cztery.
Jak na razie udało mi się utrzymać tą małą, zapoczątkowaną przeze mnie
tradycję przez trzy dni. Niewielki sukces, ale zawsze. W tym czasie zostałam
już określona mianem stałej klientki przez pana Evansa, owego staruszka
prowadzącego piekarnię. Zawsze przychodziłam tuż po tym jak otwierał sklep,
zawsze witał mnie tym swoim dystyngowanym "Dzień dobry", zawsze
uśmiechał się miło, gdy wychodziłam. Cóż i zawsze w drodze powrotnej spotykałam
Quinn, zawsze gadałyśmy chwilę i zawsze uciekał jej autobus.
Przez to wszystko zaczynałam czuć się jak w domu. W spokojnej, monotonnej,
rodzinnej rutynie codzienności. Asymilowałam się.? Najwyraźniej. Ale jakkolwiek
dobrze bym się tu nie czuła, oczywiście w głębi serca tęskniłam za mamą.
Codzienne rozmowy przez telefon to niestety nie to samo..
Tymczasem nadeszły urodziny taty. Allison oczywiście postawiła na swoim, chcąc
urządzić mu przyjęcie niespodziankę. Umówiłyśmy się też, że złożymy się na
prezent i kupimy mu coś ładnego, pożytecznego i wprost stworzonego dla niego.
Ostatecznie padło na specjalistyczny sprzęt mp3 do samochodu, bowiem ostatnio
narzekał na samotne i ciche podróże do pracy, odkąd jego radio odmówiło
posłuszeństwa.
Tak więc stałam teraz na drabinie, starając się ignorować przeklęte zawroty
głowy od tej nieludzkiej wysokości i usiłowałam zawiesić wielki napis "100
lat" przy suficie.
- Trochę w lewo. - Allison korygowała moje ruchy, by wszystko wyszło
estetycznie. Ale jak do cholery miałam to równo zawiesić, kiedy od ziemi
dzielił mnie ładny metr.?
- Tak dobrze.? - westchnęłam cichutko, próbując dostosować się do jej rad i
jednocześnie nie spaść, kończąc swój żywot.
- Dobrze. Przyczepiaj. - rzuciła szybko, po czym natychmiastowo udała się do
kuchni, by przygotować przekąski.
Jak najszybciej było to możliwe, przymocowałam kawałek materiału do ściany, po
czym z ulgą zeszłam na dół. Cofnęłam się o kilka metrów od drabiny i spojrzałam
na moje dzieło. Moim skromnym zdaniem prawa strona znajdowała się o wiele niżej
niż lewa, ale to Allison była tu szefową. A poza tym ja nie zamierzałam wracać
na górę.
- Pomóc ci może.? - wolnym krokiem weszłam do kuchni i stanęłam obok Allison,
która siedząc przy stole, na którym rozwalone było z milion rzeczy, nabijała
różne spożywcze pierdułki na patyczek do szaszłyków.
- Nie, z tym sobie poradzę. Ale błagam cię, odbierz tort, bo ja po prostu
nie mam siły tam iść. - spojrzała na mnie tak wyczerpanym wzrokiem, że naprawdę
zrobiło mi się jej żal. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby rzuciła to wszystko
i położyła się spać, podczas, gdy ja bym wszystko dokończyła. W końcu była w
ciąży, nie mogła się przemęczać. Ale do osiemnastej za żadne choinki świata nie
dałabym rady ogarnąć wszystkiego sama.
- Oczywiście. - rzuciłam tylko i pospiesznie wyszłam z kuchni.
...
Wchodząc do piekarni, zdziwiłam się, że panuje w niej taka pustka. Żadnego
klienta, nawet pan Evans gdzieś zniknął, a przecież praktycznie nigdy stąd nie
wychodził...
- Halo.? Dzień dobry.! - zawołałam głośno i wyraźnie, stojąc na środku
piekarni i rozglądając się niepewnie.
- Tak, słucham. - zza drzwi, które znajdowały się w ścianie za ladą dobiegł
mnie głos. Zmarszczyłam brwi, bowiem zdecydowanie nie należał on do starego
pana Evansa. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy za kontuarem pojawił się
ON. A ja po prostu stałam na środku piekarni z rozdziawioną gębą,
bezceremonialnie wgapiając się w tego osobnika za ladą, nie mogąc pojąć, czemu
widzę młodego chłopaka zamiast pana Evansa. Młodego i w dodatku cholernie
przystojnego chłopaka. Naprawdę cholernie przystojnego, młodego chłopaka.
Niewiele wyższego ode mnie, ale przecież ja nie należałam do najniższych.
Spokojnie mógł liczyć z metr osiemdziesiąt.
Z burzą pokaźnej długości gęstych, sprężystych, na pierwszy rzut oka
miękkich i delikatnych (tak, miałam ochotę to sprawdzić), brązowych loków,
których grzywka fantastycznie opadała na prawą stronę.
O dużych, zielonych, przenikliwych oczach, których spojrzenie wyłączało
racjonalne myślenie.
Posiadającego urzekający, trochę asymetryczny uśmiech (lewy kącik pełnych,
malinowych warg znajdował się ewidentnie wyżej niż prawy) od ósemki do ósemki,
ukazujący rząd zębów, których górne jedynki nieznacznie, a jednak uroczo
wystawały przed szereg.
Szczupłego, ale zdecydowanie nie chudego. Dzięki białemu podkoszulku
estetycznie opinającym jego tors i podkreślającym ramiona, można było się
przekonać, że zdecydowanie ma mięśnie. Niewielkie, ale jak najbardziej do niego
pasujące.
Ze względu na to, że mam dopiero szesnaście lat, niżej wzrokiem już nie
jechałam. No dobra, nogi opięte czarnymi spodniami, też miał całkiem do rzeczy.
- Coś ci się stało.? - zmrużył swoje zielone ślepka, przyglądając mi się uważnie.
Jego głos.. przyjemny, z delikatną chrypką, jeszcze trochę chłopięcy.
Oczywiście mówił z angielskim akcentem, ale w jego wydaniu nie wiedziałam
właściwie czemu do tej pory nie darzyłam go sympatią. Akcent ten był jak
najbardziej urzekający.
- Ekhm, co.? - odpowiedziałam dopiero po dłuższej chwili. Zupełnie straciłam
orientację. Nagle odpłynęłam, z bliżej nieznanego powodu. Gwałtownie się
zarumieniłam i wbiłam wzrok w ziemię. Żałowałam, cholernie żałowałam, że mam
związane włosy i nie mogę za nimi ukryć moich wypieków.
- Jezu, przestraszyłaś mnie. - odetchnął z nieukrywaną ulgą. - Myślałem już,
że doznałaś jakiegoś porażenia, czy coś.
Tak, porażenie. To dobre słowo. Doznałam porażenia na jego widok.
- Hm... przepraszam. - mruknęłam ledwo dosłyszalnie, podchodząc do lady, nadal
uparcie usiłując na niego nie patrzeć. Wtedy do moich nozdrzy wdarł się zapach
jego perfum. Typowy męski zapach, niezbyt ostry, ale byłam pewna, że już go nie
zapomnę...
Nogi gwałtownie zrobiły mi się jak z waty i musiałam przytrzymać się blatu.
Starałam się, by wyglądało to jakbym opierała się przypadkowo, ale wiem, że
wyszło kompletnie inaczej. - Chciałam odebrać zamówienie. - powiedziałam już
nieco głośniej, ale nadal nie był to mój naturalny ton. Doszłam do wniosku, że
najlepiej byłoby zabrać to, po co przyszłam i jak najszybciej się stąd usunąć.
- Jakie.? - dosłyszałam się w jego głosie rozbawienia.?
- Tort. Czeko... czekoladowy tort. - mówiłam coraz ciszej, coraz nie
pewniej, coraz bardziej się rumieniąc.
- Chwila. - rzucił szybko i zniknął za drzwiami.
Powoli wypuściłam powietrze przez zaciśnięte zęby, tym samym próbując dać upust
zdenerwowaniu. Oparłam łokcie o ladę i pochylając się wplotłam palce we włosy,
ściskając dłonie na głowie. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Mateńko kochana,
gorszej idiotki w życiu, przed nikim, w żadnej sytuacji jeszcze z siebie nie
zrobiłam. Co ten chłopak miał takiego w sobie, że moja zdolność logicznego
postępowania nagle znikała.?
- Na pewno dobrze się czujesz.? - usłyszałam nagle jego głos, tuż nad swoją
głową. Zacisnęłam mocniej powieki i bezgłośnie przeklęłam pod nosem. Już zdążył
wyrobić się z tym pieprzonym tortem.? Nie mógł poczekać choćby minuty dłużej,
aż mój system nerwowy choć trochę się ureguluje? Wzięłam głęboki oddech i
wyprostowałam się powoli.
- Na pewno. - posłałam mu najbardziej naturalny uśmiech, na jaki w tym
momencie było mnie stać. Ale sądząc po jego minie nie wyszło zbyt przekonująco.
- Ile za to.?
- Już uregulowane. - powiedział zupełnie automatycznie, przyglądając mi się
z podniesioną lewą brwią. Dokładnie tak się patrzy na małpy w zoo, gdy robią
jakieś głupoty.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i odwróciłam się, pospiesznie kierując się do
drzwi. Tylko stąd uciec. Parę kroków i koniec. Jeszcze sekundka i będę mogła
stąd wyjść...
Niestety, pech nie przestał mnie opuszczać. Trzymając w prawej ręce pudełko z
tortem, lewą próbowałam otworzyć drzwi. Na nieszczęście ani drgnęły. Szarpałam
się z nimi parę ładnych sekund i za Chiny nie mogłam ich otworzyć.
- Ekhm. - usłyszałam chrząknięcie dobiegające zza lady. - Trzeba popchnąć.
Wzięłam głęboki wdech, zamykając oczy i zaciskając dłoń na klamce. No tak,
ja oczywiście ciągnęłam. Popchnęłam lekko i drzwi nareszcie ustąpiły. Bez słowa
wyleciałam stamtąd jak najszybciej się dało.
...
Do domu dotarłam cała zdyszana. Oczywiście biegłam całą drogę, nie chcąc się
zatrzymać.
Ludzie, których mijałam patrzyli na mnie trochę krzywo, przecież w ciągu
tego tygodnia zdążyli już mnie rozpoznawać, ale w tym momencie miałam to
głęboko. Byle jak najdalej stamtąd.
Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.! Po prostu w życiu jeszcze nie miałam
takiej sytuacji, żeby otworzenie drzwi sprawiało mi trudność. NIE DAŁAM RADY
OTWORZYĆ GŁUPICH DRZWI.! To po prostu nie do pomyślenia... Wydawało się, że
zaczyna się układać, że staje się mniej więcej normalną osobą. I dupa.
- Louise.? - Allison spojrzała na mnie wielce zdziwiona, gdy wparowałam nagle
do kuchni z przestraszoną miną.
- Ja... - mruknęłam, prawie rzucając tort na stół, tuż przed jej ładnym,
piegowatym noskiem. Oparłam się o brzeg blatu i próbowałam unormować oddech. -
Ja nie chcę o tym rozmawiać. - wydyszałam w końcu i pospiesznie opuściłam
kuchnię. Wiedziałam, że będzie się zastanawiać, może i zamartwiać moim dziwnym
zachowaniem. Ale było mi już wszystko jedno. Straciłam ochotę na imprezę, nawet
na jej urządzanie. I egoistycznie nie obchodziło mnie jak Allison sobie z tym
wszystkim poradzi. Jedyne, czego chciałam w tym momencie z całego serca to
powrót do Polski. Ale musiało wystarczyć mi zamknięcie się w swoim pokoju i
wyryczenie się w poduszkę.
...
- ...i uśmiechnął się. Uśmiechnął się, rozumiesz.? Wprost do mnie.! - od
jakichś pięciu minut słuchałam narzekań Quinn na temat jakiegoś chłopaka, za
którym szalała. Pokiwałam automatycznie głową, chociaż i tak nic do mnie nie
docierało. Ani to, że impreza taty trwa już od ładnej godziny, że otacza mnie
kilkadziesiąt ludzi, głównie w wieku taty, że wszyscy są zadowoleni, piją,
jedzą i pierdzielą głupoty. W zasadzie byłam zadowolona, że otaczają mnie sami
dorośli. Dzięki temu mogłam zaszyć się niezauważona w najciemniejszym kącie
pokoju, z szklanką soku jabłkowo-miętowego w łapce. Niestety, Allison wpadła na
"genialny" pomysł zaproszenia Quinn, żebym się nie wynudziła. I wylądowałam
w sytuacji, która jak najbardziej mi nie odpowiadała.
- Lou, nie słuchasz mnie. - mruknęła Quinn z jawnym wyrzutem w głosie. Złapałam
się na tym, że nieobecnym wzrokiem wgapiam się w plamę po winie na dywanie,
która pojawiła się całkiem niedawno. Całą siłą woli musiałam przywołać się do
porządku i jakoś okazać to zainteresowanie.
- Ależ słucham. - starałam się sympatycznie uśmiechnąć, chociaż nie wiem
jaki był efekt. Quinn nie dała nic po sobie poznać. - Chłopak. Minął cię i się
uśmiechnął. - tym chyba ją przekonałam, bo już po chwili kontynuowała ten swój
monotonny wywód.
Znów z zainteresowaniem zaczęłam przyglądać się bordowej plamie na beżowej
wykładzinie. Żeby zająć czymś komórki nerwowe bezwiednie uniosłam trzymany
kubek do ust i wzięłam potężny łyk soku. Wyplułam go po sekundzie. Przecież ja
nawet nie lubię mięty...
Tak, nadal nie mogłam dojść do siebie po tym "incydencie". Odkąd
wybiegłam z piekarni nie mogę skupić się dosłownie na niczym. W głowie
nieustannie świta mi to idiotyczne wydarzenie, o którym bardzo chce zapomnieć.
A wiadomo jak to jest. Im bardziej chce się zapomnieć, tym częściej to
powraca...
- Louise.! - głos Quinn znowu wyrwał mnie z rozmyślań. Potrząsnęłam głową, by
wybić się z zamyślenia i spojrzałam na nią. Jej urocza twarzyczka skrzywiona
była zirytowaniem. A jednocześnie z jej oczu biła troska. - Zakochałaś się, czy
jak.?
- Cooo.? - spojrzałam na nią jak na idiotkę. Zaskoczyła mnie i jednocześnie
rozdrażniła tymi słowami. Będzie mi tu wytykać jakieś zakochanie, kiedy na
głowie mam inne problemy. - Nie bądź głupia. - mój ton był stanowczy, pewny i
na tyle głośny, że z pewnością usłyszała mnie połowa zebranych gości. Ale co
tam.
- Kiedy widzę, że coś z tobą nie tak.
- Całkowicie wszystko ze mną jest tak. Nic mi nie jest, jasne.? - naskoczyłam
na nią.
Dobrze, trochę mnie poniosło. Niepotrzebnie od razu się denerwowałam,
podnosiłam głos. Ale byłam rozeźlona, nie miałam ochoty tu przebywać, bolała
mnie głowa i zbliżał mi się okres. No i przecież byłam nastolatką w okresie tak
zwanej burzy i naporu. Posiadam chyba prawo do zachowywania się irracjonalnie.
Hormony buzują i w ogóle...
- Nie będę z tobą rozmawiać w ten sposób. - Quinn zmarszczyła brwi i zacisnęła
wargi. Po chwili odeszła, stawiając ciężkie, głośnie kroki ze zdenerwowania.
No pięknie, jeszcze się obraziła. Jakby mało mi było zmartwień, teraz będę
musiała ją jeszcze przeprosić. Ale nie dzisiaj, nie w takim stanie. Teraz
jedyne na co było mnie stać i nie zrobić z siebie idiotki, lub nie obrazić
kogoś przypadkowo to pójście do siebie. Postawiłam zatem kubek z poniekąd
zużytym sokiem na ławie przy jednej ze ścian i ruszyłam do wyjścia. Zaklinałam
w myślach wszystkich, którzy mogliby mnie zawołać. Ale wyszłam bez przeszkód.
Wchodząc do mojego pokoju myślałam tylko o tym kiedy w końcu ten dzień się
skończy. Oczywiście, że mogłam już pójść spać i sfinalizować go wcześniej. Lecz
byłam pewna, że nie zasnę, że gdy tylko zgaszę światło i przyłożę głowę do
poduszki, dopadną mnie głupie myśli. Albo co gorsza przyśni mi się ten... chłopak.
Nie, to by było ponad moje siły. Już wolę zerwać nockę, ślęcząc przy nudnej
lekturze, niż narażać się na jego wizję w mych snach.
Dlatego gdy już zasunęłam drzwi, sięgnęłam po pierwszą z brzegu książkę
ustawioną na półce. Dzierżąc ją w dłoni, podeszłam do łóżka i rzuciłam się na
nie. Podłożyłam poduszkę pod głowę i ułożyłam się najwygodniej jak tylko
mogłam, po czym zerknęłam na zieloną okładkę. Dużymi, pochylonymi literami w
kolorze bezchmurnego nieba wypisane było : ŻYCIE SEKSUALNE SŁONI.
No błagam.. Świat dzisiaj chyba jest naprawdę solidnie przeciwko mnie...
Komentarze (7):
Obiecuję, że dzisiejszej nocy przeczytam twój blog i jutro naskrobię tutaj jakąś opinię na jego temat :).
[1d-offcamera.blogspot.com] - nowy odcinek ^^
Zajebiste to jest *___* Bardzo, bardzo, bardzo mi się podoba! Świetnie piszesz, ja przy Tobie się chowam! No i niezmiernie się cieszę, że to kochany Harry jest tym chłopakiem ;D. Będę tutaj wpadać <3.
PS: Nie chcę się czepiać wyglądu bloga, ale myślę, że lepiej by się prezentował jakbyś zmieniła tło ;p.
Pozdrawiam xx.
[1d-offcamera.blogspot.com]
cudowny rozdzialik <3
mój kot się przestraszył gdy zaczęłam się śmiać w zupełnie niezrozumiałym (dla mego kota) momencie...
czytam dalej i obiecuję skomentować każde następne kawałki ;-)
AHAHAHAAH. ZYCIE SEKSUALNE SŁONI, AHAHAHAHAHAAH, JEBŁAM... Ogólnie, bardzo spodobał mi się twój blog. Jest świetny <3 komentarze piszę tylko wtedy, gdy coś naprawdę mi się spodoba, a tak właśnie jest z tym opowiadaniem. Masz świetny styl pisarski, co też mowię rzadko. Bardzo podoba mi sie sposób, w jaki wszystko opisujesz. Jest jedyny i niepowtarzalny. Nie robisz wielu błędów, co też jest ogromnym plusem. Oficjalnie mówię, że zostałam fanką twojego bloga. Jak przejdę na komputer, to zostanę obserwatorem.
See u, @teenkq
Uwielbiam główną bohaterkę. Do złudzenia przypomina mi mnie ;>
Hhahaha się zbłaźniła przy Harrym.. :P
Jak zwykle rozdział boski! Uwielbiam cię! :-) <3
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna