czwartek, 4 października 2012

jedenaście.

Nie sądziłam, że niedostatek nieustannych narzekań Quinn na... no, generalnie na wszystko, będzie mi tak doskwierał. Naprawdę brakowało mi jej telefonów o dziwnych porach, jej ogólnego towarzystwa i... i nawet tego jej paplania, jak się okazało, o Chłopaku z piekarni.

Cóż, ledwie dwa dni bez jej towarzystwa, a ja... nie bójmy się użyć tego słowa, tęskniłam. Za jej gderaniem, czasami całkiem bez sensu, za tym jej całym wyciąganiem mnie w różne miejsca, za jej niedorzecznymi niekiedy pomysłami, za... Oj, no za tak ogólnie za nią.

Cholera, jak ja się mogłam bez niej nudzić.!

Nawet gitara już mnie nie kręciła, jakoś skupić się nie mogłam na tym całym brzdąkaniu. Oczywiście dostałam za to niezły ochrzan od Chorda, ale kto by się tam tym przejmował...

Nie ukrywam, że w głowie zrodził mi się pomysł, by do niej zadzwonić. Ba! mogłabym ją nawet przeprosić. Chociaż nie do końca miałam za co, ale co tam.! Poświęciłabym się, trudno. Bałam się tylko co by było, gdyby znów na mnie naskoczyła.

Z westchnieniem spojrzałam na komórkę, którą obracałam niepewnie w dłoniach.

Głupie wątpliwości.! Zadzwonić, czy nie zadzwonić.? Też mi egzystencjalne rozdroże.! Lou, ludzie miewają gorsze problemy, więc ogarnij się dziewczyno.!

Zgarnęłam komórkę do prawej ręki, odblokowując klawiaturę. Drżącymi rękami weszłam w kontakty i zaczęłam starannie przeglądać ich listę. Spokojnie, po kolei, przez każdą literkę. Aż w końcu zatrzymałam się na Quinn.

Westchnęłam głośno, odganiając od siebie ostatnie wątpliwości. Decyzja zapadła. Nie będę przecież zmieniać zdania co pięć minut. Dzwonię.

Namierzyłam kciukiem zieloną słuchawkę, gotowa w każdej chwili ją nacisnąć. Więc dlaczego nie mogłam.? Głupku jeden, naciśnij w końcu ten przycisk, nie wymaga to chyba jakiejś wydatnej inteligencji.!

Najwyraźniej jednak wymagało, bo zadanie wydawało się zbyt trudne jak dla takiego tumana jak ja. Ale dobra, co będzie to będzie. Zdecydowanie nacisnęłam zieloną słuchawkę. I aż uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana, słysząc kliknięcie przycisku.

Zrobiłam to.! Dziewczyno, jesteś...

- Lou, chodź tu na chwilę.! - podskoczyłam na fotelu, który właśnie zasiadywałam i równie stanowczo jak wybrałam numer, tak i rozłączyłam się. Właściwie to chyba nawet nie rozbrzmiał ani jeden sygnał, co w zaistniałej sytuacji było chyba jednak plusem. Nie sądzę, żeby takie urywane połączenie dobrze o mnie świadczyło...

Ale zaraz. Wybierałam numer. Byłam gotowa zadzwonić. I.? Aaaaa, Allison się wydarła.

- Już idę.! - odkrzyknęłam, żeby przypadkiem i ona nie wzięła mnie za osobę ułomną. Chociaż po tej przygodzie z wyjściem ewakuacyjnym powoli i starannie budowałam sobie takie miano. No ale nie rozpamiętujmy tego...

Wyskoczyłam z pokoju jak oparzona, zbiegając ze schodów po dwa stopnie. Do kuchni wpadłam więc szybko, nie trenując już cierpliwości Allison. Mimo wszystko jednak trochę dysząc.

Kondycja, kochanie, kondycja...

- Co tam.? - spytałam niby od niechcenia, próbując zamaskować nierównomierny oddech. I uśmiechnęłam się niewinnie, kiedy spojrzała na mnie dosyć wymownie.
- No dobrze... - wetchnęła, wycierając sobie rękawem czoło okroszone kropelkami potu.

Wtedy dostrzegłam, że właśnie stała przed dosyć zabrudzonym stołem zastawionym dodatkowo garnkami, miskami i innymi tego typu rzeczami. Czyli gotowała. I widząc jej zatroskaną minę wywnioskowałam, że to było coś, czym musiała się popisać. Ale chyba niezbyt jej to szło...

Mogłam się założyć, że nie pierwszy raz próbuje zacząć, więc zbrakło jej pewnie jakichś składników.

- Louise, leć do sklepu, co.?

Ha, ma się tą intuicję.

- Jasne. - wsparłam ją uprzejmym uśmiechem. Trudno, w tej sytuacji tylko zakupami mogłam jej w tej chwili pomóc... - Co kupić.?
- Śmietanę, masło, trochę ziemniaków, pieczarki.... - zaczęła wymieniać najwyraźniej wszystkie składniki z tego, co przygotowywała.

No sorry, ale aż tak.?

- Chwila, chwila.! - wpadłam jej w słowo. Nie nadążyłam wszystkiego wpisywać w pamięć. Podeszłam więc do lodówki, na której przypięty był bloczek z karteczkami i wyrwałam jedną. Wracając na swoje stare miejsce, czyli obok stołu, zgarnęłam jeszcze z półki długopis. - Jeszcze raz. I powoli.
- No to śmietana...
...


Stałam przed okropnie długą lodówką i zachodziłam w głowę się którą śmietanę wybrać. Problem, nie.? Niby głupota, a jednak trudna do rozwikłania... Allison tak się śpieszyło z tym wszystkim, że nie wytłumaczyła mi do końca jaką. A można wierzyć lub nie, wybór był całkiem spory. Nie sądziłam nawet, że może być tyle gatunków tego produktu...

Westchnęłam zrezygnowana patrząc na rząd kolorowych pojemniczków. Tu z etykietki zachęcająco patrzyła na mnie krówka, tam natomiast obszerna gospodyni groźnym wzrokiem kazała mi wybrać wyrób jej firmy. Ostatecznie zdecydowałam się na taką, gdzie absolutnie nie było nic narysowane. No, poza wielką dwunastką na miętowym tle, sugerującą zawartość tłuszczu. Zdecydowanym ruchem sięgnęłam więc po pojemnik i zadowolona, że w końcu dokonałam wyboru, umieściłam zakup w koszyku.

Odeszłam kilka kroków od lodówki, spoglądając niepewnie na wybraną śmietanę. Może jednak nie taka.? Delikatnie wyjęłam ją z koszyka i przystając, wczytałam się w jej etykietkę. Nie wiem, może w jakikolwiek sposób mi to pomoże...

Gdy tak już stałam na środku przejścia, podskórnie wyczułam, że ktoś idzie w moim kierunku, w dodatku centralnie na mnie. Zrobiłam więc krok do tyłu, chcąc uniknąć zderzenia. Ale ten ktoś zamiast normalnie mnie ominąć, stanął stricte przede mną.

Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że poczułam perfumy.
Znajome perfumy.
TE perfumy.

No cholera, Styles...

- No proszę, znowu się spotykamy... - tak jak się spodziewałam, sekundę później usłyszałam nad sobą JEGO głos. Na którego dźwięk zmieszałam się i jednocześnie nieco przestraszyłam. I zanim podniosłam głowę, z tego wszystkiego śmietana wyleciała mi z rąk.

Trwało to ułamki sekund, ale widziałam jak plastikowe wiadereczko zderza się z podłogą, jego spód pod wpływem zderzenia pęka wpół, a połowa zawartości ląduje na czarnych spodniach i białych trampkach chłopaka. Gdy plastikowe opakowanie odbiło się i spadło kawałek dalej, reszta śmietany zaczęła mozolnie wylewać się na podłogę.

No brawo, dziewczyno, bardzo pięknie.

Stałam jak sparaliżowana. Bałam się odezwać, bałam się poruszyć. Wpatrywałam się jedynie w podłogę, jakby tam widniał mój ratunek z tej jakże krępującej sytuacji. Wiedziałam, że wszyscy klienci przypatrywali mi się z uwagą, bowiem nagle zapadła cisza. Tak cholerna cisza, że aż dźwięczało mi w uszach. A ja nawet nie chciałam podnieść wzroku, obawiając się co mogę zobaczyć. Zwłaszcza u chłopaka, który jednak najbardziej oberwał. W końcu jednak zebrałam się na odwagę i dyskretnie spojrzałam na niego spod grzywki.

Stał, strzepując śmietanę z rąk, która od impetu uderzenia i tam wylądowała. Jego mina wyrażała kompletne zdezorientowanie. Najwyraźniej nie wiedział co ma zrobić z tą białą mazią na nogach.

- O matko, przepraszam.! - wyrzuciłam z siebie w końcu, przykładając dłoń do ust. Nie odpowiedział nic, nawet na mnie nie spojrzał. Testował co może zrobić, delikatnie unosząc prawą stopę. Na podłodze została kupka śmietany, odgradzająca puste miejsce po jego bucie.
- Naprawdę, ogromnie przepraszam.! - powtórzyłam się, grzebiąc w kieszeni, w poszukiwaniu chusteczek higienicznych.

Całej śmietany z butów tym nie zmyję, ale przynajmniej pomoże mu to w doprowadzeniu rąk do ładu.

Nadal nie zwracał na mnie uwagi, więc po prostu podeszłam do niego i niewiele myśląc złapałam jego dłoń, starając się pozbyć z niej białych kropek. Tym gestem najwyraźniej wróciłam go do rzeczywistości, bowiem spojrzał na mnie spod sieci ciemnych rzęs. Jego wzrok wyrażał kompletne zdezorientowanie. Ewidentnie nie ogarniał całej sytuacji, wyjaśnienia szukając gdzieś w mojej twarzy.

Zalała mnie podejrzana fala gorąca, gdy zrozumiałam w jakiej znalazłam się sytuacji. Cholernie blisko niego, pod jego czujnym spojrzeniem, nadal trzymając jego rękę.

LOUISE.!

Natychmiastowo puściłam jego dłoń, ponownie spuszczając wzrok. Tym samym próbowałam też zasłonić twarz włosami, by ukryć choć trochę te cholerne policzki obleczone rumieńcem. Trochę na oślep wyciągnęłam ku niemu nadal dzierżoną przeze mnie paczkę chusteczek.

Cholera, niech sobie robi z nimi co mu się żywnie podoba.

Oczywiście innego zastosowania, niż wyciągnięcie jednej z białych chusteczek ze środka nie znalazł. Mając już ją w garści, dokończył ścieranie śmietany z rąk. Po chwili bezradnie spojrzał na swoje stopy.

A ja miałam ochotę stamtąd uciec. Albo jeszcze lepiej zapaść się pod ziemię.

- Przepraszam, to nie teatr. - tłum gapiów, o którym na dobrą sprawę zdążyłam już zapomnieć, rozgoniła młoda ekspedientka, pojawiając się obok nas z wiaderkiem i mopem w ręku. Ludzie wrócili więc do robienia zakupów, nadal jednak kątem oka przyglądając się całej sytuacji.

Kobieta szybko zaczęła wycierać śmietanę z podłogi, manewrując mopem wokół chłopaka, który stał nieruchomo. A gdy już się z tym uwinęła, uśmiechnęła się do niego sympatycznie.
- Ze spodniami to już ci raczej nie pomogę. - rzuciła, wyciągając ku niemu rolkę papierowych ręczników.

Chłopak niepewnie sięgnął po nią i zaczął rozwijać. Gdy urwał już spory kawałek, z westchnieniem i bezradnością w oczach jeszcze raz ogarnął wzrokiem swoje stopy. W końcu pochylił się nad nimi i stawiając rolkę obok siebie, począł żmudny proces usuwania śmietany ze spodni.

Niewiele myśląc zbliżyłam się do niego i, jakkolwiek by to nie wyglądało, kucnęłam przed nim, ciężar ciała przenosząc na kolana. Sięgnęłam po kilka kawałków papierowego ręcznika, po czym zaczęłam mu pomagać. W końcu jakby nie patrzeć to była moja wina.

- Przepraszam, ja nie chciałam... To był wypadek. Zaskoczyłeś mnie i w ogóle... - zaczęłam się plątać w tych moich zeznaniach.

Właściwie to nawet nie wiem co mi przyszło do głowy, by w ogóle się odezwać. Tu przecież nic do wyjaśniania nie było, a z przeprosinami już wcześniej wyskoczyłam. Nie wiem, może chciałam po prostu zagłuszyć własne wyrzuty sumienia.? Albo starałam się odsunąć myśli od tego, że właśnie... cholera, właśnie ścierałam mu śmietanę z nóg.

Matko, Lou, w coś ty się kobieto wplątała.

Kątem oka zerknęłam w górę by zobaczyć... Właściwie to nie wiem co chciałam zobaczyć. W każdym bądź razie ujrzałam jedynie jak marszczy brwi. Z jego miny bowiem nie mogłam nic wyczytać. Czy jest zły, czy ma ochotę się na mnie wydrzeć za tą całą sytuację. No, dosłownie zero emocji na twarzy. Kiedy jednak zauważył, że mu się przyglądam (a dokładnie widziałam jak przypatruje mi się z góry, zza tej swojej opadającej na czoło grzywki), uśmiechnął się. Tak po prostu. I w jego policzkach pojawiły się oczywiście te jego cholerne dołeczki.

Szybko odwróciłam od nich wzrok, chcąc choć jeszcze trochę zachować jasność i świeżość umysłu. I zajęłam się czyszczeniem spodni, całą swoją energię wkładając właśnie w to zadanie.

I po pięciu minutach  jego spodnie uzyskały mniej więcej oględny wygląd. Pomińmy fakt, że dokładnie siedem razy nasze dłonie się styknęły, co wywołało u mnie dosyć dziwną reakcję. Policzki, tętno, drżenie rąk. Cóż, właściwie nic dla mnie nowego. Najważniejsze i tak było to, że w miarę możliwości posprzątałam ten cały bajzel jaki zrobiłam. Co prawda na czarnym materiale nadal odznaczała się szara plama. Ale przynajmniej śmietana już mu na buty nie ciekła.

- Dzięki. - gdy skończyliśmy ścierać białą maź, jego głos zabrzmiał tuż nad moją głową. Cholera, dosłownie. TUŻ NADE MNĄ.! Nadal się pochylał, więc praktycznie mówił wprost do mojego ucha. Ja... Ja... Cholera, ja praktycznie czułam jego oddech na skórze.!

W tym momencie poczułam, że i tak za długo przebywam w jego obecności, jak na okoliczności jakie wywołałam. Czas wiać.

Zignorowałam więc jego dłoń wyciągniętą w moim kierunku. Najwyraźniej w ramach podziękowania chciał pomóc mi wstać. Ale:
a) to za długo by trwało, i
b) znowu musiałabym go dotknąć.
A to jakoś mi się nie uśmiechało...

Wstałam zatem o własnych siłach, w dodatku trochę gwałtownie. Całe szczęście nijak na niego nie wpadłam i nie uszkodziłam. Co prawda miałam trochę kłopotów z własną równowagą, ale udało mi się ogarnąć sytuację.

I już po sekundzie stałam przed nim, oczywiście czerwieniąc się jak burak.

- Ja... hm. - chrząknęłam, starając się uspokoić głos, który wpadł w jakiś dziwny rezonans, drżąc niemiłosiernie. Louise, naprawdę, już wystarczy teatru jak na jeden dzień. - Przepraszam.

Braaaaawo.! Bystrością po prostu powalasz.

- Nie ma sprawy. - uśmiechnął się miło. I chyba nie muszę tłumaczyć, że od tego mój rumieniec się pogłębił, tętno przyspieszyło... No, i tak dalej. W każdym bądź razie na odpowiedź już mnie stać nie było.

Więc zapadła cisza. Pomijając oczywiście donośne rozmowy klientów, ekspedientek i delikatną muzykę w tle. Co w zasadzie do mnie nie docierało. Bo próbując ukryć twarz we włosach, zawstydzona i zgarbiona, z rękami w kieszeniach starałam się wymyślić jak mogę usunąć stamtąd moją osobę.

Chłopak bowiem jakoś nie pałał chęcią normalnego pożegnania się i rozejścia każde w swoją stronę. Nie, on tylko stał tam, dokładnie naprzeciwko mnie i patrzył na mnie tymi swoimi zielonymi tęczówkami. Wyglądało na to, że znów próbował zdobyć się na jakieś wyznania względem mnie. Tak, znów wyczytałam z jego twarzy coś jakby wewnętrzny dylemat. I jeszcze to nerwowe przeczesywanie palcami polokowanej grzywki...

No kurczę, wyduś to z siebie i miejmy to z głowy.! Powiedz, że masz dość mojego towarzystwa, że ci tylko zatruwam życie i...

- Musi pani zapłacić za tą śmietanę.
- Słucham.? - zamrugałam kilkakrotnie powiekami, chcąc powrócić do otaczającej mnie rzeczywistości. Czy on właśnie zażądał ode mnie pieniędzy za śmietanę.?
- Musi pani zapłacić za śmietanę... - powtórzone zdanie nie pochodziło jednak z jego strun głosowych. Raczej gdzieś tak z mojej prawej strony. Odkręciłam więc głowę w tamtym kierunku i ujrzałam niską, drobniutką kobietę bliżej czterdziestki, o bardzo nieprzyjemnym wyrazie twarzy.
- Tt-tak, oczywiście. - zająknęłam się. Cholera, jej mina dosłownie mnie przeraziła. Ale kiedy głową skinęła, bym poszła za nią, obiekcji nie miałam. Wolałam już, by ta harpia mnie rozerwała na strzępy, niżbym miała już kategorycznie skompromitować się przed Stylesem.

Gdyby oczywiście jego zdanie mnie w jakikolwiek sposób obchodziło...

Toteż gdy człapałam do kasy za tą niską kobietą, modliłam się w duchu, by Polokowany za nami nie poszedł. I odetchnęłam z ulgą, kiedy rozglądając się w około nigdzie nie zauważyłam żadnego znajomego fragmentu jego osoby. Kurczę, nawet mój organizm zaczął funkcjonować w miarę sprawnie.

Nie ma dołeczków, nie ma dziwnych przypadłości. Moja teoria zaczyna się sprawdzać...

Zadowolona z takiego obrotu sprawy, nawet uśmiechnęłam się do tej dosyć niemiłej kobiety, gdy wręczałam jej banknot za właściwie zmarnowany przeze mnie produkt. Oczywiście jej twarz pozostała niezwruszona. No może jednak nie. Kobieta patrzyła na mnie jak na jakąś najgorszą. Jakbym dosłownie jej tą śmietanę ze sklepu wyniosła.

Automatycznie cały mój nagły entuzjazm wyparował, zastępowany przez uczucie ogólnego zażenowania. Zbierając się do wyjścia, zaniechałam więc pożegnania. I opuściłam szeregi sklepu w szybkim tempie.

Kiedy jednak znalazłam się już na zewnątrz, przystanęłam ogarnięta głębokim zażenowaniem. Zrezygnowana oparłam się plecami o murek, który ogradzał posiadłość sklepu i głęboko westchnęłam. Zaczęłam wsłuchiwać się w szum samochodów sunących ulicą, pozwalając, by orzeźwiający wiatr ochłodził moje rozgrzane policzki.

Chwila oddechu, by pomyśleć co dalej.

- Znowu mi uciekasz. - zza grzywki zerknęłam w kierunku, skąd dobiegł mnie głos. I poczułam, że już nawet chłodny wiatr przestał pomagać. Rumieńce wróciły. Jak i Chłopak, który powoli zmierzał w moją stronę, finalnie stając naprzeciwko mnie.

Uśmiechnął się.

A jego dołki w policzkach spowodowały, że nie wiedziałam co odpowiedzieć. Patrzyłam jedynie jak dosyć silny wiatr porusza tymi jego brązowymi lokami na głowie, układając je w całkiem estetyczny nieład.

A potem Styles zrobił coś, przez co całkowicie przestałam poprawnie funkcjonować.

Poprawił włosy.

Brzmi niegroźnie.? Cóż, tak może powiedzieć tylko ktoś, kto tego nie widział... Ja w każdym bądź razie absolutnie i nieodwołalnie odpadłam.

- Tak właściwie to my się jeszcze nie poznaliśmy. - jego chrapliwy głos wrócił mnie natychmiast na ziemię.
- Słucham.?
- To nasze... czekaj. - zamyślił się na chwilę, marszcząc brwi. Ukradkiem zaczął coś przeliczać na palcach. - siódme spotkanie i gdyby nie Quinn wtedy w szkole, nadal nie wiedziałbym jak masz na imię.

Patrzyłam na niego jak na idiotę.

O czym on cholera mówił.? Jakie spotkania, jakie imię.?

- Może w końcu moglibyśmy się spotkać w jakichś normalnych warunkach. - wypalił w końcu. I chyba poczuł ulgę z tego powodu, bowiem coś tak jakoś się uśmiechnął.

A ja...
- Ja... Co.?! - wytrzeszczyłam na niego swoje oczęta.

Czy on mi właśnie zaproponował spotkanie.?

Spojrzałam na jego twarz, na której wypisane było oczekiwanie na odpowiedź, z każdą sekundą zastępowane zażenowaniem.

Tak.

On mi zaproponował spotkanie. On mi naprawdę zaproponował spotkanie.
Cholera.
ON MI ZAPROPONOWAŁ SPOTKANIE.

ON. MI. ZAPROPONOWAŁ. SPOTKANIE.!!!!!

- Hm, gdzieś, gdzie nie będziesz mdleć, szarpać się z drzwiami, ani uciekać. Normalne warunki. - jego uczucie ulgi minęło w jednej sekundzie. Teraz jedynie patrzył na mnie niepewnie, jakby obawiając się mojej reakcji.

Ale cholera, mogła być tylko jedna.
WIAĆ.!

- Ja... bb-bbo... ekhm. Właściwie to chętnie... - o czym ty kobieto mówisz.?! Jakie chętnie.?

Jedyne chęci jakie w tym momencie kiełkowały w mojej głowie to te do ucieczki. Ale kulturalnie, bez brawury. No i generalnie... nie chciałam, żeby czuł się jakoś dziwnie. Bo... Cholera, jak to zabrzmi... Bo praktycznie właśnie miałam zamiar dać mu kosza.

Nie, to jest w moim przypadku względnie niemożliwe. Źle się wyraziłam. Ja praktycznie miałam zamiar mu odmówić, tylko i wyłącznie odmówić tego dziwnego zaproszenia na spotkanie.
Jakie mogło wypłynąć jedynie z chęci podziękowania za pomoc przy zderzeniu ze śmietaną.
Które zresztą tak czy owak ja wywołałam...

Więc to jednak było nieco podejrzane.

- No bo ja to właściwie muszę jeszcze te zakupy zrobić. - palnęłam w końcu pierwszą wymówkę, która wpadła mi do pustej głowy. Była dosyć nieprzemyślana, zatem nic dziwnego, że chłopak spoglądał na mnie podejrzanie. Oczywiście zmieszałam się, uciekając wzrokiem. I mówiąc coraz to wolniej, ciszej... - Więc chyba będę jeszcze musiała zahaczyć o supermarket. To daleko, a w domu czekają, więc...
- Nie. - przerwał mi dosadnie. Na tle mojego mrukliwego jąkania zabrzmiało to dosyć głośno. Aż odbiło się głuchym echem po właściwie opustoszałym parkingu.

Natomiast ja drgnęłam, niejako przestraszona. I mimo wszystko odważyłam się na niego spojrzeć.
- Tak łatwo już się mnie nie pozbędziesz. - minę miał zaciętą, ale jednocześnie z takim delikatnym wyrazem. I uśmiechał się. Subtelnie, ale do dołeczków wystarczyło... Więc natychmiastowo odwróciłam wzrok. - Powiedz mi tylko co, a ja zrobię ci te zakupy.
- Słucham.? - zareagowałam, poniekąd niedowierzając. I aż sapnęłam, kiedy dotarło do mnie, że znów to zrobiłam. Znów się dopytałam. Jakbym nie była zdolna do prowadzenia normalnej, zdrowej konwersacji.

Cholera, Louise, jeszcze chwila, a pomyśli, że jesteś głuchoniema.!

- Daj mi listę. - zażądał, widząc wystający z mej kieszeni zapisany kawałek papieru. W dodatku tak stanowczym tonem, że po prostu wyciągnęłam go z kieszeni i mu go podałam.! W odpowiedzi jedynie uśmiechnął się z wdzięcznością i zatopił swe spojrzenie w odmętach moich czarnych bazgrołów.

- Poczekaj tu. - nakazał ponownie, po czym oddalił się w kierunku sklepu.

A ja zamiast skorzystać z okazji i wiać, istotnie nie ruszyłam się nawet z miejsca, patrząc jak się oddala.
...

Nie dość, że faktycznie zrobił mi te zakupy, to jeszcze uparł się, że pomoże mi je zanieść. Pod sam dom. A potem...
A potem mamy niby pójść na to normalne spotkanie.

Byłam tego pełna obaw, bowiem przez całą drogę nawet nie popatrzyliśmy na siebie, każde ze wzrokiem wbitym przed siebie. I zamieniliśmy tylko słowo. Dosłownie, jedno słowo. Kiedy potknęłam się o wystający kamyk, a jemu wyrwało się krótkie "uważaj".

Cała rozmowa.

Ale gdy już dotarliśmy pod ten mój nieszczęsny dom, postanowiłam przerwać te całe śluby milczenia. Przecież nie mogliśmy tak w nieskończoność sterczeć na tarasie, patrząc się na swoje stopy...

- Hm... - cóż, zawsze to jakiś początek. I przynajmniej zwróciłam jego uwagę, bowiem spojrzał na mnie z nieukrywaną ulgą w spojrzeniu. Najwyraźniej też mu nie odpowiadała ta męcząca cisza... - Może zaniosę to do kuchni... - zaproponowałam i skinęłam głową na siatki, które to przecież on niósł całą drogę.

Dżentelmen, kurczę.

- Jasne. - uśmiechnął się, podając mi zakupy.

Pominę fakt, że przy tym całym przejmowaniu zakupów, nasze dłonie się styknęły i całe moje ramię przeszedł dziwny dreszcz, zostawiając po sobie gęsią skórkę. Niestety mógł to zauważyć, bowiem rękawy bluzy miałam podwinięte. Zdążyłam to oczywiście ukryć, ale mimo wszystko... chyba lepiej, żebym zapomniała o tym incydencie, jeśli istotnie mam z nim spędzić... chwilę.

Westchnęłam ciężko, kiedy szarmancko otworzył przede mną drzwi. Ale wysiliłam się na pełny wdzięczności uśmiech, żeby nie było. I z pewną dozą szczęśliwości, że choćby na chwilę będę mogła poegzystować bez jego uroczych dołków przed oczami, przekroczyłam próg domu.

- Louise, ty po te zakupy to o Polskę zahaczyłaś.? - od razu ogłuszył mnie głos taty. Przystanęłam przestraszona, bowiem z każdą chwilą jego głos stawał się donośniejszy. I w dodatku zagłuszany ciężkimi, coraz to głośniejszymi krokami. A to znaczyło tylko jedno. Że tata tu szedł. - Szybko zanieś to do kuchni i przebieraj się. - po sekundzie istotnie wparował do korytarza, łypiąc na mnie niecierpliwie. - Jedziemy do... - urwał, kiedy zobaczył, że właściwie to nie wróciłam sama. - Oo.

O matko i córko...

- Dzień dobry. - Styles natychmiast zareagował uprzejmym powitaniem. I uśmiechem. To znaczy tak czułam. Nie patrzyłam przecież, w obawie, że stracę resztki rozumowania. Omijanie wzrokiem okolicy jego twarzy jak najbardziej służyło zachowaniu przeze mnie zimnej krwi.

W dodatku nie mogłam przestać obserwować taty, który najwyraźniej nie ogarniał całej sytuacji. Jakoś nie mógł pohamować tego ogólnego zdziwienia, jakie ogarnęło go w tym jednym momencie, kiedy to zobaczył Stylesa.

- Dzień dobry. - nie dodam już, że poniekąd też się zmieszał... - To ja ten... sprawdzę płyn hamulcowy.

Taaa, sprawa niecierpiąca zwłoki.

Ale każda wymówka jak się okazuje jest dobra. I mimo całego mojego zażenowania zachowaniem ojca, ucieszyłam się. Bo wbrew swojemu idiotycznemu zachowaniu, w zasadzie dał mi solidne alibi.

Pozostawało jeszcze tylko jasno i klarownie powiedzieć to Stylesowi. I odprawić go w kulturalny sposób.

Odwróciłam się więc do niego, rzucając pełne skruchy spojrzenie. Postanowiłam jednak zachować tę odległość, jaka właśnie nas dzieliła. On na zewnątrz, ja właściwie już w korytarzu. Stać bliżej siebie już nie byłoby sensu i....

Cholera, o czym ja w ogóle myślę...

- Przepraszam, ale chyba... chyba wygląda na to, że nie będę mogła... iść.. z tobą... na... - zawahałam się, nie do końca wiedząc jak wymijająco wyrazić to, co właściwie było istotne. Ale głupio mi było mówić o tym wprost, więc... - Chyba muszę jechać.
- Cóż, może innym razem. - Styles nie wyglądał na wielce ucieszonego takim obrotem spraw. Nie do końca wiedziałam jak mam to sobie tłumaczyć, więc postanowiłam nie tłumaczyć wcale. I po prostu się z nim pożegnać.
- Może innym razem. - powtórzyłam po nim, nie popisując się zbytnią inteligencją. I nie dałam po sobie poznać, że na "inny raz" wcale nie liczę. Co więcej, wolałabym go nawet ominąć.
- To.. cześć. - pożegnał się, zaszczycając mnie jeszcze jednym z tych swoich asymetrycznych uśmiechów. Zdążył też jeszcze przeczesać włosy tym swoim charakterystycznym sposobem, co generalnie nie wpłynęło zbyt dobrze na tok mojego rozumowania.
- Cześć. - odpowiedziałam jedynie, nie siląc się na większe uprzejmości.

I poszedł.

A ja z trzaskiem zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i z westchnieniem ulgi osunęłam się po nich. Skończyło się na tym, że siatki z zakupami bezwładnie umieściły się na podłodze, a ja usiadłam między nimi, wyciągając przed siebie nogi. Przeczesałam palcami włosy, z wdzięcznością patrząc w górę. I wtedy zobaczyłam tatę, który stał z dziwaczną miną, opierając się prawym barkiem o futrynę drzwi oddzielających korytarz od kuchni.

Bo to tam oczywiście sprawdzał ten swój płyn hamulcowy...

- Louise.... - przeciągnął w wiadomy sposób samogłoski w moim imieniu, co zabrzmiało dosyć zaczepnie. A na koniec uśmiechnął się głupio.
- Nic nie mów. - zgasiłam go natychmiastowo, robiąc groźną minę. Podniosłam się też z podłogi, żeby uciąć wszelkie jego skojarzenie z tą przed-chwilową sytuacją. Sprytnie postanowiłam też zmienić temat, uśmiechając się niewinnie.

- To gdzie niby mamy jechać.?


***

Proszę... W miarę się ogarnęłam i dokończyłam odcinek. Po kilku dniach przerwy w pisaniu, więc... nie jest on najlepszy. Wydaje mi się strasznie chaotyczny i taki... taki powtórzeniowy. Bo zbyt wiele nowego nie wnosi. Ale obiecałam Pannie E., a danego słowa złamać nie mogę.

Oczywiście chciałam Wam ogromnie, naprawdę ogromnie podziękować.! Ponad 1800 wejść i tyle miłych, motywujących mnie do pisania komentarzy. Kiedy czytam, że Wam się podoba, że czekacie na następny odcinek, to po prostu... Po prostu aż mnie unosi.! :).

Dlatego też miałabym do Was ogromną prośbę... Jeśli ktoś tu regularnie zagląda, proszę o słowo w komentarzu. Naprawdę, mnie wystarczy tylko jedno. By ogarnąć mniej więcej ile osób naprawdę czyta te moje dyrdymały. I jako, że ostatnimi czasy... cóż, humor mi nie dopisywał, może mogłybyście go niejako poprawić. Z góry dziękuję.! ;*

A dwunastka.? Nie mam pojęcia jak to będzie z moim natchnieniem. Jeśli mnie nie zawiedzie - panna E. i ci wszyscy, którzy to czytają, nie będą musieli długo czekać. Może po weekendzie... Ale niczego nie obiecuję. :)

I oczywiście jakże mogłabym zapomnieć o standardowych podziękowaniach dla mojego PR-owca, który nieustannie stara się jakoś rozsławić ten mój blog, kosztem dwój z matmy ;P.

A! Jeśli macie jakieś pytania --> 2553527. Z pewnością odpiszę;p

Komentarze (10):

4/10/12 15:26 , Anonymous Anonimowy pisze...

nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy napisałaś mi na gg o mowym rozdziale.
nigdy nie komentowałam, ale po prostu czytam i uwielbiam tego bloga.
@poisonedx xoxox

 
4/10/12 15:38 , Anonymous Anonimowy pisze...

Super rozdział ;)Marisa mnie rozwala XD
toyta

 
4/10/12 16:10 , Blogger Unknown pisze...

świetne opowiadania, pisz dalej <3
a wpadłabyś też do mnie?
http://my-only-dream-is-you.blogspot.com/
zapraszam i pozdrawiam <3

 
4/10/12 16:54 , Anonymous Anonimowy pisze...

Dziewczyno masz taki talent, że szok po prostu, proszęęęę napisz jakiś i to szybko ;)

Stylinson....

 
4/10/12 19:04 , Anonymous Anonimowy pisze...

Historia ze śmietaną świetna(wiem skąd ten pomysł).Bardzo dziękuje, że dotrzymałaś słowa:)Tym razem tylko 5 kierunków coraz mniej. Rozdział bardzo mi się podoba:)Czekam na następny odcinek mojego ulubionego opowiadania:)Już się postaram o to żeby pojawił się jak najszybciej:)
P.S 2 z matmy to nie jest taka zła ocena mogło być gorzej:)

 
5/10/12 11:34 , Blogger MPayne:) pisze...

Ale się smialam :-) pomysł ze śmietaną świetny:-) pisz szybko kolejny rozdział a ja
czekam. Pozdrawiam M.Payne:-)

 
5/10/12 22:40 , Anonymous Anonimowy pisze...

Testował co może zrobić, delikatnie unosząc prawą stopę.- ahh te skojarzenia:P
zaczęłam się plątać w tych moich zeznaniach.- Skąd ja to znam...
Czas wiać.- hahaxd
b) znowu musiałabym go dotknąć. - normalnie tragedia-meszę go dotykać:P
Braaaaawo.! Bystrością po prostu powalasz.
Polokowany-:)
ON. MI. ZAPROPONOWAŁ. SPOTKANIE.!!!!!- a tego to już od dłuższego czasu nie mogłam się doczekać:P
o czym ty kobieto mówisz.?! Jakie chętnie.?-haha xd
Cholera, Marissa, jeszcze chwila, a pomyśli, że jesteś głuchoniema.!
To ja ten... sprawdzę płyn hamulcowy.- haha xd to mnie po prostu powaliło:P
Taaa, sprawa niecierpiąca zwłoki.- oj taaak:)
Ten rozdział strasznie mnie się podoba:) i Śmietana:) haha xd
czekam na następny rozdział:)
Pozdrawiam:* I.

 
7/10/12 19:44 , Blogger Unknown pisze...

świetnie piszesz, masz biggg talent ;p

Zapraszam;

http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/

 
20/10/12 00:16 , Blogger Unknown pisze...

Świetny rozdział, ale rozpiszą się później. Wciąż nadrabiam zaległości ;)

@KateStylees
http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/

 
5/3/13 23:03 , Blogger pikseloza pisze...

zastanawia mnie, że we wszystkich komentarzach jest mowa, że główna bohaterka ma na imię Marissa a w tym opowiadaniu jest, że ma na imię Louise, więc ja nie wiem, albo to tym razem ja powalam inteligencją albo po drodze zmieniłaś jej imię, bo ja nie kumam.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna