osiem.
Na progu stał Chord.
Uśmiechnięty od ucha do ucha brunet, z ciemną karnacją i brązowymi oczami. Bez
zielonych ślepi, bez jakichkolwiek dołków w policzkach i bez tym podobnych
anatomicznych powodów mojego dziwnego zachowania, które posiadał Chłopak z
piekarni. I kurczę, ucieszyłam się z tego powodu jak głupia.
- Wiesz... - głos Chorda, który nieoczekiwanie dotarł do moich uszu spowodował,
że drgnęłam przestraszona. - ... ja nie chcę nic mówić, ale po mieście chodzą
plotki, że ten dom ma również wnętrze...
- A, tak. Przepraszam. - dosłownie w jednej sekundzie całe moje uczucie
szczęśliwości wyparowało. I jak to ze mną bywa, zastąpiło je uczycie
zażenowania. Przyjęłam więc moją standardową pozycję, spuszczając głowę i
wbijając wzrok w ziemię.
Cóż, nieśmiałe dziewczę to właśnie ja.
- To mogę wejść.? - po jego głosie wywnioskowałam, że zaczyna już powoli tracić
cierpliwość. I absolutnie mu się nie dziwiłam. Też nie chciałabym stać przed
drzwiami, kiedy z nieba siąpie nieprzyjemna mżawka, a wokół hula sobie zimny
wiatr.
- Tak, tak, jasne. - wróciłam więc do rzeczywistości. Odsunęłam się od
drzwi, by wpuścić Chorda do środka.
Więcej zaproszeń mu nie było trzeba. Szybkim krokiem wszedł do mieszkania,
zdejmując z pleców czarny pokrowiec na gitarę, opierając go o ścianę. Zdjął
mokrą kurtkę, wieszając ją na odpowiednim miejscu, po czym spojrzał na mnie
pytająco.
A ja sobie przypomniałam, że wciąż trzymam za klamkę otwartych na oścież drzwi.
Czując, że znów robię z siebie idiotkę, pchnęłam je. Może jednak zbyt mocno,
bowiem zamknęły się z głośnym trzaskiem.
- Zaczynamy lekcję w korytarzu.? - Chord sięgnął po pokrowiec i znów przewiesił
go sobie przez ramię.
- Nie, skąd.! - zaprzeczyłam, może zbytnio gwałtownie. Dlatego znowu
zaczęłam się rumienić. I nim następny objaw mojej nieśmiałości, czyli jąkanie,
mógłby ujrzeć światło dzienne, zawołałam: - Chodź do salonu. - ręką wskazałam
mu kierunek.
Bez słowa ruszył w tamtą stronę. Ruszyłam zaraz za nim, wypuszczając powietrze
przez zęby i kręcąc z politowaniem głową.
Brawo kobieto, bardzo pięknie.
...
W zasadzie lekcja nie była taka straszna. Być może, dlatego że skupiłam się na
próbie zapamiętania tych wszystkich chwytów, które w dosyć dziwaczny sposób
wykrzywiały moje palce. I nie miałam czasu myśleć, że tym samym powietrzem
oddycha właśnie dość przystojny facet, który potrafi zamącić mi trzeźwe
myślenie.
Tak więc udało mi się spędzić całe dwie godziny w towarzystwie obcego chłopaka
nie robiąc z siebie idiotki. Postęp.? Wyraźny:). Jak tak dalej pójdzie, nawet
Chłopak z piekarnie nie będzie już dla mnie taki straszny...
Chociaż nie, spotkań z nim wolałabym już unikać. Do szczęścia wcale
niepotrzebne mi jest przyzwyczajanie się do jego osoby, ani usiłowanie
zachowywania się w jego towarzystwie jak cywilizowany człowiek. Obejdę się i
bez tego.
Jak na razie na głowie mam robienie śniadań, choleryczne zachowanie Quinn i jej
próby poderwania Romea, oraz lekcje gitary, na których nie mogę wyjść na
kompletne beztalencie. Tak, dlatego muszę się skupić na tym. I odrzucić
Polokowanego w najdalsze odmęty resztek mojego rozumu.
- I jak tam pierwsza lekcja.? - głos taty niejako mnie przestraszył.
Siedziałam właśnie na salonowej kanapie, z nogami wyciągniętymi na stoliku,
trzymając w ramionach gitarę. Niby ćwiczyłam to, czego dzisiaj się nauczyłam,
ale wiadomo jak to bywa z tymi moimi myślami. Dlatego nie usłyszałam
wjeżdżającego na podjazd samochodu, ani trzaśnięcia drzwiami, ani nawet
głośnych kroków taty, kiedy wparował do salonu.
- A... dobrze. Bardzo dobrze. - posłałam mu promienny uśmiech. - Umiem już parę
chwytów i tak dalej. Ale muszę to sobie solidnie wpoić.
- Rozumiem. - odwzajemnił gest i odwrócił się, w celu oddalenia się,
najprawdopodobniej do kuchni, gdzie od jakiejś godziny urzędowała Allison.
- A, i tato... - rzuciłam, nim straciłabym go z oczu. Cóż, nie tylko udana
lekcja była przyczyną mojego względnie dobrego humoru..
- Tak.? - przystanął w progu, wpatrując się we mnie z zainteresowaniem.
- Mam jutro lekcje o 10:00, więc nici ze śniadania. - nie ukrywałam wcale
mojej satysfakcji. Mówiłam to z jakże planowanym zadowoleniem i uśmiechem na
ustach.
Tacie najwyraźniej przekaz słowny oraz moja reakcja jakoś do siebie nie
pasowały, bowiem jego brwi uniosły się w geście zdziwienia. Ale nie zamierzał
zagłębiać się w te moje dziwności, zwłaszcza, że był głodny. Wzruszył tylko
ramionami i głośno westchnął.
- Trudno, dam sobie radę. Ćwicz. - uśmiechnął się i oddalił się.
A ja mocniej chwyciłam gitarę, delektując się piękną wizją jutrzejszego poranka
bez spaceru do piekarni, po czym zaczęłam przypominać sobie te pokrętne
ustawienia palców na tej bardziej cienkiej części gitary.
Niestety, zbyt długo poćwiczyć sobie nie mogłam. Przerwała mi moja własna
komórka, obwieszczając, że ktoś bardzo pilnie próbuje osiągnąć ze mną kontakt.
Oczywiście była to Quinn.
- Udało mi się.! Udało.! Rozumiesz.? Udało mi się.! - wrzasnęła, nim zdążyłam słowem
się odezwać. Żeby nie ogłuchnąć, musiałam w pierwszej chwili odsunąć telefon od
ucha.
Oczywiście nie musiałam pytać co takiego dosadnego osiągnęła, bowiem już
sekundę później z jej strony popłynęła niekończąca się opowieść o tym, jak w
końcu powiodło jej się i przeprowadziła krótką wymianę zdań ze swoim
niedostępnym ukochanym.
A ja tylko automatyczne kiwałam głową, przez co musiałam wyglądać jak ten
samochodowy piesek, błądząc myślami kompletne kilometry od monologu Quinn.
Przypomnieć sobie chwyty, zjeść kolację, trochę ogarnąć pokój, wykąpać się i
spać. Tylko muszę nastawić budzik na 8...
...
Oczywiście zaspałam. Wprawdzie obudziłam się jak zwykle o 5:30, ale
stwierdziłam, że nie mam się po co zrywać, więc znowu zamknęłam oczy. Mój mózg
najwyraźniej uznał, że budzić się już nie zamierzam, bowiem zignorował i alarm
w telefonie, i krzyki Allison. Dopiero mocne szturchanie w ramię zdążyło go
zresetować.
Więc okropnie się spieszyłam. Do przystanku było już właściwie niedaleko, ale
autobus mógł już właśnie odjeżdżać. Kompletnie nie uśmiechało mi się człapanie
4 km do domu Chorda, zatem właściwie biegłam, starając się manewrować pomiędzy
ludźmi, by na nikogo nie wpaść. I wtedy bam.! Moje starania poszły na marne.
Zderzyłam się z kimś i czułam, jakbym walnęła o skałę. Zderzenie wręcz zaparło
mi dech w piersi i wylądowałabym na twardej ziemi, gdyby moja ofiara nie
przytrzymała mnie w pasie. Zanim podniosłam głowę, poczułam tylko dość ładny
zapach męskich perfum. I kurczę, bardzo znajomy...
- O Boże... - wyrwało mi się, gdy ujrzałam przed sobą znajomą twarz i burzę
brązowych loków. I to się, kurczę nazywa szczęście. Setki przechodniów, a ja
akurat musiałam zderzyć się z NIM. Oczywiście policzki automatycznie zaczęły
mnie palić, co oznaczało tylko i wyłącznie pojawienie się dorodnych rumieńców.
- Mimo wszystko do Boga mi daleko. - powiedział z tym swoim rozbrajającym
uśmiechem. A ja nagle poczułam się jak po przebiegnięciu maratonu. Serce waliło
jak oszalałe, oddech zamarł w płucach, a na twarzy z każdą sekundą pogłębiający
się rumieniec. Zważając na to, że nie dzieliła nas zbyt duża odległość, nie
mogłam się w tym stanie prezentować zbyt atrakcyjnie.
Matko, o czym ja myślę. Atrakcyjnie, nie atrakcyjnie, jego zdanie w tej kwestii
w zasadzie mnie nie obchodziło. To jedynie ta odległość nie bardzo była mi na
rękę.. Odskoczyłam więc od niego natychmiastowo. Zrobiłam to jednak na tyle
niezdarnie, że przypadkowo go nadepnęłam. Aż syknął z bólu.
- Przepraszam. Ja.... Oj, przepraszam... - jąkałam się, wbijając wzrok w
ziemię. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, próbując wrócić do normalnego stanu.
Gdyby to jeszcze było takie łatwe... Jakby nie było dość utrudnień w normalnym
funkcjonowaniu, moje dłonie z niewiadomych przyczyn nagle zaczęły drżeć.
Natychmiastowo schowałam je do kieszeni bluzy. Cóż, kompromitacji już i tak nie
uniknę. A nie musi być ona już taka całkowita...
- Powtarzasz się.
No pięknie. Miał mnie za osobę, która nawet porządnie wysłowić się nie potrafi.
Ale cholera jasna, nic innego mi w tym momencie do głowy nie przychodziło!
- Ja... przepraszam.
- No dobrze, nie denerwuj się tak. - odparł naprawdę sympatycznym tonem.
Albo mi się wydawało, albo chciał mnie w jakiś sposób uspokoić.
- Ale ja się nie... - dobra, zaprzeczanie rzeczywistości i tak nie miałoby
sensu - Przepraszam. - palnęłam, nim zdążyłam się zastanowić. I w tym samym
momencie usłyszałam jego perlisty, donośny śmiech. Bez ani jednej szyderczej
nuty. Po prostu go rozbawiłam.
Ale jakby nie patrzeć, żadnej innej dziewczynie w mojej sytuacji nie bardzo
odpowiadałaby rola nadwornego błazna. Zacisnęłam więc powieki, starając się
namówić swój mózg do intensywnego myślenia. Chciałam się jakoś ulotnić z tej
krępującej sytuacji. Tylko kurczę, jak.?
- Grasz.? - spytał nagle, już poważniejszym tonem. A ja kompletnie nie
wiedziałam o czym mówi.
- Co.? - zdobyłam się więc na to, by podnieść wzrok. I zobaczyłam jak patrzy
z zaciekawieniem na czarny pokrowiec, przewieszony przez moje prawe ramię.
- Na gitarze... - skinął głową na obiekt swojego zainteresowania, po
czym przeniósł wzrok na mnie. I kurczę, znowu się uśmiechnął. Że o dołkach już
nie wspomnę.
- Aaaa, no tak. Trochę tak. To znaczy... próbuję. - zaczęłam się plątać.
Nie ma się co oszukiwać, to z pewnością te jego dołki w policzkach. Muszą jakoś
zakłócać moje fale mózgowe. Wpadłam więc na genialny pomysł zaprzestania
wgapiania się w jego twarz. Cóż, szary bruk pod moimi nogami był przecież
bardziej absorbujący... No i przede wszystkim nie wyłączał mi rozumu, który
jednak był mi bardzo potrzebny w tym momencie.
Jednak jedyne co mój mózg mi przekazywał to to, żebym się stamtąd jak
najszybciej zmyła. Niestety, nie wpadł na nic, czym mogłabym się wykpić. I
jakby tego było mało, Chłopak z piekarni poczuł nieodpartą chęć kontynuowania
ze mną tej, moim skromnym zdaniem, bezsensownej konwersacji.
- Uczysz się.? - nie minęła nawet sekunda, a już w moim kierunku poleciało
kolejne pytanie.
Kurczę, nie mógł już sobie dać spokoju.? Nie pojął jeszcze, że ze mną
inspirującej dyskusji na jakieś interesujące tematy nie przeprowadzi.? Co
najwyżej monolog...
- Hmmm, no tak. - no i proszę, tylko tyle zdołałam z siebie wykrzesać.
Pięknie Louise, bardzo pięknie.
- I zawsze jesteś taka roztrzepana.? - tym razem w jego tonie wykryłam nutkę
rozbawienia. Od razu do głowy wpadła mi myśl, że się zwyczajnie ze mnie nabija.
Dobrze, nie pokazałam się od najinteligentniejszej strony, no ale bez przesady.
Nie musiał się już tak manifestować z tą swoją pewnością i lekkością
nawiązywania rozmowy z nieznajomymi. No przepraszam, ale nie każdemu się to
wszystko od natury dostaje.
- Ja... - urwałam. No właśnie, co ja.? Całe szczęście tam na górze ktoś
postanowił się w końcu nade mną zlitować. Dogoniłam w końcu myśl, jak
mogę wyplątać się z tego dziwacznego spotkania. - Bo ja się spieszę... Lekcja,
rozumiesz. To cześć. - rzuciłam i zanim Chłopak z piekarni mógł jakkolwiek
zareagować, wyrwałam przed siebie naprawdę szybkim krokiem.
Naprawdę, nigdy nie sądziłam, że stać mnie na taki zwinny marsz. Zawsze
dostawałam najgorsze oceny z biegu, a tu proszę... wystarczy dobra motywacja do
ucieczki, a człowiek nagle dostaje zdolności jakiegoś Supermana.
Niestety, nie wystarczyły mi one do złapania autobusu. Bowiem gdy dotarłam na
przystanek, było już dobre dziesięć minut po jego odjeździe.
Dziękuję ci, Chłopaku z piekarni. Bardzo ci dziękuję, cholera jasna.
I co miałam teraz zrobić.? Po krótkiej burzy mózgu, do głowy wpadły mi tylko
dwa rozwiązania. Szaleńczy bieg ulicami miasta do domu Chorda, albo wygodna i
holendernie droga taksówka.
Ale co tam, mogłam poważnie nadwątlić zasoby mojego portfela, bowiem i tak
dotąd niewiele wydałam. Jedna przejażdżka nie zrobi mi różnicy, a przynajmniej
nie dotrę do Chorda spocona i zdyszana jak małpa po pogoni za bananami.
Tak, taksówka to całkiem dobre rozwiązanie dla takiego leniwca jak ja... Tylko
skąd ja tu miałam znaleźć jakąkolwiek.?
Szczęście najwyraźniej postanowiło mi odpłacić za niefortunne spotkanie z
Chłopakiem z piekarni, bowiem na poboczu naprzeciwko mnie, nagle zaparkował
szary samochód z napisem TAXI. Nie namyślając się długo, przebiegłam przez
ulicę i wpadłam do auta.
Podałam kierowcy adres i rozsiadłam się wygodnie, kładąc obok siebie pokrowiec
z gitarą. Ruszyliśmy. Wnętrze zalewały dźwięki najnowszego przeboju Lady Gagi.
Z nudów zaczęłam więc wyglądać przez okno. I pierwsze co rzuciło mi się w oczy
to idący chodnikiem chłopak. Zapatrzony gdzieś przed siebie, trochę jakby
przygnębiony. Człapał, noga za nogą, ciągle poprawiając zsuwający się z
ramienia plecak. Wiatr rozwiewał mu dłuższe brązowe loki, zarzucając grzywkę na
oczy. Musiał więc ją odgarnąć swoimi dużymi dłońmi.
Nie muszę chyba nic wyjaśniać...
Widząc, że to TEN chłopak, automatycznie obniżyłam się na siedzeniu, nie chcąc,
by ewentualnie mnie zauważył. Zamknęłam oczy i głęboko westchnęłam.
Cóż, chyba będę musiała napisać list do świętego Mikołaja, żeby los przestał
stawiać mi JEGO na mojej drodze...
***
Nie będę narzekać, bo powszechnie wiadomo, że rozdział nie jest najlepszy. Przemilczę fakt ile zajęło mi napisanie go i że brak mu opisów. Jest spotkanie.? Jest. Jest rozmowa.? Panno I., już mi chyba nie powiesz, że za mało rozmawiają;).
I dziękuję za ponad 700 wejść (specjalne podziękowania dla mojego PR-owca;p) i aż 4 komentarze pod ostatnim postem. To naprawdę dla mnie bardzo znaczące wiedzieć, że nie piszę tego tylko i wyłącznie dla siebie.
Pozdrawiam! ;)
Komentarze (11):
Bardzo dziękuje za specjalne podziękowania:)Rozdział mi się podobał.Czekam na następny.
mi też się podoba rozdział, super że w końcu w miarę normalnie rozmawiali:-) coś mi się wydaje że chłopakowi Marissa też wpadła w oko:-) czekam na ciąg dalszy pozdrawiam
M.Payne :-)
Świetny rozdział .. Kurcze jak ja chce aby oni zaczęli się spotykać albo coś już nie mogę się doczekać ale napięcie budujesz kobieto :* gratuluje wejść buziaki :* Klaudia Ps. Postaram się skomentować każdy rozdział :]
Super piszesz, boskoo po prostu pisz dalej, bo masz wielki talent!!!!! Nieznajomy to Harry?? Hehe fajnie
wejdziesz???
http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/
Świetne to, kiedy napiszesz nowy rozdział??
... ja nie chcę nic mówić, ale po mieście chodzą plotki, że ten dom ma również wnętrze...- haha xd
wystarczy dobra motywacja do ucieczki, a człowiek nagle dostaje zdolności jakiegoś Supermana- oj taaak:P
zdyszana jak małpa po pogoni za bananami- i znowu banan:P
Świetny i nie wiem dlaczego ciągle piszesz, że jest źle...
Ok już nie będę mówiła, że za mało rozmawiają no chyba że nie będą rozmawiać:P I.
nie brak ci poczucia humoru, po czym wnoszę? rozwalają mnie twoje porównania, mój kot nie wyrabia nerwowo gdy co chwila wybucham śmiechem i przeszkadzam w spaniu ;-)
Hahahaahha genialny rozdział.. ale ona ma szczęście. Cały czas go spotyka. *.* genialny rozdział..
Opisy spotkania Lou i lokowca i jej emocje i odczucia wobec niego . Arhhh zajebista jestes tylkobtyle moge ci powiedziec
Zajebisty
Tylko tyle jestem w stanie wydusić x
Masz swietny styl. Czyta sie z lekkością,przyjemnością. I uwielbiam liz XD jest genialna
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna