piątek, 13 lipca 2012

pięć.

Doczekałam się komentarza.!:). Miło wiedzieć, że chociaż jedna osoba mnie czyta;p. Dziękuję Ci, directionerko;p. Od razu nabrałam ochoty na pisanie. Chociaż, nie ukrywam. Z tym rozdziałem miałam niemały problem. Ale lubię przedłużać akcję, nic nie może się dziać zbyt szybko. A teraz zapraszam do czytania.! ;)
***


- A gdzie śniadanie.? - jak zwykle, dokładnie o 6:45 do kuchni wparował tata. Stanął na środku kuchni wielce zdziwiony faktem, że stół nie ugina się od wszystkiego, co zazwyczaj przygotowuję. Teraz stał na nim jedynie żółty kubek z do połowy spożytym kakaem, które wciąż jeszcze parowało. Dokładnie przed kubkiem siedziałam ja, ze stopami na krześle, opierając brodę na kolanach i wpatrując się beznamiętnie w czarne wzorki na stole.
- Nie ma. I nie będzie. - rzuciłam kompletnie beznamiętnie, nawet na niego nie patrząc.

Prosty rachunek. Śniadanie wiązało się z kupnem pieczywa. A kupno pieczywa równało się z pójsciem do piekarni. Nie muszę chyba tłumaczyć, że po sobotniej akcji wracać tam nie chciałam. Jeszcze by tego brakowało, żebym znów spotkała tego chłopaka, albo co gorsza, zrobiła z siebie idiotkę. Choćby mnie i wołami tam ciągnęli, nigdy więcej nie przekroczę progu tego miejsca. NIGDY.!

- Skarbie, coś się stało.? - usłyszałam głośne kroki taty, gdy podchodził do stołu. Po chwili usiadł na krześle dokładnie naprzeciwko mnie. Czułam, że wpatruje się w czubek mojej rozczochranej głowy, ale nie zamierzałam podnosić wzroku. - Od soboty jesteś jakaś osowiała.

Siedziałam w milczeniu. Bo niby co miałam odpowiedzieć.? Zaprzeczać nie było co. Każdy idiota by zauważył, że coś ze mną nie tak. Potwierdzać też nie było sensu, bowiem od razu musiałabym się ze wszystkiego tłumaczyć. Cóż, cały wczorajszy dzień spędziłam w pokoju, nosa nawet z niego nie wyściubiając. Chcieli mnie oczywiście wyciągnąć, przekupując obietnicą wycieczki po Londynie. Na szczęście Angielska pogoda mnie nie zawiodła i rozpadało się.

- Zrobić ci kawy.? - wychrypiałam w końcu, zrzucając nogi na podłogę. Wstałam od stołu, podchodząc do ekspresu.
- Luśka, nie zmieniaj mi tu tematu. - tata wyraźnie się zirytował.
- Oj tato. - westchnęłam, umęczona tymi ciągłymi pytaniami co mi jest. Nie mogli po prostu dać mi spokoju.? - Mam... trudne dni.

Tata słysząc te słowa, ewidentnie się zmieszał. Minę miał zabójczą, trochę się zarumienił, nie wiedział, gdzie ma podziać wzrok. Doskonale wiedziałam, że zrobi mu się głupio i nie będzie drążyć tematu. Co jak co, ale o moim okresie chyba nie chciał ze mną dyskutować.

- Okej... to ja ten... idę do pracy. - rzucił szybko i z prędkością światła wymknął się z kuchni. Usłyszałam tylko jak trzaska drzwiami, a już sekundę później odpala samochód.

Kurczę, nie spodziewałam się, że ten temat mógłby go aż tak przestraszyć. W zasadzie ta sytuacja była tak absurdalna, że nie mogłam się nie roześmiać. I po prostu zaczęłam rechotać na cały głos. W takim stranie zobaczyła mnie Allison, która niespodziewanie weszła do kuchni, człapiąc swoimi różowymi kapciami z głową krówek. Zamknęłam się w jednej chwili i czując, że się rumienię, spuściłam wzrok.

- Nie mów, że twój ojciec pożarł całe śniadanie... - jęknęła na widok pustego stołu.
- Hmmm, nie. - mruknęłam cicho, starając się na nią nie patrzeć. - Nie było śniadania, bo... Po prostu... - no właśnie, co po prostu.? Czym tym razem miałam się wykpić.? Cóż, nie byłam sprytną osobą, trudno mi było wymyślać na poczekaniu jakieś wymówki.
- No tak, przecież lodówka świeci pustkami... - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, sama sobie odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie. Aż odetchnęłam z ulgą, że nie muszę już niczego głupiego wymyślać. - Będziemy musiały pojechać na zakupy. - uśmiechnęła się do mnie, po czym zerknęła na zegarek wiszący na ścianie nad lodówką. - Ale o bardziej ludzkiej porze... - ziewnęła przeciągle, po czym wyczłapała z kuchni.

Spokojnie dopiłam kakao i również opuściłam to pomieszczenie. Wróciłam do swojego pokoju, ale nie bardzo wiedziałam co mogłabym ze sobą zrobić. Sprzątać nie było co, książki mnie nie wzywały, w internecie i tak nie miałabym czego szukać... Miałam się obijać do momentu, aż Allison się obudzi.? Przecież zwariuję...

Niestety, tak może wyglądać cały mój pobyt tutaj. Bo przecież co mam do roboty.? Okolicę już poznałam. Nic ciekawego, typowe przedmieścia. Poza tym nie będę się bez celu włóczyć. Jeszcze bym wpadła na tego chłopaka z piekarni... Znajomych właściwie nie zdobyłam. Z Quinn się nie odzywałyśmy, zresztą, była aktualnie w szkole. W wyprawę do Londynu sama się nie wybiorę, a taty w środku tygodnia ciągać nie będę. Kurczę, muszę sobie znaleźć jakieś pożądne, czasochłonne zajęcie, żeby nie siedzieć bezczynnie i nie gapić się w ściany. Tylko co to mogło być...?

Z westchnieniem zrezygnowania opadłam na łóżko. Nie po to kurczę przyjechałam do Angli. Miały być niezapomniane wakacje, a jak na chwilę obecną zapowiadały się najnudniejsze wczasy wszechświata. Przekręciłam się na prawy bok i mój wzrok padł na ławę. A właściwie na to, co leżało pod nią.

Czarny pokrowiec na gitarę.

Pomimo, że zastanawiało mnie dlaczego akurat znalazł się tutaj, dotąd nie miałam okazji sprawdzić czy jest pusty. Podniosłam się zatem z łóżka i kleknęłam przed ławą. Wyciągnęłam stamtąd pokrowiec i ostrożnie odsunęłam zamek. Odrzuciłam górną część i moim oczom ukazała się ciemnoczerwona gitara z czarnymi maziajami. Nowiuteńka, sądząc po tym, że wciąż lśniła. Piękna.

Delikatnie wyjęłam ją z pokrowca i siadając na łóżku, ułożyłam ją tak, bym mogła na niej zagrać. Co ja mówię, pobrzdąkać. Pierwszy raz miałam "wiosło" w rękach. Chociaż niezmiernie lubiłam jej brzmienie. Zawsze mnie uspokajało i bardzo chciałam nauczyć się grać. Niestety, dotychczas nie było sposobności, nie było gitary, nie było nauczyciela. Hm, gdyby tak poszukać dobrego instruktora, te wakacje nie byłyby takie zmarnowane...

Ułożyłam palce lewej dłoni na tej chudszej części, mniej więcej w sposób, jaki pokazywali na filmach. Prawą dłonią subtelnie przejechałam po strunach. Wyszedł z tego zadziwiający i zdecydowanie zbyt głośny dźwięk. Skrzywiłam się i natychmiast odłożyłam gitarę na miejsce, by przypadkiem jej nie uszkodzić, lub nie obudzić Allison. Nogą wsunęłam zasunięty pokrowiec pod ławę i ponownie klapnęłam pod łóżko.

Tak, zdecydowanie potrzebowałam nauczyciela.
...



- Wszystko mamy.?

Jeszcze raz spojrzałam na okropnie długą listę zakupów zapisaną drobnym, starannym pismem Allison na żółtej kartce. Wszystkie czterdzieści siedem pozycji było odznaczonych przeze mnie wielkimi, czarnymi iksami. Zerknęłam jeszcze do koszyka, by upewnić się, że wszystko się zgadzało. I kiwnęłam głową.

- To do kasy. - mruknęła Allison i pchając zapchany po brzegi wózek, ruszyła przed siebie. Ja niczym cień za nią.

Zbierałam się w sobie, by powiedzieć jej o moim pomyśle. Wiedziałam, że się ucieszy, iż nie będę ślęczęć samotnie w domu. Takie lekcje to przecież zawsze jakaś rozrywka. Poza tym, nie chciałam zawracać głowy tacie, który ciężko pracował. Nie będę go jeszcze obciążać poszukiwaniami jakiegoś nauczyciela. Z tym, że jakoś nie mogłam zacząć tej rozmowy. Próbowałam już z pięć razy. Zaraz po tym, jak wstała, przy prowizorycznym śniadaniu, w samochodzie, na parkingu, w sklepie. Ale gdy tylko otwierałam usta, słowa nie chciały mi przejść przez gardło. To było takie krępujące i cholernie irytujące...

- Allison. - wydusiłam w końcu coś z siebie. Wyszło cicho i nieśmiało, ale zawsze to jakiś początek.
- No co tam.? - nawet na mnie nie spojrzała, starając się manewrować wózkiem, by nikogo nie potrącić. Wiadomo, takie wózki mają słaby skręt, łatwo na coś wpaść i przez przypadek uszkodzić.
- Bo widzisz... - dotarłyśmy nareszcie do kasy i stanęłyśmy na końcu długiej, na oko siedmioosobowej kolejki. Allison w końcu spojrzała na mnie, ale jakoś mnie to nie ośmieliło.
- No co tam ci chodzi po głowie.? - uśmiechnęła się sympatycznie. Może i trochę mi to pomogło, bowiem zebrałam się w końcu na odwagę.
- Chciałabymnauczyćsięgraćnagitarze - rzuciłam na jednym wydechu. Zmarszczyłam brwi, bo nawet sama siebie nie zrozumiałam. Allison jedynie usiłowała powstrzymać wybuch śmiechu. Taaaak, bardzo zabawnie to zabrzmiało.
- Mogłabyś powtórzyć.?

Wzięłam głęboki oddech, znów próbując zebrać się do kupy. Niestety, za długo to trwało. Kolejka zdołała się już znacznie przesunąć i Allison zaczęła wypakowywać towar z wózka na taśmę. Zaczęłam jej pomagać i uznałam, że temat jest skończony. Przynajmniej nie musiałam się już tak stresować tłumaczeniem wszystkiego.

Niestety, Allison mogła pochwalić się znakomitą pamięcią. Gdy już wyszłyśmy ze sklepu, zapakowałyśmy wszystko do bagażnika i wsiadłyśmy w samochód, zagadnęła mnie o rozpoczęty temat.

- Co ty mówiłaś przy kasie.?
- Oj.. Bo tak sobie pomyślałam... - tak, tydzień to zdecydowanie za mało, bym przestała się jąkać w jej obecności. A, no i uparcie oglądałam swoje dłonie, by nie musieć na nią patrzeć. Taki standardzik. - Hm, no trochę nudzi mi się ciągle w tych czterech ścianach.
- Tak, też chciałam z tobą o tym porozmawiać. Martwimy się z twoim ojcem o ciebie. Jesteś taka nieśmiała i skryta, nigdzie nie wychodzisz, z nikim się nie spotykasz. Carl mówił, że jesteś nieufna w stosunku do nowych ludzi, ale nie myślałam, że aż tak. Ciągle mam wrażenie, że się mnie boisz... - spojrzała na moją sceptyczną minę i momentalnie zamilkła. - Przepraszam, kontynuuj.

Przełknęłam głośno ślinę, nie do kończą wiedząc jak ubrać w słowa to, co chciałam powiedzieć.
- Hm, bo tak dzisiaj natrafiłam na gitarę..
- Słyszałam. - Allison zaśmiała się cicho, a ja automatycznie spaliłam buraka. - Nie to, żebym chciała cię urazić, ale przydałyby ci się lekcje.
- No właśnie. - odetchnęłam z wielką ulgą. Właśnie głośno i wyraźnie zostało powiedziane to, co od rana chciałam zakomunikować.
- Naprawdę chciałabyś.?
- Tak. Odkąd pamiętam gitara bardzo mi się podobała. Ale nigdy na poważnie nie rozmawiałam o tym z mamą, a teraz mam dużo czasu, kiedy właściwie nic nie robię  i... No co.? - zerknęłam na Allison, a ta przypatrywała się mi z ewidentnym zdziwieniem.
- Właśnie skierowałaś do mnie swoją najdłuższą wypowiedź, jaką od ciebie usłyszałam.
Uśmiechnęłam się jedynie w odpowiedzi, a Allison natychmiastowo odwzajemniła gest. Tak, zaczynałam normalnieć.
...


Siedziałam z wyciągniętymi przed siebie nogami na łóżku, opierając się o ścianę i dzierżąc przed sobą gitarę. Nie mogąc przestać się uśmiechać delikatnie jeździłam paznokciami po strunach. Czym spowodowany był ten nagły przypływ radości.? Oczywiście pojawieniem się możliwości upiększenia tych jakże wspaniałych wakacji spełnieniem muzycznego marzenia. I ewentualnością mojego unormowania społecznego, sądząc po dzisiejszej jakże długiej dyskusji z Allison, podczas której uzgodniłyśmy, że jutro postara się poszukać mi jakiegoś dobrego i niedrogiego nauczyciela, który być może zrobi ze mnie drugiego Santanę. Wizja, od której banan sam pojawiał się na twarzy. I choć nie wiem jakbym się starała, kąciki ust nie chciały zjechać w dół.

Jednak jak się okazało już sekundę później, mój entuzjazm nie był wcale taki znowu nie do zmącenia. Otóż pomiędzy kolejnymi uderzeniami o napięte struny gitary, usłyszałam za oknem szmer. Automatycznie spojrzałam za szklaną taflę szyby. Nic takiego. Na zewnątrz było wietrznie, więc gałęzie pobliskich drzew bez sprzeciwu poddawały się panującej aurze, głośno obijając się o ściany domu. Postanowiłam zatem to zignorować i powróciłam do brzdąkania.

Kiedy jednak szmery stawały się coraz bardziej głośniejsze, częstsze i intensywniejsze, poczułam ogarniające mną przerażenie. Niestety, natura obdarzyła mnie zbyt wybujałą wyobraźnią. Kompletnie nie miałam nad nią kontroli, hasała gdzie popadnie. A biorąc pod uwagę fakt, że zegarek na mej szafce nocnej wskazywał już 21:37, a więc dosyć późne godziny, podświadomość zaczęła rozwijać swoje twórcze zdolności. Natychmiastowo w głowie zaczęły mi się rodzić czarne scenariusze. Od złodziei, przez mityczne stworki, aż po samą "Klątwę", którą obejrzałam niegdyś zupełnie nie myśląc o konsekwencjach. Znowu przed oczami stanęła mi ta okropna, przerażająca twarz. Zupełnie, jakbym oglądała to wczoraj, a nie całe trzy lata temu. Cóż, dotąd nawiedzały mnie koszmary.

Mocno zacisnęłam palce na gitarze, starając się omijać wzrokiem okno. Wiadomo co bym tam zobaczyła.? Wolałam nie zaspokajać tej ciekawości. Wbiłam zatem wzrok przed siebie, w zielono- zółtą ścianę, usiłując unormować skołatany system nerwowy. Wdech i wydech. Nikogo tam nie ma. Wdech. To tylko głupia wyobraźnia. Wydech. To jedynie absurdalny wymysł scenarzysty. Wdech. To się nie zdarza w realnym życiu. Wydech. I donośne stuknięcie w szybę. A potem ciche "Louise".

Aż podskoczyłam. A chwilę później mnie sparaliżowało. Oddech zamarł mi w płucach. Serce przyspieszyło mi do tego stopnia, że myślałam, iż zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Chociaż lepsze to niż śmierć z ręki "absurdalnego wymysłu scenarzysty". Już widzę te nagłówki w gazetach..

Zacisnęłam powieki najmocniej jak tylko potrafiłam, odwracając się tyłem do okna. Zaczęłam przywoływać w myślach jakieś miłe obrazki typu kwiecista łąka, czy bujny sad z jabłoniami. Lecz tak czy owak jakimś cudem zawsze pojawiał się ten chodzący koszmar, mącąc piękne wizje. Miałam ochotę krzyknąć, by zawołać kogoś, ale nie mogłam wydobyć głosu. Ba, nawet szeptu.!

A jednak udało mi się wydobyć z siebie głuche jęknięcie, kiedy do moich uszu kolejny raz dotarło "Louise". Kurczę, moja wyobraźnia zaczęła przechodzić samą siebie. Zazwyczaj kończyło się na obrazach. Fonia do tego wszystkiego była stanowczo zbędna. A może zaczynałam już wariować.? Tak, stanowczo, skoro znów usłyszałam swoje imię.

- Lou, do cholery.! Otwórz to okno.! - tym razem głos był wyraźny, donośny, damski, choć głęboki i z wkurzonym tonem. W dodatku jakby znajomy. I na całe szczęście nie z jakiegoś horroru. Tylko i wyłącznie dlatego, że nie mogłam go powiązać z żadnym dreszczowcem, całą siłą woli zmusiłam się do otwarcia oczu i spojrzenia w okno.

I cóż moje zielone oczy ujrzały.? W pierwszym momencie ostre gestykulowanie dłońmi, za którym kryła się piękną twarzyczka, okolona aureolą złocistych włosów. Quinn. Za oknem. Na pierwszym piętrze. Bez balkonu. Czy ja, kurczę, śnię.?

- Czy ty zwariowałaś.? - niemalże krzyknęłam, dopadając natychmiastowo okna. Trochę poszarpałam się z zielonymi zasłonami, w które się mówiąc krótko, wplątałam, ale już po chwili udało mi się otworzyć okno. Wyciągnęłam przed siebie rękę, w celu udzielenia jej pomocy. Bezzwłocznie ją chwyciła. I wspierając się na parapecie, udało jej się wdrapać do mojego pokoju, stając dokładnie na jego środku. - Co ci strzeliło do głowy.?
- Zawsze chciałam to zrobić. - Quinn uśmiechnęła się niewinnie. - Ale na filmach wygląda to na o wiele łatwiejsze. Nawet nie wiesz przez co musiałam przejść.! - spoważniała natychmiastowo, optrzepując pistacjową bluzeczkę, biały sweterek i czarne rurki z ciemnych paprochów niezidentyfikowanego pochodzenia. Chcąc w całości ogarnąć jej strój "do wspinaczki", automatycznie spojrzałam na jej stopy i zobaczyłam złote baleriny.
- Tak, zwłaszcza wspinając się w takich butach. - nie omieszkałam dociąć jej nierozmyślności.
- Przestań. - przerwała na chwilę, spoglądając na mnie spod kosmyków opadających na jej czoło. Cóż, gdyby spojrzenie rzeczywiście mogło zabijać, już leżałabym trupem.
- Wiesz... Ktoś mądry wymyślił taką prostokątną rzecz na zawiasach, przez którą o wiele łatwiej się wchodzi. I nie przyprawia innych o zawał.

Po raz drugi w ciągu niecałej minuty zbeształa mnie tym swoim strasznym spojrzeniem, przy którym te wszystkie horrory, o których myślałam jeszcze chwilę temu, to pikuś. Dlatego postanowiłam się już zamknąć. Zresztą, zachodziłam w głowę po co w ogóle mnie odwiedziła. Tak jakby była obrażona... A właśnie, sobotnia sprzeczka. Wypadałoby wyjaśnić tę sprawę...

- Słuchaj.. - zaczęłam w swoim stylu, czyli bardzo, bardzo niepewnie. Jak by nie patrzeć, Quinn nadal była dla mnie właściwie nieznajomą dziewczyną. Gadałyśmy zaledwie kilka razy, w dodatku na neutralne tematy. Zażyłość, która zniwelowałaby moje poczucie braku pewności, jeszcze się nie wytworzyła. - Co do soboty to przepraszam. Byłam w złym humorze i w ogóle...
- Daj spokój. - Quinn tylko machnęła ręką, nawet na mnie nie patrząc. Wciąż oczyszczała swój strój, w woli ścisłości, prawy rękaw. W dodatku robiła to z takim zaangażowaniem, jakby nic poza tym się nie liczyło. Poczułam się trochę zignorowana, ale postanowiłam nie pokazywać tego po sobie. - Przecież nie wspinałam się tu tylko po jakieś idiotyczne przeprosiny. - zakończyła w końcu swoje absorbujące zajęcie i posłała mi promienny uśmiech.
- Więc po co.? - palnęłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Całe szczęście Quinn uznała to za bardzo zabawne. Zauważyłam bowiem, że zacisnęła usta, by nie parsknąć śmiechem. Odetchnęłam z ulgą, gdyż kolejne przeprosiny za własne grubiaństwo już by mnie chyba przerosły.

Quinn jednak nie zdążyła nawet ust otworzyć, by zaszczycić mnie odpowiedzią na wciąż nurtujące mnie pytanie, bowiem nagle rozległo się pukanie do drzwi. I zanim pomyślałam, z moich ust wydobyło się donośne "proszę". Sekundę później w pokoju znalazła się Allison.

- Dobry wieczór. - Quinn jak gdyby nigdy nic przywitała się, uśmiechając się sympatycznie.
- Ooo, Quinn. Nie widziałam nawet kiedy przyszłaś. - Allison nie mogła pohamować ogólnego zaskoczenia. Ale mimo wszystko odwzajemniła gest.
- Taaa, też byłam zaskoczona. - mruknęłam pod nosem, właściwie tylko do siebie. Cóż, od czasu do czasu zbiera mi się na ironię. Na szczęście żadna tego nie dosłyszała. Zbyt zajęte były rozmową na temat jakiegoś tam sąsiada, który zaczął zdradzać żonę. Takie tam, sąsiedzkie ploty.

Ja się oczywiście nie wtrącałam. Po pierwsze, nie znałam gościa, po drugie nie miałam pojęcia o sprawie. A jak powszechnie wiadomo, gdy się o czymś nie do końca wie, nie powinno się na ten temat wypowiadać. Także stałam tak na środku, pomiędzy tymi dwiema plotkarami, patrząc to na jedną, to na drugą i próbując zrozumieć wszystko o czym mówią. Tak, żeby jeszcze trzymały się jednego tematu.

Od podłego męża przeszły na temat babci Quinn, która przez internet poderwała dwudziestolatka, potem rozprawiały o małej Lexie, która wylądowała na ostrym dyżurze po zjedzeniu kilku drobniaków, ostatecznie kończąc na temacie młodego studenta, który przejechał kota.

- Dziewczynki, ja wam już nie będę przeszkadzać. - oznajmiła w końcu Allison, przybierając skruszoną minę, jakby chciała mnie przeprosić. Zrozumiałam, że za tą wyczerpującą wymianę zdań z Quinn. Ale przecież nie było za co, ja i tak nie miałabym nic ciekawego do powiedzenia. - Chciałam cię tylko zapytać czy wybierzesz się jutro ze mną na badania. - automatycznie złapała się za wypukły brzuch. Nie wiem, czy aby dać mi do zrozumienia jakiego, czy po prostu był to taki impuls.
- Tak... Czemu nie. - wykrzywiłam usta w coś, co w moim mniemaniu miało przypominać uśmiech.
- Dobrze. - Allison jakby odetchnęła z ulgą. Kurczę, wciąż miałam wrażenie, że obchodzi się ze mną jak z jajkiem. Będę musiała coś zrobić, żeby nie odbierała mnie jako jakiegoś anty-społecznika. - Bądź gotowa na ósmą, dobrze.?
- Jasne. - wyszczerzyłam zęby.

Ósma.?
Jeśli dobrze to rozegram, nie będą oczekiwać ode mnie żadnego śniadania. Idąc tym tropem, nie będę musiała odwiedzać piekarni. Albo zarywać nocy, by wymyślić jakiś bezsensowny powód mojego nagłego lenistwa. Same plusy.

- Przynieść wam może coś do picia.? - głęboki głos Allison wyrwał mnie z rozmyślań. Złapałam się na tym, że całkiem bez powodu się uśmiecham, co te dwie mogły uznać za dosyć dziwne. Spoważniałam więc w jednej chwili.
- Poradzimy sobie. - Quinn odpowiedziała  za mnie, co właściwie nawet mi odpowiadało. Allison uśmiechnęła się tylko i odwróciła się, zmierzając do drzwi.
- Tylko nie siedźcie do późna. - rzuciła jeszcze tonem troskliwej mamy, nie przestając się uśmiechać. A chwilę później zniknęła za zamykającymi się cicho drzwiami.

W tym samym momencie w pokoju zapadła cisza. Naprawdę, bardzo krępująca cisza. Spojrzałam niepewnie na Quinn, która od niekonwencjonalnego wejścia, nadal stała na środku pokoju. Zaraz, po co właściwie do mnie przyszła.?

- No więc co cię do mnie sprowadza.?

Komentarze (5):

18/7/12 18:04 , Anonymous Anonimowy pisze...

Bardzo fajne opowiadanie!!Czekam na VI rozdział:)))Mam nadzieje że wena Cię nie opuści:)))))))))))

 
22/7/12 21:53 , Anonymous Anonimowy pisze...

Opowiadanie meeega Świetne:)))
Mam nadzieję, że już niedługo będzie następna część:)
Pozdrawiam :*

 
5/3/13 21:02 , Blogger pikseloza pisze...

cudo, nie wiem jaki jest sens pisania komentarzy pod każdym twoim rozdziałem, skoro mam się powtarzać, ale muszę być konsekwentna

 
6/5/13 18:16 , Blogger forever hungry ♥ pisze...

piszesz zawodowo, lepiej ode mnie. Ale co się dziwić, jesteś starsza więc twój język jest bogatszy w słowa. Piękny rozdział :)

 
16/8/13 22:55 , Anonymous Anonimowy pisze...

Suuuuuuuuper rozdział!!!!!

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna