontynuowałam szczęśliwą passę, krojąc paprykę na paski.<br />
- Może jak na Polskę to nic takiego, ale w Anglii każdy niedeszczowy dzień jest świętem. Wkrótce się o tym przekonasz. - Alisson zaznaczyła wesoło. - Mam nadzieję, że wietrzny deszcz ci nie przeszkadza, co?<br />
- Nie, nie... - pokręciłam głową, uparcie skupiając się na krojeniu, by nie musieć na nią patrzeć. Mimo wszystko w jej obecności czułam się dziwnie i nawet fascynująca rozmowa o pogodzie zmienić tego nie mogła.<br />
- Zapowiadali słońce do końca tygodnia. - niezrażona, kontynuowała swój dźwięczny wywód, co raz mieszając coś w srebrnym garnku. - Mam nadzieję, że się sprawdzi, bo Carl ma urodziny za tydzień. - oznajmiła niespodziewanie. I chociaż na początku kompletnie nie wiedziałam o kim ona do mnie rozmawia, tak po chwili świetliście do mnie dotarło, że mój własny, rodzony ojciec ma na imię nie inaczej jak właśnie Carl.<br />
- Oh... No tak. - mruknęłam nieobecnie, chociaż w środku aż mnie skręcało.<br />
<br />
Nie ma co ukrywać, zapomniałam o urodzinach własnego ojca. Nie miałam prezentu, ba, nawet pomysłu, co mogłabym mu dać. Zazwyczaj wystarczały życzenia telefoniczne, jakaś typowa formułka, byleby pamięć pozostała. A teraz...?<br />
<br />
Kurczę, jakbym nie miała dosyć problemów na głowie.<br />
<br />
- Pewnie zaprosi paru znajomych z pracy, kilkoro sąsiadów... - Alisson zamyśliła się na moment, po czym uśmiechnęła się do własnych przemyśleń. Trochę mnie to zaniepokoiło, zwłaszcza, że wbiła we mnie swój czujny wzrok. - Będziesz miała idealną okazję, żeby poznać ich dzieci. U Bowserów jest chyba nawet dziewczyna w twoim wieku. Syn Anne też chyba gdzieś z tych lat. Powiem ci, że całkiem przystojny chłopak. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo, a ja tylko spuściłam wzrok, rumieniąc się nieludzko.<br />
<br />
Przystojny chłopak i ja. Tak, jasne.<br />
<br />
- Ale pomożesz mi z tym całym przyjęciem, prawda? - widząc moje zażenowanie, natychmiast zmieniła temat. Miałam ochotę ją za to wycałować nawet i po stopach. - Nie to, żebym się tobą wysługiwała, po prostu...<br />
- Pomogę. - kiwnęłam głową, kiedy zauważyłam jak Alisson zaplątała się we własnych tłumaczeniach. Doskonale wiedziałam co to znaczy. Na pewno nic przyjemnego. Alisson uśmiechnęła się promiennie w odpowiedzi, całą swoją uwagę poświęcając już intensywnemu mieszaniu cudownie pachnących składników w garnku. Akurat w momencie, kiedy ja skończyłam kroić ostatnią paprykę...<br />
- Em. Jest coś jeszcze...? - zapytałam niepewnie, bojąc się spojrzeć na kobietę i ciężko oparłam się dłońmi o krawędzie blatu.<br />
- Została cebula, ale to strasznie męczące. - stwierdziła, zabierając deskę z górą pokrojonej papryki sprzed mojego nosa i wrzucając wszystko na patelnię. - Z tym to sobie sama poradzę.<br />
- Nie, mogę... - z całego serca próbowałam ją przekonać, że cebula to nic takiego, ale z moim cichym miałczeniem niewiele mogłam wskórać. Głos Alisson był tysiąc razy bardziej stanowczy i donośny.<br />
- Nawet nie ma mowy. - prychnęła, praktycznie siłą odsuwając mnie od blatu. - Potem by mnie Carl wyklął, że cię zmuszam do płaczu. Jeśli chcesz możesz iść popoznawać okolicę. - Alisson uśmiechnęła się do mnie zachęcająco, kiwając głową na okno. - Tylko nie za daleko, wiesz... Po obiedzie mogę się z tobą przejść na mały spacer. - zaproponowała przyjaźnie.<br />
- Dzięki... - kiwnęłam głową na odczepnego. No jak mnie tu nie chciała, to ja się narzucać nie zamierzałam... - To ja... Ten. - kiwnęłam dłonią za siebie, powoli wycofując się do wyjścia.<br />
- Zawołam cię na obiad. - rzuciła. - Nie odchodź za daleko. - powtórzyła jeszcze, kiedy z dziwnym uczuciem opuszczałam już kuchnię.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Jakoś niespecjalnie spieszyło mi się do wychodzenia z domu, ale jakby nie patrzeć nie miałam innego wyjścia. Najwidoczniej czułam się zobowiązania do wypełnienia życzenia Alisson odnośnie mojego spaceru, nawet jeśli miałam większą ochotę na pójście na górę i zamknięcie się w pokoju z jakąś książką. No bo co ciekawego miałam do roboty w ogrodzie...?<br />
<br />
Mimowolnie rozejrzałam się na boki, ogarniając wzrokiem obsypany słonecznymi promieniami równiuśki trawnik. Nic więcej. Trawnik, kilka drzew, parę krzaków różanych, jakiś składzik w samym kącie posesji...<br />
<br />
Takie tło byłoby dobre do zabawy gdy miałam pięć lat i nieograniczoną wyobraźnię. Ale teraz? Nawet poopalać się nie mogłam, bo albo szlachetne Słońce by mnie zignorowało, albo poważnie podpiekło na raka. Nic do roboty, kompletnie nic...<br />
<br />
Westchnęłam cichutko i wpakowałam dłonie w kieszenie o dwa rozmiary za dużych dżinsów. Z braku laku zaczęłam szurać noga za nogą wzdłuż ogrodzenia, aż coś niespodziewanie spadło mi na głowę i przez moment zamroczyło. Ale dzielnie utrzymywałam się na nogach.<br />
<br />
- O Jezu... - rzuciłam zupełnie automatycznie, bowiem nic mnie nie zabolało. Sam fakt, że coś uderzyło wzbudził taką reakcję.<br />
<br />
Zerknęłam na przedmiot, który wylądował tuż obok mojej lewej stopy obutej w czarnego trampka. Piłka do siatkówki. Przyleciała z lewej strony, zza wysokiego, drewnianego płotu, oddzielającego posesję ojca od jego sąsiadów.<br />
<br />
- Przepraszam! - usłyszałam piskliwy głosik dobiegający stamtąd. Po chwili nad krańcem ogrodzenia pojawiła się blond głowa z dużymi, zielonymi oczami podkreślonymi makijażem. A była mniej-więcej w moim wieku... - Trafiło? - spytała z troską, wbijając we mnie uważne spojrzenie. W sekundę moje policzki rozświetliła promienista czerwień. Opuszczając z zażenowania głowę, byłam nawet gotowa zignorować dziewczynę, gdyby nie to, że czułam na sobie jej wzrok. Palący. Praktycznie poczułam się w obowiązku, żeby coś odpowiedzieć. Szkoda tylko, że zamiast krtani miałam jakąś kleistą papkę, która nie nadawała się zupełnie do niczego.<br />
<br />
- Piłka...? - chrząknęłam w końcu, dla odwagi zakładając jeden z rozwichrzonych rudych kosmyków za ucho. - Tylko trochę. - wzruszyłam ramionami, patrząc na dziewczynę niepewnie. Ona tymczasem ledwo powstrzymała wybuch śmiechu. I zdecydowanie nie poczułam się z tym fajnie.<br />
- Zagrasz z nami? - spytała niespodziewanie.<br />
- Ja...? - zdziwiłam się szczerze, mimowolnie wskazując dłonią na siebie.<br />
<br />
Serio mówiła, czy żartowała...?<br />
<br />
- A widzisz tu kogoś innego? - blondynka zaśmiała się z lekka. - Chodź, nie gryziemy. Chociaż w zasadzie za nich odpowiadać nie mogę... - zamyśliła się na moment, po czym skrzywiła się jakby z bólu. - Ał, debilu, jak cię walnę... - syknęła do nieokreślonej osoby zza siebie i zanim mrugnęłam, już zdążyła odwrócić się do mnie z promiennym uśmiechem, ukazując rząd śnieżnobiałych, równiutkich ząbków.<br />
<br />
Asertywność też niestety nie była do końca moją dobrą stroną w relacjach z nieznajomymi, więc ani się obejrzałam, a już zeskakiwałam z płotu na tamtą stronę. I wcale się nie zdziwiłam, że 'ta strona' wygląda prawie identycznie jak tamta. Podwórko było kropka w kropkę takie samo, nie licząc niewielkiego boiska do siatki na samym środku posesji.<br />
<br />
- Jestem Quinn. - blondynka niespodziewanie pojawiła się przede mną i wyciągnęła ku mnie swoją szczuplutką, drobniutką dłoń.<br />
<br />
Generalnie rzecz ujmując, cała była właśnie taka filigranowa. Nie liczyła więcej niż metr sześćdziesiąt, ani nie ważyła więcej niż 45 kilo. Niewysoka, smukła, dosyć dziewczyńska. Ubrana w krótką, sportową bluzkę, odsłaniającą płaski brzuch oraz dżinsowe szorty podkreślające zgrabność nóg. Stojąc przed nią poczułam się jak słonica w ciąży. W dodatku niemodnie ubrana, biorąc pod uwagę sprane dżinsy, szeroką koszulkę i jeden wielki kołtun na głowie.<br />
<br />
- Queen? - zdziwiłam się, chociaż właściwie nie wiem dlaczego. Imię idealnie pasowało do tej emanującej pewnością siebie blondynki. Bo nawet jeśli była niższa to i tak czułam się jakby patrzyła na mnie z góry.<br />
- Nie, nie królowa. - zaśmiała się perliście - Mała różnica w pisowni. A ty pewnie jesteś tą córką pana Sandersa?<br />
- Em... Tak... Louise. - wybąkałam, przypominając sobie, że dziewczyna cały czas ma wyciągniętą ku mnie dłoń. Natychmiast ją uściskałam i uśmiechnęłam się z przestrachem.<br />
- Mama mi mówiła, że bawiłyśmy się razem w jednej piaskownicy jak tu jeszcze mieszkałaś. - stwierdziła przyjaźnie.<br />
- Cóż... bardzo możliwe.<br />
<br />
Fakt, że być może kiedyś już z nią "rozmawiałam" (o ile trzylatki mogą się jakoś dogadać) nieco mnie ośmielił. Nie była taką znowu nieznajomą. Dzięki temu stać mnie było nawet na niewielki uśmiech.<br />
<br />
- To Eithan i Chord. - blondynka niespodziewanie odsunęła się i odpowiednio wskazała na chłopaków stojących obok siatki. - Mój głupi brat i jego jeszcze głupszy kolega.<br />
- Zabawne, naprawdę bardzo zabawne... - zironizował natychmiastowo wysoki blondyn, na którego Quinn wskazała najpierw. Mieli identyczne oczy, wywnioskowałam zatem, że to on jest tym "głupim bratem".<br />
- Grasz? - spytał drugi, uśmiechając się szeroko. A mi w sekundę każdy możliwy organ odpowiadający za myślenie, zupełnie się wyłączył.<br />
<br />
Chłopak był wysoki, umięśniony tu i tam. Miał wyjątkowo interesujące czarne, dłuższe włosy, które połyskiwały w słońcu i czekoladowe, przepełnione radością oczy. Jeśli dodać do tego szeroki uśmiech, absolutnie odpływałam. Przecież to wszystko idealnie pokrywało się z tym, co zazwyczaj powtarzałam mamie, mówiąc o "idealnym" chłopaku.<br />
<br />
Po prostu nogi zrobiły mi się nagle jak z waty. Całe szczęście stałam blisko płotu i w porę zdążyłam się o niego oprzeć. W przeciwnym razie już bym leżała.<br />
<br />
- Nie.. tak tylko, na wf-ie. - mruknęłam, ledwo dosłyszalnie, nerwowo poprawiając włosy.<br />
<br />
Boże, jak ja wyglądałam...<br />
<br />
- To tak jak i ja. A i tak ich sama rozwalam 15 do 5... - Quinn posłała chłopakom tryumfujący uśmiech.<br />
- W siatkówkę? - zdziwiłam się.<br />
<br />
Jakim cudem można w pojedynkę grać z kimś w siatkę? Może i ja się nie znam, ale we trzy osoby trudno jest rozgrywać jakikolwiek mecz...<br />
<br />
- Nie, czemu.? - Quinn popatrzyła na mnie zdziwiona. - Gramy w badmintona.<br />
- Piłką do siatkówki? - spytałam piskliwie. Męska część zebranych wybuchnęła głośnym śmiechem. Poczułam się cholernie niepewnie i na policzki napłynęły mi rumieńce. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że wszyscy dzierżą w dłoniach rakietki. - No... spadła... Za płot... Uderzyła mnie w głowę... - próbowałam się tłumaczyć.<br />
- Nie, to tylko Chord wkurzył się, gdy stracili jeden punkt. I rzucił pierwszą rzeczą, która wpadła mu w ręce... - blondynka pospieszyła z wyjaśnieniami.<br />
- Za co przepraszam. - brunet rzucił naprędce, posyłając mi śnieżnobiały uśmiech. Ukłonił się też jakby w moją stronę. No, tak jak na tych starych, kostiumowych filmach, które z lubością ogląda moja mama.<br />
- Nie... spoko. Żyję. - mimowolnie odwróciłam wzrok, wbijając go w pierwsze lepsze drzewo na horyzoncie. Próbowałam też odwzajemnić gest, ale zapewne wyszedł z tego jakiś niewyraźny grymas. Niestety, trudno mi było powalić kogoś elokwencją, zachowaniem czy nawet gestem. Zazwyczaj moje postępowanie w takich sytuacjach sprowadzało się jedynie do wywierania na innych wrażenia o moim kompletnym kretynizmie.<br />
- To jak, dołączysz? - - Eithan ewidentnie się zirytował. Odniosłam nieodparte wrażenie, że właśnie na mnie. Jednak trudno było mi orzec za co. Że im przerwałam? Że odciągałam uwagę od gry? Przecież nic takiego wielkiego nie zrobiłam...<br />
- Nie wiem czy... Em. - urwałam, właściwie sama nie wiedząc co chcę powiedzieć.<br />
- Nie daj się prosić.. Z twoją pomocą będę mogła ograć ich do zera. - Quinn w przeciwieństwie do brata mówiła łagodnie, bez zbędnej wrogości. Jej prośba zabrzmiała dosyć miło, a wiadomo jak to ze mną jest...<br />
- To już raczej niemożliwe. Ale niech będzie. - Trochę się rozluźniłam. Stać mnie było nawet na niewielki uśmiech, który pogłębił się znacznie, gdy musiałam podejść do Chorda, by wziąć od niego rakietkę. Na miękkich nogach ominęłam słupek siatki i stanęłam obok Quinn.<br />
- Przygotujcie się na klęskę... - blondynka rzuciła złowieszczo w ich kierunku i rzuciła im wymowne spojrzenie.<br />
<br />
Ta to dopiero miała parcie na wygraną...<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Było mi tak strasznie dziwnie siedzieć przy jednym stole z tatą i Alisson, i słuchać o tym jak wesoło rozmawiają na jakiś kompletnie obcy mi temat. Właściwie głupio mi było nawet patrzeć na którekolwiek, więc spokojnie siedziałam na swoim miejscu i grzebałam widelcem w potrawce, którą Alisson tak pieczołowicie wcześniej przygotowywała.<br />
<br />
- Zapoznałaś się już z córką Bowserów? - ojciec po pięciominutowym streszczeniu dnia w pracy zwrócił w końcu na mnie swoją uwagę. Ponoć to była taka ich mała tradycja, żeby przy obiadokolacji opowiadać o swoim dniu.<br />
- Hm, tak. Dogadałyśmy się. - mruknęłam wymijająco, biorąc w końcu niewielki kęs potrawki. Z trudem przeszedł mi przez gardło.<br />
<br />
Nie, żeby mi nie smakowało. Wręcz przeciwnie, Allison gotowała nawet lepiej niż mama. Jej bliżej niezidentyfikowana potrawa była idealnie delikatna i rozpływająca się w ustach. Nie trzeba było pół godziny kroić jednego kawałka, jak to ostatnio musiałam się męczyć z większością specjałów mamy. Po prostu nie miałam apetytu.<br />
<br />
- Grałyśmy trochę... - rzuciłam jeszcze, bowiem tata nadal wpatrywał się we mnie oczekująco.<br />
<br />
Na samo wspomnienie złapałam się za kolano.<br />
<br />
Jak ostatnia sierota wywaliłam się, próbując odbić lotkę. Mówiłam, że nigdy nie byłam dobra w sportach, ale to przewyższało wszystkie upokorzenia, jakie kiedykolwiek sobie zaserwowałam. Na równej powierzchni, potykając się o własne stopy rozbiłam sobie kolano do tego stopnia, że nie mogłam zatamować krwi przez kolejne pół godziny. Na dodatek nie mogłam powstrzymać płaczu, bowiem tak nieprzyjemnie bolało...<br />
<br />
Nie dość, że zaprezentowałam się jako kompetentna niezdara, to jeszcze wszystko wydarzyło się na oczach chłopaka, który niejako mi się spodobał. Nic więc dziwnego, że odebrało mi apetyt.<br />
<br />
- Miła dziewczyna, prawda? - tata wprawdzie posłał Alisson porozumiewawcze spojrzenie, ale ta wyraźnie je zignorowała i uśmiechnęła się do mnie szeroko.<br />
- Tak, tak. - bąknęłam pod nosem, wracając spojrzeniem w talerz przede mną. To było o wiele łatwiejsze niż patrzenie im w twarze.<br />
- To jak, masz ochotę na ten spacer poobiedni? - Alisson była jednak niezrażona. - Pokażę ci okolicę, poopowiadam kto gdzie mieszka.<br />
- Czemu nie. - kiwnęłam głową na odczepnego. Bo coś tak czułam, że po obiedzie rozboli mnie głowa od zmiany klimatu. - Ja... Em. Ja na razie pójdę do siebie. - nie czekając na niczyją odpowiedź, wstałam z krzesła. Może nieco zbyt gwałtownie, bo o mało go nie wywaliłam. Zdążyłam złapać jego oparcie w ostatnim momencie - Bardzo pyszne. - dodałam jeszcze, ze zwykłej grzeczności i okrążając stół wyszłam na korytarz, podążając po schodach do mojego pokoju.<br />
<br />
Było mi trochę głupio, nie powiem. Nawet nie chciałam myśleć co pomyślał sobie tata, a już tym bardziej Alisson. Ale jakoś nie miałam ochoty tam siedzieć. Wolałam pobyć teraz sama. Albo przynajmniej zadzwonić do mamy.<br />
<br />
Mimowolnie złapałam się za kieszeń, chcąc już wyciągnąć z niej komórkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy kieszeń okazała się pusta. Druga tak samo. Przystanęłam gwałtownie, zastanawiając się co ja do cholery zrobiłam z telefonem, kiedy przypomniałam sobie, że zostawiłam go na półce w przedpokoju. Dokładnie w momencie, kiedy wleciałam do domu jak głupia, szukając czegoś na zatamowanie krwawienia.<br />
<br />
Szybko zeszłam ze schodów, podchodząc do szafki praktycznie bezgłośnie. Miałam więc idealną okazję, żeby wyraźnie zrozumieć o czym tata z Alisson tak zawzięcie rozprawiają.<br />
<br />
- ...nie lubi, prawda? - głos Alisson był przepełniony zmartwieniem. I mogłabym się oszukiwać, ale wiedziałam, że mówi o mnie. A to zdecydowanie wygrało z poczuciem, że nie powinnam podsłuchiwać. Więc zamiast pogonić z powrotem na górę, stałam jak stałam, wytężając jeszcze bardziej słuch.<br />
- Musi się po prostu przyzwyczaić, daj jej trochę czasu. - tata westchnął głęboko. - Jest bardzo nieśmiała.<br />
- Nieśmiała? - Alisson prychnęła. - Praktycznie w ogóle do mnie nie mówi.<br />
- Jest taka jak ja, pamiętasz? Musi się oswoić.<br />
- A kiedy zamierzasz jej powiedzieć?<br />
- Jak już się oswoi.<br />
- Przestań sobie żarty stroić. - głos Alisson zabrzmiał złowrogo. - Z twoim tempem prędzej sama zauważy. Długo nie poukrywam, że jej rodzeństwo rośnie.<br />
- Porozmawiam z nią jeszcze w tym tygodniu, dobrze? O ślubie też. Nie martw się.<br />
<br />
Dosłownie padłam. Nie wiedziałam nawet co mam myśleć, czy oddychać.<br />
<br />
Rodzeństwo?<br />
Ślub?<br />
<br />
I co kurczę jeszcze...?<br />
<div>
<br /></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">***</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #073763;">PS: DZIĘKUJĘ ZA PONAD 100000 WYŚWIETLEŃ! Aż nie mogę się napatrzeć :). Jesteście kochane, że chcecie odwiedzać ten mój blog :). Dziękuję ;*</span></b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-60958210883726581752014-03-06T06:36:00.000+01:002014-03-06T06:36:00.486+01:00Jeden.<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #073763; font-family: inherit;"><b>Przepraszam za długość i za brak akcji, ale ze swoim pisaniem muszę przejść nudny, wyjaśniający początek. Mam nadzieję, że czytając to nikt nie uśnie :).</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763; font-family: inherit;"><b>***</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763; font-family: inherit;"><b><br /></b></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">-
Lizka, nie denerwuj mnie. - kiedy wychodziłam
z domu z ostatnią walizką, mama spojrzała na mnie ze złością w
oczach i aż zmarszczyła nos z niezadowolenia. - Znowu te podartusy?
- skinęła dłonią na moje spodnie. Odstawiając bagaż na bok,
automatycznie spojrzałam za jej gestem, przypatrując się uważnie
czarnym, spranym i niestety już podartym na kolanach dżinsom. Moim
skromnym zdaniem były fajne. Więc gdy tylko znów spojrzałam na
mamę uśmiechnęłam się niewinnie i wzruszyłam ramionami. - Czy
my pod mostem mieszkamy, że musisz chodzić w takich rzeczach? -
mama westchnęła zupełnie jakbym...no nie wiem co i z nerwów aż
przeczesała swoje blond włosy długimi palcami.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Czepiasz się, wiesz? Są wygodne. - prychnęłam, z powrotem
ściskając rączkę walizki w dłoni i podeszłam powoli do
samochodu, stękając przy tym jak przy porodzie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Rany,
ale to było ciężkie...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Westchnęłam
z ulgą, stawiając w końcu walizkę na ziemi. Zanim zdążyłam
nawet mrugnąć, mama podniosła ją jak gdyby nigdy nic i z
lekkością wrzuciła torbę na ostatnie wolne miejsce w bagażniku.
Normalnie szczęka mi opadła.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Skąd
ona ma tyle siły?!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Z
oczami niczym pięciozłotówki obserwowałam jak ta bądź co bądź
niższa ode mnie kobieta jak gdyby nigdy nic poprawia ułożenie
toreb i spokojnie zamyka bagażnik. A gdy głuchy trzask rozległ się
po okolicy, odwróciła się przodem do mnie i znów skrzywiła się
z niesmakiem.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Wyglądasz w nich jak żul. - oznajmiła poważnie. - Idź się
przebierz, bo jak Boga kocham, nigdzie z tobą nie pojadę.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Mamo, wszystkie spodnie pakowałam jako pierwsze, więc leżą na
dnie walizki. - jęknęłam z pretensją tonem obrażonej na świat
nastolatki. Miałam prawo? Miałam. Byłam w końcu nastolatką. -
Serio mamy na to czas? - spytałam, wewnętrznie szczęśliwa,
patrząc na cierpiętniczą minę mamy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ty mnie dziecko doprowadzasz do ostateczności. - westchnęła ciężko
i przewróciła oczami. Ja tymczasem uśmiechnęłam się szeroko,
zadowolona z wygranej bitwy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Można
zagadać mamusię? Pewnie, że można.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Wszystko wzięłaś? - usłyszałam niespodziewanie, kiedy mama
rozglądała się wokoło jakby czegoś szukała. Poczułam się
przytłoczona wizją kolejnej wymienianki setki rzeczy, które miałam
zabrać na ten swój długo oczekiwany pobyt w Anglii. Przecież moja
mamusia z góry uznała, że tata nie zapewni mi odpowiedniego bytu i
spakowała pół mieszkania. Zupełnie jakbym w Anglii w żadnym
sklepie nie miała dostać pasty do zębów. Serio, miałam ich aż
trzy w walizce.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Wszyściutko. - uśmiechnęłam się tylko, mając cichą nadzieję,
że to uspokoi moją rodzicielkę. - Cały pokój w trzech walizkach.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ale... - mama zmarszczyła czoło i wskazała na największą
walizkę, którą sprytnie schowałam za krzakiem.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Ups...
Następnym razem szukam lepszej kryjówki.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Tej nie biorę, widziałam co tam jest. - zaznaczyłam uparcie,
przypominając sobie moment, kiedy przez przypadek zauważyłam, że
wewnątrz niej są same poszewki. To już nawet przesada nie była...
- Pościeli mi tam chyba nie zabraknie. - rzuciłam lekko, patrząc z
obawą jak mama niebezpiecznie zbliża się do walizki. Ale na
szczęście tylko zaniosła ją do domu, zamykając do na cztery
spusty i wracając z powrotem pod samochód. - A jeśli nie, to
poszukam jakiegoś ładnego kartonu pod sklepem... - pozwoliłam
sobie na żarcik, który mama skwitowała morderczym spojrzeniem. -
Oj żartuję przecież, nie patrz się tak. - zaśmiałam się
delikatnie. Mamy to jednak nie wzruszyło. - Jak wezmę za dużo
bagażu to mnie potem nie wpuszczą do samolotu.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
No i bardzo dobrze! - mama westchnęła krzykliwie, okrążając nasz
stary, sfatygowany samochód i otwierając drzwi od strony kierowcy,
nachyliła się przez fotel do schowka, najprawdopodobniej szukając
dokumentów. Co mogłam wnioskować po szmerach papieru i cichych
przekleństwach. - Najchętniej to w ogóle nigdzie bym cię nie
wypuszczała.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Chcesz żeby cię wywalili z roboty? - zauważyłam logicznie, z
niecierpliwości opierając się tyłem o drzwi pasażera.
Wiedziałam, że to może tylko jeszcze bardziej zdenerwować mamę,
ale przecież to nie była moja wina, że dostała zlecenie na drugim
końcu Polski i musiała go pilnować. - Sama na miesiąc tu nie
zostanę. Jakbyś w razie zapomniała, jestem trochę nieletnia. -
rzuciłam w nicość, wznosząc oczy ku niebu. Blask majowego błękitu
natychmiast mnie poraził, więc ściągnęłam zza dekoltu moje
magiczne okularki i wsunęłam je na nos.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Od
razu lepiej...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
No właśnie! - aż drgnęłam, kiedy mama niespodziewanie stanęła
obok mnie, przerzucając w dłoniach i kluczyki do samochodu, i dowód
rejestracyjny, i prawo jazdy. - Nie masz nawet jeszcze szesnastki, a
już się będziesz rozbijać samolotem do innego kraju. - rzuciła
mi ostrzegawcze spojrzenie. - Chyba zwariowałam, że się na to
zgodziłam. - pokręciła głową, znowu całą uwagę skupiając na
rzeczach w swoim uścisku.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Mamo, przestań. - jęknęłam, mając już dość słuchania setny
raz tej samej śpiewki. - Nie będę tam sama.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
No pewnie. - prychnęła, znowu marszcząc nos. - Twój ojciec będzie
przesiadywał w biurze do nocy, a ty będziesz zdana na łaskę tej
jego... narzeczonej. Fantastyczne towarzystwo. - zironizowała,
kręcąc głową z politowaniem. Tylko przewróciłam oczami.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Ależ
ona była uparta...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie zaczynaj. - ucięłam wszystkie dalsze dyskusje i sięgnęłam
dłonią do drzwi za mną, odchylając je nieco. - I jedźmy już, bo
się jeszcze tylko spóźnię! - rzuciłam niecierpliwie, prawie
pakując się już do środka.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
A zamknęłaś dom? - moja rodzicielka skutecznie mnie jednak
zatrzymała, zamiast do samochodu, kierując się pod drzwi
mieszkania. No jakby zapomniała, że pięć minut wcześniej sama to
zrobiła!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Zamknęłam, chodź już. - postanowiłam nie wdawać się w żadne
niepotrzebne dyskusje. Ale mamusia jak zwykle mi nie uwierzyła,
podchodząc pod dom i szarpiąc kilka razy za klamkę. - No mamo!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Zawsze warto się upewniać. - wróciła po sekundzie, uśmiechając
się niewinnie. - I nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie. - kiedy
mnie mijała, bezczelnie zmierzwiła mi włosy. Przewróciłam tylko
oczami i wpakowałam się sprężyście do auta, od razu zapinając
pasy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Mama
tymczasem zajęła miejsce kierowcy. Jak zawsze, przelotnie zerknęła
w lusterko, sprawdzając stan swojego makijażu, po czym jej czujny
wzrok padł na mnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Pieniądze masz? - zapytała takim tonem, jakby z góry założyła,
że ich nie wzięłam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">No
dzięki mamusiu, naprawdę.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Mam. - kiwnęłam cierpliwie głową.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Telefon?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Mam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Laptop? - skinęłam dłonią na tylne siedzenie, gdzie spokojnie
spoczywała czarna torba. - Bilety? - automatycznie klepnęłam się
po kieszeni. I zamarłam, kiedy absolutnie niczego nie wyczułam po
palcami.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Co
jest...?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Z
paniką zaczęłam się macać po wszystkich możliwych kieszeniach,
aż w końcu dotarłam do tej właściwej. Tylnej. Prawej.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Uff.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Są. - wyjęłam je stamtąd na wszelki wypadek i zaprezentowałam
ładnie mamie. Która patrzyła na mnie jak na ostatnią pierdołę.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ja nie mam pojęcia jak ty sobie tam sama poradzisz. - pokręciła
głową, mocniej zaciskając palce na kierownicy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">No
bez przesady, przecież nie byłam dzieckiem!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Mówiłam ci... - zaczęłam cierpliwie, ale natychmiast weszła mi w
słowo.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Moje jedyne dziecko wyjeżdża do obcego kraju na tyle czasu i jest
zdane na łaskę tych... ludzi. - ostatnim słowem prawie splunęła,
marszcząc złośliwie nos. Przewróciłam oczami, czekając aż w
końcu mama odpali samochód i nareszcie stąd wyjedziemy. Doczekałam
się dopiero po kilku sekundach, bo oczywiście mama zła to mama
powolna. Jakby przekręcenie kluczyka w stacyjce rzeczywiście
potrzebowało takiego skupienia...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
To jest wciąż ten sam kontynent i prawie ta sama strefa czasowa. -
zaznaczyłam, wzdychając z ulgą, kiedy nareszcie ruszyłyśmy.
Oczywiście nie dojechałyśmy za daleko, bowiem jedynie do skraju
podjazdu. Jak na złość, ulicą zaczęły przemykać niezliczone
ilości samochodów. - Nikt mnie tam przecież nie ugryzie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
A wiadomo? - mama skupiona wgapiała się przez przednią szybę,
szukając dogodnego momentu na wyjazd. - Anglicy to popieprzony
naród...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Mamo! - pisnęłam, czując się urażona za całą narodowość
angielską. Przecież jakby nie patrzeć w połowie należałam do
nich.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nic nie mówię. - jęknęła kapitulacyjnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Nie
minęła nawet sekunda, jak w końcu udało nam się wyjechać. Mama
już chyba obrażona na amen nie zamierzała się do mnie odezwać
słowem. Włączyłam zatem radio, by zagłuszyć tą niezręczną
ciszę. Akurat leciała najnowsza piosenka Rihanny. Podrygując nogą
w jej rytm, uchyliłam delikatnie okno, pozwalając by ciepłe,
wczesnomajowe powietrze opanowało samochód. Ściągnęłam też
okulary z nosa i przekręcając je w dłoniach, przytuliłam czoło
do okna, obserwując mijane zielone krajobrazy mojej miejscowości.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Mama
oczywiście wszystko wyolbrzymiała. Niestety zawsze tak było, gdy w
grę wchodził ojciec. Wciąż uważa, że tata zechce mnie odebrać,
nastawić przeciwko niej, czy coś w tym stylu. Jakby mnie nie
wychowywała samotnie od 10 lat...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Tak,
moi rodzice są rozwiedzeni. Powód? Niezgodność charakterów.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Tata
zawsze był spokojnym, statecznym, może nieco powściągliwym
facetem. Typowy Anglik. Mama natomiast to wulkan energii, żywa i
cholernie uparta. Przeciętna Polka. Gdzie mogli się spotkać, jakim
cudem przypadli sobie do gustu - nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że
mieli wtedy jedynie po 17 lat - okres burzy i naporu, kiedy robi się
takie różne głupoty. Z tych różnych głupot powstałam ja.
Dzieło jednorazowego zapomnienia się dwójki nastolatków.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Oczywiście
musieli się pobrać, sprawa wyższego honoru. Dziadek, to znaczy
tata mamy, wymusił to na przyszłym zięciu ze strzelbą w dłoni.
Cóż, taki sam narwaniec jak mama.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Po
ślubie rodzice wyjechali do Anglii. Zamieszkali z dziadkami, tata
znalazł jakąś dorywczą pracę, kontynuując jednocześnie naukę.
Ponoć wtedy nawet się dogadywali. Ale wtedy urodziłam się ja.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Zaczęły
się kłótnie o to, kto ma wstawać w nocy i inne takie dupersztyki.
Chodzili nabzdyczeni, ale wciąż się tolerowali. Jednak gdy
skończyłam 3 lata, mamie trochę puściły hamulce. Chciała
nadrobić stracony czas i zaczęła bujać się po imprezach,
niejednokrotnie zakrapianych. Wracała nad ranem, czasem też i
wcale. Podobno nawet wyrywała jakichś gachów.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Ojciec
w końcu się wkurzył. Była ostra awantura, po której mama
spakowała się, wzięła mnie, zapewne na złość mężowi i
wróciła do Polski. Rozwód odbył się szybko, tata nie chciał się
włóczyć po sądach. Zresztą znając temperament mamy wiedział,
że postawi na swoim i dostanie opiekę nade mną. Chciał oszczędzić
sobie nerwów. Odpuścił. Został w Anglii, ukończył szkołę,
zdobył dobrze płatną pracę. Dwa lata temu spotkał też swoją,
jak mówi <i>"drugą połówkę"</i>.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Natomiast
mama utrzymywała nas jedynie z wysokich alimentów. Jako, że nie
posiada wykształcenia, długo nie mogła znaleźć sobie pracy. Jako
sekretarka zatrudniła się z wyższej konieczności, ale ciągle
narzeka, że długo tam nie wytrzyma. I tak wszystko robi za swojego
szefa, właśnie tak jak wyskoczyło z tą delegacją. To ona musi
pojechać i wszystkiego dopilnować, bo szef musi poświęcić swój
cenny czas na wakacje na Hawajach. Poza tym moja mama nadal jest
sama. Co prawda, szuka. Ale są to znajomości na góra dwa tygodnie.
Często porównuje się z osiągnięciami taty i mówiąc szczerze,
wypada blado. Dlatego nawet słowo o nim mocno ją frustruje.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">A teraz, gdy miałam u niego spędzić całe cztery miesiące, zaczęła szaleć już po całości. Gdyby mogła w ogóle nie prosiłaby go o pomoc, nie bez powodu przecież swojego czasu starała się utrudnić nam kontakty. Ale miała pracę. Świeżą. Skoro szef poprosił ją o zastąpienie go przez miesiąc przy robotach na drugim końcu Polski nie mogła odmówić. Ale nie mogła też zostawić mnie samą w domu, zwłaszcza, że byłam niepełnoletnia.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Dziadków już nie miałam, znajomi mamy ograniczali się do jej byłych facetów. No i tak mama musiała nagiąć swoją dumę i poprosić o pomoc ojca. Tata zgodził się chętnie, szybko załatwił mi szkołę do której miałam chodzić jeszcze przez miesiąc. Przecież jako trzecioklasistka gimnazjalna nie mogłam tak po prostu olać edukacji przez wyjazd. A ja się uparłam, że zostanę jeszcze na wakacje. Tak z czystej ciekawości. Bowiem w Homes Chapel, mieścinie gdzie mieszka tata, nie byłam odkąd mama stamtąd ze mną wyjechała. A ja byłam jej bardzo ciekawa...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Lizka, skup się. - usłyszałam niespodziewanie i aż drgnęłam
przestraszona. - W ogóle mnie nie słuchasz</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Przepraszam. - rzuciłam kompletnie automatycznie. I tak dokładnie
wiedziałam, co mi tłumaczyła. Mam być grzeczna, kulturalna, w
miarę możliwości miła dla <i>"nowej partnerki ojca"</i>,
rozsądna. Mam uważać na nieznajomych, sprzątać po sobie i tak
dalej i tak dalej, żeby pokazać jak to dobrze mnie wychowała.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
... żeby nie było, że wychowałam cię na jakiegoś chama.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Tak, mamo wszystko wiem. - przytaknęłam spokojnie, nawet nie
odrywając wzroku od krajobrazów za oknem.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">Teraz
tylko wytrzymać do lotniska...</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;">*</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">-
Na pewno chcesz tam lecieć?
- mama spojrzała na mnie uważnie. Jej wzrok wyraźnie mówił <i>"OLEJ
TO, BŁAGAM."</i> Tylko, że ja olewać tego nie zamierzałam... -
Jeśli nie, powiedz tylko słowo. Mogę zrezygnować z tego
wyjazdu...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
...i wywalą cię z pracy. - dokończyłam za nią. - Nie, dziękuję.
Poradzę sobie.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Możesz jeszcze zmienić zdanie.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Mamo, przestań. - jęknęłam cierpiętniczo, zaciskając dłoń na
barierce schodów, które dzieliły mnie od wejścia do samolotu. -
Jestem już na lotnisku, zaraz wsiadam w samolot. Nikt mnie nie
porwie, nie zgwałci, nie okradnie. Będzie dobrze.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">Mama
gwałtownie pobladła. Niepotrzebnie bawiłam się w te
wymienianki... Tym zdecydowanie jej nie uspokoiłam.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Muszę już iść. - rzuciłam naprędce, nim domyśliłaby się
przywiązać mnie do kaloryfera.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Ale pamiętaj, że... - zaczęła, więc westchnęłam cierpliwie.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Wszystko pamiętam. - kiwnęłam głową najpoważniej jak tylko
umiałam. - Żadnych wyskoków, żadnego alkoholu, żadnych
narkotyków i żadnych chłopaków. - powtórzyłam w skrócie to,
czego podobno nie było mi wolno.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Luluś... - mama spojrzała na mnie czule i nim się zorientowałam,
uwięziła mnie w tych swoich długich, tyczkowatych rękach. Aż
jęknęłam.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">Ona
naprawdę ma parę w rękach...</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Udusisz mnie. - sięgnęłam dłońmi do jej ramion, próbując jakoś
złapać bądź co bądź potrzebny mi do życia oddech.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
Przepraszam. - mama w końcu zwolniła uścisk i popatrzyła na mnie
smutno.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">-
To ja już idę, tak? - przyjrzałam się jej uważnie. Minę miała
nietęgą, oczy jej się zaszkliły. Jeszcze by tego brakowało, żeby
na środku lotniska zaczęła płakać! - Zadzwonię jak tylko
wyląduję. - zapewniłam jeszcze, nadal nie ruszając się z
miejsca.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL"><br /></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;"><span lang="pl-PL">Mama jedynie pokiwała głową i delikatnie uniosła kąciki ust. Wzięłam to za dobry omen. Cmoknęłam ją w policzek i nie oglądając się za siebie ruszyłam nareszcie ku odprawie.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;">*</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Już
wiem, że nie lubię latać.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Zawsze
dziwiłam się, gdy ludzie tak narzekali na ten środek transportu.
Przecież to coś podobnego jak autobus, z tą małą różnicą, że
nie można sobie wysiąść w połowie drogi. Obecnie już zdałam
sobie sprawę, że to tak nie działa.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Osobiście
posiadam okropny lęk wysokości. Boję się wejść na balkon,
znajdujący się na wysokości pierwszego piętra. Od razu mam
wrażenie, że wszystko się zawali. A na moje nieszczęście
dostałam miejsce przy oknie. Gdy tylko spojrzałam w dół...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Brrr.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">W
dodatku obok mnie zasiadł jakiś otyły facet w średnim wieku,
który okropnie śmierdział potem. Nie dość, że niemalże
zostałam wciśnięta w ścianę samolotu dzięki jego gabarytom, to
jeszcze postanowił się trochę przespać. Chrapał jak mały
traktorek, co nie do końca było mi na rękę. Nawet przez słuchawki
słyszałam to jego tarkotanie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Ale
najgorszy był ten bachor za mną. Ciągle kopał tymi swoimi
tyczkowatymi przyszczepami w tył mojego siedzenia, wielce zadowolony
z zabawy. Próbowałam zwrócić uwagę jego matce, żeby jakoś
ujarzmiła to diabelskie nasienie, ale zostałam skarcona
spojrzeniem. Zupełnie jakbym to ja zrobiła coś niestosownego.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">I
jeszcze to lądowanie...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Żołądek
przekręcił mi się kilkanaście razy, gdy opuszczaliśmy się na
płytę lotniska. Dobrze, że nie skusiłam się na "apetyczne"
specjały, które proponowała mi stewardessa. W przeciwnym razie
wszystko wylądowałoby na koku eleganckiej pani siedzącej przede
mną.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Tylko
2 godziny lotu, a czułam się zmęczona jakbym co najmniej przez ten
cały czas kopała doły. Jedyne na co miałam ochotę to gorący
prysznic i łóżko z delikatną, pachnącą pościelą. Nie było to
takie nierealne, ale czułam się, że gdyby się ziściło, byłoby
to niczym urzeczywistnienie najskrytszych marzeń. Taki błogi raj.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Lecz
zanim miałam się znaleźć w tym błogim raju, musiałam przejść
pół lotniska, odebrać bagaż i rozejrzeć się za tatą. A będąc
tak wykończoną, wydawało mi się, jakby to trwało całe wieki, a
nie jedynie kilkanaście minut, po których upływie znalazłam się
nareszcie w miejscu, gdzie miał na mnie czekać tata.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Niestety,
tłum był ogromny i nigdzie nie widziałam rudawego, eleganckiego
mężczyzny, jakim zapamiętałam go z ostatniego spotkania rok temu.
Chodziłam w kółko, jak porzucony szczeniaczek i nie bardzo
wiedziałam co mam ze sobą zrobić. A co jeśli tata pomylił
terminy? Albo ja wsiadłam nie do tego samolotu?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">W
końcu zrezygnowana usiadłam na jednej z walizek. Były one tak
ciężkie, że nie miałam siły ich dźwigać. Po prostu zaczekam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Z
nudów zaczęłam obdzierać paznokcie z na pół już znikającego
lakieru. Zawsze jakieś zajęcie... Ale przynajmniej pozwoliło mi
wyłączyć się na te kilkanaście minut, które minęły nim
zorientowałam się, że tłum się przerzedził, a mój tata z
szerokim uśmiechem na ustach już do mnie zmierza.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Wyglądał
jak w mojej pamięci. Średniego wzrostu, średniej sylwetki, o
poczciwej twarzy z roztrzepanymi ni to brązowymi, ni to rudawymi
włosami z ciepłymi, zielonymi oczami. Zdziwiłam się, że nie był
ubrany jak zwykle poważnie, elegancko i tak dalej, jak przystało na
prezesa. Teraz miał na sobie kraciastą ciemnozieloną koszulę i...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">ZARAZ,
ZARAZ. Ja śnię, czy serio widzę swojego tatę w dżinsach...?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Byłam
w takim szoku związanym z jego luźnym ubiorem, że nawet nie
zorientowałam się kiedy tata podszedł do mnie i mocno uściskał.
Co ja gadam, prawie mnie podniósł!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Skarbie, jak ty urosłaś... - rzucił wesoło, oczywiście po angielsku, ogarniając wzrokiem
pobieżne zmiany w moim wyglądzie. Poczułam się trochę dziwnie,
więc natychmiast spłonęłam rumieńcem. - Czym oni cię karmią w
tej Polsce, co? - zaśmiał się. - No patrz, jesteś prawie równa
ze mną. - stanął przy mnie bokiem, jakby się ze mną mierząc. I
rzeczywiście musiałam przyznać, że jeszcze kilka centymetrów i
przerosłabym własnego ojca... - Zaczynam czuć się jak krasnal...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Przynajmniej schudłeś, więc nie ma szans, żeby ktoś pomylił cię
z piłką. - zaśmiałam się nerwowo, próbując wytłumić dziwny
ucisk niepewności.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Przecież
rozmawiałam z własnym ojcem, no...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie ma to jak wsparcie od własnego dziecka... - tata tylko pokręcił
głową. - Ale nieźle wygląda, prawda? - poklepał się z
zadowoleniem po brzuchu. - Zacząłem ćwiczyć. - stwierdził z
szerokim uśmiechem.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
I nic cię nie połamało? - spojrzałam na niego z uwagą.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nawet nie. - odparł wesoło. - Alisson mi dużo podpowiedziała. -
wyjaśnił, a ja poczułam nerwowe ukucie gdzieś w środku. Było mi
dziwnie myśleć, że za chwilę poznam narzeczoną mojego ojca.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">No
dajcie spokój...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ona bardzo się denerwuje twoim przyjazdem. - tata niespodziewanie
zniżył głos do szeptu, jakby zdradzał mi jakąś tajemnicę. -
Boi się, że możesz jej nie polubić.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Jeśli nie zieje ogniem i nie każe mi przebierać grochu z popiołem,
to myślę, że się dogadamy. - zażartowałam, próbując tym samym
przykryć swoje zdenerwowanie. Uśmiechnęłam się nawet sztucznie,
jakoś tak podejrzanie unikając wzroku taty. - Przyjechała z tobą?
- zapytałam niby niezobowiązująco, patrząc spod grzywki na jego
reakcję. Uśmiechnął się.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie, miała wizytę u lekarza. - wyjaśnił, sięgając po jedną z
walizek, na której siedziałam. Od razu się skrzywił. - Matko
droga, co ty tam masz, kamienie? - jęknął głucho, podnosząc
walizkę dopiero za drugim razem. Z drugą poszło mu gorzej. A przy
trzeciej w ogóle musiał się nieźle namęczyć... - Mogłem ci
powiedzieć, że w Anglii też mamy ich sporo... - spojrzał na mnie
z urazą, kiedy obładowany ruszył prawdopodobnie do wyjścia.
Natychmiast poczułam się głupio z tą swoją jedną torbą z
laptopem na ramieniu, ale jakoś dziwnie było mi proponować pomoc.
Więc posłusznie szłam za tatą, przygotowana do ewentualnego jego
upadku.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">No
nie da się ukryć, podejrzanie się chwiał...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie ja pakowałam. - obroniłam się, wzruszając ramionami.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
I wszystko jasne... - tata uśmiechnął się pod nosem i zaraz potem
skrzywił znowu, kiedy jedna z walizek zachybotała się
niebezpiecznie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Chyba musisz zaostrzyć trening. - zażartowałam, tak dla
rozluźnienia sytuacji.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ja ćwiczę dla zdrowia, nie dla noszenia ciężarów. - rzucił. -
Po drodze wstąpimy do sklepu i kupimy ci jakąś walizkę na
kółkach, co? - spojrzał na mnie z rozbawieniem. Będzie na
przyszłość.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;">*</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Podróż
samochodem w godzinach szczytu przez centrum Manchesteru to
wymęczająca sprawa. Jechaliśmy żółwim tempem, co chwila stając
na jakichś światłach. Potem półgodzinny korek z niewiadomych
przyczyn. I znów ślimaczenie się w długaśnym rzędzie
samochodów.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Postanowiłam
wykorzystać ten czas na spanie. Niestety, w tłumie śpieszących
się ludzi nie dało się. Wciąż ktoś trąbił, wykrzykiwał
niecenzuralne słowa w stosunku do innych, bądź po prostu słuchał
głośno muzyki dla zabicia czasu. Zgiełk jakiego jeszcze nie
doświadczyłam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Zdrzemnąć
udało mi się dopiero, gdy wyjechaliśmy z miasta, kierując się na
Homes Chapel, gdzie znajdował się dom taty. Niestety, to nie trwało
długo. Tu nie było takiego ruchu i kilkadziesiąt kilometrów
pokonaliśmy w zawrotnym tempie. Albo mi się już czas
poprzestawiał... W każdym bądź razie wydawało mi się, że odkąd zamknęłam oczy, aż po moment w którym usłyszałam głos taty minęło jedynie kilka sekund...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Lou... Jesteśmy na miejscu. - dosłownie znikąd, z czarnej
przestrzeni poczułam nagle delikatne
szarpanie za ramię.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Kurczę,
spałam jedynie kilka sekund i już... Gdzie jest moje łóżkoooooooo?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Ziewnęłam
szeroko, otwierając oczy, by jakoś ocenić sytuację. I pierwsze co
mi się rzuciło to rozbawiona twarz taty, który właśnie mnie
budził.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Oh, przepraszam... - natychmiast poprawiłam się na fotelu pasażera,
nawet prostując kręgosłup. Automatycznie założyłam kilka
kosmyków włosów za ucho i wbiłam przepraszające spojrzenie
gdzieś za tatę. No bo przecież, że nie w jego twarz... - Tak mi
się jakoś...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Doskonale rozumiem, mnie też podróże tylko męczą. - tata
uśmiechnął się jedynie i po chwili wysiadł z samochodu.
Odpinając pasy, natychmiast poszłam w jego ślady, zatrzymując się
tuż obok jego boku, gdy stanął tuż obok samochodu. - I jak, podoba
ci się? - zapytał, kiwając głową na dom.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Zapytana,
przyjrzałam się budynkowi dokładnie. Był dwupiętrowy, ceglany. Z
wielkimi, brązowymi okiennicami, z kwiatkami na parapetach. Z
zadbanym ogródkiem, w którym rosły m.in. czerwone róże. Z
równiutko przyciętym, soczystozielonym trawnikiem. Z jabłonią po
lewej stronie, z którego zwisał gruby sznur zawiązany na oponie. Z
szarym chodnikiem, prowadzącym do marmurowych schodków przed
białymi drzwiami.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">To
tu spędziłam te dwa miesiące, kiedy byłam rodowitą angielką. To
na tej oponie zwisałam, aż mi było niedobrze. To z tych schodów
skakałam, myśląc, że wysokość jest ogromna. To na tym chodniku
kilkadziesiąt razu pozdzierałam kolana, aż do krwi. To na to
drzewo wpadłam, wybijając górną jedynkę. To tutaj miałam
jeszcze pełną, w miarę szczęśliwą rodzinę...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Taaak.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Dokładnie taki jak zapamiętałam. - uśmiechnęłam się nerwowo,
maskując dziwne emocje kołatające się wewnątrz mnie. Tata
tymczasem odwzajemnił gest, tylko, że w jego przypadku było to jak
najbardziej naturalne.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Chcesz się rozejrzeć? - spytał, przyglądając mi się uważnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Najlepiej po moim pokoju. - kiwnęłam głową.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Proszę bardzo. - gestem zaproponował, bym poszła przodem. Więc
ruszyłam na tych swoich drżących przyszczepach w kierunku domu.
Czułam się dziwnie, otwierając drzwi i wchodząc do środka. Jakaś
taka niepewność mnie dopadła. I dziwna tęsknota za swoim domem.
Tym w Polsce.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Ale
dziewczyno, nie załamujemy się, odkładamy emocje na bok...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Aly, jesteś? - tata zawołał donośnie, gdy tylko wszedł za mną.
Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zatrzymałam się jakoś tak
automatycznie w tym niewielkim korytarzyku, w którym się znalazłam
i spojrzałam na tatę z niepewnością. - Chyba jeszcze nie
wróciła... - wyjaśnił, uśmiechając się.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Tak
tato, to mi dużo powiedziało co mam robić dalej...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Na górę. - pokierował mnie w końcu gestem ku schodom i
automatycznie, chociaż powoli ruszyłam w tamtym kierunku. Tata
zaraz za mną. - Alisson specjalnie przygotowała ci pokój. Wiesz,
jest dekoratorką wnętrz. - uśmiechnął się. Dobrze wiedzieć...
- Wypytywała mnie o różne rzeczy, żeby się upewnić, że ci się
spodoba. - rzucił, zatrzymując się w końcu na tym
pierwszopiętrowym korytarzu przed brązowymi drzwiami, które
zgrabnie otworzył. Gestem zaprosił mnie do środka, więc weszłam
niepewnie. I automatycznie, z czystej ciekawości rozejrzałam się
wokoło. - I jak? - usłyszałam zza pleców głos taty.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
No... Ładnie. - rzuciłam, pobieżnie przyglądając się
pomieszczeniu. Szybki rzut oka na wszystko i jedyne słowo, jakie
rzucało mi się na usta to: porządek. Tylko tyle mogłam stwierdzić
przez pół-zamknięte oczy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Ciekawe
jak długo to się tu utrzyma...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Tam masz walizki, które wcześniej przysłałaś. - tata wskazał na
górę pakunków stojących przy biurku. Jakoś średnią uwagę im
poświęciłam, zaciekawiona zastawionym od góry do dołu regałem z
książkami. - Nie dotykane. A tam w razie czego masz własną
łazienkę. - skinął dłonią na białawe drzwi. O, to było
jeszcze ciekawsze... - Rozpakuj się, odśwież. Ja się postaram,
żeby za godzinę była już kolacja. Poradzisz sobie? - spojrzał na
mnie z uwagą. Natychmiast kiwnęłam głową. A kiedy tata już miał
wychodzić i zostawić mnie samą z własną łazienką i wygodnym
łóżkiem, drzwi wejściowe skrzypnęły donośnie. - Aly chyba
wróciła. - tata zauważył z uśmiechem. - Chodź, przywitasz się.
- zaproponował i nie mogłam odmówić. Ruszyłam za nim na dół,
czując dziwny ścisk w żołądku. Nie byłam pewna czy już
chciałabym ją poznawać... No ale nie miałam innego wyjścia.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Zauważyłam
ją już ze szczytu schodów. Nie dlatego, że była jedyną osobą w
tym małym korytarzyku, ale raczej dlatego, że potrafiła zwrócić
na siebie uwagę. Nawet w tym jak odwieszała czerwony płaszcz kryło
się coś hipnotyzującego...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Była
ładna. Naprawdę ładna. Młodsza od taty, to na pewno. Wysoka,
szczupła, o zgrabnych nogach i burzy ciemnych loków na głowie. Gdy
podeszłam bliżej zauważyłam jej promienny, filmowy uśmiech i
błyszczące błękitne oczy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Cholera,
naprawdę była ładna.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Na
mój widok uśmiechnęła się tylko jeszcze bardziej i stanęła
swobodnie, chowając dłonie w tylnych kieszeniach swoich dżinsów.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
No kurczę, Carl mówił, że jesteś ładna, ale nie wspomniał, że
aż tak. - rzuciła wesoło. Cóż, musiałam przyznać, że i głos
miała przyjemny. Ani niski, ani piskliwy, ale... płynny. Nie
doszukałam się w nim żadnego fałszywego tonu. Jedyne co mnie
odrzucało to angielski akcent. Nigdy go nie lubiłam. Anglicy mówili
bardzo niewyraźnie, zawsze zacierali końcówki. Często musiałam
się domyślać o co może chodzić. Niestety, jako pół angielka
odziedziczyłam go po ojcu. Musiałam pracować wiele lat, żeby się
go wyzbyć... - Całe szczęście, że wdałaś się w mamę, nie w
niego. - kobieta zaśmiała się cicho. Hm, śmiech też miała
uroczy. - Jestem Alisson, ale możesz mi lubić Aly. -
niespodziewanie skinęła na siebie swoją szczupłą dłoń ze
starannie przypiłowanymi znacznej długości paznokciami. - Chyba,
że chcesz jakoś inaczej, ja się potrafię dostosować.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Ekhm, nie... Aly... Aly jest dobrze. - mruknęłam, dziwnie speszona,
jakby nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Dukałam.
Zawsze byłam okropnie nieśmiała wobec obcych mi osób. Po prostu
mnie zatykało, nie wiedziałam co mam powiedzieć. A ta smukła
piękność stojąca przede mną dodatkowo mnie peszyła. Czułam się
przy niej jak Kopciuszek w tych swoich przedartych na kolanach
dżinsach i białej koszulce, w której spokojnie zmieściłby się
mój "samolotowy sąsiad".</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Jesteś pewnie okropnie zmęczona, prawda? - stwierdziła nagle,
przyjmując zatroskaną minę. - Tyle czasu w podróży... -
pokręciła z niesmakiem głową, rozpromieniając się już po
chwili. - Ja zaraz się ogarnę i przygotuję coś do jedzenia.
Lubisz chińszczyznę? - spojrzała na mnie uważnie, prawie wbijając
we mnie swoje błękitne oczęta.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Em. Tak. - chrząknęłam, czując jak rumieniec spływa falami na
moje policzki.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Fantastycznie. - Alisson jakby nie zauważyła mojego zażenowania,
albo przynajmniej uznała, że nie ma mnie co bardziej peszyć,
bowiem w odpowiedzi uśmiechnęła się jedynie. - To ja już zmykam
do kuchni, bo jeszcze padniesz z głodu. Chyba, że chcesz teraz już
coś zjeść? - zapytała. - Mamy w lodówce chyba coś do
jedzenia...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
Nie, ja... Em. - urwałam, nerwowo zakładając włosy za ucho.
Naprawdę nie potrzebowałam teraz jedzenia, zwłaszcza w jednym
pomieszczeniu z nowopoznaną osobą. Musiałam się ogarnąć. -
Pójdę się odświeżyć. - wykpiłam się, siląc się na coś
kształtem przypominającego uśmiech. Chyba nawet mi wyszło, bo
Alisson tylko pogłębiła ten swój.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">-
W pełni rozumiem. - kiwnęła głową, powoli odwracając się w
stronę, gdzie chciała już sobie pójść. - Zawołam cię jak już
wszystko będzie gotowe. - zakomunikowała uroczo, po czym zniknęła
mi z oczu.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Nareszcie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;">Dopiero
wtedy zauważyłam, że tata gdzieś dziwnie zwiał. Nie miałam
jednak serca się nad tym zastanawiać, gdyż cały czas słyszałam
z góry nawoływanie mojego nowego łóżka. Nie zamierzałam mu się
opierać. Potykając się o własne stopy, szybko pognałam po
schodach, prosto do pokoju. I tak jak stałam, rzuciłam się na
łóżko, które zaskrzypiało w proteście. Przytuliłam się do
poduszki i zamykając oczy wciągnęłam jej zapach. Lecz mój mózg
nie zdążył nawet zarejestrować tego aromatu, bowiem usnęłam po
sekundzie.</span></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-75182395190124030672014-03-03T03:25:00.001+01:002014-03-03T03:25:59.419+01:00NOWY POCZĄTEK.<div style="text-align: justify;">
Haaaaaa, to znowu ja :). Wiecie co genialnego zrobiłam...? Założyłam nowego bloga do Piekarni, podmieniając linki. Pewnie niektórzy z Was nawet to zauważyli :). Chciałam po prostu zacząć na świeżo, z nowym licznikiem i w ogóle. Licząc, że może to przyciągnie nowych czytelników. Tylko potem doszło do mnie coś strasznego. Jeśli wszyscy czytelnicy pójdą tam, to kto zostanie tu.? Odpowiedź prosta, nikt. To by zabiło tego bloga. Definitywnie. Kij z nowymi czytelnikami, ja chcę widzieć jak ta magiczna liczba ponad 90 tysięcy komentarzy nadal rośnie. To dziwnie napawa mnie dumą :). Chyba jestem próżna... Poza tym ten nowy stary wygląd jakoś mnie tak natchnął nostalgizmem... Wolę jednak proste, stare budki, niż kupę wymyślnych rzeczy. Niech zostanie jak jest :).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli ktoś nie zdążył przeczytać notki na tamtym blogu, dodaję ją tutaj. Żeby nie było, słowo w słowo. W link proszę jednak nie wchodzić, bo i tak nie działa :). A jakby ktoś chciał zobaczyć wygląd nowego bloga z którym jeszcze nie wiem co zrobię, jest on tutaj: <a href="http://autorka-piekarni.blogspot.com/" target="_blank">>klik<</a> . Zatrzymuję go w razie gdyby znowu mi się zmieniło, czy coś... :). No ale nie przedłużając, oto pierwszy wpis do zupełnie NOWEJ PIEKARNI.</div>
<div style="text-align: right;">
<span style="font-size: x-small;">No dobra, nie tak zupełnie, ale wiadomo o co chodzi... :)</span></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<i>"<span style="text-align: justify;">A więc stało się. Wedle Waszej zgody zapoznałam się z Piekarnią od nowa. Wprawdzie trochę od końca, bowiem zaczęłam od opisania pierwszej randki Louise i Harry'ego, ale to zawsze coś :). Nie przedłużając, na potrzeby nowej wersji Piekarni założyłam nowego bloga. Stary jest, jak najbardziej. Istnieje</span><span style="text-align: justify;"> </span><a href="http://piekarnia-wersja-pierwsza.blogspot.com/" style="text-align: justify;" target="_blank">TUTAJ</a><span style="text-align: justify;"> . Nie miałabym przecież serca tak po prostu wymazać z pamięci emocji związanych z pisaniem tamtych rozdziałów, wszystkich komentarzy, które od Was dostałam. Tamta Piekarnia nadal będzie dostępna, ale raczej nic nie będę na niej udostępniać. Wszystkie rozdziały będę dodawać tutaj. Pod starym adresem, na świeżym blogu :).</span></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>A teraz jedna techniczna sprawa... Pierwszego rozdziału jeszcze nie mam. Na razie się tworzy, pod spokojnym rytmem pisania. Nie wiem kiedy go dodam, może pod koniec tygodnia jak dobrze pójdzie :). Kolejne rozdziały postaram się dodawać nie rzadziej niż raz na tydzień. Będę się pilnować, bo coś tak czuję, że poprzednim razem zabiła mnie właśnie nieregularność. Ale nieważne, postaram się to poprawić :). Hm, cóż jeszcze... Wygląda na to, że nie mam już nic do dodania, ale jeżeli Wy macie jakieś pytania, zadawajcie je śmiało :).</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>I przepraszam, że nie odpisałam na Wasze komentarze pod ostatnim ogłoszeniem. Ale chyba już nic nie miałam do gadania. Obiecuję, to jedyny taki raz! Teraz postaram się odpowiadać, jeśli tylko będzie na co. Do niczego Was przecież nie zmuszam :). Chociaż muszę przyznać, że miło było zobaczyć tyle odpowiedzi na moją prośbę. Jesteście kochane! ;*</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Cóż, na zakończenie chciałam tylko powiedzieć, że mam nadzieję, iż tym razem nie zawalę już tego opowiadania. Będę się pilnować. Ostro. Nic na siłę, pisanie tylko z weny. Może nowa wersja również przypadnie Wam do gustu... Także ten... Do pierwszego rozdziału! :)"</i></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-10752159698030862232014-02-28T03:42:00.000+01:002014-02-28T03:42:01.728+01:00trzydzieści sześć.<div style="text-align: justify;">
Przepraszam za zamieszanie w tytule, ale chciałam zwyczajnie jakoś wzbudzić jakąś uwagę. To, co chcę Wam przekazać jest bardzo ważne. Otóż... Hm. Cóż, powiem to wprost. Chciałam dzisiaj napisać rozdział. Miałam genialną wenę. GENIALNĄ. W <a href="http://remember-me-harry.blogspot.com/" target="_blank">Remember Me</a> jestem dwa rozdziały do przodu. Normalnie jak nigdy. Postanowiłam z tego skorzystać. Przecież tak dawno witałam się z Piekarnią... Ale kiedy otworzyłam mój cudowny plik z tym opowiadaniem... Nic. NIC. Zdania jednego nie mogłam sklecić. To mnie poważnie zmartwiło. Wróciłam do RM, ale tam znowu piszę jak głupia. No i zaczęłam się zastanawiać... Cóż, doszłam do wniosku, że po prostu poważnie pobłądziłam w tej historii. Bardzo poważnie. Gdzieś, nawet nie wiem gdzie, skręciłam w tej historii w jakiś zły kąt. Bardzo zły. Tu już nie ma mojej początkowej logiki. Tu już niczego nie ma. Serce do tej historii odeszło. Ale proszę się nie dziwić, to mój pierwszy poważny blog. Prowadzony na bieżąco. Z jakimś tam planem. Który konkretnie spieprzyłam przez swoje niedoświadczenie. I dlatego z całego serca muszę Was przeprosić za wszystko. Nie chciałam tego, naprawdę. Samo wyszło. Nawet nie wiem kiedy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pewnie teraz myślicie, że chcę porzucić Piekarnię. Otóż... Hm, wcale nie chcę. Ja chcę tylko prosić o drugą szansę. Wiem, że to głupie, ale... Chcę spróbować jeszcze raz. Od samego początku. Może trochę innego, niż napisałam tutaj, ale zachowującego cały sens. Bo tego nie chcę zmieniać. Sensu, założeń, niektórych scen. Nie zrezygnuję z nich. Chcę zrezygnować z kontekstu. Napisać go od nowa. Logiczniej. Może lepiej. Może zabawniej. Więc pytam się Was. Szczerze. Chcecie, żebym teraz zaczęła dodawać tutaj rozdziały od nowa.? Od samiuśkiego począteczku. Od pierwszego rozdziału. Zachowując pomysł, bohaterów, niektóre wydarzenia. Zmieniając za to wszystko to, co mi tutaj nie wyszło. Widzicie w tym sens.? Bo ja mam wenę na to. Solidną. Pytanie tylko czy Wy chcecie przechodzić przez to jeszcze raz. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie chcę, żebyście pomyśleli, że sępię od Was komentarze, ale ja naprawdę chcę poznać zdanie WSZYSTKICH, którzy znają Piekarnie i czytają ten post. Liczę na szczerość. Ja wiem, że w obecnej sytuacji, znając już przebieg wielu akcji może to się Wam wydać nudne. Ale spójrzcie na to z mojej strony - chciałabym zwyczajnie poprawić to, co spieprzyłam we własnym odczuciu. I z czym się czuję źle, bo przecież tak cholernie przywiązałam się już do tej historii. To moja pierwsza taka. Mająca ogromne miejsce w moim sercu. A takich się przecież nie opuszcza tak po prostu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jednak wybaczcie, ale nie będę pisać czegoś, co jest wbrew mnie. I nie, nie stawiam Was pod ścianą. Ale pisanie Piekarni wydaje mi się bez sensu w obecnym położeniu. Więc albo kończę to tutaj, na tak debilnym etapie, albo pozwalacie mi przebrnąć przez wszystko jeszcze raz. Tym razem lżej. Z naprawdę solidnym planem, który konstruowałam dobre dwie godziny. Z początkowym zaangażowaniem, z tą letnią lekkością, z wakacyjnym szumem w głowie i X Factorową miłością do chłopaków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oczywiście zrozumiem głosy na nie. Ja nie chcę tutaj słodzenia, ani żadnych fałszywości. Chcę Waszego zdania. Waszych odczuć. Waszej decyzji. I bardzo o nią proszę. Każdego, kto spotkał się z tym postem. Z góry dziękuję.! ;*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>Nadal Kochająca Was Wszystkich Niewypisywalna Autorka Przede Wszystkim Piekarni :)</b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-18191435890341585282014-02-20T04:22:00.001+01:002014-02-20T04:22:38.690+01:00remember me.<h2 style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">DWADZIEŚCIA JEDEN</span></h2>
<br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=mVq-MU7ojVY" target="_blank">#stop crying your heart out</a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: start;">
Tak jak wcześniej Hazz tryskał energią i gęba mu się nie zamykała, tak jak już wsiadł do samochodu słowem się nie odezwał i zamyślony gapił się gdzieś za okno. Jego zmiany nastrojów trochę mnie przerażały, ale jakoś głupio było mi pytać. Może akurat próbował ułożyć sobie wszystko w głowie sam.? Przecież jakby chciał gadać to by gadał. "No..." Przekonując sam siebie, skupiłem się na drodze. Chociaż przejechaliśmy już większość trasy, dopiero teraz zaczęła doskwierać mi cisza. Automatycznie sięgnąłem więc do radia, które wypełniło samochód głosem Katy Perry. Jednak ledwo moja ręka zdążyła wrócić na kierownicę, Harry wystrzelił przed siebie, prawie demolując mi deskę rozdzielczą, gdy wyłączał odtwarzacz. <i>"A temu co strzeliło...?"</i> Popatrzyłem na niego zszokowany, a ten jak gdyby nigdy nic oparł się plecami o oparcie i wyszczerzył niespodziewanie.</div>
<div style="text-align: start;">
- Nie podoba mi się ta piosenka. - stwierdził lekko, przeplatając ramiona przed sobą. <i>"Okej..."</i></div>
<div style="text-align: start;">
- Wystarczyło powiedzieć... - westchnąłem, zerkając kontrolnie to na niego, to na drogę. Już sam nie wiedziałem co bardziej potrzebuje mojej uwagi. Ostatecznie stwierdziłem, że lepiej jest się poświęcić drodze. Stylesa przecież i tak trudno zrozumieć... Dlatego wbiłem wzrok przed siebie, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy.</div>
<span style="text-align: start;">- Ej, podrzucisz mnie potem pod jakiś salon z telefonami.? - usłyszałem niespodziewanie jego dziwnie entuzjastyczny głos.</span><span style="text-align: start;"> </span><i style="text-align: start;">"No mówiłem.! Jak baba w ciąży..."</i><span style="text-align: start;"> </span><span style="text-align: start;">- Zostałem zupełnie bez kontaktu, moja komórka rozpadła się na części... Policjanci oddali mi tylko kartę, ale bez telefonu</span>... <b>UWAGA.!</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Bardzo proszę o skupienie... Specjalnie przerwałam w takim momencie, żeby maksymalnie wykorzystać Wasze zainteresowanie tekstem czytanym. Nie chciałabym przecież, żeby informacja tak istotna została zignorowana... Ale skoro już to czytacie, posłuchajcie... Jako, że pojawiły się ostatnio zawirowania w odbieraniu moich opowiadań na tym blogu postanowiłam się temu jakoś przeciwstawić. W związku z tym założyłam bloga. Nowego. Zupełnie świeżutkiego. Na który <span style="color: #660000; font-size: large;">OFICJALNIE PRZENOSZĘ</span> Remember Me. Wszystkie rozdziały już tam są. Trochę mi to zajęło, bo musiałam je podouzupełniać, ale przecież czego nie robi się dla czytelników :). Z Piekarni jednak nie będę usuwać postów, bo mam przy nich Wasze komentarze, do których często sobie wracam :). Uprzedzam jednak, że na Piekarni nic z RM dodawać nie będę. Od teraz mam na to nowe miejsce. Tego oto bloga: <a href="http://remember-me-harry.blogspot.com/" target="_blank">http://remember-me-harry.blogspot.com/</a> . Nowe rozdziały będą pojawiać się tam. Tylko tam. Mam nadzieję, że to nie wprowadzi specjalnie dużo zamieszania... Z góry dziękuję za zrozumienie :). A jeśli nadal chcecie się dowiedzieć co się jeszcze zdarzy w 21, zapraszam właśnie na nowy blog. Rozdział już tam na Was czeka :). Kocham Was.! ;*</b></div>
<b><br /></b>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><a href="http://remember-me-harry.blogspot.com/" target="_blank">Remember Me, Harry.</a></b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-15580576267185164702014-02-16T20:53:00.000+01:002014-02-16T22:54:37.815+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<b>Letni ciepły wietrzyk powiał w mym umyśle, przypominając mi o odrzuconym przeze mnie opowiadaniu. Powracając do klimatu początków moich prób z tym opowiadaniem wyszedł mi kolejny rozdział. Czy jest dobry.? Nie wiem. Na pewno nie będę tego oceniać przed poprawką z pieprzonej filozofii, którą właśnie powoli zaczynam wbijać od nowa do głowy. Może tym razem się uda, trzymajcie za mnie kciuki :). A tymczasem zapraszam na dwudziestkę, specjalnie zadedykowaną pewnej osobie, bez której zapewne od ostatniego roku nic bym nie napisała.</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b>Pewna Osobo, mam nadzieję, że rozdział Cię jednak nie zawiedzie. Pozwoliłam sobie zagrać nieczysto i w razie czego wrzuciłam piosenkę, która powinna złagodzić Twoje spojrzenie na to wszystko... Miłego słuchania :)</b></div>
<br />
<h2 style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">DWADZIEŚCIA.</span></h2>
<br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=dCOu1CSgeCg" target="_blank">#hero</a><br />
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nareszcie czułem się wolny. Żadne wyrzuty sumienia nie zżerały mnie od środka, nie miałem ochoty ryczeć, ani rzucać się Harry'emu do stóp i błagać o wybaczenie. Zamiast tego pojawił się dziwny entuzjazm, lekkość i poczucie błogiego spokoju. Tak intensywnego, że te wszystkie nieprzespane noce spędzone na zamartwianiu się co z Harrym dały o sobie znać, wywołując u mnie okropne zmęczenie. Sen na kanapie nie był najzdrowszy dla mojego kręgosłupa, więc grzecznie przeprosiłem Stylesa i poczłapałem do własnej sypialni. Z wygodnym łóżkiem...</div>
<div style="text-align: justify;">
Przechodząc przez korytarz ziewnąłem szeroko, chcąc jakoś orzeźwić swój mózg, żeby na spokojnie móc dojść do sypialni. Jakoś nie uśmiechało mi się nocowanie na korytarzu... Dlatego wypierając z umysłu całe zmęczenie dzisiejszym dniem, szurałem na oślep przed siebie, macając ściany w poszukiwaniu odpowiednich drzwi. Udało mi się to dopiero po paru minutach i kilku wiązankach.</div>
<div style="text-align: justify;">
Otworzyłem je delikatnie, nie chcąc narobić hałasu i powoli wszedłem do sypialni. Starałem się jak najciszej dojść do łóżka, ale oczywiście przez ciemność po drodze musiałem przywalić w coś stopą. <i>"Kurwa.!" </i>Zabolało... Wytłumiłem jęk bólu i kuśtykając podszedłem do łóżka, kładąc się w nim ostrożnie. <i>"Żeby tylko nie obudzić Eve..."</i> Ułożyłem się wygodnie, przytulając do pleców dziewczyny i obejmując ją ramieniem w talii. Starałem się zrobić to najdelikatniej jak tylko mogłem, ale kiedy moja dłoń dotknęła brzucha Eve, dziewczyna drgnęła nieznacznie i mruknęła przeciągle.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co tam.? - zapytała nieprzytomnym głosem, delikatnie odwracając głowę w moją stronę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nic, śpij. - szepnąłem i objąłem ją mocniej. Przelotnie całując ją w policzek, położyłem głowę na poduszce, gotowy zasnąć. Ale zanim zdążyłem dobrze zamknąć powieki, usłyszałem jak dziewczyna wzdycha przeciągle. I nim się zorientowałem, już odwróciła się przodem do mnie, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dogadaliście się.? - mruknęła uśmiechając się delikatnie. Natychmiast odwzajemniłem gest i poprawiając się na łóżku, oparłem głowę na dłoni.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak. - kiwnąłem energicznie głową. Czując kolejną falę radości rozlewającej się po moim wnętrzu, zacząłem jej wszystko opowiadać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cicho. - dosłownie po pierwszym zdaniu pocałowała mnie delikatnie, blokując słowa w gardle. - Jutro. - popatrzyła na mnie zaspanym wzrokiem i zamknęła gwałtownie oczy. Gotowa powrócić do snu, zacisnęła pięści na mojej koszulce i wtuliła się we mnie jak dziecko. - Teraz chcę spać. - mruknęła niewyraźnie, drażniąc mój organizm wyjątkowo gorącym oddechem. Krew natychmiast zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach, podczas gdy jednocześnie na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. To wystarczyło, żeby spanie przestało być dla mnie najważniejszą rzeczą.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A ja już nie. - nachyliłem się do dziewczyny i złożyłem przelotny pocałunek na jej szyi. <i>"Jak zimny prysznic..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- No wiesz.?! - Eve natychmiast otworzyła oczy, odsuwając się ode mnie na dobry metr. I trzymając dłoń na mojej klatce w ostrzeżeniu, że jak tylko się zbliżę, to będzie po mnie. <i>"Jasne..."</i> Zaśmiałem się tylko krótko i łapiąc ją za nadgarstki, przyciągnąłem ją do siebie. Łapczywie wpiłem się w jej wargi, próbując ją unieruchomić. Początkowo oczywiście próbowała się uwolnić, zaciskając bezczelnie usta. Ale kiedy unieruchomiłem jej ręce za głową i siadłem okrakiem na jej biodrach, wszystkie hamulce jej puściły. Stanowczo wyswobodziła jedną dłoń z mojego uścisku i sięgnęła nią do mojego karku, zaciskając na nim swoje palce i przysuwając mnie do siebie jak najbliżej tylko można. Zachęcony jej gestem, oparłem dłoń na jej talii, powoli i delikatnie przesuwając ją najpierw w górę, a następnie prosto na jej brzuch. Dziewczyna zadrżała znacząco, kiedy z lekkością podwinąłem jej koszulkę i przejechałem ręką po jej odkrytej, rozpalonej skórze. Eve zareagowała głębokim oddechem, po czym przycisnęła swoje wargi do moich jeszcze mocniej niż poprzednio. Krew w moim organizmie zaszumiała zdradziecko, a całe moje ciało przeszedł rozkoszny dreszcz. W nagłym odruchu sięgnąłem ręką do pleców dziewczyny i przylgnąłem do jej kruchego ciała jak w jakimś amoku. Nagły żar rozpalił moje żyły i na pewno nie zamierzałem się mu opierać. A nawet wręcz przeciwnie, poddałem mu się bez słowa. Dźwignąłem się do pozycji siedzącej, ciągnąc za sobą dziewczynę, którą nadal gorliwie obejmowałem ramieniem. Nie protestowała, zatracona w coraz gwałtowniejszych pocałunkach. Co więcej, skrzętnie objęła mnie swoimi ramionami i, jakby to w ogóle było możliwe, jeszcze mocniej przywarła do mojego ciała. <i>"Za mało."</i> Materiał ubrań dzielących mnie od dziewczyny natychmiast zaczął mi ciążyć. Oderwałem się od jej ust z głośnym cmoknięciem i praktycznie zerwałem z siebie koszulkę. To samo chciałem zrobić z ubraniem Eve, ale kiedy napotkałem jej błyszczące, natarczywe spojrzenie uśmiechnąłem się bezczelnie i powoli sięgnąłem do krańców jej koszulki. Zaciskając palce na szorstkim materiale poczułem niewyobrażalne gorąco w miejscu, gdzie niespodziewanie wylądowały jej dłonie, leniwie przesuwające się po mojej klatce. Jej płynne ruchy wydobyły ciche westchnięcie z mojej strony. Byłem gotowy poddać się im bez walki, pozwolić żeby Eve zatorturowała mnie swoim dotykiem i delikatnymi pocałunkami. Wiedziałem jednak, że w tego tempa mój organizm zwyczajnie nie wytrzyma, więc delikatnie podciągnąłem jej koszulkę do góry. Szybko odrzuciłem ją gdzieś nie wiadomo gdzie i ponownie przywierając do dziewczyny, wróciłem do całowania jej gorących ust. Eve tylko na to czekała, wplątując palce w moje włosy i bezczelnie przyciągając mnie do siebie jeszcze bliżej. Czerpałem niewyobrażalną przyjemność z jej bliskości, ale gdzieś z tyłu głowy nadal pewna myśl krzyczała mi, że to za mało. Zanim jednak zdążyłem zrobić jakikolwiek krok w kierunku pogłębienia sytuacji, w mój mózg niespodziewanie wbiło się natarczywe i cholernie głośne pukanie o drzwi. <i>"Co jest kurwa.?!"</i> Zanim zdążyłem pomyśleć, Eve gwałtownie zepchnęła mnie z siebie i sięgnęła po pierwszą lepszą koszulkę, wkładając ją na siebie w pośpiechu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja wiem co wy robicie, ale coś mi szura za oknem i wcale mi się to nie podoba. - natręt w osobie nikogo innego jak Stylesa jęknął donośnie zza drzwi, z każdym swoim słowem wzbudzając we mnie setkę nowych przekleństw. <i>"MUSIAŁ TERAZ.?!"</i> Zanim jednak kulturalnie dałem mu do zrozumienia, żeby wracał do siebie, usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwiami i kilka ciężkich kroków. A już po chwili dosłownie znikąd oślepiło mnie mnie cholerne światło. Przymknąłem oczy, odliczając w myślach kolejne przekleństwa i metody pozbawienia Stylesa jaj, a kiedy już zbrakło mi pomysłów, powoli podniosłem powieki. Spojrzałem na niego morderczo i słowo daję, nawet ten kocyk, którym się szczelnie owinął od góry do dołu średnio by mu pomógł, gdyby tylko żadne sumienie nie blokowało mi ruchów. - Mogę się kimnąć na fotelu.? - Styles uśmiechnął się niewinnie, wpatrując się we mnie dziwnie powiększonymi oczami. - Ewentualnie gdyby wam to nie robiło różnicy, mógłbym do was, bo w sumie miło byłoby się do kogoś przytulić...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bohaterze... Wyjdź. - syknąłem. Każda minicząstka mojej sympatii do Stylesa odpływała właśnie bezpowrotnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale tam coś szura... Skrobie w okno... A jak mnie opęta.? - Harry pisnął jak panienka i jakby to go miało ochronić, tylko mocniej przewiązał się kocem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Już cię opętało. Głupota. - westchnąłem cierpliwie, chociaż miałem nieodpartą ochotę wywalenia go za drzwi. Zdrowy rozsądek podpowiedział mi jednak, że w sytuacji ocieplenia naszych stosunków nie byłby to najlepszy pomysł. <i>"Znowu to cholerne sumienie."</i> - Stary kocham cię, ale nie aż tak. I nie teraz. Teraz mi przeszkadzasz.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja się tylko tu położę... - Styles niespodziewanie zgasił światło, a w ciemności dosłyszałem jedynie jego kroki. - Nawet mnie nie zauważycie... Jakby mnie nie było. Ale nie dosłownie, jakbym chciał oglądać pornosy, to włączyłbym komputer. - palnął, a ja już prawie się podniosłem, żeby go stąd eksmitować. - Nic nie mówię... - poprawił się natychmiast i usłyszałem, że siada na czymś, co skrzypnęło z pretensją. I skrzypiało jeszcze dobrą minutę potem, kiedy kręcił się jak opętany, coś tam mrucząc jeszcze pod nosem. - Dobranoc... - rzucił wesoło, gdy już w końcu przestał się wiercić, a ja jedynie miałem ochotę posłać go do diabła.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mam go wynieść.? - odwróciłem głowę w stronę, gdzie powinna leżeć Eve i spojrzałem na jej twarz oświetloną nikłym światłem księżyca. Była rozbawiona. <i>"No strasznie śmieszne, strasznie."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie.! - Harry zaprotestował natychmiast.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie ciebie pytam. - mruknąłem. Widząc, że dziewczyna tylko kręci głową westchnąłem i ciężko opadłem na poduszkę. <i>"No dobra, niech mu już będzie..."</i> Z poczuciem rezygnacji sięgnąłem więc po swoją część kołdry i spokojnie się nią przykryłem. Powoli się uspokajając, ułożyłem się wygodnie do snu, wtulając się w Eve dla uspokojenia własnych nerwów. Podziałało. Nie minęła nawet sekunda, kiedy poprzednie opanowanie wróciło. I chociaż nadal byłem wkurzony niedokończoną chwilą, a niedawne gorąco jeszcze gdzieś we mnie siedziało, poczułem się dziwnie wykończony. Więc przytuliłem się mocniej do dziewczyny i pozwoliłem mojemu umysłowi powoli się wyłączać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Możecie się o siebie nie ocierać.? Czuję się dziwnie. - usłyszałem nagle i nawet nie myśląc złapałem pierwszą cięższą rzecz z szafki nocnej i po omacku rzuciłem nią mniej więcej w kierunku fotela. Zduszony jęk upewnił mnie, że trafiłem. <i>"No i bardzo dobrze..."</i> - No dobra, już nic nie mówię...</div>
<div style="text-align: justify;">
***</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Do korytarza wparowałem ziewając szeroko i drapiąc odrętwiałe po spaniu ramię. Zmarszczyłem czoło zastanawiając się, czemu jedyne co słyszę to bezwzględna cisza i moje własne kroki. Rozejrzałem się wokół siebie, mając nadzieję, że znikąd nagle pojawi się Niall albo ta jego laska, ale skończyło się to tak, że przez nieuwagę przyrąbałem w ścianę.<i> "Cholera..."</i> Aż mnie porządnie odbiło i ledwo udało mi się nie trzasnąć na tyłek. Łapiąc równowagę przyłożyłem dłoń do promieniującego bólem czoła i poczułem dziwną ulgę. Chyba pierwszy raz cieszyłem się, że mam zimne łapska... Dłoń jednak za szybko się nagrzała, więc w trymiga pognałem do kuchni w poszukiwaniu jakiejś wielgachnej, zimnej łyżki, która powinna uchronić mnie przed wyrośnięciem guza wielkości drugiej łepetyny. <i>"Wystarczy, że w tej pierwszej panuje niezły zamęt..."</i> Nie wiedziałem jednak gdzie mam szukać, więc na oślep zacząłem otwierać wszystkie półki i szuflady po kolei. <i>"Kurde, po kiego farfocla im tyle talerzy..."</i> W okolicy piętnastej dopatrzyłem się w końcu czegoś innego niż zapasów dżemów i szybko wyciągnąłem stamtąd dwie chochle. Jedną szybko przyłożyłem do czoła i aż jęknąłem z ulgi wywołanej zimnem. Z drugą natomiast poczłapałem do lodówki, żeby jeszcze bardziej ją schłodzić. Kiedy jednak podszedłem do buczącego urządzenia, wielka, czerwona kartka przyczepiona do drzwi przykuła moją uwagę. <i>"A to co...?"</i> Odrzuciłem łyżkę z brzękiem na półkę i zerwałem kartkę, przenosząc ją przed oczy.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Eve jest na treningu..." przeczytałem kilka słów, a mój umysł buchnął setką skojarzeń. <i>"Trening.? Jaki trening.? Pewnie jest tancerką... Razem z Dan. Więc dlaczego to ja ich niby spiknąłem, a nie na przykład Liam.?"</i> Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się czy ta dziewczyna na pewno wygląda na tancerkę, po czym wzruszyłem ramionami i wróciłem do kartki.</div>
<div style="text-align: justify;">
"...ja dogrywam materiał na płytę. W lodówce jest pełno jedzenia, ale jak wrócę niech coś tam jednak jeszcze będzie... Wrócę pewnie około południa. N.</div>
<div style="text-align: justify;">
PS: Spróbuj zbałamucić nam sprzątaczkę, to mnie popamiętasz..."</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Sprzątaczka... Hm."</i> Pospiesznie zerknąłem na zegarek i ze smutkiem stwierdziłem, że jest już grubo po pierwszej. <i>"Aż tak mnie zmogło.?"</i> Ziewnąłem szeroko, żałując, że o tej godzinie żadnej sprzątaczki już tu nie zastanę. Zresztą może i lepiej... Gdyby widziała jak zgrabnie witam się ze ścianą miałbym marne szanse. <i>"A właśnie..."</i> Czując, że metal trzymanej przeze mnie łyżki już się rozgrzał, szybko zamieniłem ją na tą drugą i powoli rozejrzałem się po kuchni. Pusto, cicho i jakoś tak dziwacznie obco. Zdecydowanie nie miałem ochoty jeść śniadania w takiej atmosferze. <i>"Poczekam na Nialla..."</i> Postanowiłem, że w tym czasie przynajmniej jakoś się ogarnę, bo na dobrą sprawę sam czułem, że ze świeżością to u mnie coś nie tego. Wyczłapałem więc z kuchni w poszukiwaniu jakiejś ekstra łazienki. Długo szukać nie musiałem, przy trzecich drzwiach w końcu trafiłem. I bez wahania wszedłem do środka, korzystając z tego, że zauważyłem przy kabinie jakiś szampon i wolny ręcznik.<i> "Niall się chyba nie obrazi..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Prysznic zajął mi chwilę. Wolałem się pospieszyć, gdyby jednak Niall nagle wrócił i postanowił jednak sam opróżnić całą lodówkę. Przecież już nie takie rzeczy odstawiał z głodu...<i> "Ciekawe jak jego panna to wytrzymuje..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Jak w ogóle Z NIM wytrzymuje..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Jakim cudem on ją w ogóle wyrwał.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Czując narastającą ilość pytań w mojej głowie szybko wyrzuciłem pannę kumpla z umysłu, postanawiając dokładnie przepytać go w tym kierunku. Na ślepo przecież nie miałem co błądzić... Chrząknąłem więc donośnie, żeby pomóc myślom szybciej opuścić moją łepetynę i wywlekłem mokry tyłek spod prysznica. Pobieżnie wycierając wodę z ciała podszedłem do lusterka i odrzucając ręcznik w kąt poważnie przyjrzałem się swojemu odbiciu. <i>"Niepojęte..."</i> Ciężko oparłem dłonie o krańce umywalki i przybliżyłem twarz do lustra, jakby dopatrując się jakiejś obcości. Ale to nadal byłem ja. Trochę starszy, ale nadal ja. Bez loków, ale nadal ja. Z... <i>"Cholera, zaczynałem zarastać..."</i> Przejechałem dłonią po kującym zaroście i skrzywiłem się. <i>"Niall musi mieć tu coś do golenia..."</i> Z westchnieniem znowu bezczelnie zacząłem grzebać mu po półkach, zachodząc w głowę ile szpargałów może mieć jedna kobieta. Szampony, balsamy, odżywki, pudełka plastrów, wacików i innych tamponów, kremy, toniki, zmywacze, wybielacze... Wszystko walało się w zastawionych po brzegi szafkach. Na szczęście znalazłem też kącik Nialla, w szafce za lusterkiem. Skąpy bo skąpy, ale odpowiednie rzeczy jeszcze zapakowane nowością znalazłem. Wyciągając je natrafiłem na coś dziwnego przyczepionego do ściany i aż zmrużyłem oczy próbując odgadnąć co to. <i>"Radio w łazience.?"</i> Uśmiechnąłem się pod nosem. <i>"Lubili sobie robić nastrój przy wspólnej kąpieli..."</i> Żeby jakoś zagłuszyć panującą ciszę włączyłem odtwarzacz, który już po chwili cicho rozbrzmiał hitem Katy Perry. I nawet go pamiętałem. Z nudów zacząłem nucić zaraz za nim i bezmyślnie pochłonąłem swój umysł bezpiecznym goleniem. Krew mi tu zdecydowanie potrzebna nie była. Nucąc i wykonując praktyczne te same czynności wpadłem już jakiś automat.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><i style="background-color: white;">"<span style="line-height: 15px;">Sometimes when I miss you"</span></i></span></div>
<div style="text-align: justify;">
Mózg powoli zaczął mi się wyłączać...</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white; line-height: 15px;"><i><span style="font-family: inherit;">"I put those records on"</span></i></span></div>
<div style="text-align: justify;">
Skakać po innych częstotliwościach...</div>
<div style="text-align: justify;">
<i><span style="background-color: white; font-family: inherit;">"<span style="line-height: 15px;">Someone said you had your tattoo removed"</span></span></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Szukać czegoś ciekawego...</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><i style="background-color: white;">"<span style="line-height: 15px;">Saw you downtown singing the Blues"</span></i></span></div>
<div style="text-align: justify;">
Zmarszczyłem brwi, na moment przerywając zajęcie. Poczułem się dziwnie, cholernie dziwnie. Jakieś deja vu, czy inne bajery... Byłem święcie przekonany, że kiedyś już to przeżyłem... W łazience... Goląc się... Słuchając Katy Perry... Ale jednak czegoś tu jeszcze brakowało. <i>"Cholera, czego.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>"Ty się golisz...?!"</b></i> dziewczęce pytanie natychmiast rozbrzmiało w mojej głowie. Znikąd. I prawie mnie uderzyło. Brzmiało tak cholernie wyraźnie... Jakby znajomo... Ale za cholerę nie mogłem powiązać tego głosu z żadnym, o którym mógłbym mieć pojęcie. Pospiesznie przeleciałem w głowie spis wszystkich panien, z którymi miałem styczność. Nic mi to nie dało.<i> "Cholera..."</i> Z lekką obawą rozejrzałem się wokoło, jakby to mi miało w jakikolwiek sposób pomóc. Nie pomogło. Pieprzone uczucie, że już to kiedyś przeżyłem tylko się wzmogło. A piosenka, chociaż nadal wyraźnie słyszana z radia, w mojej głowie rozbrzmiała zupełnie innym głosem. Tamtym. Niezidentyfikowanym. <i>"Co to do cholery jest...?"</i> Od intensywnego zastanawiania się nad tym wszystkim w głowie zaczęło mnie dziwnie ćmić, jakby mózg zaczął puchnąć i naciskał na czaszkę. To prawie bolało... <i>"No kurwa..."</i> Westchnąłem głęboko, panicznie przeczesując mokre jeszcze włosy palcami i wściekły walnąłem w radio. Zamilkło, chybocząc się niebezpiecznie, jakby groziło, że spadnie. Nie spadło. W łazience za to zapadła dziwna cisza, przerywana jedynie moimi głębokimi oddechami. Które w zadziwiający sposób zaczęły mi pomagać...<i> "Tylko spokojnie..."</i> Pospiesznie dokończyłem przerwane zajęcie, chcąc jak najszybciej się stąd usunąć i zająć umysł czymś na tyle, żeby nie skakał sobie gdzie mu się podoba. <i>"Nigdy więcej..."</i> Intensywnie skupiałem myśli na wykonywanych czynnościach. Jeżdżeniu maszynką po szczęce. Wypłukiwanie jej w strumieniu czystej wody. I tak dopóki twarz nie została ogarnięta. Po wszystkim nachyliłem się do kranu i spłukałem resztki pianki, przy okazji otrzeźwiając się z lekka lodowatą wodą. Wpakowałem pod kran praktycznie cały łeb, pozwalając zimnym kroplom pobudzić mój mózg do czegoś innego niż jakieś idiotyczne przypominanki. <i>"Naprawdę cholera nigdy więcej..."</i> Westchnąłem głęboko i wyprostowałem się powoli, zaczesując włosy do tyłu. Kilka kropel zimnej wody spadło mi na plecy, powodując dziwne dreszcze, ale nawet mnie to nie obeszło. Znowu bowiem skupiłem się na swoim odbiciu, doszukując się w nim odpowiedzi. Na cokolwiek. Bylebym w końcu dostał jakieś sensowne wyjaśnienie. "Akurat..." Kiedy jednak żadne oświecenie na mnie nie spływało, postanowiłem już stąd wyjść. I już nawet odwróciłem się w stronę drzwi, kiedy mój wzrok padł na niewielką czarną plamę nad prawą jaskółką. <i>"CO JEST.?!"</i> Do lustra dopadłem w sekundę, praktycznie przytulając się do jego powierzchni, żeby zdobyć pewność, że nie mam już omamów. Na wszelki wypadek zakryłem tatuaż ręką, licząc na to, że jak go odkryje, on zniknie. Nie zniknął. Po następnych stu razach też nadal był na miejscu.<i> "Cholera..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Cholera, cholera, cholera, CHOLERA.!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Poczułem jak serce zaczyna mi gwałtownie bić, a pompowana krew uderza do głowy. Na moment nawet zrobiło mi się ciemno przed oczami i podejrzanie zakręciło w mózgownicy. W ostatniej chwili przytrzymałem się umywalki i jakoś udało mi się utrzymać równowagę... <i>"Styles, bez paniki..."</i> Oddychając ciężko podniosłem głowę i utkwiłem wzrok w czarnym punkcie. Byłem pewien, że ozdobne "L" w niczym nie kojarzy się z Louisem, Louise, a nawet małą Lux. Natomiast "3912" jako niewyraźne tło ma ścisły związek z tą samą osobą. <i>"Nią..."</i> Setki myśli uderzyły w mój umysł z niesamowitą siłą. Nie mogłem ich opanować za żadne skarby. Ale przecież nie chciałem nic wiedzieć...<i> "Ja pierdolę..."</i> Zamknąłem oczy, wciągając gwałtownie powietrze i próbując jakoś się uspokoić. Nic z tego. Myśli skakały mi po mózgu jak oszalałe, rozrywając mi łeb od środka.</div>
<div style="text-align: justify;">
Strzępki myśli.</div>
<div style="text-align: justify;">
Kawałki zdań.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nerwy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Kłótnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tatuaż...</div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>"Wkurza mnie twoja nieodpowiedzialność..."</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>"Wymagałam od ciebie deklaracji...?"</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>"Po co to zrobiłeś...?"</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>"A jak zerwiemy i znajdziesz inną, to co jej powiesz...?"</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>"Ty nie jesteś poważny..."</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Ten głos.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jej wypowiedzi.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jej złość.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zaciśnięte usta.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na pewno chciała mi przylać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Kurde, dlaczego.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Coś ciepłego kapnęło mi na dłoń, wyrywając nagle z burzy wszystkich myśli. Gwałtownie otworzyłem oczy, wbijając je przed siebie i zobaczyłem czerwoną kroplę. Jedną małą czerwoną kroplę, która rozprysła na mojej skórze... <i>"Co do...?"</i> Ścierając ją z dłoni zauważyłem podobną na krawędzi umywalki. I kilka wewnątrz. I jeszcze kilka na podłodze. Zanim porządnie zdążyłem ogarnąć co się dzieje, kolejna kropla spłynęła na umywalkę, przełamując jej biel soczystą czerwienią. Powoli podniosłem głowę i wówczas zorientowałem się, że to ja. Z nosa kroplami leciała mi krew. <i>"No cholera pięknie..."</i> Szybko odkręciłem wodę, chcąc jakoś to zatamować. Ale ledwo zamoczyłem dłoń, a do moich uszu dobiegł odgłos zamykanych z trzaskiem drzwi. "Błagam, nie teraz..."</div>
<div style="text-align: justify;">
- Harry...? - usłyszałem czyjś głos i byłem pewien, że tym razem nie pochodził z mojej głowy. Raczej z korytarza. <i>"Eve."</i> Spanikowałem w jednym momencie. Ona nie mogła przecież zobaczyć tej krwi, na pewno nie. Zaczęłaby się doszukiwać, pytać... Jakby się dowiedzieli, że słyszę jakieś głosy w głowie natychmiast wylądowałbym w szpitalu bez klamek. <i>"Nie pozwolę na to..."</i> Zdecydowanie sięgnąłem po papierowy ręcznik leżący na półce obok, ale tylko poprzewracałem setki babskich szpargałów, które z hukiem pospadały na podłogę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- O kurwa... - wyrwało mi się, kiedy próbowałem złapać chociaż część z nich. Nic z tego. Hałas był tak ogromny, że pewnie słyszeli to na drugim końcu miasta. A co dopiero Eve...<i> "A może nie słyszała.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Hazz.? Stało się coś.? - jej z lekka przestraszony głos dobiegł mnie z niepokojącego bliska. <i>"Nie, nie, nie, nie..."</i> Pospiesznie zgarnąłem z podłogi wszystkie szpargały i wrzuciłem je do kosza na brudy. W panice wziąłem też ten papierowy ręcznik i urywając kawałek szybko zacząłem wycierać podłogę i umywalkę.<i> "To trwało zbyt wolno..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nic, ja tylko... - próbowałem ją jakoś zatrzymać, ale nim zdążyłem dokończyć zdanie drzwi łazienki gwałtownie się otworzyły i pojawiła się w nich Eve. <i>"No to po mnie..."</i> Dziewczyna jednak nawet na mnie nie spojrzała. Za to przytknęła dłonie do oczy i wycofała się w sekundę na korytarz.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jezus Maria, zaczniesz ty się kiedyś ubierać, czy nie.?! - krzyknęła z taką pretensją, że już nie wiedziałem czy bardziej cieszy mnie ulga, że niczego nie zauważyła, czy po prostu rozbawiła mnie jej reakcja. <i>"Nigdy nie widziała nagiego faceta, czy jak...?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- To ty mi tu wlazłaś bez pukania. - zaznaczyłem, powracając do ścierania śladów mojej zbrodni. Miałem zamiar trzymać ją jak najdalej od tego miejsca tak długo jak to tylko było konieczne. A póki gadałem głupoty i nadal nie miałem na sobie ubrania... No chyba jej się tu nie uśmiechało wchodzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Boś się żenił niemiłosiernie.! - dziewczyna pisnęła tylko. - Myślałam, że coś się stało. Nie sądziłam, że będziesz aż tak bezczelny, żeby łazić bez ubrania po czyimś domu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Akurat, doskonale wiedziałaś. - prychnąłem głupio. - Pewnie chciałaś sobie popatrzeć jak wygląda prawdziwy facet, co.? Niall w tych sprawach trochę marnie wypada. - paplałem, kończąc ścieranie krwi i wyrzucając wszystkie brudne papiery do kosza. Które przykryłem zmiętymi czystymi, żeby nikt się nie połapał. Po czym spokojnie wziąłem się za ogarnianie własnej twarzy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie twój interes. - usłyszałem gdzieś w trakcie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- I całe szczęście.! - zaznaczyłem, na siłę podtrzymując rozmowę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak dla twojej wiadomości, nie dorastasz mu nawet do pięt. - parsknąłem śmiechem między ścieraniem zaschniętej już krwi spod nosa. - I co to był w ogóle za hałas.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Żaden hałas, trochę rzeczy poupadało... - wywinąłem się, wyrzucając ostatnią chusteczkę do kosza i rozglądając się wokoło czy czegoś przypadkiem nie przegapiłem. - Wszystko mam pod kontrolą. Pełną. - westchnąłem bardziej do siebie, niż do niej, po czym uśmiechnąłem się pod nosem. <i>"Nikt nie zauważy." </i>Sięgnąłem też po ręcznik, ciasno owinąłem nim biodra, żeby już nie straszyć dziewczyny, po czym odważnie, jak gdyby nigdy nic wyszedłem na korytarz. I zauważyłem jak Eve stoi przy ścianie z założonymi rękami, mając morderstwo na twarzy.<i> "Czas dokończyć przedstawienie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- A ty czemu tu jeszcze stoisz.? - zagaiłem, stając naprzeciwko niej. - Chcesz sobie jeszcze popatrzeć.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Idioto jeden, Niall by mnie zabił jakbyś sobie coś zrobił i bym ci nie pomogła. - zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie z gniewem. <i>"No jasne..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- A ty się o mnie nie martwisz...? - zrobiłem odpowiednio smutną minkę, wpatrując się w nią odpowiednio smutno.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie. - stwierdziła hardo. <i>"Charakterna..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Zabolało... - mruknąłem i zanim doczekałem się odpowiedzi, wejściowe drzwi znowu trzasnęły, a do korytarza wparował zdezorientowany Niall. <i>"Ohooo..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- A co tu się...? - zlustrował mnie od góry do dołu i wbił we mnie okropne spojrzenie. <i>"Jaki zazdrośnik..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiesz, że twoja dziewczyna to zboczuch jakiś.? - zażartowałem, patrząc to na dziewczynę, to na Horana. - Pod prysznic mi prawie wlazła.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Debil.! - nim się obejrzałem, Eve strzeliła mnie po ramieniu i wkurzona wyparowała z korytarza.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Widzisz jaka zadziorna.? - zaśmiałem się, ukradkiem pocierając obolałe ramię. - Nie może się powstrzymać, żeby mnie nie podotykać. - spojrzałem na Horana i aż mnie cofnęło, kiedy zauważyłem jego morderczą minę. - Żartuję przecież, co pióra stroszysz... - próbowałem załagodzić sytuację. - Wywaliłem się i przyszła zobaczyć czy żyję. Nie martw się, ubiorę się i znikam. - powoli zacząłem wycofywać się do pokoju, gdzie leżała jeszcze nierozpakowana walizka moich ciuchów. - Będziesz czymś teraz zajęty, czy coś...? Bo ja prowadzić nie mogę, a nie chcę dłużej narażać swojego zdrowia. Wolę się wyprowadzić zanim z zazdrości mi przywalisz. - stwierdziłem spontanicznie, właściwie zadowolony ze swojego pomysłu. Inna sprawa, że nie wiedziałem gdzie się zatrzymać.<i> "Ale to nieważne..."</i> - Nawet nic nie mów, bo i tak nie uwierzę, że chciałbyś mnie tu zatrzymać po tym wszystkim. - zaznaczyłem, widząc, że otwiera usta.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Święta prawda. - kiwnął głową i uśmiechając się pod nosem ruszył do pokoju, w którym zniknęła jego dziewczyna. <i>"No to czeka ich niezła rozmowa..."</i></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhq1xLUySDYVkCU3LoF6GJzkgxutmDkiF61sjSZNHh-whh-QRgJ7KAk8tb-7pt2gCKbqgdd2tcp-YjwQJQeXlWvWrHnoVjAU9LuKuidEhObyZzQ6RQJ_H6uDDPVtxl-l-8qTuuTVWu_1Lo/s1600/Nialler+&+Hazza.gif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhq1xLUySDYVkCU3LoF6GJzkgxutmDkiF61sjSZNHh-whh-QRgJ7KAk8tb-7pt2gCKbqgdd2tcp-YjwQJQeXlWvWrHnoVjAU9LuKuidEhObyZzQ6RQJ_H6uDDPVtxl-l-8qTuuTVWu_1Lo/s1600/Nialler+&+Hazza.gif" height="256" width="320" /></a></div>
<br />Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-51677493263964966892014-02-01T23:29:00.001+01:002014-02-02T16:03:36.169+01:00trzydzieści pięć - wersja rozszerzona.<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;"><b>No
i proszę... Sama się zdziwiłam, że ten rozdział się napisał...
Ale ważne chyba, że jest :). Oczywiście niezbyt udany, no ale...
Skoro już Harry kończy te 20 lat w dzisiejszym dniu (bu... ja będę
miała ten sam ból za pół roku i cztery dni) to sobie pomyślałam,
że można by jakoś to uświetnić... No i jest. Mam nadzieję, że
aż tak bardzo Was to nie rozczaruję, bo nawet mimo tych 21 godzin
snu piątkowego, nadal nie doszłam do końca do siebie. Ale powoli
wszystko wraca do normy. Może już niedługo wrócę do poprzedniego
trybu. Trzymajcie kciuki.! A na razie zapraszam do czytania :). A o
tym, że technologia mnie nie lubi i przez tyle godzin blog zjadł mi
treść rozdziału to ja nawet nie wspomnę :).</b></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<span style="color: #20124d;"><span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;"><b>***</b></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Nie
mam pojęcia jak to zrobiłam. Jakim cudem w tak krótkim czasie
zdołałam wybrać wśród sterty byle jakich ciuchów coś
odpowiedniego, w czym nawet widać mi było zaakcentowaną... górę,
podkreślić rzęsy tuszem i to bez zbędnych mazów, porządnie
rozczesać włosy, umyć zęby, wysłać Quinn sms z przeprosinami i
wyjaśnieniami, przeszukać absolutnie cały pokój w poszukiwaniu
jakiegokolwiek błyszczyku (którego rzecz jasna nie znalazłam),
pójść do Aly i wyjaśnić jej całą sytuację, przejść szybki
kurs pt. "Jak nie zjeść błyszczyka już po sekundzie" i
przelecieć przez schody bez żadnych komplikacji. Wprawdzie nie była
to ta obiecana Harry'emu sekunda, ale i tak wyszło nadzwyczaj
krótko, biorąc pod uwagę dużą ilość wszystkich czynności.
Wiedziałam jednak, że trudno mi będzie wyjaśnić to wszystko
chłopakowi, co skutecznie spowolniło moje ruchy już na ostatniej
prostej - na odcinku koniec schodów-drzwi.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Czając
się przy schodach, westchnęłam, myśląc intensywnie nad dobrą
wymówką. Oczywiście żadna nie przychodziła mi do głowy.
Liczyłam jednak na jakiś ostatniochwilowy cud, więc przeciągałam
moment wyjścia jak tylko się dało. W tym czasie sprawdziłam, czy
mam przy sobie telefon, czy się nie rozmazałam, czy jestem
kompletnie ubrana (naprawdę wolałam już nie pokazywać się
Harry'emu bez spodni), czy moje włosy jakoś słusznie się
układają, czy mam ze sobą bluzę i co najważniejsze, błyszczyk.
Kiedy jednak nie miałam czego już sprawdzać, z dozą niepewności
wzięłam głęboki oddech i odważnie opuściłam dom. Akurat, żeby
stanąć prawie twarzą w twarz z Harrym, który tupiąc nogą ze
zniecierpliwienia stał oparty o barierkę, krzyżując ramiona przed
sobą.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Kurczę,
czy on nie potrafi zostawać tam, gdzie go zostawiam.?!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Sekunda.? - zupełnie niespodziewanie spojrzał na mnie z góry,
błyskając jakimś oburzeniem w tych swoich zielonych tęczówkach.
W sekundę wywołało to poważne rumieńce na mojej twarzy, a także
spowodowało, że nie mogłam nie odwrócić wzroku i nie wzruszyć
bezradnie ramionami. - Jak chłopaki wywalą mnie z zespołu, to
będzie tylko i wyłącznie twoja wina. - rzucił na wydechu, nagle
sięgając po moją rękę. I zanim obejrzałam się w jakąkolwiek
stronę, już pociągnął mnie za sobą, przebierając nogami w
zastraszającym tempie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">No
okej, może nie było AŻ takie szybkie, ale fakt, że się tego nie
spodziewałam, zrobił swoje. Zaskoczona taką nagłością, no i
nagłym dotykiem Stylesowej ciepłej dłoni na swojej skórze,
poleciałam do przodu i prawie wyglebiłam się na twarz, witając
czule z chodnikiem. Całe szczęście Harry akurat znajdował się
tuż przede mną, więc ostatecznie wpadłam na jego plecy. A zanim
się odsunęłam, zdążyłam przeżyć mały zawał tą nagłą
bliskością, kiedy ciepło jego skóry mnie uderzyło (nawet jeśli
dzieliło nas kilka warstw materiału), a charakterystyczny zapach
mieszanki perfum i szamponu pomieszał wszystkie zmysły. W dodatku
jakby automatycznie zawiesiłam się na jego ramieniu, próbując
jakoś unormować własną równowagę. I Bogu dziękowałam, że
Harry był zbyt zajęty parciem przed siebie, żeby móc zauważyć,
że przez ułamek sekundy dosłownie przywarłam do jego ciała.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Wtedy ich zagadam, żeby przyjęli cię z powrotem. - zagaiłam,
naiwnie licząc, że rozmową tym bardziej odsunę go myśleniowo od
mojego durnego zachowania. Szkoda tylko, że dopiero po chwili
zorientowałam się o czym ja mówię...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Będę trzymać kciuki - Harry pokiwał głową z niedowierzaniem, co
chyba nawet dziwnie mnie ukuło. Ale i tak już po chwili o tym
zapomniałam, dokładnie w momencie, gdy chłopak na chwilę odwrócił
głowę w moją stronę, ewidentnie chcąc coś powiedzieć. Kiedy
jednak jego wzrok jakoś tak mimowolnie powędrował poniżej szyi (a
ja praktycznie umarłam od natężenia rumieńców, które rozpaliły
mi policzki) zrezygnował z poprzedniego zamiaru i tylko podniósł
lewą brew. Po czym wbił tak rozbawione spojrzenie w moją twarz, że
nawet nie wiedziałam już jak się nazywam, a jedyne czego byłoby
mi trzeba to porządne zapadnięcie się pod ziemię. - Ale do twarzy
ci w zielonym, naprawdę. - wypalił w końcu, starając się nie
roześmiać w twarz. A ja nawet nie miałam jak docenić tych jego
"starań".</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Miałam tylko sekundę... - wzruszyłam ramionami, z lekka oburzona.
I nie wiem czy bardziej na siebie, że nie poświęciłam temu
większej uwagi, czy może na Stylesa, że miał czelność się o to
wiecznie czepiać.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Ty masz w szafie cokolwiek w innym kolorze.? - Harry zmarszczył
brwi, znowu poświęcając mi krótkie spojrzenie, podczas którego
mi jeden z tych swoich bezczelnych uśmiechów. Który tylko swoim
starym, dobrym sposobem pomieszał wszystkie moje zwoje mózgowe,
powodując że moja głowa ledwo mogła ogarniać jednoczesne
nadążanie za chłopakiem i wymyślaniem odpowiedzi. Ledwo, bo
oczywiście musiałam potknąć się na równej drodze. Całe
szczęście miałam obok siebie Harry'ego i zdążyłam się go w
porę złapać. W dodatku w taki sposób, że nawet nie zauważył,
że coś odwaliłam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Lubię zielony. - wzruszyłam ramionami, wypowiedzią próbując
jakoś wyprzeć ze świadomości tą małą wpadkę. I żeby odzyskać
w końcu swoją sprawność mózgową na etapie przynajmniej
ogarniającym łączenie dwóch prostych czynności, postanowiłam
się od niego odsunąć. Żeby już żadne ciepło, żaden zapach,
ani tym bardziej zbytnia bliskość jego ust mnie już nie
rozpraszała. Więc w końcu zrównałam z nim krok. I prawie
nadążałam za jego tempem. To jednak wcale a wcale nie spowodowało,
że chłopak puścił moją rękę, na co przecież skrycie liczyłam.
A jakby tego było mało, zbałamucił mi myślenie kolejnym
żywozielonym spojrzeniem, od którego oddech dziwnie zamarzł mi w
płucach.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Serio.? - pisnął żartobliwie, uśmiechając się ledwo
dostrzegalnie. Ale do tych jego dołeczków oczywiście musiało
wystarczyć. I to na tyle, że musiałam odwrócić wzrok, przezornie
wbijając go w chodnik przed sobą. - Kto by się domyślił...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie spieszy ci się już.? - rzuciłam cichutko, uparcie wpatrując
się w szarość rozciągającą się pod moimi stopami. Chociaż
wyraźnie czułam palący wzrok chłopaka na sobie, postanowiłam się
jednak nie dekonspirować. Wolałam oszczędzić sobie kolejnych
zielonych spojrzeń i tych zakrawających o arogancję uśmiechów.
Zwłaszcza kiedy usłyszałam wyraźny, chociaż cichy śmiech z jego
strony.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">No
fajnie, znowu robiłam za błazna... </span>
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
...zobaczyłem ogłoszenie, no i poszedłem. Akurat wparowałem im na
próbę. Grali naprawdę nieźle i w głowie od razu pojawiła mi się
myśl: ja chcę z nimi grać. - Harry uśmiechnął się nieświadomie
wśród tej całej opowieści o swoim dołączeniu do zespołu,
której słuchałam wpatrzona w chłopaka jak w obrazek. Nie to, żeby
od razu coś, ale po prostu uwielbiałam ten jego skupiony wyraz
twarzy kiedy o czymś zawzięcie mówił. Miałam wówczas wrażenie,
że nie bardzo mnie zauważa przez swoje zamyślenie, co jak
najbardziej mi odpowiadało. Mogłam się na niego gapić i nie czuć
zażenowania, mając przy okazję przeświadczenie, że nasza rozmowa
przebiega w miarę normalnie. I nawet prawie nie przeszkadzały mi
nasze splecione palce. Wprawdzie czułam ciepło płynące od miejsc,
gdzie jego skóra stykała się z moją, ale nie było to na tyle
dekoncentrujące, żebym zaraz miała z tego powodu panikować.
Uznałam to po prostu za miły gest. Poza tym jego dłoń była tak
miła w dotyku, że mogłoby mi się zrobić przykro, gdyby ją
zabr...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">NIEWAŻNE.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie wiem jak ci to wytłumaczyć... - Harry westchnął nagle,
skupiając wzrok na mojej twarzy. I tak jak wcześniej, rano, z
niepewnością Z miejsca opuściłam głowę, udając, że tylko
poprawiam nieogarniętą fryzurę, zakładając kilka kosmyków
włosów za ucho. - Coś jak miłość od pierwszego wejrzenia.
Widzisz kogoś i z miejsca masz przekonanie, że to właśnie ta
osoba. - kontynuował po chwili. I chociaż wiedziałam, że nie ma
niczego głupiego na myśli, poczułam się dziwnie. Harry i gadanie
o miłości to zdecydowanie niekorzystne połączenie. Mój umysł od
razu zaczął wariować... - Trudno to wziąć na rozum, ale... -
urwał, kręcąc głową i wzruszając ramionami, jakby już nic
więcej nie miał do powiedzenia.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Wiem o czym mówisz. - kiwnęłam głową, próbując go jakoś
zachęcić do powrotu do tego jego zagadania. No może nie o
miłości...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">O
cholera, niepotrzebnie się wtrącałam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Naprawdę.? - Harry na moje nieszczęście uczepił się mojej
wypowiedzi, patrząc na mnie uważnie. I chyba naprawdę oczekiwał
odpowiedzi... Westchnęłam jedynie nad swoją własną głupotą,
próbując usilnie wymyślić jak mogłabym go ładnie zbyć i przy
okazji nie pokazać, że jego jedno niewinne stwierdzenie tak mocno
wytrąciło mnie z równowagi.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">-
Ekhm... Chodziło mi... em... - zaczęłam się plątać nie tylko we
własnych słowach, ale nawet i myślach. Nie miałam pojęcia jak
ogarnąć ten cały zgiełk, który szumiał mi w głowie. Aż w
końcu chrząknęłam na dodanie sobie odwagi i nadal nie kontaktując
z własnym mózgiem stwierdziłam, że może lepiej po prostu zacząć
mówić. - Chodziło mi o to, że czasem usłyszę fragment piosenki,
jedną nutę, a w mostku czuję taki dziwny ścisk. - stwierdziłam
niepewnie, starając się nie patrzeć na chłopaka w razie gdyby
uznał moje rozumowanie za co najmniej dziwne. Kiedy jednak poczułam
jego palące spojrzenie na sobie, cała moja nabierająca sensu
wypowiedź... no przestała mieć sens. I na dobrą sprawę już sama
nie wiedziałam do czego zmierzałam. - Jakbym... No rozumiesz... -
zmarszczyłam brwi, patrząc na niego wyczekująco, </span>
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Dokładnie o czymś takim mówię. - Harry ku mojej wielkiej uldze
tylko skinął głową, nawet nie przejmując się moim zacięciem. W
dodatku znowu zatracił się we własnych myślach, bo nawet jeszcze
zanim zaczął mówić, już począł gestykulować w tym swoim
pokręconym stylu. - Muzyczne porozumienie. I też tak mam. Rzadko,
bo rzadko, przecież nie każda piosenka musi być wyjątkowa, co by
to była za magia... Ale to fantastyczne uczucie. Wiesz, że się nie
mylisz...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Że co by się nie działo, zapamiętasz ten moment. - wtrąciłam,
zupełnie niezależnie od siebie. I już nawet zbeształam się za to
w myślach, kiedy zerkając na twarz Harry'ego spostrzegłam, że nie
przyjął moich słów jako czegoś głupiego. A nawet wręcz
przeciwnie...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">-
I że nigdy ci się nie znudzi. Dokładnie. - kiwnął głową z
uśmiechem, powodując, że dosłownie kamień spadł mi z serca. I
używając całej swojej silnej woli, wysiliłam się na coś
kształtem przypominającego odwzajemnienie jego gestu. - W każdym
razie na samym wstępie trema mnie sparaliżowała i wiedziałem już,
że to zawalę. - zanim zdążyłam się dobrze zastanowić, Harry
już po chwili kontynuował swoją wypowiedź, znowu przyjmując tą
swoją minę do rozgadania. Dzięki temu mogłam spokojnie wlepić w
niego swoje patrzałki, obserwując jak zieloność jego tęczówek
błyszczy czymś na kształt radości, a kąciki tych jego malinowych
ust uniosły się delikatnie ku górze. Ledwo, ledwo zauważalnie,
ale jednak. I to dokładnie w momencie, kiedy jakby mocniej ścisnął
moją dłoń. Aż mnie przeszedł dziwny prąd, jednak na tyle
przyjemny, że postanowiłam go zignorować. I skupić się na
Harrym. - Zacząłem się przeklinać, że nie powinienem się pchać
w coś takiego, przecież nawet nie mam warsztatu. Jak taki ktoś jak
ja mógłby się przebić, grać w zespole. - wzruszył ramionami,
wzdychając głęboko. Jakby automatycznie podniosłam rękę, żeby
jakoś go pocieszyć, chociażby dotykiem, kiedy chłopak
niespodziewanie się rozpromienił. A moja brew w odpowiedzi tylko
powędrowała do góry. - Ale zaraz przypomniałem sobie o tym jak
muzycy działają na laski... - stwierdził po chwili, powodując
dziwny ścisk gdzieś wewnątrz mnie. Nie potrafiłam nawet go
określić, ale wiedziałam jedno - był zdecydowanie nieprzyjemny.
Od razu wpadł mi do głowy moment, kiedy przy którymś z naszych
spotkań we własnej głowie wściekłam się, że Harry kiedyś
umawiał się z innymi dziewczynami. I obie chwile były zdecydowanie
porównywalne. Czułam się tak samo nieprzyjemnie, że... </span>
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">No
dobra, nie roztrząsajmy tego. Przecież nie mogę analizować
każdego jego zdania, prawda.? Zwłaszcza, że, jak zauważyłam,
Harry najczęściej gada bez zastanowienia, dla samego tylko
gadania...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">No
właśnie...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Więc
wcale nie muszę czuć się z...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Oj
dobra.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">-
Wyobraź sobie, że to najlepsza motywacja. - Harry już po chwili
kontynuował swój wywód, wcale sobie nie pomagając wśród tych
wszystkich moich myśli. Miałam nawet ochotę powiedzieć mu, żeby
już przestał to tak roztrząsać, bo dokładnie zrozumiałam co
miał na myśli, ale oczywiście ściśnięte gardło i dziwne
uczucie niepewności pod mostkiem zrobiło swoje. Więc zamiast tego
zacisnęłam tylko usta w wąską linię i westchnęłam głęboko
nad swoim rozumowaniem. - Zaśpiewałem, jakbym miał przed sobą
tłum rozkrzyczanych fanek, a nie trzech facetów wątpliwej urody.
No i mnie wybrali. - zakończył podejrzanie entuzjastycznie,
uśmiechając się do mnie szeroko. A ja naprawdę chciałam
odwzajemnić gest. Miałam w sobie wiele dobrej woli. Tylko co z
tego, skoro i tak wyszedł z tego sztuczny grymas, rzucony mu
przelotnie między spojrzeniem na niego, a wbiciem wzroku przed
siebie. Chyba nawet dosyć zirytowanego, ale pewności mieć nie
mogłam... </span>
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Wprawdzie
gdzieś w środku zaczynało grzać mnie coś, co z pewnością nie
było samą w sobie bliskością Harry'ego i rzucało mi na mózg
dziwne cienie namawiające mnie do puszczenia jego ręki. I nawet nie
miałam ochoty się z nimi sprzeczać... Udając, że muszę pilnie
coś poprawić przy tym niedbałym kucyku, który miałam na głowie,
szybko wycofałam dłoń z jego uścisku. Zagadany nawet się tym nie
przejął. A ja byłam z tego powodu nawet zadowolona.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie wiem czy potem tego nie żałowali, ale w sumie jakoś
przetrzymaliśmy te trzy lata... - westchnął, uśmiechając się
pod nosem i mimowolnie wkładając dłonie w kieszenie. Okej. - Nie
powiem, że w wiecznej zgodzie i harmonii, ale skoro się dotąd nie
pozabijaliśmy...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
No i wygraliście nawet konkurs. - wtrąciłam z lekka ironicznie,
plącząc przed sobą ramiona w jakieś chińskie osiem, żeby
Harry'emu przypadkiem nie maniło się mnie znowu dotykać.
Oczywiście gdyby taka myśl przyszła mu do głowy, na co wcale się
nie zapowiadało, skoro nadal szedł z rękami wpakowanymi w
kieszenie. Aż mi w głowie zaświtały zasady dobrego wychowania,
wyraźnie mówiące, że rozmawiając z kimś takich rzeczy to się
raczej nie robi. Ale postanowiłam się już nie wychylać ze swoimi
przemyśleniami i tylko zmierzałam przed siebie z tym narastającym
podejrzanym uczuciem irytacji.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Fakt. - Harry chyba nie wyczuł ironii, bo tylko uśmiechnął się
szeroko, ale chyba tylko do siebie, sądząc po jego nieobecnym
spojrzeniu. Okej po raz drugi. - To też nas jakoś podbudowało.
Dało poczucie, że to nie tylko takie sobie granie na wyrywanie
lasek, ale też i dla samej muzyki. - machinalnie wywróciłam oczami
słysząc kolejny raz to samo stwierdzenie. - No i że chyba jesteśmy
w tym nieźli.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Jesteście. Wiem co słyszałam. - potwierdziłam jak na siebie
wyjątkowo głośno i wyjątkowo wyraźnie. Aż zmarszczyłam brwi,
zdziwiona własną postawą. Ale chyba nie tylko ja, bo i Harry w
końcu popatrzył na mnie z uwagą.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Jestem nawet w stanie uwierzyć, że mówisz prawdę, a nie tylko
chcesz, żeby zrobiło mi się miło. - rzucił jakimś rozbawionym
tonem, zatrzymując się nagle i zupełnie niespodziewanie przed
jakimś niewielkim, brązowym domkiem z dobudowanym garażem. Zanim
się spostrzegłam, jego dłonie, te same ciepłe, miękkie i
delikatne dłonie, oparły się po obu stronach moich ramion i lekko
popchnęły mnie w kierunku tego nieznanego mi domu, pozwalając mi
zatrzymać się tuż przed jego drzwiami. - No to jak, gotowa.? -
usłyszałam jakby zza mgły, bo niespodziewanie coś zaczęło mi
szumieć w głowie. I byłam pewna, że to panika. Nie na darmo
przecież serce odezwało się dudniącym kołataniem, a nogi bez
ostrzeżenia zrobiły się jak z waty.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Bardziej nie będę. - westchnęłam zgodnie z własnym przekonaniem.
I chociaż na dobrą sprawę miałam ochotę zrobić teatralny zwrot
i uciec stąd w podskokach, dałam się wprowadzić do ciasnego,
zagracanego i z lekka ociemnionego garażu, w którym roznosił się
zapach staroci. Ale to przynajmniej przekonało mnie, że nie jest
tak źle jak oczekiwałam, bo skoro klimat ma sens, to i wydarzenia
nie mogą być tak straszne. Kiedy jednak zorientowałam się, że w
pomieszczeniu są ludzie... całkiem sporo ludzi, którzy w dodatku
perfidnie się we mnie wpatrywali, zrozumiałam, że wcale tak fajnie
nie będzie. Zawstydzona natychmiast opuściłam głowę, chowając
czerwoną od rumieńców twarz za linią włosów i zaczęłam
zaklinać w myślach znajomych Harry'ego, żeby do cholery przestali
się tak we mnie wpatrywać. Zwłaszcza kiedy chłopak stał tuż za
mną i bezczelnie obejmował mnie w talii.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">W
talii.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Mnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Przy
nich.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Mogłam
po prostu umrzeć.?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Gapicie się jakbyście nigdy dziewczyny nie widzieli. - Harry na
szczęście zauważył moje zażenowanie i wziął mnie w obronę, w
dodatku luźniąc uścisk. Tak, że jego ręka właściwie zatrzymała
się w powietrzu. I chociaż nadal była za blisko, uczucie
dyskomfortu wyparowało. Miałam ochotę normalnie go ucałować w
podzięce, zwłaszcza, że odczucie wpatrywania się w moją osobę
zmalało, jednak nadal byłam tak zażenowana nowymi okolicznościami,
że nawet o lekkim podniesieniu głowy nie mogło być mowy. A co
dopiero o publicznym całowaniu...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...i
dlaczego ja właściwie w takiej chwili muszę o tym myśleć.?!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Kupić ci dziecko elektroniczny zegarek.? - zanim jednak zdążyłam
popełnić publiczne harakiri, usłyszałam pełen pretensji
chrapliwy głos, już całkiem odrywający ode mnie uwagę ogółu. I
w dodatku mnie, od moich własnych durnych myśli. Co przyjęłam z
ogromną ulgą, nawet jeśli ów głos przepełniony był niechęcią.
- Ostatnio mam wrażenie, że nie wiesz jak się używa takiego na
wskazówki. - usłyszałam po chwili, upewniając się nagle, że te
całe zirytowane słowa skierowane są do Harry'ego. Nie wiedziałam
jedynie dlaczego...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Zaciekawiona
natychmiast podniosłam głowę, zerkając na chłopaka siedzącego
na podłodze pod ścianą, który, sądząc po wkurzonej minie, śmiał
mieć jakieś pretensje do mojego chłopaka. Nic więc dziwnego, że
zbytnią sympatią to ja do niego nie zapałałam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Zamilcz, tatuśku. - blondyn, siedzący okrakiem na stołku za
perkusją, zdążył wziąć Harry'ego w obronę, zanim ten nawet
otworzył usta. W dodatku nie wyczułam, żeby mówił do tamtego z
jakąś wrogością, bardziej żartował. A dodając do tego
przyjazny uśmieszek i ogólnie wyluzowaną pozę, już zdołałam go
polubić. Tak bez przyczyny. - Spóźnił się drugi raz. Z tego co
pamiętam, tobie zdarzało się to o wiele częściej. - chłopak
dodał po chwili, rzucając mi całkiem rozbawione spojrzenie, które
skwitowałam lekkim uśmiechem. Nawet nie wiem kiedy. Ale co
najważniejsze, wcale nie czułam się z tego powodu zażenowana.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Jasne. - ten spod ściany prychnął jedynie, przewracając wymownie
oczami. - Najlepiej olewać wszystko, a potem i tak zwalać na mnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Okresu dostałeś, czy jak.? - trzeci z zebranych, niski szatyn
wymieniający struny w gitarze, zaśmiał się swoim wyjątkowo
niskim głosem. Od którego chyba dostałam dreszczy. Ale
postanowiłam jakoś to w sobie wytłumić i tylko uśmiechnęłam
się panicznie, żeby nikt przypadkiem nie zauważył moich odchyłów.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Proszę bardzo, poznaj prawdziwą twarz White Eskimo. -
niespodziewanie odezwał się Harry i to tuż zza mojego ucha.
Drgnęłam nieznacznie, zaskoczona jego reakcją, zwłaszcza, że
mówił o wiele za głośno, niż jakby rzeczywiście miał mówić
tylko do mnie. Ale nawet to zamierzałam zignorować, wyczuwając, że
on po prostu sobie żartuje z kolegów. I na wszelki wypadek
postanowiłam nie tracić z twarzy uśmiechu, nawet jeśli był tylko
i wyłącznie sztuczny. - Wrednych, piszczących i próbujących się
zabić dziadów. - Harry skinął na nich ręką, na co blondyn
zaśmiał się donośnie, a ten spod ściany tylko prychnął z
urazą. - To Haydn... - kiwnął głową na siedzącego, który nawet
nie pokusił się o spojrzenie na mnie, przekładając w dłoniach
komórkę. - ...za perkusją masz Jordana... - wskazał na blondyna,
który pomachał mi wesoło dłonią. Dokładnie tą, w której
trzymał pałeczki. Te same, które już sekundę później leżały
na podłodze przez jego nieuwagę. A gdy chłopak próbował je
podnieść, przydzwonił głową o jeden z talerzy, który rozbrzmiał
donośnie wokoło. Ale przynajmniej wiedziałam skąd ta cała moja
sympatia do niego. Z jego zgrabnością zdecydowanie moglibyśmy się
dogadać... - a ten to Nate - Harry skinął w końcu na tego
trzeciego, z niskim głosem, który przestał męczyć już gitarę i
stał oparty o ścianę, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. I
chociaż nie miałam podstaw, ignorując wszystkie sprzeciwy
organizmu, i ja się w końcu uśmiechnęłam.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Powinieneś zostać mistrzem prezentacji. - Jordan zaśmiał się
znowu, jeszcze bardziej pogłębiając moją sympatię do niego.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Prawda.? - Harry pisnął w odpowiedzi, szczerząc się nie wiadomo z
czego. Po czym niespodziewanie ułożył swoje dłonie na moich
ramionach i jakby przesunął tuż przed siebie. Normalnie miał
szczęście, że mocno mnie trzymał, bo bez tego, zaskoczona jego
działaniem, pewnie wyglebiłabym się na twarz. - No to teraz się
skupić... - syknął ostrzegawczo, patrząc uważnie po kolegach. A
ja, dokładnie wiedząc co kombinuje, miałam ochotę kazać mu
przestać. Szkoda tylko, że nie wiedziałam jak... - To jest Lou. -
usłyszałam po chwili, licząc na to, że Harry na tym zakończy.
Oczywiście tylko się przeliczyłam... - Nie zagadywać głupimi
tekstami, nie zaczepiać o te wasze idiotyczne problemy i przede
wszystkim nie dotykać... - zażenowana jego słowami, z narastającym
rumieńcem na twarzy, mimowolnie rąbnęłam chłopaka w ramię,
starając się zrobić to jak najbardziej niepostrzeżenie. - Ał, no
co.? - Harry niestety nie rozumiał co znaczy cierpienie w milczeniu,
bo już po chwili zawył donośnie i marszcząc brwi z urazą,
pomasował urażone miejsce. Westchnęłam nad jego bezbrzeżną
głupotą, na moment przymykając oczy, a kiedy je otworzyłam,
przywitały mnie rozbawione twarze dwóch z trzech zebranych
chłopaków.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...którzy
znowu na mnie patrzyli.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Poczułam
się przymuszona do powiedzenia czegoś. Najlepiej zabawnego,
żartobliwego, czegoś, co pomogłoby mi zdobyć ich sympatię...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...
i kogo ja chcę oszukać.?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Wiadomo,
że z tak ściśniętym gardłem jakie miałam żadne rozsądne słowo
nie opanowałoby pomieszczenia, a pustka w głowie przeświadczała,
że w tym rozszerzonym gronie lepiej nie ryzykować na "powiedz
cokolwiek i się odczepią". Zaczęłam więc gorączkowo myśleć
nad własną wypowiedzią, czując jak czerwień na moich policzkach
gwałtownie przybiera na intensywności.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Em... Hej. - pisnęłam w końcu, lekko unosząc dłoń w geście
powitalnym, co prawie skończyło się katastrofą, gdyż prawie że
przydzwoniłam ręką o jakiś niezidentyfikowany mebel po mojej
lewej. W ostatniej chwili Harry'emu udało się ująć moją dłoń i
ją cofnąć, co przyjęłam z bezbrzeżną ulgą. I nawet czymś na
kształt wdzięcznego uśmiechu, rzuconemu chłopakowi z boku.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Miło poznać osobę dla której Harry olewa co drugą próbę. -
niespodziewanie odezwał się Haydn, patrząc na mnie nienawistnie.
Automatycznie skurczyłam się w sobie, mając ochotę schować się
przed tym chłopakiem za Harrym.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Zamknij się debilu. - ten jednak tylko syknął w stronę kolegi,
rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Które wyjątkowo złagodniało
zaraz po tym, gdy przeniósł wzrok na mnie. - On tylko żartował. -
uśmiechnął się delikatnie, co w aktualnych okolicznościach tłumu
zdecydowanie było zbędne. Nie mogłam przecież teraz wszystkim
pokazać jak bardzo odwala mi od widoku tych jego dołeczków w
policzkach, więc przezornie odwróciłam wzrok, wbijając go w
podłogę tuż przed sobą.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie żartował. - usłyszałam po chwili ten charakterystyczny,
prawie dudniący głos. I spojrzałam na jego właściciela, czyli
Nate'a o ile dobrze pamiętam, z zaciekawieniem. - Został starym,
zgorzkniałym dziadem, bo laska go olała. - wyjaśnił mi po chwili,
lustrując rozbawionym spojrzeniem reakcję tamtego. Chyba był z
niej zadowolony, bo gdy odwrócił swoją twarz do mnie, szczerzył
się szeroko. - I muszę cię zmartwić, ze względu na płeć już
masz u niego przerąbane. Ale nie przejmuj się, debilami nie warto.
- zapewnił, machając lekceważąco ręką. I byłam gotowa uwierzyć
mu na słowo. Chociaż pewności mieć nie mogłam, że przed snem
nie będę zachodzić w głowę dlaczego jeden ze znajomych Harry'ego
mnie nie polubił.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Będziemy tak jeszcze pieprzyć, czy weźmiemy się w końcu za tą
próbę.? - Haydn tylko mruknął niemiło, patrząc po chłopakach z
wyższością. - Nie mam ochoty spędzać z wami więcej czasu niż
to konieczne.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Z tego co widzę, to tylko jeszcze ty siedzisz dupą i się lenisz. -
Nate uśmiechnął się do niego sztucznie, za co został obdarzony
dosyć znanym i dosyć olewczym gestem.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Wstawaj, Harry jest, trzeba korzystać. - Jordan pokusił się o
ładniejszą prośbę i przy okazji skuteczniejszą. Haydn w końcu
wstał z podłogi i nerwowo podszedł do naprawianej przed chwilą
gitary. - Niech się chłopak przećwiczy... - blondyn dodał po
chwili, a ja zaciekawiona spojrzałam w jego kierunku. Bo przed czym
niby Harry miał się ćwiczyć.?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
No, potem już go będziesz oglądać tylko... - Nate tylko jeszcze
bardziej mnie zaintrygował i już już miałam otworzyć usta z
pytaniem o co tu się właściwie rozchodzi, kiedy...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
ZACZYNAMY CZY GADAMY.?! - Harry ryknął donośnie, całkowicie
blokując moją wypowiedź. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale nie
doczekałam się wyjaśnienia, bowiem chłopak już po chwili
zostawił mnie na środku tego całego garażu, podchodząc do
prowizorycznie rozstawionego sprzętu i majstrując coś z uwagą
przy mikrofonie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">-
Siadasz.? - odpowiedź chłopaków przytłumił mi niespodziewany
dziewczęcy głos, brzmiący mi tuż obok ucha. Aż podskoczyłam z
zaskoczenia, a kiedy odwróciłam się w jego stronę zauważyłam
wyjątkowo zgrabną dziewczynę, ubraną... cóż moje dżinsy i
T-shirt w porównaniu do jej krótkich szortów (opiętych na tak
długich nogach, jakich jeszcze w życiu nie widziałam) i zwiewnego
podkoszulka wypadały naprawdę blado. </span>
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">A
będąc już przy temacie... Przy jej opalonej skórze poczułam się
dosłownie jak wampir. Zawsze byłam biała jak mąka i nawet upalne
słońce nie potrafiło tego zmienić. I tak jak nigdy mi to nie
przeszkadzało, tak teraz miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
A ochota pogłębiła się, kiedy mój wzrok powędrował na jej
dłoń. Tak... zgrabną. Idealnie długie i kolorowe paznokcie,
będące zwieńczeniem wyjątkowo szczupłych palców, na których
widniało kilka delikatnych pierścionków. Natychmiast zacisnęłam
dłonie w pięści, jakby to miało mi pomóc ukryć wprawdzie
dłuższe (wyłącznie z lenistwa), ale niewyrównane paznokcie, w
dodatku bez żadnego lakieru. I mimowolnie opuściłam wzrok, bojąc
się, że te jej wyjątkowo jasne niebieskie oczy, idealnie
podkreślone czernią tuszu, eyelinera i pewnie setką innych rzeczy
o których istnienia nie miałam pojęcia, wejrzą w samą moją
duszę. Chrząknęłam delikatnie na odwagę, dokładnie w momencie,
kiedy chłopaki zaczęli grać te swoje aktualnie wyjątkowo dudniące
w uszach utwory.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Nie
dość, że poczułam się oszołomiona, to w dodatku cała osoba
szatynki przede mną wyjątkowo mnie onieśmielała. Była tak...
pewna siebie, że aż nawet chyba za bardzo. Nie wiem, może to
zazdrość, że ja nigdy nie potrafiłam wyglądać jak ona, w każdym
bądź razie od razu uznałam dziewczynę za arogancką. A to jej
spojrzenie pełne wyższości wcale nie pomagało mi zmienić moich
założeń. Poza tym nawet nie wiedziałam czy mam ochotę je
zmieniać, czyli w jakikolwiek sposób zbliżać się do niej.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">My
w ogóle miałybyśmy o czym rozmawiać...?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Dopiero
po chwili zauważyłam, że dziewczyna tą swoją wypielęgnowaną
dłonią wskazuje na jakąś ławkę za nią, a jej mina zmieniła
się w taką bardziej zirytowaną. Jej usta, podkreślone
krwistoczerwoną pomadką zacisnęły się jakby nerwowo, a jej
spojrzenie jeszcze bardziej zmiatało mnie z powierzchni ziemi.
Czując się jakby pod presją natychmiast posłusznie wskoczyłam na
ławkę, przy okazji prawie ją wywracając. I poczułam się tak
strasznie głupio, kiedy szatynka z lekkością motyla usiadła obok
mnie, w dodatku z dziwnie wyprostowanym kręgosłupem. Jak jakaś
arystokratka. Machinalnie wyprostowałam hodowanego przez lata garba,
nie chcąc przecież wypaść aż tak beznadziejnie. Kiedy jednak już
po sekundzie mój kręgosłup wypowiedział swoje niezadowolenie
bólem, zrezygnowałam ze swojego pomysłu. I przysunęłam się
bliżej ściany, by móc się jakoś o nią oprzeć i przynajmniej
mieć jakieś usprawiedliwienie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Jako,
że przez swój zamysł wylądowałam jakby z tyłu dziewczyny,
uznałam, że mogę zająć się sobą, czyli wyliczaniem kolejnych
rzeczy, których mi brakuje w porównaniu do niej. Więc zdziwiłam
się niemało, kiedy dziewczyna już po chwili w ślad za mną
przysunęła się pod ścianę i spojrzała na mnie czujnie. Wyraźnie
lustrując mnie spojrzeniem. Wcale mi się to nie spodobało,
zwłaszcza kiedy dziewczyna nie powstrzymała grymasu, nawet nie
szpecącego jej dziewczęcej twarzy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Normalnie...
YGH.! Ja się pytam gdzie jest sprawiedliwość, no gdzie.?!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Dobra,
wiem.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Ona
na pewno nie miała mózgu.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Chontelle. - dziewczyna odezwała się po chwili, zupełnie od czapy.
Popatrzyłam na nią zdziwiona i dopiero po dłuższym zastanowieniu
doszłam do wniosku, że właśnie otrzymałam zaszczyt zapoznania
imienia dziewczyny. Ale jakoś wcale nie czułam się z tego powodu
zadowolona. A nawet więcej, tylko i wyłącznie bardziej
przytłoczona. - Więc... - "Chontelle" popatrzyła na mnie
uważniej, podnosząc wymownie lewą brew. A ja logicznie, tylko się
skurczyłam. - Dziewczyna Hazzy.? - zagaiła tym swoim mocnym
brytyjskim akcentem, nawet nie siląc się na uśmiech. Ale nawet się
tym nie przejęłam. Najbardziej zabolał mnie sposób w jaki
wypowiadała jego imię. Coś mi w tym zdecydowanie nie grało i sama
nie potrafiłam określić co.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
No... Tak. - chrząknęłam ledwo dosłyszalnie, wyjątkowo drżącym
głosem. Czułam się prawie tak, jakbym wypowiadała ostatnie słowa
przed śmiercią i wcale nie starałam się tego ukrywać.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
W życiu bym się nie spodziewała... - usłyszałam niespodziewanie
i aż mnie zapowietrzyło. Wlepiłam zaskoczone spojrzenie w
szatynkę, mrugając powiekami raz po raz, bo chyba nie do końca
dowierzałam, że ktoś komuś może powiedzieć coś takiego prosto
w twarz. - Nie, nie mówię, że coś z tobą nie tak. - Chontelle
sprostowała po chwili, ale coś mi się nie chciało wierzyć w
prawdziwość jej słów. - Po prostu Harry miał dotąd dosyć
ciasno wyrobiony typ dziewczyn. Kiepsko do tego wszystkiego pasujesz,
ale... - urwała, kojarząc chyba, że wcale sobie nie pomaga tą
przemową. O ile w ogóle chciała sobie pomóc. - ...jak to mówią,
uczucie nie wybiera. - uśmiechnęła się, rozkładając swoje
zgrabne ramiona, ale nie miałam wątpliwości, że to było
sztuczne. I już nawet nie miałam siły doprowadzenia tej dyskusji
do końca. Dotknięta do żywego jej słowami po prostu odwróciłam
się przed siebie i wbijając spojrzenie w podłogę zaklinałam się
w myślach, że nie mogę teraz okazać żadnej słabości. Żadnej.
Chociaż na dobrą sprawę ten ścisk w moim brzuchu i pieczenie oczu
sugerowały wyraźnie, że mój organizm ma ochotę wyrzucić z
siebie wszystko za pomocą płaczu. A ja nie mogłam mu teraz na to
pozwolić. Dlatego westchnęłam głęboko, prostując się nagle i
skupiając spojrzenie na zatraconym w śpiewie Harry'ego. Szkoda
tylko, że akurat guzik obchodziło mnie to jak śpiewał. W mojej
głowie zaczęło powoli kwitnąć tysiąc myśli odnośnie jego...
wyboru partnerek.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">No
bo chyba byłam jakimś odmieńcem w grupie jego byłych, skoro...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">No
fajnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Naprawdę
fajnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Cała
próba mignęła mi w moim życiorysie dosyć szybko. Raczej niewiele
z niej zarejestrowałam, a jeśli miałabym być całkiem szczera, to
praktycznie nic z niej nie wyniosłam. Powód był prosty: miałam
zbyt zajętą głowę, żeby móc skupić się na muzyce, czy
określaniu poziomu talentu Harry'ego. Te przyjemniejsze rzeczy
zostały wyparte z mojej głowy przez jeden banalny temat, prawie
boleśnie obijający się o ściany mojej czaszki. Nie trudno
zgadnąć, że chodziło o relację moją i Harry'ego.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Ja
i bez uwag "Chontelle" doskonale wiedziałam, że na taką
normalną dziewczynę do chodzenia to ja się nie nadaję. Zbyt wiele
wypadków, zbyt wiele rumieńców, zbyt wiele niepewności, a do tego
za mało słów z mojej strony. Fizyczna atrakcyjność też raczej
odpadała, bo powalać to ja chyba zwyczajnie nie miałam czym (nawet
jeśli czasem udało mi się oszukać siebie, że jest inaczej). I
chociaż wcale nie chciałam myśleć o tym, że Harry mógł kiedyś
tak umawiać się z inną...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...zabierać
ją na London Eye...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...chodzić
z nią na spacery prawie do północy...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...gadać
z nią o pierdołach...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">...całować
ją kiedy tylko mu się spodobało...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Ojjjj
dobra już.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Bo
chociaż wcale nie chciałam myśleć, że Harry miał wcześniej
jakieś inne dziewczyny, to jednak doskonale wiedziałam, że nie ze
mną pierwszą się umawia. Sam mi przecież kiedyś to powiedział.
Oczywiście nie mogłam mu mieć tego za złe, przecież to zupełnie
naturalne i w ogóle... Ale mimo wszystko jakieś dziwne uczucie
kotłowało mi się wewnątrz, dosłownie ściskając mnie
podejrzanie w mostku. I nawet nie byłam zła jak poprzednio.
Bardziej było mi przykro. Bo nawet jeśli nie wiedziałam z jakimi
dziewczynami chodził, byłam przekonana, że się od nich różnię.
I nie byłam pewno czy to na pewno aby dobrze dla mnie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Co
ja gadam, to z pewnością przeważało niekorzyścią dla mojej
osoby.! Skoro jego znajomi strzelali aż takim zdziwieniem, że on
może umawiać się z kimś takim jak ja... Okej, może i moje
wnioski były debilnie, ale układ był chyba prosty. Związek jeden
z tych, które nigdy nie powinny się zdarzyć. I który ze względu
na zbyt wielką różnicę charakterów, prędzej czy później się
rozpadnie. Z naciskiem oczywiście na prędzej, bo natura raczej nie
lubi odchyłów. A to samo w sobie było już przygnębiające.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Moje
przemyślenia jednak zostawiłam dla siebie. Raczej wolałam się
nimi z nikim nie dzielić, żeby przypadkiem ten 'ktoś' sobie czegoś
nie pomyślał. Starałam się więc udawać, że wszystko jest w
porządku. Miałam nadzieję, że moje milczące zachowanie i brak
kontaktu wzrokowego z kimkolwiek wypadnie jak na mnie normalnie i
właściwie nikt się domyśli moich przemyśleń.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Przez
całą próbę szło gładko, Chontelle już chyba straciła
zainteresowanie moją osobą, reszta była zbyt zajęta swoim
graniem, żeby zwracać uwagę na cokolwiek innego. Przy pożegnaniu
już zaczęło się robić pod górkę, ale Harry chyba uprzedził
chłopaków o moim charakterze, bo nawet zbytnio się nie dziwili
moim milczeniem. Miałam wrażenie, że i sam Styles zrzucił moje
zamknięte zachowanie na karby nieśmiałości i już nawet zaczęłam
się z tego powodu cieszyć. Zwłaszcza, że nawet jak już wyszliśmy
i kierowaliśmy się w bliżej nieznanym mi kierunku, Harry
postanowił uszanować moją niechęć do rozmów. Zaklinałam go w
myślach, żeby przypadkiem nie przyszło mu do głowy przerywać
tego wszechogarniającego nas milczenia, bo naprawdę nie chciałam
się przed nim przyznawać do tego wszystkiego, co kotłowało mi się
w głowie.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Skoda,
że tak bardzo przeceniłam jego głupotę...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie podobało ci się jak graliśmy.? - Harry z zaskoczenia złapał
mnie za ramię. I aż westchnęłam z irytacji, kiedy przez tego
debila moje starania spełzły na niczym. Ale postanowiłam się tak
łatwo nie poddawać i wyrywając swoje ramię z jego uścisku,
odważnie parłam przed siebie, mając nadzieję, że chłopak
odpuści. Nie odpuścił. Ruszył za mną, już po chwili równając
ze mną krok. Nie przeszkadzało mu, że próbuję go olać tak jak
tylko potrafiłam, czyli nie patrząc na niego i wymownie chowając
dłonie w kieszeniach swojej bluzy. Kątem oka widziałam jak Harry
patrzy na mnie wyczekująco i wcale nie ma zamiaru odpuścić. A
jako, że miałam pewne wątpliwości co do gadania z nim na wiadomy
temat, postanowiłam udawać głupią.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie, nie, skąd. - zaprzeczyłam natychmiast, uśmiechając się do
niego wyjątkowo sztucznie. Ale nawet Harry nie był tak głupi, żeby
to łyknąć, więc natychmiast wbiłam spojrzenie przed siebie i
westchnęłam głęboko. - Wyszło wam naprawdę fantastycznie. -
dodałam, starając się wybrzmieć jak najbardziej naturalnie.
Jednak ten cholernie drżący głos mnie zdradził.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Haydn ci dopiekł.? - chłopak dociekał, nie spuszczając ze mnie
uważnego spojrzenia, które poczułam dosłownie w każdej komórce
swojego ciała. Jakby pod jego wpływem skurczyłam się w sobie,
zastanawiając się czy to aby wypada zrzucić 'winę' na biednego
chłopaka. Kiedy jednak ścisk sumienia ogarnął moje wnętrze,
stwierdziłam, że nawet i do czegoś takiego nie byłabym zdolna. -
On ma tylko taki durny styl, nie warto...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie, rozumiem. - przerwałam mu, zanim na dobre rozgadał się o
przypadłościach sercowych swojego kumpla. Bo chociaż zdążyłam
nie polubić gościa, to mimo wszystko potrafiłam zrozumieć jego
zachowanie. - Na swój sposób był nawet zabawny. - wzruszyłam
ramionami, próbując jakoś wytłumaczyć zachowanie chłopaka przed
Harrym, żeby w razie czego nie przyszło mu do głowy się go o coś
czepiać. I żeby naprawdę mi uwierzył, że to nie do Haydna mam
pretensje, spojrzałam na Stylesa przelotnie, ale wymownie. Chyba
zrozumiał.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
No to o co chodzi.? - westchnął, prawie błagalnie, marszcząc brwi
w zatroskanym geście. Z miejsca poczułam się winna. - Żałujesz,
że to nie z blondynem się nie umówiłaś.?</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Przestań. - prychnęłam, mając nadzieję, że to ostudzi jego
zapał do dalszych aluzji do blondyna. Ale gdzie tam...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Co przestań. - Harry machnął zirytowanie ręką. - Wyglądasz jak
po torturach. Mam wrażenie, że to przez tą próbę... - pokręcił
smutno głową. - Jeśli mi nie wyjaśnisz wszystkiego od razu, będę
się zadręczać. - spojrzał na mnie uważnie, podnosząc
ostrzegawczo jedną brew. Ale wiedziałam, że żartuje, biorąc pod
uwagę tą błyszczącą zieleń w jego tęczówkach.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Ja... Ekhm... - westchnęłam, właściwie nie wiedząc jak zgrabnie
mu wszystko wyjaśnić. Po czym stwierdziłam, że po prostu się nie
da. - To już się nazywa szantaż. - spróbowałam się wykręcić,
patrząc na chłopaka uważnie. Mając nadzieję, że również
wystarczająco urażenie, ale z własnym doświadczeniem grania na
emocjach innych raczej niczego nie mogłam być pewna. Liczyłam
tylko na to, że moja uwaga jakoś odciągnie jego myśli o
poprzedniej tematyce. I nawet się uśmiechnęłam, słysząc
odpowiedź.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Dokładnie. - Harry kiwnął głową, szczerząc się bezczelnie. Na
swój sposób nawet mnie to rozbawiło, więc mimowolnie parsknęłam
śmiechem. - Powinnaś się przyzwyczajać, nie raz będę go jeszcze
stosować. - dodał po chwili, niby żartobliwie, niby poważnie. I
sama nie wiedziałam jak miałabym to interpretować. Ale po
sekundzie to i tak przestało mieć znaczenie, bo Harry spojrzał na
mnie z tą samą dociekliwością w oczach, co poprzednio.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">No
czyli się jednak przeliczyłam...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Kiedy naprawdę... - westchnęłam, machinalnie zakładając kosmyk
włosów za ucho i odwracając wzrok od chłopaka. - Wszystko jest w
porządku. - zapewniłam, chociaż szczerze mówiąc sama bym sobie
nie uwierzyła. A i Harry wcale nie był aż taki głupi...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">-
To gdzie uśmiech.? - niespodziewanie złapał moją brodę między
palec wskazujący a kciuk i trochę siłową odwrócił moją twarz w
swoją stronę. Niespecjalnie mi się to uśmiechało, zwłaszcza, że
przystanął nagle tuż przede mną i spojrzał na mnie z góry z tym
swoim błyskiem w oku. Naprawdę chciałam jakoś odwrócić
spojrzenie, ale nawet nie miałam jak. Westchnęłam więc bezradnie,
czując, że już zaczęłam się pomidorowić pod tym jego czujnym
spojrzeniem i bez braku drogi ucieczki. - Ja rozumiem, podobno dzień
bez uśmiechu to dzień stracony, ale nie myśl sobie, że skoro
wcześniej się uśmiechałaś, wyczerpałaś zapas na całą dobę...
- zaznaczył z dziwną radością w głosie. Ale jakby z jakimś
przekonaniem. Stwierdziłam, że już lepiej dać mu co chciał i
niech się odczepi. Wysiliłam więc całą swoją silną wolę i
uniosłam zaczerwienioną twarz ku niemu, wykrzywiając usta w czymś
na kształt przypominającym uśmiech. - Nieszczerze... - usłyszałam
wyrzut, który w obecnej sytuacji spowodował jedynie, że parsknęłam
niekontrolowanym śmiechem i popatrzyłam na Stylesa od dołu dosyć
wymownie. Sugerując, że na więcej nie ma co liczyć. A kiedy
przekaz został wysłany, natychmiast opuściłam spojrzenie, bo
gapienie się w tą zieloną głębie jakoś średnio pomagało mi na
logiczne rozumowanie. - Dobra, spróbujemy inaczej... - Harry
westchnął kapitulacyjnie i zanim się zorientowałam, jego ciepła
dłoń przeniosła się na mój policzek. A w ślad za nią, zaraz
poszły jego usta, zatrzymując się z delikatnością na moich
wargach. </span>
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Zaskoczona
wciągnęłam powoli powietrze, odurzając wszystkie moje zmysły
charakterystycznym zapachem Harry'ego. Z miejsca poczułam się
lepiej, odsuwając każdą swoją nieprzyjemną myśl jakiś kosmos
od siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem, swobodnie oddając
pocałunki, chociaż na dobrą sprawę rumieńce na twarzy i szybko
kołatające serce powinny mnie sparaliżować. Na szczęście nie
sparaliżowały, co więcej, dziwnie rozluźniły. Więc nic
dziwnego, że miałam prawie ochotę jęknąć z rozpaczy, kiedy
Harry wcale nie pogłębiając swojego pocałunku zupełnie nagle się
ode mnie odsunął i to na tyle, że nawet nie czułam na twarzy jego
ciepłego oddechu. Jednocześnie czułam, że moja szczęka zastygła
w niepokonanym uśmiechościsku, o co najwidoczniej Harry'emu właśnie
chodziło.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Od razu lepiej. - wyszczerzył się szeroko, znikając mi w końcu z
pola widzenia, ale wcale nie ze świadomości. Przez fakt, że znowu
sięgnął po moją dłoń i zamknął ją w swoim szczelnym uścisku,
jakoś nie mogłam wyrzucić z głowy, że jest tuż obok. Nawet
jeśli go nie widziałam, a on nie gadał o głupotach. - Masz ochotę
na kino.? - zaproponował niespodziewanie, już praktycznie ciągnąc
mnie w obranym przez siebie kierunku.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">No
to już się chyba nazywała bezczelność...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Em... - zaczęłam, gotowa jakoś się bronić przed tym jawnym
porwaniem. Szkoda tylko, że nie bardzo wiedziałam jak.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Teraz.? - Harry arogancko wszedł mi w tok myśleniowy, przyciągając
mnie do siebie i układając swoją dłoń na mojej talii.
Zarumieniłam się gwałtownie, czując jego ramię na swoich
plecach, ale stanowczo postanowiłam tego po sobie nie pokazywać. I
chociaż miałam ochotę go trzasnąć po łapach, nie miałam
żadnego oparcia psychicznego, żeby to zrobić. Więc jedyne co
robiłam to próbowałam wyprzeć ze świadomości fakt, że ktoś
może teraz na nas patrzeć. Bo chyba czułam się dziwnie z takimi
gestami w miejscach publicznych...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Jesteś uparty. - prychnęłam z czymś na kształt urazy. Bałam
się, że może uznać, że to nie do niego, bo na dobrą sprawę
nieustannie gapiłam się w chodnik przed sobą, ale na szczęście
nie był aż tak niedomyślny.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Cieszę się, że to zauważyłaś. - rzucił z rozbawieniem. -
Naprawdę chcę obejrzeć ten film. I nie poddam się tak łatwo. -
zaznaczył, wywołując we mnie setki sprzecznych uczuć. Ale jedno
było pewne - chociaż żartował, wiedziałam, że na dobrą sprawę
i tak się nie wymigam. - A jak zaczniesz się opierać, użyję
siły. - zagroził. - Wbrew pozorom mam jej naprawdę dużo. No i mam
już wprawę w noszeniu cię... - dodał, wywołując na mojej twarzy
feerię nowych odcieni czerwieni.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Naprawdę
wolałam sobie tego nie przypominać.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Em. No dobra. Niech będzie. - jęknęłam kapitulacyjnie, licząc,
że jak najszybciej wytracę z myślenia Harry'ego pamięć o tym
wydarzeniu. A po chwili sama o nim zapomniałam, dokładnie w chwili,
kiedy uczucie niesprawiedliwości ścisnęło moje wnętrzności. No
bo przecież znowu on mnie gdzieś zapraszał... - Ale... um... tym
razem to ja... płacę. - spróbowałam cichutko, bojąc się nawet
spojrzeć na chłopaka. Ostatecznie mi się udało, gdzieś tak spod
grzywki, w dodatku strasznie niepewnie, ale przecież zawsze.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">-
O, naprawdę.? - Harry zdziwił się w rozbawieniu, po czym
zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem. - Jestem
ciekawy za co. - rzucił z jawnym wyzwaniem, powodując w mojej
głowie niezłe zamieszanie. Jego dziwne zachowanie wywołało u mnie
chęć uśmiechnięcia się, ale przecież nie mogłam </span>
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><span lang="pl-PL">-
Następnym razem... - zaczęłam poważnie, </span><span lang="pl-PL">już
na wstępie czując, że przecież i tak nic nie będzie z tego
mojego gadania.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Nie mam zamiaru tego słuchać. - Harry machnął lekceważąco wolną
ręką. Mimowolnie się od niej odsunęłam, jakby przeczuwając, że
gdyby chciał, zatkałby mi nią usta. A tego to ja raczej wolałabym
uniknąć... - Ten temat nie istnieje, jasne.? - spojrzał na mnie
uważnie, po czym uśmiechnął się, jakby uznał temat za
całkowicie skończony. Szkoda jedynie, że ja tak wcale nie
myślałam...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">-
Następnym razem ja płacę. - rzuciłam cicho, chociaż dosadnie.
Ale na wszelki wypadek opuściłam głowę, gdyby w razie Harry miał
zamiar jakoś wdać się ze mną w dyskusję na ten temat. Nie wdał.
Za to parsknął śmiechem i jakby mocniej przycisnął mnie do
siebie. W jakiś taki sposób, że tym bardziej poczułam się jakby
milej.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;">Ale
i tak mu nie odpuszczę tego płacenia...</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: justify; widows: 0;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<span style="color: #20124d;"><span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;"><b>***</b></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<span style="color: #20124d;"><span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;"><b>No
i jeszcze małe pytanie... Jak się podobał teledysk do MM.? :). Bo
ja zachwycona nie jestem. Chyba przestałam mieć nadzieję, że w
końcu nakręcą teledysk z historią, a nie jakaś reżyserka
zabawy. Ale to tylko moje zdanie, żeby nie było :). Poza tym...
wchodzenie na most. Patrzeć na to nie mogłam... No i jakby
brakowało mi tam Zayna. Za mało, zdecydowanie za mało... Jedyne co
mnie rozśmieszyło to początkowa impreza :). Potem mi się chyba
poczucie humoru rozjechało z tym scenarzysty teledysku. No ale nic.
To tylko moje głupie przemyślenia. A jak tam Wasze wrażenia.? :).
Mam nadzieję, że bardziej optymistyczne :).</b></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<b><span style="color: #20124d; font-family: inherit;"><br />
</span></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<span style="color: #20124d;"><span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;"><b>A
tak inną drogą... Dziękuję za te prawie 90 tysięcy wyświetleń
:). W życiu bym się nie spodziewała, że to dojdzie do takich
liczb, a tu o... Jesteście niesamowite :). Dziękuję jeszcze raz ;*</b></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<b><span style="color: #20124d; font-family: inherit;"><br />
</span></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<span style="color: #20124d;"><span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;"><b>Kocham
Was.! :*</b></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<b><span style="color: #20124d; font-family: inherit;"><br />
</span></b></div>
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<div style="margin-bottom: 0cm; orphans: 0; text-align: center; widows: 0;">
<span style="color: #20124d;"><span lang="pl-PL" style="font-family: inherit;"><b>PS:
Kto uwierzy, że Louise pierwszy raz całowała się cztery dni
temu...? :). Jak ten czas szybko leci... :)</b></span></span></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-46507782611643113332014-01-29T01:26:00.000+01:002014-01-30T05:24:06.750+01:00love the way you lie.<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;">Hej, hej. To znowu ja. Znowu bez rozdziału, za co chcę Was gorąco przeprosić. Tak strasznie źle się czuję, że nic nie dodaję i nie macie co czytać... Ale zrozumcie biednego człowieka bez snu. Aktualnie jest 00:45 na moim kolorowym zegarku, zostało mi jakieś 6 godzin i jeszcze 18 stron skryptu do ogarnięcia. Więc oczywiście musiałam się wziąć za coś bardziej produktywnego niż gapienie się w sufit :).</span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;"><br /></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;">Połowa egzaminów już za mną, większość zdana, na wyniki jednego wciąż czekam z utęsknieniem. Zostały mi jeszcze trzy najgorsze. A w mojej głowie kompletne pustki, nawet wiatr nie hula. A ja czym się zajmuję.? Wymyślam sobie kolejne opowiadanie o Harrym. Geniusz, normalnie geniusz :). Ale nic, w traceniu czasu zawsze byłam mistrzem :). Szkoda, że nie ma profesji w której mogłabym na tym zarobić...</span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;"><br /></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;">W każdym bądź razie... Jako, że ostatnio humorem to ja nie tryskam, udało mi się napisać jakieś emocjonalne pierdoły. Coś na kształt one shota... No załóżmy, że to będzie jego zapowiedź :). Nigdy wcześniej nie pisałam niczego tak emocjonalnego, co siedzi we mnie od dłuższego czasu i tak trochę stresuję się dodaniem tego wszystkiego... Ale chyba jestem Wam coś winna. Więc... zapowiedź. Prolog. Jeśli się podoba, piszcie. Jeśli nie, też. To będzie znak, że chyba lepiej żebym wzięła się za naukę, bo żadnej alternatywy nie mam :). I nic nie obiecuję, ale jeśli większość z Was będzie na TAK, może uda mi się po czwartku dopisać ciąg dalszy i w końcu coś dostaniecie. A na razie... krótkie coś. Co nazwałam Love the way you lie. Polecam też piosenkę :).</span><br />
<span style="color: #073763;"><br /></span>
<span style="color: #073763;">PS: Człowieku, który otwierasz mojego bloga aż w Kenii (199 wyświetleń xx), ujawnij się proszę... :)</span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;">***</span></div>
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=2B50RUXbs-8" target="_blank">#love the way you lie</a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Była sobie dziewczyna... Okej, byłam ja. Z wypranym przez media mózgiem. Wierząca w romantyczną miłość. W księcia. W ten niespotykany ideał. W idealne życie. W idealną miłość. Hollywood pozwolił mi uwierzyć, że takie osoby jak ja na każdym kroku mają szansę spotkać miłość. Że ruda okularnica unikająca ludzi może zainteresować każdego. Że nie robiąc nic, gdzieś przypadkiem spotkam Jego. Jego, który odmieni całe moje życie i będzie mnie kochał aż po grób. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gówno prawda. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na własnej skórze dowiedziałam się, że "I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE" nie jest przeznaczone mi. Że to nie ja jestem główną postacią. Jestem epizodem. Pewnym etapem, który pozwolił Jemu połapać się we własnych uczuciach. Bohaterką, która po wszystkim znika z ekranu i już nikt o niej nie pamięta, skupiając się na szczęściu głównych bohaterów. Takim jak ja dostaje się tylko fragment. Początek. Obietnicę. I złamane serce. Ale najgorsze jest to, że takie przeżycia wcale nie zmieniają punktu widzenia. Bo zamiast zapomnieć o Nim i zacząć żyć po swojemu, ja tylko czekam. Aż jakimś cudem wróci. I znów sprawi, że poczuję się wyjątkowo. Kochana. Potrzebna. Czekam, aż akcja znów mnie wplecie w scenariusz. Jestem naiwna.? Być może. Dziecinna.? Na pewno. Sentymentalna.? W stu procentach. Głupia.? Zdecydowanie. Ale moja wrażliwość nie pozwala mi zapomnieć. Nie potrafię wyrzucić Go z głowy. Z serca. I chociaż rozum podpowiada mi, że naprawdę powinnam już zapomnieć, nie potrafię. Nie jestem gotowa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Poznałam Go na obozie. Muzycznym...<br />
<br />
***<br />
<i>Nawet brak mi słów. Ten filmik mówi wszystko.</i><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/VUqVUTSTiLk?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<i><br /></i>
<i>A ten... ehh.</i><br />
<i><br /></i>
<i><a href="http://www.youtube.com/watch?v=J6hO9wESVSg" target="_blank">#nie wiem dlaczego, ale nie mogę tego wstawić tu tak jak tego powyżej. mam nadzieję, że to Was nie zrazi i z równą chęcią obejrzycie i ten filmik. naprawdę warto.</a></i></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com23tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-17736155969897705042014-01-14T23:51:00.001+01:002014-01-14T23:51:13.797+01:00Trzydzieści pięć.<div style="text-align: justify;">
Nie mam pojęcia jak to zrobiłam. Jakim cudem w tak krótkim czasie zdołałam wybrać wśród sterty byle jakich ciuchów coś odpowiedniego, w czym nawet widać mi było zaakcentowaną... górę, podkreślić rzęsy tuszem i to bez zbędnych mazów, porządnie rozczesać włosy, umyć zęby, wysłać Quinn sms z przeprosinami i wyjaśnieniami, przeszukać absolutnie cały pokój w poszukiwaniu jakiegokolwiek błyszczyku (którego recz jasna nie znalazłam), pójść do Aly i wyjaśnić jej całą sytuację, przejść szybki kurs pt. "Jak nie zjeść błyszczyka już po sekundzie" i przelecieć przez schody bez żadnych komplikacji. Wprawdzie nie była to ta obiecana Harry'emu sekunda, ale i tak wyszło nadzwyczaj krótko, biorąc pod uwagę dużą ilość wszystkich czynności. Wiedziałam jednak, że trudno mi będzie wyjaśnić to wszystko chłopakowi, co skutecznie spowolniło moje ruchy już na ostatniej prostej - na odcinku koniec schodów-drzwi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czając się przy schodach, westchnęłam, myśląc intensywnie nad dobrą wymówką. Oczywiście żadna nie przychodziła mi do głowy. Liczyłam jednak na jakiś ostatniochwilowy cud, więc przeciągałam moment wyjścia jak tylko się dało. W tym czasie sprawdziłam, czy mam przy sobie telefon, czy się nie rozmazałam, czy jestem kompletnie ubrana (naprawdę wolałam już nie pokazywać się Harry'emu bez spodni), czy moje włosy jakoś słusznie się układają, czy mam ze sobą bluzę i co najważniejsze, błyszczyk. Kiedy jednak nie miałam czego już sprawdzać, z dozą niepewności wzięłam głęboki oddech i odważnie opuściłam dom. Akurat, żeby stanąć prawie twarzą w twarz z Harrym, który tupiąc nogą ze zniecierpliwienia stał oparty o barierkę, krzyżując ramiona przed sobą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kurczę, czy on nie potrafi zostawać tam, gdzie go zostawiam.?!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Sekunda.? - zupełnie niespodziewanie spojrzał na mnie z góry, błyskając jakimś oburzeniem w tych swoich zielonych tęczówkach. W sekundę wywołało to poważne rumieńce na mojej twarzy, a także spowodowało, że nie mogłam nie odwrócić wzroku i nie wzruszyć bezradnie ramionami. - Jak chłopaki wywalą mnie z zespołu, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. - rzucił na wydechu, nagle sięgając po moją rękę. I zanim obejrzałam się w jakąkolwiek stronę, już pociągnął mnie za sobą, przebierając nogami w zastraszającym tempie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No okej, może nie było AŻ takie szybkie, ale fakt, że się tego nie spodziewałam, zrobił swoje. Zaskoczona taką nagłością, no i nagłym dotykiem Stylesowej ciepłej dłoni na swojej skórze, poleciałam do przodu i prawie wyglebiłam się na twarz, witając czule z chodnikiem. Całe szczęście Harry akurat znajdował się tuż przede mną, więc ostatecznie wpadłam na jego plecy. A zanim się odsunęłam, zdążyłam przeżyć mały zawał tą nagłą bliskością, kiedy ciepło jego skóry mnie uderzyło (nawet jeśli dzieliło nas kilka warstw materiału), a charakterystyczny zapach mieszanki perfum i szamponu pomieszał wszystkie zmysły. W dodatku jakby automatycznie zawiesiłam się na jego ramieniu, próbując jakoś unormować własną równowagę. I Bogu dziękowałam, że Harry był zbyt zajęty parciem przed siebie, żeby móc zauważyć, że przez ułamek sekundy dosłownie przywarłam do jego ciała.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Wtedy ich zagadam, żeby przyjęli cię z powrotem. - zagaiłam, naiwnie licząc, że rozmową tym bardziej odsunę go myśleniowo od mojego durnego zachowania. Szkoda tylko, że dopiero po chwili zorientowałam się o czym ja mówię...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Będę trzymać kciuki. - zaśmiał się Harry. - Ale do twarzy ci w zielonym, naprawdę. - skinął dłonią na moją koszulkę. Opuściłam głowę i zarumieniłam się, widząc zieloność mojego ubioru.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
GŁUPIA.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Miałam tylko sekundę... - wzruszyłam ramionami, z lekka oburzona.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ty masz w szafie cokolwiek w innym kolorze.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Lubię zielony.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Serio.? Kto by się domyślił...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie spieszy ci się już.?</div>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">***</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Przepraszam.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Tyle mam.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Lekki szkic.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Dodaję, bo obiecałam.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Może Was to jakoś pocieszy.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Sesja zżera mi mózg.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Nie mogę spać. Od dwóch dni jakaś godzina snu.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Nie mogę jeść. Dzisiaj tylko jestem na bułce.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Chodzę jak zombie.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Nawet Chłopaki nie dają mi odskoczni.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Próbuję się uczyć, nic w głowie nie zostaje.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Jak mnie wywalą, będę miała więcej czasu na pisanie. Tyle dobrego.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">A na razie... Sorry jeszcze raz.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Nie wiem czy wyciągniecie z tego cokolwiek pozytywnego.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Rozdział dokończę jak wrócę do żywych.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Kocham Was.! ;*</span></b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com35tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-72080857009886217212013-12-26T00:07:00.003+01:002013-12-30T14:40:07.701+01:00Powrót do piekarniowej przyszłości.<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">ZAPOMNIAŁAM.!</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Zabijcie mnie, poćwiartujcie, zakopcie żywcem, nie wiem. Zasłużyłam. Ale na śmierć zapomniałam.!</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Rozdział leżał napisany 3 dni.Całe 3 dni. Nieużyty. Samotny. Biedny. Bo zazwyczaj po napisaniu od razu dodaję, to co stworzyłam. W przebłysku senności myślałam, że i tym razem tak zrobiłam. I szczęśliwa spokojnie oddawałam się poświątecznemu lenistwu, zagłębiając się chociażby w Efekt motyla, czy titanicowe przygody. Leniłam się jak nie wiem, zadowolona, że udało mi się wyrobić tak szybko. Tylko, że dzisiaj sprawdzam i co.? I nic tam nie ma.!</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Jestem na siebie tak wkurzona, że bardziej to się chyba nie da. Trzy dodatkowe dni zwłoki przez głupie niedopatrzenie. No po prostu niedorzeczność jakaś. I nawet nie proszę o wybaczenie, bo to było karygodne. Zupełnie nie do pomyślenia. Powinniście mnie zlinczować, czy coś. Najlepiej zesłać na wieczne wygnanie, bo do prowadzenia bloga najwidoczniej się nie nadaje. Ale zanim moja dymisja nastąpi...</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Świąteczna piekarnia. Tak, tak, nareszcie.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;"><br /></span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #660000; font-size: x-large;">ALE PRZYPOMINAM.!!</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #660000;">Akcja dzieje się w przyszłości. Rozdział jest kompletnie wyrwany z kontekstu. Niektóre rzeczy mogą być po prostu dla Was niezrozumiałe. Zachowanie Lou może poważnie zdziwić, a relacja z Harrym konkretnie przyprawić o zawał serca. Kto nie jest gotowy na aż tak wielki skok, lepiej niech się wstrzyma. A odważnych zapraszam do czytania :).</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">***</span></b></div>
<br />
<br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=Rvf18mStyJ8" target="_blank"><span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">#mistletoe</span></a><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Już mogę.? - westchnęłam niecierpliwie chyba po raz milionowy w ciągu ostatniej godziny. Przez cały czas dodatkowo opierałam się jeszcze ramieniem o futrynę drzwi (przez co poważnie zaczęła mnie mrówczyć), nieustannie trzymając w garści klamkę i lustrując uważnym spojrzeniem zasunięte drzwi od mojego własnego pokoju. Których wygląd chyba już wkułam na pamięć... Poważnie zaczęłam się już irytować, wystukując nogą jakiś nieznany rytm i spoglądając przez małe, korytarzowe okienko na padający na zewnątrz śnieg. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, czując wewnątrz dziecinne ciepło. Święta ze śniegiem zawsze napawały mnie jakąś taką magicznością, nawet jeśli w Polsce miałam takie co roku. W Anglii co prawda takich się nie spodziewałam, ale skoro już się stało i Londyn zasypały wielkie, białe zaspy, mogłam się tylko cieszyć. Zaraz jednak przypomniałam sobie o zaistniałej sytuacji i podciągając rękawy swojego ciemnozielonego, cieplutkiego sweterka, zastukałam mocno w drzwi. - Harry.! - pisnęłam tak donośnie, że nie było bata, żeby mnie nie usłyszał. Ale odpowiedzi nadal nie otrzymałam, więc coraz bardziej wkurzona zaczęłam walić w twardą, drewnianą powierzchnię przede mną.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Jeszcze nie, ile razy mam powtarzać. - usłyszałam niewyraźny pomruk chłopaka, wytłumiony jeszcze przez zabarykadowane drzwi i tylko westchnęłam ciężko.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Bo to już naprawdę szczyt wszystkiego, żeby nie móc dostać się do własnego pokoju...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Zacisnęłam natychmiast powieki, powoli licząc w myślach do dziesięciu, by jakoś się uspokoić. A kiedy pierwsze, najpoważniejsze mordercze zapały minęły, wypuściłam powietrze przez zęby i mocniej złapałam za klamkę. Owszem, wiedziałam, że drzwi są bezsprzecznie i nieodwołalnie zamknięte, ale gdzieś tam liczyłam na świąteczny cud. No dobra, bardziej na głupotę i niedopatrzenia Harry'ego, ale to przecież zawsze jakaś nadzieja. Niestety nie tym razem... </span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">No co za kretyn.!</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Już sama nie byłam pewna czy bardziej wkurzona byłam na niego, czy na Aly, która go tu tak bezmyślnie wpuściła podczas mojej krótkiej nieobecności. No bo kurczę... Wychodzę sobie na pilne, paniczne okołoświąteczne zakupy, wracam po kilku minutach i dowiaduję się, że niezrównoważona prawie-gwiazda brytyjskiego show biznesu siedzi sobie w moim pokoju i, cytując, 'szykuje mi niespodziankę'... Może i początkowo zrobiło mi się miło, ale po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że z tego nie może wyjść nic dobrego.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">On, w moim pokoju, sam... Niby nic strasznego na pierwszy rzut oka. No właśnie, na pierwszy. Gorzej by było, gdyby się przyjrzał lepiej i znalazł mój pamiętnik. Mój własny, prywatny pamiętnik. Skarbnik przeżyć, uczuć, marzeń, przemyśleń... I to głównie o nim. Co ja gadam, tam było TYLKO o nim. Odkąd Quinn podsunęła mi ten pomysł radzenia sobie z emocjami, zapisywałam wszystko... WSZYSTKO co tyczyło się Harry'ego. Każdą najdrobniejszą sprzeczkę, każde słowo, które bałam się mu powiedzieć, każde odczucie...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Boże, ja nawet nie chcę myśleć co by się stało, gdyby to wpadło w te jego wielkie łapy...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Zaniepokojona, natychmiast odwróciłam się przodem do drzwi i cicho zapukałam w ich powierzchnię. Szczerze mówiąc nie miałam już sił na więcej, dudniące z przestrachu serce przechwytywało całą energię. Takie czekanie na nieuniknione złe naprawdę wymęcza... Zwłaszcza jeśli nie można nic zrobić, żeby temu zapobiec. Bo moje nawoływania w ogóle nie działały...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">On nie miał serca.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Już.? - spróbowałam ponownie, tym razem bardziej spokojnie...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Nie. - ...w przeciwieństwie do Harry'ego, którego głos wydał się coraz bardziej wkurzony.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- A teraz.? - rzuciłam natychmiast i zanim otrzymałam jakąkolwiek odpowiedź, drzwi niespodziewanie się otworzyły. Nie zdążyłam nawet porządnie przemyśleć co się dzieje, ani tym bardziej skorzystać z okazji wdarcia się do pokoju, kiedy tuż przede mną pojawił się Harry. Natychmiast zamknął za sobą drzwi i zakładając dłonie za siebie z pewnością zatopił klamkę w swoim uścisku.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Czy ty nie masz niczego do roboty.? - spojrzał na mnie z góry tym swoim przeszywającym, zielonym spojrzeniem, w którym tańczyły jaśniejące błyski rozbawienia. W dodatku uśmiechnął się bezczelnie jednym tylko kącikiem ust, co w zupełności wystarczyło do tych jego dołeczków. - Święta są. Ciasto trzeba upiec. Jakąś sałatkę zrobić. - rzucił z wyzwaniem. - Co ja potem będę jeść twoim zdaniem.? - zmrużył władczo oczy, tylko pogłębiając ten swój arogancki uśmieszek. A ja zaczynałam powoli żałować, że opowiedziałam mu o tych wszystkich polskich zwyczajach, które w tym roku chyba postanowił wyjątkowo, z myślą o mnie sobie pocelebrować. Ale niech się wypcha z takim poświęceniem...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Nie wydurniaj się. - prychnęłam, groźnie zakładając przedramiona przed sobą i wysuwając podbródek z urazą. - Wpuść mnie. - rozkazałam dobitnie, patrząc na niego wymownie.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Jeszcze nie skończyłem. - Harry zmarszczył brwi i zmałpował moją postawę, jeszcze bardziej poszerzając uśmiech. W jego oczach dostrzegłam dokładnie te same błyski, które świadczyły o tym, że się ze mnie nabija, więc natychmiast poczułam się urażona. Gniewnie zmrużyłam oczy i uważnie obserwując twarz Harry'ego, ruszyłam naprzód. Trochę na ślepo próbowałam wbić się między niego, a futrynę drzwi, ale oczywiście nie miałam żadnych szans. Nie dość, że chłopak dokładnie przewidział, że to zrobię, to jeszcze był o wiele silniejszy i w porę oplótł mnie tymi swoimi długimi ramionami, blokując mi jakiekolwiek ruchy.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Nie ma szans. - szepnął mi niespodziewanie do ucha, przez co jego ciepły oddech owionął moją szyję, a całe moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Próbowałam jakoś z nim walczyć, ale niestety był kompletnie niezależny od mojej woli. I w dodatku wredny, gdyż natychmiast wywołał dziwne pieczenie w okolicy moich kości policzkowych. Sapnęłam, próbując jakoś to uspokoić, a gdy już jako-tako mi się udało, podniosłam głowę i spojrzałam na Harry'ego spod rzęs. Długo. I wymownie. Uśmiechając się przy tym najbardziej słodko jak tylko potrafiłam.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">W mojej głowie już rodził się szatański plan. Nigdy nie pochwalałam manipulowaniem innymi, ale w tym momencie trochę nie miałam wyjścia. Moje przemyślenia nie mogły wydostać się na światło dzienne, a już zwłaszcza za pomocą umysłu Harry'ego. Dlatego też nie spuszczając z chłopaka oka, przysunęłam się do niego najbliżej jak tylko mogłam. </span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Bijące na alarm serce natychmiast zaprotestowało, budując jakąś dziwną zaporę w gardle, zresztą jak zwykle w momentach, kiedy brałam się za przejmowanie inicjatywy. Ale ta cała wypracowana pewność siebie i tęsknota z ostatniego czasu wzięła górę. Znalazłam w sobie odwagę, żeby zarzucić chłopakowi ramiona na barki i przybliżyć się jeszcze bardziej. Tak bardzo, że zaczęłam czuć jego gorący, cytrusowo-miętowy oddech na twarzy. </span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Organizm, wyczuwając do czego to doprowadzi, natychmiast zareagował dziwnym drżeniem i wprowadzeniem nóg w stan watowatości. Na szczęście miałam się o co oprzeć i nie skompromitować się doszczętnie, wywalając się teraz. Co więcej, pokusiłam się o ostatnie spojrzenie w tą zieloną głębię przede mną, emanującą jasnymi błyskami podekscytowania, zanim zamknęłam oczy i ostatecznie skosztowałam tych jego nęcących ust, składając na nich lekki pocałunek.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Wyczułam, że Harry się uśmiechnął, kiedy tylko moje wargi dotknęły jego, przez co delikatne ciepło radości rozlało się po moim wnętrzu. Upewniło mnie to przynajmniej, że nie robię z siebie kompletnej kretynki. Zwłaszcza, że chłopak zacieśnił uścisk swoich ramion wokół mojej talii, przyciągając mnie do siebie mocniej. Ale jednocześnie wcale nie pogłębił pocałunku. Czekał, aż ja się na to zdecyduje. Dał mi pełne pole do popisu... </span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Oczywiście skorzystałam. Delikatnie przygryzłam jego dolną wargę, a kiedy jego usta się rozchyliły, powoli pogłębiłam pocałunek. Na odpowiedź nie musiałam czekać długo. Już chwilę później chłopak zacisnął pięści na krawędziach mojego swetra, walcząc o pełną dominację nad pocałunkiem. Wiedziałam, że w tej walce nie mam szans i ostatecznie tak czy owak przegram z kretesem. Już przecież zaczynało mi dziwnie szumieć w głowie, a umysł jakby nagle zaczął wyparowywać, przez co straciłam kontrolę nad własnymi odruchami życiowymi. Ale w tym momencie to było ostatnie o czym mogłam myśleć. Będąc w jego ramionach, mogłam nawet i umierać...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Harry jednak nie był aż tak okrutny i kontrolując odpowiedni upływ czasu, ostatecznie doprowadził do mojej porażki. Wywalczając sobie nade mną pełną kontrolę, zaczął nagle osłabiać pocałunki, ledwo muskając moje wargi swoimi, aż w końcu złożył najdelikatniejszy, najsłodszy pocałunek w samym kąciku moich ust, doprowadzając do ich dziwnego drżenia, jakby błagania o jeszcze. Ale nie zamierzałam tego robić. Teraz miałam inny cel...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Wyczuwając idealny moment, odpowiednio powoli podniosłam powieki. Uśmiechnęłam się delikatnie i starając się poruszać niepostrzeżenie, opuściłam dłoń, niespiesznie kierując ją na klamkę.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- To było bardzo miłe, ale i tak wiem co kombinujesz. - chłopak oznajmił niespodziewanie, zaciskając swój uścisk wokół mnie jeszcze bardziej, co zablokowało mi jakiekolwiek ruchy. I chociaż mówił z tym swoim sympatycznym tonem, ja i tak odebrałam to jako obrazę. Więc tylko prychnęłam i przewracając oczami, sięgnęłam za siebie, zdejmując jego dłonie ze swojej talii. Po czym odsunęłam się znacząco, przeplatając przedramiona przed sobą. - Tak mnie nie podejdziesz, postaraj się bardziej. - dodał jeszcze z bezczelnym uśmiechem. Aż sapnęłam z bezradności, czując wszechogarniające zażenowanie.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">No czemu nigdy nie mogłam zrobić tego poprawnie.?! W opowieściach Quinn manipulacje facetem wydawały się takie łatwe, on miał tracić rozum od samego spojrzenia. A jak ja się za to wzięłam, oczywiście porażka w każdym calu. </span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Ale zrozumiałam przynajmniej, że już nic nie załatwię na mój wątpliwy urok, muszę się wykazać na innych polach. Szkoda tylko, że i gadania nie mam jeszcze tak idealnie opanowanego... Bo właściwie nie wiedziałam co mam w tej sytuacji odpowiedzieć. Najchętniej to po prostu zdzieliłabym czymś Harry'ego po głowie i na siłę wdarła się do swojego pokoju, by następnie w ogóle zwiać z kraju. Ale jako, że ani nie miałam odpowiedniego sprzętu, ani odwagi, tylko westchnęłam, opuszczając ramiona i ciężko opierając się plecami o ścianę za mną. Zbierając wszystkie swoje nerwy do kupy, na moment wbiłam spojrzenie przed siebie i licząc do dziesięciu, z powrotem spojrzałam na Harry'ego. Który był ewidentnie rozbawiony...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Cham.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Co ty tam robisz w ogóle.? - spytałam kapitulacyjnie, patrząc na chłopaka bezradnie.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Nic. - odparł najzupełniej poważnie, wzruszając ramionami. Aż sapnęłam z irytacji. Bo takie wyjaśnienia to on mógł sobie wsadzić... - Serio mówię, idź się czymś zajmij. - rzucił, zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta i cokolwiek powiedzieć. W dodatku, nie czekając na żadną reakcję z mojej strony, po prostu położył mi dłonie na ramionach i odwrócił przodem do schodów. - Jak skończę to cię zawołam. - szepnął mi do ucha, nachylając się do mnie w ten sposób, że już czułam jego ciepło na swoich plecach. Jednak zamiast romantycznego rozwoju akcji, zostałam delikatnie popchnięta w kierunku schodów. A jakby tego było mało, usłyszałam cichy chichot i zanim nawet mrugnęłam, do moich uszu dotarło trzaśnięcie drzwiami.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Bezczelność.!</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Dobra.! - tupnęłam wściekle nogą i przedrzeźniając drzwi, dałam delikatny upust wściekłości. A kiedy poczułam się mniej więcej normalnie westchnęłam i wedle jego prośby, ruszyłam schodami na dół. W połowie drogi oświeciło mnie jednak, że nie usłyszałam najważniejszego. Przekręcanego kluczyka w drzwiach.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">A więc...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Wyczuwając swoją szansę, natychmiast zrobiłam teatralny obrót o 180 stopni i pognałam na górę, boleśnie zatrzymując się na drzwiach. Szybko szarpnęłam klamką, ale...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Zamknięte, sweetheart.! - usłyszałam przytłumiony chrapliwy głos zza drzwi. Idealnie usłyszałam w nim coś na pograniczu wyśmiewania, więc natychmiast poczułam się urażona. I pakując całą swoją dumę, zacisnęłam mocno zarówno szczękę, jak i pięści, oddalając się od tego pokoju, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Od razu skierowałam się do kuchni, z pomysłem zapracowania swojej irytacji. Poza tym to było trochę nie fair, że ciężarna kobieta i własna matka harowały w kuchni, a ja czatowałam pod drzwiami i dyskutowałam z ograniczono-umysłowym człowiekiem. Kiedy jednak wparowałam do kuchni, pierwsze co zrobiłam to podeszłam do półki i oparłam się o nią tyłem, zaciskając palce na jej wystającym z lekka blacie. Wzdychając głęboko, spojrzałam na Alisson, która siedziała dokładnie naprzeciwko mnie i sumiennie ucierała coś w dużej, niebieskiej misce. Kiedy zauważyła moją obecność, wprawdzie uśmiechnęła się, ale nie poświęciła mi więcej uwagi. Co tylko mnie ukuło, bo to przecież ona wpuściła tu tego debila...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Jeszcze tam siedzi.? - spytała nagle, patrząc na mnie pobieżnie zza miski.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Następnym razem jak tu nagle przyjdzie i zażąda dostępu do mojego pokoju to po prostu zatrzaśnij mu drzwi przed nosem. - rzuciłam wkurzona, zaplatając ręce przed sobą.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Skarbie, to by nic nie dało. - wtrąciła mama, która kroiła coś w drugim krańcu kuchni. - Wlazłby oknem. - zarechotała, odwracając się do Aly i posyłając jej odpowiednie spojrzenie. A już sekundę później obie skręcały się ze śmiechu.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Ha ha ha, bardzo zabawne. - zironizowałam, mrużąc oczy i patrząc po każdej z nich morderczo. Widząc jednak, że nie zanosi się tu na spokój, po prostu sapnęłam i wyczłapałam z kuchni, w poszukiwaniu szybkiego i taniego sposobu dostania się do Polski. Tam by mi jednak było o wiele, wiele lepiej...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Wkuwając ostatnią szpilkę poczułem nieopisaną dumę. Podobną do tej, którą czułem po każdym występie. Czyli sugerującą dobrze wykonaną robotę. </span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><i>"Ciekawe tylko, czy ona cię nie zabije za zrujnowanie jej pokoju..."</i> - usłyszałem nagle z tyłu głowy. Westchnąłem jedynie, ostatni raz patrząc w górę i ostatecznie schodząc z drabiny. Nie, na pewno jej się spodoba. Na pewno...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><i>"Zbytnia pewność to pierwszy stopień do rozstania..." </i>- wredny głosik rozbrzmiał w mojej głowie, tylko mnie denerwując. Aż sapnąłem, składając drabinę i odnosząc ją w sam kąt pokoju. Kiedy sprzątałem wszystkie śmieci, nogą zgarniając je na jedną kopiczkę, w mojej głowie poddenerwowanie tylko rosło. A kiedy wwalałem resztki do worka, niepewność już całkiem mnie sparaliżowała. Bo przecież Lou już była zdenerwowana... Doskonale wiedziałem, że dziewczyna nie przepada za niespodziankami, ale w zasadzie strasznie dawno się nie widzieliśmy... No musiałem się ubezpieczyć.! I liczyć, że Lou przyjmie to entuzjastycznie.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Mimo wszystko poczułem się z lekka niepewnie. Ale kiedy odgarniałem śmieci na bok i ostatni raz spojrzałem na swoje dzieło, uśmiechnąłem się mimowolnie. I szybko wydobyłem telefon z kieszeni, żeby zawiadomić tu w końcu tego niecierpliwca. Bo oczywiście wcześniej siedziała godzinę pod drzwiami i męczyła mnie głupimi pytaniami, a jak przyszła odpowiednia pora, gdzieś wyparowała...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><b>"Skończyłem. Możesz już przyjść."</b></span></div>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Wystukałem szybko i nawet nie zdążyłem dobrze zablokować telefonu, kiedy odpowiedź już przyszła.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><b>"Zajęta jestem. Robię to, co kobieta w święta robić powinna. Przy garach stoję."</b></span></div>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Uśmiechnąłem się pod nosem, wyobrażając sobie jej obrażoną minę. I dokładnie wiedząc co na nią zadziała, natychmiast napisałem odpowiedź.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><b>"Mam po ciebie przyjść.?"</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><b>"STÓJ GDZIE JESTEŚ.!"</b></span></div>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową. Wiedząc, że Lou zaraz może tu wparować, rozejrzałem się pobieżnie wokół siebie, żeby w porę zauważyć ostatnie niedociągnięcia. Kiedy jednak wszystko wydało mi się w porządku, uśmiechnąłem się do siebie i stojąc na środku pokoju, czekałem na dziewczynę. Już nawet słyszałem jej pobieżne kroki na schodach, więc przygotowałem się, że za chwilę tu wleci. A tymczasem usłyszałem jedynie jej westchnięcie i ciche pukanie do drzwi.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- To mogę.? - niepozorny głosik dziewczyny ledwo co przedzierał się przez drzwi. Uniosłem brew nie bardzo wiedząc co mam teraz zrobić.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Przecież to twój pokój. - wypaliłem w końcu, patrząc z uwagą na brązowe drzwi i nie mogąc ruszyć się z miejsca.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Bite dwie godziny broniłeś mi wstępu, więc... - jej cichy głosik urwał się w niepewności. Westchnąłem jedynie i popatrzyłem w górę, licząc na jakiś cud. Kiedy jednak żadnego się nie doczekałem, a Lou nadal stała za drzwiami, podreptałem do nich i otworzyłem je z szerokim zamachem.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- No wchodź. - rzuciłem głośno, zapraszając ją do środka nerwowym gestem. Może trochę za nerwowym...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><i>"No tak, Styles, wykaż się..."</i> - wredny głos znowu się odezwał i aż syknąłem, próbując go uciszyć. Na całe szczęście Lou była zbyt zaaferowana zadzieraniem głowy i gapieniem się w sufit z otwartą buzią. Okręciła się kilka razy wokół siebie, aż w końcu chwiejnie stanęła i popatrzyła na mnie zszokowana. Chyba nawet zamierzała coś powiedzieć, ale tylko otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Spróbowała jeszcze kilka razy, ostatecznie rezygnując z mówienia i znowu podnosząc głowę.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Łał. - wydusiła w końcu. A ja uśmiechnąłem się pod nosem, czując rozlewające się ciepło po moim wnętrzu.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- No myślę, że łał. Szusowałem góra-dół, góra-dół jak oszalały. - usłyszałam gdzieś zza siebie, ale byłam zbyt zajęta patrzeniem w górę, żeby poświęcić temu jakąś większą uwagę. Po prostu nie mogłam uwierzyć własnym oczom w to, co widziałam. Gapiłam się tylko z otwartą gębą w górę, zastanawiając się czy to aby na pewno mój pokój. Ten sam niepozorny, ledwo posprzątany, niedodekorowany pokój.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Nie, to nie było możliwe...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Nie było bata, żeby taka ciamajda jak Harry w dwie godziny powyklejał cały, dosłownie CAŁY sufit jemiołami. Nie było przestrzeni wolnej, od rogu do rogu jemioły. Żywe, zielone, z białymi jagódkami. Wisiały przy suficie tak po prostu. Jakby magicznie. W ogóle nie było widać ingerencji technicznej. I ja serio miałam uwierzyć, że to on.?!</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- No i się pokułem. Patrz jak boli. - niespodziewanie, w tej chwili kontemplacji nad pięknem mojego pokoju czyjeś łapska nagle wywędrowały mi przed oczy zasłaniając cały widok.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Psujesz efekt. - mruknęłam niezadowolona i z całej siły zamachnęłam się przed sobą. Moja dłoń uderzyła o coś ciepłego, po czym usłyszałam cichy, przeciągły syk. To było jednak o wiele za mało, żeby oderwać mnie od podziwiania góry...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">Normalnie nie mogłam oderwać wzroku. Tyle zielonego w jednym miejscu. Tak świątecznie, nastrojowo, trochę magicznie i nieprawdopodobnie... Byłam zdecydowanie urzeczona. Prawie zahipnotyzowana. Kark wprawdzie powoli zaczął się buntować, reagując zniewalającym bólem, ale nawet to nie mogło mnie oderwać. </span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Współczucia w tobie za grosz... - usłyszałam urażony ton i mój wzrok niezależnie ode mnie powędrował w stronę jego nadawcy. Zmrużyłam oczy, patrząc na chłopaka. A kiedy ten zauważył, że ma moją uwagę, wydął śmiesznie wargi i opuścił w niezadowoleniu głowę.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Jesteś głupi. - wypaliłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. A i Harry natychmiast odwzajemnił gest, podchodząc do mnie niespodziewanie. Zanim się obejrzałam, już stał przede mną i kładąc dłonie na mojej talii powoli przesunął je na plecy, w sekundę rozgrzewając je swoim ciepłem. Nie opierałam się kiedy przysunął mnie do siebie. Co więcej, oparłam dłonie o jego ramiona i zadarłam delikatnie głowę, lustrując spojrzeniem jego rozbawioną twarz. Poczynając od zarysu jego szczęki i tych kilku pieprzykach na jej krawędzi, powoli przeszłam przez malinowe, nęcące usta, aktualnie bezczelnie wygięte, kształtny nos, czoło poniekąd przykryte lokami, kończąc na kolejnym zerknięciu w stronę wystrojonego sufitu.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Po prostu przygotowany na wieczór. - stwierdził półgłosem, chrypiąc mi tuż nad uchem. Więc znowu bezwiednie popatrzyłam ku niemu, akurat, żeby zobaczyć jak wymownie mruży oczy. - Nie wykręcisz mi się już. - zaśmiał się cicho, odpowiednio zagryzając wargę. Co za niewyżyty człowiek...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- No właśnie widzę. - prychnęłam, patrząc na jego wyczyny z dozą politowania. - Jakim cudem to zrobiłeś.?</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Tajemnica. - wzruszył pobieżnie ramionami, szczerząc się zupełnie niewytłumaczalnie.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Ale przynajmniej dobrze się trzyma.? - spytałam całkowicie poważnie, przypominając sobie o moich początkowych rozterkach. - Nie zleci nam nagle na głowę.? - kontrolnie zerknęłam w górę, ale nie wyglądało na to, żeby coś miało się zepsuć. Konstrukcja wyglądała na solidną i to właśnie wzbudzało najwięcej moich wątpliwości...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Dzięki za wiarę, sweetheart. - Harry skrzywił się tylko, chyba czując się niedoceniony. Zupełnie niepotrzebnie, bo naprawdę mi się podobało. I żeby jakoś mu to przekazać, powoli przejechałam dłońmi przez jego ramiona, docierając aż na jego kark, gdzie swobodnie przeplotłam palce. Chłopak natychmiast się rozpogodził. - Popatrz w górę. - rozkazał nagle, ściszając dziwnie głos.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Patrzę. - posłusznie zadarłam głowę, chociaż kompletnie nie rozumiałam do czego on zmierza. Ale byłam teraz pod zbyt dużym wrażeniem, żeby myśleć...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Pod iloma stoisz.? - usłyszałam po chwili, więc marszcząc czoło szybko przeliczyłam gałązki centralnie nade mną.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Jakieś 8, 9. - rzuciłam wynikiem, powracając spojrzeniem przed siebie, czyli prosto na twarz chłopaka. I tylko jeszcze bardziej zmarszczyłam brwi, nadal zupełnie nie wiedząc o co mu chodzi.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- No to do dzieła. - wyszczerzył się nagle, co spowodowało pojawienie się tych jego uroczych dołeczków. Serce natychmiast mocniej mi zabiło, a nogi dziwnie zmiękły, ale mimo wszystko znalazłam gdzieś siłę na cichy śmiech.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Jesteś niewydarzony. - pokręciłam tylko głową, na moment zamykając oczy. Nie wiem dlaczego, ale mój organizm chciał się nawet odsunąć od chłopaka, jednak kiedy napotkał opór ze strony jego oplecionych na mojej talii dłoniach, zrezygnował natychmiast. I przylgnął do ciała Harry'ego jeszcze bardziej. Dokładnie w ten sposób, że wyraźnie czułam monotonne, powolne kołysanie się jego klatki piersiowej. Ciepło, które odpłynęło od jego ciała natychmiast zgromadziło się w moich policzkach, świecąc z pewnością dorodną czerwienią.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Raczej przebiegły. - usłyszałam jego przyciszony głos i zauważyłam, że uśmiecha się z wyzwaniem.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Bezczelny. - rzuciłam wyniośle.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">- Jakbym nie wiedział. - Harry prychnął śmiechem i wzruszył gwałtownie ramionami. Zanim się obejrzałam, jego dłonie przycisnęły mnie do jego ciała jeszcze bardziej, a w przypływie dezorientacji tym gestem, dopiero po chwili poczułam jego gorący oddech na twarzy. Nie powiem, trochę mnie to oszołomiło, ale jednocześnie sprawiło dziwną przyjemność. Zwłaszcza, kiedy ciepło oddechu na moich ustach zamieniło się po chwili na ciepło jego warg. Miękkich, zachłannych i tak ogłupiających, że nie mogłam skupić się na niczym innym.</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;">...</span><br />
<span style="font-family: Times, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=u-KnesPcjb8" target="_blank">#have yourself a merry little christmas</a><br />
<br />
Czułam się nieco dziwnie, przedzierając się przez wyludnioną, pustą, ciemną ulicę. I chociaż w całkiem niedalekiej odległości migały radośnie świąteczne ozdoby, nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że coś za mną idzie. Raz za razem oglądałam się więc kontrolnie za siebie, ale oczywiście niczego nie widziałam. Chociaż w zasadzie to i lepiej... Wolałam nie wiedzieć co bym zrobiła, gdybym nagle kogoś za sobą zobaczyła.<br />
<br />
Westchnęłam głęboko, nabierając do płuc zimnego powietrza i pociągnęłam nosem. Mroźne powietrze szczypało mnie w policzki, z pewnością pokrywając je dorodną czerwienią, co oczywiście tylko zaczynało mnie irytować. Bo ileż można się rumienić.? Mój humor jednak ułaskawiały te spływające z góry płatki śniegu, które lokowały się na moim brązowym płaszczu i oczywiście we włosach, powodując ich lekkie podkręcenie. Całkiem mi się to podobało.<br />
<br />
Ale nadal mimo wszystko miałam ochotę udusić Harry'ego. Jak zwykle wysyłał niejasne sms'y i nie reagował na moje pytania. Wiedział, że ciekawość tak czy owak w końcu zwycięży... no dobra, to moja wrażliwa natura nie pozwoli mi go zignorować, więc bezczelnie sobie ze mną pogrywał.<br />
<br />
Okej, może na początku nawet się ucieszyłam, kiedy zaproponował mi spotkanie. Wiadomo, uparłam się na te święta w Londynie tylko i wyłącznie z jego powodu, a na dobrą sprawę przez rodzinne obowiązki od dwóch dni nie mieliśmy czasu się spotkać. A taka randka w bożonarodzeniowy wieczór... Romantycznie. Ale jednak łażenie samej po nocy pustymi ulicami nie było zbyt przyjemne. A jemu nawet nie chciało się ruszyć tyłka, żeby po mnie przyjść.<br />
<br />
Wraz z wykwitnięciem tej myśli w mojej głowie, ścisk niesprawiedliwości natychmiast opanował moje wnętrze. Bo takie myślenie naprawdę było nie fair...<br />
Przecież wiedziałam czym kończy się jego wychodzenie z domu. I on też wiedział. Rozumiał też, że na pewno nie mam ochoty walczyć z piszczącymi fankami, a już tym bardziej unikać fleszów fotoreporterów. Dotychczasowa ostrożność pozwoliła mi zachować anonimowość i to, czego tak nieśmiała osoba jak ja potrzebuje najbardziej - spokoju. Więc mimo wszystko lepiej było się nie pokazywać z Harrym w miejscach publicznych. Nawet jeśli chodziło jedynie o krótki fragment dzielący nasze domy. Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli chodzi o nowe gwiazdy brytyjskiego show-biznesu, paparazzi bywają namolni i nieprzewidywalni. Harry po prostu starał się być ostrożny. I na pewno nie mogłam mu mieć tego za złe.<br />
<br />
Poza tym, propozycja spotkania w Boże Narodzenie, bądź co bądź, rodzinny dzień, kiedy długi czas był poza domem, była szalenie miła. I rodziła myśl, że mimo wszystko w jakiś sposób... być może...<br />
<br />
No dobra, bez przesady.<br />
<br />
Westchnęłam, zażenowana własnymi myślami, w końcu docierając pod znajomy dom. Ostatni raz rozejrzałam się niepewnie wokoło i mocniej ścisnęłam pakunek, który cały czas dzielnie niosłam przed sobą. Teraz jednak nie byłam pewna co mogłabym z nim zrobić... Przygotowałam się przecież na niespodziankę, więc nie mógł tego zauważyć. Ale gdzie mogłabym schować duże pudełko, nie mając absolutnie żadnej przykrywki.? Ostatecznie postawiłam na staromodne schowanie prezentu za plecami. A nóż widelec niczego nie zauważy... I ze słabym przekonaniem co do tego pomysłu, ostrożnie otworzyłam bramkę i od razu ruszyłam do ogrodu.<br />
<br />
- A gdzie czapka.? - usłyszałam niespodziewanie głos pełen wyrzutu i aż drgnęłam przestraszona. Serce natychmiast rozdygotało się z przestrachem, niejako przyspieszając mój oddech. Cały czas trzymając pakunek za sobą mimowolnie podniosłam jedną dłoń do serca i zacisnęłam ją na materiale swojego płaszcza, biorąc głębszy, mroźny, ale przede wszystkim uspokajający oddech. Pokręciłam delikatnie głową, rzucając urażone spojrzenie w kierunku, skąd dobiegł mnie dźwięk. A gdy zauważyłam Harry'ego ubranego w ten swój bezrękawnik, siedzącego na odśnieżonej ławce i patrzącego na mnie ze zmarszczonym czołem, prychnęłam jedynie.<br />
- "O 21:00 w ogrodzie. Tylko na pięć minut." - zacytowałam treść sms'a i krzywiąc się z niezadowoleniem, przebrnęłam przez zaspy ogrodowego śniegu, siadając w końcu obok niego. Niepostrzeżenie wsunęłam pakunek za ławkę i aż odetchnęłam z ulgą widząc, że Harry tego nie zauważył. Dla niepoznaki, ułożyłam ręce przed sobą, w widocznym miejscu i potarłam niby od zimna, chociaż przecież miałam rękawiczki.<br />
- Powiedzmy, że to pięć minut tej twojej strefy czasowej. - Harry rzucił z pewnym wyzwaniem, szczerząc się kretyńsko. - Więc będziesz marznąć. - zagroził, a ja mimo wszystko nie mogłam pozbyć się wrażenia, że rozmawiam z własną matką. Tylko ona potrafiła mi wcisnąć czapkę w tak piękny wieczór...<br />
- Żartujesz.? - prychnęłam, rozglądając się wokoło z zaciekawieniem. Powoli piłam wzrokiem świąteczny ogród domu Harry'ego, czując dziwne podekscytowanie. Zmierzch zapadł już dawno i niebo pokryło się zupełną czernią, z której magicznie spływały leniwie malutkie płatki śniegu. Ogród idealnie oświetlało pomarańczowe światło z okien domu chłopaka oraz kolorowe, migające lampki choinkowe z drzewka obok ławki. Wszystko, okroszone dodatkowo pokładami śniegu wyglądało niezwykle. I nawet niska temperatura nie mogła mi tego zepsuć. - Jest cudownie. - westchnęłam, ostatni raz spoglądając na ogród, po czym szybko przeniosłam twarz na chłopaka i uśmiechnęłam się nieznacznie.<br />
- Jasne. - przewrócił oczami. - Cudownie to ty będziesz jutro chorować jak ci uszy zmarzną. - spojrzał na mnie wymownie, po czym sięgnął dłonią do tej swojej szarej, postrzępionej czapki i szybkim ruchem zdjął ją z głowy. Odkładając ją na kolana, pochylił po chwili głowę i poprawiając swoją fryzurę tym swoim sposobem, zgarnął grzywkę na prawo, wyprostowując się nagle i szczerząc bez powodu. Nie spuszczając ze mnie oka, zgarnął czapkę z kolan i wyciągnął ją w moją stronę. - Zakładaj. - rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.<br />
- Daj spokój. - trąciłam go lekko po dłoni, po czym wpakowałam ręce do kieszeni na znak absolutnego protestu. - Naprawdę nie jest mi zimno. A ty zmarzniesz.<br />
- Mówiłem, że to dyskusja.? - Harry obruszył się tylko, marszcząc czoło w głębokim niezadowoleniu. - Nie. - odpowiedział sam sobie. I zanim zdążyłam zareagować, praktycznie siłą wcisnął mi czapkę na głowę, burząc mi przy okazji całą fryzurę.<br />
<br />
Oczywiście zrobił to zbyt gwałtownie, przez co czapka spadła mi prawie na oczy, przysłaniając jakąkolwiek widoczność. Aż sapnęłam z irytacji, ale zamykając oczy, spokojnie przeczekałam jego majstrowanie przy mojej głowie, kiedy próbował jakoś naprawić sytuację i podnieść czapkę. Ostatecznie wsunął też pod nią kilka wrednych kosmyków, łaskoczących mnie po twarzy i nareszcie zostawił mnie w spokoju. Kiedy otworzyłam oczy ujrzałam jak uśmiecha się bezczelnie, ewidentnie z siebie zadowolony. Przewróciłam jedynie oczami, ale poprawiłam jakoś tą jego katastrofę. A kiedy już myślałam, że jest po wszystkim i spokojnie ułożyłam dłonie na kolanach, Harry wyprostował się gwałtownie, zupełnie jak na tych bajkach, kiedy ktoś wpada na genialny pomysł, a nad głową zapala mu się żarówka, po czym wychylił się za ławkę.<br />
<br />
Co znowu...?<br />
<br />
- Trzymaj też to. - już po chwili się wyprostował, ostrożnie trzymając w dłoni granatowy kubek z parującym czymś, co zdecydowanie pachniało jak gorąca czekolada. Automatycznie się uśmiechnęłam, kojarząc zapach z naszą pierwszą randką. - Tylko się nie oblej. Ani mnie. - sapnął z przejęciem, kiedy przybliżał się z tym do mnie powoli, żeby nie rozlać nawet kropelki. A ja poczułam się troszeczkę urażona brakiem wiary w moją bezwypadkowość. Nie zrobiłam przecież niczego głupiego od...<br />
... godziny, kiedy przypadkiem przerwałam kabel od lampek choinkowych.<br />
<br />
No dobra, nieważne.<br />
<br />
- To naprawdę gorące, bardzo by bolało. - zaznaczył jeszcze, zatrzymując się z kubkiem tuż przed moimi rękami i patrząc na mnie uważnie. Tak, zrozumiałam, że jestem niemrotą... Westchnęłam jedynie zirytowana, sięgając ostrożnie po kubek obiema dłońmi. - Uważaj. - Harry syknął z przejęciem i aż się zapowietrzył, widząc, że niebezpieczne narzędzie już jest w moich rękach. - Nie oparz się. - machnął ręką, kiedy kubek ostatecznie wylądował w moim uścisku i od razu powędrował do ust. Nie mogąc się powstrzymać, natychmiast wzięłam niewielki łyk słodkiego płynu, który rozlał się po moim wnętrzu przyjemnym ciepłem, po czym ostrożnie odłożyłam kubek na kolana. I wówczas zorientowałam się, że Harry cały czas bacznie mnie obserwował.<br />
<br />
No za grosz zaufania...<br />
<br />
- Mam rękawiczki. - prychnęłam z wyrzutem, próbując nie dać po sobie poznać jak bardzo jego zachowanie mnie dotknęło. Ale sądząc po jego reakcji, nawet mi wyszło...<br />
- Jasne, o rękawiczkach pamiętasz, o czapce już nie. - podniósł lewą brew i spojrzał na mnie z delikatnym politowaniem. Przekornie natychmiast się uśmiechnęłam i z lekka opuściłam głowę.<br />
- Miało być romantycznie. - spojrzałam na niego spod rzęs, lustrując spojrzeniem jak jego twarz z poważnej zmienia się w rozbawioną. Jego malinowe usta natychmiast wygięły się w niekontrolowanym uśmiechu, powodując pojawienie się tych przeuroczych dołeczków, a oczy rozbłysły jaśniejszymi refleksami. I chociaż to wszystko tylko pogłębiło mrozowe rumieńce na mojej twarzy, poczułam się dziwnie szczęśliwie. - Wiesz, śnieg na włosach podobno wygląda bajecznie. - kontynuowałam niezrażona, chociaż powoli cała pewność tego kroku zaczęła ze mnie ulatywać. Przypadkiem nie przesadzałam.? Widząc jednak coraz większy uśmiech na twarzy Harry'ego, upewniłam się, że nie. - Miałeś oszaleć z zachwytu. Ale oczywiście wszystko zepsułeś. - zakończyłam z udawaną pretensją i pobieżnie wzruszyłam ramionami, ponownie podnosząc kubek do ust. Gorąca para natychmiast owiała mi policzki, a słodki zapach wsiąkł w nozdrza. I chociaż pierwotnie miało to służyć przykryciu rozbawienia, tak oszalałe zmysły zmusiły mnie do upicia kolejnego przyjemnego łyku.<br />
- Teraz ty będziesz szaleć. - chłopak tylko poruszał brwiami i ostrożnie wyciągnął kubek z mojego uścisku. Nie spuszczając ze mnie oka, postawił go gdzieś pod ławką, a uwolnioną ręką już po chwili sięgnął mojego podbródka. Prychnęłam jedynie śmiechem, kiedy niespodziewanie przybliżył się do mnie, opierając się czołem o moje czoło i zawisnął nad moimi ustami. Jego gorący, pełen niecierpliwości oddech wyjątkowo drażnił moje wargi, więc mimowolnie je rozchyliłam, czekając na nieuniknione.<br />
<br />
Jednocześnie poczułam jak niepewność zalewa moje wnętrze, powodując przyspieszone i niestety zbyt donośne kołatanie serca. Zacisnęłam szybko powieki, modląc się w duchu, żeby Harry tego nie dosłyszał, ale zanim wypowiedziałam chociażby jedno słowo w myślach, jego ciepłe usta już wylądowały na moich. I nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Jakby nagle całe otoczenie zupełnie wyparowało. Mogło się teraz palić, walić i wyć na alarm, a i tak by mnie to nie obeszło. Skupiłam się bowiem na chłopaku przede mną, który nie dość, że ogłupiał mnie tym swoim charakterystycznym zapachem, to na dodatek pobudzał moje najśmielsze marzenia całując mnie z troską i całą tęsknotą tych wszystkich dni, które spędziliśmy z daleka od siebie.<br />
<br />
Oddawałam pocałunki z niezwykłą zawziętością, zachowując jednak swoją skromną delikatność. I tak wiedziałam, że w batalii o dominację z nim nie wygram, wolałam po prostu poddać się jego rytmowi i czerpać z tego niepohamowaną przyjemność, rozlewającą się ciepłem po moim wnętrzu.<br />
<br />
W ogóle nie myśląc, sięgnęłam dłonią do policzka Harry'ego i nawet przez rękawiczkę poczułam jak jego skóra bardzo jest rozgrzana. W tym samym momencie poczułam jak jego równie ciepła dłoń powoli wsuwa się pod moje włosy, prosto na kark, przyciągając mnie do jego sylwetki. Uśmiechnęłam się pomiędzy pocałunkami, w ramach protestu przekornie zagryzając swoją dolną wargę. Harry i tak natychmiast wyswobodził ją z uwięzi, już po chwili składając na niej lekki jak powietrze pocałunek. Którego wcale nie pogłębił, a przeniósł jedynie na kącik moich ust, gdzie ostatecznie zakończył pocałunek, po czym odsunął się ode mnie nieznacznie, znowu opierając się czołem o moje czoło.<br />
<br />
Westchnęłam delikatnie, biorąc kolejny zbawczy oddech i powoli podniosłam powieki. Utkwiłam spojrzenie w błyszczących oczach chłopaka, w których aktualnie odbijały się wszystkie kolory lampek z drzewka obok. Uśmiechnęłam się mimowolnie, upajając się tym magicznym widokiem i bliskością chłopaka. Ciepło bijące od jego ciała skutecznie rozgrzewało moje wnętrze i pobudzało moje serce do nadnaturalnego bicia, pompującego krew prościutko do moich policzków.<br />
<br />
- Strasznie, strasznie, strasznie tęskniłem. - szepnął nagle w moje usta, znowu drażniąc je swoim gorącym oddechem. I chociaż strasznie chciałam wszystko powtórzyć, skromnie zagryzłam wargę i odsunęłam się delikatnie od chłopaka.<br />
- Wiem. - kiwnąłem delikatnie głową, uśmiechając się nieznacznie. - Mówiłeś mi to wczoraj. I przedwczoraj. I dwa dni wcześniej.<br />
- I nadal czekam na odpowiedź. - usłyszałam jego miękki ton, który aż zakuł mnie gdzieś w środku. Jęknęłam wewnętrznie, czując się jakby przyparta do muru i gwałtownie zaczęłam przeszukiwał swój umysł w poszukiwaniu zastępczego tematu. Przecież ja zupełnie nie byłam gotowa na żadne deklaracje...<br />
- Em... Mam coś dla ciebie. - zgrabnie zmieniłam temat, uśmiechając się nagle szeroko. Kątem oka wyłapałam jak chłopak natychmiast marszczy czoło, przyjmując groźną minę, ale zignorowałam to i szybko wydobyłam paczkę zza ławki.<br />
- Słucham.? - rzucił z pretensją, patrząc to na mnie, to na paczkę. Wykorzystując fakt, że był aktualnie w szoku, szybko wcisnęłam mu pakunek w dłonie i przezornie schowałam ręce do kieszeni, żeby nie mógł mi tego oddać. - Chyba się na coś umówiliśmy. - wbił we mnie groźne spojrzenie i aż się skuliłam w sobie. Nie podobało mi się to, ale postanowiłam być twarda. Nawet jeśli w gardle już rosła mi jakaś dziwna, nieprzełykalna gula nieśmiałości. Która mimo wszystko trochę się zmniejszyła, gdy Harry mimowolnie położył sobie paczkę na kolanach i oparł o nią swoje łokcie, wyrzucając przed siebie ręce z pretensją. - Żadnych prezentów.<br />
- Mam cały pokój w jemiołach. - mruknęłam z wyrzutem, chociaż nie zabrzmiało to choćby i w połowie tak jak zamierzałam.<br />
- Serio myślisz, że to było dla ciebie.? - Harry tylko zmrużył oczy i posłał mi pełne podejrzliwości spojrzenie. Oczywiście, że wiedziałam, że zrobił to generalnie dla siebie, ale mimo wszystko to ja miałam teraz ozdobiony pokój, nie on. I czułam wewnętrzną potrzebę odwdzięczenia się, czy tego chciał czy też nie.<br />
- Chcesz mnie wkurzyć w święta.? - westchnęłam ostrzegawczo, patrząc chłopakowi prosto w oczy. Zauważyłam jak ciemne plamki w jego tęczówkach błyskają irytacją i dokładnie wiedząc, że to moja wina, natychmiast opuściłam spojrzenie, nagle interesując się własnymi dłońmi, które splotłam niepewnie na kolanach. Czułam, że wzrok Harry'ego nadal jest wbity w czubek mojej głowy, na co mój organizm zareagował tymi durnymi rumieńcami, które z miejsca wyprzeklinałam w myślach.<br />
- Tak to jest umawiać się z babą... Najpierw mówi jedno, potem robi drugie. - usłyszałam pomruk niezadowolenia ze strony chłopaka i z lekka podniosłam głowę. Maskując się włosami opadającymi mi na policzki, zerknęłam na niego niepewnie. - To z brakiem prezentów to był przecież twój pomysł. - skrzywił się tylko, nie spuszczając ze mnie oka. Aż westchnęłam z irytacji, próbując wziąć się w garść i nie polec w tak ważnym momencie. Jednak pustka w głowie wcale mi nie pomagała. Ani tym bardziej ta nadal rosnąca gula w gardle, która blokowała każde próbujące się wydostać słowo.<br />
- Kupiłeś siostrze iPhona za 5 tysięcy. - rzuciłam w końcu, po czym mimowolnie sięgnęłam dłonią do linii włosów. Demaskując się w zupełności, jakimś cudem założyłam je za ucho pod tą czapką. - Miałam czekać aż kupisz mi coś równie drogiego, a ja wyskoczę z jakimś badziewiem.? - spojrzałam na niego z politowaniem. - Tylko bym się wygłupiła.<br />
- Teraz ja wychodzę na głupka, bo ja naprawdę nic dla ciebie nie mam. - obrażony, założył ramiona przed sobą i gwałtownie odchylił się na oparcie ławki. - Myślałem, że umowa jest na poważnie.<br />
- Bo była. - odparłam miękko, chcąc jakoś załagodzić sytuację. To przecież nie był czas na kłótnie, a ja z każdą chwilą traciłam kolejne argumenty. Poza tym czułam się coraz bardziej niepewnie, o czym świadczył ten nieprzyjemny ścisk w mostku. - Ale jak zobaczyłam ten pokój, to mi się głupio jakoś zrobiło. - mimowolnie wzruszyłam ramionami, czując jak ochota na mówienie coraz szybciej się ze mnie ulatnia. Chrząknęłam więc na odwagę i sięgając dłonią do włosów, opuściłam głowę w niepewności. - To naprawdę nie jest nic wielkiego. - mruknęłam cichutko i nawet nie byłam pewna czy dosłyszał. Sądząc jednak po jego przewróceniu oczami... Tak, chyba zrozumiał. Co nie zmieniało faktu, że przekonany to on nie był... Dlatego sięgnęłam po radykalniejsze środki. Po stoczeniu wcale nie lekkiej walki z samą sobą, udało mi się w końcu wyprostować i wytrzymać uciążliwy wzrok chłopaka. Wzdychając na odwagę, z lekka nachyliłam się w jego stronę i delikatnie pchnęłam do niego paczkę. - Bierz, bo się obrażę. - rzuciłam z determinacją.<br />
- Dobra. - Harry w końcu westchnął wkurzony, a ja poczułam dziwne zadowolenie wygraną batalią. I nawet uśmiechnęłam się zwycięsko, nie omieszkając posłać Harry'emu odpowiedniej miny. Którą zignorował, przysuwając do siebie pudełko i gapiąc się w jego wielką kokardę jak szpak w wiadomo co. - Nic wielkiego, jasne... - prychnął pod nosem, kręcąc z politowaniem głową. Ale mimo wszystko sięgnął w końcu do wieka i powoli zdjął je z pudełka.<br />
<br />
Natychmiast poczułam pod mostkiem ścisk niepewności. Nie wiedziałam jak Harry zareaguje na moją niespodziankę i nawet nie chciałam się o tym przekonywać. Miałam ochotę po prostu stamtąd uciec i zaszyć się w jakiejś samotni, dopóki chłopak nie ochłonie po wszystkim i wyda ostateczny sąd, czy prezent mu się podoba czy nie. Bo kiedy zauważyłam jego nieodgadnioną minę, kiedy po odrzuceniu folii bąbelkowej, napotkał na kolejne pięknie opakowane pudełko, zrozumiałam, że niepewność może mnie dosłownie zabić.<br />
<br />
Mimowolnie wstrzymałam oddech, kiedy chłopak odrzucił niepotrzebne rzeczy na śnieg i powoli zrywał zielony papier w choinki z pudełka, otworzył go, wyjął kolejną folię, a spod niej jeszcze jedno takie samo pudełko. Oczywiście mniejsze. Po odpakowaniu którego znajduje kolejne, jeszcze mniejsze. W którym kryje się jeszcze mniejsze. A po powtórzeniu całego procesu ze zrywaniem zielonego papieru, odkrywaniem pokrywy i wyrzuceniem folii bąbelkowej odnajduje jeszcze bardziej mniejsze. Które ostrożnie wyjął z poprzedniego i niespodziewanie wcisnął mi przed oczy.<br />
<br />
- Żarty sobie ze mnie teraz stroisz.? - spojrzał na mnie uważnie, marszcząc brwi w głębokim, teatralnym zamyśleniu. - Tam w ogóle coś jest.?<br />
- Mówiłeś, że lubisz odpakowywać prezenty. - odsunęłam od siebie pudełko i wzruszyłam ramionami. - Kop dalej. - uśmiechnęłam się zachęcająco, a chłopak wrócił do całego procesu odnajdywania coraz to mniejszych pudełek. A ja z przyjemnością patrzyłam jak te jego duże dłonie majstrują przy prezentach. Nie minęła jednak nawet minuta, kiedy Harry wybuchnął nagle głośnym, niekontrolowanym i niejako zaraźliwym rechotem, praktycznie zginając się ze śmiechu. Zmarszczyłam czoło, patrząc na tą nietypową reakcję, ale nie mogłam się nie uśmiechnąć. - I z czego się śmiejesz.? - spytałam, niejako zdezorientowana. Ale oczywiście nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Musiałam przeczekać to całe jego rozbawienie, kiedy to chachrał się w głos. A zajęło mu to dobrą chwilę... Na szczęście w pewnym momencie zaczął się wyprostowywać i westchnął głęboko, odganiając cały śmiech.<br />
- Masz dziewczyno wyobraźnię... - mruknął, ocierając oczy i powracając do zabawy w odkopywanie. Zachował przy tym całkowitą powagę, a ja spokojnie mogłam oglądać jak w skupieniu marszczy czoło, na które, od pochylenia spłynęło kilka tych jego brązowych loków. Musiałam dosłownie usiąść na rękach, żeby nie sięgnąć do nich i nie przywrócić ich na stare miejsce. Chociaż gdybym przecież...<br />
<br />
- Dobra, mam. - jego głos powrócił mnie do rzeczywistości nad majakami o macaniu jego włosów i poczułam się prawie jak przyłapana na gorącym uczynku. Zażenowana zarumieniłam się gwałtownie i opuściłam na sekundę głowę. Kiedy jednak zrozumiałam, że Harry w żadnym wypadku nie mógł mieć wglądu w moje myśli, podniosłam nieznacznie wzrok. I natychmiast zauważyłam jak Harry dociera do ostatniego, najmniejszego pudełka, niewiele większego od tego po zapałkach. - Tam już na pewno coś jest. - mruknął ze skupieniem, przykładając pudełeczko do ucha i potrząsając nim nieznacznie. - Szura. Trzaska. - stwierdził poważnie, przesuwając pudełeczko przed oczy. - Jak otworzę to wybuchnie.? - spojrzał na mnie pobieżnie, nie kryjąc rozbawienia. Co tylko spowodowało, że odetchnęłam z ogromną ulgą i mimowolnie się uśmiechnęłam.<br />
- Sam zobacz. - wzruszyłam tylko ramionami.<br />
<br />
Harry natychmiast rozerwał papier pokrywający pudełko i rozsunął je, wyjmując z wnętrza niewielką, przezroczystą folijkę, zawiązaną na kształt cukierka. W dwóch palcach podniósł ją aż pod same oczy i obrócił kilka razy, uważnie obserwując jej zawartość.<br />
<br />
- Dwie kostki czekolady. - stwierdził zdziwiony, po czym zmarszczył brwi i posłał mi zaskoczone spojrzenie. Jego mina wywołała u mnie tylko i wyłącznie rozbawienie, więc zaśmiałam się cicho i niezależnie od siebie. A kiedy się uspokoiłam, spojrzałam na chłopaka z niepohamowanym uśmiechem.<br />
- Wiesz jak trudno było to tam zmieścić.? - wzruszyłam niewinnie ramionami. - No i podobno masz zakaz na słodycze. Więc to nielegalne. Musiałam zachować środki najwyższej ostrożności. - rzuciłam z udawaną wyższością, a chłopak jedynie parsknął śmiechem i kładąc sobie pakuneczek na kolanach, szybko go rozwiązał. Natychmiast wydobył z jego wnętrza jedną z kostek i wpakował ją sobie do buzi.<br />
- Nikomu nie mów. - mruknął niewyraźnie, delektując się zapewne czekoladowym smakiem. Nadal pochylony nad pakunkiem, całkowicie go rozłożył i dostrzegł dwie malutkie rzeczy, które szybko stamtąd wyciągnął. - Co to jest.? - zmarszczył czoło, przyglądając się im uważnie.<br />
- Zatyczki do uszu. - odparłam szybko, szczerząc się mimowolnie.<br />
- W kształcie Mikołaja.? - chłopak parsknął śmiechem.<br />
- Świąteczne. - wzruszyłam ramionami. - Wiesz jak trudno jest znaleźć prezent dla kogoś w niecałą dobę.? - rzuciłam z niesmakiem na wspomnienie mojej batalii myśleniowej. Mimowolnie zmarszczyłam czoło, i niepewnie skubiąc palce jednej z rękawiczek, pochyliłam się nad tym zajęciem w pełni. Westchnęłam, odsuwając od siebie nieprzyjemne myśli i siląc się na uśmiech, wyprostowałam z powrotem. Akurat w momencie, żeby zauważyć jak Harry pochłania i drugą czekoladę, uśmiechając się sam do siebie i dalej buszuje w pustej już folijce. - Ale na szczęście przypomniało mi się jak mówiłeś, że Zayn okropnie chrapie. - kontynuowałam, czując przypływ odwagi jego radosną reakcją. - A, że jedziecie w trasę niedługo i znowu będziecie na siebie skazani... - urwałam, widząc jak Harry nieprzytomnie podnosi na mnie swój wzrok i marszczy czoło w zamyśleniu. Zanim zdążyłam zareagować, sięgnął dłonią do ucha i wydobył z niego jedną z zatyczek.<br />
- Hm, mówiłaś coś.? - spytał bezczelnie, nachylając się ku mnie z szerokim uśmiechem.<br />
- Harry.! - pisnęłam z oburzeniem, w przypływie irytacji trącając chłopaka w ramię.<br />
- No co... - polokowany zaśmiał się krótko i wyjmując drugą zatyczkę, wsadził je z powrotem do folijki i owinął starannie, po czym wpakował pakunek do kieszeni swojego bezrękawnika. A kiedy skończył, uśmiechnął się szeroko, sięgnął po moją dłoń i przysunął do mnie tak, że stykał się ze mną kolanami. - Działają. Bez zarzutu. - zaznaczył teatralnie, w międzyczasie zakładając wolną ręce o oparcie tuż za mną, co spowodowało tylko tyle, że nagle poczułam się osaczona. I mimowolnie rozejrzałam się po bokach, szukając drogi ucieczki. Wiedziałam, że jedynie wycofując się zdołam uciec, nie mogłam się jednak ruszyć. I uważnie lustrując zastygniętą w rozbawieniu twarz chłopaka, czułam narastające napięcie. - Są genialne. Nareszcie się wyśpię jak człowiek. - Harry kontynuował niezrażony, nachylając się do mnie niebezpiecznie i dziwnie ściszając i zniżając głos. - Dziękuję. - szepnął w końcu, po czym zawisł nad moimi ustami. Poczułam na twarzy jego intensywny, czekoladowy oddech i zanim dobrze zdążyłam pomyśleć, już ogłupił mnie jednym, krótkim i delikatnym muśnięciem warg. Mimowolnie zamknęłam oczy, oczekując na więcej. Ale niestety... - Jesteś cudowna. - szeptał dalej, nie odsuwając się nawet na milimetr, przez co ruchy jego warg skutecznie drażniły moje usta. I jednocześnie paraliżowały resztę ciała, bo chociaż miałam płaczliwą ochotę go pocałować, nie wykonałam żadnego ruchu. Po prostu czekałam, subtelnie uchylając powieki i natrafiając na intensywnie zielone spojrzenie chłopaka. - Ko... - urwał, niespodziewanym piszczącym dźwiękiem rozbrzmiewającym po ogrodzie. Z jego ust wyrwało się ciche przekleństwo i głębokie westchnięcie w wyniku którego odrzucił głowę do tyłu, patrząc w niebo z pretensją. Zauważyłam, że wkurzony zaciska szczękę, a swoimi zielonymi oczami ciska pioruny gdzieś przed siebie. Nie rozumiałam tylko dlaczego... Dopiero kiedy sięgnął dłonią do swojej kieszeni, zrozumiałam, że ten dźwięk to tylko jego dzwoniąca komórka. I zaśmiałam się mimowolnie, kojarząc wszystko z jego reakcją. Uspokoiłam się jednak, widząc jak chłopak rzucając jedynie okiem na wyświetlacz, na powrót wkłada komórkę do kieszeni. Jako, że kątem oka zarejestrowałam nadawcę połączenia, którym był Louis, zmarszczyłam czoło i spojrzałam na Harry'ego z powagą. <br />
- Odbierz. Bo się obrazi. - rozkazałam. Chłopak zerknął na mnie z niepewnością, ale widząc moją minę westchnął kapitulacyjnie i już po chwili przycisnął telefon do ucha. Jednocześnie wcale nie pokusił się o chwilę prywatności, ba.! nawet się ode mnie nie odsunął, nadal trzymając swoje ramię za moimi plecami.<br />
- Nie masz kiedy debilu dzwonić.?! - syknął kłótliwie do słuchawki, wbijając wzrok w przestrzeń przed siebie. Korzystając z niewielkiej odległości dzielącej mnie i Harry'ego próbowałam dosłyszeć reakcję Louisa, ale jedyne co dotarło do moich uszu to jeden wielki bełkot. Zrezygnowałam więc z własnych zamiarów i jedynie spojrzałam z uwagą na Harry'ego, mając nadzieję, że chociaż z jego twarzy doczytam się przebiegu rozmowy. - Mówiłem, od dziewiątej jestem NIEDOSTĘPNY.! - chłopak niespodziewanie podniósł głos i zmarszczył gniewnie brwi, słuchając co Lou ma mu do powiedzenia. - Tak, wyłączyłbym, to by się matka czepiała, że mnie złapać nie może. - prychnął tylko, przewracając nagle oczami. - No tak, szlajam się. - stwierdził nagle, wbijając niespodziewanie wzrok prosto w moją twarz. Natychmiast zrozumiałam jego przekaz i zmarszczyłam brwi z przekąsem. Na co Harry zareagował szerokim uśmiechem. I słuchając nieuważnie co Lou do niego nadaje, sięgnął dłonią do mojego ramienia, niedbale błądząc po nim swoją dłonią. - A co mnie obchodzi, że się stęskniłeś.? - warknął nagle, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Ta ich relacja czasami naprawdę była zabawna, zwłaszcza jak Lou zaczynał odwalać sceny zazdrości. Automatycznie wyobraziłam sobie tą jego zbolałą minę, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej. Uspokoiłam się jednak natychmiast, widząc groźną minę Harry'ego. - Mów konkretnie o co ci chodzi, nie mam czasu. - jęknął niecierpliwie. - Życz... - urwał z westchnięciem, teatralnie opuszczając głowę. - Nie masz kiedy życzeń składać.? - uniósł się, a ja tylko parsknęłam śmiechem. - Louis, ty ciulu, co ja ci mówiłem.! - wrzasnął donośnie, a jego głos odbił się echem po wieczornym ogrodzie. - Znajdź sobie facet dziewczynę i daj mi spokój. - prychnął, po czym zapadła głęboka cisza, w której Harry z uwagą słuchał przekazu przyjaciela. - Jezu, ty jesteś popieprzony... - zaśmiał się niespodziewanie, ukrywając twarz w moim ramieniu. Kiedy się jednak wyprostował, po rozbawieniu nie zostało ani śladu. - Żartujesz sobie chyba. - warknął znowu nieprzyjemnie. - Na pewno nie będziesz z nią...! - podniósł głos, przelotnie na mnie spoglądając, więc automatycznie zrozumiałam, że znowu mowa jest o mnie. I od razu się zaciekawiłam, patrząc na chłopaka wymownie. A on tylko uciekł spojrzeniem gdzieś w dół. - Nie. Powiedziałem, że nie. Ona się nie zadaje z takimi debilami jak... ał. - urwał, kiedy dostał ode mnie po ramieniu. Zmarszczył brwi, posyłając mi urażone spojrzenie, które skomentowałam krótkim i udawanym uśmieszkiem. Nie będzie mi tu przecież decydował za mnie... Zdecydowałam się nawet na coś tak radykalnego jak wtrącenie się do rozmowy, więc odważnie sięgnęłam bliższą dłonią po komórkę Harry'ego. On jednak w porę zrozumiał moje zamiary i uchylił się przezornie, wolną ręką łapiąc mnie za nadgarstek. - Oj popatrz, zasięg tracę. - rzucił do słuchawki, patrząc na mnie wymownie. Przewróciłam oczami, dając za wygraną i opuściłam uwięzioną dłoń, którą Harry w ramach mojej kapitulacji postanowił uwolnić. I znowu ułożył rękę za moimi plecami, wracając do błądzenia dłonią po moim ramieniu. - Potem możesz dzwonić. Długo potem. - stwierdził donośnie, przekrzywiając głowę w zniecierpliwieniu. Co również przejawiała ta podskakująca rytmicznie noga, która obijała się o moje kolano, najprawdopodobniej już nabijając mi solidnego siniaka. Ale postanowiłam się nie skarżyć. - Weź zboczeńcu się nie odzywaj. - Harry mruknął nagle zdegustowany, kręcąc poważnie głową. - Nie.! - krzyknął niespodziewanie, aż zmarszczyłam czoło, patrząc na niego z uwagą. Natychmiast pochwycił mój wzrok, bezczelnie małpując moją mimikę. - Dobra, umówimy się potem. - westchnął ciszej, łagodząc rysy twarzy. Kiedy jednak Louis rozgadał się na dobre, a chłopak przyjmował to z przewracaniem oczami, bezwiednie oparł podbródek o moje ramię, znudzenie lustrując uważnie moją twarz. Poczułam się trochę nie na miejscu, więc natychmiast wbiłam spojrzenie we własne dłonie. - Możesz.? Dziękuję. - usłyszałam bezsilny ton Harry'ego, a gdy podniosłam oczy zauważyłam, że i jego twarz przedstawia dokładnie taką samą minę. Automatycznie zrobiło mi się go żal i tylko uniosłam dłoń do tej jego, wędrującej po moim ramieniu i swobodnie przeplotłam nasze palce. Chłopak uśmiechnął się wdzięcznie, po chwili jednak marszcząc brwi w niezadowoleniu. - Nie, nie kocham cię. - oznajmił poważnie. - Bo mnie wkurzasz.! - dodał gniewnie, rozbawiając mnie tym samym do reszty. I już liczyłam na kontynuację porywającej dyskusji, kiedy chłopak nawet się nie rozłączając odstawił telefon od ucha, co oznaczało tylko tyle, że Louis postanowił z nim 'zerwać.' A ta myśl spowodowała jedynie tyle, że już nie mogłam powstrzymać śmiechu. - Co za idiota. - Harry mruknął nieprzyjemnie, chowając komórkę do kieszeni. Po czym uśmiechnął się do mnie szeroko i nachylił jeszcze bardziej niż poprzednio, drażniąc moją twarz swoim gorącym, czekoladowym oddechem. - Na czym... - zaczął niskim tonem, urwał jednak z tego samego powodu co i poprzednio. Mnie osobiście to rozbawiło, ale Harry jedynie westchnął ciężko i szybko wydobył telefon z kieszeni. Od razu zauważyłam wielkie <b><i>'NIALL'</i></b> na jego ekranie. - Oni to robią specjalnie. - chłopak mruknął z pretensją, wahając się przez moment czy odebrać. Mój wymowny wzrok podpowiedział mu jednak co powinien zrobić. Najwidoczniej wbrew sobie, bo kiedy przykładał telefon do ucha westchnął ciężko.<br />
- Oj nie przesadzaj. - mruknęłam szeptem, patrząc na niego z urazą.<br />
- A założysz się.? - wbił we mnie uważne spojrzenie, po czym przymknął oczy jak na torturach. - Nie chcę życzeń. - rzucił z pretensją do swojego rozmówcy. A słuchając jego odpowiedzi, której za nic nie mogłam zrozumieć, jego twarz przybierała tylko jeszcze większą maskę irytacji. - Mikołaja widzisz... - westchnął nagle, przykuwając całą moją uwagę. - Co mnie obchodzi, że ty Mikołaja widzisz.?! - krzyknął niespodziewanie, a ja niejako zdezorientowana tylko parsknęłam śmiechem. Wprawdzie nie wiedziałam o czym rozmawiają, a takie zdania wyrwane z kontekstu były jak o kant rozbić, jednak na tyle, na ile poznałam Nialla mogłam zgadywać, że po prostu się wygłupiał. I tylko Harry'emu to w tym momencie przeszkadzało... - Renifery też widzisz.? - rzucił na niecierpliwym wydechu i zanim zdążył powiedzieć to, co ewidentnie zamierzał, tylko się zapowietrzył. - Ukradli... - mruknął z udawanym zrozumieniem, a ja tylko zaśmiałam się w głos. No tego jeszcze nie było... - Niall, ja cię bardzo proszę, przestań się wydurniać. - Harry tylko jęknął płaczliwie, zadzierając nagle swoją łepetynkę i posyłając gdzieś w gwiazdy jedno, krótkie, błagalne spojrzenie. - Zajęty jestem. - westchnął, wracając spojrzeniem prosto na moją twarz. Przez moment lustrował mnie wzrokiem, sprawiając, że moje wnętrzności nerwowo zaczęły skręcać się w jeden wielki supeł, aż w końcu przymknął niecierpliwie oczy, sięgając dwoma palcami wolnej ręki do nasady nosa. - Tak, cholera, pięcioraczki od razu.! - westchnął nerwowo, machinalnie przeczesując grzywkę palcami i prostując się gwałtownie. - Idź pilnuj Mikołaja i daj mi spokój. - mruknął w końcu niecierpliwie i szybko się rozłączył.<br />
<br />
Patrzyłam jak nerwowo ściska palce na obudowie swojego telefonu, obawiając się, że jego system nerwowy więcej nie zniesie. Mimo wszystko nadal w jakiś sposób mnie to bawiło i nawet za cenę groźnego spojrzenia z jego strony nie mogłam pokonać durnego uśmiechu, który wykwitł na mojej twarzy. Całe szczęście to nie tylko nie wkurzyło chłopaka, ale co więcej, nawet rozbawiło. Po chwili parsknął nerwowo śmiechem i kręcąc głową z politowaniem, przybliżył się do mnie i objął w talii ręką z nieustannie trzymanym telefonem.<br />
<br />
- Niall się uchlał ze szczęścia, że w jest w domu. - wyjaśnił z dozą dezaprobaty, nachylając się prosto do mojego ucha. Przez długość mojego kręgosłupa natychmiast przeszedł dziwny dreszcz. Ale pozytywny, jak najbardziej entuzjastyczny. Natychmiast odwróciłam twarz w stronę Harry'ego, lustrując z naprawdę bliska jego nie do końca określone spojrzenie. Chyba sam nie wiedział czy jest bardziej wkurzony, czy rozbawiony.<br />
- I Mikołaja zobaczył.? - zmarszczyłam czoło, parskając niekontrolowanym śmiechem, kiedy wyobraziłam sobie przejęcie farbowanego blondyna, który próbował jakoś skrzętnie wytłumaczyć swojemu przyjacielowi o niezwykłym zjawisku, które zauważył w najprawdopodobniej pijackim amoku.<br />
- Ja nawet nie chcę wiedzieć. - Harry pokręcił tylko głową, jakby chciał wyrzucić z głowy nieprzyjemne myśli. I nie minęła nawet sekunda, w której żadne z nas nie zdążyło zareagować, jego telefon znowu się rozdzwonił. Przyprawiając Harry'ego o kolejną minę z serii tych strasznie wkurzonych... - Mówiłem.? Mówiłem.! - jęknął z pretensją i zaciskając szczękę w zdenerwowaniu, natychmiast przycisnął telefon do ucha. - Znalazłeś porwane renifery.? - rzucił kłótliwie, a ja już zaczęłam sobie wyobrażać minę Liama (jak wcześniej zauważyłam z ekranu jego telefonu), kiedy to usłyszał. I mimowolnie znowu się zaśmiałam. - Wyobraź sobie, że gadałem z Louisem... - poważny głos Harry'ego natychmiast jednak doprowadził mnie do porządku. Westchnęłam pojednawczo, uspokajając się natychmiastowo i wbijając zaciekawione spojrzenie w zirytowaną twarz Harry'ego, próbując z niej wyczytać powód nagłego telefonu Payne'a. Z moimi zdolnościami pozostała mi jedynie niepewność i głupie domysły. - Prezent.? - Harry pisnął nagle, niejako ukierunkowując moje myślenie. Ale nawet to jedno słowo nie mogło rozjaśnić mojego umysłu. Mimowolnie zmarszczyłam więc brwi i splotłam przedramiona przed sobą, nie spuszczając z Harry'ego oka. - Jaki prezent.? Ja nic nie wiem o żadnym... - urwał, zapowietrzając się nagle i gwałtownie. - Czekaj, czerwony papier.? Z napisem 'dla Ruth'.? - mruknął z zastanowieniem, poważnie marszcząc czoło. A moje serce zadrgało niespokojnie, w obawie co Harry ma wspólnego z prezentem dla siostry Liama. - Skąd ja mogłem wiedzieć, że to twoje.! - rzucił z pretensją, a moja nerwowość tylko się pogłębiła. - Wyrzuciłem do śmieci, bo... - usłyszałam nagle i aż trąciłam chłopaka w ramię z przekorą. Harry tylko syknął z bólu i korzystając z okazji, że Liam poważnie się rozgadał, złapał mnie za nadgarstek i przytrzymał w żelaznym uścisku, żeby mi się nie marzyło więcej go bić. A miałam ochotę. Bo nawet jeśli nie do końca wiedziałam co zrobił, to i tak było mi już głupio za niego. - To trzeba było pilnować swoich rzeczy. - Harry prychnął nagle, pomagając mi tym samym ułożyć całą historyjkę. Byłam pewna, że lokowaty po prostu zarąbał coś Liamowi, najprawdopodobniej właśnie prezent dla siostry. Ciekawe tylko, że akurat teraz mu się o tym przypomniało... - Gdybyś na chwilę oderwał mózg od Danielle... A co, zazdrosny.? - wyszczerzył się bezczelnie, patrząc prosto na mnie. I znowu poczucie wykluczenia i obgadywania ścisnęło mnie w środku. - Wyślę to pojutrze rano. - usłyszałam po chwili zniecierpliwiony ton i zauważyłam jak Harry znowu wznosi oczy ku niebu. - Tak, poleconym. No pewnie, że nie mam. Nawet mi teraz nie podawaj, bo mam co innego na głowie. - spojrzał centralnie na mnie i wyszczerzył się głupio. Nie wiem czemu, ale dziwnie mi się to nie spodobało... Postanowiłam jednak się już nie wychylać i spokojnie czekać na koniec rozmowy. - Zadzwonię z poczty, podyktujesz to facetce od przesyłek, żeby potem nie było na mnie, okej.? - westchnął nagle kapitulacyjnie. - Nie zapomnę. Na pewno. Ale to nie moja... Dobra, moja. - szybko zmienił zdanie, przewracając nerwowo oczami. - Przeproś ją ode mnie. Tak, tak na pewno. Bo... Właśnie. - zaśmiał się krótko. - Uściskaj Dannie ode mnie. - rzucił wesoło, ale słuchając tego co Liam ma do powiedzenia, spoważniał po chwili. - Zapomnij. - prychnął pobłażliwie. I zupełnie nagle rozłączył się podrzucając telefon w ręku. Nawet nie siląc się na chowanie go, spojrzał na mnie wesoło, ale widząc mój wzrok, westchnął ciężko. - No co... - mruknął z udawanym niezadowoleniem. - Liam jest wredny, pamiętaj. - wzruszył wymownie ramionami, a ja tylko popatrzyłam na niego z politowaniem. Czasami zadziwiała mnie ta jego zazdrość o tego konkretnie chłopaka. - Masz się do niego nie zbliżać. - stwierdził niby w żartach, chociaż zabrzmiało to śmiertelnie poważnie. I sama nie wiedziałam jak miałabym się do tego odnieść - Tak ci przypomnę tylko, że kiedyś mi mówiłaś, że go nie lubisz... - usłyszałam nagle i aż parsknęłam nerwowym śmiechem.<br />
- Takie kity to możesz wciskać chłopakom. - obruszyłam się. - Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam. - stwierdziłam wyniośle, a Harry w odpowiedzi popatrzył na mnie z tą swoją jawną, teatralną niechęcią. Uśmiechnęłam się mimowolnie, przysuwając się do chłopaka jeszcze bliżej i błądząc spojrzeniem po okolicach jego oczu, które zupełnie znikąd zaczęły błyskać radosną zielenią. Nawet jeśli usilnie starał się utrzymać powagę... - Ale ciebie i tak lubię bardziej. - wypaliłam w końcu, przechylając mimowolnie głowę. I z radością obserwowałam jak Harry rozpromienia się nagle.<br />
- No ja myślę... - uśmiechnął się zawadiacko, zaplatając swoje ramiona wokół mojej talii. I zanim nawet zdążył dobrze mnie przytulić, jego telefon znowu rozbrzmiał donośnie. - Zabiję dziada... - jęknął, rozbawiając mnie tym na wskroś. Widząc jednak mękę w jego oczach, wydobyłam telefon z jego dłoni i uważnie popatrzyłam na ekran.<br />
<br />
Zayn.<br />
<br />
Uśmiechnęłam się mimowolnie, kompletując cały zestaw zespołu i odbierając, przycisnęłam telefon do ucha, ciekawa w jakiej nagłej sprawie Zayn MUSIAŁ zadzwonić tuż po ustalonej przez Harry'ego godzinie niedostępności. Zanim jednak zdążyłam się odezwać, do mojego ucha dotarło kilka poważnych trzasków, urwanych nagle przez zerwane połączenie.<br />
<br />
- Chyba nic poważnego. - stwierdziłam bez przekonania, już po chwili oddając chłopakowi telefon. I zanim się zorientowałam, Harry jednym szybkim gestem wyrzucił komórkę kilka metrów dalej. Aż mnie zapowietrzyło, kiedy patrzyłam jak szary telefon miękko ląduje na śniegu, po czym posłałam chłopakowi nic nie rozumiejące spojrzenie.<br />
- No i bardzo dobrze. - rzucił jak gdyby nigdy nic, przybliżając się do mnie znacząco. Zanim jednak zrobił cokolwiek, jego telefon znowu rozbrzmiał donośnie. Ale jego jakby to nie obeszło, gdyż nadal kierował się na mnie z tym swoim bezczelnym uśmiechem.<br />
- A jak to Niall.? - próbowałam jakoś przywrócić mu zdrowy rozsądek, no ale... Jak można przywrócić komuś coś, czego nigdy nie miał.? - Może go Mikołaj porwał.? - posłałam chłopakowi uważne spojrzenie, usiłując nawet nie myśleć jak debilnie to zabrzmiało.<br />
- Nic mnie to nie obchodzi. - Harry stwierdził poważnie i na zaakcentowanie własnych słów, rzucił w telefon jednym z pudełek, które walały się na ławce za nim. Zaśmiałam się mimowolnie, rozbawiona już całkowicie. Kiedy jednak poczułam jak dłoń Harry'ego zaciska się na materiale mojego płaszcza, a on sam przyciąga mnie bliżej do siebie, niejako się uspokoiłam. I wciągając poważnie powietrze, z przejęciem przyjęłam kolejny delikatny pocałunek od jego warg, prowadzący mnie na zgubę.</div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com69tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-51010726971631416722013-12-23T04:22:00.001+01:002015-10-19T19:50:48.314+02:00Last Christmas<div style="text-align: center;">
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=v7XHUmD7gEM" target="_blank">#winterlove</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Mamo... Mamo! Mikołaj!<br />
Usłyszałam za plecami entuzjastyczny głos jakiegoś dzieciaka i mimowolnie się odwróciłam. Zauważyłam jak sześcioletni chłopczyk, opatulony po uszy w kolorowe ubranka, ciągnie zmęczoną kobietę w kierunku wejścia do centrum handlowego.<br />
- Nie mamy czasu. - kobieta westchnęła ciężko, próbując wystukać pin do bankomatu przy którym właśnie stała. Ale sądząc po jej zniecierpliwionej minie i cichym przekleństwie, chyba jej się nie udało.<br />
- Ale mamo! - chłopczyk nieutrudzenie ciągnął kobietę za rękę, zapierając się nogami najmocniej jak tylko mógł.<br />
Mimowolnie zaśmiałam się i kręcąc głową, znowu ruszyłam przed siebie. Sytuacja była zabawna, ale ja nie miałam czasu jej obserwować. Przede wszystkim spieszyłam się do pracy, którą, bądź co bądź, wolałabym utrzymać. Poza tym było cholernie zimno, śnieg znowu zaczął padać, a ja zaczynałam już umarzać, chociaż miałam na sobie puchową kurtkę, cieplutką czapkę i ogromny szalik zza którego ledwo co widziałam. Mróz jednak był przebiegły, perfidnie szczypał mnie w oczy i wywoływał wredne łzy. A jakby tego było mało, spowodował, że dostałam jakiegoś ataku kataru. Automatycznie przytknęłam nadgarstek do nosa, próbując jakoś to zahamować. Oczywiście skończyło się na głośnym pociąganiu nosem i dziwnej zadyszce. <i>"No fajnie..."</i><br />
Westchnęłam ciężko, starając się iść i nie sapać jak lokomotywa. I oczywiście uważać na lód pod stopami, który dzisiaj był wyjątkowo zdradliwy, ale mimo wszystko wyglądał magicznie. <i>"Londyn w zaspach śniegu..." </i>Rzadko kiedy można było ujrzeć taki widok, zwykle zima w Londynie kończyła się na kałużach, więc czerpałam garściami, chłonąc wzrokiem biały puch na ulicach, odbijający kolorowe światełka świątecznych witryn sklepowych. W powietrzu już od dawna czuć było Boże Narodzenie. Mikołaje, elfy i inne renifery już miesiąc temu zaczęły wysypywać się na ulice, ale dopiero teraz można było zrozumieć całą tą magię i odkryć to wewnętrzne dziecko, które prawie podskakiwało ze szczęścia na widok prezentów. Nawet jeśli do świąt zostały całe dwa dni, a niektórzy, tak jak ja, musieli jeszcze odbębnić robotę. <i>"Głupie obowiązki."</i><br />
Niespecjalnie spieszyło mi się do pracy, więc sunęłam noga za nogą, oglądając kolejne, magicznie ozdobione ogrody i uśmiechając się pod nosem. Nie wiem czy bardziej hipnotyzowały mnie widoki, czy może nie chciało mi się sprzątać, w każdym razie wcale nie chciałam kończyć tego spaceru. Bo co by nie mówić, odkurzanie, wycieranie, zamiatanie i te wszystkie inne czynności średnio mnie przekonywały. Zwłaszcza przy takim wieczorze jak ten. No ale skądś kasę trzeba było brać...<i> "A żadna praca podobno nie hańbi."</i><br />
Tak, byłam sprzątaczką. Niezbyt przyjemna robota, trudno ukryć. Ale w zasadzie do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do układania obcym ludziom ubrań w szafach. Jeśli płacą za to porządną kasę, to nie ma na co narzekać. Nawet jeśli musisz przyjść dwa dni przed świętami i wyczyścić 15 sypialni na błysk. Tak, 15 sypialni. Miałam to (nie)szczęście zostać poleconą w firmie wynajmującej panie do sprzątania chawir różnego rodzaju gwiazd i gwiazdeczek. Głównym wymogiem było trzymanie języka za zębami i niezdradzanie tajemnic prasie. Mnie niespecjalnie interesowało życie prywatne celebrytów, całkiem się więc nadawałam. <br />
Moja niechęć do roboty rosła wraz z przybliżaniem się do Rezydencji, jak wielokrotnie nazywałam ją w myślach. A gdy stanęłam już przed tą czarną, metalową, ogromną bramą, zapał do pracy sięgnął całkowitego zera. Miałam jedynie ochotę wrócić do domu, zaświecić lampki na choince, zaszyć się pod kocem z kubkiem gorącej czekolady i obejrzeć<i> Ja cię kocham, a ty śpisz. "Marzenia..."</i><br />
Westchnęłam, jeszcze raz ogarniając wzrokiem śnieg leżący na ulicach, kolorowe, święcące ozdoby na domach sąsiadów, po czym zerknęłam z niechęcią na czarny, smutny, ciemny ogród przed willą. Pokręciłam głową, wklikując odpowiedni kod w domofon przy bramce i uchylając furtkę, weszłam na posesję. Zawsze czułam się tu dziwnie przytłoczona, ale dzisiaj uczucie to sięgnęło zenitu. Zupełnie jakbym zbliżała się do domu Scrooge'a, oczywiście jeszcze przed przemianą. Automatycznie zaczęłam też wyczekiwać duchów. Wytężyłam nawet słuch, próbując wyłapać niepokojące dźwięki, ale w uszach dźwięczała jedynie cisza. Dosyć nieprzyjemna... Chrząknęłam, żeby jakoś ją przerwać i zaczęłam szukać kluczy w kieszeniach. Brzdęknęły złowieszczo kilka razy, kiedy przekręcałam je w zamku, więc mimowolnie rozejrzałam się wokół siebie. Ale niczego oprócz kolorowych światełek z ogrodu obok nie zauważyłam. Uspokoiłam się natychmiast, uśmiechając pod nosem. I weszłam do domu z postanowieniem rozweselenia chociażby wnętrza domu. O wiele lepiej będzie mi się pracowało, zresztą właściciel i tak nie wróci przed Sylwestrem... Żeby w ogóle się pojawił.<br />
Wchodząc do ciemnego, pustego korytarza, zastanowiłam się nad logiką niektórych ludzi. <i>"No po kiego grzyba kupować taką chawirę, skoro nawet się w niej nie bywa?" </i>Ale nie moje pieniądze, nie mój problem. Ja tu tylko sprzątam... <i>"Niestety..."</i><br />
Nie spiesząc się zapaliłam nikłe światło, zdejmując odpowiednio czapkę, szalik i kurtkę, wszystko wieszając na odpowiednim miejscu. Już zaczęłam nawet zsuwać buty, kiedy niezidentyfikowany dźwięk skupił moją uwagę. Zamarłam natychmiast, z jedną nogą w górze, próbując nasłuchiwać. Skończyło się jednak na utracie równowagi i wpadnięcie na ścianę. Akurat w momencie, kiedy dźwięk się powtórzył. <i>"Co do cholery?"</i><br />
Zmarszczyłam brwi, czując jak serce zaczyna podchodzić mi do gardła. <i>"A jak to włamanie?"</i> Ewidentnie słyszałam jakieś kroki. Dźwięki jakiejś muzyki. I dziwne szmery, których pochodzenia nie potrafiłam ustalić. <i>"Ktoś tu kurczę jest..."</i> Momentalnie poczułam jak nogi zaczęły mi się trząść, a w głowie szumieć panika. Starając się nie narobić hałasu, na palcach zaczęłam iść w kierunku dźwięku. Który chyba dochodził zza zamkniętych drzwi salonu. <i>"A jeśli ich jest kilku?"</i> Wraz z przybliżaniem się do drzwi odgłosy zaczęły narastać. Słyszałam coraz więcej szumów, coraz głośniejszą muzykę... <i>"Last Christmas?!"</i> ...i coś na kształt 'cholery' rzucone wkurzonym, nieprzyjemnym głosem. <i>"Normalnie zaraz mnie zabiją..."</i><br />
Wiedziałam, że mimo wszystko nie mogę odpuścić. Nawet jeśli każda komórka mojego ciała drżała z przerażenia, a serce dudniło jak głupie. Więc tchnięta jednym, dziwnym impulsem sięgnęłam w końcu do klamki drzwi, otwierając je gwałtownie. I stanęłam jak wryta nie wierząc własnym oczom. <i>"Co jest, kurczę?!"</i><br />
Przed bujną choinką, której wcale nie powinno tu być, stał nie kto inny jak właściciel mieszkania, którego też wcale się tu nie spodziewałam. Wyglądało na to, że przymierzał się do ozdobienia drzewka, ale sądząc po jego mało płynnych, zamaszystych ruchach, butelce jakiegoś alkoholu w jednej ręce, dosyć chwiejnym staniu i marnym wyglądzie choinki, średnio mu to szło. Sam też chyba nie był z siebie zadowolony, bo tylko marszczył czoło i mamrotał coś pod nosem, próbując jedną ręką zawiesić bombkę na gałęzi. Nie udało mu się, ozdoba już po chwili rozbiła się na ziemi, co wywołało głębokie westchnienie z jego strony. Po czym uniósł butelkę do ust i wziął porządny łyk alkoholu. A w między czasie w końcu mnie zauważył, marszcząc brwi jeszcze bardziej i odrywając butelkę od ust.<br />
- No i na co się gapisz? - wychrypiał nieprzyjemnie, spoglądając na mnie gniewnie. <i>"O Boże..."</i><br />
- Em... Ja... - bąknęłam, opuszczając natychmiast głowę. Bo kompletnie nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Nigdy wcześniej z nim nie gadałam, nie znałam człowieka, a teraz... <i>"Co ja mam teraz zrobić?"</i><br />
- Jak tu w ogóle wlazłaś, hę? - zagrzmiał znowu, zanim zdążyłam zebrać jakiekolwiek myśli. Delikatnie podniosłam wzrok i zauważyłam jak chwiejnym krokiem zbliża się do mnie. <i>"On mnie zastrzeli..."</i> pomyślałam, widząc jego wzrok, kiedy się zatrzymał i spojrzał na mnie z góry. Naprawdę z góry. <i>"Cholera, był wysoki."</i> - Kim ty jesteś? - zmrużył oczy, a ja poczułam mocną woń alkoholu. Jednocześnie serce zaczęło mi walić jak młotem, bo zupełnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Stałam spanikowana przed o wiele wyższym ode mnie gościem, który teraz był zdolny do wszystkiego, a jedyne o czym mogłam pomyśleć to to, że miał ładne oczy. Zielone. Błyszczały od alkoholu, odbijając nikłe światło rozświetlające salon. Na lewym zatrzymał się jeden z kosmyk jego brązowych, niegdyś lokowatych włosów, co dawało dosyć zaczepny efekt. Zwłaszcza, kiedy ciskał promieniami... <i>"Dostanę...?"</i> Przełknęłam głośno ślinę, zupełnie nie wiedząc gdzie mam oczy podziać. Panicznie błądziłam spojrzeniem od jego oczu, lekko rozchylonych ust, zmarszczonego czoła, szyi, na której pojawiło się kilka widocznych żył, aż do samych ramion, na której groźnie prezentowało się kilka tatuaży. I chociaż wiedziałam, że przede mną stoi Harry Styles, idol nastolatek na całym świecie, nieustannie miałam wrażenie, że zaraz zostanę zdzierżona butelką przez głowę, a następnie zakopana w jego ciemnym ogródku. <i>"Już przynajmniej wiem czemu tam tak wieje grozą..."</i><br />
- Podlewam kwiatki, żeby nie zwiędły. - palnęłam w końcu niepewnie. Chłopak jedynie spojrzał na mnie zdziwiony, podnosząc jedną brew. A potem prychnął z pretensją i jakby machając na mnie ręką, odwrócił się i wycofał z powrotem do choinki. <i>"GŁUPIA!"</i> - Sprzątam tu jak cię nie ma. - sprostowałam po chwili, obserwując uważnie jak chłopak sięga po jakiś łańcuch do pudełka i próbuje go zarzucić na choinkę.<br />
- Sprzątasz. Jak miło. - rzucił ironicznie, nawet na mnie nie patrząc. - Dziękuję. - odwrócił się w końcu i teatralnie ukłonił. Poczułam się urażona, zwłaszcza kiedy po chwili przewrócił oczami i wrócił do rzucania łańcuchem na choinkę. <i>"Co za palant..."</i><br />
- Co ty... pan... ty... właściwie robisz...? - chrząknęłam, starając się zamaskować moje zmieszanie i niepewność. Ale fakt, że nawet nie miałam pojęcia jak mogłabym się zwracać do bądź co bądź mojego pracodawcy, który mimo wszystko jest w moim wieku, wcale nie ułatwiał sprawy. <i>"A mogłam dzisiaj odpuścić..."</i><br />
- Mieszkam do cholery. Nie widać? - warknął, rzucając mi ostre spojrzenie. Natychmiast wbiłam wzrok w podłogę, a kiedy zamilkł, zerknęłam na niego spod grzywki. - Choinkę ubieram. - prychnął tylko, zarzucając w końcu łańcuch na drzewko. - I jestem tak cholernie szczęśliwy, bo zrobiłem cholerną karierę, mam kasę, fanki, wszystko czego mogę chcieć! - podniósł niespodziewanie głos i gwałtownie machnął ręką w której trzymał butelkę, rozlewając kilka kropel po podłodze. Mimowolnie jęknęłam w geście protestu, wiedząc, że później ja będę musiała to sprzątać. Tak jak cały ten bajzel, który panował wokół choinki. <i>"Normalnie do nowego roku się z tym nie wyrobię..."</i> pomyślałam, patrząc na te wszystkie porozbijane bombki i resztki najprawdopodobniej poprzedniej butelki, wbite w dywan.<i> "Że też się jeszcze nie pokaleczył..."</i> - Też mi tego zazdrościsz? - gwałtownie odwrócił się w moją stronę, skupiając tym samym moją uwagę. Znowu poczułam się nie na miejscu, widząc jego czujne i szalone spojrzenie. <i>"On jest nienormalny..."</i> - Bo wszyscy zazdroszczą. - stwierdził, kolejny raz upijając łyk z butelki. - I jest czego, naprawdę. - kiwnął głową, prychając krótko śmiechem. - Mam pełne konto w banku, wielki dom, wielką, cholernie sztuczną choinkę, fanki, które mnie kochają. - wymieniał, gestykulując zamaszyście i chwiejąc coraz bardziej. A ja tylko czekałam na moment, aż w końcu straci równowagę... - I to wszystko tylko dla mnie. Fajnie, prawda? - posłał mi kolejne spojrzenie. I znowu poczułam strachliwe kołatanie serca. Wiedziałam, że tym razem tak gładko nie będzie, więc nieznacznie kiwnęłam głową. Chłopak przewrócił tylko oczami i upijając kolejny łyk, spojrzał groźnie na choinkę. Nie minęła jednak nawet sekunda, kiedy wzrok mu złagodniał, a on sam westchnął smutno i oparł ciężko o drzewko. <i>"Zaraz się wywali..."</i> - Jestem tak cholernie głupi. - mruknął ledwo zrozumiale. A mnie znowu poraziło i nie zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. "Co tym razem.?" - Zawsze wszystko na ostatnią chwilę. - pokręcił lekko głową. - Wszyscy wyjechali wcześniej, a ja nieee. Oczywiście musiałem siedzieć w Londynie do końca. - zacisnął szczękę i odsunął się niespodziewanie od choinki, rzucając w nią bombką. Chyba chciał ją jeszcze kopnąć, ale zachwiana równowaga spowodowała jedynie, że zatoczył się delikatnie. Już nawet drgnęłam, gotowa go złapać, kiedy jakimś cudem utrzymał się na nogach i rozkładając ręce. Po czym westchnął głęboko, wbijając wzrok w podłogę. - I spędzę te święta super sam. - kiwnął z przesadą głową, wykrzywiając się nieprzyjemnie. Kolejny raz doładowując się alkoholem, zawiesił kolejną bombkę na kolejnej gałęzi. Automatycznie wstrzymałam oddech, niepewna co dalej. Oprócz kolęd lecących z odtwarzacza na półce przy ścianie, w salonie zapanowała cisza, a ja nie miałam odwagi jej przerywać. Chociaż na dobrą sprawę najchętniej bym stamtąd po prostu zwiała. Widząc jednak, że... <i>Harry</i> zaczął mnie kompletnie ignorować, zaczęłam powoli wycofywać się do wyjścia. - Powiedz mi, cieszysz się ze śniegu? - rzucił niespodziewanie, patrząc na mnie tym swoim pijackim spojrzeniem. Natychmiast się zatrzymałam i czując przyspieszone kołatanie serca, tylko patrzyłam na niego debilnie, nie wiedząc co zrobić. <i>"Mam odpowiedzieć?"</i> - No pewnie, że się cieszysz. - zanim jednak zdążyłam się dobrze zastanowić, zrobił to za mnie. I zabrzmiało to naprawdę nieprzyjemnie. - Rodzinka na miejscu, super święta. - zironizował, a ja poczułam nieprzyjemny ścisk w mostku. <i>"On cholera nic nie wiedział..."</i> - Białe. A wiesz co się dzieje z takimi, którzy nie mają rodziny na miejscu? - podniósł głos, znowu marszcząc gniewnie czoło. A ja ponownie poczułam ten niemiły ścisk.<i> "Wiem." </i>- Siedzą jak kołki w piętnastopokojowym mieszkaniu nie mając do kogo gęby otworzyć, bo przez ten pieprzony śnieg odwołali wszystkie pociągi, wszystkie loty, nawet samochodem się nie przecisnę! - wrzasnął donośnie, zataczając się po raz kolejny, co natychmiast go uspokoiło. I tylko westchnął ciężko, odwracając się z powrotem do choinki. - Fajnie, prawda? - mruknął cicho, najprawdopodobniej do siebie. - Bardzo fajnie. Pewnie, że fanie. Zajebiście... - szepnął, znowu przykładając butelkę do ust.<i> "On zaraz odleci i to prosto na szkło..."</i> Wiedziałam, że muszę coś zrobić, ale zupełnie nie miałam pojęcia co. Nie mogłam go tu tak zostawić samemu sobie, zaraz by sobie pokaleczył tą medialną twarzyczkę i tabloidy miałyby używanie. Poza tym zrobiło mi się go trochę szkoda, nawet jeśli zachowywał się jak ostatni dupek. Święta bez rodziny rzeczywiście mogą zdołować, doskonale o tym wiedziałam. Tylko, że dla mnie to nie była pierwszyzna, jako sierota wychowana w domu dziecka od zawsze pamiętałam takie samotne święta, a on najwyraźniej nie był na to przygotowany. <i>"Tylko co mogłam zrobić?"</i> Jako, że z pocieszaniem zawsze miałam problem, postanowiłam nawet się za to nie brać. Jedyne, co mogłam teraz zrobić dla tego chłopaka to po prostu go stąd zabrać i zaprowadzić w bezpieczniejsze miejsce... <i>"Tylko jak?"</i> Patrzyłam bezradnie na jego pijackie ruchy, kiedy z zawziętością mocował kolejną bombkę na kolejnej gałęzi i czułam jak w gardle rośnie mi coraz to większa gula.<br />
- Chyba powinieneś się położyć... - westchnęłam w końcu.<br />
- Na pewno. - prychnął jedynie, marszcząc czoło. - Myślisz, że jak masz klucze do mojego domu to możesz mi rozkazywać? Bo jakoś nie sądzę... - spojrzał na mnie groźnie. - Choinkę muszę ubrać... - skinął dłonią na drzewko. I już sekundę później zachwiał się zdradziecko, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Aż pisnęłam z przejęciem i mimowolnie do niego podeszłam.<br />
- Zaraz będziesz na choince leżeć. - westchnęłam, stając tuż przed nim. Znów poczułam się cholernie niepewnie, kiedy marszcząc czoło spojrzał na mnie z góry, przez co kolejne kosmyki zaczepnie ułożyły się na jego czole. Przełknęłam głośno ślinę, starając się znowu zbytnio nigdzie nie gapić. Wbiłam więc spojrzenie prosto przed siebie. <i>"Bardzo odważnie..."</i> - Użalanie i tak nic ci nie da. - mruknęłam cichutko, zerkając na niego spod grzywki. W jego spojrzeniu ewidentnie widziałam, że moje słowa i tak ma za nic. Tak jak i całą moją osobę. Gdzieś tam nawet mnie to dotknęło i sprawiło delikatną przykrość. Ale postanowiłam nie dać tego po sobie poznać. - Ani alkohol. - ostrożnie wydobyłam butelkę z jego dłoni, stawiając ją niepewnie na stoliku obok. - Sen najlepiej ci zrobi. - z pewnym wahaniem dotknęłam jego ciepłego ramienia, obserwując jego reakcję. Oczywiście nie była zbyt przyjacielska, bo zmarszczył brwi i spojrzał na moją dłoń z odrazą. Która rosła w jego oczach, kiedy wzięłam go pod ramię i delikatnie popchnęłam w stronę wyjścia na korytarz. - Chodź. - rzuciłam spokojnie, chcąc zachęcić go do współpracy. I tak jak wcześniej się opierał, tak teraz posłusznie ruszył, chociaż sądząc po jego minie nie do końca świadomie.<br />
- Ciągniesz mnie do sypialni? - spojrzał na mnie z boku, nieprzytomnie błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. <i>"To nie zabrzmiało dobrze."</i><br />
- Mhm. - kiwnęłam głową, nie wiedząc co więcej mogłabym odpowiedzieć. <i>"Najlepiej nic nie mówić."</i> Chłopak tylko zmarszczył brwi w głębokim zamyśleniu i spojrzał gdzieś przed siebie.<br />
- Zamierzasz mnie wykorzystać? - spytał niespodziewanie konspiracyjnym szeptem, nachylając się do mnie za bardzo. Natychmiast uderzyła mnie woń alkoholu. I ta jego bezpośredniość... <i>"Zdecydowanie jestem na to zbyt nieśmiała..."</i><br />
- Jesteś pijany i udam, że tego nie słyszałam. - westchnęłam wymijająco, starając się za dużo nie myśleć. Bo wiedziałam, że sytuacja wygląda dziwnie. A ja zdecydowanie dobrze się z tym nie czułam... <i>"W coś ty się wpakowała..."</i><br />
- Chcesz czy nie? - chłopak tymczasem zirytował się poważniej, podnosząc głos.<i> "No co za palant!"</i><br />
- Nie. - rzuciłam ostro, zaciskając szczękę ze zdenerwowania.<br />
- Szkoda. - Harry tylko wzruszył ramionami, zataczając się kolejny raz. A ja aż się zachłysnęłam własną śliną, krztusząc się wewnętrznie. <i>"Bo co on...?"</i> Postanowiłam jednak nie skupiać się na słowach pijanego i na drżących nogach wprowadziłam go w końcu do sypialni. Zostawiłam tuż przy łóżku, puszczając w końcu z ulgą jego ramię.<br />
- Kładź się, wyśpij. - westchnęłam, kiwając głową na łóżko. - Naprawdę powinieneś. - mruknęłam cicho i chyba bardziej do siebie. Chłopak tymczasem spojrzał na łóżko, zaraz potem na mnie i zakładając ramiona przed sobą zmarszczył smutno czoło.<br />
- A zostaniesz ze mną? - mruknął prosząco, przekrzywiając głowę. <i>"Hę?"</i> Chrząknęłam, czując w głowie kompletne prześwity. I już miałam mu powiedzieć, że do cholery nie ma nawet mowy, kiedy uznałam, że dyskusja z pijanym nie ma sensu.<i> "A niech się odczepi."</i><br />
- Zostanę. - kiwnęłam w końcu głową.<br />
- Fajnie. - chłopak wyszczerzył się niespodziewanie, przez co w jego policzkach pojawiły się dziwne dołeczki, a oczy zabłysnęły radośnie. Spłoszona, natychmiast uciekłam wzrokiem, zwłaszcza, że chłopak nic nie robiąc sobie z mojej obecności, tak po prostu ściągnął koszulkę przez plecy. Tuż przed moim nosem. Poczułam się kompletnie nie na miejscu, widząc kilkanaście ukrytych zazwyczaj tatuaży. <i>"To już podchodzi pod mobbing..."</i> Trochę mnie to sparaliżowało i nawet uciec nie mogłam, chociaż wiedziałam, że sytuacja do normalnych nie należy. Całe szczęście chłopak nagle rzucił się na łóżko i nawet nie przejmując się resztą ubrań, owinął w koc, zasypiając w sekundę. <i>"Nareszcie."</i> Słysząc jak zaczął miarowo oddychać i nawet cicho pochrapywać, na palcach wycofałam się z pokoju, delikatnie zamykając drzwi. I oddychając z wielką ulgą, kiedy udało mi się go tym nie obudzić. <i>"Tylko co teraz?"</i> Zerknęłam na zegarek na swoim nadgarstku i ze zgrozą odkryłam, że już jest grubo po 16. Czyli moment, kiedy powinnam być już mniej-więcej w połowie roboty. Wiedziałam, że w zaistniałej sytuacji spokojnie mogę sobie odejść, jednak coś wewnątrz mnie nie pozwalało mi tak po prostu tego. <i>"Przecież on się rano pokaleczy..."</i> Tchnięta sumieniem ruszyłam więc do salonu, patrząc z powątpiewaniem na to całe pobojowisko z choinką na środku. <i>"Czeka mnie dużo pracy..."</i><br />
<br />
*<br />
<br />
Obudziłam się gwałtownie, kiedy coś zagrzmiało mi obok ucha. <i>"Co do cholery?"</i> Przestraszona rozejrzałam się nieprzytomnie wokoło, czując coraz większe zdekoncentrowanie. <i>"Gdzie ja jestem? Co tu robię? I czyja kanapa mnie tak połamała?"</i> Zmarszczyłam czoło, opuszczając nogi na podłogę i próbując sobie wszystko przypomnieć. Ból każdej kości w moim organizmie jednak skutecznie mi to uniemożliwiał. <i>"Nigdy więcej spania na tak małej powierzchni..."</i><br />
<i>"Tylko czyja to powierzchnia?" </i> </div>
<div style="text-align: justify;">
Dopiero po dłuższej chwili do mojego zmęczonego umysłu zaczęły docierać wczorajsze zdarzenia. I spotkanie z Harrym, i odprowadzenie go do sypialni, i wielkie sprzątanie szkieł, które poharatały mi lewą dłoń, i porządne ubranie zrujnowanej choinki, i ogarnięcie reszty pomieszczeń, i zmęczenie, i ból głowy, i położenie się na kanapie 'tylko na chwilę'... <i>"Kurczę, musiałam zasnąć." </i>Westchnęłam, czując poważne wyrzuty sumienia z tego powodu. Bo naprawdę nie powinnam tego robić. Mogłam za to nawet wylecieć z pracy. <i>"Mój szef na pewno nie będzie zadowolony..."</i> Jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach, przytłoczona tymi wszystkimi konsekwencjami. Bo naprawdę potrzebowałam tej pracy... <i>"Ale przecież on niczego nie widział..."</i> Tchnięta tą myślą, wstałam gwałtownie i zaczęłam wycofywać się po cichu na korytarz. Zamierzałam po prostu wyjść stąd jak najszybciej, jakby mnie tu wcale w nocy nie było... <i>"A ten pajac i tak przecież nie będzie niczego pamiętać."</i> Szybko zabrałam wszystkie swoje klamoty i pospiesznie zarzucając je na siebie, wyszłam z domu, pospiesznie kierując się na ulicę. Chociaż w środku czułam, że to był dokładnie mój ostatni dzień pracy... <i>"No nic."</i> Westchnęłam, zaciągając się zimnym powietrzem i podnosząc wzrok, spojrzałam powoli na te wszystkie mijane domy, ozdobione setkami świątecznych ozdób. Za dnia może nie wyglądały tak magicznie, zwłaszcza, że... <i>"Zaraz, zaraz." </i>Zmarszczyłam czoło, widząc o wiele mniejszą warstwę śniegu na ziemi. Właściwie zerową. Teraz jedynie gdzieniegdzie walały się kałuże pobrudzonej papki. Mimowolnie zerknęłam w górę, przez co poczułam na twarzy chłodne krople. <i>"Deszcz..."</i> Westchnęłam, czując ulatującą ze środka magię świąteczną. <i>"No i po śniegu..."</i> Pokręciłam głową, wbijając dłonie do kieszeni i powoli szurając nogami sunęłam przed siebie. Próbowałam zająć się własnymi myślami, ale dźwięki przejeżdżających ulicą aut skutecznie mnie rozpraszały. <i>"A wczoraj było tak spokojnie..."</i> Zmarszczyłam gniewnie czoło, powoli tracąc cały spokój i opanowanie. Automatycznie przyspieszyłam kroku, chcąc już jak najszybciej dostać się do własnego domu i zapomnieć się przy jakimś świątecznym romansie, po którym zapewne się rozkleję. Ale tego teraz potrzebowałam. Miałam dosyć ludzi, którzy kłębili się na ulicach w ilości zastraszającej, miałam dosyć samochodów, które wraz z moim zbliżaniem do centrum trąbiły coraz głośniej i coraz częściej, a najbardziej miałam dość, że wszyscy gdzieś się spieszyli. <i>"Pewnie do rodzin..."</i> Natychmiast poczułam nieprzyjemne ukłucie w mostku. Tym razem jednak nieco inne niż to spowodowane zazdrością o rodzinne święta. Teraz było to raczej coś na kształt współczucia. <i>"No pięknie..."</i> Westchnęłam, przypominając sobie o całym żalu Stylesa i jego zachowaniu. <i>"On naprawdę chciał wrócić do domu..."</i> Poczułam, że muszę coś zrobić. Cokolwiek. Bo to nie fair, żeby spędzać święta samemu mając rodzinę. Nie mogłam pozwolić, żeby w ten fajny czas chłopak czuł się tak beznadziejnie jak ja. A skoro już nie było śniegu... <i>"No dobra..." </i>Zanim jeszcze dobrze podjęłam decyzję, już skręciłam w ulicę prowadzącą do dworca. I od razu puściłam się biegiem, nie chcąc przegapić okazji. <i>"Żeby nie wykupili biletów."</i><br />
<br />
*<br />
<br />
Patrzyłam na śpiącego chłopaka już od kilku minut i co chwila przełykałam głośno ślinę. Czułam się cholernie dziwnie naruszając w ten sposób jego prywatność, ale musiałam go obudzić. Szkoda tylko, że zupełnie nie wiedziałam jak miałabym to zrobić... <i>"Najlepiej w ogóle..."</i> Chrząknęłam cicho, licząc, że może to pomoże, ale nic z tego. Chłopak nadal leżał rozłożony na całym łóżku, z głową schowaną między poduszkami. Koc, którym wcześniej tak starannie się owinął, teraz ledwo przykrywał mu tyłek, przez co całe jego plecy prezentowały się dumnie tuż przed moimi oczami, onieśmielając mnie tym na wskroś. <i>"Cholera, co ja tu robię..." </i>Z niepewności mocniej ścisnęłam ciepłą szklankę z Płynem Na Kaca według receptury mojego znajomego.<i> "Ciekawe czy w ogóle to doceni..."</i><br />
- Ej... - zaczęłam niepewnie, delikatnie trącając go w ramię wolną ręką. Zero reakcji. - Halo... - rzuciłam już nieco głośniej, ale nadal bez skutku. <i>"On w ogóle żyje?"</i> Kontrolnie zerknęłam na jego plecy. Niby się poruszały miarowo. <i>"Oddychał..." "Więc czemu nie reagował?"</i> Chrząknęłam ponownie, próbując jakoś zebrać się na odwagę, żeby zwrócić się do niego po imieniu. To była przecież taka abstrakcja, że aż moje własne ciało przygotowało akcję dywersyjną, blokując mi słowa w gardle. <i>"No on cię przecież nie ugryzie... Chyba."</i> - Harry... - westchnęłam w końcu, tym razem mocniej trącając go w ramię. Zareagował. Mruknął coś niezrozumiałego, poruszył nieznacznie, po czym chwycił jedną z poduszek leżących obok i przykrył nią swoją głowę.<br />
- Wyłącz ten odkurzacz... - rzucił kompletnie nieprzytomnym głosem, co zabrzmiało zupełnie niewyraźnie.<br />
- Co? - palnęłam, zanim zdążyłam się dobrze zastanowić. <i>"Jaki odkurzacz?"</i> Popatrzyłam na niego uważniej, próbując zrozumieć o co mu chodzi, jednak niewiele mogłam wyczytać z pięści zaciśniętych na białej poduszce przyciśniętej do jego głowy. <i>"Sam się debil udusi..."</i> Zanim jednak zdążyłam zareagować, odsunął poduszkę, bezwiednie zrzucając ją na podłogę i przekręcił głowę w moją stronę. Mruknął coś pod nosem, po czym otworzył jedno oko i popatrzył na mnie nieprzytomnie. <i>"Kurczę..."</i><br />
- Czemu mi tu szumisz nad uchem? - wychrypiał o wiele niższym niż wczoraj głosem, z lekką nutą pretensji. I jęcząc przeciągle, zamknął na powrót oczy, przykładając dłoń do czoła. <i>"Teraz to męczy..."</i><br />
- To nie ja, to kac. - stwierdziłam, próbując jakoś wytłumić rozbawienie pchające się do mojej głowy. Nie chciałam go przecież wyśmiewać... Ale chyba coś mi nie wyszło, bo Harry zaraz po tym, gdy przejechał sobie dłonią po twarzy, spojrzał na mnie podejrzliwie, marszcząc przy tym brwi. Natychmiast poczułam jak ciepło rozchodzi się po moich policzkach, zapewne produkując dorodne rumieńce, więc automatycznie opuściłam głowę. <i>"No szlag..."</i> - Masz, to pomaga. - chrząknęłam, próbując jakoś ukryć moje zdekoncentrowanie i wyciągnęłam ku niemu kubek z parującym jeszcze płynem. Chłopak spojrzał na mnie z jeszcze większą podejrzliwością i podniósł się na łokciu. Zaraz po tym przekręcił się na plecy i usiadł na łóżku, odbierając ode mnie kubek. A ja z całej siły starałam się nie gapić na te wszystkie jego tatuaże, które miał na klacie. <i>"Nie mógł się chociaż ubrać?!"</i><br />
- Pytałem cię o imię? - jego chrapliwy głos przywrócił moją trzeźwość myślenia, więc natychmiast wbiłam spojrzenie w jego twarz, uśmiechając się debilnie.<br />
- Nie. - pokręciłam głową, jakby zaczynając się wiercić na krześle, na którym siedziałam. Chłopak w tym czasie objął obiema dłońmi kubek, który mu podałam i spojrzał na mnie wyczekująco. <i>"Oh..."</i> - Jestem Louise. - dodałam naprędce, niejako spłoszona, że sama nie wpadłam na to, żeby się przedstawić.<br />
- Ty sprzątasz tak? - chłopak spytał nagle, marszcząc czoło w geście zamyślenia. <i>"Coś pamięta. Wow."</i><br />
- Mhm. - kiwnęłam tylko głową, zupełnie nie wiedząc co więcej miałabym powiedzieć. <i>"Najlepiej nic nie mówić..."</i><br />
- Zrobiłem z siebie debila? - spojrzał na mnie uważnie, po raz kolejny mnie tym onieśmielając. <i>"No ale przecież mu nie powiem..."</i><br />
- Nie. - mruknęłam, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. Ale zdecydowanie coś nie wyszło...<br />
- Nie wierzę ci. - zmarszczył brwi. - Narozrabiałem?<br />
- Tylko troszeczkę. - rzuciłam wymijająco, na co tylko westchnął głęboko i na moment zamknął oczy. A kiedy je otworzył, posłał mi czujne spojrzenie. I automatycznie przygotowałam się na kolejne pytanie. Które jednak nie nadchodziło...<br />
- Czy my...? - wypalił w końcu, zawieszając głos w znaczącym miejscu. <i>"Na pewno!"</i><br />
- O nie. - odparłam natychmiast, kręcąc gwałtownie głową i czując coś na kształt zażenowania. <i>"Czy on przestanie o tym mówić?"</i><br />
- Szkoda. - tak jak i wczoraj, wzruszył tylko niewinnie ramionami, co tylko jeszcze bardziej mnie zdekoncentrowało. Zwłaszcza, że po chwili uśmiechnął się pobieżnie, prawie prychając śmiechem. <i>"No bardzo zabawne..."</i> Chrząknęłam dla rozładowania sytuacji, czując palenie w okolicach policzków. Automatycznie opuściłam głowę, zastanawiając się co mam zrobić teraz. Bo cisza, wbijająca mi się w umysł wcale nie była przyjemna...<br />
- Nadal szumi? - palnęłam w końcu, podnosząc delikatnie wzrok.<br />
- Już mniej. - odparł, w końcu podnosząc kubek do ust i upijając mały łyk mojego specyfiku. Natychmiast się skrzywił, odsuwając to od siebie. - Co to jest?<br />
- Nie chcesz wiedzieć. - uśmiechnęłam się nieznacznie. Harry w tym czasie tylko zmarszczył czoło i wychylając się delikatnie, postawił kubek na szafce nocnej. - Pij i wstawaj. - rozkazałam, czując nieprzyjemny ścisk gdzieś w środku, który był reakcją na brak docenienia moich starań. <i>"Niewdzięcznik."</i><br />
- Czy kaca nie lepiej odespać? - chłopak popatrzył na mnie podejrzliwie, pakując się pod kołdrę i kładąc się wygodnie, przykrył się nią aż pod samą brodę.<br />
- Nie znam się na tym, ale... śnieg przestał padać. - rzuciłam zachęcająco, dłonią wskazując na okno na drugim końcu pokoju. Chłopak spojrzał w tamtą stronę i po chwili już wrócił spojrzeniem na moją twarz. Z niezbyt przekonaną miną... - Ruch jest już odblokowany, wiesz? - spróbowałam znowu.<br />
- Mówiłem ci...? - zmarszczył brwi, a ja tylko kiwnęłam głową. Harry westchnął natychmiast i poprawił się na łóżku, zakładając prawą rękę za głowę. - Jest Wigilia. Jestem na kacu. Do sylwestra nie wyjadę z Londynu, takie korki. - stwierdził nieprzyjemnie, przybierając smutną minę. Automatycznie znowu zrobiło mi się go żal.<br />
- I tak bym cię nie wpuściła pijanego za kółko. - palnęłam i chrząknęłam z przejęciem, kiedy uświadomiłam sobie jak bardzo zażyle to zabrzmiało. <i>"Uspokój się, dziewczyno."</i> - Kupiłam ci bilet. - stwierdziłam po chwili, bojąc się na niego popatrzeć.<br />
- Bilet? - chłopak podniósł się na łokciu i spojrzał na mnie podejrzliwie.<br />
- Bilet. - kiwnęłam niepewnie głową, pod jego wzrokiem czując się co najmniej dziwnie. I żeby jakoś odepchnąć to uczucie, zaczęłam powoli przeszukiwać kieszenie swojej bluzy, w poszukiwaniu dowodu moich słów. - Na pociąg. Mieszkasz w Chesire, prawda? - spojrzałam na niego przelotnie, czując nagle jakiś nieprzyjemny ścisk w gardle, że mogłam pomylić się z miejscowością. - Nie byłam pewna, ale poszukałam w internecie...<br />
- Naprawdę? - Harry wszedł mi w słowo, podnosząc się nagle do pozycji siedzącej. W jego oczach dopatrzyłam się jakichś błysków radości. Gdzieś tam nawet przez moment pomyślałam, że to może dzięki mnie, ale zaraz wytłumiłam tą myśl. <i>"Nie pochlebiaj sobie."</i><br />
- No tak... - kiwnęłam niepewnie głową. Jednocześnie sprawdziłam ostatnią kieszeń, a kiedy okazała się pusta, poczułam ścisk paniki w moim żołądku. <i>"Co teraz?"</i> - Cholera, chyba go zostawiłam u siebie. - mruknęłam przepraszająco. - Pośpiesz się, bo trzeba będzie jeszcze po niego wstąpić. - westchnęłam, widząc, że chłopak nadal w ogóle nie reaguje. Dopiero po moich słowach odkopał się gwałtownie spod kołdry, zerwał się z łóżka i biegiem ruszył do łazienki. <i>"Co za entuzjazm..."</i> Zaśmiałam się lekko, kręcąc głową i powoli podnosząc się z krzesła, gotowa opuścić już jego sypialnię. Zanim jednak nawet się obróciłam, Harry przybiegł z powrotem, stanął przede mną i niespodziewanie przytulił. Bardzo mocno. <i>"Za mocno..." </i>Nie dość, że poczułam, że moja strefa prywatna została naruszona, nie dość, że zapach jego perfum dziwnie mnie odurzył, nie dość, że ciepło jego ciała mnie sparaliżowało, to w dodatku jego silne ramiona oplotły się wokół moich, blokując mi jakikolwiek oddech.<br />
- Jesteś... - zaczął, ale chyba sam nie wiedział co miał powiedzieć. - Dziękuję... - dokończył po chwili. - Naprawdę dziękuję. - przytulił mnie jeszcze mocniej, ostatecznie odcinając mi drogę do powietrza. Westchnęłam ostatkiem zapasów tlenu w płucach i oparłam dłoń na jego ramieniu, odpychając go od siebie stanowczo, ale delikatnie. Natychmiast poluźnił uścisk. <i>"Nareszcie."</i><br />
- Nie dziękuj tylko się pośpiesz, za 2 godziny odjeżdża. - rzuciłam wymownie, zakładając przedramiona przed sobą, tym samym w jakiś sposób się od niego odgradzając. Oczywiście w razie, gdyby znowu mu się zamaniło naruszać moją przestrzeń prywatną. Co nie znaczy, że od razu bym narzekała. <i>"To było całkiem miłe."</i><br />
<i>"Ale cholernie krępujące."</i><br />
Westchnęłam, nie wiedząc co mogłabym ze sobą począć, stojąc przed półnagim facetem, więc mimowolnie opuściłam głowę, czekając na jakikolwiek rozwój wydarzeń. W którym Harry tylko zaśmiał się cicho i zaczął wycofywać z powrotem w kierunku łazienki. Kiedy zniknął za jej drzwiami, poczułam pewną ulgę. Ten chłopak zdecydowanie za bardzo mnie onieśmielał. I był za bardzo bezpośredni... To za dużo jak na moją spokojną osobowość. Dlatego mając okazję się już stąd spokojnie oddalić (i nie myśleć, że on tam za ścianą właśnie pozbywa się reszty ubrań), pospiesznie ruszyłam w kierunku wyjścia na korytarz. I już prawie udało mi się wydostać z jego sypialni, kiedy Harry niespodziewanie wyszedł z łazienki i trochę mnie ignorując, podszedł do pierwszej lepszej szafki, klękając przed nią i zaczynając przeszukiwać jej wnętrze. Chciałam to nawet olać i opuścić pomieszczenie, kiedy chłopak westchnął ciężko i podniósł się na nogi, drapiąc po głowie i rozglądając niepewnie wokoło.<br />
- Widziałaś gdzieś ręczniki? - w końcu spojrzał na mnie z zagubieniem w oczach.<br />
- W szafce na korytarzu. - odparłam natychmiast, z dziwnym uczuciem w środku. <i>"To jego dom, nie znam go, a odpowiadam mu na takie pytania..."</i> Zanim jednak zdążyłam dobrze nad tym pomyśleć, chłopak wyminął mnie i bez słowa wyszedł na korytarz. I nim zrobiłam chociażby krok, już wrócił do sypialni, trzymając jakiś ręcznik w garści.<br />
- Choinka to twoja sprawa? - stanął tuż przede mną i patrząc na mnie z góry, uśmiechnął szeroko. <i>"Miał naprawdę fajne dołeczki..."</i><br />
- Sam ją ubierałeś. - wzruszyłam ramionami, delikatnie unosząc głowę, by móc spojrzeć w bardziej neutralną część jego ciała. Na czoło. <i>"O wiele bezpieczniej."</i><br />
- Po pijaku tak mi wyszła? - prychnął, marszcząc podejrzliwie brwi. I ani na chwilę nie stracił przy tym uśmiechu. <i>"Dziwne połączenie."</i><br />
- Świąteczny cud. - odwzajemniłam gest, a chłopak tylko parsknął śmiechem. Kręcąc głową, odszedł w kierunku łazienki, zatrzymując się tuż przed jej drzwiami i odwracając się w moją stronę.<br />
- Możesz zamawiać taksówkę, 15 minut i jestem gotowy. - stwierdził, jednocześnie otwierając już drzwi.<br />
- Są ogromne korki. - zmarszczyłam brwi, niezbyt zachwycona jego pomysłem. Bo widziałam dokładnie co się dzieje na ulicach. Samochód na samochodzie, bez żadnych szans na jakiekolwiek szybkie poruszanie się. W końcu święta.<br />
- Z buta ze mną szybciej nie pójdzie. - stwierdził, wskazując na siebie dłonią. Mój wzrok od razu powędrował za jego gestem i czy tego chciałam, czy nie, padł na tego najprawdopodobniej znanego motylka na środku jego klaty. <i>"O matko..."</i> To jednak było trochę za mało dla moich głupich oczu, bo od razu powędrowały niżej, rejestrując jego wyjątkowo za nisko opuszczone spodnie. Co tylko eksponowało ciemną ścieżkę nad linią jego paska. <i>"Hm..."</i> - Oczy to ja mam trochę wyżej. - usłyszałam nagle rozbawiony głos i momentalnie podniosłam wzrok. Zobaczyłam rozbawionego Harry'ego, który patrzy na mnie z pewnym wyzwaniem. <i>"No naprawdę bardzo zabawne."</i> - Zawsze chciałem to powiedzieć, zawsze. - zaśmiał się. - To za wszystkie razy kiedy sam to słyszałem. - wyszczerzył się, powodując coraz większe zażenowanie z mojej strony.<br />
- Pociąg ci ucieka. - chrząknęłam wyniośle, próbując udawać, że nie wiem o czym mówi. Ale sądząc po jego coraz większym rozbawieniu... <i>"Wyszłaś na zboczeńca."</i><br />
- Tak, tak, pierwsza zasada to udawaj debila, nawet jak cię przyłapie. - pokiwał głową, niezbyt przekonany. - Wiem co kombinujesz. - pogroził mi palcem i już po chwili zniknął w łazience. A ja nawet nie chciałam wiedzieć co sobie o mnie pomyślał.<br />
<br />
*<br />
<br />
Czułam się dziwnie, wchodząc po schodach w czyimś towarzystwie. Nie byłam do tego przyzwyczajona, zazwyczaj przecież wracałam do domu sama. Więc teraz, kiedy Harry szedł dwa kroki za mną po schodach, czułam się jak jakaś śledzona. I mimowolnie przyspieszyłam kroku, przeskakując już praktycznie po dwa stopnie na raz. Co najgorsze, Harry cały czas dzielnie podążał za mną i w ogóle nie pokazywał po sobie zmęczenia, podczas gdy ja sapałam już jak lokomotywa. <i>"Skąd taka kondycja?"</i> Westchnęłam głęboko, schodząc w końcu ze schodów i kierując się pod wejście do mojego mieszkania, starając się jakoś unormować oddech. <i>"No przecież nie mogę wyjść na niemrotę.</i>" Ale kiedy zatrzymałam się przed drzwiami i wyciągałam kluczyki z kieszeni, chłopak jak na złość stanął tuż po mojej prawej, rzucając mi z góry jedno z tych swoich spojrzeń. W dodatku uśmiechnął się lekko, co tylko jeszcze bardziej mnie zdołowało. Więc w ogóle przestałam oddychać, starając się zachować pozory normalnego zachowania. Jednak pod jego czujnym spojrzeniem mój mózg zaczął się dziwnie wyłączać i przestał kontrolować moje ruchy. Dłonie dziwnie zaczęły mi drgać, przez co prawie nie opuściłam kluczyków, kiedy po prostu chciałam otworzyć drzwi. A to spowodowało, że tak pozornie prosta czynność przedłużyła się znacząco. Akurat na tyle, żeby pan Richings, staruszek mieszkający piętro wyżej, schodząc po schodach zdążył uważnie przyjrzeć się zarówno mi, jak i Harry'emu. <i>"No pięknie, będą plotki..."</i> Postanowiłam jednak to olać i skupić się na zamku. Wolałam uwinąć się z nim zanim jeszcze jakiś sąsiad będzie chciał sobie tędy przejść. I aż odetchnęłam z ulgą, po chwili słysząc znajomy trzask zamka. <i>"Nareszcie." </i>Uśmiechnęłam się sama do siebie, szeroko otwierając drzwi i wzrokiem zapraszając Harry'ego do środka. Ten jednak tylko uśmiechnął się i pokręcił głową.<br />
- Panie przodem. - szarmancko skinął dłonią na drzwi. <i>"Kurczę..."</i> Poczułam się jeszcze bardziej dziwnie, ale mimo wszystko miło. Dotąd jeszcze nikt nie przepuścił mnie w drzwiach, więc naprawdę poczułam się wyróżniona. Chociaż nie na miejscu. Zwłaszcza, że kiedy przechodziłam przez drzwi, Harry prawie położył mi dłoń na talii. Poczułam dziwny ścisk gdzieś w brzuchu, ale postanowiłam tego po sobie nie pokazać. I tylko uśmiechnęłam się do niego, kiedy w końcu i on wszedł do maleńkiego korytarzyka mojego mieszkania, zamykając za sobą drzwi. - Ładne mieszkanko. - stwierdził, oglądając sobie uważnie korytarzyk. - To wanilia? - skupił w końcu swój wzrok na mnie i zmarszczył czoło z zainteresowaniem.<br />
- Lubię ten zapach. - wzruszyłam pobieżnie ramionami, tym samym kończąc przedłużające wszystko dyskusje.<i> "Do celu..." </i>Szczerze mówiąc czułam się dziwnie sam na sam z obcym facetem pod moim dachem, więc jak najszybciej chciałam się go stąd pozbyć. Dlatego rozejrzałam się wokół siebie i ignorując całą sylwetkę Stylesa, starałam sobie przypomnieć gdzie zostawiłam ten głupi bilet. - Em. Poczekaj chwilę, bo nie wiem gdzie go położyłam. - potarłam czoło, jakby to miało przyspieszyć cały proces myśleniowy. Ale nie pomogło. Historia biletu w mojej głowie kończyła się na momencie, kiedy wkładałam go do kieszeni kurtki. A tam na pewno go nie było, sprawdzałam jakieś 50 razy.<i> "Więc gdzie do cholery był?"</i><br />
- A gdzie rano byłaś? - Harry postanowił mi pomóc. Natychmiast ruszyłam łepetyną, odtwarzając poranne czynności.<br />
- W kuchni, w łazience i na korytarzu... - odparłam, wskazując głową na odpowiednie pomieszczenia.<br />
- To ja sprawdzę kuchnię, a ty resztę. - zaproponował chłopak i nie czekając nawet na moją aprobatę, już ruszył w kierunku kuchni. Starałam się wytłumić w sobie uczucie zdenerwowania jego bezczelnością i tylko uśmiechnęłam się sztucznie, kiedy w progu kuchni stanął nagle i odwrócił się w moją stronę. - Mogę ci pogrzebać po półkach? - spytał, z dziwnym uśmiechem.<br />
- Tylko niczego nie przestawiaj. - zaznaczyłam, całkowicie poważnie. Naprawdę nie lubiłam kiedy ktoś ingerował w moje rzeczy. Zwłaszcza jeśli był tu pierwszy raz.<br />
- No oczywiście. - chłopak wyszczerzył się i już po chwili zniknął mi z pola widzenia. Zignorowałam nieprzyjemne przeczucie, że w jego rękach moja kuchnia może się zmienić w pole bitewne i starając się nie myśleć, że jestem w domu sam na sam z obcym facetem, ruszyłam w końcu do tej łazienki. <i>"Żeby gdzieś tam był..."</i> Z nadzieją przeszukiwałam wszystkie półki, zakamarki, dziury pod wanną i innymi tego typu rzeczami, ale oczywiście niczego nie znalazłam. Za to ładnie powycierałam podłogę własnymi kolanami. "Tylko gdzie do cholery był ten bilet?!" Czując narastającą panikę, wyparowałam na korytarz, biegając z kąta w kąt i przerzucając gramoty. Kiedy już dorwałam się do szafki pod lustrem, gwałtownie otwierałam wszystkie szuflady, wyrzucając wszystko na podłogę. Ale nawet to mi nie pomogło, bo biletu ani widu, ani słychu. <i>"Tylko narobiłam chłopakowi nadziei..."</i> Postanowiłam się jednak nie poddawać. Skruszenie uklękłam przed szafką i nachylając się twarzą do podłogi, wytężyłam wzrok, próbując dojrzeć coś w podpółkowej ciemności. Oczywiście nic nie widziałam, więc natychmiast wsunęłam tam dłoń. <i>"Akurat może coś wymacam..."</i><br />
- A co ty robisz.? - usłyszałam nagle nad głową. Zaskoczona, szybko spojrzałam przed siebie i zobaczyłam parę butów. Przeleciałam wzrokiem w górę, ostatecznie napotykając zdziwiony wzrok Harry'ego, który stał nade mną z założonymi rękami. Wiedziałam, że to musiało wyglądać dla niego co najmniej dziwnie, więc zachowując pozory normalności, wyprostowałam się i siadając na nogach, spojrzałam na niego bezradnie.<br />
- Nie mogę znaleźć. - westchnęłam, panicznie przeczesując grzywkę dłonią. I czując, że już mi wszystko jedno, tylko czekałam, aż chłopak wybuchnie. Ale tylko się rozczarowałam...<br />
- Nic dziwnego. - uśmiechnął się nagle, wzruszając ramionami. A zaraz potem rozplótł ręce, podnosząc do góry dłoń z... <i>"BILET!"</i> Ucieszyłam się jak głupia, wstając gwałtownie i patrząc na kawałek papieru jak na milion dolarów. Ulga, jaką odczułam była po prostu nie do opisania. <i>"Przeżyję..." </i>- Był w lodówce. - usłyszałam niespodziewanie i mimowolnie zaśmiałam się pod nosem. "A w życiu bym nie pomyślała..."<br />
- Całe szczęście, bo zaczęłam panikować, że mnie z zemsty zamordujesz. - stwierdziłam po chwili, uśmiechając się do chłopaka szeroko.<br />
- No widziałem parę ładnych noży... - kiwnął poważnie głową.<br />
- Zabawne. - zironizowałam, podnosząc do góry jedną brew.<br />
- Sama zaczęłaś. - chłopak wzruszył tylko ramionami, szczerząc się niespodziewanie. Po chwili jednak zerknął na zegarek na swoim nadgarstku i spojrzał na mnie przepraszająco. - Em, to ja lecę. - rzucił naprędce, robiąc dosłownie jeden krok w kierunku drzwi. - Nie chcę, żeby mi pociąg uciekł. - usprawiedliwił się, a ja tylko kiwnęłam głową, czekając na moment kiedy chłopak w końcu wyjdzie. Jednak on nadal stał tak jak stał. - Dziękuję. - rzucił niespodziewanie, posyłając mi najbardziej ciepły uśmiech jaki kiedykolwiek dostałam. I zanim zdążyło mi się zrobić z tego powodu miło, Harry sięgnął po moją dłoń i uścisnął ją mocno. <i>"Co jest...?!"</i> Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on tylko poszerzył uśmiech. - Jesteś niesamowita, wiesz? - palnął, przyciągając mnie siłą do siebie, przytulając delikatnie. Naprawdę delikatnie... <i>"Kurczę."</i> Poczułam dziwne ciepło w środku, kiedy jego ramiona oplotły moje, a ja znów mogłam poczuć zapach jego perfum. I ani myślałam go odpychać. Co więcej, niepewnie odwzajemniłam uścisk, dokładnie w momencie, kiedy chłopak już się ode mnie odsuwał.<i> "No oczywiście..." </i>- I przepraszam za wczoraj. - spojrzał na mnie uważnie, z prawdziwą skruchą w oczach. - Cokolwiek mówiłem, plotłem bzdury. Alkohol źle działa na mózg, rozumiesz. - zmrużył oczy, wycofując się tyłem w stronę drzwi wyjściowych. - Pamiętaj, nie pij w święta. - zaznaczył wesoło, dokładnie w momencie, kiedy już chwytał za klamkę. Widząc to, mimowolnie do niego podeszłam, nie do końca wiedząc po co, stając tuż przed nim. - To ja lecę, zanim twój facet tu wpadnie i zrobi mi awanturę. - Harry spojrzał na mnie z góry i wyszczerzył się nagle. A ja tylko zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o czym on gada. - Pozdrów go i całą swoją rodzinę. Niech wiedzą, że mają kogoś tak niesamowitego. - rzucił naprędce, już otwierając drzwi. - To właściwie dobra historia na świąteczną kolację. - spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko. <i>"No oczywiście..."</i><br />
- Na pewno im opowiem. - westchnęłam smutno, starając się jednak nie pokazać po sobie całego mojego zdekoncentrowania. I chyba mi się udało, sądząc po nieznikającym uśmiechu chłopaka.<br />
- Wesołych świąt. - rzucił niespodziewanie, po czym nachylił się nade mną i pobieżnie cmoknął w policzek. Zanim jednak zdążyłam pomyśleć, już wyszedł na klatkę, w ostatniej chwili posyłając mi kolejny ze swoich uśmiechów.<br />
- Wzajemnie. - mruknęłam cicho i gdy tylko zniknął mi z oczu zamknęłam drzwi. Czując kompletny mętlik w głowie, po prostu się o nie oparłam i wzdychając ciężko, osunęłam się po ich powierzchni prosto na podłogę. Podciągając kolana pod brodę, oparłam o nie czoło i objęłam ramionami nogi, w zupełnie nieznanym mi celu. Ale przynajmniej poczułam się bezpieczniej, jakby mój świat wracał do normy. Jakby nigdy tu nikogo nie było. Jakbym jak zwykle spędzała święta samotnie. <i>"Nigdy więcej takich akcji..."</i><br />
<br />
*<br />
<br />
<i>"Głupie krzesło."</i><br />
<i>"Głupie krzesło."</i><br />
<i>"Głupie krzesło."</i><br />
<i>"Głupie krzesło."</i><br />
<i>"Głupie krzesło."</i><br />
<i>"Głupie krzesło!"</i><br />
Od dziecka miałam okropny lęk wysokości i nawet zwykłe wejście na balkon pierwszego piętra przyprawiało mnie o zawroty głowy, dlatego jak ognia unikałam wszelkich wspinaczek. Teraz jednak nie miałam innego wyjścia. Nie lubiłam przebywać w nieogarniętych pomieszczeniach, a choinka po porannych przejściach wołała o pomstę do nieba. Musiałam ją poprawić. Więc wspięłam się na to głupie krzesło i ignorując zawroty głowy, odwieszałam na miejsce wszystkie łańcuchy i bombki. Starałam się robić to jak najszybciej tylko się dało, żeby niepotrzebnie nie przedłużać przykrej czynności. Dlatego też skupiłam się na tym zajęciu w całej rozciągłości. Oddałam jej całe moje myśli. Więc kiedy nagle obok krzesła zobaczyłam jakąś osobę, przestraszyłam się nie na żarty.<br />
- Jezus Maria... - jęknęłam przestraszona, tracąc nagle całą równowagę i prawie spadając z krzesła. Intruz na szczęście w porę przytrzymał mnie w talii i oferując swoją dłoń, pomógł znaleźć się na statecznym podłożu. <i>"Tylko do cholery co on tu robił?!"</i><br />
- Żyjesz? - zanim jednak zdążyłam przezwyciężyć szok, usłyszałam znajomy głos. A kiedy podniosłam głowę, moim oczom ukazał się nie kto inny jak Harry Styles. Ostatni człowiek na tej ziemi, którego bym się teraz spodziewała.<i> "Ale przynajmniej nie gwałciciel..."</i><br />
- Nie wiem. - jęknęłam, przykładając dłoń do rozdygotanego serca. - Dobra, żyję. - kiwnąłem głową, wzdychając ciężko. - Tylko zawału dostałam.<br />
- Przepraszam, dzwoniłem, ale chyba masz dzwonek zepsuty. - chłopak spojrzał na mnie ze skruchą, marszcząc przy tym czoło. - Potem pukałem, ale też żadnej reakcji. No, a że było otwarte... - urwał niekontrolowanie. - Przepraszam. - zakończył smutno, łagodnie zakładając przed sobą ręce.<br />
- To nic. - uśmiechnęłam się gdzieś pomiędzy głębokimi oddechami uspokojenia. Efekt był taki, że niespodziewanie zaschło mi w gardle i kaszlnęłam kilka razy. - Czekaj, muszę się napić. - sapnęłam, próbując jakoś unormować zarówno swój oddech, jak i głos, który po tym wszystkim nie brzmiał najlepiej. - Też chcesz coś? - spytałam grzecznie, patrząc uważnie na swojego bądź co bądź gościa.<br />
- Herbatę? - rzucił niepewnie, powoli rozpinając najwyższy guzik swojego czarnego płaszcza.<br />
- Jasne. - kiwnęłam głową, wymijając go i kierując się na korytarz. Chłopak oczywiście podążył zaraz za mną, ostatecznie zdejmując wierzchnie okrycie. - Wieszak jest tam. - skinęłam dłonią na odpowiednie miejsce, kierując go tym samym z dala ode mnie. Bo teraz potrzebowałam tylko chwili dla siebie... I żeby nie przyszło mu nawet do głowy, żeby za mną przyjść, gdy tylko weszłam do kuchni, zamknęłam za sobą szczelnie drzwi. Jak na automacie przygotowałam wodę na herbatę, stawiając czajnik na gazie. Nawet nie upewniłam się czy na pewno dobrze się pali. Zamiast tego sięgnęłam po butelkę jakiegoś soku leżącego na półce obok kuchenki i upiłam spory jego łyk. <i>"Co się właśnie działo?"</i><br />
To było dla mnie trochę nie do pojęcia. Naprawdę trudno mi było zrozumieć motywację tego chłopaka. Po co tu przychodził? No po co? Nie miał do cholery bliższej rodziny? <i>"Musiał mieć jakiś interes..."</i> Bo przecież już tu był. Chyba nawet w moim salonie. Czekał na mnie. I najprawdopodobniej szykował się na jakąś dłuższą rozmowę. A ja zupełnie nie wiedziałam czy mam mu cokolwiek do powiedzenia. <i>"Serio musiał tu przychodzić?!"</i> Westchnęłam, zastanawiając się jaką mam szansę na ucieczkę oknem i nie zabicie się przy okazji. Zanim jednak dobrze się zastanowiłam nad konsekwencjami, gwizdek czajnika rozbrzmiał donośnie. Automatycznie wyłączyłam gaz, przygotowałam kubek, zasypałam go herbatą i zalałam wrzątkiem. I nadal nie myśląc co robię, po prostu wzięłam go do ręki, wychodząc z kuchni i kierując się prosto do salonu. Gdzie oczywiście zastałam Harry'ego, siedzącego na mojej kanapie.<br />
- Już rozbierasz? - skinął głową na pokrzywdzoną choinkę, patrząc na mnie z delikatnym uśmiechem, kiedy stawiałam na stoliku przed nim kubek. - Nie za wcześnie?<br />
- Tylko poprawiam. - wyjaśniłam krótko, siadając na fotelu, naprzeciwko chłopaka. - Rano otworzyłam okno na chwilę i mi gołąb wpadł do pokoju. Trochę narozrabiał...<br />
- To musiało zabawnie wyglądać. - chłopak zaśmiał się wdzięcznie, kręcąc delikatnie głową.<br />
- Tak, szalenie zabawne. - zironizowałam, urywając tym samym ten bezsensowny temat. Bo przecież miałam coś ważniejszego do wyjaśnienia... <i>"Tylko jak mam mu to powiedzieć?"</i> Jak zwykle, patrząc na chłopaka, poczułam się onieśmielona. W gardle znowu utworzyła mi się dziwna gula, z którą musiałam stoczyć wielką batalię. Ale na szczęście wygraną... - Właściwie co tu robisz? - palnęłam w końcu, trochę wbrew sobie. I aż przymknęłam oczy, słysząc jak to zabrzmiało.<i> "No pięknie..."</i><br />
- Wcześniej nie było okazji... - Harry jednak tego nie zauważył i westchnął, rozglądając się wokoło i marszcząc nagle czoło. - Czekaj. - spojrzał na mnie przelotnie i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, już wyparował z pokoju. Zdezorientowana patrzyłam jak wychodzi, a już po chwili wraca... z wielką, czerwoną paczką w rękach. - To dla ciebie. - z uśmiechem usiadł na starym miejscu, wyciągając pakunek do mnie.<br />
- Dla mnie? - pisnęłam zaskoczona. - Po co?<br />
- Chciałem się odwdzięczyć. - chłopak uśmiechnął się szerzej, delikatnie przekrzywiając swoją głowę w prawo. I jakby machając mi prezentem przed nosem.<i> "On chyba oszalał..."</i><br />
- Nie wygłupiaj się. - mruknęłam poważnie, odsuwając pakunek od siebie. Co chyba mu się nie spodobało...<br />
- Ty się nie wygłupiaj. - natychmiast zmarszczył czoło, powracając z prezentem na stare miejsce. - Zapewniłaś mi święta z rodziną. To najlepszy prezent jaki ktokolwiek kiedykolwiek mi dał. A nawet się nie znamy. - złagodził spojrzenie, znowu się uśmiechając. A ja poczułam się dziwnie doceniona. <i>"To naprawdę było miłe."</i> Ale przecież nie mogłam tak po prostu brać od niego prezentów.! - To normalne, że chcę ci podziękować. - spróbował jeszcze raz.<br />
- Wystarczy dziękuję. - rzuciłam poważnie, czując się trochę przytłoczona jego natarczywością.<br />
- Nie wystarczy. - odparł natychmiast, jeszcze bardziej wyciągając ramiona przed siebie. A kiedy nie zareagowałam i tym razem, westchnął głęboko, podnosząc się z kanapy. - Dobra, położę to tutaj. - podszedł do choinki i ostrożnie położył prezent pod jej gałęziami. I już po chwili wrócił na stare miejsce, lustrując mnie uważnie tym swoim spojrzeniem. - Jak się namyślisz to otworzysz. - rzucił z uśmiechem, mrugając do mnie okiem. <i>"Kurczę..."</i> Czując dziwne ciepło w okolicy policzków, natychmiast opuściłam wzrok, oczywiście z poczuciem, że natychmiast muszę coś powiedzieć. <i>"Tylko co?"</i><br />
- I jak było z rodziną? - spytałam w końcu, trochę panicznie. Ale przynajmniej sensownie. <i>"Głupie szczęście."</i><br />
- Fantastycznie. - usłyszałam natychmiast jego wesoły głos. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przeświadczona o tym, że naprawdę miło spędził ten czas. I to w pewnym sensie dzięki mnie... - Wiesz, rzadko się widujemy, więc takie spotkania zawsze są fajne. Co nie zmienia faktu, że mi odpuszczają. - zaśmiał się krótko, jakby sam do swoich myśli. - Musiałem upiec trzy ciasta, bo tylko nie robię z nich zakalca. Ale to w zasadzie fajne, że gdzieś jest jeszcze miejsce, gdzie traktują mnie normalnie. Muszę nawet wyrzucać śmieci. - pokręcił głową.<br />
- Tragedia. - zironizowałam, teatralnie przewracając oczami. Na co chłopak zareagował śmiechem.<br />
- Dopiero teraz doceniłem to zajęcie. - stwierdził.<br />
- Chcesz wyrzucić moje.? - podjęłam temat, uśmiechając się zachęcająco. - Jakoś mi nie po drodze do śmietnika.<br />
- Jeszcze nie ogłupiałem. - Harry prychnął tylko, marszcząc czoło w udawanym oburzeniu. Które zaraz się wyprostowało, kiedy jego wzrok padł na płytę DVD leżącą na skraju stolika. - To właśnie miłość? - zainteresował się, biorąc pudełko do ręki, rzucając okiem na okładkę. - Też uwielbiam ten film. - uśmiechnął się, już po chwili odkładając płytę na miejsce i patrząc na mnie uważnie. - Ale nawet nie miałem okazji go obejrzeć w tym roku. Jak ty znalazłaś chwilę? - zapytał takim tonem, jakby co najmniej czekał, aż zdradzę mu tajemnicę wiecznej młodości. Której oczywiście nie posiadałam. I właściwie nie wiedziałam co mogłabym mu odpowiedzieć. Podskórnie czułam, że przyznawanie się do namiętnego, samotnego oglądania filmów może zabrzmieć żałośnie. <i>"Ale co innego miałabym powiedzieć?"</i><br />
- Hm... - zmarszczyłam tylko czoło, uciekając przed jego spojrzeniem. I tym samym przed odpowiedzialnością kontynuowania tego niewygodnego tematu. No, przynajmniej we własnym mniemaniu, bowiem nadal czułam jego uważne spojrzenie na czubku swojej głowy.<br />
- Spędziłaś z kimś święta, prawda? - spytał z przejęciem, przykuwając tym samym moją uwagę.<i> "A co go to obchodziło?" </i>- Chociaż z nią? - skinął głową na zdjęcie ustawione na półce pod ścianą, na którym pozowałam z kuzynką.<br />
- Ona teraz mieszka w Hiszpanii. - mruknęłam wymijająco, wzruszając bezradnie ramionami.<br />
- Byłaś sama? - chłopak sapnął z wyrzutem, wbijając we mnie to swoje zielone spojrzenie. - No i czemu mi nie powiedziałaś.? Przecież wziąłbym cię do siebie.<br />
- Na jednym bilecie? - prychnęłam, krzywiąc się od jego głupiej gadki. - Nie wygłupiaj się, przecież się nawet nie znamy.<br />
- A mimo to zajęłaś się mną w Wigilię. - popatrzył na mnie z uwagą, powodując setki ściśnień w moim mostku. - I wiesz jak mi teraz głupio? - zmarszczył czoło.<br />
- Nie ma powodu. - próbowałam go jakoś odciągnąć od tego tematu, ale zbył mnie jednym, zdecydowanym spojrzeniem.<br />
- Jest powód. - rzucił natychmiast, co zabrzmiało z deka ostro. I chyba sam to zauważył, bo po chwili westchnął głęboko. - W święta nikt nie powinien być sam. - dodał już spokojniej. I miałam wrażenie, że z wielką dozą litości. Co absolutnie mi się nie spodobało.<i> "Przecież nie było tak tragicznie..."</i><br />
- Miałam przy sobie Hugha Granta. I Colina Firtha. - uśmiechnęłam się delikatnie, próbując go rozbawić. Ale sądząc po jego poważnej minie, coś średnio mi to wyszło... - Aż tak mi się nie nudziło.<br />
- Nawet jeśli. - kiwnął z powagą głową i nachylił się do mnie, składając dłonie przed sobą. - Masz chociaż plany na sylwestra? - spytał wprost. Zaatakowana jego bezpośredniością, otworzyłam usta, żeby uraczyć go piękną opowieścią o moich planach imprezowych. Zanim jednak zdążyłam wypowiedzieć chociażby słowo, podniósł ostrzegawczo rękę. - Nie kłam. - zagroził.<br />
- Nie mam. - westchnęłam kapitulacyjnie. I czując się z tego powodu jeszcze bardziej beznadziejnie. <i>"Jak zawsze sama..."</i><br />
- No to już masz. - usłyszałam niespodziewanie. Kontrolnie zerknęłam na twarz Harry'ego, próbując wyłapać czemu sobie ze mnie żartował. Ale chyba mówił poważnie, sądząc po jego sympatycznym uśmiechu. <i>"No serio?"</i><br />
- Ale... - zaczęłam, marszcząc brwi.<br />
- Żadnego ale. - wszedł mi w słowo, szczerząc się do mnie szeroko. - Czy zdążyłaś mnie polubić czy nie, spędzisz tę noc ze mną. - stwierdził, przybierając dziwną minę. Bardziej zboczona ja natychmiast zinterpretowała to w podejrzany sposób...<br />
- To dziwnie zabrzmiało. - zmarszczyłam brwi, właściwie nie wiedząc jak traktować jego wypowiedź. Ale chyba przesadziłam...<br />
- Podoba mi się twój tok myślenia. - stwierdził wesoło, poruszając brwiami w wiadomy sposób. "Kretyn..." Prychnęłam tylko, odwracając spojrzenie. - Byłaś już na Times Square? - usłyszałam po chwili poważniejsze pytanie.<i> "Że co?!"</i><br />
- No chyba oszalałeś. - uniosłam się. <i>"Jeszcze tylko w Nowym Jorku mnie brakowało..."</i><br />
- Czyli nie. - kiwnął głową zadowolony. - To dobrze. Idealny moment, żeby to zmienić.<br />
- Nic nie będę zmieniać. - oburzyłam się z miejsca, zakładając przedramiona przed sobą. - W sylwestra nie ruszam się dalej niż poza te cztery ściany. - zaznaczyłam ostro. Kiedy jednak do moich uszu dotarł cichy śmiech i zobaczyłam jak Harry szczerzy się dwuznacznie, wiedziałam, że straciłam wszystkie argumenty. - Nic nie mówiłam. - uśmiechnęłam się niewinnie, unosząc dłonie w pojednawczym geście. Co tylko wywołało uśmieszek zwycięstwa na ustach Harry'ego. <i>"I jak ja się teraz wymigam?"</i><br />
<br />
*<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
<i>rok później, Boże Narodzenie.</i></div>
<br />
Czułam się wykończona całym mijającym dniem. Tyle nowych wrażeń, poznanych osób, opowiedzianych historii. To wszystko zaczęło mi już szumieć w głowie, na przemian z tym wypitym alkoholem, którym mnie częstowano. I chociaż wcale nie chciałam jeszcze usypiać, półmrok w pokoju, przyjemne ciepło i wygodna kanapa za plecami powodowały, że oczy zaczęły mi się już kleić. Próbowałam z tym walczyć, usiłując skupić się na kolejnej wesołej opowieści wujka Petera, ale chyba zaczynałam ponosić klęskę. Moja głowa robiła się coraz cięższa, a poczucie bezpieczeństwa napływające z mojej lewej, gdzie silne ramię obejmowało moją talię, wcale nie pomagało. Chyba zaczynałam odpływać...<br />
- Chcesz już iść? - usłyszałam nagle dobrze znany, chrapliwy szept tuż obok ucha, a ciepłe powietrze połaskotało mnie w szyję. Westchnęłam, jakby nagle przebudzona, odwracając głowę w stronę <i>intruza</i>. Nie spodziewałam się jednak, że jego twarz jest aż tak blisko, więc momentalnie w moje nozdrza wdarł się zapach jego pasty do zębów pomieszany z aromatem jego perfum. Automatycznie się uśmiechnęłam, wbijając spojrzenie w jego błyszczące, zielone oczy, które patrzyły na mnie z troską. I nawet gdybym chciała się wykręcać i tak wiedziałam, że nie mam szans.<br />
- Nie obrażą się? - spytałam cicho, marszcząc brwi i kiwając głowę na ludzi, rozmieszczonych w różnych miejscach pokoju. Bo naprawdę nie chciałam im sprawiać przykrości, w końcu byli dla mnie tacy mili i traktowali mnie jak członka rodziny. Czułam się jak swoja. Ale jednak nie na tyle, żeby móc ich ignorować. Chociaż to całe zmęczenie... <i>"I bądź tu człowieku uprzejmym."</i><br />
- Gorzej będzie jak tu nagle uśniesz. - chłopak uśmiechnął się zachęcająco, ostatecznie podejmując decyzję za mnie. Bo zanim zdążyłam zareagować, już się podniósł (oczywiście ciągnąc mnie w górę za sobą) i przepraszając swoją rodzinę, wyprowadził mnie na korytarz. Cały czas szedł za mną, z dłońmi na moich ramionach, ale kiedy tylko znaleźliśmy się poza ostrzałem wzroku postronnych, zaplótł ramiona na mojej talii i obejmując czule, musnął ustami wgłębienie u nasady mojej szyi. Poczułam znajomy, entuzjastyczny dreszcz i uśmiechnęłam się pod nosem. Natychmiast przeplotłam nasze palce i zagryzając wargę, opuściłam delikatnie głowę. Usłyszałam cichy śmiech ze strony chłopaka, ale zanim zdążyłam go za to ochrzanić, już zaprowadził mnie do przygotowanej dla nas na tę noc sypialni. I wprowadzając mnie do środka, zamknął szczelnie drzwi, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo. Pokręciłam tylko głową, odsuwając się od niego i ciężko siadając na wielgachnym, miękkim łóżku. A kiedy poczułam jego komfort, rzuciłam się na nie plecami i nawet nie zaprzątając sobie głowy przebieraniem, zamknęłam oczy. Nie to, że już zamierzałam zasypiać. Po prostu postanowiłam trochę odpocząć przed wieczorną toaletą. A nawet gdybym już nawet jakimś cudem miała odpłynąć, czyjeś cielsko nagle sadowiące się tuż obok mnie i obejmujące mnie w talii, skutecznie wyrwałoby mnie z drzemki... <i>"No trudno." </i>Westchnęłam tylko, powoli otwierając oczy i widząc tuż obok mnie nikogo innego jak Harry'ego, opierającego się na jednym łokciu i wgapiającego się w moją twarz. Automatycznie się uśmiechnęłam.<br />
- Dzięki, że mnie tu przywiozłeś. - rzuciłam ciepło, poprawiając się na łóżku. - Masz fantastyczną rodzinę.<br />
- Nie martw się, twój akcent świąteczny też mam. - chłopak niespodziewanie podniósł się z łóżka i podszedł do telewizora ustawionego na drugim końcu pokoju. Z szuflady spod niego wydobył znajome opakowanie, prezentując mi go z radością. - Hugh Grant i Colin Firth do twoich usług. - spojrzał na mnie wymownie, wyjmując płytę z pudełka i wsuwając ją do odtwarzacza DVD. I włączając film, szybko odwrócił się w moją stronę. - Ale rozsądnie, pamiętaj, że tu jestem. - zastrzegł ostro, patrząc na mnie wymownie. Zaśmiałam się tylko i delikatnie pokręciłam głową. Harry tymczasem już wpakował się na łóżko i opierając się plecami o ścianę przy nim, usadowił się gdzieś za mną. Natychmiast przybliżyłam się do niego, próbując się jakoś wygodnie na nim ułożyć. A kiedy mi się udało, Harry po prostu objął mnie ramionami, chowając usta w moich włosach. <i>"Przyjemnie..."</i> Słysząc znajome dźwięki rozpoczynające film, skupiłam się na nim, próbując go oglądać. Zmęczenie jednak wygrywało i nie minęła nawet sekunda, kiedy moje oczy zamknęły się bezpowrotnie. Już nawet zaczynałam odpływać, kołysana miarowym ruchem klatki piersiowej na której ułożyłam głowę, kiedy nagle czyjeś zachłanne usta wylądowały na moich, obchodząc się z nimi wcale niedelikatnie. Ale strasznie przyjemnie... Nieprzytomnie zaczęłam oddawać pocałunki, mimowolnie sięgając dłonią do policzka natręta, skąd przesunęłam się na jego szyję. Jeżdżąc palcami po jego karku wywołałam u niego mimowolny uśmiech, który pozwolił mi na chwilowe oderwanie od jego warg.<i> "Moja szansa..."</i><br />
- Daj mi się wyspać. - szepnęłam sennie w jego usta, powoli otwierając oczy i błądząc spojrzeniem po jego twarzy.<br />
- Możesz zapomnieć. - usłyszałam jedynie i już po chwili poczułam jego ciężar ciała na sobie. Zaśmiałam się mimowolnie, kiedy Harry z całą swoją stanowczością przeplótł moje palce ze swoimi i przykuł moje dłonie do łóżka. Górując nade mną, od razu nachylił się do pocałunku, jednak w ostatniej chwili się odkręciłam.<br />
- A Colin? - spojrzałam na niego podejrzliwie, z nieukrywanym wyzwaniem. Chłopak tylko westchnął cierpiętniczo.<br />
- Niech się... - urwał w odpowiednim momencie, z całą swoją natarczywością wpijając się w moje usta. I sumiennie zaczął rozgrzewać je do czerwoności, rozpalając tym samym całą mnie. Dokładnie tak samo jak robił zazwyczaj. A ja zupełnie zapomniałam o całym zmęczeniu, wysuwając dłonie z jego uścisku i oplatając je na jego karku, przyciągając go bardziej do siebie. Jakbym już nigdy nie miała go wypuścić. <i>"Bo nie wypuszczę..."</i><br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">***<br /><br />Cóż, przepraszam za ten tekst. Wiem, że nie jest zachwycający, no ale cóż ja poradzę, że ja pisać nie umiem. Zawsze kiedy coś wymyślę, pomysł wydaje mi się genialny, a wraz z opisywaniem traci na wartości. No cóż, mam tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś, komu mimo wszystko spodoba się założenie. Nie liczę na więcej. To co... widzimy się w Boże Narodzenie ze świąteczną Piekarnią...? :)</span></b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com24tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-78453036367322957592013-12-17T22:30:00.000+01:002013-12-17T22:30:19.174+01:00All I want for Christmas is...<div style="text-align: justify;">
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=u8rjrPIGZ5U" target="_blank">#all i want for christmas.</a><br />
<br />
<div style="text-align: right;">
<i>przepraszam za błędy.</i></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zmierzch, śnieg prószący na głowę, mróz szczypiący w policzki, zaspy obijające połyski lamp ulicznych i kolorowych światełek ozdabiających świerki w ogrodach, zapach pieczonych ciast dobiegający z otwartych okien, opustoszałe ulice i delikatne dźwięki kolęd z pobliskiego sklepiku. Uwielbiałem wracać do domu na święta. Cisza, spokój i kompletny brak obowiązków. Nikt nie oczekiwał ode mnie bycia Harrym Stylesem z One Direction. Tutaj mogłem być tylko Harrym, małym chłopcem oczarowanym magią świąt.<br />
<br />
Cieszyłem się jak nigdy. Nawet pomimo mrozu, długiej wędrówki z dworca i tego całego zmęczenia. Już nawet nie chodziło o rodzinną kolację, prezenty, lenistwo i całą tą świąteczną otoczkę. Okej, zawsze było miło zobaczyć się z bliskimi, zwłaszcza w tak cudownym czasie, ale w tym roku chodziło o co innego. Chodziło o Joanne.<br />
<br />
W poprzednich latach nie udało nam się zobaczyć. A to ona wyjeżdżała do rodziny, a to moja rodzina spędzała święta gdzieś indziej niż w Chesire. W każdym razie często się mijaliśmy. A ja nie miałem odwagi, żeby odezwać się do niej w każdym innym możliwym dniu. Naiwnie wierzyłem, że być może ta cała magia jakoś na nią wpłynie i pozwoli zapomnieć, że straciliśmy kontakt na tak długi czas. I to generalnie z mojej winy.<br />
<br />
Historia typowa. Byliśmy najbliższymi sąsiadami, nasze matki się przyjaźniły, więc i my zaczęliśmy się przyjaźnić i spędzać ze sobą każdą możliwą chwilę. Później ja zacząłem się w niej podkochiwać, ale nie miałem odwagi się do tego przyznać. A potem ona znalazła sobie chłopaka. Dokładnie w momencie, kiedy ja zacząłem karierę. I jakoś się to posypało. A najgorsze jest to, że żadne nie próbowało tego ratować. Bo ani ona się do mnie nie odezwała, ani ja nie zrobiłem pierwszego kroku, bojąc się, że gdy tylko zadzwonię, jakiś jej chłopak na mnie napadnie.<br />
<br />
Ale w tym roku otrzymałem szansę. Nie dość, że mama zaprosiła sąsiadów na świąteczny obiad, to w dodatku żaden z facetów Joe nie blokował mi ruchów i spokojnie mogłem naprawiać to, co udało mi się zepsuć. A cały świąteczny klimat dodawał mi tylko nadziei, że mi się uda przynajmniej odzyskać jej sympatię. To było wszystko, czego pragnąłem w te święta. I naprawdę wierzyłem, że uda mi się to osiągnąć.<br />
<br />
Uśmiechnąłem się na widok domu ozdobionego śniegiem i milionami kolorowych światełek. Wyglądał jak wyciągnięty prosto z jakiejś bajki. Natychmiast poczułem się jak dzieciak oczekujący świętego Mikołaja i ani myślałem się stąd ruszać, póki go nie zobaczę. Kontrolnie nawet zerknąłem na dach, czy aby nie ma tam śladu jakiegoś renifera, ale oczywiście zobaczyłem tylko komin wystający spod warstwy śniegu i ciemne niebo, które zaczynało już pokrywać się powoli gwiazdami. "Cudownie."<br />
<br />
Pozwoliłem sobie jeszcze na chwilę zeswojenia z tym widokiem, zanim poprawiłem torbę na ramieniu i ruszyłem ku drzwiom. Otworzyłem je niepewnie, sam nie wiedząc czego mógłbym spodziewać się w środku. Ale oczywiście niczego poza głośnymi rozmowami, zapachem gotowanych pyszności i szybkim ciepłem rozchodzącym się po ciele nie odczułem. Zachęcony tym wszystkim, porzuciłem walizkę tuż przy drzwiach i nawet zbytnio się nie rozbierając, od razu pognałem w kierunku tych rozmów.<br />
<br />
I od razu, przy pierwszych mijanych drzwiach, zaliczyłem cudowną, bolesną glebę.<br />
<br />
- Jezus Maria... - jęknąłem głucho, czując jak coś pode mną trzeszczy przeraźliwie, gniotąc mnie jednocześnie w brzuch. - Co to jest.? - rzuciłem w przestrzeń, próbując jakoś określić się w przestrzeni. Bo przecież nie spodziewałem się żadnych pułapek we własnym domu.<br />
- Szałas. - niespodziewanie usłyszałem nad sobą piskliwy, dziewczęcy głosik Lilly, mojej dużo młodszej i wyjątkowo przemądrzałej kuzynki.<br />
- Szałas.? - poniosłem się na łokciach i spojrzałem w górę, prosto na pełną, zaróżowioną twarz dziewczynki. Która patrzyła na mnie tymi swoimi ogromnymi, zielonymi oczami jak na debila. <i>"Pięknie."</i><br />
- Szałas. - powtórzyła jak echo, zakładając swoje rączki przed sobą. - Jesteś już duży, powinieneś wiedzieć co to szałas.<br />
- Wiem co to jest. - westchnąłem, podnosząc się z tego wszystkiego z niemałym trudem. Na tyle męczącym, że gdy tylko dotarłem do pozycji siedzącej, zatrzymałem się na moment i oparłem łokcie na kolanach. I spojrzałem na siedmiolatkę z uwagą. - Tylko co to robi na środku korytarza.?<br />
- Ciocia Anne nie pozwoliła nam go zrobić w salonie, a gdzieś musi przecież stać. - wzruszyła ramionami.<br />
- No tak. I wszystko jasne. - westchnąłem ciężko, kiwając głową z pełnym rozumieniem. Bo przecież to wszystko wyjaśniało. Ale najwyraźniej tylko dla mnie to było niejasne, gdyż Lilly posłała mi kolejne wyniosłe spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i wyrwała przed siebie. Zanim zdążyłem dobrze pomyśleć gdzie mogła pójść, już zdążyła ze śmiechem wylecieć z salonu, uciekając co sił w nogach przed wkurzonym Brianem, bratankiem mojego ojczyma. I nawet nie chciałem wiedzieć o co im poszło. Po prostu podniosłem się z podłogi i zaklinając się w myślach, że nigdy nie będę mieć dzieci, ruszyłem pewnie przed siebie.<br />
<br />
Nie udało mi się zajść jednak daleko, bo po ledwie kilku krokach z jakiegoś pokoju wypadła nagle ciotka Jenny, z całym swoim impetem chodzenia rzucając mnie na ścianę. A naprawdę miała czym... Z miejsca poczułem się przygnieciony.<br />
- Harry, na miłość boską, możesz się nie kręcić po korytarzu.? - jakby tego było mało, spojrzała na mnie ostro, całą winę przypisując mi. - Blokujesz ruch. - prychnęła, ściągając poważnie brwi. Z miejsca poczułem się winny.<br />
- Przepraszam. - mruknąłem z delikatną pretensją. <i>"Co tu się dzieje, do cholery.?"</i> - Mamę znajdę...? - zacząłem niepewnie, bojąc się zaleźć ciotce za skórę. Ale ten pełen politowania wzrok i tak upewnił mnie w przekonaniu, że już mam przechlapane. - W kuchni. - odpowiedziałem sam sobie, od razu ruszając do tego pomieszczenia.<br />
- To było bardzo głupie pytanie. - usłyszałem jeszcze za sobą, ale ani myślałem się odwracać. Patrząc pod nogi, czy gdzieś po drodze nie czai się jeszcze żaden szałas, szybko pognałem do kuchni, wpadając do niej jak do jakiegoś azylu. Widząc jednak mamę krzątającą się przy blacie zastawionym najróżniejszymi miskami, zrozumiałem, że i tu nie będę miał spokoju. <i>"Czy za każdym razem człowiek musi przez to przechodzić.?"</i> zastanawiałem się, niepewnie wchodząc do kuchni i przystając na samym jej środku, nie do końca wiedząc co mam robić dalej.<br />
<br />
- Harry, świetnie, że jesteś. - usłyszałem niespodziewanie, co wyjątkowo mnie zdziwiło. Przecież ani na chwilę nie oderwała się od swojej pracy, więc jakim cudem zorientowała się, że ja to ja.? - Te małe potwory wyjadły całą czekoladę i nie mam czego do ciasta włożyć. Pójdziesz do sklepu. - rozkazała, nawet na mnie nie patrząc. Po prostu minęła mnie, sięgnęła do półki skąd wzięła portfel i bez zbędnych ceregieli podała mnie kasę. Sięgnąłem po nią ze zmarszczonym czołem, czego nawet nie zauważyła, wracając do wiercenia łyżką w misce. <i>"Ktoś w ogóle zauważył, że mnie nie było.?" </i>Namyślając się intensywnie, patrzyłem to na pieniądze, to na nią. I stwierdziłem, że najwyższy czas trochę się przypomnieć.<br />
- O, jak fajnie, że już jesteś, skarbie. Jak ci minął lot.? Nie jesteś zmęczony.? Nie no skąd. Może ci pomóc.? No co ty, skarbie, jesteś po trasie, powinieneś odpocząć. Idź się połóż, Gems wszystko ogarnie i zamknie dzieciaki w ciemnym lochu, żeby ci nie przeszkadzały. - ironizowałem, w odpowiednich miejscach zmieniając głos. I nie zauważyłem, żeby w jakikolwiek sposób wpłynęło to na moją rodzicielkę. <i>"Znieczulica w święta. Super."</i><br />
- Skończyłeś.? - dopiero jak się zamknąłem, podniosła wzrok znad miski i posłała mi pełne politowania spojrzenie. Westchnąłem jedynie.<br />
- Jaka czekolada.? - zapytałem bezsilnie, garbiąc się nieznacznie pod tym wszystkim. I natychmiast, powoli ruszyłem ku wyjściu.<br />
- Mleczna. Pięć tabliczek najlepiej. - usłyszałem jeszcze, w odpowiednim momencie. I natychmiast zanotowałem w odpowiedniej pamięci. - Albo nie, sześć. - dodała szybko, zanim zdążyłem wszystko zatwierdzić. - Zanim dojdziesz do domu i tak połowa zniknie.<br />
- Coś jeszcze.? - odwróciłem się i spojrzałem na nią urażony.<br />
- Na razie tyle. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie. Po chwili i tak wracając do robienia wszystkiego na raz, poświęcając temu całą swoją uwagę.<br />
- Wracam za 10 minut. - rzuciłem cicho i szusując noga za nogą, wyrwałem na korytarz. I nawet nie doszedłem do połowy jego długości, kiedy znikąd wyparowała przede mną Gems. Nawet mnie to nie zdziwiło.<br />
- O, super, idziesz do sklepu.? - ucieszyła się na mój widok jak nigdy wcześniej. - Kupisz mi wstążkę.<br />
- Wstążkę.? - zmarszczyłem brwi. <i>"Po kiego grzyba jej taka pierdoła.?"</i><br />
- Wstążkę. - kiwnęła wesoło głową. - Wszystkie już poszły, a zostało mi kilka prezentów do owinięcia. - wyjaśniła, jakby co najmniej mnie to obchodziło. W między czasie szybko wydobyła jakieś drobne z kieszeni i sięgając po moją dłoń, delikatnie je na niej ułożyła. - Jakaś złotawa, może być błyszcząca. - zastrzegła jeszcze, zaciskając moje palce na pieniądzach. Westchnąłem, notując wszystko w pamięci. Ale zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, siostra zniknęła mi z oczu. Wsunąłem więc pieniądze do kieszeni, zastanawiając się jednocześnie ile w tym domu jest jeszcze osób, które mogłyby ode mnie czegoś chcieć. Ostatecznie stwierdziłem, że i tak najlepiej jest zapytać wprost.<br />
- Ktoś coś jeszcze chce.?! - wrzasnąłem, stając na środku korytarza, żeby mój głos był jak najbardziej donośny. Odczekałem chwilę, próbując dosłyszeć ewentualnej odpowiedzi. Żadnej nie uzyskałem. I świetnie. Przynajmniej nie musiałem dużo zapamiętywać.<br />
<br />
*<br />
<br />
Mroźne, zimowe powietrze po wyjściu z domu dosłownie uderzyło mnie w twarz. Ale jednocześnie było tak przyjemne, że mimowolnie się uśmiechnąłem. Już nawet nie byłem zły o ten brak uwagi. W zasadzie miło było wiedzieć, że ktoś jeszcze traktuje mnie jak normalnego członka rodziny, którego bezczelnie można wykorzystywać do chodzenia po zakupy. O ile w ogóle pamięta co miał kupić... <i>"Cholera, co to miało być.?"</i><br />
<br />
Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. <i>"No tak. Teraz zapamiętaj."</i> Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady...<br />
<br />
- Joe.? - zatrzymałem się gwałtownie, widząc dobrze mi znajomą, rudowłosą dziewczynę przyklejoną całym ciałem (i siatkami z zakupami) do jednego z drzew na poboczu. Widok dosyć nienaturalny, więc nic dziwnego, że w pierwszym momencie nawet trochę się zdziwiłem. Ale zaraz potem przypomniałem sobie o innych, jeszcze bardziej pokręconych rzeczach, które ta dziewczyna wyprawiała, więc od razu się uspokoiłem. I ze spokojem obserwowałem jak Joe powoli odkręca się tyłem do drzewa i nie puszczając go, posyła mi uważne i jak najbardziej poważne spojrzenie.<br />
- O, super, że jesteś. - stwierdziła niezbyt przyjaźnie, co w połączeniu zabrzmiało niekoniecznie przekonująco. Ale mimo wszystko uśmiechnąłem się zachęcająco, czekając na rozwój wydarzeń. - Pomożesz mi. - dodała sucho, mocniej chwytając się drzewa. Zauważyłem, że tylko jedną ręką, podczas gdy druga spokojnie spoczywała w śnieżnobiałym gipsie. Postanowiłem jednak nie myśleć dłużej i powoli, nauczony poprzednimi wypadkami patrząc pod nogi, ruszyłem kilka kroków w jej kierunku.<br />
- Mogę chociaż zapytać...?<br />
- Nie. - ostro weszła mi w słowo, więc natychmiast się zamknąłem. I po prostu uważnie szedłem przed siebie. - Uwa... - zaczęła, ale zanim dokończyła słowo, stanąłem na jakimś bardziej śliskim odcinku, przez co straciłem kontrolę nad własnymi nogami i wyrżnąłem pięknego, dorodnego orła, spadając kolanami na twardy lód. Zabolało jak diabli. I chyba nawet porozrywało mi spodnie. Ale dzielnie utrzymywałem, że nic się nie stało, starając się nawet nie skrzywić z bólu. - Jest ślisko. - dokończyła zupełnie bezsensownie, spokojnie patrząc jak nieporadnie próbuję podnieść się z kolan. Nic z tego. Było ślisko jak cholera i nawet jak już udało mi się stanąć mniej więcej prosto, nogi nagle rozjeżdżały mi się w dwóch różnych stronach.<br />
- Dzięki za ostrzeżenie. - zironizowałem, starając się uspokoić rozszalałe kończyny. A jak już mi się to udało, odetchnąłem z ulgą. - Już przynajmniej wiem czemu przytulasz się z drzewem. - łapiąc jako-taką równowagę, znowu powoli ruszyłem przed siebie, starając się jednocześnie nie wyglebić i spojrzeć na dziewczynę. Nawet się nie uśmiechała. <i>"Kurczę."</i><br />
- No trochę wpadłam. - kiwnęła poważnie głową, patrząc uważnie na moje nieudolne poczynania co do chodzenia. Zmarszczyła przy tym brwi, jakby tylko czekała na moment aż znowu się wywalę. <i>"Bo nie ma to jak wiara w człowieka."</i> - I nie wiem jak wyjść, żeby się bardziej nie połamać. - stwierdziła, dokładnie w momencie, kiedy but zahaczył mi się o coś dziwnego i znowu trochę mnie zachwiało. Ale w ostatniej chwili udało mi się odzyskać równowagę. <i>"Spokojnie."</i> - Albo przynajmniej nie rozmiażdżyć tego - uniosła do góry sporą reklamówkę z zakupami. - bo matka absolutnie mnie zabije.<br />
- A co ci się stało.? - spojrzałem na nią przelotnie, starając się za bardzo nie rozpraszać, żeby znowu nie wylądować tyłkiem na ziemi.<br />
- Bliźniaki zrobiły mi podobne lodowisko. - usłyszałem wkurzony ton. I nawet nie musiałem na nią zerkać, żeby wiedzieć, że wyczyny braci niekoniecznie ją uszczęśliwiły. <i>"Kto by skakał z radości w takiej chwili..."</i><br />
- Czyli to samo tu nie powstało.? - zapytałem, próbując odciągnąć myśli od rozbawienia, które pojawiły się u mnie wraz z wyobrażeniem jak bardzo Joe musiała dać im popalić za taką akcję. <i>"A była narwana..."</i><br />
- Proszę cię... - prychnęła ostro. - Pozabijam gówniarzy jak tylko wrócę do domu. - dodała po chwili, rozbawiając mnie tym jeszcze bardziej. Aż musiałem schować twarz w szaliku, żeby i mi się nie dostało. - Ale najpierw muszę właśnie wrócić.<br />
- Dobra... - westchnąłem, kiedy nareszcie udało mi się jakoś dostać do drzewa. I opierając się o nie bokiem, zacząłem oceniać całą sytuację. - Może po prostu przesuń to po lodzie. - kiwnąłem głową na jej zakupy. Nie musiałem jej też długo przekonywać, dziewczyna natychmiast się schyliła i płynnym ruchem odepchnęła reklamówkę aż do samego nienaruszonego śniegu. Przez moment nawet uśmiechnęła się zwycięsko. Kiedy jednak zerknęła na mnie, spoważniała i natychmiast podniosła się na równe nogi. - No i teraz chodź. - wyciągnąłem do niej rękę, na którą popatrzyła nie do końca przekonana.<br />
- Widziałam, jak się wyglebiłeś. - stwierdziła, nagle podnosząc wzrok na moją twarz. - Ze mną łatwiej nie będzie.<br />
- W razie czego będę robić za poduszkę asekuracyjną. - wyszczerzyłem się, licząc na jej poczucie humoru. Nic z tego, żaden mięsień na jej twarzy nawet nie drgnął. Więc westchnąłem jedynie i nadal stojąc przed nią z nadal wyciągniętą ręką, poczułem się jak ostatni kretyn. - Mam mocniejsze kości od ciebie. - stwierdziłem, ale to nadal nie podziałało. - Chcesz tu tak stać.? - spytałem w końcu, trochę ostrzej. Ale przynajmniej skutecznie.<br />
- Dobra. - dziewczyna westchnęła poważnie, chociaż nadal niepewnie. I nie do końca przekonana złapała moją dłoń w taki sposób, jakbym co najmniej parzył. <i>"Kiedyś inaczej by to wyglądało..."</i><br />
<br />
Ignorując nieprzyjemne uczucie zdrady, pozwoliłem sobie zacieśnić uścisk, wyciągnąć siłą spod tego drzewa, a na dodatek stanąć mniej-więcej za dziewczyną i położyć dłoń na jej plecach. Oczywiście w razie, gdyby miała zamiar lecieć do tyłu. Gdzieś tam oczywiście liczyłem, że to może jej się nie spodobać i dostanę po gębie za zbytnią zażyłość, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Zauważyłem jedynie, że Joe jakby zacisnęła szczękę ze złością, kiedy tylko moja dłoń wylądowała na jej ciele, ale poza tym nie protestowała zbytnio. Więc postanowiłem się nie wychylać i po prostu cieszyć się jej bliskością.<br />
<br />
<i>"Cholera, trzy lata odkąd staliśmy tak blisko siebie..."</i><br />
<br />
- No. - chrząknąłem, budząc się z jakiegoś dziwnego letargu. Głupio by było, gdybym po prostu ją obejmował i nic więcej, kiedy musiałem ją jakoś stąd wyprowadzić. Więc wziąłem się w końcu za to wyprowadzanie. - I teraz jak na łyżwach. - delikatnie wychyliłem głowę zza jej ramienia i dla dodania dziewczynie odwagi, lekko popchnąłem ją do przodu. Cały czas ją asekurując oczywiście. Ale z jej podejściem do lodu, strasznie mozolnie to wszystko szło. <i>"Bo oczywiście gdyby się pospieszyła, to skakałbyś ze szczęścia."</i><br />
- Nigdy nie jeździłam na łyżwach. - obruszyła się z miejsca i chyba potknęła w tym samym czasie, bo równowaga jej się dziwnie zachwiała. Zareagowałem natychmiast, mocniej zaciskając swoje ramię na jej talii. To zmniejszyło dystans między nami do minimum. Skłamałbym mówiąc, że mi się to nie spodobało. Nawet uśmiechnąłem się delikatnie.<br />
- Bo się nigdy nie pozwoliłaś zaciągnąć na lodowisko. - stwierdziłem, próbując jakoś rozmową odciągnąć własne myśli od tych wszystkich dziwnych rzeczy, które pojawiły się w mojej głowie.<br />
- Jakoś mnie nie cieszyła wizja połamania się na lodzie. - Joe prychnęła tylko, znowu tak jakby się potykając. I tym razem to ona pierwsza zareagowała, mocniej zaciskając palce na mojej dłoni. Kij z tym, że zarówno ona jak i ja mieliśmy rękawiczki. Mógłbym przysiąc, że przeszedł mnie prąd.<br />
- Pierwszą lekcję masz już za sobą. - zaznaczyłem, akurat w momencie, kiedy dotarliśmy do końca tego lodowiska, gdzie warstwy śniegu pozwalały na normalne chodzenie. A gdy dziewczyna tylko to zauważyła, natychmiast odsunęła się ode mnie na dobre dwa metry, patrząc na mnie z ukosa. <i>"Ałć."</i> - I nie było tak strasznie. - dodałem, udając, że oczywiście niczego nie zauważyłem.<br />
- Powiedzmy. - westchnęła, odchodząc jeszcze kilka kroków dalej i niepewnie poprawiając nieistniejące zmarszczki na swoim płaszczu. A kiedy i to się skończyło, zgrabnie założyła kilka kosmyków włosów za ucho, jednocześnie podnosząc głowę i starając się na mnie spojrzeć. - Em. To ja idę udusić tych debili. - zmarszczyła brwi i nie czekając na nic, zgarnęła swoje zakupy, ruszając szybko przed siebie.<br />
- Miło cię było zobaczyć. - rzuciłem za nią, ale nawet się nie odwróciła. A jedyną odpowiedź jaką uzyskałem był jakiś mało zrozumiany pomruk, który zgasił wszystkie moje poprzednie nadzieje. <i>"No pięknie."</i><br />
<br />
*<br />
<br />
Do domu wróciłem w o wiele bardziej podłym nastroju. Naprawdę o wiele inaczej wyobrażałem sobie to całe nasze pierwsze spotkanie i nie spodziewałem się, że wypadnie tak beznadziejnie. Kilka sucho wymienionych zdań, nawet żadnego uśmiechu. Mogłem usprawiedliwić się jedynie tym, że to wszystko wyszło zupełnie niespodziewanie i byłem kompletnie nieprzygotowany. Poza tym miałem przed sobą jeszcze kolację. I chociaż było we mnie już o wiele mniej nadziei, nadal liczyłem, że podczas niej uda mi się złapać z Joe jakiś kontakt. Jakikolwiek. Bo naprawdę to wszystko zaczynało mnie już dobijać.<br />
<br />
Wchodząc do domu, westchnąłem ciężko. Cały mój nastrój świąteczny wyparował, więc ten cały rodzinny harmider zaczął mnie już tylko irytować. Tu ktoś chodzi, tam ktoś rozmawia. Oszaleć można. Żeby nie przedłużać niepotrzebnych spotkań, zdjąłem szybko płaszcz i od razu pognałem do kuchni. Po drodze oczywiście uważając na ewentualne szałasy. I nawet się nie zdziwiłem, że mama nadal gania po całej kuchni, robiąc milion rzeczy na raz i nie zwracając uwagi na nic innego. Zdecydowanie nie zamierzałem jej w tym przeszkadzać.<br />
<br />
- Proszę bardzo. - rzuciłem czekolady na półkę przy której stała i nie czekając na nic, od razu ruszyłem do wyjścia.<br />
- Dzi... - zaczęła, ale rzut oka na moją osobę wystarczył, żeby zatrzymała się z tą swoją pracą. - A coś ty taki mokry.? - zmarszczyła brwi, wreszcie poświęcając mi swoją całą uwagę.<br />
- Za dużo lodu. - wzruszyłem niewinnie ramionami.<br />
- Uważaj, dziecko. Joanne już się ładnie załatwiła.<br />
- Widziałem. - kiwnąłem wymijająco głową, robiąc drugie podejście do wyjścia. Dokładnie w momencie, kiedy mama odwróciła się z powrotem przodem do półki.<br />
- Trzy.? - usłyszałem z wyrzutem, więc znowu przekręciłem się w jej stronę. I napotkałem pełne surowości spojrzenie mamy. <i>"No ale o co chodzi, przecież sama powiedziała, że tak będzie."</i> Wzruszyłem jedynie ramionami, ignorując całą sprawę. Mama westchnęła w odpowiedzi. - Przebieraj się, pomożesz mi. - kiwnęła na mnie głową w ten sposób, że wiedziałem, iż nie mam już nic do gadania. <i>"No a Gems...?"</i> - Sama tego nie ogarnę. - zapowiedziała, w razie, gdybym miał czelność się jeszcze wahać. Więc westchnąłem jedynie, podwinąłem rękawy swojego granatowego swetra i stanąłem przodem do blatu, na którym walało się mnóstwo niezidentyfikowanych rzeczy.<br />
- Nie za dużo tego.? - zmarszczyłem brwi, patrząc na to całe pobojowisko. I z lekką niepewnością wziąłem pierwszą z brzegu miskę, podnosząc ją przed oczy, żeby zorientować się co to za brązowa masa pływała w środku.<br />
- 18 osób. - wyjaśniła mama, już kompletnie zatracając się w krzątaniu. - Może nawet być za mało, zwłaszcza jak ty się dorwiesz do ciastek.<br />
- Nie dotknę ani jednego, Jezu. - obruszyłem się z miejsca, odstawiając miskę z nieprzyjemną miną. - To co mam robić.? - zapytałem, opierając się ciężko o blat. Bo jakoś nie potrafiłem się odnaleźć w tym wszystkim co tu leżało. Ale zanim jeszcze uzyskałem odpowiedź, do kuchni jak burza wpadła Gems, stając tuż obok mnie i patrząc na mnie uważnie.<br />
- Gdzie moja wstążka.? - rzuciła ostro, jakby z góry zakładając, że jej nie mam. <i>"I miała rację..."</i><br />
- Cholera. - odparłem niepewnie, powoli wypuszczając powietrze przez zęby. Kontrolnie nawet spojrzałem w bok, na twarz siostry. Zaczynała się wkurzać.<br />
- Nie kupiłeś.? - podniosła lewą brew do góry, dodatkowo splatając przed sobą ramiona. "No i zaczynała się ciężka artyleria.<br />
- Zapomniałem. - wzruszyłem przelotnie ramionami, trochę bagatelizując całą sprawę.<br />
- Gonisz do sklepu. - stwierdziła ostro, brutalnie dźgając mnie w ramię swoim wychudzonym palcem.<br />
- Sama nie możesz.? - zmarszczyłem brwi, odsuwając się na bezpieczniejszą odległość. I masując obolałe miejsce.<br />
- A zapakujesz prezenty, nie porwiesz papieru i nie pozaklejasz taśmą.? - prychnęła tylko, patrząc na mnie jak na ostatniego niedorajdę.<br />
- Zapakuję. - kiwnąłem pewnie głową, chociaż i tak wiedziałem, że to by się skończyło moimi nerwami i brakiem estetyki. Jakoś ta cała sztuka plastyczno-techniczna nigdy nie chciała ze mną współpracować.<br />
- Aha, jasne. - Gems chyba również tak stwierdziła, gdyż jedynie prychnęła z ironią. - Jak się za to weźmiesz, będą wyglądały gorzej, niż gdyby były przygotowane na Halloween.<br />
- Bardzo zabawne. - zironizowałem, starając się jakoś ją zignorować i zająć się czymś, co miałoby pomóc mamie.<br />
- Nie bardzo zabawne, tylko idziesz do sklepu. - siostra zagroziła tylko.<br />
- Dopiero co byłem.<br />
- To pójdziesz jeszcze raz.<br />
- Sama sobie idź.<br />
- Mam coś innego do roboty.<br />
- Wiszenie na telefonie z ukochanym.? - rzuciłem z udawanym entuzjazmem.<br />
- Pakowanie prezentów, debilu. - Gems wkurzyła się natychmiast i marszcząc brwi, brutalnie trąciła mnie w ramię.<br />
- Nie wyzywaj mnie, głupku. - w sekundę jej oddałem. I ramach odwetu znowu dostałem, dokładnie w to samo miejsce. Więc natychmiast chciałem odwdzięczyć się tym samym, ale Gems przezornie złapała mnie za nadgarstek.<br />
- Uspokój się.! - wrzasnęła nerwowo, z szarpnięciem puszczając moją rękę. - Czy ty chociaż raz nie możesz zrobić tego, o co cię poproszę.?<br />
- A kiedy ty coś dla mnie zrobiłaś.? - posłałem jej urażone spojrzenie, delikatnie pocierając obolały nadgarstek.<br />
- Boże, jak ty mnie denerwujesz.! - cisnęła przez zęby, błagalnie wznosząc oczy ku niebu. - Po prostu idź do tego sklepu.!<br />
- Daj mi święty spokój.! - krzyknąłem donośnie, odwracając się z powrotem do niej i patrząc na nią z góry złośliwie. Doskonale wiedziałem jak to ją denerwowało.<br />
- Harry.! - siostra wkurzyła się jeszcze bardziej, zaciskając dłonie w pięści. I tupnęła ostrzegawczo nogą.<br />
- Mamo.! - pisnąłem, odwracając się bokiem do rodzicielki.<br />
- Mamo.! - Gems natychmiast przedrzeźniła mój ton, gestykulując teatralnie i robiąc zupełnie debilną minę.<br />
- Boże, czy wy macie po siedem lat.? - mama westchnęła tylko, patrząc to po jednym, to po drugim sceptycznym spojrzeniem. Podobne wymieniliśmy z Gems, po czym oboje jednocześnie prychnęliśmy. I nadal jednocześnie wyrwaliśmy do korytarza.<br />
<br />
Dobra, pójdę jej po tą wstążkę.<br />
<br />
*<br />
<br />
To było gorsze niż torturowanie. Wszyscy dookoła rozmawiali, śmiali się, opowiadali sobie kompletnie pozbawione sensu historie, a ja siedziałem jak ten debil, bez możliwości chociażby otworzenia gęby. Wujek Charlie, który siedział po mojej prawej zajęty był bowiem zaangażowanym, pijackim opowiadaniem Robinowi o swoim dniu w pracy, natomiast Joe, która siedziała tuż przy mojej lewej zbyt zajęta była własnym telefonem, żeby zwrócić na mnie jakąkolwiek uwagę. Byłem pewny, że właśnie pisała z jakimś byłym lub przyszłym chłopakiem i naprawdę nie chciałem się w to mieszać. Chociaż w środku aż mnie skręcało.<br />
<br />
Jeszcze niedawno taka sytuacja nawet by nie zaistniała. Nie było bata, żeby siedząc obok siebie żadne z nas nie chciało się do drugiego odzywać. Zazwyczaj gęba nam się nie zamykała, czy to mieliśmy temat, czy gadaliśmy tylko dla gadania. I nic nie mogłem zrobić. Jedyne co mi zostało to ignorowanie odgłosów tej całej kolacji i obserwowanie co ciekawszych rzeczy.<br />
<br />
W zasadzie to wszystko było cudowne. Rodzina, bliscy i w ogóle. Wielka kolacja, dużo ludzi, ta cała rodzinna atmosfera. Czuć było świąteczną aurę. Poza tym za oknem nadal delikatnie prószył śnieg, co z mojej perspektywy wyglądało absolutnie magicznie. Zwłaszcza, że tuż przy oknie stała zapalona choinka, której lampki delikatnie odbijały się w szybach. Widok niczego sobie, ale jednak nie na tyle absorbujący, żebym mógł zapomnieć o tym niemiłym ścisku w mostku.<br />
<br />
Jak na komendę, mój wzrok natychmiast powędrował na moją lewą, dokładnie na dziewczynę. Była na szczęście zbyt pochłonięta telefonem trzymanym pod stołem, więc mogłem sobie pozwolić na małą bezczelność. Zlustrowałem jej widoczną zza stołu szczupłą figurę wzrokiem, zastanawiając się jak zwykła, biała i w dodatku męska koszula może tak sprytnie układać się na dziewczęcym ciele. <i>"Wcale nie takim dziewczęcym..."</i> coś zaszumiało mi w głowie, kiedy mój wzrok zatrzymał się na jej krągłościach. <i>"Cholera."</i><br />
<br />
Spanikowany natychmiast poniosłem wzrok, zatrzymując się dłużej na porcelanowej twarzy, pokrytej kilkoma piegami, nieudolnie zakrytymi pudrem. Tam już bez większych wyrzutów sumienia mogłem sobie wędrować wzrokiem, obserwując te jej migdałowe, zielone oczy, w których zazwyczaj odbijało się wszystko, na co spojrzała, mały, zadarty nosek i pełne, malinowe usta. Zauważyłem, że od tego spoglądania w dół jej długie rzęsy rzucały cień na zarumienione policzki, a włosy kaskadą spływają wzdłuż ramion, końcówkami dotykając aż do samych kolan. <i>"Cholera, zapomniałem jak bardzo potrafi być onieśmielająca..."</i><br />
<br />
- Co.? - dziewczyna niespodziewanie podniosła głowę i utkwiła uważny wzrok centralnie w mojej twarzy. Zmieszało mnie to na tyle, że wszystkie logiczne myśli w sekundę uciekły z mojej głowy. Mogłem jedynie gapić się na nią ze spanikowanym wzrokiem.<br />
- Nic. - rzuciłem ostatecznie, wzruszając przy tym ramionami. <i>"Bardzo błyskotliwie..."</i> Dziewczyna w odpowiedzi tylko zmarszczyła brwi, popatrzyła na mnie jak na ostatniego idiotę i powoli wróciła do skupiania swojej uwagi na telefonie.<br />
<br />
A ja poczułem się bardziej bezwartościowy niż kiedykolwiek indziej.<br />
<br />
*<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<div>
Powoli jeździłem palcem po brzegach szklanki, patrząc tępo przed siebie. Lepszego zajęcia jak do tej pory nie udało mi się znaleźć. A to chyba lepsze niż plucie sobie w brodę, że nie potrafię załatwić najprostszych spraw i pogodzić się z dawną przyjaciółką. <i>"Jesteś bezużyteczny, Styles..."</i> Rozejrzałem się leniwie i dopiero teraz zauważyłem, że po mojej lewej nikogo nie ma. <i>"Gdzie ona zniknęła...?"</i> Zmarszczyłem brwi, chcąc gdzieś wyszukać ją wzrokiem. Jednak ani za stołem, ani pod stołem, ani na kanapie, ani obok kanapy, ani nigdzie indziej w tym pokoju jej nie było. Zaintrygowany szybko podniosłem się z krzesła i niezauważony przez nikogo, szybko ruszyłem na korytarz. Tam zastałem tylko Toby'ego i Briana siedzących przed jakąś wymyślną kolejką elektryczną. Przekrzykiwali się nawzajem, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Co właściwie bardzo mi odpowiadało, bo nie musiałem odpowiadać na jakiejś głupie pytania. Mogłem po prostu wziąć płaszcz i otulając się ciepło szalikiem, niezauważenie wyjść na zewnątrz. Gdzieś podskórnie czułem, że to właśnie tam ukrywała się Joe. I nie myliłem się. Kiedy ruszyłem za dom, do ogrodu, zauważyłem jak siedzi na jednej z huśtawek, na których kiedyś rozbijaliśmy się jak głupi. Mimowolnie uśmiechnąłem się do tamtych wspomnień. Kiedy jednak zauważyłem jak dziewczyna znowu zawzięcie klika coś w telefonie, jakoś przestało mi być do śmiechu. Ale nie mogłem teraz stchórzyć. <i>"Do dzieła, Styles..." </i>Westchnąłem głęboko, co nie było zbyt mądre, bo mroźne powietrze gwałtownie dostało się do moich płuc, trochę nawet mnie dusząc. Kaszlnąłem kilka razy, ale nawet to nie oderwało dziewczyny od telefonu. <i>"Musiała pisać z kimś bardzo ważnym..."</i> Zmarszczyłem brwi rozmyślając intensywnie nad ucieczką, ale ostatecznie zrezygnowałem. <i>"Jak działać to działać."</i> I tchnięty impulsem, powoli ruszyłem ku dziewczynie. Próbowałem udawać, że jestem tu przypadkiem, że wcale jej nie widzę. <i>"Jakby to miało jakieś znaczenie." </i>Dziewczyna i tak nie zwracała na mnie uwagi, pochylona nad telefonem. <i>"Że też jej palce nie marzną..."</i> skrzywiłem się widząc jej dłonie nie okryte rękawiczkami. Westchnąłem, mimowolnie czując jak moje ręce nagle kostnieją z zimna. Automatycznie schowałem dłonie do kieszeni, drygając z zimna. W najgorszym możliwym momencie... Gdy już prawie dochodziłem do dziewczyny, śnieg zdradziecko osunął się spod moich nóg i tracąc równowagę, upadłem prosto na dziewczynę. <i>"No pięknie..."</i> Próbowałem się jeszcze jakoś asekurować, ale średnio mi to szło. Skończyło się na tym, że złapałem się jakoś łańcuchów huśtawki i nie wyglebiłem zupełnie.</div>
<div>
- Uważaj jak leziesz. - Joe zganiła mnie natychmiast, boleśnie wbijając mi łokieć w żebra, kiedy próbowała mnie odsunąć. </div>
<div>
- Przepraszam. - zacisnąłem szczękę i łapiąc równowagę usiadłem na drugiej huśtawce, na powrót chowając dłonie w kieszenie. - Nie za zimno na takie siedzenie.? - spojrzałem na dziewczynę niepewnie, właściwie nie wiedząc co teraz. <i>"Byle rozmawiać..."</i></div>
<div>
- Ee, nie. - rzuciła pobieżnie, nie odrywając wzroku od telefonu. <i>"Jakiś mechaniczny grat jest ważniejszy ode mnie..."</i> - Da się wytrzymać. - dodała jakby na odczepnego. Zrozumiałem to tak, że mam sobie iść. Wyczułem, że nie chce ze mną gadać, ale postanowiłem się nie poddawać. Skoro już to przyszedłem... <i>"Tylko co mówić.?"</i></div>
<div>
- Jezu, jak ja strasznie dawno tu siedziałem. - wypaliłem w końcu panicznie, rozglądając się dookoła. I aż odetchnąłem z ulgą, że udało mi się coś powiedzieć. - Zwłaszcza z tobą. - dodałem, zanim zdążyłem pomyśleć. <i>"Debilu, myśl co gadasz..."</i> zganiłem się w myślach. Wolałem już na samym początku nie straszyć dziewczyny zbędnymi deklaracjami.</div>
<div>
- Trudno spędzać z kimś czas, kiedy jest się na zupełnie innym kontynencie. - usłyszałem coś, co zabrzmiało jak wyrzut.<i> "Więc to o to chodzi.?"</i></div>
<div>
- Kariera pochłania trochę czasu. - zmarszczyłem brwi, patrząc na Joe uważniej.</div>
<div>
- No na pewno. - prychnęła. A ja poczułem się tak, jakby zupełnie nagle wysunęła mi z liścia. W dodatku coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w żołądku. <i>"Czyli moja wina."</i></div>
<div>
- Przepraszam. - westchnąłem, poprawiając się na huśtawce tak, żeby jak najlepiej ją widzieć. Szkoda tylko, że nawet tego nie zauważyła, nadal gapiąc się w telefon. <i>"Szlag mnie zaraz trafi."</i> - Taka moja praca. - stwierdziłem cierpliwie, nie chcąc poddać się irytacji. - Jeździmy po świecie, dajemy koncerty i to jest mega fajne.</div>
<div>
- Żyć nie umierać. - Joe zironizowała tylko i zauważyłem, że przewróciła oczami. <i>"I jak ja mam z nią rozmawiać.?"</i></div>
<div>
- Cały czas mam wrażenie, że jesteś na mnie zła. - wyrzuciłem w końcu. Sam się zdziwiłem jak cicho to zabrzmiało. Nie miałem nawet pewności, czy dziewczyna mnie usłyszała. - Przez całą kolację nie odezwałaś się do mnie ani słowem. - dodałem już głośnej, oczekując jakiejś reakcji. A kiedy żadnej się nie doczekałem, po prostu wyjąłem jej telefon z ręki i schowałem go do własnej kieszeni. Joe zareagowała natychmiast, patrząc na mnie z urazą. <i>"Ale przynajmniej w ogóle."</i> - Możesz mi po prostu powiedzieć.? - zapytałem, jeżdżąc wzrokiem po jej twarzy. Ale widząc jej zaciśniętą szczękę i oczy ciskające pioruny, zrozumiałem, że nie mam na co liczyć.</div>
<div>
- Jakoś trudno jest mi o czymkolwiek z tobą rozmawiać. - przekrzywiła wybrednie głowę, mrużąc oczy. - Ja nie jeżdżę po świecie, nie daję koncertów na największych salach na świecie, nie dostaję nagród za swoją pracę, nie rozbijam się po mieście najnowszymi autami, nie...</div>
<div>
- O czym ty mówisz.? - przerwałem jej gestem ręki, mrugając gwałtownie powiekami.<i> "Za dużo informacji."</i></div>
<div>
- Zostałeś gwiazdą, Hazz. - popatrzyła na mnie z wyrzutem. Ale równie dobrze mogła mi wbić nóż w brzuch i jeszcze poprzekręcać. Odczucie dokładnie to samo. - Gdzie nie spojrzę, tam ty. Już nawet bardziej znam cię z okładek gazet, niż prywatnie. Nie mam pojęcia o czym miałabym z tobą rozmawiać, żeby nie wyjść na kompletnego nieudacznika.</div>
<div>
- Co ty mówisz... - mruknąłem niewyraźnie. Bo właściwie mnie zatkało i sam nie wiedziałem co mam jej na to odpowiedzieć. Nie rozumiałem nawet do końca o co jej chodziło...</div>
<div>
- Prawdę. - Joe nagle podniosła głos, patrząc na mnie z pretensją. - Każdy, absolutnie każdy przy jakiejś ważniejszej okazji życzy mi, żeby mi się udało, tak jak tobie. Bo ty osiągnąłeś już absolutnie wszystko, a ja jeszcze nic. Jestem tylko zwyczajną studentką. - usłyszałem i aż mnie skręciło w środku. <i>"No czy ona na głowę upadła.?!"</i></div>
<div>
- Moja kariera nie jest ważniejsza od tego, co ty robisz. - westchnąłem cierpliwie, starając się, żeby mój głos zabrzmiał jak najbardziej łagodnie.</div>
<div>
- Naprawdę.? - prychnęła teatralnie, gestykulując gwałtownie. - Zarabiasz kupę kasy, jeździsz po całym świecie, przyjaźnisz się z ludźmi z pierwszych stron gazet, ba.! sam zacząłeś na nich bywać. Brylujesz. A ja się tylko uczę niepotrzebnych rzeczy, które i tak nie zagwarantują mi tego, że znajdę jakąkolwiek pracę. Sam widzisz, za duża różnica społeczna, żeby w ogóle prowadzić jakąś rozmowę. - zakończyła wściekle, podnosząc się z huśtawki. I tupiąc nogą z irytacji, gwałtownie wyrwała przed siebie.</div>
<div>
- To, że zacząłem karierę, nie znaczy, że się zmieniłem. - rzuciłem za nią. Zareagowała. Odwróciła się na pięcie, piorunując mnie spojrzeniem. Wróciła, stając tuż przede mną i praktycznie miażdżąc mnie dumnym wzrokiem.</div>
<div>
- Nie odezwałeś się do mnie odkąd zacząłeś program. - założyła przed sobą ręce (co wyglądało dziwnie ze względu na jej gips), jakby oczekiwała, że coś odpowiem. Ale co miałem odpowiedzieć.? Rzeczywiście ją olałem. Ale nie przez to, o czym myślała.</div>
<div>
- Pisałem... - mruknąłem cicho.</div>
<div>
- Tak. - kiwnęła przesadnie głową. - Krótkie smsy z wymianą surowych informacji co u mnie, co u ciebie. - popatrzyła na mnie z góry. Natychmiast opuściłem głowę, starając się powstrzymać ochotę wykrzyczenia jej w twarz, że to tylko i wyłącznie z powodu jej faceta. <i>"Nie chciałem się mieszać, to takie dziwne.?"</i> - Ale rozumiem, tamten świat potrafi wciągnąć. Masz nowych przyjaciół i ja nie mogę mieć o to do ciebie pretensji. Ale nie oczekuj, że będę się zachowywać jak kiedyś, bo już nawet przestałam czuć, że cię znam. - stwierdziła oschle. I znowu poczułem się tak, jakby wymierzyła mi policzek. W dodatku nie zamierzała dłużej zawracać sobie mną głowy, bo znowu ruszyła przed siebie. <i>"Na pewno nie teraz..." </i>Automatycznie złapałem ją za dłoń i siłą wróciłem na poprzednie miejsce. Zdziwiłem się jak łatwo mi to przyszło. Kiedy jednak spojrzałem na jej zdziwioną twarz, wiedziałem, że to jej zaskoczenie mi pomogło. Ale skoro nadal była w tym stanie, nie zamierzałem go przerywać.</div>
<div>
- Zabolało. Naprawdę zabolało. - przyznałem niepewnie, nie puszczając jej dłoni. Nie wyrwała jej. <i>"To chyba dobrze..."</i> - Ale w takim razie przynajmniej mam szansę wyprowadzić cię z błędu. Bo naprawdę nie wiesz, co mówisz. - spojrzałem na nią uważnie. Joe prychnęła tylko i dopiero wtedy wysunęła dłoń z mojego uścisku. <i>"Czyli jednak nie..."</i> Westchnąłem, na moment opuszczając głowę z poczuciem przegranej. Zaraz jednak popatrzyłem na dziewczynę, żeby nie wyobrażało się jej nawet, że może odejść. - Okej, trasy są fajne. - kiwnąłem głową. - Ale z drugiej człowiek ciągle tęskni za domem, za byciem normalnym. Muszę się pilnować jak nigdy. Wiesz ile rzeczy mi nie wolno.? Dieta, ćwiczenia, kontrola na imprezach. - wymieniałem na palcach. - Muszę być wiecznie piękny, młody, uśmiechnięty. I wystarczy raz odpuścić, żeby stwierdzili, że przewróciło ci się w głowie. Cały czas jestem na celowniku. Nie mogę być nawet samotny, bo wtedy jestem gejem. Jak już zacznę szukać dziewczyny, jestem kobieciarzem, który wykorzystuje swoją sławę. A jak znajdę dziewczynę, to robię się egoistą, bo przecież to i tak tylko dla sławy, żeby o mnie pisali. - westchnąłem smutno, marszcząc brwi. Spojrzałem gdzieś w dół, nie mogąc dłużej wytrzymać wzroku dziewczyny. Widziałem w jej zaciekłej minie, że to i tak średnio ją obchodzi. Ale mimo wszystko robiło mi się jakoś lżej kiedy o tym mówiłem. <i>"Szkoda tylko, że na zrozumienie nie mam co liczyć."</i> - Nie mam nawet okazji, żeby spędzić święta z kimś ważnym. Jedynie w tamtym roku mi się udało, no ale i tak nie wyszło. - wzruszyłem ramionami, przygotowany na to, że Joe sobie pójdzie. Zamknąłem nawet oczy, wzdychając głęboko, żeby przyjąć to jak facet. Bez płaczu i zgrzytania zębów. Chociaż coś wewnątrz mnie już niebezpiecznie kołatało i cisnęło. <i>"No pilnuj się, Styles, pilnuj się."</i> Instynktownie zacząłem odliczać sekundy, oczekując momentu aż zostanę sam. Kiedy jednak doszedłem do 103, uświadomiłem sobie, że ten moment nie nastąpi. <i>"Czemu ona nadal tu siedzi.?"</i> Zmarszczyłem czoło i podniosłem głowę, zastanawiając się co się właśnie teraz dzieje. Nie mogłem pojąć czemu ta wkurzona mina Joe zniknęła, wyparta przez tą zmartwioną. <i>"Hm.?"</i></div>
<div>
- Przykro mi. - szepnęła ledwo słyszalnie i popatrzyła na mnie uważniej. <i>"O kurczę." </i>- To musi być okropne. - chrząknęła, chyba nie wiedząc co ze sobą zrobić. <i>"Nie tylko ona..."</i></div>
<div>
- Ludziom się wydaje, że skoro jestem sławny, rozchwytywany, bogaty i tak dalej, to tak łatwo mi jest znaleźć dziewczynę. - kontynuowałem, zachęcony jej reakcją. Może trochę zbyt automatycznie, ale zawsze. <i>"Bo skoro już miałem jej uwagę..."</i> - Ale każda, na którą zwracam uwagę po pierwszej randce ucieka ode mnie jak najdalej. I to właśnie dlatego, że jestem sławny i rozchwytywany.</div>
<div>
- Przynajmniej masz dobry gust, jeśli chodzi o dziewczyny. - uśmiechnęła się delikatnie, chociaż zaczepnie. Natychmiast wyszczerzyłem się jak głupi, czując z niczym nieporównywalną ulgę. <i>"Ona reagowała.!"</i> - Wybierasz inteligentne.</div>
<div>
- Słabo to pocieszające. - westchnąłem, swobodnie przeczesując włosy dłonią.</div>
<div>
- No ale skoro już wiesz w czym problem, zastartuj do takiej mało ogarniętej...</div>
<div>
- ...która będzie zakochana w moim koncie w banku. - dokończyłem za nią. - Daj spokój, co ja bym z nią robił. - przewróciłem oczami, odsuwając się od dziewczyny i swobodnie opierając plecy na łańcuchu za mną. Trochę gniótł, ale idealnie utrzymywał równowagę.</div>
<div>
- Przypomnieć ci jaki wcześniej był twój jedyny wymóg jeśli chodzi o twój wymarzony związek.? - Joe uśmiechnęła się cwaniacko, w jakiś pokręcony sposób krzyżując przed sobą ręce. Nawet gips nie mógł jej przeszkodzić w ulubionym geście. <i>"Zaraz, ale o czym ona...?"</i></div>
<div>
- Miałem szesnaście lat, każdemu nastolatkowi to chodzi po głowie. - usprawiedliwiłem się, uświadamiając sobie do czego ona pije. - Nie czepiaj się.</div>
<div>
- Ja się czepiam.? - pisnęła, wskazując na siebie zdrową ręką. - Ja ci tylko przypomnę, że to ty chciałeś być kiedyś z gwiazdą...</div>
<div>
- Skończ już. - uciszyłem ją gestem ręki. - Boże, człowiek miał kiedyś idiotyczne pomysły... - zaśmiałem się cicho, kręcąc powoli głową. Teraz myśl o tym, że mógłbym cokolwiek robić z gwiazdą filmów dla dorosłych przyprawiała mnie o śmiech. <i>"Chociaż w zasadzie..."</i></div>
<div>
- Akurat ty miałeś ich wyjątkowo dużo. - lewa brew dziewczyny natychmiast wywędrowała w górę. Co w połączeniu z drwiącym uśmieszkiem nie wyglądało zbyt miło... - Zawsze przez ciebie lądowałam u dyrektora.</div>
<div>
- O przepraszam, nie zawsze. - uniosłem się, ale po głębszym zastanowieniu zaraz wróciłem na ziemię. - No dobra, zawsze. - przyznałem jej rację, kiwając delikatnie głową. - Gdybym był naszym dyrektorem, sam bym nas wywalił już po pierwszym miesiącu.</div>
<div>
- Nas.? - dziewczyna zdziwiła się szczerze, prychając przy tym z odrazą. - Ja tylko naiwnie dawałam się nabierać na te twoje durnowate pomysły.</div>
<div>
- Durnowate.? - obruszyłem się. Niektóre przecież były całkiem sensowne...</div>
<div>
- Kto wymyślił zjeżdżanie z dachu, no kto.? - dziewczyna tymczasem spojrzała na mnie z urazą. - Pół roku w gipsie.</div>
<div>
- Kiedy ty w gipsie niby nie byłaś, co.? - zaśmiałem się, próbując przypomnieć sobie chociaż jeden moment, kiedy żadna z części jej ciała nie była obandażowana, zagipsowana czy jakkolwiek inaczej poddana medycznym zaleceniom. I oczywiście nic nie przyszło mi do głowy. <i>"Kto jak kto, ale ona potrafiła się rozbijać..."</i></div>
<div>
- Ciekawe przez kogo. - prychnęła obrażona.</div>
<div>
- O nie, nie powiesz mi, że to jak wpakowałaś się na drzewo rowerem to była moja wina. - broniłem się.</div>
<div>
- Ciekawe kto wymyślił te całe wyścigi.</div>
<div>
- Wyścigi. - rzuciłem dosadnie, marszcząc brwi. - A nie kto pierwszy się zagapi i wpakuje do rowu. - machnąłem ręką, jakby chcąc zaakcentować cały dramatyzm sytuacji. Co tylko i wyłącznie mnie rozśmieszyło. Czego nie mogłem powiedzieć o Joe. <i>"Chociaż ten uśmieszek..."</i></div>
<div>
- Świetna była z nas drużyna. - pokręciła tylko głową. - Dureń i niezdara.</div>
<div>
- Przynajmniej na nudę nie narzekałaś. - uśmiechnąłem się. - Trzeba to będzie kiedyś powtórzyć.</div>
<div>
- Jasne. - popatrzyła na mnie bokiem. - Ja i tak radzę sobie i bez ciebie. - delikatnie uniosła gips, prezentując go w całej okazałości.</div>
<div>
- Pokaż to. - chwyciłem go mocno i przyciągnąłem do siebie. - Ostatnio jakoś nie miałem okazji bazgrać komuś po opatrunku. - popatrzyłem na Joe, która chyba nie bardzo wiedziała jak zareagować, po czym wyciągnąłem z kieszeni jakiś marker.</div>
<div>
- O nie, nie będziesz mi tu malować tych swoich kocurów. - dziewczyna wyrwała się, kiedy już prawie zacząłem przelewać na gips całą swoją artystyczną duszę. Westchnąłem tylko cierpliwie.</div>
<div>
- Święta są, żadnych kotów. - natychmiast wróciłem jej połamane ramię na poprzednie miejsce, delikatnie kładąc go na swoich kolanach. Dziewczyna, która musiała się przez to trochę powyginać, tylko zacisnęła szczękę. - Co najwyżej renifera. I choinkę. I Mikołaja.</div>
<div>
- Kiedy ty się nauczyłeś rysować.? - spojrzała na mnie podejrzliwie.</div>
<div>
- Pod tym względem nic się nie zmieniło. - uśmiechnąłem się niewinnie, próbując skupić się na rysowaniu choinki. Oczywiście już pierwsza kreska wyszła nie tak, jak zamierzałem. <i>"Cholerne rysunki."</i> Ale postanowiłem się nie załamywać i kontynuować całą katastrofę. - Widzisz, nie przewróciło mi się w głowie aż tak bardzo. - spojrzałem na nią przelotnie, między stawianiem kolejnych kresek na jej gipsie i uśmiechnąłem się delikatnie.</div>
<div>
- Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy. - stwierdziła i sam nie wiedziałem czy mówi z ironią, czy prawdziwie. Więc tylko zmarszczyłem brwi.</div>
<div>
- Trochę słabo wyszło z tym wszystkim. - westchnąłem, przyglądając się jak dziewczyna wygięta w chińskie osiem, ostatecznie opiera swój łokieć o moje kolana, żeby zachować jako-taką równowagę i nie przemęczyć mięśni.</div>
<div>
- Możemy już o tym nie gadać.? - mruknęła niewyraźnie, uważnie przyglądając się jak próbuję wykrzesać z koślawych kresek choinkę. <i>"Kurde, tego nie da się narysować.!"</i> - Jest fajnie jak nie myślę, że jesteś wielką gwiazdą. No chyba, że pomyślę, że ta wielka gwiazda bazgrze mi po gipsie. - podniosła wzrok, rzucając mi rozbawione spojrzenie spod rzęs. <i>"Nie, nie, nie..."</i> Czując dziwne zdekoncentrowanie chrząknąłem jedynie, wlepiając gały w jej gips. - Jak mi go zdejmą, sprzedam go na e-bay'u za grube miliony. Tylko nie zapomnij się podpisać. - zastrzegła, podnosząc znacząco do góry prawą brew. - A potem sprzedam całą twoją ciemną historię. Wszystkie durne pomysły.</div>
<div>
- Dawno nikt cię nie wrzucił do śniegu, prawda.? - spojrzałem na nią uważnie, starając się nie roześmiać. I wymownie zamknąłem marker, chowając go do kieszeni.</div>
<div>
- Jestem uszkodzona. - dziewczyna wyprostowała się gwałtownie, odsuwając jak najdalej ode mnie. Prychnąłem jedynie, podnosząc się już z miejsca. - Uspokój się. - Joe pisnęła z przejęciem, obserwując jak zmierzam gdzieś za nią. - Jestem za stara na tarzanie się w śniegu. - zastrzegła ostro, kiedy stanąłem tuż za jej plecami.</div>
<div>
- Na to nigdy nikt nie jest za stary. - rzuciłem i nie namyślając się długo, bez większych przeszkód po prostu ściągnąłem ją z huśtawki.</div>
<div>
- Styles.! - pisnęła, dokładnie w momencie, kiedy już leżała na zimnym śniegu, bez szans na wygranie ze mną. - Boże, nadal jesteś kompletnym debilem. - syknęła wrogo, patrząc na mnie wściekle i już się podnosząc. <i>"Po moim trupie..."</i></div>
<div>
- Odszczekaj to. - zagroziłem, co spotkało się tylko z jej pełnym politowania spojrzeniem. A potem dostałem śniegiem po twarzy. <i>"Zapłaci mi za to..."</i> - Przesadziłaś... - mruknąłem przez zęby. Zebrałem w dłonie trochę śniegu i nie namyślając się długo, na ślepo sypnąłem tym mniej więcej w jej kierunku. Dziewczyna pisnęła z pretensją. I już zamierzała mi oddać, kiedy przytrzymałem jej zdrową rękę i nie namyślając się długo, przygwoździłem ją do ziemi własnym ciałem. - Widzisz, nie trzeba było ze mną zadzierać. - uśmiechnąłem się do niej zgryźliwie, posyłając pełne wyższości spojrzenie z góry.</div>
<div>
- Styles... - jęknęła głucho. - Nie jesteś piórkiem...</div>
<div>
- Przeproś. - rozkazałem, ignorując jej narzekania i złowrogie spojrzenie.<i> "I tak ze mną nie wygra."</i></div>
<div>
- Miażdżysz mnie. - pisnęła znowu, zbierając całe swoje siły i próbując mnie jakoś zepchnąć. Nic z tego.</div>
<div>
- Przeproś. - powtórzyłem, nachylając się do niej. Coraz bardziej rozbawiony. <i>"Ta pozycja zdecydowanie mi się podobała..."</i></div>
<div>
- Zapomnij. - syknęła wściekle, szamocząc się nieudolnie.</div>
<div>
- To leż. - wyprostowałem się, krzyżując ramiona przed sobą. - Mi się nigdzie nie śpieszy.</div>
<div>
- Jesteś uparty. - westchnęła ciężko, w końcu przestając się rzucać.</div>
<div>
- Ty też. - wyszczerzyłem się. - Wystarczy jedno słowo.</div>
<div>
- Spierdalaj. - syknęła, znowu nieutrudzenie próbując mnie z siebie zrzucić. <i>"Nic z tego."</i></div>
<div>
- Nie takie, dziewczyno. - zmarszczyłem brwi, tłumiąc mimowolne rozbawienie. - Zobaczysz, za to przeklinanie kiedyś cię pokara.</div>
<div>
- Już mnie pokarało. - westchnęła cierpiętniczo i popatrzyła na mnie jak na powód własnych krzywd. Mimowolnie się roześmiałem, kręcąc głową, co chyba niekoniecznie jej się spodobało. - Śmieszy cię to.? - zmarszczyła groźnie brwi, podnosząc się na zdrowym łokciu.</div>
<div>
- A ciebie nie.? - rzuciłem z wyzwaniem, wysuwając brodę do przodu.</div>
<div>
- Jesteś głupkiem. - zmrużyła oczy i opadła ciężko na plecy, posyłając błagalne spojrzenie gdzieś w przestrzeń. - Idiotą. Kretynem. Największym debilem na tym porąbanym świecie. - przytknęła dłoń do czoła, wzdychając głęboko. Zabrzmiało zabawnie, więc mimowolnie się zaśmiałem. I natychmiast poczułem się jak trzy lata wcześniej. <i>"Nareszcie."</i></div>
<div>
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja za tobą tęskniłem. - rzuciłem, czując nieodpartą ochotę, żeby ją przytulić. I tak zrobiłem. Tylko się nachyliłem i objąłem ramionami jej ramiona. <i>"Jak miło.."</i></div>
<div>
- Hazz... - Joe zdrową ręką dźgnęła mnie w bok i odsunęła na znaczna odległość. - Bo zaczyna się robić dziwnie. - spojrzała na mnie spanikowanym wzrokiem.</div>
<div>
- Nie podoba ci się.? - zmarszczyłem czoło.</div>
<div>
- Ani trochę. - pokręciła głową, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Mam śnieg w gaciach. - oznajmiła tak poważnie, że automatycznie się rozrechotałem. - To nie jest śmieszne. - rzuciła z urazą, próbując się pode mną jakoś wygodniej ułożyć.</div>
<div>
- Przepraszam. - rzuciłem, chociaż wcale nie czułem skruchy. A raczej większe rozbawienie, śmiejąc się coraz głośniej i coraz bardziej debilnie. Ale przynajmniej udało mi się zarazić tym dziewczynę, bo zamiast się obrażać, zaczęła się śmiać razem ze mną. <i>"Nareszcie."</i> Poczułem dziwne zadowolenie, roznoszące ciepło po moim organizmie. I jednocześnie dziwny ścisk w okolicy mostka. Spoważniałem w jednym momencie, przyglądając się dziewczynie z całą swoją uwagą. I tchniony dziwnym impulsem, pochyliłem się do pocałunku, czując dziwne podekscytowanie. Będąc już centymetry przed jej twarzą, spojrzałem prosto w jej oczy. Błyszczały jeszcze poprzednim rozbawieniem, powoli mętniejąc już od gęstniejącej sytuacji. Słyszałem jak jej serce zaczyna donośnie bić. <i>"A może to było moje.?"</i> Poczułem jej ciepły, cytrynowy oddech na twarzy, co tylko wywołało uśmiech na moich ustach. <i>"Taaaak..."</i></div>
<div>
- Nie. - szepnęła nagle, odkręcając głowę tak, że moje usta napotkały tylko jej policzek. Nie zdążyłem nawet dokładnie pomyśleć co się dzieje, kiedy zepchnęła mnie z siebie. Zimny śnieg natychmiast mnie otrzeźwił i zostawił poczucie przegranej. <i>"Co się stało.?"</i> Spojrzałem z wyrzutem na jej twarz, próbując jakoś pochwycić jej spojrzenie. Bo podnosząc się do pozycji siedzącej, opuściła głowę, z dziwną otrzepując swoje spodnie ze śniegu.</div>
<div>
- Dlaczego.? - westchnąłem, prawie błagalnie.<i> "Desperat."</i></div>
<div>
- Dostajesz wszystko co chcesz. - Joe popatrzyła na mnie spod grzywki z urazą. <i>"Zabolało."</i> - Jeszcze ci mało.?</div>
<div>
- Mało. - kiwnąłem głową. - Po co mi to wszystko, skoro nie mam się z kim tym dzielić.?</div>
<div>
- Nie żądasz za dużo.? - zostawiła poprzednie zajęcie i po prostu oparła brodę na kolanie, patrząc na mnie z urazą.</div>
<div>
- Nie mam najważniejszego.</div>
<div>
- To się postaraj. - rzuciła z wyrzutem i trąciła mnie w ramię. - Nie możesz mieć wszystkiego podanego na tacy. Coś chcesz i od razu to dostajesz. Tak nie ma. - pokręciła głową. A ja kompletnie nie rozumiałem do czego zmierza.</div>
<div>
- I mówisz nie tylko dlatego, żeby mnie nauczyć cierpliwości i wytrwałości.? - zmrużyłem oczy, patrząc na nią uważnie. Szukałem czegokolwiek, co mogłoby mi podpowiedzieć, że właśnie się nie kompromituję, błagając ją o jeden pocałunek.</div>
<div>
- Fajnie jest móc o coś powalczyć. - wzruszyła tylko ramionami. <i>"I co to miało znaczyć.?"</i></div>
<div>
- Ale poza tym chcesz mnie pocałować.? - zapytałem, chcąc się upewnić. Joe westchnęła ciężko.</div>
<div>
- Hazz, do cholery, w ogóle nie słuchasz o czym mówię. - zmrużyła oczy, patrząc na mnie jak na debila. <i>"Czy ona nie może wprost.?!"</i></div>
<div>
- Chcesz czy nie.? - rzuciłem głośniej i chyba trochę za wściekle, bo dziewczyna skrzywiła się zniesmaczona.</div>
<div>
- Ty naprawdę jesteś... - zanim dokończyła, wpiłem się w jej usta jak ogłupiały. Nawet nie zdążyła się odsunąć. <i>"I całe szczęście."</i> Na początku nie wierzyłem, że to się dzieje. Że w końcu udało mi się... <i>"Cholera, jak ona całuje..."</i> Momentalnie wszystkie myśli uciekły mi z głowy, zostawiając po sobie świszczącą pustkę i kompletny brak odniesienia. <i>"Kim jestem.? Gdzie jestem.? Co ja tu robię.?"</i> Nic mnie to teraz nie obchodziło. Zapomniałem nawet o czymś tak przyziemnym jak oddychanie czy pompowanie krwi. Normalnie jakby mnie zamroziło. <i>"No nie do końca..."</i> Idealnie czułem rozchodzące się po moim wnętrzu ciepło. Teraz, kiedy w końcu dowiedziałem się jak smakują jej usta, nic więcej nie mogło mnie obchodzić. Zwłaszcza, że pozwalała mi atakować jej wargi jak tylko mi się podobało. Ale sama nie była mi dłużna. Dzielnie oddawała pocałunki, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. <i>"Czemu do cholery tyle czasu się czaiłem.?!"</i> Nawet nie wiem kiedy zamknąłem oczy. Dopiero kiedy poczułem jej ciepłą dłoń na policzku, zauważyłem, że usta nie są częścią mojego ciała, która reaguje na dziewczynę. Mimowolnie objąłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie jak najbliżej się dało, zaciskając pięść na materiale jej kurtki. Poczułem jak twardy gips wbija mi się w żebra, ale kompletnie to olałem. Skupiłem się tylko i wyłącznie na jej ustach. Tak słodkich. Kuszących. I tak natarczywych... <i>"Do cholery, zaraz oszaleję..."</i> Dziewczyna niespodziewanie zaczęła osłabiać pocałunki, aż w końcu całkowicie oderwała się od moich ust. <i>"Już.?!"</i> Otworzyłem oczy, patrząc nieprzytomnie na twarz dziewczyny. Jej policzki były delikatnie zaróżowione, usta krwistoczerwone, a zielone oczy błyszczały w świetle lampek z choinki w ogródku obok. Wyglądała nieziemsko. Mimowolnie się uśmiechnąłem, na co dziewczyna tylko zagryzła wargę i opuściła spojrzenie.</div>
<div>
- Chciałaś... - szepnąłem z wyższością, co spotkało się z prychnięciem ze strony dziewczyny.</div>
<div>
- Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię. - ukryła twarz w dłoniach i z głośnym westchnieniem opadła na plecy. Wyglądało to naprawdę zabawnie, więc mimowolnie się zaśmiałem.</div>
<div>
- Nieprawda. - pokręciłem głowę i siadając obok niej, sięgnąłem po jej dłoń. </div>
<div>
- Prawda. - rzuciła z wyzwaniem.</div>
<div>
- Nieprawda. - powtórzyłem zaciekle.</div>
<div>
- Nawet nie dajesz mi szansy, żeby cię olewać. - wydęła wargi w niezadowoleniu, zakładając przedramiona przed sobą.</div>
<div>
- Mówiłem, że nieprawda... - zaśmiałem się i już stęskniony za jej ustami, kolejny raz nachyliłem się do pocałunku. I tym razem mnie nie zawiodła, delikatnie przygryzając moją dolną wargę. Chyba za karę czy coś... Ale słabo jej to wyszło, bo to tylko zachęciło mnie jeszcze bardziej do pogłębienia pocałunku. Mimowolnie nachyliłem się nad nią, jedną ręką skutecznie utrzymując równowagę, drugą dzielnie trzymając na jej talii. Dziewczyna uśmiechnęła się między pocałunkami, ciepłymi palcami dotykając delikatnie mojego policzka. Zupełnie jakby mnie przeszedł jakiś prąd. Zachęcony, tylko pogłębiłem pocałunek, zaciskając pięść na jej kurtce. I oddając się całowaniu jej w zupełności. <i>"Mógłbym tak i całą wieczność..."</i></div>
<div>
- Fuuuj... - czyjś głosik dotarł do mnie jak zza jakiejś ściany, więc zwyczajnie postanowiłem go zignorować. <i>"Co on mnie do cholery obchodził.?"</i> Joe jednak obszedł, bo nagle oderwała się ode mnie i odkręciła głowę tak, że zrezygnowany oparłem czoło o jej ramię. <i>"NAPRAWDĘ MUSIAŁA.?!"</i> - Co wy robicie.?</div>
<div>
- Nie twój interes. - Joe syknęła tylko, patrząc gdzieś przed siebie morderczym wzrokiem. Marszcząc brwi spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem tylko Toby'ego, jednego z bliźniaków. Który patrzył na nas z dziwnym uśmiechem. <i>"Czy to podchodzi pod deprawowanie gówniatych.?"</i> - Czemu się szwendasz.? - rzuciła takim tonem, jakby pytała czy ma jakiś problem. - Już do domu, spać, czy skoczyć z okna, wszystko jedno...</div>
<div>
- Mama cię szuka. - Toby wyszczerzył się, a na jego twarzy widziałem cały proces myśleniowy. - Od pół godziny. A ty się z nim obściskujesz. - machnął niedbale w moim kierunku. I natychmiast poczułem się jednocześnie dotknięty i zażenowany. Chyba nawet policzki zaczęły mnie piec. <i>"Dziecko zwraca mi uwagę... Cudownie..."</i></div>
<div>
- My się wcale nie... - próbowałem, ale zupełnie nagle zostałem przekrzyczany.</div>
<div>
- Joe kocha Harry'ego.! - chłopiec krzyknął niespodziewanie głośno, jednocześnie robiąc głupie miny. - Joe kocha Harry'ego.! - powtórzył, co tylko mnie rozbawiło. Ale chyba tylko mnie...</div>
<div>
- Gówniarzu, jak cię... - Joe poderwała się gwałtownie z ziemi, gotowa naprawdę zrobić co zapowiedziała. Toby chyba też to wyczuł, bo ni to śmiejąc się, ni to piszcząc, uciekł natychmiast do domu. A Joe ewidentnie miała ochotę pognać za nim... <i>"Niedoczekanie moje."</i></div>
<div>
- Zostaw... - sięgnąłem po jej dłoń, ciągnąc ją z powrotem do ziemi. Dziewczyna, oddychając nerwowo posłusznie usiadła. Nadal miała jednak zaciśnięte pięści. - Zostaw... - powtórzyłem, rozluźniając jej uścisk i przeplatając jej palce ze swoimi. - Nie denerwuj się... Uspokój... - rzucałem monotonnie, wolną rękę przekręcając jej twarz w moją stronę. Joe posłała mi nic nie rozumiejące spojrzenie, jakby nie wiedziała o czym mówię. Więc uśmiechnąłem się natychmiast. - Później go zabijesz. - wyszczerzyłem się jeszcze bardziej, sięgając dłonią do jej policzka. I powoli nachyliłem do niej, zatrzymując się tuż przed jej ustami. - Nie rozpraszaj się...</div>
<div>
- Ale...</div>
<div>
- Nie... - uciszyłem ją krótkim, ale wymownym spojrzeniem. I zanim zdążyła odpowiedzieć, kolejny raz ją pocałowałem.</div>
</div>
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b><br /></b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b><br /></b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b>***</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">A więc pierwsza część mojej Akcji Świątecznej... Mały one shot ze świętami w tle. Słodko badziewny, jak przystało na ten cudownie przesłodzony czas. Więc proszę się mnie nie czepiać :). Mam tylko nadzieję, że nikt nie zwrócił tęczą od tego wszystkiego i mimo wszystko się Wam podobało :).</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Ale nie przedłużając, jestem Wam winna pewne wyjaśnienia. Otóż o co mi chodzi z tą całą akcją świąteczną.? Już tłumaczę.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Miałam pomysły na dwa imaginy. Jeden dodaję dzisiaj, drugi dostaniecie w okolicy piątku. W między czasie codziennie postaram się dodawać rozdziały rm, żeby wyrobić się z Odpowiednim Rozdziałem, Który Przedstawia Święta mniej więcej do Sylwestra :). A następnie... Cóż, sama nie wiem czy chcę to zrobić, więc po prostu zapytam Was o zdanie :). Około Bożego Narodzenia chciałabym dodać świąteczny rozdział Piekarni :). Nie coś kompletnie wyrwanego z kontekstu, ale po prostu chcę przeskoczyć trochę w akcji. Na chwilę oczywiście.! Potem wrócę do opisywania wszystkiego po kolei :). Mam cudowny pomysł na święta w Piekarni i naprawdę nie chcę mi się czekać aż uwinę się z tym w akcji. Nie zamierzam oczywiście niczego zdradzać, napiszę to tak, żebyście nie domyślały się co się dzieje między wakacjami a Bożym Narodzeniem :). Pozostaje tylko niepewność czy jesteście gotowe na delikatną zmianę relacji Louise i Harry'ego, bo tego nie da mi się ominąć. Pomiędzy wakacjami a Bożym Narodzeniem nadziało się między nimi, mniej lub bardziej dobrego, co naprawdę wpłynęło na ich związek. Bądź jego brak :). Decyzję pozostawiam więc Wam :). Chcecie, dodam świąteczny rozdział na Piekarni z przeskokiem. Nie chcecie, powstrzymam się i zatrzymam go dla siebie, czekając do odpowiedniego momentu :). Także czekam na Wasze komentarze, sama nie chce decydować :). </span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Kocham Was.! :*</span></b></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-73995054537510242062013-12-13T18:24:00.000+01:002013-12-13T18:24:14.229+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Przepraszam za tą przerwę, ale jakiś wirus mnie dopadł i żadnych myśli skupić nie mogłam. To, co dodaję dzisiaj też zbytnio mnie nie zachwyca, no ale... Niech już będzie. Dodawania rozdziałów równa się w przejściem w akcji, a tego teraz potrzebuję :). Mam tylko nadzieję, że zbytnio narzekać nie będziecie :).</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Kocham Was.! ;*</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<h2 style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;">DZIEWIĘTNAŚCIE.</span></b></h2>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=LPWO2TERxQI" target="_blank">#im not okay</a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
- Przytulnie tu masz... - Harry rozejrzał się swobodnie po korytarzu, do którego go zaprowadziłem. I nawet pokiwał głową z aprobatą, co przez moment wzbudziło we mnie jakieś poczucie dumy. - Widać, że nie ty urządzałeś. - dodał po chwili, ostatecznie burząc mój akcent radości. Chociaż kiedy odwrócił się do mnie i wyszczerzył bezczelnie, jakaś tam ulga się pojawiła. <i>"On naprawdę normalniał..."</i> Uśmiechnąłem się pod nosem, zdejmując kurtkę i ją na odpowiednie miejsce. To samo zrobiłem z płaszczem Hazzy, jednocześnie zastanawiając się czy powinienem teraz coś powiedzieć.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Niall.? - zanim jednak zdążyłem zebrać się na odwagę i cokolwiek mu odpowiedzieć, do korytarza wpadła Eve. - Gdzieś tyle...? O... - stanęła jak wryta na widok Harry'ego i tylko zmarszczyła brwi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Miłe powitanie, nie ma co. - Styles oburzył się sztucznie, prychając tetralnie</div>
<div style="text-align: justify;">
- Spodziewałeś się salw powitalnych.? - dziewczyna spojrzała na niego jak na kretyna, zakładając ręce przed sobą.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A dlaczego nie.? - Harry wyszczerzył się szeroko, mrugając do niej porozumiewawczo. Na co dziewczyna tylko westchnęła i przewróciła oczami. - Gdzie mogę...? - spytał po chwili, już poważniej, podnosząc nieznacznie walizkę do góry.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Na prawo. Pierwszy pokój po lewej. - Eve pokierowała go gestem ręki, co wywołało u niego głębokie westchnięcie. <i>"On zawsze przecież miał dwie lewe..." </i>Ale chyba postanowił się nie poddawać i już po chwili wyszedł z korytarza, idąc we wskazanym kierunku i ciągnąc za sobą walizkę. Mimowolnie przekręciłem się, żeby móc na niego oko i w razie czego pokierować go prawidłowo. <i>"Szkoda, żeby się zgubił..."</i> Nie minęło jednak nawet kilka sekund, kiedy widok na Hazzę zasłoniła mi twarz Eve. <i>"Chyba nawet trochę wkurzona... "</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Co on tu robi.? - zapytała cicho, ale poważnie. I sam nie wiedziałem jak to interpretować. <i>"Się wykręcać czy działać na litość.?"</i> Więc westchnąłem tylko i głośno przełykając ślinę, spojrzałem na dziewczynę z góry. <i>"Na litość..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Udaje twardziela przed rodziną. - chrząknąłem ledwo słyszalnie, dbając o to, żeby Harry nie usłyszał. - Nie mogłem mu odmówić. - wzruszyłem ramionami, akcentując moją bezsilność. <i>"Bo co, miałem mu kazać spadać.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie, to dobrze. - Eve uśmiechnęła się niespodziewanie, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. W ten sposób, że prawie opierała się o moją sylwetkę. To wystarczyło, żeby mi trochę pomieszać rozumowanie, ale oczywiście jakby tego było mało, oparła dłonie o mój tors, patrząc na mnie z dołu tym swoim przenikliwym spojrzeniem. - Przynajmniej sobie pogadacie. - stwierdziła radośnie, powodując tym samym niemiły ścisk w moim żołądku. <i>"Miałem z nim gadać.? Niby jak.?!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Myślę, że... - zacząłem, nerwowo pocierając kark i zastanawiając się jak mógłbym się teraz wykręcić. "Uciekaj..."</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie masz myśleć, tylko rozmawiać. - Eve weszła mi w słowo, mrużąc oczy w groźny sposób. Żebym przypadkiem nawet nie śmiał się wymigiwać... Westchnąłem jedynie, przerzucając w głowie kolejne myśli co mógłbym powiedzieć. Zanim jednak jakiekolwiek słowo wydostało się z mojego gardła, do korytarza wparował Harry. Na początku wesoły, kiedy jednak nas zobaczył stanął gwałtownie i wziął głęboki wdech.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jeśli macie się kłócić, to mogę sobie pójść. - stwierdził, marszcząc czoło i patrząc po nas uważnie. Nie mogłem tego wytrzymać. Czując narastający w środku ścisk, opuściłem wzrok, gapiąc się gdzieś przed siebie. <i>"Tchórz."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- My się nie kłócimy. - dziewczyna wyjaśniła szybko wesołym tonem, odsuwając się ode mnie. - Ja... Em... Muszę wyjść...? - rzuciła, niezbyt przekonująco, podchodząc nagle do wieszaka i zdejmując z niego płaszcz. - Niall się tobą zajmie, tak, skarbie.? - rzuciła mi wymowne spojrzenie, wywołując dziwny ścisk w moim żołądku. <i>"No oczywiście..."</i> - Wrócę później. - założyła płaszcz i kilka razy niedbale owinęła szalik wokół szyi. - Tylko nie puścić domu z dymem. - zastrzegła jeszcze, patrząc wymownie na Harry'ego.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Niczego nie obiecuję... - ten zaśmiał się tylko, na co Eve odpowiedziała niezbyt przekonującym uśmiechem. A zanim wyszła, rzuciła mi ostatnie spojrzenie. <i>"WIEM.!"</i> Westchnąłem, gdy drzwi ostatecznie się zatrzasnęły i zostałem sam na sam ze Stylesem, bojąc się nawet na niego spojrzeć. <i>"Bo co teraz...?"</i> - Stary, trafiło ci się jak ślepej kurze ziarno. - Harry zaśmiał się niespodziewanie, trochę mnie ośmielając. Podniosłem wzrok i zauważyłem jak stoi oparty o futrynę w tej swojej pozie nikt-mi-teraz-nie-podskoczy. - Ona chociaż gotuje.? - zapytał marszcząc czoło. - Jestem strasznie głodny... W szpitalu chcieli mnie wziąć głodem. - pokręcił głową, jakby naprawdę go tam torturowali. - To była aluzja, że chcę coś do jedzenia... - westchnął w końcu, patrząc na mnie znacząco i uśmiechając się bezczelnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jasne. - mruknąłem pod nosem. Wpakowałem dłonie do kieszeni i starając się nie patrzeć na Harry'ego, wyminąłem go, kierując się do kuchni. Z milionem myśli w głowie. <i>"No jak to teraz będzie...?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nialler, od dzisiaj będę cię ubóstwiać. - Harry osunął się luźno na krześle z błogim uśmiechem i aż mruknął z zadowolenia, odsuwając od siebie pusty talerz. Który jeszcze przed chwilą był pełen dwudniowego spagetti... - <i>"Oni chyba rzeczywiście go tam głodzili..."</i> - Nareszcie się najadłem... - spojrzał na mnie, nadal się szczerząc i wymownie ułożył obie dłonie na brzuchu. Uśmiechnąłem się mimowolnie i nawet nie dokańczając swojej porcji, po prostu ruszyłem do lodówki.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chcesz.? - szybko wyciągnąłem z jej wnętrza odpowiednią butelkę, rozmyślając o tym, że przy alkoholu najlepiej się gada, po czym wyciągnąłem ją w stronę Harry'ego.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chcę. - kiwnął głową. - Ale nie mogę. - dodał szybko, nagle przechylając się w stronę stołu i oparł głowę o jego blat. - Nie dołuj mnie... - westchnął ciężko, z udawanym płaczem. <i>"DEBIL.!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Sorry. - rzuciłem jedynie, definitywnie zamykając lodówkę.<i> "Lepiej już nic nie rób."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- No to co... - Harry nagle podniósł się i rozejrzał nieprzytomnie po kuchni. - Idę się rozejrzeć, okej.? - zatrzymał się nagle na mnie i uśmiechnął. - Nie masz nic przeciwko.? - zapytał, a ja tylko pokręciłem głową. I opierając się o jakąś szafkę za mną, patrzyłem jak wstaje chłopak wstaje od stołu i po prostu wychodzi. Nie poczułem się z tego powodu jakoś specjalnie lepiej. A nawet wręcz przeciwnie... <i>"Horan, ty pieprzony tchórzu..."</i> Znowu poczułem ten cholerny ścisk w mostku, który powodował, że żarcie podeszło mi do gardła. Zrobiło mi się niedobrze. W dodatku zaczęła mnie boleć głowa. A jakby tego było mało, kompletnie nie wiedziałem co więcej mógłbym zrobić. I czując się jak wielokrotnie przejechany walcem, po prostu wyszedłem z kuchni. Nie żeby coś, ale zachciało mi się lać. <i>"Przynajmniej jakiś odzew..."</i> Wychodząc na korytarz, rozejrzałem się uważnie, sprawdzając, czy gdzieś nie kręci się Styles. Wolałbym już go nie spotykać... Na szczęście nigdzie go nie zauważyłem. I z rękami w kieszeniach ruszyłem do kibla. Mijając salon, mimowolnie zerknąłem w bok. <i>"Błąd..."</i> Natychmiast zauważyłem Harry'ego, który kręcił się przy szafce tuż przy drzwiach, w rękach trzymając pudełko z filmem, który oglądałem z Eve tamtego wieczora... <i>"Cudownie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Komedia romantyczna.? - odwrócił się do mnie, machając mi płytą przed oczami. - Nialler, ta dziewczyna ma na ciebie dziwny wpływ... - zmrużył oczy w oskarżeniu i zakładając ręce przed sobą, chyba czekał na wyjaśnienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Sam mi go poleciłeś. - wzruszyłem ramionami, nie do końca rozumiejąc o co cały hałas. Poza tym nie miałem odwagi patrzeć ani na niego, ani na płytę. Budziła nieprzyjemne wspomnienia. Które bolały mnie w mostku. <i>"Bardzo bolały..."</i> - Miał rozpalać dziewczyny.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Serio...? - zdziwił się, automatycznie przyglądając się opakowaniu z uwagą, przekręcając je w dłoniach. - Możemy obejrzeć.? - podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął zachęcająco. <i>"Mogłem odmówić.?"</i> Tylko westchnąłem ciężko, kiwając powoli głową. I ze zdziwieniem obserwowałem jak twarz Harry'ego pochmurnieje. - Jezu, Horan, jaka z ciebie miękka dupa. - z całej siły rąbnął mnie płytą w ramię, aż mnie cofnęło. Marszcząc czoło popatrzyłem na niego z pretensją i sięgnąłem dłonią do obolałego miejsca. <i>"Co on sobie do cholery wyobrażał.?!"</i> - Na wszystko się teraz będziesz tak zgadzał.? - rzucił płytę na półkę, gestykulując gwałtownie. Z miejsca poczułem się winny i tylko opuściłem głowę. - Horan, do cholery, mów coś... - Styles oparł się dłońmi o blat półki, przed którą stał i spojrzał na mnie groźnie. Co tylko jeszcze bardziej ścisnęło moje wnętrzności... <i>"No powiedz mu..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzwoniłeś do mnie 4 razy. - wydusiłem po dłuższej chwili, czując jak wypowiadane słowa sprawiają mi praktycznie fizyczny ból. Zacisnąłem powieki, jakby to miało mi jakoś pomóc. <i>"Nie pomogło."</i> - Po tym wszystkim. - dodałem ciszej i usłyszałem jak Harry gwałtownie wciąga powietrze przez zęby. <i>"No i po mnie..."</i> - A ja to olałem. - dodałem urwanym głosem, czując jak jakaś pieprzona gula blokuje mi gardło. A jakby tego było mało pod powiekami poczułem dziwaczne pieczenie, więc automatycznie zacisnąłem mocniej powieki i przekręciłem głowę, żeby Harry tego nie zauważył.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie mów, że mi się tu jeszcze rozryczysz. - westchnął tylko.<i> "Kurwa, zauważył..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Sorry. - opuściłem głowę i ścisnąłem nasadę nosa. "Może to jakoś pomoże..." Guzik pomogło, w dodatku poczułem się jak kompletna pierdoła. <i>"Rozklejać się w takim momencie..."</i> I kiedy już miałem wyjść, dłoń Hazzy poklepała mnie po ramieniu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Stary, ja tego nie pamiętam, więc automatycznie wszystko idzie w zapomnienie. - stwierdził poważnym tonem, zmuszając mnie, żebym na niego spojrzał. <i>"Serio mówił.?" </i>- Nie jestem wściekły, nie mam ochoty cię zabić, nie mam żalu. Tylko błagam, zacznij ze mną gadać. - zmarszczył troskliwie brwi. - I przestań traktować jak kosmitę. - rzucił błagalnie i zanim dobrze zdążyłem odpowiedzieć, po prostu mnie objął. <i>"To było... dziwne."</i> Na początku nie wiedziałem co zrobić, ale mimo wszystko zauważyłem, że w jakiś sposób mi to pomaga. Poza tym... <i>"On mi wybaczył..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Kurwa, on się nie gniewał..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Już, wystarczy. - nagle poklepał mnie po plecach i odsunął się z przedziwną miną. - Emocje na bok, teraz chcę odpocząć. Masz coś normalnego do oglądania.? - spytał, otrzepując niewidzialne pyłki ze swojej koszulki. Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chwila...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie byłam pewna czy mogę już wracać. Ale łaziłam po tych kałużach bez celu już od trzech godzin, więc zwyczajnie miałam już dosyć. <i>"Tyle czasu chyba im wystarczy..."</i> Bo chyba przez trzy godziny można się dostatecznie dogadać, prawda.? Ale mimo wszystko wchodząc do mieszkania czułam dziwny niepokój. <i>"A jak się pokłócili...?"</i> Było cicho. Dziwnie cicho. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się jak mogłabym to zinterpretować. Zdjęłam więc szybko płaszcz i ruszyłam przed siebie, zaglądając do każdego pomieszczenia. I znalazłam ich dopiero w salonie. Oglądających film. Bez zwracania na siebie uwagi.<i> "Czyli tak jak kiedyś..."</i> . I z... ZARAZ.!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Styles...! - aż sapnęłam, widząc Harry'ego z butelką piwa w ręce. <i>"No czy on oszalał.?!"</i> Natychmiast do niego podeszłam, wyrywając mu piwo.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To oranżada. - chłopak popatrzył na mnie z dołu, uśmiechając się łagodnie. <i>"Cooo.?"</i> Zmarszczyłam czoło, patrząc na niego jak na debila. - Tylko w ozdobnej butelce, żeby Niallowi nie było smutno. - dodał jeszcze, szczerząc się jeszcze bardziej. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Jesteś... dziwny. - spojrzałam na niego z politowaniem i szybko oddałam butelkę. Ten tylko zaśmiał się i pokręcił głową, wracając do oglądania filmu. <i>"Co za człowiek..."</i> Westchnęłam tylko i nawet nie próbując zastanawiać się co jest w jego głowie, podeszłam do Nialla i przechylając się przez oparcie kanapy na której siedział, objęłam go ramionami. - Już okej.? - spytałam wprost do jego ucha, starając się, żeby Harry nie usłyszał. Ale tylko popijając swoją... <i>'oranżadę'</i> gapił się w ekran z bezmyślnym uśmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mhm. - Niall popatrzył na mnie kątem oka i entuzjastycznie pokiwał głową. Dosłownie jakby kamień spadł mi z serca... <i>"Nareszcie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Mówiłam... - szepnęłam z wyższością, co tylko wywołało u niego delikatny uśmiech. I niewielki dołek w policzku, który natychmiast pocałowałam. I zanim doczekałam się jakiejkolwiek reakcji, wyprostowałam się. - Idę spać. - rzuciłam głośno i zaczęłam wycofywać się do sypialni. <i>"Niech sobie jeszcze posiedzą..."</i> - Żadnego tłuczenia się. Jak któryś mnie obudzi, uduszę. Jasne.? - zastrzegłam jeszcze, stając centralnie za Stylesem. <i>"Wiadomo co mu strzeli do głowy.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie chcesz zostać.? - Harry zadarł głowę i uśmiechnął się zachęcająco, kiwając dłonią na telewizor. Popatrzyłam i ja, podnosząc sceptycznie brew do góry. Po czym przechyliłam się przez oparcie kanapy i sięgnęłam po opakowanie po płycie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Egzorcysta. - przeczytałam bez przekonania, natychmiast odrzucając je na stolik i wyprostowując się gwałtownie. <i>"Na pewno..."</i> - Ja chcę jeszcze spać po nocach. - prychnęłam, odwracając się na pięcie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tchórz. - usłyszałam jeszcze, co zabrzmiało jak wyzwanie. <i>"Ja tchórz.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Pogadamy jutro rano... - uśmiechnąłem się sztucznie, opuszczając pomieszczenie. I zaśmiałam się pod nosem. <i>"Jeśli zareaguje tak samo jak przy poprzednim oglądaniu, może być ciekawie..."</i> Zaraz jednak uśmiech zamarł mi na ustach. <i>"Nie, nie będzie ciekawie."</i></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-44815358777779807762013-12-10T18:02:00.000+01:002013-12-10T18:03:19.952+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">Hm... No to 18.? Na to wychodzi... Szczerze Wam powiem, że nie liczyłam, że to wszystko AŻ TAK mi się rozciągnie... Jestem ledwo w połowie akcji, a tu dobrnęłam prawie do dwudziestki. No nic. Starannie będę dążyć do końca. Jakoś damy radę. A na razie zapraszam na tą nieszczęsną 18...</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">KOCHAM WAS.! ;*</span></b></div>
<br />
<h2 style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;">OSIEMNAŚCIE.</span></b></h2>
<br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=KPrK4aCSLo4" target="_blank">#someday</a><br />
<br />
<div style="text-align: right;">
<i>tydzień później.</i></div>
<div style="text-align: right;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nareszcie. Nareszcie czułem się wolny, niczym nie związany, bez żadnych obowiązków, zobowiązań i innych tego typu podobnych bzdur. Wypisali mnie. Pozwolili mi pójść i już nigdy nie wracać. <i>"No prawie..." </i>Czekały mnie jeszcze te wszystkie kontrole i tak dalej, w dodatku zapisałem się na kolejne terapie... Ale wracałem. Do domu, do znajomych, do życia. I chciałbym powiedzieć, że do koncertów, ale niestety. Paul dał mi pół roku luzu, wyrywając mnie z życia zespołu. Trochę martwiła mnie aż tak długa przerwa, ale w zasadzie ani nie wiedziałem o trybie koncertów, ani nie pamiętałem tekstów nowych piosenek... Stąd ten cały czas na nauczenie się wszystkiego. Chłopaki oczywiście stanęli za mną murem, nie chcieli grać koncertów beze mnie, ale udało mi się ich namówić, żeby chociaż ten miesiąc wcześniej zaczęli. <i>"Fani przecież nie będą zadowoleni..."</i> Wystarczy, że mnie wyłączyli z życia publicznego i dali chwilę urlopu od wywiadów i innych takich. Byłem tylko ciekaw jak to wszystko podziała na paparazzich... Jak na razie nikt nie oblegał szpitala, o żadnych dziwnych akcjach też nie słyszałem... Być może nawet w pewnym momencie zapomniałem o tym wszystkim. <i>"Tylko co teraz.?"</i> Wolałbym raczej nie zostać nagle zaatakowany przez nachalnych gości, świecących mi fleszem po oczach. <i>"Nie, Styles, nie rozpraszaj się..."</i> Uśmiechnąłem się na siłę, powracając myślami do tych przyjemnych rzeczy. <i>"Wychodzisz stąd... Teraz tylko cisza, spokój i lenistwo..."</i> Natychmiast wyszczerzyłem się bardziej do tych myśli, przyspieszając w pakowaniu tych wszystkich gratów, które chłopaki i mama naznosili mi przez mój cały pobyt tutaj. <i>"Bo im szybciej skończę, tym szybciej wyjdę..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Tylko skąd tu tyle tych pierdół.?!" </i></div>
<div style="text-align: justify;">
Poczułem nagłą irytację, kiedy pakując kolejne rzeczy do walizki, kompletnie nic nie ubywało z półek. <i>"No jak pragnę zdrowia, ja się z tym nie wyrobię..."</i> Westchnąłem, na chwilę przerywając zajęcie i drapiąc się po łepetynie, rozejrzałem wokoło, jakby szukając rozwiązania. Ale zamiast tego, do pokoju wparował znikąd doktorek, podchodząc do mnie niepewnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A co u pana tak pusto.? - zapytał, rozglądając się wokoło trochę zdezorientowany.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zdrowieję i nagle stałem się niewidzialny. - palnąłem bez zastanowienia, szczerząc się szeroko. Kiedy zauważyłem jednak jak doktorek marszczy brwi w zamyśleniu, westchnąłem tylko. - Wysłałem chłopaków na parking, robili za dużo hałasu. - wyjaśniłem, powracając do wrzucania rzeczy do walizki jak-leci-tylko-żeby-się-zmieściło.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bardzo się o pana martwią. - stwierdził z delikatnym uśmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- I trochę im od tego odwala. - przyznałem, kiwając przesadnie głową. Doktorek tylko zaśmiał się cicho i pokręcił głową, uspokajając się po chwili.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak się pan dzisiaj czuje.? - spytał poważnie, wyciągając z kieszeni ten swój notesik, który z uwagą zaczął przeglądać. - Muszę mieć pewność, że nie wypisuję pana zbyt pochopnie. - spojrzał na mnie przelotnie, uśmiechając się nieznacznie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jeszcze jeden dzień tutaj i pozwę szpital o przetrzymywanie. - zagroziłem, sięgając gwałtownie po jakąś bluzę i zwijając ją na odwal, wcisnąłem w głąb walizki, jednocześnie nie spuszczając doktorka z oka. <i>"Nikt mi teraz nie odbierze wolności..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Pamięta pan, że musi pan uważać.? - spojrzał na mnie uważnie. Zupełnie jak na gówniarza, który nic nie ogarnia. <i>"Mam przecież swój rozum..."</i> - Żadnych imprez, żadnego alkoholu, żadnych szaleństw. - rzucił, co zabrzmiało zupełnie jak reprymenda. Ale jednocześnie zaśmiałem się cicho, mając pojęcie o czym myślał mówiąc o 'szaleństwach'. <i>"Styles, jesteś głupi..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Na razie mi to nie grozi. - stwierdziłem, tłumiąc kolejne kretyńskie myśli. Poza tym wiedziałem, że mimo wszystko każdy teraz będzie mi siedział nad głową i pilnował każdego ruchu, żebym się tylko przypadkiem nie nadwyrężył. <i>"Ciekawe jak ja to wytrzymam..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Harry,już gotowy.? - do sali zupełnie znikąd wparowała mama, przez co prawie podskoczyłem przestraszony. <i>"Boże, niech ona się tak nie czai..."</i> - Dzień dobry. - pobieżnie przywitała się z lekarzem, kiwając głową w jego stronę i natychmiast podchodząc do mnie. - Mówiłam, że ci pomogę. - wyrwała mi z rąk koszulkę, którą właśnie dzielnie składałem. <i>"No na pewno..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dam sobie radę, mamo. - natychmiast odebrałem jej swoją własność, pakując ją do walizki po swojemu. Czyli na chama. Co oczywiście nie spodobało się mojej rodzicielce, bo natychmiast sięgnęła po materiał, rzucając mi bojowe spojrzenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie bądź taki dzielny, musisz teraz na siebie uważać. - zganiła mnie, starannie składając bluzkę i ostrożnie wkładając ją do walizki. A ja w odpowiedzi tylko ją stamtąd wyciągnąłem, zmiąłem w kulkę i wcisnąłem w najciemniejszy kąt. Po czym uśmiechnąłem się słodko. <i>"Będzie po mojemu..." </i>- Niech pan mu coś powie. - rodzicielka westchnęła tylko, odwracając się w stronę lekarza.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pańska mama ma rację. - doktorek tłumiąc śmiech spojrzał na mnie dzielnie, wzruszając przy tym ramionami.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Niech się pan nie daje zmanipulować... - rzuciłem, mrużąc oczy i pakując ciuchy jak najszybciej, żeby mama się do nich nie dorwała. - Ona to robi specjalnie...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie dam się w to wciągnąć. - w końcu uniósł dłonie w pojednawczym geście i zaczął się wycofywać z pokoju. - Najlepiej jak już państwa pożegnam. Do widzenia. - dochodząc do drzwi skinął głową na mamę, po czym spojrzał na mnie uważnie. - A pana chcę widzieć za tydzień na kontroli. - zaznaczył ostro, w razie, gdybym miał czelność zapomnieć. Ale nawet mnie to nie dotknęło. I tylko uśmiechnąłem się do niego kiwając głową. - Miłego odpoczynku. - rzucił jeszcze wesoło, po czym zniknął za drzwiami. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Mamo... - gwałtownie wciągnąłem powietrze, odbierając jej to co moje. I z powrotem zajmując się nimi po swojemu.<i> "No.!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Co mamo, co mamo... - uniosła się natychmiast, mrużąc oczy w niezadowoleniu. - Nie mogę patrzeć jak to wrzucasz na odwal. - stwierdziła ostro, a jak jak na złość wpakowałem kolejny T-shirt do walizki, nie przejmując się jego składaniem. - Składać nie potrafisz.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie. - prychnąłem tylko, zajmując się kolejnym ciuchem. <i>"Kurczę, ile jeszcze tego będzie.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dojrzale. - mama założyła ręce przed sobą i popatrzyła na mnie wyniośle.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Umiem o siebie zadbać. - stwierdziłem, powoli tracąc cierpliwość. - Ale potrzebuję do tego przestrzeni... - zaakcentowałem wyraźnie ostatnie słowo, majtając rękami wokół siebie, jakby to w jakiś sposób miało to mamie wszystko zobrazować. <i>"Nie jestem dzieckiem..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Na pewno nie chcesz wrócić do Chesire.? - mama tymczasem westchnęła smutno i opuszczając ręce delikatnie usiadła na skraju łóżka, patrząc na mnie smutnym wzrokiem. <i>"Nie, nie, nie. To już jest szantaż psychiczny."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Na pewno. - kiwnąłem pewnie głową, odwracając dzielnie wzrok. <i>"Nie dam się podejść."</i> - Lekarz powiedział, że im szybciej wrócę do dawnego życia, tym lepiej. Może zacznę sobie coś więcej przypominać... - uśmiechnąłem się z lekka, chociaż nie do końca cieszyła mnie ta myśl. A nawet napawała przerażeniem, znowu wiążąc moje wnętrzności w supeł.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale wiesz, że dzisiaj mi się kończy urlop... - mama wzięła głęboki oddech i chrząknęła znacząco, jakbym zaraz miał zmienić zdanie i wrócić z nią do domu. <i>"Nie zniósłbym tego..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Poradzę sobie. - rzuciłem poważnie, patrząc na mamę z uwagą - Nie martw się, dam radę. Dotąd dawałem to i teraz nie zginę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale dotąd... - zaczęła, nagle wzdychając głęboko i posyłając mi pełne bólu spojrzenie. Widziałem wahanie w jej oczach, chociaż dokładnie wiedziałem co jej chodzi po głowie. <i>"No nie, tylko nie teraz..."</i> - Zamierzasz do niej pójść.? - wypaliła w końcu, prawie uderzając mnie tym pytaniem w twarz. I jak zawsze na wspomnienie o niej coś dziwnego odezwało się wewnątrz mnie, ściskając od środka cały mój organizm. <i>"Nie, do cholery, nie.! Musiała teraz.?"</i> Westchnąłem ciężko, kiedy cały mój dobry humor zaczął się ulatniać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mamo... - rzuciłem z pretensją, czując narastającą irytację. <i>"Kiedy wszyscy przestaną o to pytać.?!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Tylko pytam. - wzruszyła tylko ramionami, najwyraźniej z lekka urażona.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Muszę to sobie poukładać. - zacisnąłem wściekle szczękę, ciskając jakąś koszulką w głąb walizki. I westchnąłem ciężko, opierając się dłońmi o jej brzegi i na moment opuszczając głowę. Znowu myśli, znowu za dużo. <i>"Niech one dadzą mi spokój..."</i> Pokręciłem łbem, jakby chcąc wszystko z niego wytrząsnąć, ale oczywiście nic mi to nie dało. A tylko zaalarmowało mamę, która stanęła tuż obok mnie i czule pogłaskała mnie po plecach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nikt cię nie naciska. - szepnęła ledwo dosłyszalnie, a ja miałem ochotę prychnąć. <i>"Nikt nie naciska, jasne..."</i> Ale postanowiłem nie martwić jej jeszcze bardziej niż to było konieczne, więc wyprostowałem się swobodnie i uśmiechnąłem, mając nadzieję, że wypadło to naturalnie. <i>"Chyba się udało..."</i> pomyślałem, widząc jak mama odwzajemnia gest - Ja muszę uciekać, za 2 godziny mam pociąg. - spojrzała na mnie czule i pogłaskała delikatnie po policzku. Poczułem się trochę jak gówniarz, więc broniąc swojej męskości automatycznie się wycofałem, delikatnie kręcąc głową. Mama tylko zaśmiała się wdzięcznie, co wywołało dziwne ciepło gdzieś wewnątrz mnie. <i>"I tak powinno być."</i> Zanim jednak zdążyłem dokończyć myśl, uśmiech zamarzł na ustach mamy, wyparty smutnym spojrzeniem. <i>"No co jest.?!"</i> - Jesteś pewien, że...? - westchnęła, patrząc na mnie niepewnie i z wyraźnym wahaniem. <i>"Tylko nie mów, że zostaniesz..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, dam sobie radę. - kiwnąłem poważnie głową. <i>"Nie jestem przecież dzieckiem..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Czyś ty oszalał.?! - ledwo wyszedłem z szpitalnego korytarza na zewnątrz, a już dopadł mnie Louis, dosłownie wyrywając mi walizkę z rąk. <i>"No i tyle jeśli chodzi o spokój..."</i> - Oddawaj to.! - szarpnął mocniej, kiedy starałem się zatrzymać ją przy sobie. I postanowiłem się nie kłócić. Rozluźniłem uścisk, zirytowany patrząc jak Louis od razu rusza przed siebie, na parking, natychmiast wrzucając walizkę do bagażnika samochodu, przy którym stali już Liam i Zayn. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Jezu, nie jestem dzieckiem.! - sapnąłem wściekle, prawie tupiąc nogą z wściekłości i bezsilności. <i>"Czy oni nie mogli tego pojąć.?!"</i> westchnąłem ciężko, podchodząc do przyjaciół mocno wytrącony z równowagi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Lepiej, żebyś się nie przeforsowywał. - Liam tylko spojrzał na mnie uważnie, tym swoim przemądrzałym tonem. <i>"Bla, bla, bla..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Wsiadaj. - Zayn tymczasem otworzył mi tylne drzwi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mam z wami jechać.? - podniosłem brew, patrząc po zebranych z lekkim zdziwieniem. <i>"Czy ich popieprzyło już do końca.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Po to tu jesteśmy. - Payne kiwnął głową, chyba nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Tak samo jak i reszta...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie potrzebuję widowni. - gwałtownie pokręciłem głową. - Wystarczy mi jeden za kierowcę. - zaznaczyłem, zaciskając szczękę i krzyżując przedramiona przed sobą, żeby dać im do zrozumienia, że zdania nie zmienię. - Harry otwiera drzwi, ciekawe co teraz zrobi. - zniżyłem głos, parodiując stojącego po mojej prawej Tomlinsona. - Odpada. - pokręciłem głową.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przestań się wydurniać. - Louis zmarszczył czoło. Zauważyłem, że zacisnął też dłonie w pięści, ale w tym momencie mało mnie to obeszło.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To wy przestańcie. - rzuciłem, patrząc wyniośle po ich zdziwionych twarzach. Dokładnie w momencie, żeby później móc zauważyć jak dobrze znana mi sylwetka blondyna przemyka się wśród samochodów. <i>"Moja szansa..."</i> - Niall.! - wrzasnąłem, próbując go zatrzymać, ale nawet nie zwróciłem jego uwagi. Więc z powrotem odwróciłem się do chłopaków. - Jadę z nim. - oznajmiłem, ku ich zdziwieniu. - Żadnego śledzenia. - zaznaczyłem uważnie, wyciągając swoją walizkę z bagażnika i pędząc w te pędy do blondyna. Który już wsiadał do samochodu... - Nialler, czekaj.! - wrzasnąłem, nareszcie przykuwając jego uwagę. Odwrócił się, zszokowany i aż się zapowietrzył widząc jak doganiam go lekko zdyszany. - Odwieziesz mnie.? - spytałem z nadzieją, patrząc na niego najbardziej błagalnie jak tylko mogłem. - Nie chcę siedzieć z nimi w jednym samochodzie. Oszaleć można. - dodałem jeszcze, chcąc go jak najbardziej przekonać. Ale chyba mi się nie udało, bo nadal widziałem jawne wahanie na jego twarzy. <i>"No czyli dupa..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Wsiadaj. - usłyszałem niespodziewanie, kiedy już miałem się oddalać. I zauważyłem jak Nialler otwiera mi tylne drzwi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jesteś wielki. - natychmiast się do niego wyszczerzyłem, wrzucając walizkę na tył i zamykając z trzaskiem drzwi. Szybko obszedłem samochód, pakując się na przednie siedzenie pasażera. A już chwilę potem wyjeżdżałem z parkingu, obserwując jak chłopaki dyskutują o czymś zawzięcie, wyraźnie niezadowoleni. <i>"No to teraz mogli mi naskoczyć..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czułem się kompletnie nie na miejscu. Być sam na sam z Harrym w samochodzie... Zdecydowanie nie pomagało mi na wyrzuty sumienia. Co więcej, tylko wszystko pogłębiło. Bo kompletnie nie wiedziałem o czym mógłbym z nim gadać, w ogóle co robić. Całą swoją uwagę poświęcałem więc prowadzeniu, próbując udawać, że ta krępująca cisza w samochodzie w ogóle mnie nie rusza. <i>"Kłamca..."</i> Bo przecież nietrudno było zgadnąć, że siedzenie tuż obok przyjaciela i nieodzywanie się do niego ani słowem tylko ściskało mój żołądek i powodowało dziwne mdłości. <i>"Horan, powiedz mu..."</i> próbowałem jakoś przekonać się wewnętrznie, czując, że to idealny moment, żeby z nim szczerze pogadać. Nie wiedziałem jedynie jak się do tego wszystkiego zabrać. <i>"Co miałbym mu niby powiedzieć.?"</i> W dodatku Harry i tak nie zwracał na mnie uwagi, pochłonięty obserwowaniem widoków za oknem. Siedziałem więc cicho, starając się jakoś wytłumić dziwny ścisk w mostku. I udawać, że wszystko gra... <i>"Horan, ty tchórzu..."</i> Ale naprawdę nie mogłem się zebrać. Całą drogę usilnie myślałem jak mógłbym zacząć tą rozmowę, ale każda możliwość wydała mi się kretyńska. Więc siedziałem cicho, aż dojechaliśmy do mieszkania Harry'ego. Tego, w którym mieszkał z Lou. Które kupili po związaniu się. <i>"Cholera, debilu..." </i>Parkując, zacząłem przeklinać się w myślach za bezmyślność. <i>"Przecież on go nie pamięta..."</i> Kontrolnie spojrzałem na lewo, próbując odgadnąć jak zareagował. I aż ścisnęło mnie w środku, widząc jak Styles tylko gapi się na dom przed sobą, nawet nie oddychając. <i>"I co teraz, kurwa.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- No to co... - westchnąłem w końcu, chcąc go jakoś ośmielić. Ale chyba tylko spowodowałem, że wyrwał się z jakiegoś dziwnego letargu, bo drgnął przestraszony i spojrzał na mnie nie ogarniając rzeczywistości. - Gotowy.? - zapytałem niepewnie, bojąc się zrobić fałszywy ruch. <i>"Nie przestrasz go..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie idę na wojnę. - Harry tymczasem uśmiechnął się szeroko i otwierając drzwi z zamachem, szybko wysiadł z samochodu. A ja w tym samym czasie osunąłem się nieznacznie na fotelu, żeby mieć na niego lepszy widok. I ze ściśniętym żołądkiem obserwowałem jak chłopak rusza szybko w kierunku drzwi wejściowych swojego domu, z każdym kolejnym krokiem coraz to zwalniając. A już przy samej mecie praktycznie zamarzł, nawet nie podnosząc ręki do klamki. Mimowolnie wstrzymałem oddech, z niecierpliwością czekając kiedy w końcu Styles się odblokuje. <i>"No rusz się, facet..."</i> Jednak zamiast widoku Harry'ego otwierającego drzwi do domu i spokojnie wchodzącego do środka, zobaczyłem jedynie jak Styles odwraca się gwałtownie i zapiernicza z powrotem w moją stronę. <i>"Co jest...?"</i> Zmarszczyłem czoło, próbując zrozumieć czemu zamiast teraz aklimatyzować się w swoim otoczeniu, ten kretyn podchodzi do samochodu jak gdyby nigdy nic i opiera się o dach, nachylając się do okna od strony kierowcy. <i>"Czyli mojej..."</i> Automatycznie odsunąłem szybę, kompletnie nie rozumiejąc co tu się teraz dzieje...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Em. - Harry westchnął jedynie, opuszczając na moment głowę, zupełnie niepewny jak się wytłumaczyć. Co tylko jeszcze bardziej mnie zszokowało. <i>"Bo co tu się właśnie działo.?"</i> - Mógłbym... - usłyszałem ciche, urwane zdanie, po którym Styles spojrzał na mnie błagalnie. I chyba zrozumiałem...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie ma sprawy. - kiwnąłem głową, uśmiechając się nawet nieznacznie. Harry natychmiast się rozpromienił i nim się spostrzegłem, już siedział w samochodzie, grzecznie zapinając pasy. Nie wiedzieć czemu nawet się uśmiechnąłem, szybko odpalając samochód i wyjeżdżając z podjazdu. <i>"Tylko co teraz...?"</i></div>
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b>PS: Takie tam zabawy z tuszem i eyelinerem... </b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b><br /></b></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLxjgTfmoX6pXrkfbz5RbUu0-SA4IlkbkVFc5PSO5cdc8CPC4yWKMasMyL0thg-J7YXd_YUFS20Jyx4BNsfNb0cMqiASZXfJ42OwtONNe1rsFMDgO2ZVAr59W1sBKt10DlXgMenUCYoZo/s1600/1D0053_001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="color: #20124d;"><b><img border="0" height="120" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLxjgTfmoX6pXrkfbz5RbUu0-SA4IlkbkVFc5PSO5cdc8CPC4yWKMasMyL0thg-J7YXd_YUFS20Jyx4BNsfNb0cMqiASZXfJ42OwtONNe1rsFMDgO2ZVAr59W1sBKt10DlXgMenUCYoZo/s400/1D0053_001.jpg" width="400" /></b></span></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b><br /></b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b>Pierwszy raz moje oczy nawet mi się podobają. Chciałam się pochwalić, że już umiem :). Ja, dziewiętnastolatka :). Ale nie moja wina, że się wychowywałam z chłopakami i zamiast czesać lalki to po drzewach z łukiem ganiałam...</b></span></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-58013221589300109502013-12-09T19:35:00.000+01:002013-12-09T19:36:17.691+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">No to co... Lecimy dalej z tymi rozdziałami. Mały odpoczynek za mną, teraz czas się wziąć za pisanie :). Mam nadzieję, że treść rozdziału nikogo nie przerazi, ale cóż... Szczerze mówiąc pisałam w busie, jadąc do tego głupiego Lublina "wyedukować się". Więc przepraszam za ewentualne błędy, których nie chcę mi się sprawdzać szczerze mówiąc. Wolę zacząć pisać następny :). Mam nadzieję, że nikt nie czuje się z tego powodu obrażony, czy coś... W razie czego: PRZEPRASZAM.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">I oczywiście KOCHAM WAS.! ;*</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">PS: Jak się podoba nowy wygląd.? :)</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #274e13;"><br /></span></b></div>
<h2 style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;">SIEDEMNAŚCIE.</span></b></h2>
<div>
<b><span style="font-size: x-large;"><br /></span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=B-pQBDE5Gbg" target="_blank">#me against the world</a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Wcale mi się nie spieszyło do tego psychologa. Szusowałem po korytarzu jak najwolniej tylko się dało, noga za nogą, blokując cały szpitalny ruch i wkurzając przechodzących pacjentów i pielęgniarki. Właściwie to można by powiedzieć, że praktycznie stałem w miejscu, raz za razem robiąc po kilka kroków, żeby nikt się nie czepiał. Tak, z perspektywy osób trzecich to musiało wyglądać dziwnie... <i>"Ale co mnie to obchodzi..." </i>Teraz byłem zbyt zdezorientowany i przerażony, żeby martwić się czymkolwiek innym. Bo to było okropne... Ten facet będzie mi gmerał w świadomości. W czymś, nad czym nie mam kontroli. Będzie szukał, kopał, drążył, aż wreszcie wydobędzie tą całą moją czarną przeszłość. Okej, może i to miało odzew pozytywny, ale... Ja chyba nie byłem jeszcze na to wszystko gotowy. Nie na nią. Nie na ten związek. <i>"Cholera..."</i> Westchnąłem niepewnie, w tym całym letargu zamyślenia dochodząc już pod brązowe drzwi ze złotą plakietką, na której widniało nazwisko mojego lekarza. Jak tylko ją zobaczyłem, miałem ochotę zrobić odwrót i spierdzielić stamtąd jak najdalej. <i>"Styles, nie jesteś tchórzem..."</i> Wziąłem więc głęboki oddech na odwagę i impulsywnie zapukałem w drzwi. <i>"No to teraz zmiataj..."</i> Zanim jednak moje nogi zdążyły jakkolwiek zareagować, usłyszałem ze środka ciche 'proszę', więc mój organizm jakby automatycznie, zupełnie niezależnie ode mnie nacisnął na klamkę i wprowadził moje cielsko do kremowo-brązowego gabinetu, gdzie na środku stało wielgachne biurko wyłożone papierami, a za nim siedział ten starszy doktorek w okularach, powoli piszący coś na jakiejś kartce.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pan Styles, jak miło... - spojrzał na mnie pobieżnie, nie przerywając pisania. Trochę mnie to zdekoncentrowało i szczerze mówiąc nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Dlatego założyłem ręce za siebie, skrzyżowałem nogi i zacząłem się powoli rozglądać, licząc na to, że coś nagle wyskoczy znikąd i mnie stąd porwie. <i>"Niech mnie ktoś stąd zabierze..."</i> - Proszę, niech pan usiądzie. - dopiero po chwili doktorek na mnie skupił swoją uwagę, odkładając długopis i papiery na kraniec biurka gestem wskazując na krzesło naprzeciwko niego. Co miałem robić.? Na kompletnym automacie (i dziwnie dygoczących nogach) podszedłem do biurka i usiadłem na wskazanym miejscu. - Jak się pan czuje.? - doktorek spojrzał na mnie uważnie, zdejmując okulary z nosa i w staranny sposób układając je na skraju blatu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Fizycznie już lepiej. - uśmiechnąłem się słabo, kompletnie nie wiedząc gdzie mógłbym podziać wzrok. Dlatego biegałem nim po całym obszarze biurka jak opętany, dopiero po chwili znajdując odwagę, żeby spojrzeć na doktorka. - Pozwolili mi wstawać...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Fizycznie.? - zauważył moje krętactwo, łącząc dłonie i opierając je o brzeg biurka. - No dobrze... - westchnął tylko, rozglądając się nagle uważnie obok siebie i sięgając po jakąś szarą teczkę, na której czarnymi wołami napisane było moje nazwisko. <i>"O kurczę..."</i> Automatycznie mnie to zainteresowało, więc gdy doktorek otworzył ją powoli, mimowolnie wychyliłem się z krzesła, próbując zobaczyć co takiego mogłoby się składać na moje papiery. Ale niczego oprócz zdjęć rentgenowskich i karteczek zapisanych bełkotem lekarskim nie zobaczyłem. Przeraziła mnie jedynie ilość tego wszystkiego. <i>"Było ze mną aż tak źle.?"</i> - Jestem tu po to, żeby pomóc panu z tym co w środku. - niespodziewanie usłyszałem poważny głos doktorka i chociaż wiedziałem, że na mnie nie patrzy, poczułem się jak przyłapany. Momentalnie wróciłem do poprzedniej pozycji, grzecznie opierając się plecami o oparcie krzesła, przeplatając dłonie na kolanach i uśmiechając się debilnie do lekarza. <i>"Styles, opamiętaj się..."</i> - Pamięta pan nasze ostatnie spotkanie.? - zapytał, uśmiechając się do mnie nieznacznie i przez moment na mnie spoglądając.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mhm. - kiwnąłem głową, natychmiast odnajdując w pamięci to kretyńskie przesłuchiwanie w dniu, kiedy się obudziłem. <i>"To dopiero było dezorientujące..."</i> Ale teraz czułem się równie niekomfortowo... Zwłaszcza kiedy widziałem stosy tych karteczek, które lekarz ciągle i ciągle wyjmował z teczki. <i>"To było normalne.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- To dobrze. - facet chyba tego nie zauważył, zajęty przekładaniem kolejnych papierzysk. <i>"No ile jeszcze oni tego na mnie mają.?!"</i> - Wiemy przynajmniej, że z pamięcią krótkotrwałą wszystko w porządku. - uśmiechnął się sam do siebie, wyciągając w końcu z teczki odpowiednią kartkę. - No cóż... - westchnął, w końcu poświęcając mi całą swoją uwagę. Ale w ogóle nie poczułem się z tego powodu lepiej. Pod tym jego czujnym spojrzeniem przerażających szarych, maleńkich oczu tylko jeszcze bardziej wbiłem się w fotel, marząc, by mnie pochłonął. - Na początku chciałbym sprawdzić czy pana kojarzenie jakoś się zmieniło. Zaczniemy od gry w skojarzenia, dobrze.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jasne. - uśmiechnąłem się sztucznie, bo w środku aż mnie skręcało. Znowu to samo... I znowu nie rozumiałem dlaczego. <i>"Czy to wszystko nie mogło zostać tak jak jest.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Pamięta pan...?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pamiętam. - przerwałem mu, licząc na to, że im szybciej to się zacznie, tym szybciej się skończy.<i> "I sobie stąd legalnie ucieknę...</i>" Bo przecież to chyba nie jest aż tak skomplikowane, żebym nie wiedział o co chodzi, nie.? On pyta, ja odpowiadam, cała filozofia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No dobrze. - doktorek westchnął cierpliwie, poprawił się na siedzeniu i spojrzał na mnie uważnie, biorąc długopis do ręki, z którym zawisnął nad niewypełnioną kartką. - Dzieciństwo.? - rzucił, tym razem już tym swoim profesjonalnym, beznamiętnym tonem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Prezenty. - palnąłem natychmiast, bez większego zastanowienia. Doktorek natychmiast zapisał coś na karteczce i od razu poleciał z kolejnym słowem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Szkoła.? - usłyszałem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Imprezy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pierwszy pocałunek.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Krew.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Rodzice.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Rozwód.</div>
<div style="text-align: justify;">
- One Direction.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ogień.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Gemma.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ciąża. - palnąłem idiotycznie. I zauważyłem, że doktorek tylko marszczy brwi niezadowolony i patrzy na mnie ze zdziwieniem. No ale co, moja siostra nie może być w ciąży.? Prychnąłem tylko cicho, patrząc z pretensją na bok i zakładając przedramiona przed sobą. Doktorka najwyraźniej to nie zraziło, gdyż już po chwili sypał kolejnymi przykładami, na które musiałem odpowiadać. Na szczęście to nie było męczące. Musiałem tylko uważnie słuchać i nawet bez myślenia odpowiadać. Dlatego też ułożyłem się wygodnie na krześle i opierając łokieć o podramiennik, odkręciłem głowę do okna, uważnie obserwując jak kilkoro dzieci opatulonych w kurtki gania po parku naprzeciwko. Z miejsca poczułem jak zazdrość zalewa całe moje wnętrze. Bo naprawdę chciałem już móc normalnie, jak człowiek, wyjść na ten zimny, listopadowy spacer, poczuć mroźne powietrze na policzkach, wleźć w jakąś kałużę, poprzeklinać samochód, który mnie ochlapie... <i>"Kurczę, kiedy ja stąd wyjdę...?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Louisa.? - usłyszałem niespodziewanie i aż oderwałem wzrok od okna, patrząc na doktorka uważnie. <i>"Hę.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Sałatka owocowa. - rzuciłem natychmiast, nawet bez większego zastanowienia. Co osobiście mnie samego mocno zdziwiło. <i>"Skąd mi się to wzięło.?!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dlaczego.? - lekarz na chwilę oderwał się od pisania i marszcząc brwi popatrzył na mnie z uwagą. Natychmiast wbiłem wzrok we własne dłonie, zauważając nagle jak przeplatywanie własnych palców może być interesujące.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie wiem. - wzruszyłem lekko ramionami, znowu czując ten dziwny ścisk w głowie i ciśnienie, które zaczęło rozsadzać ją od środka. Mimowolnie sięgnąłem dłonią do czoła, rozmasowując je delikatnie, jakby to miało pomóc. Bo nie pomagało. Cały problem tkwił przecież wewnątrz. A na to trudno było czymś zaradzić... - Może je lubiła. - zgadywałem, probując jakoś przebrnąć przez sieć niczym niezwiązanych ze sobą pomysłów. - Albo tylko to potrafiła przygotować. Nie mam pojęcia. - westchnąłem, niepewnie patrząc na doktora. - Głowa mnie boli. - jęknąłem boleśnie, opierając głowę na dłoni i na moment zamykając oczy. Ale nawet to nie pomogło w opanowaniu rozszalałego umysłu. A nawet nasiliło wszystko, stawiając mi dziwne, nieznane obrazy przed oczami. <i>"Tatuaż..."</i> Cholera, skąd mi się tam nagle wziął tatuaż.? Okej, miałem ich na sobie wiele, ale w życiu nie zrobiłbym sobie niczego z logiem Bon Joviego... <i>"Więc czyje to do cholery było.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Chce pan przerwać.? - usłyszałem niespodziewanie głos lekarza, który skutecznie odsunął ode mnie wszystkie obrazy i strzępki myśli. Zupełnie jak za pstryknięciem palców...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co.? - spojrzałem na niego nieprzytomnie, nie do końca wiedząc gdzie się znajduję. Dopiero jego zmartwiona twarz przypomniała mi, że jestem na tej pieprzonej terapii. Przez którą chcąc nie chcąc muszę przejść. A im szybciej tym lepiej... - Nie, kontunuujmy. - chrząknąłem, uśmiechając się do niego słabo.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jest pan...? - facet zmarszczył brwi, już zaczynając pakować moje papiery do teczki.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak najbardziej. - przerwałem mu i kiwnąłem pewnie głową, poprawiając się na siedzeniu. <i>"Nie będę uciekał..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- No dobrze... - lekarz westchnął jedynie, najwyraźniej nie mając siły się ze mną kłócić. I znowu wyciągnął te dziwne karteczki, zaczynając pisać coś w nich zawzięcie. <i>"No to chyba tak łatwo mi nie odpuszczą..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wcale nie czułem się lepiej. Ta cała wizyta tylko namąciła mi bardziej w głowie, budząc do życia te kąty mojego mózgu, które dotąd spokojnie sobie spały i nie obijały mi się o czaszkę, praktycznie rozsadzając ją od środka.<i> "I po co to było potrzebne.?"</i> Nic konkretnego mi się nie przypomniało, tylko jakieś urywki, przedmioty i inne duperele zupełnie pozbawione sensu. Przez to czułem się tylko jeszcze bardziej jak jakiś psychiczny. Bo kompletnie nie mogłem zapanować nad tym co robiła moja głowa. <i>"Najlepiej stąd uciec..." </i>Westchnąłem ciężko, przewracając się na bok i sięgając dłonią po zegarek który leżał na mojej szafce nocnej. <i>"2:34"</i> No pięknie, kolejna zarwana noc. Z kolejnymi głupimi przemyśleniami. I ze świadomością, że jutro czeka mnie powtórka z tego wszystkiego. Kolejne psychiczne tortury, wymagające od mojego mózgu nadludzkiej wytrzymałości. A potem znowu. Kolejne idiotyczne pytania o dzieciństwo i jak się czuję z tym, że moi rodzice się rozwiedli. <i>"Bo miałem niby skakać ze szczęścia, tak.?"</i> I znowu. Kolejne roztrząsanie się nad moimi relacjami z siostrą. <i>"Mogłem jednak nic nie mówić o tej ciąży..." </i>I jeszcze raz. Kolejne próby wciśnięcia mi w umysł tej... dziewczyny. <i>"Ale czy ja tego chciałem.?!"</i> Sam nie byłem pewny czy ta terapia mi coś da. Nawet doktor to zauważył. Ale jego zdaniem czegoś się bałem i zablokowałem umysł. Ale czego miałem się niby bać. <i>"Ja się do cholery nie boję..."</i></div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-15183254186586171702013-12-06T16:52:00.003+01:002013-12-06T16:53:04.764+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b>No i jak Misiaczki, był u Was Mikołaj.? :). Bo o mnie zapomniał... Liczyłam na takiego jednego dziewiętnastolatka, niegdyś polokowanego, o dumnym imieniu Harry pod poduszką (albo co najmniej w łóżku, wybrzydzać nie będę ;)), no ale oczywiście nic z tego... Muszę się zadowolić Our Moments... Ale chyba też nie mam na co narzekać ;). </b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b>Ale nie przedłużając, kolejny rozdzialik. Macie w końcu ten oczekiwany ZWROT AKCJI ;). Mam nadzieję, że się Wam spodoba :).</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d; font-size: large;"><b>Kocham Was.!;*</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b>I życzę udanego wieczoru Mikołajkowego :).</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: right;">
<span style="color: #20124d;"><i>A ja zmykam na bitwę na śnieżki... ;)</i></span></div>
<div style="text-align: right;">
<span style="color: #20124d;"><i>Śnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeg.!! :):):)</i></span></div>
<div style="text-align: right;">
<span style="color: #20124d;"><i>Jezu, jak ja kocham zimę :).</i></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #20124d;"><b><br /></b></span></div>
<h2 style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;">SZESNAŚCIE.</span></b></h2>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=UBOb0e6HXbs" target="_blank">#reason to hope</a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div>
Znowu mnie rozrywało od środka. Miałem już dosyć tego całego leżenia plackiem i gapienia się w sufit. Za dużo wtedy myślałem, a to zdecydowanie nie było dobre dla mojej biednej łepetyny. Bo ile razy można roztrząsać jedno i to samo.? <i>"Naprawdę ze mną była, czy oni coś kręcą.?"</i> Oszaleć można od tego zastanawiania. A pewny byłem tylko jednego. Tego, że te wszystkie historie, które wcisnęli mi chłopaki o niej, o... mnie i o niej, są idealne. Za idealne. To zdecydowanie było podejrzane. Ale jak miałem dowiedzieć się prawdy, skoro nikt nie chciał mi nic powiedzieć.? Każdy się migał. Każdy... Nawet własna matka. <i>"Nie wytrzymam tego dłużej..."</i> Westchnąłem ciężko, gwałtownie podnosząc się z łóżka. I praktycznie biegając, zacząłem swoje codzienne krążenie po pokoju, żeby jakoś się rozruszać i chociaż na chwilę skupić się na czymś innym niż... ona. Chyba naprawdę zaczynałem mieć jej dość... A nawet jej nie znałem.! <i>"To było za bardzo pokręcone..."</i></div>
<div>
<i>"O cholera..."</i></div>
<div>
Zamarłem nagle, słysząc jakieś donośne hałasy z korytarza i wyraźne kroki zbliżające się do mojego pokoju. Panicznie rozejrzałem się wokoło, nie do końca rozumując co powinienem zrobić. <i>"Uciekać.!"</i> Zanim jednak myśl ta dotarła do mojego układu nerwowego, kroki minęły mój pokój i zaczęły się od niego oddalać.<i> "Szczęście..."</i> Westchnąłem z ulgą, przykładając dłoń do nagle rozszalałego serca i pokręciłem kilka razy głową. Straciłem jakąkolwiek ochotę na chodzenie, ale do łóżka zdecydowanie wracać nie chciałem. Dlatego też podszedłem do okna i przesuwając doniczki z paprotkami na sam kraniec parapetu, wspiąłem się na niego nieporadnie. Układając się wygodnie i opierając plecami o ścianę za mną, wyciągnąłem nogi przed siebie i przytuliłem głowę do zimnej szyby, próbując wyłapać coś interesującego w widoku za oknem, który rozciągał się na park. <i>"Nic ciekawego..."</i> Paru ludzi sunących smętnie po alejkach, deszcz kapiący z nieba i absolutnie nic więcej. <i>"Nuuuuuda."</i> Wzdychając głęboko, podciągnąłem prawą nogę do siebie i oparłem brodę na jej kolanie, obejmując ją ramionami. <i>"Jak ja miałem to wszystko ogarnąć.?"</i> Przymknąłem oczy, zastanawiając się chwilę nad tym wszystkim. Całą sytuacją. I nagle poczułem się cholernie winny, że przez swoją arogancję sprawiałem przykrość bliskim. Mamie, chłopakom. Strasznie im zależało na tym, żebym sobie przypomniał. Zwłaszcza ją. A ja co.? Kłamałem im prosto w oczy, że nadal nie pozwalają mi wstawać, żeby tylko nie zaczęli mnie do niej ciągnąć. <i>"Zdrajca..."</i> Ale ja naprawdę nie chciałem. Nie widziałem w tym sensu. I pragnąłem tylko spokoju...</div>
<div>
- Co ty robisz, debilu.?! - usłyszałem nagle zza pleców i aż mnie poderwało. Ze strachu rąbnąłem głową o ścianę, zaraz potem z cudownym łomotem spadając na podłogę. <i>"O kurwa..."</i> Westchnąłem przestraszony, próbując ustatkować galopujące serce i kilka razy pokręciłem głową. Dopiero po tym wszystkim byłem gotowy podnieść głowę i próbować ogarnąć co się dzieje. </div>
<div>
- Gems.? - zdziwiłem się konkretnie, widząc zszokowaną siostrę, trochę inną, ale jednak siostrę, stojącą na środku sali i przyglądającą mi się z opadniętą szczęką. Ale ja musiałem wyglądać dokładnie tak samo, przyglądając się jej. Bo za cholerę nie mogłem pojąć czemu ona jest tu, a nie... <i>"No tak."</i> Dopiero po chwili, kiedy pierwszy szok minął, przypomniałem sobie, że rzeczywiście wczoraj mama zapowiedziała mi jej przyjazd. Ale to nie zmieniało faktu, że właśnie zostałem spalony. I to po całości... <i>"Wpadłem..."</i> - Em, ja... - zacząłem, panicznie rozglądając się wokół, jakby to miało mi pomóc znaleźć rozwiązanie. Nie pomogło. Dlatego westchnąłem ciężko i podniosłem się powoli z podłogi, patrząc na siostrę błagalnie. - Nic nie mów mamie. Ani chłopakom. - poprosiłem, licząc na jej dobre serce. Bo naprawdę wolałem, żeby nikt niepowołany o tym nie wiedział. Jedna mała wpadka nie mogła mnie przecież pogrążyć...</div>
<div>
- Ale... - zaczęła, marszcząc brwi i z pretensją wskazując ręką to na mnie, to na parapet. </div>
<div>
- Lekarz mi pozwolił, spokojnie. - zapewniłem ją, kiwając przesadnie głową. I od razu ruszyłem do łóżka, w razie gdyby ktoś jeszcze miał zamiar tu wchodzić.</div>
<div>
- Więc...</div>
<div>
- Po prostu nikomu nie mów. - stanąłem tuż przed nią i zgromiłem ją z góry spojrzeniem. Zaraz jednak uśmiechnąłem się lekko i zacząłem wycofywać, nie spuszczając z niej oka. - Nic nie widziałaś. Nic nie słyszałaś. Nic nie pamiętasz. - zaklinałem, wymachując rękami dla efektu i w odpowiednim momencie wskoczyłem do łóżka, przykrywając się starannie ciepłym kocem.</div>
<div>
- Jesteś durny, tyle ci powiem. - Gems parsknęła tylko śmiechem i przekrzywiając głowę przewróciła oczami.</div>
<div>
- Ty też najnormalniejsza nie jesteś. - wzruszyłem ramionami, szczerząc się bezczelnie. - Już się przyzwyczaiłem, że ludzie przychodzą tu zdruzgotani, a ty mi się bezczelnie śmiejesz w twarz. - spojrzałem na nią wymownie, kiedy znowu parsknęła śmiechem.</div>
<div>
- Naprawdę nic nie pamiętasz.? - niespodziewanie spojrzała na mnie uważnie, rozpalając w mojej przemęczonej głowie czerwoną lampkę. <i>"Coś ukrywała..."</i></div>
<div>
- Zepsułaś coś mojego.? - zmrużyłem oczy, taksując siostrę spojrzeniem.<i> "Na pewno coś przeskrobała..."</i> - Spaliłaś dom.? Rozjechałaś kota.? Przyznaj się. - wysunąłem walecznie podbródek, automatycznie szykując się na kłótnię.</div>
<div>
- Harry, no wiesz co... - ucięła gwałtownie, burząc się natychmiast. <i>"Za szybko..."</i> Nie zdołałem jednak porządnie się nad tym zastanowić, kiedy dziewczyna ruszyła ku mnie i siadła lekko na krześle obok mojego łóżka. Po czym spojrzała na mnie urażona. - Jesteś podły. - stwierdziła ostro, więc natychmiast wyciszyłem wszystkie podejrzenia. <i>"No, załóżmy..."</i> - Przyszłam do mojego młodszego braciszka, zobaczyć jak się czuje, a ty mi tu z jakimiś wyrzutami wyskakujesz... Uspokój się, debilu.</div>
<div>
- Nic nie zniszczyłaś.? - posłałem jej kolejne podejrzliwe spojrzenie.</div>
<div>
- Nic, odczep się. - zmarszczyła gniewnie brwi. A odetchnąłem z dziwną ulgą i rozpromieniłem się natychmiastowo. <i>"Jezu, nareszcie.!"</i></div>
<div>
- Boże, Gems, wiesz, że cię kocham.? - rzuciłem głośno, szczerząc się jak debil. I nie czekając na jej reakcję, po prostu nachyliłem się do niej i przytuliłem najmocniej jak tylko mogłem. Trochę mocniej, niż zniosłaby to normalna osoba... <i>"Ale to w końcu siostra."</i></div>
<div>
- No czy ciebie już do reszty porąbało.? - obruszyła się natychmiast, chociaż odwzajemniła uścisk. Tylko przez sekundę, ale zawsze. Ale już zaraz potem odsunęła mnie siłowo od siebie, zachowując odpowiedni dystans. - Uprzedzali mnie, że możesz być trochę inny, ale żeby aż tak...</div>
<div>
<div>
- Nie cackasz się ze mną. - wyjaśniłem, uszczęśliwiony jak nigdy. - Wiesz jak mi tego brakowało.? Każdy tylko: a tu uważaj, a tam nic nie mów, nie podnoś ręki, bo się połamiesz. - przewróciłem oczami. - Oszaleć można. - pokręciłem głową, jakby chcąc wyrzucić z niej te wszystkie reakcje innych.</div>
<div>
- Głupi jesteś, tyle ci powiem. - Gems kiwnęła tylko głową i spojrzała na mnie jak na debila. Co przyjąłem z wielkim uśmiechem, bo to w zasadzie też było takie normalne. - Jak się czujesz.? - spytała nagle, poważniejąc na moment.</div>
<div>
- Skołowany. - westchnąłem, marszcząc czoło w zamyśleniu. - Jesteś blondynką. - sięgnąłem dłonią do jej włosów i ostrożnie podniosłem do góry kosmyk jej włosów. Za co natychmiast dostałem po łapach. <i>"Siostrzyczka, kurczę..."</i> - I wyglądasz staro.</div>
<div>
- Dzięki braciszku. - Gems pokiwała głową z udawanym uznaniem. - Umiesz podnieść człowieka na duchu.</div>
<div>
- Mówię tylko to, co widzę. - wzruszyłem niewinnie ramionami, próbując jakoś się usprawiedliwić. No przynajmniej w jej oczach, bo przecież obrażanie było celowe. - Trochę mnie ominęło. A jedyną osobą, która wygląda nadal tak samo jest mama. - stwierdziłem.</div>
<div>
- Genialnie się trzyma, prawda.? - siostra przyznała mi rację. - Na szczęście mam trochę jej genów. - uśmiechnęła się wyniośle, nagle prostując się na krześle.</div>
<div>
- Średnio ci to pomaga. - stwierdziłem cicho, za co zaraz dostałem po ramieniu. Mocno. Za mocno... - Ał.! - zaprotestowałem, sięgając dłonią do obolałego miejsca. I powoli zacząłem je rozmasowywać. <i>"Co za chamstwo.!"</i> - Kretynko, jestem po wypadku.!</div>
<div>
- Mi to nie przeszkadza. - wzruszyła wdzięcznie ramionami i posłała mi jeden ze swoich firmowych uśmiechów. <i>"Nie ze mną te numery..."</i> Spojrzałem na nią urażony, zastanawiając się jakby jej tu oddać, kiedy nagle w oczy wpadło mi coś niezwykłego. Coś... <i>"O cholera..."</i></div>
<div>
- Czekaj, czekaj, czekaj... - sięgnąłem po jej lewą dłoń, przesuwając ją sobie centralnie przed oczy. - Co to jest.? - spojrzałem na siostrę uważnie, naprawdę oczekując odpowiedzi. Bo chociaż widziałem, że walec drogowy to to raczej nie jest, jakoś nie mogłem uwierzyć, że to okrągłe, złote, błyszczące na palcu serdecznym mojej siostry może być... <i>"Ona nie mogła... Mogła.?"</i></div>
<div>
- Obrączka. - usłyszałem nagle potwierdzenie i aż mnie zmroziło. Dziwny prąd przeszedł przez mój kręgosłup, budząc lawinę myśli w mojej głowie. <i>"To przecież..."</i></div>
<div>
- Obrączka.? - powtórzyłem debilnie, nic z tego nie rozumiejąc. - Jak to obrączka.?! Czy ty...? - urwałem, zapowietrzając się gwałtownie.<i> "NIEMOŻLIWE.!"</i></div>
<div>
- Nawet przed wypadkiem nie pamiętałeś wesela. - Gems wyszczerzyła się znacząco. - Tak się uchlałeś.</div>
<div>
- Serio.? - wytrzeszczyłem na nią oczy. <i>"To... Cholera... Moja siostra mężatką."</i> Kiedy tylko ta myśl dotarła do mojej głowy, natychmiast w środku zakwitła jakaś dziwna przykrość i złość na siebie, że mogłem o tym zapomnieć. I że nie pamiętam w tym swojego udziału. Zaraz jednak pojawiła się nieodparta duma i dziwne ciepło wypełniło całe moje wnętrze. <i>"No to się porobiło..."</i> - Normalnie nie wierzę... - pokręciłem głową, szczerząc się niekontrolowanie. - Kim on jest.?</div>
<div>
- Nadal Liam. - usłyszałem, co tylko pogłębiło mój uśmiech.</div>
<div>
- Przynajmniej wiem o kim mowa. - odetchnąłem z ulgą, że znowu nie muszę słuchać o kimś, o kim nie miałbym pojęcia. - Dawno.?</div>
<div>
- Jakieś pół roku temu.</div>
<div>
- Cholera, to nie do uwierzenia... - parsknąłem śmiechem, przeczesując włosy rękoma. - Moja starsza, wiecznie znęcająca się nade mną siostra, ma już męża, nad którym może się znęcać... - popatrzyłem na nią z dziwacznym uśmiechem, próbując wyłapać jakieś zmiany w jej wyglądzie, które by świadczyły o tym wszystkim. No ale co ja, biedny facet, mógłbym zajarzyć.? Chyba tylko wielki brzuch, gdyby... <i>"ZARAZ.!" </i>- Zaraz. - zmrużyłem oczy, patrząc na nią badawczo, kiedy mój mózg powiązał ze sobą pewne fakty. - Czyli mogę już być legalnie wujkiem.? - ucieszyłem się sam nie wiem z czego, czując również niesłabnące rozbawienie. <i>"Moja siostra matką... Ja pieprzę... Już współczuję dzieciakowi."</i></div>
<div>
- Nie.! - Gems ucięła krótko i gniewnie, marszcząc przy tym czoło. - Daj spokój, jeszcze nie.</div>
<div>
- Jeszcze.? - wyłapałem małe niedociągnięcie, bezczelnie wgapiając się w jej brzuch, jakbym tam miał odczytać rozwiązanie.</div>
<div>
- Nie jestem w ciąży, debilu, przestań się gapić. - Gems oburzyła się tylko, ostentacyjnie zasłaniając brzuch tym zielonym fartuszkiem, w którym ostatnio wszystkich widywałem. - I skończ z tym tematem.</div>
</div>
<div>
<div>
- No jak mam skończyć.? Życie mojej siostry wywaliło się do góry nogami, a ja mam nie pytać.? - wyszczerzyłem się, smutniejąc w sekundę, kiedy Gems pokiwała radośnie głową. - Błagam, chociaż nie ty. - westchnąłem, ciężko opadając plecami na poduszkę za mną.</div>
<div>
- Czyli idealnie się rozumiemy. - stwierdziła wyniośle, zabijając wszystkie moje nadzieje.</div>
<div>
- Jesteś wredna, wiesz.? - wydrzeźniłem się do niej, przewracając oczami. <i>"Po co w ogóle człowiekowi siostra.?"</i></div>
<div>
- To podobno dziedziczne. - odgryzła się natychmiast, małpując moją minę. A gdy się zaśmiałem, uśmiechnęła się przyjaźnie. - Dobra, jutro wpadnę z Liamem.</div>
<div>
- Gems.! - upomniałem ją, śmiejąc się mimowolnie.</div>
<div>
- Nie w tym sensie, pacanie.! - wrzasnęła urażona, marszcząc brwi w niezadowoleniu. - Nadal nie rozumiem jak ludzie mogą z tobą przebywać z czystej chęci... - pokręciła tylko głową z politowaniem. A ja w odpowiedzi jedynie prychnąłem, przelotnie wzruszając ramionami i odwracając znacząco głowę. <i>"Też mi coś..."</i> - Dobra, nieważne. - machnęła nagle ręką, rozpromieniając się gwałtownie. I robiąc dziwnie maślane oczęta. <i>"Czegoś chciała..."</i> - Słyszałam, że przez dłuższy czas nie będziesz mógł prowadzić...</div>
<div>
- Zapomnij. - prychnąłem szybko, z góry przewidując o co chce poprosić. Ale nie dam się w to wciągnąć. Moja siostra za kółkiem to zdecydowanie nic dobrego. Zwłaszcza, jeśli to miało być kółko mojego auto. <i>"Niedoczekanie..."</i></div>
<div>
- Szkoda, żeby takie auta się marnowały. - zaczęła, uśmiechając się słodko. <i>"Pf."</i></div>
<div>
- Nie. - mruknąłem krótko i żeby zaakcentować fakt, że nie dam się przekonać, założyłem ręce przed sobą i rzuciłem siostrze władcze spojrzenie.</div>
<div>
- A jak ci powiem, że nadal mi nie dałeś prezentu ślubnego.? - popatrzyła na mnie uważnie, jakby naprawdę urażona. <i>"Udawać to ona potrafiła..."</i></div>
<div>
- Nie uwierzę. - pokręciłem głową. - Co najwyżej go zepsułaś, ale to nie mój problem.</div>
<div>
- No i co ci szkodzi.? - sapnęła zniecierpliwiona, garbiąc się gwałtownie.</div>
<div>
- To, że zaraz byś je rozwaliła, tak jak mój skuter. - wyjaśniłem spokojnie, niewzruszony jej zagraniami. W dodatku poczułem nieprzyjemny ścisk na wspomnienie tamtego wydarzenia. <i>"Zołza..."</i> - Rok na niego zbierałem, a wystarczyło, żebyś raz na niego wsiadła... - urwałem nagle, uderzony dziwną myślą, kiedy siostra skrzywiła się delikatnie wraz z moimi słowami. - Chwila. - zmarszczyłem brwi, zastanawiając się głębiej. <i>"Ona nie mogła..."</i> - Rozbiłaś mi samochód.? - spytałem piskliwie, tchnięty okrutną myślą.</div>
<div>
- Co ty znowu wygadujesz. - Gems zmieszała się tylko, nagle zaczynając wiercić się na krześle i unikać mojego wzroku. <i>"Czyli...!"</i></div>
<div>
- Rozbiłaś mi samochód. - stwierdziłem poważnie, próbując nie dać się ponieść irytacji, która dzielnie wdzierała mi się do organizmu. <i>"Tylko nie popełnij morderstwa..."</i></div>
<div>
- Wcale nie. - upierała się dalej, tym razem bardziej przekonująco. Ale nadal nie wierzyłem.</div>
<div>
- Rozbiłaś mi samochód.! - wrzasnąłem z pretensją, czując jak wnętrze zalewa mi nagły gniew. <i>"Co za pierdoła.!"</i></div>
<div>
- Nie rozbiłam.! - natychmiast na mnie naskoczyła, ciskając we mnie piorunami. Zaraz potem jednak westchnęła tylko, spuściła głowę i wzruszyła ramionami. - Trochę się tylko zarysował... - szepnęła ledwo dosłyszalnie, kątem oka obserwując moją reakcję. A ja tylko zacisnąłem szczękę i westchnąłem głęboko, próbując jakoś nie dać ponieść się wściekłości.</div>
<div>
- Który.? - syknąłem przez zaciśnięte zęby, na moment przymykając oczy. A kiedy znowu je otworzyłem zauważyłem jak Gems coraz bardziej się miesza. - Rozwaliłaś moje Audi R8.! - pisnąłem, gdy nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Co jak co, ale jeśli już coś rozwaliła, to musiało to być najdroższe i najlepsze auto. <i>"Co za kretynka.!"</i></div>
<div>
- Tego nie powiedziałam. - siostra zdziwiła się szczerze, ale w tym momencie miałem to centralnie gdzieś. Moja złość tylko się potęgowała.</div>
<div>
- I jak ja mam ci znowu zaufać, skoro naprawa kosztowała mnie 23 440 funtów.?! - napadłem na nią, zaczynając gwałtownie gestykulować.</div>
<div>
- O tym też nie wspomniałam. - stwierdziła cicho, jeszcze bardziej zszokowana. W dodatku popatrzyła na mnie z ogromnym zdziwieniem. A moja złość natychmiast mi wyparowała, zastępowana dziwnym uczuciem niepewności. <i>"Bo skąd ja to do cholery wiem.?"</i></div>
<div>
- Głowa mnie zaczęła boleć. - syknąłem tylko, kiedy poczułem jak nagle milion myśli zasypało mój umysł i zaczęło go dosłownie miażdżyć. Chcąc jakoś to zatrzymać, automatycznie przyłożyłem dłonie do czoła, próbując je jakoś rozmasować. Nic to nie dało. Coś niezidentyfikowanego nadal rozwalało mi łeb od środka. Boleśnie. <i>"Ja pieprzę..."</i></div>
<div>
<i>"Co się do cholery działo...?"</i></div>
</div>
<div>
<i><br /></i></div>
<div>
*</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<div>
- Panie Styles, pan jest leniwy. - usłyszałem rozbawiony głos doktorka, który z uwagą wpatrywał się w moją kartę, pisząc w niej coś zawzięcie i raz za razem rzucając mi wesołe spojrzenie znad kartki. - Jak już pan uznał, że nic nie pamięta, przystał pan na to bez walki. Trochę wbrew swojemu organizmowi. On wie, że stać pana na więcej. - mruknął, z jawnym wyrzutem, chociaż wcale nie zabrzmiało jak reprymenda. A raczej jak wszystko inne w jego wydaniu, jak zwykły żart. <i>"I za to go lubiłem."</i> Chociaż teraz, po tym całym wydarzeniu nie miałem czasu zastanawiać się nad własną sympatią do innych. Teraz byłem tylko skołowany i nie bardzo ogarniałem rzeczywistość. Bo gdy tylko złapał mnie ten dziwaczny ból głowy, siostra zaalarmowała pół szpitala, mamę, tatę, Robina, chłopaków... I teraz wszyscy tłoczyli się za doktorem, obserwując uważnie każdy jego ruch i oczekując słów nadziei z jego strony. A sądząc po ich pełnych ulgi minach... Chyba się nie przeliczyli. Szkoda tylko, że ja sam nie wiedziałem jak to interpretować. <i>"Bo co w ogóle takiego się stało.?"</i></div>
<div>
- Ja sam nie wiem co to było... - westchnąłem tylko, nadal pamiętając to nieprzyjemne uczucie, chociaż przecież dawno już wygasło. - Zabolała mnie głowa i po prostu pojawiła mi się myśl. - wzruszyłem ramionami, jakby akcentując brak zrozumienia dla tej całej sytuacji.</div>
<div>
- To było wspomnienie. - doktorek wyjaśnił cierpliwie, kończąc pisanie zaakcentowaną kropką. Po czym uśmiechnął się do siebie zadowolony, sekundę później przenosząc ten uśmiech na mnie.</div>
<div>
- Czyli zaczyna mi się poprawiać.? - zmarszczyłem czoło, czując jak nadzieja rozlewa się gwałtownie po moim wnętrzu. <i>"Nareszcie.!"</i> Zauważyłem też jak cała pielgrzymka wstrzymuje gwałtownie oddech, czekając na reakcję doktora. A ten, jakby przekornie, powoli odwiesił moją kartę na barierkę łóżka i jeszcze bardziej powoli wsunął sobie długopis za kieszeń przy kitlu.</div>
<div>
- Po jednym błysku trudno mi jest to określić, ale będziemy się starać, żeby takich błysków było coraz więcej. - powiedział w końcu i pogłębił uśmiech, ustawiając się tak, żeby móc patrzeć i na mnie i na resztę zainteresowanych. Którzy znowu odetchnęli z ulgą. Tak samo jak i ja. <i>"Boże, będę normalny..."</i></div>
<div>
- Jest szansa, że sobie wszystko przypomnę.? - zapytałem, coraz bardziej zadowolony.</div>
<div>
- Niestety, tego panu nie mogę obiecać. - pokręcił smutno głową, wzruszając bezradnie ramionami. <i>"Nieeeeee.!"</i> Natychmiast cały mój dobry humor wyparował, zastępowany przez czarną rozpacz. <i>"Jednak zostanę kretynem, który nie pamięta najważniejszego okresu swojego życia..."</i> - Będziemy chcieli wyciągnąć z pana leniwego umysłu jak najwięcej oczywiście. Ale sądząc po tym co stało się przed chwilą, wszystko wpada w pozytywne światło. - uśmiechnął się sympatycznie, mrużąc oczy w przyjaznym geście. <i>"Czyli jednak..."</i></div>
<div>
- Genialnie. - wyszczerzyłem się mimowolnie, kiwając głową z aprobatą. I powoli patrząc na reakcję bliskich. <i>"Chyba też się cieszyli..."</i></div>
</div>
<div>
<div>
- Zapiszemy też pana na terapię, dobrze.? - doktorek spojrzał na mnie uważnie, wyciągając z kieszeni jakiś swój notatnik, w którym znowu zaczął coś pisać. <i>"No dobrze..."</i></div>
<div>
- Jeśli to ma pomóc... - kiwnąłem głową, czując jak uśmiech zamarza mi na ustach. Średnio podobał mi się ten pomysł. Sugerował, że z moją głową naprawdę było coś nie tak. A wolałem chyba o tym nie wiedzieć...</div>
<div>
- W takim razie pójdę porozmawiać z naszym psychologiem, może uda mi się wynegocjować jak najszybszy termin. - stwierdził przyjaźnie, chowając notatnik do kieszeni i powoli zaczynając się wycofywać. - A państwa bardzo proszę o nie zamęczanie pacjenta. - odwrócił się do zgromadzenia, posyłając im przyjazny uśmiech. Po którym wszyscy zgodnie kiwnęli głową. <i>"To nawet zabawne."</i> - Panów od razu proszę do wyjścia. - niespodziewanie kiwnął na chłopaków, którzy spojrzeli na niego oburzeni. I Lou już miał nawet coś powiedzieć, kiedy doktorek uciszył go jednym gestem ręki. - Bez dyskusji, bo sobie inaczej porozmawiamy... - zagroził, podchodząc do drzwi i otwierając je szeroko. Chłopaki westchnęli tylko ciężko i rzucając pożegnaniem, wyczłapali smutno z sali, a zaraz za nimi doktorek. A ja tylko zaśmiałem się cicho, delikatnie kręcąc głową. I rozglądając się wokół dziwnie zadowolony. <i>"Jezu, normalniałem..."</i> Chcąc podzielić się moją radością z rodziną, spojrzałem na wszystkich pobieżnie. I zamarłem, widząc jak mama podchodzi do mojego łóżka, siada na tym samym miejscu co zawsze i patrzy na mnie ze świeczkami w oczach... <i>"Nie, nie, nie, nie..."</i></div>
<div>
- Mamo, nie płacz. - rzuciłem błagalnie, już czując ogromną gulę w gardle.<i> "Ona nie może tyle płakać..."</i></div>
<div>
- Przepraszam, to z nerwów. - mama uśmiechnęła się przez łzy i opuściła głowę, kręcąc nią delikatnie.</div>
<div>
- Nie ma się czym denerwować. - uśmiechnąłem się ciepło, ściskając mocniej jej rękę. - Zaczynam sobie przypominać. Wszystko już będzie dobrze. - stwierdziłem, czując dziwny ucisk w żołądku. Zupełnie jakby reakcja na kłamstwo.</div>
<div>
<i>"Bo co jeśli zacznę sobie przypominać o... niej.?"</i></div>
</div>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">*</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #20124d;">PS: I kto zorientował się, że i w poprzednim rozdziale Hazz miał przebłysk pamięci...? :)</span></b><br />
<b><span style="color: #20124d;"><br /></span></b>
<b><span style="color: #20124d;">PPS: Patrzcie co znalazłam... Fineasz nastolatek... Hah :)</span></b><br />
<b><span style="color: #20124d;"><br /></span></b>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZ0EMI0GnaRwTvsSEIqeEcNzCgL7R6x2e0RapoMngbmZmeY9cwQPuXVXZ6pDwN1lmgieVHh5vbGjJXr-w0XknnKOElcah49XK5HGj1-FWNcXMRN9HMgOUGd9tcftz0WnV39qnF7majAGs/s1600/christmas_courtship_by_josabella-d34k9zy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZ0EMI0GnaRwTvsSEIqeEcNzCgL7R6x2e0RapoMngbmZmeY9cwQPuXVXZ6pDwN1lmgieVHh5vbGjJXr-w0XknnKOElcah49XK5HGj1-FWNcXMRN9HMgOUGd9tcftz0WnV39qnF7majAGs/s320/christmas_courtship_by_josabella-d34k9zy.jpg" width="288" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9xfhTf_WkzTygKmiEDJ8BnAe4hO75gWWLcqdfCS7EJFr7tctr3FT_WfUsMngue10jfrdoSWtlTgzvKxvrC9V1BL1q2Kq7H5hhqZa2IvNYcHmc8VmLbt_Bzxele4DaFDFXeY85HtRduZo/s1600/winter_wonderland_by_josabella-d32fydh.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9xfhTf_WkzTygKmiEDJ8BnAe4hO75gWWLcqdfCS7EJFr7tctr3FT_WfUsMngue10jfrdoSWtlTgzvKxvrC9V1BL1q2Kq7H5hhqZa2IvNYcHmc8VmLbt_Bzxele4DaFDFXeY85HtRduZo/s320/winter_wonderland_by_josabella-d32fydh.jpg" width="227" /></a></div>
<b><span style="color: #20124d;"><br /></span></b></div>
</div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-11066803480212347122013-12-05T23:24:00.000+01:002013-12-05T23:24:20.737+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">Po prostu. Kolejny nieprzemyślany rozdział. Mam nadzieję, że przez niego nikt nie zwątpi w sens czytania fanfictions... Przepraszam za niego.</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;"><br /></span></b></div>
<h2 style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;">PIĘTNAŚCIE.</span></b></h2>
<div>
<b><span style="font-size: x-large;"><br /></span></b></div>
<div>
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=RLxIE9IQOJs" target="_blank">#no more lies</a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Naprawdę nie wiem czy chcę tam wchodzić. - westchnąłem, gdy Eve siłą przyciągnęła mnie pod drzwi sali Harry'ego i ostentacyjnie popchnęła mnie w ich kierunku. I chociaż wcześniej jakoś nie miałem jak się opierać, tak teraz użyłem wszystkich swoich sił i zostałem na miejscu. Patrząc jak Eve coraz bardziej się wkurza... <i>"Ale naprawdę musiałem...?"</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Teraz tchórzysz.? - usłyszałem jej zirytowany ton i czując dziwny ścisk w mostku obserwowałem jak jej oczy mrużą się ostrzegawczo. <i>"Uważaj Horan..."</i> - Stoisz już pod drzwiami, wystarczy jeden krok.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- I co ja mu powiem.? - pisnąłem, patrząc na dziewczynę z błaganiem w oczach. <i>"No pozwól mi stąd iść..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Będziesz go wspierać. - usłyszałem jej rozkaz i aż westchnąłem z bezsilności. <i>"Co za uparta...!"</i> - No już, nie czaj się. - złapała mnie za ramię i odwróciła przodem do drzwi.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Idź pierwsza. - natychmiast się wyrwałem i szybko wycofałem, stając za dziewczyną. W razie, gdyby chciała się wyrwać, przezornie położyłem jej dłonie na ramionach, blokując tym samym jakiekolwiek jej ruchy.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale... - próbowała jakoś zaprotestować, sądząc po jej minie, niezadowolona z takiego obrotu sytuacji. Poza tym próbowała się wyrwać, ale na szczęście to ja byłem tym silniejszym.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Idź pierwsza. - powtórzyłem, łokciem otwierając drzwi między próbami przytrzymania Eve. <i>"Ale nie ze mną te numery..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- On mnie nie... - nim skończyła, kopnąłem nogą uchylone drzwi, tak, że otworzyły się na całą szerokość. Niewiele myśląc popchnąłem dziewczynę do wnętrza sali. I z korytarza spokojnie obserwowałem jak wpada tam, próbując zachować równowagę. A potem patrzy najprawdopodobniej na Harry'ego, kryjąc zmieszanie za niepewnym uśmiechem. - Cześć. - rzuciła w końcu, dziwnie trzęsącym się głosem.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Hej.? - do moich uszu dotarł zdziwiony ton Harry'ego. <i>"Jej też przecież nie pamiętał..."</i> Ale zanim sytuacja zaczęła się zacieśniać, postanowiłem stąd spadać. Więc niepozornie zacząłem się wycofywać. <i>"Byle do wyjścia..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Chodź, debilu. - niestety, Eve w sekundę zauważyła moją chęć ucieczki i natychmiast złapała mnie za ramię. <i>"Nie, nie, nie..."</i> Ociągałem się jak mogłem, ale i tak nie miałem z nią szans. Wcaiągnęła mnie do sali siłą, jakby moje opory miała za nic. I przezornie zamknęła za mną drzwi, prowadząc mnie za rękę na drugi koniec sali. Do Harry'ego.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Harry'ego..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Bałem się na niego spojrzeć. Bałem się odezwać. Bałem się zrobić cokolwiek.<i> "Co ja tu do cholery robiłem.?!"</i> Sam nie wiedziałem. Jedyne, co kołatało mi się w głowie to chęć ucieczki. Nie wspominając o tych wszystkich reakcjach mojego mózgu na ten przeklęty ból w klatce piersiowej, który był odpowiedzią na wszystkie wyrzuty sumienia. <i>"Niech mnie ktoś stąd zabierze..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Sytuacja robiła się coraz bardziej niezręczna. Nikt nie śmiał się odezwać, w pokoju panowała ogłuszająca cisza. Która tylko spowodowała większy ścisk w moim żołądku. I chociaż jeszcze przed chwilą jakoś trzymałem się psychicznie radości, tak teraz nagle wszystko ze mnie uciekło. <i>"Kurwa..."</i> Mogłem tylko stać, nie ruszać się i powtarzać w myślach, że oto przede mną leży właśnie Styles. Pokiereszowany, z dziurą w pamięci. A ja nawet nie mam odwagi, żeby go przeprosić... <i>"Tchórz." </i>Eve niespodziewanie znacząco dźgnęła mnie łokciem między żebra, wyrywając mnie z odrętwienia. Zabolało, ale i tak nie zareagowałem. Nie miałem w sobie dość siły, żeby zrobić cokolwiek.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Normalnie nie wierzę... - niespodziewanie usłyszałem rozbawiony ton Harry'ego i coś w mostku nieprzyjemnie mnie zapiekło. <i>"On... mówił."</i> Automatycznie podniosłem wzrok, patrząc na niego niepewnie. I nawet poczułem ulgę, widząc jak się uśmiecha. - Niall z dziewczyną... - pokręcił głową z niedowierzaniem, pocierając podbródek, jakby nad czymś intensywnie myślał. - Przepraszam, że cię nie kojarzę, ale rozumiesz. - zwrócił się do Eve, szczerząc się bardziej. - Bóg mi rozum odebrał za głupotę. - stwierdził, a mnie te słowa dosłownie uderzyły w twarz. <i>"Bo gdyby nie ja..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Średnio to zabawne. - dziewczyna zgromiła go spojrzeniem, biorąc mnie pod rękę i ściskając mocno za ramię. <i>"TAK, JA WIEM.!"</i> Ale nadal nie miałem pojęcia co mógłbym powiedzieć...</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Odnoszę wrażenie, że nie bardzo się lubiliśmy, co.? - Hazz zmarszczył brwi, patrząc uważnie na dziewczynę, zaraz jednak przenosząc wzrok na mnie. - Coś ty jej o mnie nagadał, zdrajco.? - rzucił z udawaną pretensją. I chociaż wiedziałem, że żartował, mimowolnie skuliłem się w sobie i natychmiast opuściłem głowę. <i>"Nie jestem na to gotowy..."</i> - Boże, ona cię zastrasza, czy jak.? - Harry westchnął nerwowo. - Co ty mu dziewczyno robisz.?</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie chcesz wiedzieć. - Eve wzruszyła przelotnie ramionami. A Harry niespodziewanie wybuchnął śmiechem. Donośnym. Zaraźliwym. Mimowolnie się uśmiechnąłem, chociaż wcale nie miałem ochoty. I jednocześnie poczułem jak dziwne ciepło rozpływa się po moim wnętrzu. <i>"On rzeczywiście żyje... I jest taki sam..."</i> Nie powiem, trochę mnie to zaskoczyło. Sam nie wiem czego na dobrą sprawę się spodziewałem, ale na pewno nie tego, że on będzie taki... Normalny. Jakby nic się nie stało. <i>"Ale jednak się stało..." </i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Sorry, wiem, że to dziwne, ale... - Harry zaczął niepewnie, przeczesując palcami włosy. - Nie wiem jak masz na imię. - stwierdził, a po jego minie można było zauważyć, że naprawdę mu głupio z tego powodu. <i>"I to wszystko ja..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Jestem Eve. - dziewczyna uśmiechnęła się w miarę przyjaźnie. Ale kiedy znów spojrzała na mnie, zaczęła ciskać piorunami. <i>"No co..."</i> Przecież i tak nie miałem się tu z czym wtrącić...</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- To jakiś skrót.? - Harry na szczęście zainteresował się nią, uwalniając mnie od odpowiedzialności nawiązywania z nim kontaktu. <i>"Tak, niech sobie z nią rozmawia."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Evelyn.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Evelyn... - powtórzył, uśmiechając się głupkowato, po czym tylko pokręcił głową. - W życiu bym się nie spodziewał... - westchnął i spojrzał na mnie niespodziewanie. - Nialler, jak tyś tego dokonał.? - spytał z rozbawieniem, wzbudzając kolejną falę wyrzutów sumienia. <i>"Niech to już się skończy..."</i> - Wiem. - usłyszałem nagle dziwnie podejrzany ton i zdążyłem zauważyć jak Hazz szczerzy się wymownie. - Podzielił się z tobą jedzeniem. To był jego sposób na podrywanie dziewczyn.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Podrywanie dziewczyn.? - Eve automatycznie się zainteresowała, patrząc na mnie wymownie z miną że-co-ty-do-cholery-śmiałeś-robić... <i>"No to po mnie..."</i> Czując się jak przyłapany, chociaż przecież nie miałem powodu, tylko opuściłem głowę i westchnąłem ciężko. Mimo wszystko nadal jednak czułem uważny wzrok dziewczyny na czubku mojej głowy. Więc odważnie podniosłem głowę i spojrzałem na Stylesa. Szczerzył się. Był rozbawiony. <i>"Debil..."</i></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak się czujesz.? - zapytałem niepewnie, czując coś podejrzanego w gardle. Dziwnie mi było do niego mówić. Ale to wydawało mi się o wiele rozsądniejsze niż wdawanie się w tamten temat i słuchanie potem pretensji. <i>"Ale i tak się nie wywinę..." </i>pomyślałem, widząc naprawdę zirytowane spojrzenie dziewczyny.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nieźle. Już prawie nic mnie nie boli. - Harry uśmiechnął się szczerze, dzięki czemu naprawdę mogłem uwierzyć w jego słowa. I z miejsca poczułem się pięć kilo lżejszy. <i>"Boże..."</i> - No może plecy, bo muszę cały czas leżeć. Niby to wydaje się fajne, ale wszystko w nadmiarze szkodzi. - dopowiedział, krzywiąc się nieznacznie i przewracając oczami. Ale ledwo mnie to obeszło. <i>"Było mu już lepiej..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Lekarze nie pozwalają ci jeszcze wstawać.? - Eve zapytała z troską, chociaż doskonale wiedziałem co dokładnie ma na myśli. Bo chociaż geniuszem nie byłem, wcale nietrudno się było domyśleć, że dziewczyna czekała na moment aż Harry w końcu będzie w takim stanie, przynajmniej fizycznym, żeby móc odwiedzić Lou. Zresztą, nie tylko ona...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Niestety. - westchnął, wzruszając ramionami. - Ale co poradzić... Trochę dostałem, a lekarze chyba wiedzą co robią. Muszę jakoś to wytrzymać. Na nudę i tak nie narzekam. - uśmiechnął się, poprawiając na łóżku i zakładając ramiona przed sobą. - Rano mama, potem wy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A Taylor.? - dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem. <i>"Ohoooo, aluzje..."</i> Automatycznie odsunąłem się od niej o kilka kroków, by w razie ewentualnej wymiany zdań wyjść z tego cało.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przyszła zapytać jak się czuję. - Harry'emu chyba zapomniało się jak trzeba zachowywać się przy kobietach, ponieważ niczego się nie domyślił. - Miło z jej strony, prawda.? - stwierdził, a ja tylko przewróciłem oczami. <i>"No super miło..."</i> I czemu każdy się krzywi, jak tak mówię.? - Harry natychmiast wyłapał moją reakcję.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Możemy nie odpowiadać na to pytanie.? - Eve uśmiechnęła się do niego niewinnie. - Nie chcę się denerwować.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ostatnio zacząłem sie zastanawiać po co mi znajomi, skoro i tak nikt mi nie chce o niczym mówić. - chłopak obruszył się, prawie wydymając wargi z niezadowolenia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Po prostu zmień temat.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak się poznaliście.? - Hazz wyszczerzył się nagle.<i> "Weź tu człowieku nadążaj za takim..." </i>- Chcę wiedzieć. Wszystkie szczegóły. Brudne. - napotkał nieprzyjemne spojrzenie Eve i wzruszył ramionami. - No co, rzadko można było zobaczyć jak Horan bajeruje panny...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nikt tu nikogo nie bajerował. - dziewczyna jeszcze bardziej się zirytowała.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Musiał. - zmarszczył brwi, zamyślając się chwilę. - To było w barze.? Na imprezie.? Koncert.? Wywiad.? Pracujesz z nami.? Jesteś niańką Theo.? W sklepie.? Na ulicy.? Na lotnisku.? - wymieniał z prędkością światła, więc nawet nie do końca mogłem zrozumieć o czym mówi. Ale sądząc po kręceniu głowy Eve i tak z niczym nie trafiał. - No to jak.? - rzucił w końcu z niezadowoleniem, siadając nagle prosto.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chciałeś się pobawić w swatkę. - dziewczyna wyjaśniła spokojnie, a jej oczy zabłyszczały smutkiem. Byłem pewny, że pomyślała o Lou. <i>"Kurczę..." </i>Niewiele myśląc przysunąłem się bliżej niej i objąłem ją w talii.</div>
<div style="text-align: justify;">
- My znaliśmy się wcześniej.? - Harry zdziwił się szczerze, lustrując Eve spojrzeniem od góry do dołu. Jakby znowu widział ją po raz pierwszy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak jakby.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak.? - zaciekawił się.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mieszkałam z Lou. - Eve westchnęła jeszcze bardziej smutno. <i>"Nieee..."</i> - Często cię widziałam. Czy bardziej słyszałam...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Oh... - Harry nagle stracił cały entuzjazm, opadając leniwie plecami na poduszki. I omijając nasze spojrzenia, wbił wzrok przed siebie. - Jesteście...?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Znamy się od liceum. - weszła mu w słowo i kiwnęła głową.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Też jesteś z Polski.? - zdziwił się poważnie. - Nawet nie słychać akcentu... - stwierdził, ewidentnie licząc na to, że temat odejdzie od Lou. Ale ani ja nie zamierzałem się odzywać, ani Eve pomagać Harry'emu. A kiedy się w tym zorientował westchnął ciężko i na moment przymknął oczy. <i>"Kurczę.."</i> - Razem postanowiłyście wyjechać.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie, Lou w ogóle nie miała tego w zamiarze. - Eve pokręciła głową i posmutniała jeszcze bardziej. A mi coraz bardziej się to nie podobało... <i>"Niech już skończą..."</i> - Em. Po prostu chciała się stamtąd wyrwać. - dodała, zakładając niepewnie ręce przed sobą. W reakcji przytuliłem ją tylko mocniej. A zanim dyskusja zaczęła dalej pogrążać obie strony, drzwi do sali nagle się otworzyły i do środka wparował stosunkowo młody facet w białym kitlu. "On był doktorem Harry'ego...?!" Kiedy jednak zauważyłem jego przyjemny uśmiech, jakoś automatycznie mu zaufałem. <i>"Musi chyba wiedzieć co robi, skoro tu pracuje..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- O proszę, a pan Styles znowu z gośćmi. - stwierdził wesoło, podchodząc do łóżka Harry'ego i zdejmując z jego oparcia jakąś kartę, w którą wlepił wzrok. Poważny wzrok. <i>"Cholera, to nie wróżyło nic dobrego..."</i> - Co pan robi, że drzwi się nie zamykają.? - zanim się jednak spostrzegłem, lekarz znowu uśmiechnął się promiennie i spojrzał przelotnie na Harry'ego.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja nic. - chłopak natychmiast odwzajemnił gest, poprawiając się na łóżku. - To oni płaczą z tęsknoty. - kiwnął głową na mnie i na Eve.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja bym z nim osobiście nie wytrzymał. - doktor natychmiast spojrzał w naszym kierunku, krzywiąc się znacząco.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Słyszałem. - Hazz oburzył się udawanie, co spotkało się ze śmiechem ze strony doktora. <i>"Chyba zdążyli się już zaprzyjaźnić"</i> przemknęło mi przez myśl i wywołało dziwną zazdrość gdzieś w środku.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bardzo mi przykro, ale niestety muszę państwa przeprosić. - lekarz odłożył kartę na miejsce i spojrzał na nas rozbawiony. - Pan Styles i ja umówiliśmy się na małą randkę. Nie zapomniał pan.? - zwrócił się do Hazzy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No jakbym mógł... - chłopak tylko wyszczerzył się durnowato. <i>"Okej..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Em... To na razie... - Eve wykazała się większym wyczuciem, gdyż uśmiechnęła się do Harry'ego, zaczynając się wycofywać z sali. Oczywiście ciągnąc mnie za sobą. - Do widzenia. - pożegnała się jeszcze z lekarzem i już sekundę później znaleźliśmy się na korytarzu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No co.? - spytałem, czując na sobie wkurzony wzrok dziewczyny.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Świetnie go wsparłeś. - pokręciła tylko głową, wkurzona wyprzedzając mnie i idąc dwa kroki przede mną.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie miałem pojęcia co mówić. - wzruszyłem ramionami, pakując dłonie do kieszeni. I czując rozlewające się wewnątrz mnie poczucie winy. <i>"Bo naprawdę nic mu nie powiedziałem..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>*</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Miałem w głowie kompletny mętlik. A poza tym za grosz pojęcia jak go uporządkować... Po tych wszystkich wizytach nasuwało mi się tyle pytań, a nikt nie chciał mi na nie odpowiadać. Każdy się migał, jakbym po usłyszeniu prawdy miał zaraz umrzeć. Ale ja przecież tylko chciałem się dowiedzieć... O własnej przeszłości... Nie mogli do cholery niczego przede mną ukrywać. <i>"A jednak ukrywali..."</i> Westchnąłem ciężko, przejeżdżając sobie dłońmi po twarzy, żeby jakoś pobudzić się do myślenia. Kiedy jednak znów wbiłem spojrzenie w biały sufit nade mną i wsunąłem ręce pod głowę, nie czułem się inaczej niż przed tym wszystkim. Nadal byłem przytłoczony. I niedoinformowany... <i>"Ktoś mi musi w końcu powiedzieć. Albo sam się dowiem..."</i> Zanim jednak dobrze to postanowiłem, drzwi do pokoju otworzyły się ze skrzypnięciem i do środka wpadła łuna rażącego światła z korytarza. Natychmiast podniosłem się na łokciach i mrużąc oczy spojrzałem w tamtym kierunku. <i>"Mama..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja tylko na chwilę. - zaczęła, trzymając w garści klamkę. Zupełnie jakby naprawdę za sekundę miała odejść. <i>"Super, nawet własna matka nie chciała ze mną gadać..."</i> - Gemma dzwoniła. - oznajmiła z delikatnym uśmiechem. - Udało jej się w końcu wyrwać. Zapowiedziała się na jutro.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mamo.? - rzuciłem, zanim całkiem zniknęła mi z oczu. I nie mogła udawać, że nie słyszała... Chociaż sądząc po jej westchnięciu i niezbyt zadowolonej minie, gdy wracała do sali, zorientowałem się, że naprawdę wolałaby stąd uciec. - Możesz mi po prostu powiedzieć o co chodzi.? - wypaliłem, władczo zakładając przed sobą ramiona. <i>"Teraz już nie odpuszczę."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Skarbie... - mama westchnęła tylko i z lekkim wahaniem w końcu podeszła do mojego łóżka. Jak zwykle siadła na krześle i delikatnie pogłaskała mnie po głowie. <i>"No czy ja jestem kotem.?"</i> - Jak głowa.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie mam pięciu lat. - odsunąłem się z pretensją, patrząc na nią uważnie. Posmutniała, wzdychajac ciężko.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Po prostu martwię się o ciebie. - stwierdziła z bólem, wzruszając ramionami. I natychmiast zrobiło mi się przykro. <i>"Coś debilu narobił.?!"</i> - Sama już nie wiem co mam ci mówić. Przyzwyczaiłam się, że mój syn tak wydoroślał, a tu nagle znowu mam pajaca.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzięki... - mruknąłem z udawaną pretensją, chociaż nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Mama również się uśmiechnęła, ale sztucznie. W dodatku zaraz posmutniała. <i>"Niedobrze..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- To trochę ciężkie, zwłaszcza, że...</div>
<div style="text-align: justify;">
- ...jej nie pamiętam. Tak wiem. - dokończyłem za nią, przewracając oczami. <i>"Wałkowaliśmy to tyle razy..." </i>Ale skoro już wypłynął ten temat, postanowiłem go użyć do własnych celów. <i>"Ona nie mogła być przecież taka idealna..."</i> - Często do niej chodzisz...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Martwię się o nią. - uśmiechnęła się smutno i sięgnęła po moją dłoń, błądząc kciukiem po jej wierzchniej części. <i>"Naprawdę musiała ją lubić..."</i> - Tak samo jak o ciebie. - dodała, upewniając mnie w tym przekonaniu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Więc czemu nikt od niej... - zacząłem, gdzieś w środku czując dziwne podekscytowanie przepełnione nadzieją na jakiś ewentualny defekt. <i>"Może..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Jej rodzice nie żyją. - mama spuściła wzrok i nerwowo przejechała dłonią po czole. - Ona właściwie nie ma rodziny. - wyprostowała się i westchnęła smutno.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
- To... przykre. - mruknąłem niepewnie, nie wiedząc do końca co mógłbym więcej powiedzieć. <i>"Niech mnie ktoś stąd po prostu zabierze..."</i></div>
</div>
</div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-55140278421961112432013-12-04T18:01:00.003+01:002013-12-19T03:09:04.924+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<span style="color: #073763;"><b>Czy ja dobrze widzę.? Ponad 70 000 wejść.? Choinka jasna... Ehh, aż w szoku jestem. No dobra, już, spokój... :). Oczywiście dziękuję Wam za taki wynik, bez Was raczej bym takiej liczby nie osiągnęła. Jesteście wspaniałe :).</b></span><br />
<span style="color: #073763;"><b>Nie przedłużając jednak, przedstawiam Wam kolejny rozdział mojego smutnego opowiadanka. Mam nadzieję, że się Wam spodoba, bo przez poświęcenie dla niego K. prawie urwała mi głowę. /Ale tylko prawie, na szczęście wiele jeszcze zostało ;)./</b></span><br />
<span style="color: #073763;"><b>Kocham Was.! ;*</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<h2 style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;">CZTERNAŚCIE.</span></b></h2>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=C3NFLLlExG0" target="_blank">#i knew you were trouble.</a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Wczoraj dzwoniło już tylko jakieś pięćdziesiąt osób. - usłyszałem poważny ton mamy, która krzątała się przy mojej szafce, ciągle coś na niej przekładając. I westchnąłem zirytowany, kiedy jej słowa do mnie dotarły. <i>"Świetnie."</i> Przewróciłem oczami zirytowany, ściskając mocniej w dłoniach pomarańczę, którą jeszcze przed chwilą obierałem. <i>"Jacy się wszyscy nagle zrobili troskliwi..."</i> - Ale nadal wszyscy chcieli cię odwiedzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- O nie, na pewno. - spojrzałem na mamę uważnie, nerwowo odkładając owoc na bok. <i>"Straciłem apetyt..."</i> - Nie zniosę tych wszystkich biednych Harrusiów i pytań co jest z tą moją pamięcią. - rzuciłem ostro, przerzucając w palcach pomarańczowe obierki.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale Carol trudno zbyć. - mama w końcu przestała się kręcić i usiadła na krześle obok mojego łóżka. - Prędzej czy później tu przyjedzie. - stwierdziła, patrząc na mnie z bólem w oczach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Już mi wystarczy pretensji ze strony chłopaków. - pokręciłem głową, przypominając sobie wszystkie reakcje chłopaków na mój brak pamięci. Już oni byli wkurzeni, a przecież starali się nie wtrącać w czyjeś sprawy na siłę. Więc co będzie jak Carol-wiecznie-z-nosem-w-cudych-sprawach tu przyjdzie.? <i>"Nie wytrzymam tego."</i> - Jeśli ciotka znała...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Uwielbiała ją. - usłyszałem natychmiast, co tylko mnie zdołowało. <i>"No pięknie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie ma mowy. - pokręciłem ostro głową, dla zaakcentowania wszystkiego zakładając przedramiona przed sobą. - Nie nasłucham się jaki to jestem okropny, że mogłem o niej zapomnieć. - spojrzałem ostro na mamę, dając jej do zrozumienia, że jeśli tylko przyprowadzi tu ciotkę, ucieknę do Afryki i zamieszkam w szałasie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie przesadzaj, ona naprawdę się o ciebie martwi. - mama natychmiast zmarszczyła brwi, spojrzeniem dając do zrozumienia, że zachowuję się jak gówniarz. I natychmiast poczułem się z tego powodu wyjątkowo winny. <i>"Musiała to robić...? Naprawdę musiała.?"</i> - Była roztrzęsiona jak się dowiedziała. - dodała jeszcze, a mi aż gula stanęła w gardle. <i>"Jesteś okropny, Styles..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobra, możemy o tym nie rozmawiać.? - pisnąłem niepewnie, chcąc wyrzucić z siebie to nieprzyjemne uczucie niewdzięczności. Ale nie mogłem, zwłaszcza kiedy zauważyłem jak oczy mamy zaczynają podejrzanie błyszczeć. <i>"No nie..."</i> - Ustaliliśmy, że koniec z płaczem. - rzuciłem z nadzieją, że to coś pomoże. Nie pomogło. <i>"Kurczę."</i> Z miejsca poczułem się bardziej okropnie, bo to przecież wszystko przeze mnie. Miałem świadomość, że przez ostatnie dni to ja byłem przyczyną tego, że mama wylewała łzy. Tylko ja. I naprawdę trudno było mi się z tym pogodzić, bo uczucie było straszne. <i>"Powinna się uśmiechać, a nie płakać..."</i> - Tato, powiedz jej coś. - spojrzałem błagalnie na ojczyma, który stał gdzieś w kącie sali i z rękami za plecami obserwował uważnie widok za oknem. Jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Dopiero moje upomnienie wróciło go do rzeczywistości i spojrzał na mnie nieprzytomnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Annie. - powoli podszedł do nas, stanął za mamą i cierpliwie położył jej ręce na ramionach. Mama w odpowiedzi tylko opuściła głowę i sięgnęła po jego dłoń. <i>"No pięknie..."</i> - Jak się dzisiaj czujesz.? - spytał nagle, próbując tym samym jakoś zmienić temat. <i>"Przynajmniej jeden przytomny."</i> pomyślałem, odczuwając dziwną ulgę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Genialnie. - uśmiechnąłem się szczerze, mogąc chociaż w taki sposób poprawić mamie humor. Bo natychmiast spojrzała na mnie ciepło, delikatnie odwzajemniając gest. <i>"No i tak powinno być."</i> - Nic mnie już nie boli.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Lekarz mówił, że jest poprawa i jak tak dalej pójdzie, za kilka dni nawet cię wypiszą. - stwierdziła entuzjastycznie, a w jej oczach momentalnie pojawiły się błyski radości.<i> "Jeszcze lepiej." </i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Ale zaraz... co.?!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Naprawdę.? - ucieszyłem się jak dziecko. Mało brakowało, a zacząłbym podskakiwać na łóżku i klaskać w dłonie. - Nareszcie. Już się nie mogę doczekać tych domowych obiadków i traktowania jak dziecka.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jesteś okropny, Harry. - zmarszczyła brwi, patrząc na mnie z oburzeniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tylko żartuję, mamo. - wyszczerzyłem się bezczelnie, sięgając po jej dłoń i ściskając mocniej. <i>"Gdzie zniknęło jej poczucie humoru.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Też bym korzystał na jego miejscu. - ojczym niespodziewanie uśmiechnął się do mnie konspiracyjnie. <i>"Ciekawe..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Robin... - mama spojrzała na niego oburzona. Mimowolnie parsknąłem śmiechem, starając się jednak jakoś to ukryć. Więc swobodnie przytknąłem dłoń do ust, co w zamyśle miało przykryć durny uśmieszek. <i>"I nikt nie zauważył..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Taka prawda. - ojczym tylko niewinnie wzruszył ramionami. - Facet w czasie rekonwalescencji jest jak Bóg, wszystko za niego robią inni.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tłumacz mu tak dalej. - usłyszałem jej urażony ton i zauważyłem jak przewraca oczami. <i>"W zasadzie to też było zabawne."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Trochę więcej poczucia humoru, skarbie. - Robin tylko zaśmiał się cicho i mocniej ścisnął jej ramiona.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Siostry też się na to nabierają.? - spytałem z nadzieją, oczami wyobraźni już widząc jak Gems skacze przy mnie na potęgę. Mieć tą zołzę na niewolnika... <i>"No to już mogłem wracać do domu..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Robin.! - rodzicielka podniosła głos w ostrzegawczym tonie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nic nie mówię. - stwierdził pojednawczo, więc mama wróciła do poprzedniego zajęcia. A kiedy tylko się odwróciła, Robin spojrzał na mnie wymownie i z szerokim uśmiechem pokiwał głową. <i>"Czyli jednak..." </i>Natychmiast parsknąłem śmiechem. Tym razem nie udało mi się jednak tego ukryć, więc z miejsca zostałem zbesztany wzrokiem mamy. I już miałem coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, kiedy do sali niespodziewanie weszła jakaś młoda pielęgniarka. Więc to na niej skupiła się cała uwaga. <i>"W sumie dobrze..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Przepraszam. - pisnęła cichutko, nie wiedząc gdzie oczy podziać. <i>"Zabawne."</i> Spotkania z fanami nauczyły mnie już, że moja osoba może działać na niektórych onieśmielająco, ale mimo wszystko nadal nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Wiedziałem jednak, że jeden uśmiech potrafi zadziałać cuda, więc mimowolnie wyszczerzyłem się jak głupi. <i>"Podziałało."</i> Dziewczyna odwzajemniła gest, podnosząc niepewnie wzrok. - Na korytarzu czeka dziewczyna, która bardzo chciałaby się z panem zobaczyć. - usłyszałem i aż mnie zmroziło na tego "pana." <i>"Czy ja mam kurcze 50 lat.?"</i> - Mam ją wpuścić.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Kto.? - zapytałem poważnie, starając się nie dać pokazać jak bardzo jej zwrot mnie wkurzył.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przedstawiła się jako panna Swift. - usłyszałem i aż mnie wcięło. <i>"O kurczę..."</i> Natychmiast milion myśli przeleciało mi przez głowę, ale żadna nie była na tyle olśniewająca, żeby w niej zostać. <i>"I co teraz...?"</i> Mimo wszystko czułem jakieś dziwne podekscytowanie. Niby wiedziałem, że kiedyś przez moment byliśmy razem i nasze relacje musiały być... zażyłe, ale mimo wszystko... <i>"Taylor Swift u mnie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, oczywiście. - kiwnąłem głową po dłuższej chwili, patrząc na pielęgniarkę niepewnie. Ta tylko uśmiechnęła się i zaczęła wycofywać. - Za chwilę, dobrze.? - dodałem jeszcze zanim wyszła, czując, że muszę poważniej przygotować się na te odwiedziny. <i>"Taylor Swift... O cholera..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie podoba mi się to. - usłyszałem nagle zirytowany głos mamy, co skutecznie wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałem na nią nieprzytomnie i zauważyłem jak marszczy brwi w niezadowoleniu. <i>"Co jest..?"</i> Zaraz jednak przypomniałem sobie jak reagowała na inne moje byłe dziewczyny. <i>"Zwyczajna rodzicielska zazdrość..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Mamo, proszę cię, nic nie mów. - zaznaczyłem grzecznie, ale poważnie. - Podobno byliśmy razem, więc... - urwałem, widząc jak wstaje, zabierając z oparcia krzesła swój sweterek, który niedbale zarzuciła na ramiona. - No co.? - rozłożyłem ręce, kompletnie nie wiedząc o co chodzi. <i>"Co jej się stało.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie, nic. - usłyszałem tylko i aż mnie zapowietrzyło. - Wpadnę wieczorem. Teraz idę zobaczyć co z Lou. - rzuciła, nawet się nie odwracając. I ze spuszczoną głową podeszła do drzwi. <i>"No pięknie."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Mamo.? - spróbowałem jeszcze, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Po prostu sobie wyszła... - O co jej chodzi.? - spojrzałem na ojczyma, który z jawnym wahaniem na twarzy patrzył na zamykane przez mamę drzwi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To nie jest odpowiedni moment. - westchnął i rzucając mi przepraszające spojrzenie, pognał na korytarz. <i>"Cudownie."</i> Natychmiast głęboka złość zalała mnie od środka. Dodatkowo poczułem się kompletnie ignorowany. <i>"Czemu do cholery nikt mi tu nic nie mówi.?!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
- Przykro mi, pan Styles już ma gościa. - usłyszałem niespodziewanie ze strony recepcjonistki, kiedy Eve spokojnie zapytała czy możemy odwiedzić Harry'ego. - Teraz powinien odpocząć, przyjdźcie za godzinę. - zbyła nas ostro, nawet nie podnosząc wzroku znad sterty papierów rozciągniętych na blacie przed nią.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Gościa.? - dziewczyna zmarszczyła brwi, zaskoczona taką odpowiedzą. Czemu wcale się nie dziwiłem. Przecież chłopaki siedzieli u siebie, Anne dopiero co minęliśmy na korytarzu, Gemma nadal w Australii... <i>"Kto u niego przesiadywał.?</i>" - Jakiego gościa.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Szczerze.? - recepcjonistka, czyli siwowłosa babka po pięćdziesiątce z wrednym wyrazem twarzy spojrzała na nas z nienawiścią. - Nie mam pojęcia. - spokojnie odłożyła długopis, prostując się władczo na krześle. - Przyłazi tu was tyle, że już nie wiem kogo mogę wpuszczać, a kogo nie. Każdy smędzi, że jest mu najbliższą osobą i powinnam go wpuścić. - zmarszczyła oczy, a mi od razu w głowie pojawiło się porównanie do żmii. - Ordynator się rzuca, jakby sam Jezus tam leżał i każe mi wpuszczać. Wielkie gwiazdy, myślą, że im wszystko wolno. Z góry uprzedzam, kiedyś nawet ordynator nie pomoże i nikogo nie wpuszczę. - zakończyła wrednie, wracając do swoich zajęć jak gdyby nigdy nic. <i>"Czarownica..." </i>Automatycznie wydrzeźniłem się do czubka jej głowy, jakby to w jakikolwiek sposób miało zmienić zdanie tej... kobiety.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dziękujemy pani. - Eve tymczasem uśmiechnęła się miło do facetki i zgromiła mnie wzrokiem, widząc co robię. Złapała mnie mocno za ramię i odciągnęła siłą na bok.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Boże, co za smoczyca. - westchnąłem, zarzucając rękę na jej ramię. A za swoje słowa natychmiast dostałem po łapach.<i> "Ała.!"</i> Zmarszczyłem brwi, rzucając dziewczynie urażone spojrzenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie narzekaj, jesteś na jej łasce. - popatrzyła na mnie z dołu tymi swoimi zielonymi oczami, nie kryjąc pretensji. - Chodź lepiej do Lou, posiedzimy przy niej póki ta godzina nie minie. - powoli ruszyła w znanym i już dobrze owidzianym mi kierunku, ciągnąc mnie za sobą. Sapnąłem ciężko, człapiąc za nią leniwie. I żeby nie było zbyt łatwo, zawisłem na jej ramionach, przelotnie całując ją w szyję. Dziewczyna zareagowała natychmiastowym podniesieniem ramion i odsunięciem się na dobry metr od mojej osoby. - Czyś ty oszalał.? - pisnęła, patrząc na mnie urażona. A ja się tylko zaśmiałem, zastanawiając się jak to jest możliwe, że człowiek może reagować tak samo za każdym razem. Doskonale wiedziałem, że tego nie lubiła, ale jednocześnie uwielbiałem ją tym denerwować. <i>"Słodko się wkurzała." </i></div>
<div style="text-align: justify;">
Uśmiechając się bezczelnie, sięgnąłem dłońmi do jej talii, przyciągając ją do siebie i przytulając mocno. Dziewczyna ewidentnie chciała się jeszcze pogniewać, ale we wkurzonej minie coś jej nie wyszło. Zamiast tego uśmiechnęła się tylko i spojrzała na mnie z dołu wymownie. Natychmiast przypomniało mi się jak wczoraj mnie... pocieszała. <i>"Skutecznie..."</i> W dodatku jej mina oraz delikatne rumieńce sugerowały, że dziewczyna myśli o tym samym. Ale oczywiście nie chcąc mi tego pokazać, tylko opuściła głowę i znowu ruszyła przed siebie... </div>
<div style="text-align: justify;">
...zatrzymując się gwałtownie już dwa metry dalej. A zaraz za nią ja, centralnie na jej plecach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A ona co tu robi.? - usłyszałem jej wkurzony głos.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hm.? - automatycznie spojrzałem w stronę, w którą Eve posyłała co najmniej mordercze spojrzenie. - Kurwa. - wyrwało mi się, kiedy zobaczyłem jak z pokoju Harry'ego wychodzi nie kto inny jak... Taylor. Westchnąłem ciężko, nawet nie wiedząc jakie wnioski miałbym z tego wyciągnąć. <i>"Po jakiego grzyba ona tu przylazła.?!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Myślisz...? - Eve posłała mi zmartwione spojrzenie, niepewnie przygryzając wargę. Ale ja już nie wiedziałem co myślę...</div>
</div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-2545495037316631903.post-76205590614081865722013-12-03T18:16:00.000+01:002013-12-03T18:16:34.336+01:00remember me.<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">Hm, wiem, że szybko, ale terminy mnie gonią... Do świąt zostało tak niewiele czasu, a tak dużo do napisania... No nic, nie przedłużam. Mam tylko chwilę na dodanie tego rozdziału, bo mam jutro strasznie zawalony dzień :/. I muszę się tyyyyyyle nauczyć. No nic, życzę wszystkim miłego czytania :).</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="color: #073763;">Kocham Was.! ;*</span></b><br />
<b><span style="color: #073763;">PS: Rozdział ze specjalną dedykacją dla </span></b><b><span style="color: #073763;">E. Nie denerwuj się, dziewczyno :).</span></b></div>
<br />
<h2 style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;">TRZYNAŚCIE.</span></b></h2>
<br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=r1tU8taG3v0" target="_blank">#heaven.</a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Waliłem w drzwi domu Liama jak oszalały. Wiedziałem, że chłopak nie będzie z tego powodu zadowolony, był przecież środek nocy i pewnie dawno już spał, ale w tym momencie to akurat najmniej mnie obchodziło. Musiałem z nim porozmawiać. To, co mówił Niall... <i>"Kurwa."</i> Ja sam nie wiedziałem co miałbym z tym wszystkim zrobić. <i>"Payne na pewno coś wymyśli."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Tylko kurwa gdzie on jest.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście dla stanu swoich drzwi, już po chwili otworzył je i stanął przede mną kompletnie zaspany, w rozciągniętym podkoszulku i jakichś szarych dresach. Nieprzytomnie pocierał twarz, ledwo patrząc na oczy. Kiedy jednak zauważył, że ja to ja, rozbudził się natychmiast. <i>"No kurwa, nareszcie."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Lou.? - pisnął jękliwie, wstrzymując gwałtownie powietrze. - Stało się coś.?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Stało. - kiwnąłem energicznie głową. I natychmiast tego pożałowałem, widząc, jak wszystkie kolory dosłownie spływają z Liama. <i>"Nie strasz go, kretynie.!"</i> - Ale nie tak, jak myślisz. Żyją. - sprostowałem natychmiast. I odetchnąłem z ulgą, widząc, jak jego klatka piersiowa znowu zaczęła się poruszać. A jego mina przybiera coś na kształt ulgi i zdezorientowania. <i>"Do rzeczy, Tomlinson."</i> - To z Niallem coś jest nie tak.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wchodź. - Payne szerzej otworzył drzwi i zaprosił do środka. Natychmiast wparowałem do korytarza, zdejmując kurtkę i rzucając ją gdzie popadnie. Wiedziałem, że może mu się to nie spodobać, ale teraz były ważniejsze sprawy. Do których postanowiłem przejść bez większych ceregieli. Dlatego od razu skręciłem do salonu i siadając na kanapie czekałem, aż Liam ruszy swój tyłek i pojawi się obok mnie. Na szczęście już po chwili do salonu wszedł i on, niepewnie siadając na miejscu tuż obok mnie. I patrząc na mnie z niemałym oczekiwaniem. <i>"No to do dzieła..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Trochę za bardzo skupiliśmy się na pamięci Hazzy i Lou. - zacząłem, nerwowo podciągając rękawy swojej bluzy. - Ale Niall też ma się nie najlepiej.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To znaczy.? - Liam zmarszczył tylko brwi, próbując pojąć o co mi chodzi. <i>"Ale czy on kurwa tego nie widział.?!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Eve kazała mi dzisiaj z nim porozmawiać. - wyjaśniłem cierpliwie, czując dziwny ścisk w środku, na wspomnienie tego całego wydarzenia w samochodzie. - I wiesz co mi powiedział.? Że to jego wina.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie rozumiem. - pokręcił głową, zaskoczony moimi słowami. <i>"A co ja miałem wtedy kurwa powiedzieć.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Myślisz, że ja rozumiem.? - podniosłem głos. - Jak tylko się zapytałem, uciekł. Powiedział, że chce być sam. I że nie pójdzie do Harry'ego.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cholera. - rzucił po chwili, wzdychając ciężko. I nerwowo pocierając twarz dłońmi, które już po chwili przesunął na szyję.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No cholera. - kiwnąłem głową. - Nie mam pojęcia co o tym myśleć.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Może psycholog. - Payne zaproponował z nadzieją w głosie. I tak jak kiedyś wierzyłem w jego zdrowy rozsądek, tak teraz poważnie się zawiodłem.<i> "Kompletnie debilny pomysł."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Chyba jak go siłą zaciągniesz. - prychnąłem tylko, przypominając sobie wszystkie reakcje Nialla. <i>"On się dobrowolnie nie da..."</i> - Spieprzał ode mnie w podskokach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cholera. - Payne powtórzył ciężko, ponownie chowając twarz w dłoniach. <i>"Czyli on też nic nie wie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"No pięknie."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"Tylko co teraz.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Sam byłem zdziwiony jakie pustki panują na ulicy. Ani żywego ducha. Nikogo. Spokojna, czarna, zimna noc. Tylko ja burzyłem cały jej urok, tupiąc buciorami wyjątkowo głośno na tle wszystkich innych nocnych szmerów. Brzmiało to co najmniej złowrogo, ale najmniej mnie to teraz obchodziło. Teraz już nic mnie nie obchodziło. Sam nie wiedziałem czego chcę. I byłem z tego powodu cholernie skołowany. Dlatego postanowiłem wybrać się na plac zabaw. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale to zawsze była dla mnie w jakiś sposób odskocznia. Może przypomnienie młodych, bezproblemowych lat pomagało w jakiś sposób... <i>"Chuj wie."</i> Nigdy się w to nie zagłębiałem i nie zamierzałem teraz. Po prostu się wybrałem, nie uprzedzając nikogo. I zaopatrując się po drodze w butelkę czegoś mocniejszego, na co miałem pieniądze. <i>"Może to pomoże w jakiś sposób."</i> Bo naprawdę potrzebowałem się uchlać. I chociaż na chwilę odciąć się od tego wszystkiego. <i>"Zapomnieć."</i> Z wielkim postanowieniem nie przejmowania się dzisiaj niczym, dotarłem w końcu do jakiegoś osiedlowego placu zabaw. Ogrodzonego, ale teraz to nie było dla mnie przeszkodą. Wystarczyło wspiąć się po ogrodzeniu, trochę powściekać się przy przechodzeniu i spokojnie zeskoczyć z drugiej strony...</div>
<div style="text-align: justify;">
...i rozedrzeć spodnie po drodze. <i>"Kurwa."</i> Ale trudno, wściekać się nie zamierzałem. Po prostu ruszyłem przed siebie i ciężko siadłem na najbliższej huśtawce. Odkręcając butelkę zacząłem powoli kiwać się w jakimś nieznanym rytmie. I westchnąłem, wbijając wzrok gdzieś przed siebie, na słabo oświetlony trawnik. <i>"Co ja robiłem.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Nawet nie próbuj. - usłyszałem nagle, gdzieś zza siebie. Aż mi serce mocniej zabiło, a butelka prawie wyleciała mi z rąk. <i>"Kurwa mać, zachodzić kogoś od tyłu po nocy..."</i> Gwałtownie odwróciłem głowę w tamtym kierunku i zobaczyłem Eve. <i>"Oczywiście..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Skąd wiesz, że już nie próbowałem.? - spojrzałem na nią z jawnym wyzwaniem, obserwując jak dziewczyna powoli podchodzi do mnie, siadając na huśtawce obok mnie. I niepewnie, jakby bojąc się, że ucieknę, bierze mnie za rękę. <i>"Zaczęła się mnie bać... Kurwa, debilu, coś ty zrobił..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Niall, jesteśmy razem trzy lata. Wiem kiedy jesteś pijany, a kiedy nie. - zaczęła ostro, chociaż kompletnie nie grało to z tym delikatnym, uspokajającym dotykiem. - Odstaw to. - rozkazała, kiwając głową na butelkę. I spojrzała na mnie w ten sposób, że natychmiast postawiłem ją na ziemi, czując narastające wyrzuty sumienia. - To żałosne. - pokręciła głową i to było decydujące. Poczułem się okropnie, opuszczając głowę i nie mając nawet odwagi spojrzeć na dziewczynę. - Topić problem w alkoholu może każdy, ale to i tak niczego nie rozwiąże.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie mam pojęcia co mam robić. - wzruszyłem bezradnie ramionami, opierając czoło na zimnym, twardym łańcuchu. I czując nagle nawał wszystkiego na plecach, natychmiast się zgarbiłem. <i>"To aż bolało."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Wziąć się w garść. - dziewczyna przysunęła się bliżej mnie i nachyliła w ten sposób, że oparła całe przedramiona na moich kolanach. Dzięki temu, nie zmieniając położenia, mogłem spokojnie na nią spojrzeć. I poczuć się jeszcze bardziej okropnie... - To nie była twoja wina. - stwierdziła, bardziej ściskając moją dłoń. Ale to spowodowało, że ten przeklęty ścisk w środku tylko się pogłębił. <i>"To BYŁA moja wina."</i> - To ten kierowca się zagapił. - próbowała jeszcze, ale to i tak mnie nie przekonało.<i> "To przeze mnie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale gdybym tylko odebrał ten telefon, znaleźli by ich szybciej, rozumiesz.? - mruknąłem cicho i ledwo zrozumiale, zamykając przy tym oczy. Nie mogłem już na nią patrzeć. - Czas też się liczył. - westchnąłem ciężko, czując jak coś pali mnie pod powiekami. <i>"Kurwa, nie teraz."</i> Automatycznie zacisnąłem je mocniej, nie chcąc się rozryczeć. - On do mnie dzwonił. Do mnie. - pokręciłem głową, słysząc jak mój głos coraz bardziej drży. - A ja go olałem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przeze mnie. - usłyszałem niespodziewanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Słucham.? - natychmiast otworzyłem oczy i spojrzałem na dziewczynę zszokowany.<i> "Co ona pieprzyła.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Gdyby nie ja, odebrałbyś ten telefon. - stwierdziła smutno, na moment opuszczając głowę. Wyczułem, że jej dłonie zaczęły delikatnie drżeć, a oddech stał się bardziej urywany i płytszy. <i>"No nie..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Co ty mówisz... - rzuciłem miękko i automatycznie wyswobodziłem dłonie z jej uścisku i przeplotłem jej palce ze swoimi. Nie wiedziałem co mógłbym więcej zrobić. Poczułem się jeszcze bardziej bezradny. <i>"Tylko niech ona nie płacze..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Prawdę. - Eve spojrzała na mnie niepewnie, ale zaraz odwróciła wzrok. <i>"Nie, nie, nie."</i> - Skoro upierasz się, że to wszystko tkwi w tym nieodebranym telefonie, to ty raczej niewiele miałeś z tym wspólnego. Ja cię rozproszyłam. To moja wina. - usłyszałem i poczułem jakby ktoś dźgnął mnie nożem prosto w brzuch. I jeszcze poprzekręcał nim gwałtownie, żebym przypadkiem tego nie przegapił.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nawet tak nie mów. - zmarszczyłem brwi, patrząc uważnie na dziewczynę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Widzisz jak ciężko jest o tym słuchać.? - westchnęła ciężko, prostując się gwałtownie. I chociaż nadal miała świeczki w oczach, raczej nie wyglądało na to, żeby miała się rozpłakać. Chociaż jej smutna mina też raczej nie cieszyła. Zwłaszcza kiedy z taką bezradnością zakładała włosy za ucho i nie wiedziała czy patrzeć na mnie, czy gdzieś przed siebie. <i>"Coś narobił, debilu.?"</i> - Nie mogę już patrzeć jak się zadręczasz. I nawet nie rozumiem dokładnie dlaczego. - w końcu spojrzała na mnie, z powrotem sięgając po moją dłoń. - Twoje dąsanie i tak już nic nie zmieni. Czasu nie cofniesz. Stało się. Wyszło okropnie, ale oni żyją. To najważniejsze. Musisz jakoś pogodzić się z tym co się stało. I wierzyć, że wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się delikatnie, mocniej ściskając moją dłoń. I nie mogłem nie przyznać jej racji. <i>"Jestem egoistą..."</i> - Myślisz, że jak Harry się czuje, kiedy nawet nie chcesz do niego pójść.? Przechodzi teraz ciężkie chwile, jest skołowany. Potrzebuje bliskich, ich pocieszenia. Skupiasz się na tym, że go olałeś w mniej ważnym momencie, a naprawdę go ignorujesz w najważniejszym.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie mam pojęcia co mógłbym mu powiedzieć. - wzruszyłem bezradnie ramionami. <i>"Jak w ogóle mógłbym mu spojrzeć w oczy.?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- A chłopaki mają.? - Eve spojrzała na mnie uważnie. <i>"Oni przynajmniej nie czują się odpowiedzialni..."</i> - Nawet Liam nie potrafi tego ogarnąć. Ale starają się nie załamać i mniej lub bardziej cierpliwie siedzą pod salą, czekając na swoją kolej. I przy okazji wymyślają kolejne wymówki dlaczego cię nie ma. - rzuciła z takim wyrzutem, że z miejsca poczułem się jak kryminalista. I nie mogłem zareagować inaczej jak tylko opuszczeniem głowy i zajmowanie się tym przeklętym ściskiem w mostku. <i>"Zabolało."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Mogłaś jakoś mnie wytłumaczyć. - szepnąłem w końcu niepewnie. Ale nawet zanim zdążyłem to wypowiedzieć, już wiedziałem, że to durny pomysł.<i> "Jesteś idiotą."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja.? - zdziwiła się poważnie. - Lou nie pamięta, to o mnie ma mieć pojęcie.? Zastanów się chwilę. - spojrzała na mnie z wyrzutem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja już nie potrafię tego ogarnąć. - pokręciłem głową.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bo musisz się na chwilę od tego oderwać. Wyspać się, coś zjeść, trochę odpocząć i złapać trochę dystansu. - posłała mi uważne spojrzenie i widząc moje zdezorientowanie, po prostu przytuliła. Natychmiast ją objąłem, wtulając się w nią najmocniej jak tylko potrafiłem. Jakbym już nigdy nie miał jej wypuścić. - Wszystko jakoś się ułoży. - szepnęła, prosto do mojego ucha. I pogładziła mnie po plecach, co wyjątkowo mnie uspokoiło. <i>"Tego potrzebowałem..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Kocham cię, wiesz.? - mruknąłem, gdzieś w jej szyję. Nie zabrzmiało to wyraźnie, ale przynajmniej szczerze. Bo w tym momencie naprawdę nic więcej nie czułem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiem. - kiwnęła głową, ku mojemu zdziwieniu odsuwając się ode mnie. I podnosząc się lekko z huśtawki, nadal jednak trzymając moją dłoń. Za którą delikatnie pociągnęła mnie do góry. - Ale już wstawaj. - Musisz odpocząć. Bo jutro idziesz do Harry'ego. - rozkazała, patrząc na mnie wymownie. I już miałem zaprotestować, kiedy odezwała się głośno. - Zero dyskusji. - zagroziła. - Jak chcesz, pójdę z tobą.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobra. - zgodziłem się, chociaż nadal nie byłem pewny tego wszystkiego. Ale kłótnie były teraz ostatnim, czego chciałem. Wolałem nie dyskutować. <i>"Tak było bezpieczniej."</i> Przynajmniej w kwestii psychicznej, bowiem w fizycznej dziwnym trafem zaczęły grozić mi upadki, kiedy wstając, niespodziewanie się zachwiałem. <i>"Co jest...?"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Jednak coś piłeś.? - Eve natychmiast to wyłapała, patrząc na mnie z takim wyrzutem... <i>"Matko..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Chyba jestem za bardzo zmęczony. - stwierdziłem, pocierając ledwo przytomne powieki. <i>"Serio potrzebowałem snu..."</i></div>
<div style="text-align: justify;">
- Chodź, śpiąca królewno. - dziewczyna zarzuciła sobie moje ramię na swoje barki i przeplotła swoje palce z moimi. - Jakoś cię doholujemy. - spojrzała na mnie z dołu i uśmiechnęła się delikatnie. A ja nareszcie poczułem się na tyle silny, żeby odwzajemnić uśmiech.</div>
Lou.http://www.blogger.com/profile/12307593819223258087noreply@blogger.com16