jedenaście.
Nie sądziłam, że niedostatek nieustannych
narzekań Quinn na... no, generalnie na wszystko, będzie mi tak doskwierał.
Naprawdę brakowało mi jej telefonów o dziwnych porach, jej ogólnego towarzystwa
i... i nawet tego jej paplania, jak się okazało, o Chłopaku z piekarni.
Cóż, ledwie dwa dni bez jej towarzystwa,
a ja... nie bójmy się użyć tego słowa, tęskniłam. Za jej gderaniem, czasami
całkiem bez sensu, za tym jej całym wyciąganiem mnie w różne miejsca, za jej
niedorzecznymi niekiedy pomysłami, za... Oj, no za tak ogólnie za nią.
Cholera, jak ja się mogłam bez niej
nudzić.!
Nawet gitara już mnie nie kręciła, jakoś
skupić się nie mogłam na tym całym brzdąkaniu. Oczywiście dostałam za to niezły
ochrzan od Chorda, ale kto by się tam tym przejmował...
Nie ukrywam, że w głowie zrodził mi się
pomysł, by do niej zadzwonić. Ba! mogłabym ją nawet przeprosić. Chociaż nie do
końca miałam za co, ale co tam.! Poświęciłabym się, trudno. Bałam się tylko co
by było, gdyby znów na mnie naskoczyła.
Z westchnieniem spojrzałam na komórkę,
którą obracałam niepewnie w dłoniach.
Głupie wątpliwości.! Zadzwonić, czy nie
zadzwonić.? Też mi egzystencjalne rozdroże.! Lou, ludzie miewają gorsze
problemy, więc ogarnij się dziewczyno.!
Zgarnęłam komórkę do prawej ręki, odblokowując
klawiaturę. Drżącymi rękami weszłam w kontakty i zaczęłam starannie przeglądać
ich listę. Spokojnie, po kolei, przez każdą literkę. Aż w końcu zatrzymałam się
na Quinn.
Westchnęłam głośno, odganiając od siebie
ostatnie wątpliwości. Decyzja zapadła. Nie będę przecież zmieniać zdania co
pięć minut. Dzwonię.
Namierzyłam kciukiem zieloną słuchawkę,
gotowa w każdej chwili ją nacisnąć. Więc dlaczego nie mogłam.? Głupku jeden,
naciśnij w końcu ten przycisk, nie wymaga to chyba jakiejś wydatnej inteligencji.!
Najwyraźniej jednak wymagało, bo zadanie
wydawało się zbyt trudne jak dla takiego tumana jak ja. Ale dobra, co będzie to
będzie. Zdecydowanie nacisnęłam zieloną słuchawkę. I aż uśmiechnęłam się
usatysfakcjonowana, słysząc kliknięcie przycisku.
Zrobiłam to.! Dziewczyno, jesteś...
- Lou, chodź tu na chwilę.! -
podskoczyłam na fotelu, który właśnie zasiadywałam i równie stanowczo jak
wybrałam numer, tak i rozłączyłam się. Właściwie to chyba nawet nie rozbrzmiał
ani jeden sygnał, co w zaistniałej sytuacji było chyba jednak plusem. Nie
sądzę, żeby takie urywane połączenie dobrze o mnie świadczyło...
Ale zaraz. Wybierałam numer. Byłam gotowa
zadzwonić. I.? Aaaaa, Allison się wydarła.
- Już idę.! - odkrzyknęłam, żeby
przypadkiem i ona nie wzięła mnie za osobę ułomną. Chociaż po tej przygodzie z
wyjściem ewakuacyjnym powoli i starannie budowałam sobie takie miano. No ale
nie rozpamiętujmy tego...
Wyskoczyłam z pokoju jak oparzona,
zbiegając ze schodów po dwa stopnie. Do kuchni wpadłam więc szybko, nie
trenując już cierpliwości Allison. Mimo wszystko jednak trochę dysząc.
Kondycja, kochanie, kondycja...
- Co tam.? - spytałam niby od niechcenia,
próbując zamaskować nierównomierny oddech. I uśmiechnęłam się niewinnie, kiedy
spojrzała na mnie dosyć wymownie.
- No dobrze... - wetchnęła, wycierając
sobie rękawem czoło okroszone kropelkami potu.
Wtedy dostrzegłam, że właśnie stała przed
dosyć zabrudzonym stołem zastawionym dodatkowo garnkami, miskami i innymi tego
typu rzeczami. Czyli gotowała. I widząc jej zatroskaną minę wywnioskowałam, że
to było coś, czym musiała się popisać. Ale chyba niezbyt jej to szło...
Mogłam się założyć, że nie pierwszy raz
próbuje zacząć, więc zbrakło jej pewnie jakichś składników.
- Louise, leć do sklepu, co.?
Ha, ma się tą intuicję.
- Jasne. - wsparłam ją uprzejmym
uśmiechem. Trudno, w tej sytuacji tylko zakupami mogłam jej w tej chwili
pomóc... - Co kupić.?
- Śmietanę, masło, trochę ziemniaków,
pieczarki.... - zaczęła wymieniać najwyraźniej wszystkie składniki z tego, co
przygotowywała.
No sorry, ale aż tak.?
- Chwila, chwila.! - wpadłam jej w słowo.
Nie nadążyłam wszystkiego wpisywać w pamięć. Podeszłam więc do lodówki, na
której przypięty był bloczek z karteczkami i wyrwałam jedną. Wracając na swoje
stare miejsce, czyli obok stołu, zgarnęłam jeszcze z półki długopis. - Jeszcze
raz. I powoli.
- No to śmietana...
...
Stałam przed okropnie długą lodówką i
zachodziłam w głowę się którą śmietanę wybrać. Problem, nie.? Niby głupota, a
jednak trudna do rozwikłania... Allison tak się śpieszyło z tym wszystkim, że
nie wytłumaczyła mi do końca jaką. A można wierzyć lub nie, wybór był całkiem
spory. Nie sądziłam nawet, że może być tyle gatunków tego produktu...
Westchnęłam zrezygnowana patrząc na rząd
kolorowych pojemniczków. Tu z etykietki zachęcająco patrzyła na mnie krówka,
tam natomiast obszerna gospodyni groźnym wzrokiem kazała mi wybrać wyrób jej
firmy. Ostatecznie zdecydowałam się na taką, gdzie absolutnie nie było nic
narysowane. No, poza wielką dwunastką na miętowym tle, sugerującą zawartość
tłuszczu. Zdecydowanym ruchem sięgnęłam więc po pojemnik i zadowolona, że w
końcu dokonałam wyboru, umieściłam zakup w koszyku.
Odeszłam kilka kroków od lodówki,
spoglądając niepewnie na wybraną śmietanę. Może jednak nie taka.? Delikatnie
wyjęłam ją z koszyka i przystając, wczytałam się w jej etykietkę. Nie wiem,
może w jakikolwiek sposób mi to pomoże...
Gdy tak już stałam na środku przejścia,
podskórnie wyczułam, że ktoś idzie w moim kierunku, w dodatku centralnie na
mnie. Zrobiłam więc krok do tyłu, chcąc uniknąć zderzenia. Ale ten ktoś zamiast
normalnie mnie ominąć, stanął stricte przede mną.
Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że
poczułam perfumy.
Znajome perfumy.
TE perfumy.
No cholera, Styles...
- No proszę, znowu się spotykamy... - tak
jak się spodziewałam, sekundę później usłyszałam nad sobą JEGO głos. Na którego
dźwięk zmieszałam się i jednocześnie nieco przestraszyłam. I zanim podniosłam
głowę, z tego wszystkiego śmietana wyleciała mi z rąk.
Trwało to ułamki sekund, ale widziałam
jak plastikowe wiadereczko zderza się z podłogą, jego spód pod wpływem
zderzenia pęka wpół, a połowa zawartości ląduje na czarnych spodniach i białych
trampkach chłopaka. Gdy plastikowe opakowanie odbiło się i spadło kawałek
dalej, reszta śmietany zaczęła mozolnie wylewać się na podłogę.
No brawo, dziewczyno, bardzo pięknie.
Stałam jak sparaliżowana. Bałam się
odezwać, bałam się poruszyć. Wpatrywałam się jedynie w podłogę, jakby tam
widniał mój ratunek z tej jakże krępującej sytuacji. Wiedziałam, że wszyscy
klienci przypatrywali mi się z uwagą, bowiem nagle zapadła cisza. Tak cholerna
cisza, że aż dźwięczało mi w uszach. A ja nawet nie chciałam podnieść wzroku,
obawiając się co mogę zobaczyć. Zwłaszcza u chłopaka, który jednak najbardziej
oberwał. W końcu jednak zebrałam się na odwagę i dyskretnie spojrzałam na niego
spod grzywki.
Stał, strzepując śmietanę z rąk, która od
impetu uderzenia i tam wylądowała. Jego mina wyrażała kompletne
zdezorientowanie. Najwyraźniej nie wiedział co ma zrobić z tą białą mazią na
nogach.
- O matko, przepraszam.! - wyrzuciłam z
siebie w końcu, przykładając dłoń do ust. Nie odpowiedział nic, nawet na mnie
nie spojrzał. Testował co może zrobić, delikatnie unosząc prawą stopę. Na
podłodze została kupka śmietany, odgradzająca puste miejsce po jego bucie.
- Naprawdę, ogromnie przepraszam.! -
powtórzyłam się, grzebiąc w kieszeni, w poszukiwaniu chusteczek higienicznych.
Całej śmietany z butów tym nie zmyję, ale
przynajmniej pomoże mu to w doprowadzeniu rąk do ładu.
Nadal nie zwracał na mnie uwagi, więc po
prostu podeszłam do niego i niewiele myśląc złapałam jego dłoń, starając się
pozbyć z niej białych kropek. Tym gestem najwyraźniej wróciłam go do
rzeczywistości, bowiem spojrzał na mnie spod sieci ciemnych rzęs. Jego wzrok
wyrażał kompletne zdezorientowanie. Ewidentnie nie ogarniał całej sytuacji, wyjaśnienia
szukając gdzieś w mojej twarzy.
Zalała mnie podejrzana fala gorąca, gdy
zrozumiałam w jakiej znalazłam się sytuacji. Cholernie blisko niego, pod jego
czujnym spojrzeniem, nadal trzymając jego rękę.
LOUISE.!
Natychmiastowo puściłam jego dłoń,
ponownie spuszczając wzrok. Tym samym próbowałam też zasłonić twarz włosami, by
ukryć choć trochę te cholerne policzki obleczone rumieńcem. Trochę na oślep
wyciągnęłam ku niemu nadal dzierżoną przeze mnie paczkę chusteczek.
Cholera, niech sobie robi z nimi co mu
się żywnie podoba.
Oczywiście innego zastosowania, niż
wyciągnięcie jednej z białych chusteczek ze środka nie znalazł. Mając już ją w
garści, dokończył ścieranie śmietany z rąk. Po chwili bezradnie spojrzał na
swoje stopy.
A ja miałam ochotę stamtąd uciec. Albo
jeszcze lepiej zapaść się pod ziemię.
- Przepraszam, to nie teatr. - tłum
gapiów, o którym na dobrą sprawę zdążyłam już zapomnieć, rozgoniła młoda
ekspedientka, pojawiając się obok nas z wiaderkiem i mopem w ręku. Ludzie
wrócili więc do robienia zakupów, nadal jednak kątem oka przyglądając się całej
sytuacji.
Kobieta szybko zaczęła wycierać śmietanę
z podłogi, manewrując mopem wokół chłopaka, który stał nieruchomo. A gdy już
się z tym uwinęła, uśmiechnęła się do niego sympatycznie.
- Ze spodniami to już ci raczej nie
pomogę. - rzuciła, wyciągając ku niemu rolkę papierowych ręczników.
Chłopak niepewnie sięgnął po nią i zaczął
rozwijać. Gdy urwał już spory kawałek, z westchnieniem i bezradnością w oczach
jeszcze raz ogarnął wzrokiem swoje stopy. W końcu pochylił się nad nimi i
stawiając rolkę obok siebie, począł żmudny proces usuwania śmietany ze spodni.
Niewiele myśląc zbliżyłam się do niego i,
jakkolwiek by to nie wyglądało, kucnęłam przed nim, ciężar ciała przenosząc na
kolana. Sięgnęłam po kilka kawałków papierowego ręcznika, po czym zaczęłam mu
pomagać. W końcu jakby nie patrzeć to była moja wina.
- Przepraszam, ja nie chciałam... To był
wypadek. Zaskoczyłeś mnie i w ogóle... - zaczęłam się plątać w tych moich
zeznaniach.
Właściwie to nawet nie wiem co mi
przyszło do głowy, by w ogóle się odezwać. Tu przecież nic do wyjaśniania nie
było, a z przeprosinami już wcześniej wyskoczyłam. Nie wiem, może chciałam po
prostu zagłuszyć własne wyrzuty sumienia.? Albo starałam się odsunąć myśli od
tego, że właśnie... cholera, właśnie ścierałam mu śmietanę z nóg.
Matko, Lou, w coś ty się kobieto
wplątała.
Kątem oka zerknęłam w górę by zobaczyć...
Właściwie to nie wiem co chciałam zobaczyć. W każdym bądź razie ujrzałam
jedynie jak marszczy brwi. Z jego miny bowiem nie mogłam nic wyczytać. Czy jest
zły, czy ma ochotę się na mnie wydrzeć za tą całą sytuację. No, dosłownie zero
emocji na twarzy. Kiedy jednak zauważył, że mu się przyglądam (a dokładnie
widziałam jak przypatruje mi się z góry, zza tej swojej opadającej na czoło
grzywki), uśmiechnął się. Tak po prostu. I w jego policzkach pojawiły się
oczywiście te jego cholerne dołeczki.
Szybko odwróciłam od nich wzrok, chcąc
choć jeszcze trochę zachować jasność i świeżość umysłu. I zajęłam się
czyszczeniem spodni, całą swoją energię wkładając właśnie w to zadanie.
I po pięciu minutach jego spodnie
uzyskały mniej więcej oględny wygląd. Pomińmy fakt, że dokładnie siedem razy
nasze dłonie się styknęły, co wywołało u mnie dosyć dziwną reakcję. Policzki,
tętno, drżenie rąk. Cóż, właściwie nic dla mnie nowego. Najważniejsze i tak
było to, że w miarę możliwości posprzątałam ten cały bajzel jaki zrobiłam. Co
prawda na czarnym materiale nadal odznaczała się szara plama. Ale przynajmniej
śmietana już mu na buty nie ciekła.
- Dzięki. - gdy skończyliśmy ścierać
białą maź, jego głos zabrzmiał tuż nad moją głową. Cholera, dosłownie. TUŻ NADE
MNĄ.! Nadal się pochylał, więc praktycznie mówił wprost do mojego ucha. Ja...
Ja... Cholera, ja praktycznie czułam jego oddech na skórze.!
W tym momencie poczułam, że i tak za
długo przebywam w jego obecności, jak na okoliczności jakie wywołałam. Czas
wiać.
Zignorowałam więc jego dłoń wyciągniętą w
moim kierunku. Najwyraźniej w ramach podziękowania chciał pomóc mi wstać. Ale:
a) to za długo by trwało, i
b) znowu musiałabym go dotknąć.
A to jakoś mi się nie uśmiechało...
Wstałam zatem o własnych siłach, w
dodatku trochę gwałtownie. Całe szczęście nijak na niego nie wpadłam i nie
uszkodziłam. Co prawda miałam trochę kłopotów z własną równowagą, ale udało mi
się ogarnąć sytuację.
I już po sekundzie stałam przed nim,
oczywiście czerwieniąc się jak burak.
- Ja... hm. - chrząknęłam, starając się
uspokoić głos, który wpadł w jakiś dziwny rezonans, drżąc niemiłosiernie. Louise,
naprawdę, już wystarczy teatru jak na jeden dzień. - Przepraszam.
Braaaaawo.! Bystrością po prostu
powalasz.
- Nie ma sprawy. - uśmiechnął się miło. I
chyba nie muszę tłumaczyć, że od tego mój rumieniec się pogłębił, tętno
przyspieszyło... No, i tak dalej. W każdym bądź razie na odpowiedź już mnie
stać nie było.
Więc zapadła cisza. Pomijając oczywiście
donośne rozmowy klientów, ekspedientek i delikatną muzykę w tle. Co w zasadzie
do mnie nie docierało. Bo próbując ukryć twarz we włosach, zawstydzona i
zgarbiona, z rękami w kieszeniach starałam się wymyślić jak mogę usunąć stamtąd
moją osobę.
Chłopak bowiem jakoś nie pałał chęcią
normalnego pożegnania się i rozejścia każde w swoją stronę. Nie, on tylko stał
tam, dokładnie naprzeciwko mnie i patrzył na mnie tymi swoimi zielonymi
tęczówkami. Wyglądało na to, że znów próbował zdobyć się na jakieś wyznania
względem mnie. Tak, znów wyczytałam z jego twarzy coś jakby wewnętrzny dylemat.
I jeszcze to nerwowe przeczesywanie palcami polokowanej grzywki...
No kurczę, wyduś to z siebie i miejmy to
z głowy.! Powiedz, że masz dość mojego towarzystwa, że ci tylko zatruwam życie
i...
- Musi pani zapłacić za tą śmietanę.
- Słucham.? - zamrugałam kilkakrotnie
powiekami, chcąc powrócić do otaczającej mnie rzeczywistości. Czy on właśnie
zażądał ode mnie pieniędzy za śmietanę.?
- Musi pani zapłacić za śmietanę... -
powtórzone zdanie nie pochodziło jednak z jego strun głosowych. Raczej gdzieś
tak z mojej prawej strony. Odkręciłam więc głowę w tamtym kierunku i ujrzałam
niską, drobniutką kobietę bliżej czterdziestki, o bardzo nieprzyjemnym wyrazie
twarzy.
- Tt-tak, oczywiście. - zająknęłam się.
Cholera, jej mina dosłownie mnie przeraziła. Ale kiedy głową skinęła, bym
poszła za nią, obiekcji nie miałam. Wolałam już, by ta harpia mnie rozerwała na
strzępy, niżbym miała już kategorycznie skompromitować się przed Stylesem.
Gdyby oczywiście jego zdanie mnie w
jakikolwiek sposób obchodziło...
Toteż gdy człapałam do kasy za tą niską
kobietą, modliłam się w duchu, by Polokowany za nami nie poszedł. I odetchnęłam
z ulgą, kiedy rozglądając się w około nigdzie nie zauważyłam żadnego znajomego
fragmentu jego osoby. Kurczę, nawet mój organizm zaczął funkcjonować w miarę
sprawnie.
Nie ma dołeczków, nie ma dziwnych
przypadłości. Moja teoria zaczyna się sprawdzać...
Zadowolona z takiego obrotu sprawy, nawet
uśmiechnęłam się do tej dosyć niemiłej kobiety, gdy wręczałam jej banknot za
właściwie zmarnowany przeze mnie produkt. Oczywiście jej twarz pozostała
niezwruszona. No może jednak nie. Kobieta patrzyła na mnie jak na jakąś
najgorszą. Jakbym dosłownie jej tą śmietanę ze sklepu wyniosła.
Automatycznie cały mój nagły entuzjazm
wyparował, zastępowany przez uczucie ogólnego zażenowania. Zbierając się do
wyjścia, zaniechałam więc pożegnania. I opuściłam szeregi sklepu w szybkim
tempie.
Kiedy jednak znalazłam się już na
zewnątrz, przystanęłam ogarnięta głębokim zażenowaniem. Zrezygnowana oparłam
się plecami o murek, który ogradzał posiadłość sklepu i głęboko westchnęłam.
Zaczęłam wsłuchiwać się w szum samochodów sunących ulicą, pozwalając, by
orzeźwiający wiatr ochłodził moje rozgrzane policzki.
Chwila oddechu, by pomyśleć co dalej.
- Znowu mi uciekasz. - zza grzywki
zerknęłam w kierunku, skąd dobiegł mnie głos. I poczułam, że już nawet chłodny
wiatr przestał pomagać. Rumieńce wróciły. Jak i Chłopak, który powoli zmierzał
w moją stronę, finalnie stając naprzeciwko mnie.
Uśmiechnął się.
A jego dołki w policzkach spowodowały, że
nie wiedziałam co odpowiedzieć. Patrzyłam jedynie jak dosyć silny wiatr porusza
tymi jego brązowymi lokami na głowie, układając je w całkiem estetyczny nieład.
A potem Styles zrobił coś, przez co
całkowicie przestałam poprawnie funkcjonować.
Poprawił włosy.
Brzmi niegroźnie.? Cóż, tak może
powiedzieć tylko ktoś, kto tego nie widział... Ja w każdym bądź razie
absolutnie i nieodwołalnie odpadłam.
- Tak właściwie to my się jeszcze nie
poznaliśmy. - jego chrapliwy głos wrócił mnie natychmiast na ziemię.
- Słucham.?
- To nasze... czekaj. - zamyślił się na
chwilę, marszcząc brwi. Ukradkiem zaczął coś przeliczać na palcach. - siódme
spotkanie i gdyby nie Quinn wtedy w szkole, nadal nie wiedziałbym jak masz na
imię.
Patrzyłam na niego jak na idiotę.
O czym on cholera mówił.? Jakie
spotkania, jakie imię.?
- Może w końcu moglibyśmy się spotkać w
jakichś normalnych warunkach. - wypalił w końcu. I chyba poczuł ulgę z tego powodu,
bowiem coś tak jakoś się uśmiechnął.
A ja...
- Ja... Co.?! - wytrzeszczyłam na niego
swoje oczęta.
Czy on mi właśnie zaproponował
spotkanie.?
Spojrzałam na jego twarz, na której
wypisane było oczekiwanie na odpowiedź, z każdą sekundą zastępowane
zażenowaniem.
Tak.
On mi zaproponował spotkanie. On mi
naprawdę zaproponował spotkanie.
Cholera.
ON MI ZAPROPONOWAŁ SPOTKANIE.
ON. MI. ZAPROPONOWAŁ. SPOTKANIE.!!!!!
- Hm, gdzieś, gdzie nie będziesz mdleć,
szarpać się z drzwiami, ani uciekać. Normalne warunki. - jego uczucie ulgi
minęło w jednej sekundzie. Teraz jedynie patrzył na mnie niepewnie, jakby
obawiając się mojej reakcji.
Ale cholera, mogła być tylko jedna.
WIAĆ.!
- Ja... bb-bbo... ekhm. Właściwie to
chętnie... - o czym ty kobieto mówisz.?! Jakie chętnie.?
Jedyne chęci jakie w tym momencie
kiełkowały w mojej głowie to te do ucieczki. Ale kulturalnie, bez brawury. No i
generalnie... nie chciałam, żeby czuł się jakoś dziwnie. Bo... Cholera, jak to
zabrzmi... Bo praktycznie właśnie miałam zamiar dać mu kosza.
Nie, to jest w moim przypadku względnie
niemożliwe. Źle się wyraziłam. Ja praktycznie miałam zamiar mu odmówić, tylko i
wyłącznie odmówić tego dziwnego zaproszenia na spotkanie.
Jakie mogło wypłynąć jedynie z chęci
podziękowania za pomoc przy zderzeniu ze śmietaną.
Które zresztą tak czy owak ja
wywołałam...
Więc to jednak było nieco podejrzane.
- No bo ja to właściwie muszę jeszcze te
zakupy zrobić. - palnęłam w końcu pierwszą wymówkę, która wpadła mi do pustej
głowy. Była dosyć nieprzemyślana, zatem nic dziwnego, że chłopak spoglądał na
mnie podejrzanie. Oczywiście zmieszałam się, uciekając wzrokiem. I mówiąc coraz
to wolniej, ciszej... - Więc chyba będę jeszcze musiała zahaczyć o supermarket.
To daleko, a w domu czekają, więc...
- Nie. - przerwał mi dosadnie. Na tle
mojego mrukliwego jąkania zabrzmiało to dosyć głośno. Aż odbiło się głuchym
echem po właściwie opustoszałym parkingu.
Natomiast ja drgnęłam, niejako
przestraszona. I mimo wszystko odważyłam się na niego spojrzeć.
- Tak łatwo już się mnie nie pozbędziesz.
- minę miał zaciętą, ale jednocześnie z takim delikatnym wyrazem. I uśmiechał
się. Subtelnie, ale do dołeczków wystarczyło... Więc natychmiastowo odwróciłam
wzrok. - Powiedz mi tylko co, a ja zrobię ci te zakupy.
- Słucham.? - zareagowałam, poniekąd
niedowierzając. I aż sapnęłam, kiedy dotarło do mnie, że znów to zrobiłam. Znów
się dopytałam. Jakbym nie była zdolna do prowadzenia normalnej, zdrowej
konwersacji.
Cholera, Louise, jeszcze chwila, a
pomyśli, że jesteś głuchoniema.!
- Daj mi listę. - zażądał, widząc
wystający z mej kieszeni zapisany kawałek papieru. W dodatku tak stanowczym
tonem, że po prostu wyciągnęłam go z kieszeni i mu go podałam.! W odpowiedzi
jedynie uśmiechnął się z wdzięcznością i zatopił swe spojrzenie w odmętach
moich czarnych bazgrołów.
- Poczekaj tu. - nakazał ponownie, po
czym oddalił się w kierunku sklepu.
A ja zamiast skorzystać z okazji i wiać,
istotnie nie ruszyłam się nawet z miejsca, patrząc jak się oddala.
...
Nie dość, że faktycznie zrobił mi te
zakupy, to jeszcze uparł się, że pomoże mi je zanieść. Pod sam dom. A potem...
A potem mamy niby pójść na to normalne
spotkanie.
Byłam tego pełna obaw, bowiem przez całą
drogę nawet nie popatrzyliśmy na siebie, każde ze wzrokiem wbitym przed siebie.
I zamieniliśmy tylko słowo. Dosłownie, jedno słowo. Kiedy potknęłam się o
wystający kamyk, a jemu wyrwało się krótkie "uważaj".
Cała rozmowa.
Ale gdy już dotarliśmy pod ten mój
nieszczęsny dom, postanowiłam przerwać te całe śluby milczenia. Przecież nie
mogliśmy tak w nieskończoność sterczeć na tarasie, patrząc się na swoje
stopy...
- Hm... - cóż, zawsze to jakiś początek.
I przynajmniej zwróciłam jego uwagę, bowiem spojrzał na mnie z nieukrywaną ulgą
w spojrzeniu. Najwyraźniej też mu nie odpowiadała ta męcząca cisza... - Może
zaniosę to do kuchni... - zaproponowałam i skinęłam głową na siatki, które to
przecież on niósł całą drogę.
Dżentelmen, kurczę.
- Jasne. - uśmiechnął się, podając mi
zakupy.
Pominę fakt, że przy tym całym
przejmowaniu zakupów, nasze dłonie się styknęły i całe moje ramię przeszedł
dziwny dreszcz, zostawiając po sobie gęsią skórkę. Niestety mógł to zauważyć,
bowiem rękawy bluzy miałam podwinięte. Zdążyłam to oczywiście ukryć, ale mimo
wszystko... chyba lepiej, żebym zapomniała o tym incydencie, jeśli istotnie mam
z nim spędzić... chwilę.
Westchnęłam ciężko, kiedy szarmancko
otworzył przede mną drzwi. Ale wysiliłam się na pełny wdzięczności uśmiech,
żeby nie było. I z pewną dozą szczęśliwości, że choćby na chwilę będę mogła
poegzystować bez jego uroczych dołków przed oczami, przekroczyłam próg domu.
- Louise, ty po te zakupy to o Polskę
zahaczyłaś.? - od razu ogłuszył mnie głos taty. Przystanęłam przestraszona,
bowiem z każdą chwilą jego głos stawał się donośniejszy. I w dodatku zagłuszany
ciężkimi, coraz to głośniejszymi krokami. A to znaczyło tylko jedno. Że tata tu
szedł. - Szybko zanieś to do kuchni i przebieraj się. - po sekundzie istotnie
wparował do korytarza, łypiąc na mnie niecierpliwie. - Jedziemy do... - urwał,
kiedy zobaczył, że właściwie to nie wróciłam sama. - Oo.
O matko i córko...
- Dzień dobry. - Styles natychmiast
zareagował uprzejmym powitaniem. I uśmiechem. To znaczy tak czułam. Nie
patrzyłam przecież, w obawie, że stracę resztki rozumowania. Omijanie wzrokiem
okolicy jego twarzy jak najbardziej służyło zachowaniu przeze mnie zimnej krwi.
W dodatku nie mogłam przestać obserwować
taty, który najwyraźniej nie ogarniał całej sytuacji. Jakoś nie mógł pohamować
tego ogólnego zdziwienia, jakie ogarnęło go w tym jednym momencie, kiedy to
zobaczył Stylesa.
- Dzień dobry. - nie dodam już, że
poniekąd też się zmieszał... - To ja ten... sprawdzę płyn hamulcowy.
Taaa, sprawa niecierpiąca zwłoki.
Ale każda wymówka jak się okazuje jest
dobra. I mimo całego mojego zażenowania zachowaniem ojca, ucieszyłam się. Bo
wbrew swojemu idiotycznemu zachowaniu, w zasadzie dał mi solidne alibi.
Pozostawało jeszcze tylko jasno i
klarownie powiedzieć to Stylesowi. I odprawić go w kulturalny sposób.
Odwróciłam się więc do niego, rzucając
pełne skruchy spojrzenie. Postanowiłam jednak zachować tę odległość, jaka
właśnie nas dzieliła. On na zewnątrz, ja właściwie już w korytarzu. Stać bliżej
siebie już nie byłoby sensu i....
Cholera, o czym ja w ogóle myślę...
- Przepraszam, ale chyba... chyba wygląda
na to, że nie będę mogła... iść.. z tobą... na... - zawahałam się, nie do końca
wiedząc jak wymijająco wyrazić to, co właściwie było istotne. Ale głupio mi
było mówić o tym wprost, więc... - Chyba muszę jechać.
- Cóż, może innym razem. - Styles nie
wyglądał na wielce ucieszonego takim obrotem spraw. Nie do końca wiedziałam jak
mam to sobie tłumaczyć, więc postanowiłam nie tłumaczyć wcale. I po prostu się
z nim pożegnać.
- Może innym razem. - powtórzyłam po nim,
nie popisując się zbytnią inteligencją. I nie dałam po sobie poznać, że na
"inny raz" wcale nie liczę. Co więcej, wolałabym go nawet ominąć.
- To.. cześć. - pożegnał się,
zaszczycając mnie jeszcze jednym z tych swoich asymetrycznych uśmiechów. Zdążył
też jeszcze przeczesać włosy tym swoim charakterystycznym sposobem, co
generalnie nie wpłynęło zbyt dobrze na tok mojego rozumowania.
- Cześć. - odpowiedziałam jedynie, nie
siląc się na większe uprzejmości.
I poszedł.
A ja z trzaskiem zamknęłam drzwi. Oparłam
się o nie plecami i z westchnieniem ulgi osunęłam się po nich. Skończyło się na
tym, że siatki z zakupami bezwładnie umieściły się na podłodze, a ja usiadłam
między nimi, wyciągając przed siebie nogi. Przeczesałam palcami włosy, z
wdzięcznością patrząc w górę. I wtedy zobaczyłam tatę, który stał z dziwaczną
miną, opierając się prawym barkiem o futrynę drzwi oddzielających korytarz od
kuchni.
Bo to tam oczywiście sprawdzał ten swój
płyn hamulcowy...
- Louise.... - przeciągnął w wiadomy
sposób samogłoski w moim imieniu, co zabrzmiało dosyć zaczepnie. A na koniec
uśmiechnął się głupio.
- Nic nie mów. - zgasiłam go
natychmiastowo, robiąc groźną minę. Podniosłam się też z podłogi, żeby uciąć
wszelkie jego skojarzenie z tą przed-chwilową sytuacją. Sprytnie postanowiłam
też zmienić temat, uśmiechając się niewinnie.
- To gdzie niby mamy jechać.?
***
Proszę... W miarę się ogarnęłam i dokończyłam odcinek. Po kilku dniach przerwy w pisaniu, więc... nie jest on najlepszy. Wydaje mi się strasznie chaotyczny i taki... taki powtórzeniowy. Bo zbyt wiele nowego nie wnosi. Ale obiecałam Pannie E., a danego słowa złamać nie mogę.
Oczywiście chciałam Wam ogromnie, naprawdę ogromnie podziękować.! Ponad 1800 wejść i tyle miłych, motywujących mnie do pisania komentarzy. Kiedy czytam, że Wam się podoba, że czekacie na następny odcinek, to po prostu... Po prostu aż mnie unosi.! :).
Dlatego też miałabym do Was ogromną prośbę... Jeśli ktoś tu regularnie zagląda, proszę o słowo w komentarzu. Naprawdę, mnie wystarczy tylko jedno. By ogarnąć mniej więcej ile osób naprawdę czyta te moje dyrdymały. I jako, że ostatnimi czasy... cóż, humor mi nie dopisywał, może mogłybyście go niejako poprawić. Z góry dziękuję.! ;*
A dwunastka.? Nie mam pojęcia jak to będzie z moim natchnieniem. Jeśli mnie nie zawiedzie - panna E. i ci wszyscy, którzy to czytają, nie będą musieli długo czekać. Może po weekendzie... Ale niczego nie obiecuję. :)
I oczywiście jakże mogłabym zapomnieć o standardowych podziękowaniach dla mojego PR-owca, który nieustannie stara się jakoś rozsławić ten mój blog, kosztem dwój z matmy ;P.
A! Jeśli macie jakieś pytania --> 2553527. Z pewnością odpiszę;p
Komentarze (10):
nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy napisałaś mi na gg o mowym rozdziale.
nigdy nie komentowałam, ale po prostu czytam i uwielbiam tego bloga.
@poisonedx xoxox
Super rozdział ;)Marisa mnie rozwala XD
toyta
świetne opowiadania, pisz dalej <3
a wpadłabyś też do mnie?
http://my-only-dream-is-you.blogspot.com/
zapraszam i pozdrawiam <3
Dziewczyno masz taki talent, że szok po prostu, proszęęęę napisz jakiś i to szybko ;)
Stylinson....
Historia ze śmietaną świetna(wiem skąd ten pomysł).Bardzo dziękuje, że dotrzymałaś słowa:)Tym razem tylko 5 kierunków coraz mniej. Rozdział bardzo mi się podoba:)Czekam na następny odcinek mojego ulubionego opowiadania:)Już się postaram o to żeby pojawił się jak najszybciej:)
P.S 2 z matmy to nie jest taka zła ocena mogło być gorzej:)
Ale się smialam :-) pomysł ze śmietaną świetny:-) pisz szybko kolejny rozdział a ja
czekam. Pozdrawiam M.Payne:-)
Testował co może zrobić, delikatnie unosząc prawą stopę.- ahh te skojarzenia:P
zaczęłam się plątać w tych moich zeznaniach.- Skąd ja to znam...
Czas wiać.- hahaxd
b) znowu musiałabym go dotknąć. - normalnie tragedia-meszę go dotykać:P
Braaaaawo.! Bystrością po prostu powalasz.
Polokowany-:)
ON. MI. ZAPROPONOWAŁ. SPOTKANIE.!!!!!- a tego to już od dłuższego czasu nie mogłam się doczekać:P
o czym ty kobieto mówisz.?! Jakie chętnie.?-haha xd
Cholera, Marissa, jeszcze chwila, a pomyśli, że jesteś głuchoniema.!
To ja ten... sprawdzę płyn hamulcowy.- haha xd to mnie po prostu powaliło:P
Taaa, sprawa niecierpiąca zwłoki.- oj taaak:)
Ten rozdział strasznie mnie się podoba:) i Śmietana:) haha xd
czekam na następny rozdział:)
Pozdrawiam:* I.
świetnie piszesz, masz biggg talent ;p
Zapraszam;
http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/
Świetny rozdział, ale rozpiszą się później. Wciąż nadrabiam zaległości ;)
@KateStylees
http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/
zastanawia mnie, że we wszystkich komentarzach jest mowa, że główna bohaterka ma na imię Marissa a w tym opowiadaniu jest, że ma na imię Louise, więc ja nie wiem, albo to tym razem ja powalam inteligencją albo po drodze zmieniłaś jej imię, bo ja nie kumam.
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna