jeden.
Nuda, nuda, nuda. Taki zwykły wstęp, żeby wszystko po krótce wyjaśnić. Zapraszam do czytania :)
_____________________________________________________________
- Wszystko wzięłaś.?
- Oj mamo, tak. Pytasz już chyba dziesiąty raz.
Byłam mocno zirytowana. Właśnie starałam się upchnąć trzecią walizkę do
bagażnika, a mama wciąż wynosiła z domu nowe. Oczywiście musiała skorygować
moje pakowanie i napchała mi do bagażu z pół mojego pokoju. Jakbym tam nie
mogła dostać, dajmy na to, pasty do zębów...
- Przecież wiesz, że się martwię. Lecisz tak daleko... - postawiła obok mnie
wielgachną, brązową walizkę i wróciła pod drzwi po jeszcze jedną.
- Przestań. To wciąż ten sam kontynent. I prawie ta sama strefa czasowa. -
po długotrwałej szamotaninie udało mi się wepchnąć ją do bagażnika. Ale teraz
już nie zmieści się tam nawet zapałka... - Wystarczy już.
- Ale tu masz jeszcze lekkie kurtki i pościel.
- Co mam.? - wytrzeszczyłam oczy. Jawna przesada. - Mamo, daj spokój. Będę
miała tam pod czym spać. A poza tym z tym wszystkim nie wpuszczą mnie do
samolotu.
- I dobrze.
Zgromiłam ją spojrzeniem i z hukiem zamknęłam klapę bagażnika. Podniosłam
ostatnią walizkę, którą przytachała pod samochód (matko, ważyła chyba z tonę.!)
i zaniosłam ją do domu. Nie zamierzałam brać tego wszystkiego. Przecież i tak w
tych czterech walizkach, które wzięłam znajdę mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.
Westchnęłam tylko nad tą opiekuńczością mamy i wróciłam na podwórko, zamykając
drzwi na klucz.
- Dziecko, nie masz nawet szesnastu lat. Zdążysz jeszcze odbywać takie
wycieczki. Twój ojciec jest niespełna rozumu, skoro wymyślił to wszystko. A ja
chyba zwariowałam, że się na to zgodziłam.
- Przecież możesz lecieć ze mną. - wiedziałam doskonale jaka będzie jej
reakcja, dlatego rzuciłam te słowa, wsiadając do auta. Kolejnego ataku furii
bym nie przetrawiła...
- I siedzieć na głowie twojego ojca i tej jego... narzeczonej.? Dziękuję bardzo.
- Oj, mamo przesadzasz.
Mama tylko zmarszczyła nos, jak zawsze, kiedy nie miała odpowiednich
argumentów, którymi mogłaby mnie przekonać. Ale wiedziała, że tym razem się nie
dam. Było na to o wiele za późno.
Już byłam spakowana, miałam bilety w kieszeni, siedziałam już w samochodzie.
Teraz jedynie pozostało dojechać na lotnisko.
- Mamo.!
- Już idę.!
Z wyraźną irytacją na twarzy okrążyła auto i wsiadła doń, zajmując miejsce
kierowcy. Jak zawsze, przelotnie zerknęła w lusterko, sprawdzając stan swojego
makijażu, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce. Położyła dłonie na kierownicy
i ruszyła. Oczywiście nie dojechałyśmy za daleko, bowiem jedynie do skraju
podjazdu. Jak na złość, ulicą zaczęły przemykać niezliczone ilości samochodów.
- Nie dziw mi się, dobrze.? Moje jedyne dziecko wyjeżdża na dwa miesiące, do
zupełnie obcego kraju, zdana na łaskę... tych ludzi.
- Mamo.!
- Dobrze, już nic nie mówię.
Udało nam się w końcu wyjechać. Mama już chyba obrażona na amen nie
zamierzała się do mnie odezwać słowem. Włączyłam zatem radio, by zagłuszyć tą
niezręczną ciszę. Akurat leciała najnowsza piosenka Rihanny.
Moja rodzicielka oczywiście wszystko wyolbrzymiała. Niestety zawsze tak
było, gdy w grę wchodził ojciec. Wciąż uważa, że tata zechce mnie odebrać,
nastawić przeciwko niej, czy coś w tym stylu. Jakby mnie nie wychowywała
samotnie od 10 lat...
Tak, moi rodzice są rozwiedzeni. Powód.? Niezgodność charakterów.
Tata zawsze był spokojnym, statecznym, może nieco powściągliwym facetem.
Typowy Anglik. Mama natomiast to wulkan energii, żywa i cholernie uparta.
Przeciętna Polka. Gdzie mogli się spotkać, jakim cudem przypadli sobie do gustu
- nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że mieli wtedy jedynie po 17 lat - okres burzy
i naporu, kiedy robi się takie różne głupoty.
I z tych różnych głupot powstałam ja. Dzieło jednorazowego zapomnienia się
dwójki nastolatków.
Oczywiście musieli się pobrać, sprawa wyższego honoru. Dziadek, to znaczy
tata mamy, wymusił to na przyszłym zięciu ze strzelbą w dłoni. Cóż, taki sam
narwaniec jak mama.
Po ślubie rodzice wyjechali do Anglii. Zamieszkali z dziadkami, tata znalazł
jakąś dorywczą pracę, kontynuując jednocześnie naukę. Ponoć wtedy nawet się
dogadywali. Ale wtedy urodziłam się ja.
Zaczęły się kłótnie o to, kto ma wstawać w nocy i inne takie dupersztyki.
Chodzili nabzdyczeni, ale wciąż się tolerowali. Jednak gdy skończyłam 3 lata,
mamie trochę puściły hamulce. Chciała nadrobić stracony czas i zaczęła bujać
się po imprezach, niejednokrotnie zakrapianych. Wracała nad ranem, czasem też i
wcale. Podobno nawet wyrywała jakichś gachów.
I ojciec się wkurzył. Była ostra awantura, po której mama spakowała się,
wzięła mnie, zapewne na złość mężowi i wróciła do Polski. Rozwód odbył się
szybko, tata nie chciał się włóczyć po sądach. Zresztą znając temperament mamy
wiedział, że postawi na swoim i dostanie opiekę nade mną. Chciał oszczędzić
sobie nerwów. Odpuścił. Został w Anglii, ukończył szkołę, zdobył dobrze płatną
pracę. Dwa lata temu spotkał też swoją, jak mówi "drugą połówkę".
Natomiast mama utrzymywała nas jedynie z wysokich alimentów. Jako, że nie
posiada wykształcenia, nie może sobie znaleźć pracy. I nadal jest sama. Co
prawda, szuka. Ale są to znajomości na góra dwa tygodnie. Porównuje się z
osiągnięciami taty i mówiąc szczerze, wypada blado. Dlatego nawet słowo o nim
mocno ją frustruje.
- Lizka, nie słuchasz mnie.
- Przepraszam. - rzuciłam kompletnie automatycznie. I tak dokładnie
wiedziałam, co mi tłumaczyła. Mam być grzeczna, kulturalna, w miarę możliwości
miła dla "nowej partnerki ojca", rozsądna. Mam uważać na
nieznajomych, sprzątać po sobie i tak dalej i tak dalej, żeby pokazać jak to
dobrze mnie wychowała.
- ... żeby nie było, że wychowałam cię na jakiegoś chama.
- Tak, mamo wszystko wiem.
...
- Na pewno chcesz tam lecieć.?
- Tak.
- Możesz jeszcze zmienić zdanie.
- Mamo, przestań. Jestem już na lotnisku, zaraz wsiadam w samolot. Nikt mnie
nie porwie, nie zgwałci, nie okradnie. Będzie dobrze.
Mama gwałtownie pobladła. Niepotrzebnie bawiłam się w te wymienianki... Tym
zdecydowanie jej nie uspokoiłam.
- Muszę już iść. - rzuciłam naprędce, nim domyśliłaby się przywiązać mnie do
kaloryfera. Ale, że nie miała w posiadaniu sznurka, uwięziła mnie w tych swoich
długich, tyczkowatych rękach. I najwidoczniej nie zamierzała mnie wypuścić..
- Udusisz mnie...
- Przepraszam. - wyswobodziłam się z jej przepełnionego uczuciem uścisku.
Kurczę, mogłam wziąć głęboki oddech.!
- To ja idę, okej.?
Przyjrzałam się jej uważnie. Minę miała nietęgą, oczy jej się zaszkliły.
Jeszcze by tego brakowało, żeby na środku lotniska zaczęła płakać.!
- Zadzwonię jak tylko wyląduję. - zapewniłam jeszcze, nadal nie ruszając się
z miejsca.
Mama jedynie pokiwała głową i delikatnie uniosła kąciki ust. Wzięłam to za
dobry omen. Cmoknęłam ją w policzek i nie oglądając się za siebie ruszyłam
nareszcie ku odprawie.
...
Już wiem, że nie lubię latać.
Zawsze dziwiłam się, gdy ludzie tak narzekali na ten środek transportu.
Przecież to coś podobnego jak autobus, z tą małą różnicą, że nie można sobie
wysiąść w połowie drogi. Obecnie już zdałam sobie sprawę, że to tak nie działa.
Mam okropny lęk wysokości. Boję się wejść na balkon, znajdujący się na
wysokości pierwszego piętra. Od razu mam wrażenie, że wszystko się zawali. A na
moje nieszczęście dostałam miejsce przy oknie. Gdy tylko spojrzałam w dół...
Brrr.
W dodatku obok mnie zasiadł jakiś otyły facet w średnim wieku, który
okropnie śmierdział potem. Nie dość, że niemalże zostałam wciśnięta w ścianę
samolotu dzięki jego gabarytom, to jeszcze postanowił się trochę przespać.
Chrapał jak mały traktorek, co nie do końca było mi na rękę. Nawet przez
słuchawki słyszałam to jego tarkotanie.
Ale najgorszy był ten bachor za mną. Ciągle kopał tymi swoimi tyczkowatymi
przyszczepami w tył mojego siedzenia, wielce zadowolony z zabawy. Próbowałam
zwrócić uwagę jego matce, żeby jakoś ujarzmiła to diabelskie nasienie, ale
zostałam skarcona spojrzeniem. Zupełnie jakbym to ja zrobiła coś niestosownego.
I jeszcze to lądowanie...
Żołądek przekręcił mi się kilkanaście razy, gdy opuszczaliśmy się na płytę
lotniska. Dobrze, że nie skusiłam się na "apetyczne" specjały, które
proponowała mi stewardessa. W przeciwnym razie wszystko wylądowałoby na koku
eleganckiej pani siedzącej przede mną.
Tylko 2 godziny lotu, a czułam się zmęczona jakbym co najmniej przez ten
cały czas kopała doły. Jedyne na co miałam ochotę to gorący prysznic i łóżko z
delikatną, pachnącą pościelą. Nie było to takie nierealne, ale czułam się, że
gdyby się ziściło, byłoby to niczym urzeczywistnienie najskrytszych marzeń.
Taki błogi raj.
Lecz zanim miałam się znaleźć w tym błogim raju, musiałam przejść pół
lotniska, odebrać bagaż i rozejrzeć się za tatą. A będąc tak wykończoną,
wydawało mi się, jakby to trwało całe wieki, a nie jedynie kilkanaście minut,
po których upływie znalazłam się nareszcie w miejscu, gdzie miał na mnie czekać
tata.
Niestety, tłum był ogromny i nigdzie nie widziałam szpakowatego,
eleganckiego mężczyzny, jakim zapamiętałam go z ostatniego spotkania rok temu.
Chodziłam w kółko, jak porzucony szczeniaczek i nie bardzo wiedziałam co mam ze
sobą zrobić. A co jeśli tata pomylił terminy.? Albo ja wsiadłam nie do tego
samolotu.?
W końcu zrezygnowana usiadłam na jednej z walizek. Były one tak ciężkie, że
nie miałam siły ich dźwigać. Po prostu zaczekam.
Po kilkunastu minutach tłum się przerzedził. i w końcu go zobaczyłam.
Wyglądał jak w mojej pamięci. Wysoki, chuderlawy, z roztrzepanymi czarnymi
włosami, teraz już z siwymi pasemkami, z zimnymi, niebieskimi oczami. Jak
zwykle gustownie ubrany, poważny, choć gdzieś tam błąkał się jakiś uśmiech,
trochę onieśmielony. Ale nie był sam.
Szedł za rękę z ładną, wysoką brunetką, jak na moje oko młodszą od siebie co
najmniej o 10 lat. Kobieta miała promienny, filmowy uśmiech, który rzucał się
na czekoladowe oczy. Ubrana była w dżinsowe rurki, podkreślającą jej mega
długie, szczupłe nogi i zieloną, obcisłą bluzkę, która uwydatniała... zaraz,
zaraz, brzuszek.?
Albo zjadła pokaźnych rozmiarów obiad, albo stracę pozycję jedynaczki...
- Louise, jak Ty wyrosłaś.! - usłyszałam jego niski, przyjemny głos. Mówił
oczywiście po angielsku.
Tata w końcu mnie dopadł i mocno uściskał.
- Ty też dobrze wyglądasz. Schudłeś trochę prawda.?
- Tak. Allison mi pomogła. - spojrzał na brunetkę, która z nim przyszła.
Uśmiechnął się wymawiając jej imię. I jego oczy nabrały takiego cieplejszego
blasku. Promieniał.
- Możesz mi mówić Aly. - wyciągnęła ku mnie swoją szczupłą dłoń ze starannie
przypiłowanymi znacznej długości paznokciami.
- Jestem ... Louise.
Dukałam. Zawsze byłam okropnie nieśmiała wobec obcych mi osób. Po prostu
mnie zatykało, nie wiedziałam co mam powiedzieć. A ta smukła piękność stojąca
przede mną dodatkowo mnie peszyła. Czułam się przy niej jak Kopciuszek w tych
swoich przedartych na kolanach dżinsach i białej koszulce, w której spokojnie
zmieściłby się mój "samolotowy sąsiad".
Nie mogłam się powstrzymać i dokładniej przyjrzałam się dziwnego pochodzenia
wypukłości na brzuchu. Może to i było trochę niegrzeczne, ale się wgapiałam.
- 4 miesiąc. - pospieszyła z wyjaśnieniami, nie tracąc promiennego uśmiechu.
Dobrze wiedzieć. Ot, taka sobie wiadomość. Przekazana na lotnisku, wśród tłumu
obcych ludzi.
- Cieszę się. - starałam się, by mój uśmiech wypadł jak najbardziej
naturalnie. Chyba się nabrali. Tata nawet niejako odetchnął z ulgą.
- Jesteś pewnie okropnie zmęczona, prawda.? - dopiero teraz przysłuchałam
się jej głosowi.
Cóż, był przyjemny. Ani niski, ani piskliwy, ale... płynny. Nie doszukałam
się w nim żadnego fałszywego tonu. Jedyne co mnie odrzucało to angielski
akcent. Nigdy go nie lubiłam. Anglicy mówili bardzo niewyraźnie, zawsze
zacierali końcówki. Często musiałam się domyślać o co może chodzić. Niestety,
jako pół angielka odziedziczyłam go po ojcu. Musiałam pracować wiele lat, żeby
się go wyzbyć...
- Hmmm... tak. Trochę.
Odpowiedź nie była elokwentna, w dodatku wypowiedziana z opóźnieniem. Po
prostu pięknie się prezentowałam...
- Jedźmy już. - tata na szczęście zapobiegł mojej kompletnej kompromitacji.
Sięgnął po trzy największe walizki. Skrzywił się, gdy je podnosił.
- Mama pakowała. - wzruszyłam jedynie ramionami, wyciągając z zostawionej mi
walizki rączkę. Jako jedyna miała kółka, więc ciągnięcie jej nie sprawiało mi
tak wielkiej trudności jak ojcu tachanie tego wszystkiego.
Mówiąc o mamie, przypomniałam sobie, co obiecałam jej na pożegnanie. Szybko
wydobyłam telefon z kieszeni i włączyłam go. Gdy już się uruchomił, wybrałam
jej numer. Odebrała już po pierwszym sygnale, zupełnie jakby koczowała przy
telefonie.
- No nareszcie.! Wylądowałaś, nic ci nie jest, ojciec cię już odebrał.?
- Taaaaak.
- Przyszedł z nią.?
- Tak.
I cisza. Wiedziałam, że jest ciekawa, ale w życiu nie wypowie tego pytania.
- Jest... ładna.
Usłyszałam jedynie jak wypuszcza powietrze przez zaciśnięte zęby.
...
Podróż samochodem w godzinach szczytu przez centrum Londynu to wymęczająca
sprawa. Jechaliśmy żółwim tempem, co chwila stając na jakichś światłach. Potem
półgodzinny korek z niewiadomych przyczyn. I znów ślimaczenie się w długaśnym
rzędzie samochodów.
Postanowiłam wykorzystać ten czas na spanie. Niestety, w tłumie śpieszących
się ludzi nie dało się. Wciąż ktoś trąbił, wykrzykiwał niecenzuralne słowa w
stosunku do innych, bądź po prostu słuchał głośno muzyki dla zabicia czasu.
Zgiełk jakiego jeszcze nie doświadczyłam.
Zdrzemnąć udało mi się dopiero, gdy wyjechaliśmy z centrum, kierując się na
przedmieścia, gdzie znajdował się dom taty. Niestety, to nie trwało długo. Tu
nie było takiego ruchu i kilka kilometrów można było pokonać w minutę...
- Louise, dojechaliśmy.
Kurczę, spałam jedynie kilka sekund i już... Gdzie jest moje łóżkoooooooo.?
Ziewnęłam i przetarłam oczy. Otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu.
Znalazłam się na podjeździe domu, który skądś kojarzyłam. Dwupiętrowy, o
kremowych ścianach. Z wielkimi, brązowymi okiennicami, z kwiatkami na
parapetach. Z zadbanym ogródkiem, w którym rosły m.in. czerwone róże. Z
równiutko przyciętym, soczystozielonym trawnikiem. Z jabłonią po lewej stronie,
z którego zwisał gruby sznur zawiązany na oponie. Z szarym chodnikiem,
prowadzącym do marmurowych schodków przed bordowymi drzwiami.
To tu spędziłam te dwa miesiące, kiedy byłam rodowitą angielką. To na tej
oponie zwisałam, aż mi było niedobrze. To z tych schodów skakałam, myśląc, że
wysokość jest ogromna. To na tym chodniku kilkadziesiąt razu poździerałam
kolana, aż do krwi. To na to drzewo wpadłam, wybijając górną jedynkę. To tutaj
miałam jeszcze pełną, w miarę szczęśliwą rodzinę...
- Podoba ci się.?
Nie wiem skąd, nie wiem jak, ale tata nagle znalazł się obok mnie, z
wielgachnym uśmiechem na ustach. Stanął po moim prawym boku i również spojrzał
na dom.
- Dokładnie taki, jak zapamiętałam.
- Chcesz się rozejrzeć.?
- Tak. Po moim pokoju.
Zaśmiał się. Ale rozumiał, że mogę być okropnie zmęczona.
- Proszę bardzo. - gestem zaproponawał, bym poszła przodem.
Ruszyłam powoli, nie zwracając już uwagi na otoczenie. Przechodziłam przez
korytarz, jakiś pokój, schody i znów korytarz. Mijałam otwarte drzwi ukazujące
wystrój kuchni i salonu. Ale nie wpadł mi do głowy żaden szczegół. Kolor,
przedmiot, mebel. Nic, co mogłoby mi pomóc w ogarnięciu wystroju. Mogłam się
założyć, że po wstaniu będę w stanie zgubić się w tych obszernych
pomieszczeniach.
- To twój pokój.
Weszliśmy w końcu do obszernego pomieszczenia. Szybki rzut oka na wszystko i
jedyne słowo, jakie rzucało mi się na usta to: porządek. Tylko tyle mogłam
stwierdzić przez półzamknięte oczy.
- Tam masz własną łazienkę. - wskazał na białe drzwi obok łóżka. Ale w tym
momencie tylko ono mnie interesowało... - Rozpakuj się, odśwież. Za jakąś
godzinę będzie kolacja.
- Dobrze... - rzuciłam kompletnie automatycznie. Akurat będę miała czas na
rozpakowywanie czy jedzenie...
Poczekałam kilka sekund, aż tata opuści pokój i rzuciłam się na łóżko.
Dokładnie tak jak stałam: w ubraniu, w butach. Przytuliłam się do poduszki i
zamykając oczy wciągnęłam jej zapach. Lecz mój mózg nie zdążył nawet
zarejestrować tego aromatu, bowiem usnęłam po sekundzie.
Komentarze (8):
Fajnie piszesz, masz taki przyjemny styl ;>
Niesamowity. Widzę, że potrafisz dobierać słowa :)
Świetny styl pisania i długie rozdziały :D
Cóż, będę szczera.
Już dawno zaobserwowałam twojego bloga z myślą, że kiedyś przeczytam... i to "kiedyś" zdawało się takie odległe... aż mi wstyd.
Wchodziła na tą stronę ze sto razy i po chwili wyłączałam ją z myślą "nie chce mi się", ale wczoraj na Asku dostałam takie "pytanie" (cytuję słowo w słowo):
Wiem, że to nie pytanie ale chciałam ci polecić super bloga: boy-from-bakery.blogspot.com Dziewczyna ma talent (podobnie jak ty :))
Jak to przeczytałam puknęłam się w głowę i przyrzekłlam sobie, że muszę to przeczytać i tak oto zrobiłam to przed momentem i... TO JEST GENIALNE!!!
Jaka ja głupia byłam, że tego nie czytałam!
Przede mną 29 rozdziałów, ale nadrobię wszystko!
Kurczę, to jest ARCYDZIEŁO!!!!!!!!!!!!!!
o matko, o matko, o matko... serio.? serio, serio, serio, serio.? ktoś na asku polecił Ci MOJEGO BLOGA.? MOJEGO.?
oooooo...
przeżyłam szok.
ale taaaaaaak się cieszę.! :):):):):):):):).
jeeeej... nie dowierzam, ale jestem tak szczęśliwa... i jeszcze Twoje słowa... dziękuję Ci bardzo xx. mam nadzieję, że następne 29 rozdziałów Cię nie zawiodą xx.
buziaki xx.
no chyba każdy powyżej pięciu lat składnie to potrafi... nie.? xx.
buziaki xx.
dziękuję xx.
... usunęłaś z Wattpada... ty na serio to zrobiłas. Wiesz ile musiałam szukać, zanim znalazłam twojego bloga?! Jesteś bezlitosna! ;-; ale udało mi się w końcu, i omg... nawet nie wiesz jaka z siebie dumna jestem XD
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna