wtorek, 17 grudnia 2013

All I want for Christmas is...

#all i want for christmas.

przepraszam za błędy.

Zmierzch, śnieg prószący na głowę, mróz szczypiący w policzki, zaspy obijające połyski lamp ulicznych i kolorowych światełek ozdabiających świerki w ogrodach, zapach pieczonych ciast dobiegający z otwartych okien, opustoszałe ulice i delikatne dźwięki kolęd z pobliskiego sklepiku. Uwielbiałem wracać do domu na święta. Cisza, spokój i kompletny brak obowiązków. Nikt nie oczekiwał ode mnie bycia Harrym Stylesem z One Direction. Tutaj mogłem być tylko Harrym, małym chłopcem oczarowanym magią świąt.

Cieszyłem się jak nigdy. Nawet pomimo mrozu, długiej wędrówki z dworca i tego całego zmęczenia. Już nawet nie chodziło o rodzinną kolację, prezenty, lenistwo i całą tą świąteczną otoczkę. Okej, zawsze było miło zobaczyć się z bliskimi, zwłaszcza w tak cudownym czasie, ale w tym roku chodziło o co innego. Chodziło o Joanne.

W poprzednich latach nie udało nam się zobaczyć. A to ona wyjeżdżała do rodziny, a to moja rodzina spędzała święta gdzieś indziej niż w Chesire. W każdym razie często się mijaliśmy. A ja nie miałem odwagi, żeby odezwać się do niej w każdym innym możliwym dniu. Naiwnie wierzyłem, że być może ta cała magia jakoś na nią wpłynie i pozwoli zapomnieć, że straciliśmy kontakt na tak długi czas. I to generalnie z mojej winy.

Historia typowa. Byliśmy najbliższymi sąsiadami, nasze matki się przyjaźniły, więc i my zaczęliśmy się przyjaźnić i spędzać ze sobą każdą możliwą chwilę. Później ja zacząłem się w niej podkochiwać, ale nie miałem odwagi się do tego przyznać. A potem ona znalazła sobie chłopaka. Dokładnie w momencie, kiedy ja zacząłem karierę. I jakoś się to posypało. A najgorsze jest to, że żadne nie próbowało tego ratować. Bo ani ona się do mnie nie odezwała, ani ja nie zrobiłem pierwszego kroku, bojąc się, że gdy tylko zadzwonię, jakiś jej chłopak na mnie napadnie.

Ale w tym roku otrzymałem szansę. Nie dość, że mama zaprosiła sąsiadów na świąteczny obiad, to w dodatku żaden z facetów Joe nie blokował mi ruchów i spokojnie mogłem naprawiać to, co udało mi się zepsuć. A cały świąteczny klimat dodawał mi tylko nadziei, że mi się uda przynajmniej odzyskać jej sympatię. To było wszystko, czego pragnąłem w te święta. I naprawdę wierzyłem, że uda mi się to osiągnąć.

Uśmiechnąłem się na widok domu ozdobionego śniegiem i milionami kolorowych światełek. Wyglądał jak wyciągnięty prosto z jakiejś bajki. Natychmiast poczułem się jak dzieciak oczekujący świętego Mikołaja i ani myślałem się stąd ruszać, póki go nie zobaczę. Kontrolnie nawet zerknąłem na dach, czy aby nie ma tam śladu jakiegoś renifera, ale oczywiście zobaczyłem tylko komin wystający spod warstwy śniegu i ciemne niebo, które zaczynało już pokrywać się powoli gwiazdami. "Cudownie."

Pozwoliłem sobie jeszcze na chwilę zeswojenia z tym widokiem, zanim poprawiłem torbę na ramieniu i ruszyłem ku drzwiom. Otworzyłem je niepewnie, sam nie wiedząc czego mógłbym spodziewać się w środku. Ale oczywiście niczego poza głośnymi rozmowami, zapachem gotowanych pyszności i szybkim ciepłem rozchodzącym się po ciele nie odczułem. Zachęcony tym wszystkim, porzuciłem walizkę tuż przy drzwiach i nawet zbytnio się nie rozbierając, od razu pognałem w kierunku tych rozmów.

I od razu, przy pierwszych mijanych drzwiach, zaliczyłem cudowną, bolesną glebę.

- Jezus Maria... - jęknąłem głucho, czując jak coś pode mną trzeszczy przeraźliwie, gniotąc mnie jednocześnie w brzuch. - Co to jest.? - rzuciłem w przestrzeń, próbując jakoś określić się w przestrzeni. Bo przecież nie spodziewałem się żadnych pułapek we własnym domu.
- Szałas. - niespodziewanie usłyszałem nad sobą piskliwy, dziewczęcy głosik Lilly, mojej dużo młodszej i wyjątkowo przemądrzałej kuzynki.
- Szałas.? - poniosłem się na łokciach i spojrzałem w górę, prosto na pełną, zaróżowioną twarz dziewczynki. Która patrzyła na mnie tymi swoimi ogromnymi, zielonymi oczami jak na debila. "Pięknie."
- Szałas. - powtórzyła jak echo, zakładając swoje rączki przed sobą. - Jesteś już duży, powinieneś wiedzieć co to szałas.
- Wiem co to jest. - westchnąłem, podnosząc się z tego wszystkiego z niemałym trudem. Na tyle męczącym, że gdy tylko dotarłem do pozycji siedzącej, zatrzymałem się na moment i oparłem łokcie na kolanach. I spojrzałem na siedmiolatkę z uwagą. - Tylko co to robi na środku korytarza.?
- Ciocia Anne nie pozwoliła nam go zrobić w salonie, a gdzieś musi przecież stać. - wzruszyła ramionami.
- No tak. I wszystko jasne. - westchnąłem ciężko, kiwając głową z pełnym rozumieniem. Bo przecież to wszystko wyjaśniało. Ale najwyraźniej tylko dla mnie to było niejasne, gdyż Lilly posłała mi kolejne wyniosłe spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i wyrwała przed siebie. Zanim zdążyłem dobrze pomyśleć gdzie mogła pójść, już zdążyła ze śmiechem wylecieć z salonu, uciekając co sił w nogach przed wkurzonym Brianem, bratankiem mojego ojczyma. I nawet nie chciałem wiedzieć o co im poszło. Po prostu podniosłem się z podłogi i zaklinając się w myślach, że nigdy nie będę mieć dzieci, ruszyłem pewnie przed siebie.

Nie udało mi się zajść jednak daleko, bo po ledwie kilku krokach z jakiegoś pokoju wypadła nagle ciotka Jenny, z całym swoim impetem chodzenia rzucając mnie na ścianę. A naprawdę miała czym... Z miejsca poczułem się przygnieciony.
- Harry, na miłość boską, możesz się nie kręcić po korytarzu.? - jakby tego było mało, spojrzała na mnie ostro, całą winę przypisując mi. - Blokujesz ruch. - prychnęła, ściągając poważnie brwi. Z miejsca poczułem się winny.
- Przepraszam. - mruknąłem z delikatną pretensją. "Co tu się dzieje, do cholery.?" - Mamę znajdę...? - zacząłem niepewnie, bojąc się zaleźć ciotce za skórę. Ale ten pełen politowania wzrok i tak upewnił mnie w przekonaniu, że już mam przechlapane. - W kuchni. - odpowiedziałem sam sobie, od razu ruszając do tego pomieszczenia.
- To było bardzo głupie pytanie. - usłyszałem jeszcze za sobą, ale ani myślałem się odwracać. Patrząc pod nogi, czy gdzieś po drodze nie czai się jeszcze żaden szałas, szybko pognałem do kuchni, wpadając do niej jak do jakiegoś azylu. Widząc jednak mamę krzątającą się przy blacie zastawionym najróżniejszymi miskami, zrozumiałem, że i tu nie będę miał spokoju. "Czy za każdym razem człowiek musi przez to przechodzić.?" zastanawiałem się, niepewnie wchodząc do kuchni i przystając na samym jej środku, nie do końca wiedząc co mam robić dalej.

- Harry, świetnie, że jesteś. - usłyszałem niespodziewanie, co wyjątkowo mnie zdziwiło. Przecież ani na chwilę nie oderwała się od swojej pracy, więc jakim cudem zorientowała się, że ja to ja.? - Te małe potwory wyjadły całą czekoladę i nie mam czego do ciasta włożyć. Pójdziesz do sklepu. - rozkazała, nawet na mnie nie patrząc. Po prostu minęła mnie, sięgnęła do półki skąd wzięła portfel i bez zbędnych ceregieli podała mnie kasę. Sięgnąłem po nią ze zmarszczonym czołem, czego nawet nie zauważyła, wracając do wiercenia łyżką w misce. "Ktoś w ogóle zauważył, że mnie nie było.?" Namyślając się intensywnie, patrzyłem to na pieniądze, to na nią. I stwierdziłem, że najwyższy czas trochę się przypomnieć.
- O, jak fajnie, że już jesteś, skarbie. Jak ci minął lot.? Nie jesteś zmęczony.? Nie no skąd. Może ci pomóc.? No co ty, skarbie, jesteś po trasie, powinieneś odpocząć. Idź się połóż, Gems wszystko ogarnie i zamknie dzieciaki w ciemnym lochu, żeby ci nie przeszkadzały. - ironizowałem, w odpowiednich miejscach zmieniając głos. I nie zauważyłem, żeby w jakikolwiek sposób wpłynęło to na moją rodzicielkę. "Znieczulica w święta. Super."
- Skończyłeś.? - dopiero jak się zamknąłem, podniosła wzrok znad miski i posłała mi pełne politowania spojrzenie. Westchnąłem jedynie.
- Jaka czekolada.? - zapytałem bezsilnie, garbiąc się nieznacznie pod tym wszystkim. I natychmiast, powoli ruszyłem ku wyjściu.
- Mleczna. Pięć tabliczek najlepiej. - usłyszałem jeszcze, w odpowiednim momencie. I natychmiast zanotowałem w odpowiedniej pamięci. - Albo nie, sześć. - dodała szybko, zanim zdążyłem wszystko zatwierdzić. - Zanim dojdziesz do domu i tak połowa zniknie.
- Coś jeszcze.? - odwróciłem się i spojrzałem na nią urażony.
- Na razie tyle. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie. Po chwili i tak wracając do robienia wszystkiego na raz, poświęcając temu całą swoją uwagę.
- Wracam za 10 minut. - rzuciłem cicho i szusując noga za nogą, wyrwałem na korytarz. I nawet nie doszedłem do połowy jego długości, kiedy znikąd wyparowała przede mną Gems. Nawet mnie to nie zdziwiło.
- O, super, idziesz do sklepu.? - ucieszyła się na mój widok jak nigdy wcześniej. - Kupisz mi wstążkę.
- Wstążkę.? - zmarszczyłem brwi. "Po kiego grzyba jej taka pierdoła.?"
- Wstążkę. - kiwnęła wesoło głową. - Wszystkie już poszły, a zostało mi kilka prezentów do owinięcia. - wyjaśniła, jakby co najmniej mnie to obchodziło. W między czasie szybko wydobyła jakieś drobne z kieszeni i sięgając po moją dłoń, delikatnie je na niej ułożyła. - Jakaś złotawa, może być błyszcząca. - zastrzegła jeszcze, zaciskając moje palce na pieniądzach. Westchnąłem, notując wszystko w pamięci. Ale zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, siostra zniknęła mi z oczu. Wsunąłem więc pieniądze do kieszeni, zastanawiając się jednocześnie ile w tym domu jest jeszcze osób, które mogłyby ode mnie czegoś chcieć. Ostatecznie stwierdziłem, że i tak najlepiej jest zapytać wprost.
- Ktoś coś jeszcze chce.?! - wrzasnąłem, stając na środku korytarza, żeby mój głos był jak najbardziej donośny. Odczekałem chwilę, próbując dosłyszeć ewentualnej odpowiedzi. Żadnej nie uzyskałem. I świetnie. Przynajmniej nie musiałem dużo zapamiętywać.

*

Mroźne, zimowe powietrze po wyjściu z domu dosłownie uderzyło mnie w twarz. Ale jednocześnie było tak przyjemne, że mimowolnie się uśmiechnąłem. Już nawet nie byłem zły o ten brak uwagi. W zasadzie miło było wiedzieć, że ktoś jeszcze traktuje mnie jak normalnego członka rodziny, którego bezczelnie można wykorzystywać do chodzenia po zakupy. O ile w ogóle pamięta co miał kupić... "Cholera, co to miało być.?"

Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. "No tak. Teraz zapamiętaj." Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady, złota, błyszcząca wstążka. Czekolady...

- Joe.? - zatrzymałem się gwałtownie, widząc dobrze mi znajomą, rudowłosą dziewczynę przyklejoną całym ciałem (i siatkami z zakupami) do jednego z drzew na poboczu. Widok dosyć nienaturalny, więc nic dziwnego, że w pierwszym momencie nawet trochę się zdziwiłem. Ale zaraz potem przypomniałem sobie o innych, jeszcze bardziej pokręconych rzeczach, które ta dziewczyna wyprawiała, więc od razu się uspokoiłem. I ze spokojem obserwowałem jak Joe powoli odkręca się tyłem do drzewa i nie puszczając go, posyła mi uważne i jak najbardziej poważne spojrzenie.
- O, super, że jesteś. - stwierdziła niezbyt przyjaźnie, co w połączeniu zabrzmiało niekoniecznie przekonująco. Ale mimo wszystko uśmiechnąłem się zachęcająco, czekając na rozwój wydarzeń. - Pomożesz mi. - dodała sucho, mocniej chwytając się drzewa. Zauważyłem, że tylko jedną ręką, podczas gdy druga spokojnie spoczywała w śnieżnobiałym gipsie. Postanowiłem jednak nie myśleć dłużej i powoli, nauczony poprzednimi wypadkami patrząc pod nogi, ruszyłem kilka kroków w jej kierunku.
- Mogę chociaż zapytać...?
- Nie. - ostro weszła mi w słowo, więc natychmiast się zamknąłem. I po prostu uważnie szedłem przed siebie. - Uwa... - zaczęła, ale zanim dokończyła słowo, stanąłem na jakimś bardziej śliskim odcinku, przez co straciłem kontrolę nad własnymi nogami i wyrżnąłem pięknego, dorodnego orła, spadając kolanami na twardy lód. Zabolało jak diabli. I chyba nawet porozrywało mi spodnie. Ale dzielnie utrzymywałem, że nic się nie stało, starając się nawet nie skrzywić z bólu. - Jest ślisko. - dokończyła zupełnie bezsensownie, spokojnie patrząc jak nieporadnie próbuję podnieść się z kolan. Nic z tego. Było ślisko jak cholera i nawet jak już udało mi się stanąć mniej więcej prosto, nogi nagle rozjeżdżały mi się w dwóch różnych stronach.
- Dzięki za ostrzeżenie. - zironizowałem, starając się uspokoić rozszalałe kończyny. A jak już mi się to udało, odetchnąłem z ulgą. - Już przynajmniej wiem czemu przytulasz się z drzewem. - łapiąc jako-taką równowagę, znowu powoli ruszyłem przed siebie, starając się jednocześnie nie wyglebić i spojrzeć na dziewczynę. Nawet się nie uśmiechała. "Kurczę."
- No trochę wpadłam. - kiwnęła poważnie głową, patrząc uważnie na moje nieudolne poczynania co do chodzenia. Zmarszczyła przy tym brwi, jakby tylko czekała na moment aż znowu się wywalę. "Bo nie ma to jak wiara w człowieka." - I nie wiem jak wyjść, żeby się bardziej nie połamać. - stwierdziła, dokładnie w momencie, kiedy but zahaczył mi się o coś dziwnego i znowu trochę mnie zachwiało. Ale w ostatniej chwili udało mi się odzyskać równowagę. "Spokojnie." - Albo przynajmniej nie rozmiażdżyć tego - uniosła do góry sporą reklamówkę z zakupami. - bo matka absolutnie mnie zabije.
- A co ci się stało.? - spojrzałem na nią przelotnie, starając się za bardzo nie rozpraszać, żeby znowu nie wylądować tyłkiem na ziemi.
- Bliźniaki zrobiły mi podobne lodowisko. - usłyszałem wkurzony ton. I nawet nie musiałem na nią zerkać, żeby wiedzieć, że wyczyny braci niekoniecznie ją uszczęśliwiły. "Kto by skakał z radości w takiej chwili..."
- Czyli to samo tu nie powstało.? - zapytałem, próbując odciągnąć myśli od rozbawienia, które pojawiły się u mnie wraz z wyobrażeniem jak bardzo Joe musiała dać im popalić za taką akcję. "A była narwana..."
- Proszę cię... - prychnęła ostro. - Pozabijam gówniarzy jak tylko wrócę do domu. - dodała po chwili, rozbawiając mnie tym jeszcze bardziej. Aż musiałem schować twarz w szaliku, żeby i mi się nie dostało. - Ale najpierw muszę właśnie wrócić.
- Dobra... - westchnąłem, kiedy nareszcie udało mi się jakoś dostać do drzewa. I opierając się o nie bokiem, zacząłem oceniać całą sytuację. - Może po prostu przesuń to po lodzie. - kiwnąłem głową na jej zakupy. Nie musiałem jej też długo przekonywać, dziewczyna natychmiast się schyliła i płynnym ruchem odepchnęła reklamówkę aż do samego nienaruszonego śniegu. Przez moment nawet uśmiechnęła się zwycięsko. Kiedy jednak zerknęła na mnie, spoważniała i natychmiast podniosła się na równe nogi. - No i teraz chodź. - wyciągnąłem do niej rękę, na którą popatrzyła nie do końca przekonana.
- Widziałam, jak się wyglebiłeś. - stwierdziła, nagle podnosząc wzrok na moją twarz. - Ze mną łatwiej nie będzie.
- W razie czego będę robić za poduszkę asekuracyjną. - wyszczerzyłem się, licząc na jej poczucie humoru. Nic z tego, żaden mięsień na jej twarzy nawet nie drgnął. Więc westchnąłem jedynie i nadal stojąc przed nią z nadal wyciągniętą ręką, poczułem się jak ostatni kretyn. - Mam mocniejsze kości od ciebie. - stwierdziłem, ale to nadal nie podziałało. - Chcesz tu tak stać.? - spytałem w końcu, trochę ostrzej. Ale przynajmniej skutecznie.
- Dobra. - dziewczyna westchnęła poważnie, chociaż nadal niepewnie. I nie do końca przekonana złapała moją dłoń w taki sposób, jakbym co najmniej parzył. "Kiedyś inaczej by to wyglądało..."

Ignorując nieprzyjemne uczucie zdrady, pozwoliłem sobie zacieśnić uścisk, wyciągnąć siłą spod tego drzewa, a na dodatek stanąć mniej-więcej za dziewczyną i położyć dłoń na jej plecach. Oczywiście w razie, gdyby miała zamiar lecieć do tyłu. Gdzieś tam oczywiście liczyłem, że to może jej się nie spodobać i dostanę po gębie za zbytnią zażyłość, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Zauważyłem jedynie, że Joe jakby zacisnęła szczękę ze złością, kiedy tylko moja dłoń wylądowała na jej ciele, ale poza tym nie protestowała zbytnio. Więc postanowiłem się nie wychylać i po prostu cieszyć się jej bliskością.

"Cholera, trzy lata odkąd staliśmy tak blisko siebie..."

- No. - chrząknąłem, budząc się z jakiegoś dziwnego letargu. Głupio by było, gdybym po prostu ją obejmował i nic więcej, kiedy musiałem ją jakoś stąd wyprowadzić. Więc wziąłem się w końcu za to wyprowadzanie. - I teraz jak na łyżwach. - delikatnie wychyliłem głowę zza jej ramienia i dla dodania dziewczynie odwagi, lekko popchnąłem ją do przodu. Cały czas ją asekurując oczywiście. Ale z jej podejściem do lodu, strasznie mozolnie to wszystko szło. "Bo oczywiście gdyby się pospieszyła, to skakałbyś ze szczęścia."
- Nigdy nie jeździłam na łyżwach. - obruszyła się z miejsca i chyba potknęła w tym samym czasie, bo równowaga jej się dziwnie zachwiała. Zareagowałem natychmiast, mocniej zaciskając swoje ramię na jej talii. To zmniejszyło dystans między nami do minimum. Skłamałbym mówiąc, że mi się to nie spodobało. Nawet uśmiechnąłem się delikatnie.
- Bo się nigdy nie pozwoliłaś zaciągnąć na lodowisko. - stwierdziłem, próbując jakoś rozmową odciągnąć własne myśli od tych wszystkich dziwnych rzeczy, które pojawiły się w mojej głowie.
- Jakoś mnie nie cieszyła wizja połamania się na lodzie. - Joe prychnęła tylko, znowu tak jakby się potykając. I tym razem to ona pierwsza zareagowała, mocniej zaciskając palce na mojej dłoni. Kij z tym, że zarówno ona jak i ja mieliśmy rękawiczki. Mógłbym przysiąc, że przeszedł mnie prąd.
- Pierwszą lekcję masz już za sobą. - zaznaczyłem, akurat w momencie, kiedy dotarliśmy do końca tego lodowiska, gdzie warstwy śniegu pozwalały na normalne chodzenie. A gdy dziewczyna tylko to zauważyła, natychmiast odsunęła się ode mnie na dobre dwa metry, patrząc na mnie z ukosa. "Ałć." - I nie było tak strasznie. - dodałem, udając, że oczywiście niczego nie zauważyłem.
- Powiedzmy. - westchnęła, odchodząc jeszcze kilka kroków dalej i niepewnie poprawiając nieistniejące zmarszczki na swoim płaszczu. A kiedy i to się skończyło, zgrabnie założyła kilka kosmyków włosów za ucho, jednocześnie podnosząc głowę i starając się na mnie spojrzeć. - Em. To ja idę udusić tych debili. - zmarszczyła brwi i nie czekając na nic, zgarnęła swoje zakupy, ruszając szybko przed siebie.
- Miło cię było zobaczyć. - rzuciłem za nią, ale nawet się nie odwróciła. A jedyną odpowiedź jaką uzyskałem był jakiś mało zrozumiany pomruk, który zgasił wszystkie moje poprzednie nadzieje. "No pięknie."

*

Do domu wróciłem w o wiele bardziej podłym nastroju. Naprawdę o wiele inaczej wyobrażałem sobie to całe nasze pierwsze spotkanie i nie spodziewałem się, że wypadnie tak beznadziejnie. Kilka sucho wymienionych zdań, nawet żadnego uśmiechu. Mogłem usprawiedliwić się jedynie tym, że to wszystko wyszło zupełnie niespodziewanie i byłem kompletnie nieprzygotowany. Poza tym miałem przed sobą jeszcze kolację. I chociaż było we mnie już o wiele mniej nadziei, nadal liczyłem, że podczas niej uda mi się złapać z Joe jakiś kontakt. Jakikolwiek. Bo naprawdę to wszystko zaczynało mnie już dobijać.

Wchodząc do domu, westchnąłem ciężko. Cały mój nastrój świąteczny wyparował, więc ten cały rodzinny harmider zaczął mnie już tylko irytować. Tu ktoś chodzi, tam ktoś rozmawia. Oszaleć można. Żeby nie przedłużać niepotrzebnych spotkań, zdjąłem szybko płaszcz i od razu pognałem do kuchni. Po drodze oczywiście uważając na ewentualne szałasy. I nawet się nie zdziwiłem, że mama nadal gania po całej kuchni, robiąc milion rzeczy na raz i nie zwracając uwagi na nic innego. Zdecydowanie nie zamierzałem jej w tym przeszkadzać.

- Proszę bardzo. - rzuciłem czekolady na półkę przy której stała i nie czekając na nic, od razu ruszyłem do wyjścia.
- Dzi... - zaczęła, ale rzut oka na moją osobę wystarczył, żeby zatrzymała się z tą swoją pracą. - A coś ty taki mokry.? - zmarszczyła brwi, wreszcie poświęcając mi swoją całą uwagę.
- Za dużo lodu. - wzruszyłem niewinnie ramionami.
- Uważaj, dziecko. Joanne już się ładnie załatwiła.
- Widziałem. - kiwnąłem wymijająco głową, robiąc drugie podejście do wyjścia. Dokładnie w momencie, kiedy mama odwróciła się z powrotem przodem do półki.
- Trzy.? - usłyszałem z wyrzutem, więc znowu przekręciłem się w jej stronę. I napotkałem pełne surowości spojrzenie mamy. "No ale o co chodzi, przecież sama powiedziała, że tak będzie." Wzruszyłem jedynie ramionami, ignorując całą sprawę. Mama westchnęła w odpowiedzi. - Przebieraj się, pomożesz mi. - kiwnęła na mnie głową w ten sposób, że wiedziałem, iż nie mam już nic do gadania. "No a Gems...?" - Sama tego nie ogarnę. - zapowiedziała, w razie, gdybym miał czelność się jeszcze wahać. Więc westchnąłem jedynie, podwinąłem rękawy swojego granatowego swetra i stanąłem przodem do blatu, na którym walało się mnóstwo niezidentyfikowanych rzeczy.
- Nie za dużo tego.? - zmarszczyłem brwi, patrząc na to całe pobojowisko. I z lekką niepewnością wziąłem pierwszą z brzegu miskę, podnosząc ją przed oczy, żeby zorientować się co to za brązowa masa pływała w środku.
- 18 osób. - wyjaśniła mama, już kompletnie zatracając się w krzątaniu. - Może nawet być za mało, zwłaszcza jak ty się dorwiesz do ciastek.
- Nie dotknę ani jednego, Jezu. - obruszyłem się z miejsca, odstawiając miskę z nieprzyjemną miną. - To co mam robić.? - zapytałem, opierając się ciężko o blat. Bo jakoś nie potrafiłem się odnaleźć w tym wszystkim co tu leżało. Ale zanim jeszcze uzyskałem odpowiedź, do kuchni jak burza wpadła Gems, stając tuż obok mnie i patrząc na mnie uważnie.
- Gdzie moja wstążka.? - rzuciła ostro, jakby z góry zakładając, że jej nie mam. "I miała rację..."
- Cholera. - odparłem niepewnie, powoli wypuszczając powietrze przez zęby. Kontrolnie nawet spojrzałem w bok, na twarz siostry. Zaczynała się wkurzać.
- Nie kupiłeś.? - podniosła lewą brew do góry, dodatkowo splatając przed sobą ramiona. "No i zaczynała się ciężka artyleria.
- Zapomniałem. - wzruszyłem przelotnie ramionami, trochę bagatelizując całą sprawę.
- Gonisz do sklepu. - stwierdziła ostro, brutalnie dźgając mnie w ramię swoim wychudzonym palcem.
- Sama nie możesz.? - zmarszczyłem brwi, odsuwając się na bezpieczniejszą odległość. I masując obolałe miejsce.
- A zapakujesz prezenty, nie porwiesz papieru i nie pozaklejasz taśmą.? - prychnęła tylko, patrząc na mnie jak na ostatniego niedorajdę.
- Zapakuję. - kiwnąłem pewnie głową, chociaż i tak wiedziałem, że to by się skończyło moimi nerwami i brakiem estetyki. Jakoś ta cała sztuka plastyczno-techniczna nigdy nie chciała ze mną współpracować.
- Aha, jasne. - Gems chyba również tak stwierdziła, gdyż jedynie prychnęła z ironią. - Jak się za to weźmiesz, będą wyglądały gorzej, niż gdyby były przygotowane na Halloween.
- Bardzo zabawne. - zironizowałem, starając się jakoś ją zignorować i zająć się czymś, co miałoby pomóc mamie.
- Nie bardzo zabawne, tylko idziesz do sklepu. - siostra zagroziła tylko.
- Dopiero co byłem.
- To pójdziesz jeszcze raz.
- Sama sobie idź.
- Mam coś innego do roboty.
- Wiszenie na telefonie z ukochanym.? - rzuciłem z udawanym entuzjazmem.
- Pakowanie prezentów, debilu. - Gems wkurzyła się natychmiast i marszcząc brwi, brutalnie trąciła mnie w ramię.
- Nie wyzywaj mnie, głupku. - w sekundę jej oddałem. I ramach odwetu znowu dostałem, dokładnie w to samo miejsce. Więc natychmiast chciałem odwdzięczyć się tym samym, ale Gems przezornie złapała mnie za nadgarstek.
- Uspokój się.! - wrzasnęła nerwowo, z szarpnięciem puszczając moją rękę. - Czy ty chociaż raz nie możesz zrobić tego, o co cię poproszę.?
- A kiedy ty coś dla mnie zrobiłaś.? - posłałem jej urażone spojrzenie, delikatnie pocierając obolały nadgarstek.
- Boże, jak ty mnie denerwujesz.! - cisnęła przez zęby, błagalnie wznosząc oczy ku niebu. - Po prostu idź do tego sklepu.!
- Daj mi święty spokój.! - krzyknąłem donośnie, odwracając się z powrotem do niej i patrząc na nią z góry złośliwie. Doskonale wiedziałem jak to ją denerwowało.
- Harry.! - siostra wkurzyła się jeszcze bardziej, zaciskając dłonie w pięści. I tupnęła ostrzegawczo nogą.
- Mamo.! - pisnąłem, odwracając się bokiem do rodzicielki.
- Mamo.! - Gems natychmiast przedrzeźniła mój ton, gestykulując teatralnie i robiąc zupełnie debilną minę.
- Boże, czy wy macie po siedem lat.? - mama westchnęła tylko, patrząc to po jednym, to po drugim sceptycznym spojrzeniem. Podobne wymieniliśmy z Gems, po czym oboje jednocześnie prychnęliśmy. I nadal jednocześnie wyrwaliśmy do korytarza.

Dobra, pójdę jej po tą wstążkę.

*

To było gorsze niż torturowanie. Wszyscy dookoła rozmawiali, śmiali się, opowiadali sobie kompletnie pozbawione sensu historie, a ja siedziałem jak ten debil, bez możliwości chociażby otworzenia gęby. Wujek Charlie, który siedział po mojej prawej zajęty był bowiem zaangażowanym, pijackim opowiadaniem Robinowi o swoim dniu w pracy, natomiast Joe, która siedziała tuż przy mojej lewej zbyt zajęta była własnym telefonem, żeby zwrócić na mnie jakąkolwiek uwagę. Byłem pewny, że właśnie pisała z jakimś byłym lub przyszłym chłopakiem i naprawdę nie chciałem się w to mieszać. Chociaż w środku aż mnie skręcało.

Jeszcze niedawno taka sytuacja nawet by nie zaistniała. Nie było bata, żeby siedząc obok siebie  żadne z nas nie chciało się do drugiego odzywać. Zazwyczaj gęba nam się nie zamykała, czy to mieliśmy temat, czy gadaliśmy tylko dla gadania. I nic nie mogłem zrobić. Jedyne co mi zostało to ignorowanie odgłosów tej całej kolacji i obserwowanie co ciekawszych rzeczy.

W zasadzie to wszystko było cudowne. Rodzina, bliscy i w ogóle. Wielka kolacja, dużo ludzi, ta cała rodzinna atmosfera. Czuć było świąteczną aurę. Poza tym za oknem nadal delikatnie prószył śnieg, co z mojej perspektywy wyglądało absolutnie magicznie. Zwłaszcza, że tuż przy oknie stała zapalona choinka, której lampki delikatnie odbijały się w szybach. Widok niczego sobie, ale jednak nie na tyle absorbujący, żebym mógł zapomnieć o tym niemiłym ścisku w mostku.

Jak na komendę, mój wzrok natychmiast powędrował na moją lewą, dokładnie na dziewczynę. Była na szczęście zbyt pochłonięta telefonem trzymanym pod stołem, więc mogłem sobie pozwolić na małą bezczelność. Zlustrowałem jej widoczną zza stołu szczupłą figurę wzrokiem, zastanawiając się jak zwykła, biała i w dodatku męska koszula może tak sprytnie układać się na dziewczęcym ciele. "Wcale nie takim dziewczęcym..." coś zaszumiało mi w głowie, kiedy mój wzrok zatrzymał się na jej krągłościach. "Cholera."

Spanikowany natychmiast poniosłem wzrok, zatrzymując się dłużej na porcelanowej twarzy, pokrytej kilkoma piegami, nieudolnie zakrytymi pudrem. Tam już bez większych wyrzutów sumienia mogłem sobie wędrować wzrokiem, obserwując te jej migdałowe, zielone oczy, w których zazwyczaj odbijało się wszystko, na co spojrzała, mały, zadarty nosek i pełne, malinowe usta. Zauważyłem, że od tego spoglądania w dół jej długie rzęsy rzucały cień na zarumienione policzki, a włosy kaskadą spływają wzdłuż ramion, końcówkami dotykając aż do samych kolan. "Cholera, zapomniałem jak bardzo potrafi być onieśmielająca..."

- Co.? - dziewczyna niespodziewanie podniosła głowę i utkwiła uważny wzrok centralnie w mojej twarzy. Zmieszało mnie to na tyle, że wszystkie logiczne myśli w sekundę uciekły z mojej głowy. Mogłem jedynie gapić się na nią ze spanikowanym wzrokiem.
- Nic. - rzuciłem ostatecznie, wzruszając przy tym ramionami. "Bardzo błyskotliwie..." Dziewczyna w odpowiedzi tylko zmarszczyła brwi, popatrzyła na mnie jak na ostatniego idiotę i powoli wróciła do skupiania swojej uwagi na telefonie.

A ja poczułem się bardziej bezwartościowy niż kiedykolwiek indziej.

*

Powoli jeździłem palcem po brzegach szklanki, patrząc tępo przed siebie. Lepszego zajęcia jak do tej pory nie udało mi się znaleźć. A to chyba lepsze niż plucie sobie w brodę, że nie potrafię załatwić najprostszych spraw i pogodzić się z dawną przyjaciółką. "Jesteś bezużyteczny, Styles..." Rozejrzałem się leniwie i dopiero teraz zauważyłem, że po mojej lewej nikogo nie ma. "Gdzie ona zniknęła...?" Zmarszczyłem brwi, chcąc gdzieś wyszukać ją wzrokiem. Jednak ani za stołem, ani pod stołem, ani na kanapie, ani obok kanapy, ani nigdzie indziej w tym pokoju jej nie było. Zaintrygowany szybko podniosłem się z krzesła i niezauważony przez nikogo, szybko ruszyłem na korytarz. Tam zastałem tylko Toby'ego i Briana siedzących przed jakąś wymyślną kolejką elektryczną. Przekrzykiwali się nawzajem, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Co właściwie bardzo mi odpowiadało, bo nie musiałem odpowiadać na jakiejś głupie pytania. Mogłem po prostu wziąć płaszcz i otulając się ciepło szalikiem, niezauważenie wyjść na zewnątrz. Gdzieś podskórnie czułem, że to właśnie tam ukrywała się Joe. I nie myliłem się. Kiedy ruszyłem za dom, do ogrodu, zauważyłem jak siedzi na jednej z huśtawek, na których kiedyś rozbijaliśmy się jak głupi. Mimowolnie uśmiechnąłem się do tamtych wspomnień. Kiedy jednak zauważyłem jak dziewczyna znowu zawzięcie klika coś w telefonie, jakoś przestało mi być do śmiechu. Ale nie mogłem teraz stchórzyć. "Do dzieła, Styles..." Westchnąłem głęboko, co nie było zbyt mądre, bo mroźne powietrze gwałtownie dostało się do moich płuc, trochę nawet mnie dusząc. Kaszlnąłem kilka razy, ale nawet to nie oderwało dziewczyny od telefonu. "Musiała pisać z kimś bardzo ważnym..." Zmarszczyłem brwi rozmyślając intensywnie nad ucieczką, ale ostatecznie zrezygnowałem. "Jak działać to działać." I tchnięty impulsem, powoli ruszyłem ku dziewczynie. Próbowałem udawać, że jestem tu przypadkiem, że wcale jej nie widzę. "Jakby to miało jakieś znaczenie." Dziewczyna i tak nie zwracała na mnie uwagi, pochylona nad telefonem. "Że też jej palce nie marzną..." skrzywiłem się widząc jej dłonie nie okryte rękawiczkami. Westchnąłem, mimowolnie czując jak moje ręce nagle kostnieją z zimna. Automatycznie schowałem dłonie do kieszeni, drygając z zimna. W najgorszym możliwym momencie... Gdy już prawie dochodziłem do dziewczyny, śnieg zdradziecko osunął się spod moich nóg i tracąc równowagę, upadłem prosto na dziewczynę. "No pięknie..." Próbowałem się jeszcze jakoś asekurować, ale średnio mi to szło. Skończyło się na tym, że złapałem się jakoś łańcuchów huśtawki i nie wyglebiłem zupełnie.
- Uważaj jak leziesz. - Joe zganiła mnie natychmiast, boleśnie wbijając mi łokieć w żebra, kiedy próbowała mnie odsunąć. 
- Przepraszam. - zacisnąłem szczękę i łapiąc równowagę usiadłem na drugiej huśtawce, na powrót chowając dłonie w kieszenie. - Nie za zimno na takie siedzenie.? - spojrzałem na dziewczynę niepewnie, właściwie nie wiedząc co teraz. "Byle rozmawiać..."
- Ee, nie. - rzuciła pobieżnie, nie odrywając wzroku od telefonu. "Jakiś mechaniczny grat jest ważniejszy ode mnie..." - Da się wytrzymać. - dodała jakby na odczepnego. Zrozumiałem to tak, że mam sobie iść. Wyczułem, że nie chce ze mną gadać, ale postanowiłem się nie poddawać. Skoro już to przyszedłem... "Tylko co mówić.?"
- Jezu, jak ja strasznie dawno tu siedziałem. - wypaliłem w końcu panicznie, rozglądając się dookoła. I aż odetchnąłem z ulgą, że udało mi się coś powiedzieć. - Zwłaszcza z tobą. - dodałem, zanim zdążyłem pomyśleć. "Debilu, myśl co gadasz..." zganiłem się w myślach. Wolałem już na samym początku nie straszyć dziewczyny zbędnymi deklaracjami.
- Trudno spędzać z kimś czas, kiedy jest się na zupełnie innym kontynencie. - usłyszałem coś, co zabrzmiało jak wyrzut. "Więc to o to chodzi.?"
- Kariera pochłania trochę czasu. - zmarszczyłem brwi, patrząc na Joe uważniej.
- No na pewno. - prychnęła. A ja poczułem się tak, jakby zupełnie nagle wysunęła mi z liścia. W dodatku coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w żołądku. "Czyli moja wina."
- Przepraszam. - westchnąłem, poprawiając się na huśtawce tak, żeby jak najlepiej ją widzieć. Szkoda tylko, że nawet tego nie zauważyła, nadal gapiąc się w telefon. "Szlag mnie zaraz trafi." - Taka moja praca. - stwierdziłem cierpliwie, nie chcąc poddać się irytacji. - Jeździmy po świecie, dajemy koncerty i to jest mega fajne.
- Żyć nie umierać. - Joe zironizowała tylko i zauważyłem, że przewróciła oczami. "I jak ja mam z nią rozmawiać.?"
- Cały czas mam wrażenie, że jesteś na mnie zła. - wyrzuciłem w końcu. Sam się zdziwiłem jak cicho to zabrzmiało. Nie miałem nawet pewności, czy dziewczyna mnie usłyszała. - Przez całą kolację nie odezwałaś się do mnie ani słowem. - dodałem już głośnej, oczekując jakiejś reakcji. A kiedy żadnej się nie doczekałem, po prostu wyjąłem jej telefon z ręki i schowałem go do własnej kieszeni. Joe zareagowała natychmiast, patrząc na mnie z urazą. "Ale przynajmniej w ogóle." - Możesz mi po prostu powiedzieć.? - zapytałem, jeżdżąc wzrokiem po jej twarzy. Ale widząc jej zaciśniętą szczękę i oczy ciskające pioruny, zrozumiałem, że nie mam na co liczyć.
- Jakoś trudno jest mi o czymkolwiek z tobą rozmawiać. - przekrzywiła wybrednie głowę, mrużąc oczy. - Ja nie jeżdżę po świecie, nie daję koncertów na największych salach na świecie, nie dostaję nagród za swoją pracę, nie rozbijam się po mieście najnowszymi autami, nie...
- O czym ty mówisz.? - przerwałem jej gestem ręki, mrugając gwałtownie powiekami. "Za dużo informacji."
- Zostałeś gwiazdą, Hazz. - popatrzyła na mnie z wyrzutem. Ale równie dobrze mogła mi wbić nóż w brzuch i jeszcze poprzekręcać. Odczucie dokładnie to samo. - Gdzie nie spojrzę, tam ty. Już nawet bardziej znam cię z okładek gazet, niż prywatnie. Nie mam pojęcia o czym miałabym z tobą rozmawiać, żeby nie wyjść na kompletnego nieudacznika.
- Co ty mówisz... - mruknąłem niewyraźnie. Bo właściwie mnie zatkało i sam nie wiedziałem co mam jej na to odpowiedzieć. Nie rozumiałem nawet do końca o co jej chodziło...
- Prawdę. - Joe nagle podniosła głos, patrząc na mnie z pretensją. - Każdy, absolutnie każdy przy jakiejś ważniejszej okazji życzy mi, żeby mi się udało, tak jak tobie. Bo ty osiągnąłeś już absolutnie wszystko, a ja jeszcze nic. Jestem tylko zwyczajną studentką. - usłyszałem i aż mnie skręciło w środku. "No czy ona na głowę upadła.?!"
- Moja kariera nie jest ważniejsza od tego, co ty robisz. - westchnąłem cierpliwie, starając się, żeby mój głos zabrzmiał jak najbardziej łagodnie.
- Naprawdę.? - prychnęła teatralnie, gestykulując gwałtownie. - Zarabiasz kupę kasy, jeździsz po całym świecie, przyjaźnisz się z ludźmi z pierwszych stron gazet, ba.! sam zacząłeś na nich bywać. Brylujesz. A ja się tylko uczę niepotrzebnych rzeczy, które i tak nie zagwarantują mi tego, że znajdę jakąkolwiek pracę. Sam widzisz, za duża różnica społeczna, żeby w ogóle prowadzić jakąś rozmowę. - zakończyła wściekle, podnosząc się z huśtawki. I tupiąc nogą z irytacji, gwałtownie wyrwała przed siebie.
- To, że zacząłem karierę, nie znaczy, że się zmieniłem. - rzuciłem za nią. Zareagowała. Odwróciła się na pięcie, piorunując mnie spojrzeniem. Wróciła, stając tuż przede mną i praktycznie miażdżąc mnie dumnym wzrokiem.
- Nie odezwałeś się do mnie odkąd zacząłeś program. - założyła przed sobą ręce (co wyglądało dziwnie ze względu na jej gips), jakby oczekiwała, że coś odpowiem. Ale co miałem odpowiedzieć.? Rzeczywiście ją olałem. Ale nie przez to, o czym myślała.
- Pisałem... - mruknąłem cicho.
- Tak. - kiwnęła przesadnie głową. - Krótkie smsy z wymianą surowych informacji co u mnie, co u ciebie. - popatrzyła na mnie z góry. Natychmiast opuściłem głowę, starając się powstrzymać ochotę wykrzyczenia jej w twarz, że to tylko i wyłącznie z powodu jej faceta. "Nie chciałem się mieszać, to takie dziwne.?" - Ale rozumiem, tamten świat potrafi wciągnąć. Masz nowych przyjaciół i ja nie mogę mieć o to do ciebie pretensji. Ale nie oczekuj, że będę się zachowywać jak kiedyś, bo już nawet przestałam czuć, że cię znam. - stwierdziła oschle. I znowu poczułem się tak, jakby wymierzyła mi policzek. W dodatku nie zamierzała dłużej zawracać sobie mną głowy, bo znowu ruszyła przed siebie. "Na pewno nie teraz..." Automatycznie złapałem ją za dłoń i siłą wróciłem na poprzednie miejsce. Zdziwiłem się jak łatwo mi to przyszło. Kiedy jednak spojrzałem na jej zdziwioną twarz, wiedziałem, że to jej zaskoczenie mi pomogło. Ale skoro nadal była w tym stanie, nie zamierzałem go przerywać.
- Zabolało. Naprawdę zabolało. - przyznałem niepewnie, nie puszczając jej dłoni. Nie wyrwała jej. "To chyba dobrze..." - Ale w takim razie przynajmniej mam szansę wyprowadzić cię z błędu. Bo naprawdę nie wiesz, co mówisz. - spojrzałem na nią uważnie. Joe prychnęła tylko i dopiero wtedy wysunęła dłoń z mojego uścisku. "Czyli jednak nie..." Westchnąłem, na moment opuszczając głowę z poczuciem przegranej. Zaraz jednak popatrzyłem na dziewczynę, żeby nie wyobrażało się jej nawet, że może odejść. - Okej, trasy są fajne. - kiwnąłem głową. - Ale z drugiej człowiek ciągle tęskni za domem, za byciem normalnym. Muszę się pilnować jak nigdy. Wiesz ile rzeczy mi nie wolno.? Dieta, ćwiczenia, kontrola na imprezach. - wymieniałem na palcach. - Muszę być wiecznie piękny, młody, uśmiechnięty. I wystarczy raz odpuścić, żeby stwierdzili, że przewróciło ci się w głowie. Cały czas jestem na celowniku. Nie mogę być nawet samotny, bo wtedy jestem gejem. Jak już zacznę szukać dziewczyny, jestem kobieciarzem, który wykorzystuje swoją sławę. A jak znajdę dziewczynę, to robię się egoistą, bo przecież to i tak tylko dla sławy, żeby o mnie pisali. - westchnąłem smutno, marszcząc brwi. Spojrzałem gdzieś w dół, nie mogąc dłużej wytrzymać wzroku dziewczyny. Widziałem w jej zaciekłej minie, że to i tak średnio ją obchodzi. Ale mimo wszystko robiło mi się jakoś lżej kiedy o tym mówiłem. "Szkoda tylko, że na zrozumienie nie mam co liczyć." - Nie mam nawet okazji, żeby spędzić święta z kimś ważnym. Jedynie w tamtym roku mi się udało, no ale i tak nie wyszło. - wzruszyłem ramionami, przygotowany na to, że Joe sobie pójdzie. Zamknąłem nawet oczy, wzdychając głęboko, żeby przyjąć to jak facet. Bez płaczu i zgrzytania zębów. Chociaż coś wewnątrz mnie już niebezpiecznie kołatało i cisnęło. "No pilnuj się, Styles, pilnuj się." Instynktownie zacząłem odliczać sekundy, oczekując momentu aż zostanę sam. Kiedy jednak doszedłem do 103, uświadomiłem sobie, że ten moment nie nastąpi. "Czemu ona nadal tu siedzi.?" Zmarszczyłem czoło i podniosłem głowę, zastanawiając się co się właśnie teraz dzieje. Nie mogłem pojąć czemu ta wkurzona mina Joe zniknęła, wyparta przez tą zmartwioną. "Hm.?"
- Przykro mi. - szepnęła ledwo słyszalnie i popatrzyła na mnie uważniej. "O kurczę." - To musi być okropne. - chrząknęła, chyba nie wiedząc co ze sobą zrobić. "Nie tylko ona..."
- Ludziom się wydaje, że skoro jestem sławny, rozchwytywany, bogaty i tak dalej, to tak łatwo mi jest znaleźć dziewczynę. - kontynuowałem, zachęcony jej reakcją. Może trochę zbyt automatycznie, ale zawsze. "Bo skoro już miałem jej uwagę..." - Ale każda, na którą zwracam uwagę po pierwszej randce ucieka ode mnie jak najdalej. I to właśnie dlatego, że jestem sławny i rozchwytywany.
- Przynajmniej masz dobry gust, jeśli chodzi o dziewczyny. - uśmiechnęła się delikatnie, chociaż zaczepnie. Natychmiast wyszczerzyłem się jak głupi, czując z niczym nieporównywalną ulgę. "Ona reagowała.!" - Wybierasz inteligentne.
- Słabo to pocieszające. - westchnąłem, swobodnie przeczesując włosy dłonią.
- No ale skoro już wiesz w czym problem, zastartuj do takiej mało ogarniętej...
- ...która będzie zakochana w moim koncie w banku. - dokończyłem za nią. - Daj spokój, co ja bym z nią robił. - przewróciłem oczami, odsuwając się od dziewczyny i swobodnie opierając plecy na łańcuchu za mną. Trochę gniótł, ale idealnie utrzymywał równowagę.
- Przypomnieć ci jaki wcześniej był twój jedyny wymóg jeśli chodzi o twój wymarzony związek.? - Joe uśmiechnęła się cwaniacko, w jakiś pokręcony sposób krzyżując przed sobą ręce. Nawet gips nie mógł jej przeszkodzić w ulubionym geście. "Zaraz, ale o czym ona...?"
- Miałem szesnaście lat, każdemu nastolatkowi to chodzi po głowie. - usprawiedliwiłem się, uświadamiając sobie do czego ona pije. - Nie czepiaj się.
- Ja się czepiam.? - pisnęła, wskazując na siebie zdrową ręką. - Ja ci tylko przypomnę, że to ty chciałeś być kiedyś z gwiazdą...
- Skończ już. - uciszyłem ją gestem ręki. - Boże, człowiek miał kiedyś idiotyczne pomysły... - zaśmiałem się cicho, kręcąc powoli głową. Teraz myśl o tym, że mógłbym cokolwiek robić z gwiazdą filmów dla dorosłych przyprawiała mnie o śmiech. "Chociaż w zasadzie..."
- Akurat ty miałeś ich wyjątkowo dużo. - lewa brew dziewczyny natychmiast wywędrowała w górę. Co w połączeniu z drwiącym uśmieszkiem nie wyglądało zbyt miło... - Zawsze przez ciebie lądowałam u dyrektora.
- O przepraszam, nie zawsze. - uniosłem się, ale po głębszym zastanowieniu zaraz wróciłem na ziemię. - No dobra, zawsze. - przyznałem jej rację, kiwając delikatnie głową. - Gdybym był naszym dyrektorem, sam bym nas wywalił już po pierwszym miesiącu.
- Nas.? - dziewczyna zdziwiła się szczerze, prychając przy tym z odrazą. - Ja tylko naiwnie dawałam się nabierać na te twoje durnowate pomysły.
- Durnowate.? - obruszyłem się. Niektóre przecież były całkiem sensowne...
- Kto wymyślił zjeżdżanie z dachu, no kto.? - dziewczyna tymczasem spojrzała na mnie z urazą. - Pół roku w gipsie.
- Kiedy ty w gipsie niby nie byłaś, co.? - zaśmiałem się, próbując przypomnieć sobie chociaż jeden moment, kiedy żadna z części jej ciała nie była obandażowana, zagipsowana czy jakkolwiek inaczej poddana medycznym zaleceniom. I oczywiście nic nie przyszło mi do głowy. "Kto jak kto, ale ona potrafiła się rozbijać..."
- Ciekawe przez kogo. - prychnęła obrażona.
- O nie, nie powiesz mi, że to jak wpakowałaś się na drzewo rowerem to była moja wina. - broniłem się.
- Ciekawe kto wymyślił te całe wyścigi.
- Wyścigi. - rzuciłem dosadnie, marszcząc brwi. - A nie kto pierwszy się zagapi i wpakuje do rowu. - machnąłem ręką, jakby chcąc zaakcentować cały dramatyzm sytuacji. Co tylko i wyłącznie mnie rozśmieszyło. Czego nie mogłem powiedzieć o Joe. "Chociaż ten uśmieszek..."
- Świetna była z nas drużyna. - pokręciła tylko głową. - Dureń i niezdara.
- Przynajmniej na nudę nie narzekałaś. - uśmiechnąłem się. - Trzeba to będzie kiedyś powtórzyć.
- Jasne. - popatrzyła na mnie bokiem. - Ja i tak radzę sobie i bez ciebie. - delikatnie uniosła gips, prezentując go w całej okazałości.
- Pokaż to. - chwyciłem go mocno i przyciągnąłem do siebie. - Ostatnio jakoś nie miałem okazji bazgrać komuś po opatrunku. - popatrzyłem na Joe, która chyba nie bardzo wiedziała jak zareagować, po czym wyciągnąłem z kieszeni jakiś marker.
- O nie, nie będziesz mi tu malować tych swoich kocurów. - dziewczyna wyrwała się, kiedy już prawie zacząłem przelewać na gips całą swoją artystyczną duszę. Westchnąłem tylko cierpliwie.
- Święta są, żadnych kotów. - natychmiast wróciłem jej połamane ramię na poprzednie miejsce, delikatnie kładąc go na swoich kolanach. Dziewczyna, która musiała się przez to trochę powyginać, tylko zacisnęła szczękę. - Co najwyżej renifera. I choinkę. I Mikołaja.
- Kiedy ty się nauczyłeś rysować.? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Pod tym względem nic się nie zmieniło. - uśmiechnąłem się niewinnie, próbując skupić się na rysowaniu choinki. Oczywiście już pierwsza kreska wyszła nie tak, jak zamierzałem. "Cholerne rysunki." Ale postanowiłem się nie załamywać i kontynuować całą katastrofę. - Widzisz, nie przewróciło mi się w głowie aż tak bardzo. - spojrzałem na nią przelotnie, między stawianiem kolejnych kresek na jej gipsie i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy. - stwierdziła i sam nie wiedziałem czy mówi z ironią, czy prawdziwie. Więc tylko zmarszczyłem brwi.
- Trochę słabo wyszło z tym wszystkim. - westchnąłem, przyglądając się jak dziewczyna wygięta w chińskie osiem, ostatecznie opiera swój łokieć o moje kolana, żeby zachować jako-taką równowagę i nie przemęczyć mięśni.
- Możemy już o tym nie gadać.? - mruknęła niewyraźnie, uważnie przyglądając się jak próbuję wykrzesać z koślawych kresek choinkę. "Kurde, tego nie da się narysować.!" - Jest fajnie jak nie myślę, że jesteś wielką gwiazdą. No chyba, że pomyślę, że ta wielka gwiazda bazgrze mi po gipsie. - podniosła wzrok, rzucając mi rozbawione spojrzenie spod rzęs. "Nie, nie, nie..." Czując dziwne zdekoncentrowanie chrząknąłem jedynie, wlepiając gały w jej gips. - Jak mi go zdejmą, sprzedam go na e-bay'u za grube miliony. Tylko nie zapomnij się podpisać. - zastrzegła, podnosząc znacząco do góry prawą brew. - A potem sprzedam całą twoją ciemną historię. Wszystkie durne pomysły.
- Dawno nikt cię nie wrzucił do śniegu, prawda.? - spojrzałem na nią uważnie, starając się nie roześmiać. I wymownie zamknąłem marker, chowając go do kieszeni.
- Jestem uszkodzona. - dziewczyna wyprostowała się gwałtownie, odsuwając jak najdalej ode mnie. Prychnąłem jedynie, podnosząc się już z miejsca. - Uspokój się. - Joe pisnęła z przejęciem, obserwując jak zmierzam gdzieś za nią. - Jestem za stara na tarzanie się w śniegu. - zastrzegła ostro, kiedy stanąłem tuż za jej plecami.
- Na to nigdy nikt nie jest za stary. - rzuciłem i nie namyślając się długo, bez większych przeszkód po prostu ściągnąłem ją z huśtawki.
- Styles.! - pisnęła, dokładnie w momencie, kiedy już leżała na zimnym śniegu, bez szans na wygranie ze mną. - Boże, nadal jesteś kompletnym debilem. - syknęła wrogo, patrząc na mnie wściekle i już się podnosząc. "Po moim trupie..."
- Odszczekaj to. - zagroziłem, co spotkało się tylko z jej pełnym politowania spojrzeniem. A potem dostałem śniegiem po twarzy. "Zapłaci mi za to..." - Przesadziłaś... - mruknąłem przez zęby. Zebrałem w dłonie trochę śniegu i nie namyślając się długo, na ślepo sypnąłem tym mniej więcej w jej kierunku. Dziewczyna pisnęła z pretensją. I już zamierzała mi oddać, kiedy przytrzymałem jej zdrową rękę i nie namyślając się długo, przygwoździłem ją do ziemi własnym ciałem. - Widzisz, nie trzeba było ze mną zadzierać. - uśmiechnąłem się do niej zgryźliwie, posyłając pełne wyższości spojrzenie z góry.
- Styles... - jęknęła głucho. - Nie jesteś piórkiem...
- Przeproś. - rozkazałem, ignorując jej narzekania i złowrogie spojrzenie. "I tak ze mną nie wygra."
- Miażdżysz mnie. - pisnęła znowu, zbierając całe swoje siły i próbując mnie jakoś zepchnąć. Nic z tego.
- Przeproś. - powtórzyłem, nachylając się do niej. Coraz bardziej rozbawiony. "Ta pozycja zdecydowanie mi się podobała..."
- Zapomnij. - syknęła wściekle, szamocząc się nieudolnie.
- To leż. - wyprostowałem się, krzyżując ramiona przed sobą. - Mi się nigdzie nie śpieszy.
- Jesteś uparty. - westchnęła ciężko, w końcu przestając się rzucać.
- Ty też. - wyszczerzyłem się. - Wystarczy jedno słowo.
- Spierdalaj. - syknęła, znowu nieutrudzenie próbując mnie z siebie zrzucić. "Nic z tego."
- Nie takie, dziewczyno. - zmarszczyłem brwi, tłumiąc mimowolne rozbawienie. - Zobaczysz, za to przeklinanie kiedyś cię pokara.
- Już mnie pokarało. - westchnęła cierpiętniczo i popatrzyła na mnie jak na powód własnych krzywd. Mimowolnie się roześmiałem, kręcąc głową, co chyba niekoniecznie jej się spodobało. - Śmieszy cię to.? - zmarszczyła groźnie brwi, podnosząc się na zdrowym łokciu.
- A ciebie nie.? - rzuciłem z wyzwaniem, wysuwając brodę do przodu.
- Jesteś głupkiem. - zmrużyła oczy i opadła ciężko na plecy, posyłając błagalne spojrzenie gdzieś w przestrzeń. - Idiotą. Kretynem. Największym debilem na tym porąbanym świecie. - przytknęła dłoń do czoła, wzdychając głęboko. Zabrzmiało zabawnie, więc mimowolnie się zaśmiałem. I natychmiast poczułem się jak trzy lata wcześniej. "Nareszcie."
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja za tobą tęskniłem. - rzuciłem, czując nieodpartą ochotę, żeby ją przytulić. I tak zrobiłem. Tylko się nachyliłem i objąłem ramionami jej ramiona. "Jak miło.."
- Hazz... - Joe zdrową ręką dźgnęła mnie w bok i odsunęła na znaczna odległość. - Bo zaczyna się robić dziwnie. - spojrzała na mnie spanikowanym wzrokiem.
- Nie podoba ci się.? - zmarszczyłem czoło.
- Ani trochę. - pokręciła głową, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Mam śnieg w gaciach. - oznajmiła tak poważnie, że automatycznie się rozrechotałem. - To nie jest śmieszne. - rzuciła z urazą, próbując się pode mną jakoś wygodniej ułożyć.
- Przepraszam. - rzuciłem, chociaż wcale nie czułem skruchy. A raczej większe rozbawienie, śmiejąc się coraz głośniej i coraz bardziej debilnie. Ale przynajmniej udało mi się zarazić tym dziewczynę, bo zamiast się obrażać, zaczęła się śmiać razem ze mną. "Nareszcie." Poczułem dziwne zadowolenie, roznoszące ciepło po moim organizmie. I jednocześnie dziwny ścisk w okolicy mostka. Spoważniałem w jednym momencie, przyglądając się dziewczynie z całą swoją uwagą. I tchniony dziwnym impulsem, pochyliłem się do pocałunku, czując dziwne podekscytowanie. Będąc już centymetry przed jej twarzą, spojrzałem prosto w jej oczy. Błyszczały jeszcze poprzednim rozbawieniem, powoli mętniejąc już od gęstniejącej sytuacji. Słyszałem jak jej serce zaczyna donośnie bić. "A może to było moje.?" Poczułem jej ciepły, cytrynowy oddech na twarzy, co tylko wywołało uśmiech na moich ustach. "Taaaak..."
- Nie. - szepnęła nagle, odkręcając głowę tak, że moje usta napotkały tylko jej policzek. Nie zdążyłem nawet dokładnie pomyśleć co się dzieje, kiedy zepchnęła mnie z siebie. Zimny śnieg natychmiast mnie otrzeźwił i zostawił poczucie przegranej. "Co się stało.?" Spojrzałem z wyrzutem na jej twarz, próbując jakoś pochwycić jej spojrzenie. Bo podnosząc się do pozycji siedzącej, opuściła głowę, z dziwną otrzepując swoje spodnie ze śniegu.
- Dlaczego.? - westchnąłem, prawie błagalnie. "Desperat."
- Dostajesz wszystko co chcesz. - Joe popatrzyła na mnie spod grzywki z urazą. "Zabolało." - Jeszcze ci mało.?
- Mało. - kiwnąłem głową. - Po co mi to wszystko, skoro nie mam się z kim tym dzielić.?
- Nie żądasz za dużo.? - zostawiła poprzednie zajęcie i po prostu oparła brodę na kolanie, patrząc na mnie z urazą.
- Nie mam najważniejszego.
- To się postaraj. - rzuciła z wyrzutem i trąciła mnie w ramię. - Nie możesz mieć wszystkiego podanego na tacy. Coś chcesz i od razu to dostajesz. Tak nie ma. - pokręciła głową. A ja kompletnie nie rozumiałem do czego zmierza.
- I mówisz nie tylko dlatego, żeby mnie nauczyć cierpliwości i wytrwałości.? - zmrużyłem oczy, patrząc na nią uważnie. Szukałem czegokolwiek, co mogłoby mi podpowiedzieć, że właśnie się nie kompromituję, błagając ją o jeden pocałunek.
- Fajnie jest móc o coś powalczyć. - wzruszyła tylko ramionami. "I co to miało znaczyć.?"
- Ale poza tym chcesz mnie pocałować.? - zapytałem, chcąc się upewnić. Joe westchnęła ciężko.
- Hazz, do cholery, w ogóle nie słuchasz o czym mówię. - zmrużyła oczy, patrząc na mnie jak na debila. "Czy ona nie może wprost.?!"
- Chcesz czy nie.? - rzuciłem głośniej i chyba trochę za wściekle, bo dziewczyna skrzywiła się zniesmaczona.
- Ty naprawdę jesteś... - zanim dokończyła, wpiłem się w jej usta jak ogłupiały. Nawet nie zdążyła się odsunąć. "I całe szczęście." Na początku nie wierzyłem, że to się dzieje. Że w końcu udało mi się... "Cholera, jak ona całuje..." Momentalnie wszystkie myśli uciekły mi z głowy, zostawiając po sobie świszczącą pustkę i kompletny brak odniesienia. "Kim jestem.? Gdzie jestem.? Co ja tu robię.?" Nic mnie to teraz nie obchodziło. Zapomniałem nawet o czymś tak przyziemnym jak oddychanie czy pompowanie krwi. Normalnie jakby mnie zamroziło. "No nie do końca..." Idealnie czułem rozchodzące się po moim wnętrzu ciepło. Teraz, kiedy w końcu dowiedziałem się jak smakują jej usta, nic więcej nie mogło mnie obchodzić. Zwłaszcza, że pozwalała mi atakować jej wargi jak tylko mi się podobało. Ale sama nie była mi dłużna. Dzielnie oddawała pocałunki, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. "Czemu do cholery tyle czasu się czaiłem.?!" Nawet nie wiem kiedy zamknąłem oczy. Dopiero kiedy poczułem jej ciepłą dłoń na policzku, zauważyłem, że usta nie są częścią mojego ciała, która reaguje na dziewczynę. Mimowolnie objąłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie jak najbliżej się dało, zaciskając pięść na materiale jej kurtki. Poczułem jak twardy gips wbija mi się w żebra, ale kompletnie to olałem. Skupiłem się tylko i wyłącznie na jej ustach. Tak słodkich. Kuszących. I tak natarczywych... "Do cholery, zaraz oszaleję..." Dziewczyna niespodziewanie zaczęła osłabiać pocałunki, aż w końcu całkowicie oderwała się od moich ust. "Już.?!" Otworzyłem oczy, patrząc nieprzytomnie na twarz dziewczyny. Jej policzki były delikatnie zaróżowione, usta krwistoczerwone, a zielone oczy błyszczały w świetle lampek z choinki w ogródku obok. Wyglądała nieziemsko. Mimowolnie się uśmiechnąłem, na co dziewczyna tylko zagryzła wargę i opuściła spojrzenie.
- Chciałaś... - szepnąłem z wyższością, co spotkało się z prychnięciem ze strony dziewczyny.
- Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię. - ukryła twarz w dłoniach i z głośnym westchnieniem opadła na plecy. Wyglądało to naprawdę zabawnie, więc mimowolnie się zaśmiałem.
- Nieprawda. - pokręciłem głowę i siadając obok niej, sięgnąłem po jej dłoń. 
- Prawda. - rzuciła z wyzwaniem.
- Nieprawda. - powtórzyłem zaciekle.
- Nawet nie dajesz mi szansy, żeby cię olewać. - wydęła wargi w niezadowoleniu, zakładając przedramiona przed sobą.
- Mówiłem, że nieprawda... - zaśmiałem się i już stęskniony za jej ustami, kolejny raz nachyliłem się do pocałunku. I tym razem mnie nie zawiodła, delikatnie przygryzając moją dolną wargę. Chyba za karę czy coś... Ale słabo jej to wyszło, bo to tylko zachęciło mnie jeszcze bardziej do pogłębienia pocałunku. Mimowolnie nachyliłem się nad nią, jedną ręką skutecznie utrzymując równowagę, drugą dzielnie trzymając na jej talii. Dziewczyna uśmiechnęła się między pocałunkami, ciepłymi palcami dotykając delikatnie mojego policzka. Zupełnie jakby mnie przeszedł jakiś prąd. Zachęcony, tylko pogłębiłem pocałunek, zaciskając pięść na jej kurtce. I oddając się całowaniu jej w zupełności. "Mógłbym tak i całą wieczność..."
- Fuuuj... - czyjś głosik dotarł do mnie jak zza jakiejś ściany, więc zwyczajnie postanowiłem go zignorować. "Co on mnie do cholery obchodził.?" Joe jednak obszedł, bo nagle oderwała się ode mnie i odkręciła głowę tak, że zrezygnowany oparłem czoło o jej ramię. "NAPRAWDĘ MUSIAŁA.?!" - Co wy robicie.?
- Nie twój interes. - Joe syknęła tylko, patrząc gdzieś przed siebie morderczym wzrokiem. Marszcząc brwi spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem tylko Toby'ego, jednego z bliźniaków. Który patrzył na nas z dziwnym uśmiechem. "Czy to podchodzi pod deprawowanie gówniatych.?" - Czemu się szwendasz.? - rzuciła takim tonem, jakby pytała czy ma jakiś problem. - Już do domu, spać, czy skoczyć z okna, wszystko jedno...
- Mama cię szuka. - Toby wyszczerzył się, a na jego twarzy widziałem cały proces myśleniowy. - Od pół godziny. A ty się z nim obściskujesz. - machnął niedbale w moim kierunku. I natychmiast poczułem się jednocześnie dotknięty i zażenowany. Chyba nawet policzki zaczęły mnie piec. "Dziecko zwraca mi uwagę... Cudownie..."
- My się wcale nie... - próbowałem, ale zupełnie nagle zostałem przekrzyczany.
- Joe kocha Harry'ego.! - chłopiec krzyknął niespodziewanie głośno, jednocześnie robiąc głupie miny. - Joe kocha Harry'ego.! - powtórzył, co tylko mnie rozbawiło. Ale chyba tylko mnie...
- Gówniarzu, jak cię... - Joe poderwała się gwałtownie z ziemi, gotowa naprawdę zrobić co zapowiedziała. Toby chyba też to wyczuł, bo ni to śmiejąc się, ni to piszcząc, uciekł natychmiast do domu. A Joe ewidentnie miała ochotę pognać za nim... "Niedoczekanie moje."
- Zostaw... - sięgnąłem po jej dłoń, ciągnąc ją z powrotem do ziemi. Dziewczyna, oddychając nerwowo posłusznie usiadła. Nadal miała jednak zaciśnięte pięści. - Zostaw... - powtórzyłem, rozluźniając jej uścisk i przeplatając jej palce ze swoimi. - Nie denerwuj się... Uspokój... - rzucałem monotonnie, wolną rękę przekręcając jej twarz w moją stronę. Joe posłała mi nic nie rozumiejące spojrzenie, jakby nie wiedziała o czym mówię. Więc uśmiechnąłem się natychmiast. - Później go zabijesz. - wyszczerzyłem się jeszcze bardziej, sięgając dłonią do jej policzka. I powoli nachyliłem do niej, zatrzymując się tuż przed jej ustami. - Nie rozpraszaj się...
- Ale...
- Nie... - uciszyłem ją krótkim, ale wymownym spojrzeniem. I zanim zdążyła odpowiedzieć, kolejny raz ją pocałowałem.



***
A więc pierwsza część mojej Akcji Świątecznej... Mały one shot ze świętami w tle. Słodko badziewny, jak przystało na ten cudownie przesłodzony czas. Więc proszę się mnie nie czepiać :). Mam tylko nadzieję, że nikt nie zwrócił tęczą od tego wszystkiego i mimo wszystko się Wam podobało :).
Ale nie przedłużając, jestem Wam winna pewne wyjaśnienia. Otóż o co mi chodzi z tą całą akcją świąteczną.? Już tłumaczę.
Miałam pomysły na dwa imaginy. Jeden dodaję dzisiaj, drugi dostaniecie w okolicy piątku. W między czasie codziennie postaram się dodawać rozdziały rm, żeby wyrobić się z Odpowiednim Rozdziałem, Który Przedstawia Święta mniej więcej do Sylwestra :). A następnie... Cóż, sama nie wiem czy chcę to zrobić, więc po prostu zapytam Was o zdanie :). Około Bożego Narodzenia chciałabym dodać świąteczny rozdział Piekarni :). Nie coś kompletnie wyrwanego z kontekstu, ale po prostu chcę przeskoczyć trochę w akcji. Na chwilę oczywiście.! Potem wrócę do opisywania wszystkiego po kolei :). Mam cudowny pomysł na święta w Piekarni i naprawdę nie chcę mi się czekać aż uwinę się z tym w akcji. Nie zamierzam oczywiście niczego zdradzać, napiszę to tak, żebyście nie domyślały się co się dzieje między wakacjami a Bożym Narodzeniem :). Pozostaje tylko niepewność czy jesteście gotowe na delikatną zmianę relacji Louise i Harry'ego, bo tego nie da mi się ominąć. Pomiędzy wakacjami a Bożym Narodzeniem nadziało się między nimi, mniej lub bardziej dobrego, co naprawdę wpłynęło na ich związek. Bądź jego brak :). Decyzję pozostawiam więc Wam :). Chcecie, dodam świąteczny rozdział na Piekarni z przeskokiem. Nie chcecie, powstrzymam się i zatrzymam go dla siebie, czekając do odpowiedniego momentu :). Także czekam na Wasze komentarze, sama nie chce decydować :).
Kocham Was.! :*

Komentarze (11):

18/12/13 16:19 , Anonymous Anonimowy pisze...

To jest oczywista oczywistosc, ze chcemy Piekarni, tęsknię za nią jak cholera, ale Remeber me nadrabia. Ta historia też jest nieziemska.
Oneshot- cudowny, taki świąteczny. Jak ja kocham święta *.*
Ściskam i oczekuję na wszystko

 
18/12/13 17:27 , Blogger Dinozaur pisze...

Wspaniały ten imagin :D
A Piekarnię chcemy jak najszybciej, stęskniłam się już za ich przygodami. Remeber me jest równie wspaniałe ale to nie to samo :p
Pozdrawiam <3

 
18/12/13 18:15 , Blogger Lou. pisze...

Piekarnia.? Okej, jeden głos na tak :). Zobaczymy czy dalej będzie tak wesoło... :). Ja też kocham święta, właśnie stąd taki nastrój w opowiadaniach :). Gdybym mogła, pisałabym tylko świąteczne.! :).
Buziaki xx.

 
18/12/13 18:19 , Blogger Lou. pisze...

Drugi głos na tak :). Uf, odetchnęłam z ulgą :). Szczerze mówiąc tęsknię za pisaniem Piekarni i tymi świętami chciałam jakoś wrócić do korzeni :). Może akurat to obudzi we mnie wenę do tego opowiadania :).
Buziaki xx.

 
18/12/13 20:12 , Blogger anxiety pisze...

o rany... to jest piękne. :))
i nawet nie rzygnęłam tęczą, cały czas się szczerzyłam jak nienormalna. to było takie ładne. :)
pytanie! jasne, że pragniemy P. najbardziej na świecie! czekam z wielką, ogromną niecierpliwością!
pozdrawiam!
xoxo

 
18/12/13 20:22 , Blogger Lou. pisze...

Nie rzygałaś tęczą.? Gratuluję :). Tu się słodycz aż wylewa bokami, ale nic. Święta w końcu, badziew nabiera nowego sensu :).
Czyli trzeci głos na tak. Okej, nawet już się zbieram do dokończenia sceny. Bo tak mi się spodobała, że już prawie wszystko mam. Jeszcze jakieś małe poprawki no i Louise spędzi wyjątkowe święta :).
Buziaki xx.

 
18/12/13 23:02 , Blogger TakaSobieJa pisze...

Fajny pomysł z tym świątecznym opowiadaniem. Ale poza tym ten rozdział był świetny! Serio, serio! :-P

I czwarty głos na tak! Ja już nie wytrzymuję bez piekarni! A teraz jeszcze napisałaś, że coś się wydarzy! Zwariować można!

Ostatnio mam bardzo napięty grafik i nie wyrabiam się z wszystkim... No i się nie wysypiam. Już nie mogę doczekać się przerwy świątecznej! Ahh... Wolność...

 
18/12/13 23:20 , Blogger Lou. pisze...

Nie, że coś się wydarzy, tylko że przeskoczę na moment w akcji, a później wrócę. Żadnych więcej anomalii :).
A ja mam przed świętami luzik. I nie chcę, żeby się kończył :). Nie przejmuj się, jeszcze tylko czwartek, piątek i koniec :). Święta :)
Buziaki xx.

 
19/12/13 22:05 , Blogger pikseloza pisze...

Tekścik cudowny :)
zgadzam się na wszystko co oznacza, że remember me będzie pojawiało się codziennie :)

pozdrowiam
pikseloza

 
20/12/13 09:48 , Blogger Lou. pisze...

Na wszystko.? Żebyś tego później nie żałowała... ;).
Dzięki za miłe słowo :).
Buziaki xx.

 
23/12/13 00:27 , Blogger konfituraa pisze...

Chciałabym, żeby wszystko poszło według Twojego planu :) Chcę i Piekarnię z przeskokiem, i rm i shoty.
Ten shot jest przecudowny! W sensie jest przesłodki i przekochany i mi się podoba bo są Święta i potrzebuję miłości :D
kocham!
buziaki.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna