poniedziałek, 23 grudnia 2013

Last Christmas


- Mamo... Mamo! Mikołaj!
Usłyszałam za plecami entuzjastyczny głos jakiegoś dzieciaka i mimowolnie się odwróciłam. Zauważyłam jak sześcioletni chłopczyk, opatulony po uszy w kolorowe ubranka, ciągnie zmęczoną kobietę w kierunku wejścia do centrum handlowego.
- Nie mamy czasu. - kobieta westchnęła ciężko, próbując wystukać pin do bankomatu przy którym właśnie stała. Ale sądząc po jej zniecierpliwionej minie i cichym przekleństwie, chyba jej się nie udało.
- Ale mamo! - chłopczyk nieutrudzenie ciągnął kobietę za rękę, zapierając się nogami najmocniej jak tylko mógł.
Mimowolnie zaśmiałam się i kręcąc głową, znowu ruszyłam przed siebie. Sytuacja była zabawna, ale ja nie miałam czasu jej obserwować. Przede wszystkim spieszyłam się do pracy, którą, bądź co bądź, wolałabym utrzymać. Poza tym było cholernie zimno, śnieg znowu zaczął padać, a ja zaczynałam już umarzać, chociaż miałam na sobie puchową kurtkę, cieplutką czapkę i ogromny szalik zza którego ledwo co widziałam. Mróz jednak był przebiegły, perfidnie szczypał mnie w oczy i wywoływał wredne łzy. A jakby tego było mało, spowodował, że dostałam jakiegoś ataku kataru. Automatycznie przytknęłam nadgarstek do nosa, próbując jakoś to zahamować. Oczywiście skończyło się na głośnym pociąganiu nosem i dziwnej zadyszce. "No fajnie..."
Westchnęłam ciężko, starając się iść i nie sapać jak lokomotywa. I oczywiście uważać na lód pod stopami, który dzisiaj był wyjątkowo zdradliwy, ale mimo wszystko wyglądał magicznie. "Londyn w zaspach śniegu..." Rzadko kiedy można było ujrzeć taki widok, zwykle zima w Londynie kończyła się na kałużach, więc czerpałam garściami, chłonąc wzrokiem biały puch na ulicach, odbijający kolorowe światełka świątecznych witryn sklepowych. W powietrzu już od dawna czuć było Boże Narodzenie. Mikołaje, elfy i inne renifery już miesiąc temu zaczęły wysypywać się na ulice, ale dopiero teraz można było zrozumieć całą tą magię i odkryć to wewnętrzne dziecko, które prawie podskakiwało ze szczęścia na widok prezentów. Nawet jeśli do świąt zostały całe dwa dni, a niektórzy, tak jak ja, musieli jeszcze odbębnić robotę. "Głupie obowiązki."
Niespecjalnie spieszyło mi się do pracy, więc sunęłam noga za nogą, oglądając kolejne, magicznie ozdobione ogrody i uśmiechając się pod nosem. Nie wiem czy bardziej hipnotyzowały mnie widoki, czy może nie chciało mi się sprzątać, w każdym razie wcale nie chciałam kończyć tego spaceru. Bo co by nie mówić, odkurzanie, wycieranie, zamiatanie i te wszystkie inne czynności średnio mnie przekonywały. Zwłaszcza przy takim wieczorze jak ten. No ale skądś kasę trzeba było brać... "A żadna praca podobno nie hańbi."
Tak, byłam sprzątaczką. Niezbyt przyjemna robota, trudno ukryć. Ale w zasadzie do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do układania obcym ludziom ubrań w szafach. Jeśli płacą za to porządną kasę, to nie ma na co narzekać. Nawet jeśli musisz przyjść dwa dni przed świętami i wyczyścić 15 sypialni na błysk. Tak, 15 sypialni. Miałam to (nie)szczęście zostać poleconą w firmie wynajmującej panie do sprzątania chawir różnego rodzaju gwiazd i gwiazdeczek. Głównym wymogiem było trzymanie języka za zębami i niezdradzanie tajemnic prasie. Mnie niespecjalnie interesowało życie prywatne celebrytów, całkiem się więc nadawałam. 
Moja niechęć do roboty rosła wraz z przybliżaniem się do Rezydencji, jak wielokrotnie nazywałam ją w myślach. A gdy stanęłam już przed tą czarną, metalową, ogromną bramą, zapał do pracy sięgnął całkowitego zera. Miałam jedynie ochotę wrócić do domu, zaświecić lampki na choince, zaszyć się pod kocem z kubkiem gorącej czekolady i obejrzeć Ja cię kocham, a ty śpisz. "Marzenia..."
Westchnęłam, jeszcze raz ogarniając wzrokiem śnieg leżący na ulicach, kolorowe, święcące ozdoby na domach sąsiadów, po czym zerknęłam z niechęcią na czarny, smutny, ciemny ogród przed willą. Pokręciłam głową, wklikując odpowiedni kod w domofon przy bramce i uchylając furtkę, weszłam na posesję. Zawsze czułam się tu dziwnie przytłoczona, ale dzisiaj uczucie to sięgnęło zenitu. Zupełnie jakbym zbliżała się do domu Scrooge'a, oczywiście jeszcze przed przemianą. Automatycznie zaczęłam też wyczekiwać duchów. Wytężyłam nawet słuch, próbując wyłapać niepokojące dźwięki, ale w uszach dźwięczała jedynie cisza. Dosyć nieprzyjemna... Chrząknęłam, żeby jakoś ją przerwać i zaczęłam szukać kluczy w kieszeniach. Brzdęknęły złowieszczo kilka razy, kiedy przekręcałam je w zamku, więc mimowolnie rozejrzałam się wokół siebie. Ale niczego oprócz kolorowych światełek z ogrodu obok nie zauważyłam. Uspokoiłam się natychmiast, uśmiechając pod nosem. I weszłam do domu z postanowieniem rozweselenia chociażby wnętrza domu. O wiele lepiej będzie mi się pracowało, zresztą właściciel i tak nie wróci przed Sylwestrem... Żeby w ogóle się pojawił.
Wchodząc do ciemnego, pustego korytarza, zastanowiłam się nad logiką niektórych ludzi. "No po kiego grzyba kupować taką chawirę, skoro nawet się w niej nie bywa?" Ale nie moje pieniądze, nie mój problem. Ja tu tylko sprzątam... "Niestety..."
Nie spiesząc się zapaliłam nikłe światło, zdejmując odpowiednio czapkę, szalik i kurtkę, wszystko wieszając na odpowiednim miejscu. Już zaczęłam nawet zsuwać buty, kiedy niezidentyfikowany dźwięk skupił moją uwagę. Zamarłam natychmiast, z jedną nogą w górze, próbując nasłuchiwać. Skończyło się jednak na utracie równowagi i wpadnięcie na ścianę. Akurat w momencie, kiedy dźwięk się powtórzył. "Co do cholery?"
Zmarszczyłam brwi, czując jak serce zaczyna podchodzić mi do gardła. "A jak to włamanie?" Ewidentnie słyszałam jakieś kroki. Dźwięki jakiejś muzyki. I dziwne szmery, których pochodzenia nie potrafiłam ustalić. "Ktoś tu kurczę jest..." Momentalnie poczułam jak nogi zaczęły mi się trząść, a w głowie szumieć panika. Starając się nie narobić hałasu, na palcach zaczęłam iść w kierunku dźwięku. Który chyba dochodził zza zamkniętych drzwi salonu. "A jeśli ich jest kilku?" Wraz z przybliżaniem się do drzwi odgłosy zaczęły narastać. Słyszałam coraz więcej szumów, coraz głośniejszą muzykę... "Last Christmas?!" ...i coś na kształt 'cholery' rzucone wkurzonym, nieprzyjemnym głosem. "Normalnie zaraz mnie zabiją..."
Wiedziałam, że mimo wszystko nie mogę odpuścić. Nawet jeśli każda komórka mojego ciała drżała z przerażenia, a serce dudniło jak głupie. Więc tchnięta jednym, dziwnym impulsem sięgnęłam w końcu do klamki drzwi, otwierając je gwałtownie. I stanęłam jak wryta nie wierząc własnym oczom. "Co jest, kurczę?!"
Przed bujną choinką, której wcale nie powinno tu być, stał nie kto inny jak właściciel mieszkania, którego też wcale się tu nie spodziewałam. Wyglądało na to, że przymierzał się do ozdobienia drzewka, ale sądząc po jego mało płynnych, zamaszystych ruchach, butelce jakiegoś alkoholu w jednej ręce, dosyć chwiejnym staniu i marnym wyglądzie choinki, średnio mu to szło. Sam też chyba nie był z siebie zadowolony, bo tylko marszczył czoło i mamrotał coś pod nosem, próbując jedną ręką zawiesić bombkę na gałęzi. Nie udało mu się, ozdoba już po chwili rozbiła się na ziemi, co wywołało głębokie westchnienie z jego strony. Po czym uniósł butelkę do ust i wziął porządny łyk alkoholu. A w między czasie w końcu mnie zauważył, marszcząc brwi jeszcze bardziej i odrywając butelkę od ust.
- No i na co się gapisz? - wychrypiał nieprzyjemnie, spoglądając na mnie gniewnie. "O Boże..."
- Em... Ja... - bąknęłam, opuszczając natychmiast głowę. Bo kompletnie nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Nigdy wcześniej z nim nie gadałam, nie znałam człowieka, a teraz... "Co ja mam teraz zrobić?"
- Jak tu w ogóle wlazłaś, hę? - zagrzmiał znowu, zanim zdążyłam zebrać jakiekolwiek myśli. Delikatnie podniosłam wzrok i zauważyłam jak chwiejnym krokiem zbliża się do mnie. "On mnie zastrzeli..." pomyślałam, widząc jego wzrok, kiedy się zatrzymał i spojrzał na mnie z góry. Naprawdę z góry. "Cholera, był wysoki." - Kim ty jesteś? - zmrużył oczy, a ja poczułam mocną woń alkoholu. Jednocześnie serce zaczęło mi walić jak młotem, bo zupełnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Stałam spanikowana przed o wiele wyższym ode mnie gościem, który teraz był zdolny do wszystkiego, a jedyne o czym mogłam pomyśleć to to, że miał ładne oczy. Zielone. Błyszczały od alkoholu, odbijając nikłe światło rozświetlające salon. Na lewym zatrzymał się jeden z kosmyk jego brązowych, niegdyś lokowatych włosów, co dawało dosyć zaczepny efekt. Zwłaszcza, kiedy ciskał promieniami... "Dostanę...?" Przełknęłam głośno ślinę, zupełnie nie wiedząc gdzie mam oczy podziać. Panicznie błądziłam spojrzeniem od jego oczu, lekko rozchylonych ust, zmarszczonego czoła, szyi, na której pojawiło się kilka widocznych żył, aż do samych ramion, na której groźnie prezentowało się kilka tatuaży. I chociaż wiedziałam, że przede mną stoi Harry Styles, idol nastolatek na całym świecie, nieustannie miałam wrażenie, że zaraz zostanę zdzierżona butelką przez głowę, a następnie zakopana w jego ciemnym ogródku. "Już przynajmniej wiem czemu tam tak wieje grozą..."
- Podlewam kwiatki, żeby nie zwiędły. - palnęłam w końcu niepewnie. Chłopak jedynie spojrzał na mnie zdziwiony, podnosząc jedną brew. A potem prychnął z pretensją i jakby machając na mnie ręką, odwrócił się i wycofał z powrotem do choinki. "GŁUPIA!" - Sprzątam tu jak cię nie ma. - sprostowałam po chwili, obserwując uważnie jak chłopak sięga po jakiś łańcuch do pudełka i próbuje go zarzucić na choinkę.
- Sprzątasz. Jak miło. - rzucił ironicznie, nawet na mnie nie patrząc. - Dziękuję. - odwrócił się w końcu i teatralnie ukłonił. Poczułam się urażona, zwłaszcza kiedy po chwili przewrócił oczami i wrócił do rzucania łańcuchem na choinkę. "Co za palant..."
- Co ty... pan... ty... właściwie robisz...? - chrząknęłam, starając się zamaskować moje zmieszanie i niepewność. Ale fakt, że nawet nie miałam pojęcia jak mogłabym się zwracać do bądź co bądź mojego pracodawcy, który mimo wszystko jest w moim wieku, wcale nie ułatwiał sprawy. "A mogłam dzisiaj odpuścić..."
- Mieszkam do cholery. Nie widać? - warknął, rzucając mi ostre spojrzenie. Natychmiast wbiłam wzrok w podłogę, a kiedy zamilkł, zerknęłam na niego spod grzywki. - Choinkę ubieram. - prychnął tylko, zarzucając w końcu łańcuch na drzewko. - I jestem tak cholernie szczęśliwy, bo zrobiłem cholerną karierę, mam kasę, fanki, wszystko czego mogę chcieć! - podniósł niespodziewanie głos i gwałtownie machnął ręką w której trzymał butelkę, rozlewając kilka kropel po podłodze. Mimowolnie jęknęłam w geście protestu, wiedząc, że później ja będę musiała to sprzątać. Tak jak cały ten bajzel, który panował wokół choinki. "Normalnie do nowego roku się z tym nie wyrobię..." pomyślałam, patrząc na te wszystkie porozbijane bombki i resztki najprawdopodobniej poprzedniej butelki, wbite w dywan. "Że też się jeszcze nie pokaleczył..." - Też mi tego zazdrościsz? - gwałtownie odwrócił się w moją stronę, skupiając tym samym moją uwagę. Znowu poczułam się nie na miejscu, widząc jego czujne i szalone spojrzenie. "On jest nienormalny..." - Bo wszyscy zazdroszczą. - stwierdził, kolejny raz upijając łyk z butelki. - I jest czego, naprawdę. - kiwnął głową, prychając krótko śmiechem. - Mam pełne konto w banku, wielki dom, wielką, cholernie sztuczną choinkę, fanki, które mnie kochają. - wymieniał, gestykulując zamaszyście i chwiejąc coraz bardziej. A ja tylko czekałam na moment, aż w końcu straci równowagę... - I to wszystko tylko dla mnie. Fajnie, prawda? - posłał mi kolejne spojrzenie. I znowu poczułam strachliwe kołatanie serca. Wiedziałam, że tym razem tak gładko nie będzie, więc nieznacznie kiwnęłam głową. Chłopak przewrócił tylko oczami i upijając kolejny łyk, spojrzał groźnie na choinkę. Nie minęła jednak nawet sekunda, kiedy wzrok mu złagodniał, a on sam westchnął smutno i oparł ciężko o drzewko. "Zaraz się wywali..." - Jestem tak cholernie głupi. - mruknął ledwo zrozumiale. A mnie znowu poraziło i nie zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. "Co tym razem.?" - Zawsze wszystko na ostatnią chwilę. - pokręcił lekko głową. - Wszyscy wyjechali wcześniej, a ja nieee. Oczywiście musiałem siedzieć w Londynie do końca. - zacisnął szczękę i odsunął się niespodziewanie od choinki, rzucając w nią bombką. Chyba chciał ją jeszcze kopnąć, ale zachwiana równowaga spowodowała jedynie, że zatoczył się delikatnie. Już nawet drgnęłam, gotowa go złapać, kiedy jakimś cudem utrzymał się na nogach i rozkładając ręce. Po czym westchnął głęboko, wbijając wzrok w podłogę. - I spędzę te święta super sam. - kiwnął z przesadą głową, wykrzywiając się nieprzyjemnie. Kolejny raz doładowując się alkoholem, zawiesił kolejną bombkę na kolejnej gałęzi. Automatycznie wstrzymałam oddech, niepewna co dalej. Oprócz kolęd lecących z odtwarzacza na półce przy ścianie, w salonie zapanowała cisza, a ja nie miałam odwagi jej przerywać. Chociaż na dobrą sprawę najchętniej bym stamtąd po prostu zwiała. Widząc jednak, że... Harry zaczął mnie kompletnie ignorować, zaczęłam powoli wycofywać się do wyjścia. - Powiedz mi, cieszysz się ze śniegu? - rzucił niespodziewanie, patrząc na mnie tym swoim pijackim spojrzeniem. Natychmiast się zatrzymałam i czując przyspieszone kołatanie serca, tylko patrzyłam na niego debilnie, nie wiedząc co zrobić. "Mam odpowiedzieć?" - No pewnie, że się cieszysz. - zanim jednak zdążyłam się dobrze zastanowić, zrobił to za mnie. I zabrzmiało to naprawdę nieprzyjemnie. - Rodzinka na miejscu, super święta. - zironizował, a ja poczułam nieprzyjemny ścisk w mostku. "On cholera nic nie wiedział..." - Białe. A wiesz co się dzieje z takimi, którzy nie mają rodziny na miejscu? - podniósł głos, znowu marszcząc gniewnie czoło. A ja ponownie poczułam ten niemiły ścisk. "Wiem." - Siedzą jak kołki w piętnastopokojowym mieszkaniu nie mając do kogo gęby otworzyć, bo przez ten pieprzony śnieg odwołali wszystkie pociągi, wszystkie loty, nawet samochodem się nie przecisnę! - wrzasnął donośnie, zataczając się po raz kolejny, co natychmiast go uspokoiło. I tylko westchnął ciężko, odwracając się z powrotem do choinki. - Fajnie, prawda? - mruknął cicho, najprawdopodobniej do siebie. - Bardzo fajnie. Pewnie, że fanie. Zajebiście... - szepnął, znowu przykładając butelkę do ust. "On zaraz odleci i to prosto na szkło..." Wiedziałam, że muszę coś zrobić, ale zupełnie nie miałam pojęcia co. Nie mogłam go tu tak zostawić samemu sobie, zaraz by sobie pokaleczył tą medialną twarzyczkę i tabloidy miałyby używanie. Poza tym zrobiło mi się go trochę szkoda, nawet jeśli zachowywał się jak ostatni dupek. Święta bez rodziny rzeczywiście mogą zdołować, doskonale o tym wiedziałam. Tylko, że dla mnie to nie była pierwszyzna, jako sierota wychowana w domu dziecka od zawsze pamiętałam takie samotne święta, a on najwyraźniej nie był na to przygotowany. "Tylko co mogłam zrobić?" Jako, że z pocieszaniem zawsze miałam problem, postanowiłam nawet się za to nie brać. Jedyne, co mogłam teraz zrobić dla tego chłopaka to po prostu go stąd zabrać i zaprowadzić w bezpieczniejsze miejsce... "Tylko jak?" Patrzyłam bezradnie na jego pijackie ruchy, kiedy z zawziętością mocował kolejną bombkę na kolejnej gałęzi i czułam jak w gardle rośnie mi coraz to większa gula.
- Chyba powinieneś się położyć... - westchnęłam w końcu.
- Na pewno. - prychnął jedynie, marszcząc czoło. - Myślisz, że jak masz klucze do mojego domu to możesz mi rozkazywać? Bo jakoś nie sądzę... - spojrzał na mnie groźnie. - Choinkę muszę ubrać... - skinął dłonią na drzewko. I już sekundę później zachwiał się zdradziecko, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Aż pisnęłam z przejęciem i mimowolnie do niego podeszłam.
- Zaraz będziesz na choince leżeć. - westchnęłam, stając tuż przed nim. Znów poczułam się cholernie niepewnie, kiedy marszcząc czoło spojrzał na mnie z góry, przez co kolejne kosmyki zaczepnie ułożyły się na jego czole. Przełknęłam głośno ślinę, starając się znowu zbytnio nigdzie nie gapić. Wbiłam więc spojrzenie prosto przed siebie. "Bardzo odważnie..." - Użalanie i tak nic ci nie da. - mruknęłam cichutko, zerkając na niego spod grzywki. W jego spojrzeniu ewidentnie widziałam, że moje słowa i tak ma za nic. Tak jak i całą moją osobę. Gdzieś tam nawet mnie to dotknęło i sprawiło delikatną przykrość. Ale postanowiłam nie dać tego po sobie poznać. - Ani alkohol. - ostrożnie wydobyłam butelkę z jego dłoni, stawiając ją niepewnie na stoliku obok. - Sen najlepiej ci zrobi. - z pewnym wahaniem dotknęłam jego ciepłego ramienia, obserwując jego reakcję. Oczywiście nie była zbyt przyjacielska, bo zmarszczył brwi i spojrzał na moją dłoń z odrazą. Która rosła w jego oczach, kiedy wzięłam go pod ramię i delikatnie popchnęłam w stronę wyjścia na korytarz. - Chodź. - rzuciłam spokojnie, chcąc zachęcić go do współpracy. I tak jak wcześniej się opierał, tak teraz posłusznie ruszył, chociaż sądząc po jego minie nie do końca świadomie.
- Ciągniesz mnie do sypialni? - spojrzał na mnie z boku, nieprzytomnie błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. "To nie zabrzmiało dobrze."
- Mhm. - kiwnęłam głową, nie wiedząc co więcej mogłabym odpowiedzieć. "Najlepiej nic nie mówić." Chłopak tylko zmarszczył brwi w głębokim zamyśleniu i spojrzał gdzieś przed siebie.
- Zamierzasz mnie wykorzystać? - spytał niespodziewanie konspiracyjnym szeptem, nachylając się do mnie za bardzo. Natychmiast uderzyła mnie woń alkoholu. I ta jego bezpośredniość... "Zdecydowanie jestem na to zbyt nieśmiała..."
- Jesteś pijany i udam, że tego nie słyszałam. - westchnęłam wymijająco, starając się za dużo nie myśleć. Bo wiedziałam, że sytuacja wygląda dziwnie. A ja zdecydowanie dobrze się z tym nie czułam... "W coś ty się wpakowała..."
- Chcesz czy nie? - chłopak tymczasem zirytował się poważniej, podnosząc głos. "No co za palant!"
- Nie. - rzuciłam ostro, zaciskając szczękę ze zdenerwowania.
- Szkoda. - Harry tylko wzruszył ramionami, zataczając się kolejny raz. A ja aż się zachłysnęłam własną śliną, krztusząc się wewnętrznie. "Bo co on...?" Postanowiłam jednak nie skupiać się na słowach pijanego i na drżących nogach wprowadziłam go w końcu do sypialni. Zostawiłam tuż przy łóżku, puszczając w końcu z ulgą jego ramię.
- Kładź się, wyśpij. - westchnęłam, kiwając głową na łóżko. - Naprawdę powinieneś. - mruknęłam cicho i chyba bardziej do siebie. Chłopak tymczasem spojrzał na łóżko, zaraz potem na mnie i zakładając ramiona przed sobą zmarszczył smutno czoło.
- A zostaniesz ze mną? - mruknął prosząco, przekrzywiając głowę. "Hę?" Chrząknęłam, czując w głowie kompletne prześwity. I już miałam mu powiedzieć, że do cholery nie ma nawet mowy, kiedy uznałam, że dyskusja z pijanym nie ma sensu. "A niech się odczepi."
- Zostanę. - kiwnęłam w końcu głową.
- Fajnie. - chłopak wyszczerzył się niespodziewanie, przez co w jego policzkach pojawiły się dziwne dołeczki, a oczy zabłysnęły radośnie. Spłoszona, natychmiast uciekłam wzrokiem, zwłaszcza, że chłopak nic nie robiąc sobie z mojej obecności, tak po prostu ściągnął koszulkę przez plecy. Tuż przed moim nosem. Poczułam się kompletnie nie na miejscu, widząc kilkanaście ukrytych zazwyczaj tatuaży. "To już podchodzi pod mobbing..." Trochę mnie to sparaliżowało i nawet uciec nie mogłam, chociaż wiedziałam, że sytuacja do normalnych nie należy. Całe szczęście chłopak nagle rzucił się na łóżko i nawet nie przejmując się resztą ubrań, owinął w koc, zasypiając w sekundę. "Nareszcie." Słysząc jak zaczął miarowo oddychać i nawet cicho pochrapywać, na palcach wycofałam się z pokoju, delikatnie zamykając drzwi. I oddychając z wielką ulgą, kiedy udało mi się go tym nie obudzić. "Tylko co teraz?" Zerknęłam na zegarek na swoim nadgarstku i ze zgrozą odkryłam, że już jest grubo po 16. Czyli moment, kiedy powinnam być już mniej-więcej w połowie roboty. Wiedziałam, że w zaistniałej sytuacji spokojnie mogę sobie odejść, jednak coś wewnątrz mnie nie pozwalało mi tak po prostu tego. "Przecież on się rano pokaleczy..." Tchnięta sumieniem ruszyłam więc do salonu, patrząc z powątpiewaniem na to całe pobojowisko z choinką na środku. "Czeka mnie dużo pracy..."

*

Obudziłam się gwałtownie, kiedy coś zagrzmiało mi obok ucha. "Co do cholery?" Przestraszona rozejrzałam się nieprzytomnie wokoło, czując coraz większe zdekoncentrowanie. "Gdzie ja jestem? Co tu robię? I czyja kanapa mnie tak połamała?" Zmarszczyłam czoło, opuszczając nogi na podłogę i próbując sobie wszystko przypomnieć. Ból każdej kości w moim organizmie jednak skutecznie mi to uniemożliwiał. "Nigdy więcej spania na tak małej powierzchni..."
"Tylko czyja to powierzchnia?"  
Dopiero po dłuższej chwili do mojego zmęczonego umysłu zaczęły docierać wczorajsze zdarzenia. I spotkanie z Harrym, i odprowadzenie go do sypialni, i wielkie sprzątanie szkieł, które poharatały mi lewą dłoń, i porządne ubranie zrujnowanej choinki, i ogarnięcie reszty pomieszczeń, i zmęczenie, i ból głowy, i położenie się na kanapie 'tylko na chwilę'... "Kurczę, musiałam zasnąć." Westchnęłam, czując poważne wyrzuty sumienia z tego powodu. Bo naprawdę nie powinnam tego robić. Mogłam za to nawet wylecieć z pracy. "Mój szef na pewno nie będzie zadowolony..." Jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach, przytłoczona tymi wszystkimi konsekwencjami. Bo naprawdę potrzebowałam tej pracy... "Ale przecież on niczego nie widział..." Tchnięta tą myślą, wstałam gwałtownie i zaczęłam wycofywać się po cichu na korytarz. Zamierzałam po prostu wyjść stąd jak najszybciej, jakby mnie tu wcale w nocy nie było... "A ten pajac i tak przecież nie będzie niczego pamiętać." Szybko zabrałam wszystkie swoje klamoty i pospiesznie zarzucając je na siebie, wyszłam z domu, pospiesznie kierując się na ulicę. Chociaż w środku czułam, że to był dokładnie mój ostatni dzień pracy... "No nic." Westchnęłam, zaciągając się zimnym powietrzem i podnosząc wzrok, spojrzałam powoli na te wszystkie mijane domy, ozdobione setkami świątecznych ozdób. Za dnia może nie wyglądały tak magicznie, zwłaszcza, że... "Zaraz, zaraz." Zmarszczyłam czoło, widząc o wiele mniejszą warstwę śniegu na ziemi. Właściwie zerową. Teraz jedynie gdzieniegdzie walały się kałuże pobrudzonej papki. Mimowolnie zerknęłam w górę, przez co poczułam na twarzy chłodne krople. "Deszcz..." Westchnęłam, czując ulatującą ze środka magię świąteczną. "No i po śniegu..." Pokręciłam głową, wbijając dłonie do kieszeni i powoli szurając nogami sunęłam przed siebie. Próbowałam zająć się własnymi myślami, ale dźwięki przejeżdżających ulicą aut skutecznie mnie rozpraszały. "A wczoraj było tak spokojnie..." Zmarszczyłam gniewnie czoło, powoli tracąc cały spokój i opanowanie. Automatycznie przyspieszyłam kroku, chcąc już jak najszybciej dostać się do własnego domu i zapomnieć się przy jakimś świątecznym romansie, po którym zapewne się rozkleję. Ale tego teraz potrzebowałam. Miałam dosyć ludzi, którzy kłębili się na ulicach w ilości zastraszającej, miałam dosyć samochodów, które wraz z moim zbliżaniem do centrum trąbiły coraz głośniej i coraz częściej, a najbardziej miałam dość, że wszyscy gdzieś się spieszyli. "Pewnie do rodzin..." Natychmiast poczułam nieprzyjemne ukłucie w mostku. Tym razem jednak nieco inne niż to spowodowane zazdrością o rodzinne święta. Teraz było to raczej coś na kształt współczucia. "No pięknie..." Westchnęłam, przypominając sobie o całym żalu Stylesa i jego zachowaniu. "On naprawdę chciał wrócić do domu..." Poczułam, że muszę coś zrobić. Cokolwiek. Bo to nie fair, żeby spędzać święta samemu mając rodzinę. Nie mogłam pozwolić, żeby w ten fajny czas chłopak czuł się tak beznadziejnie jak ja. A skoro już nie było śniegu... "No dobra..." Zanim jeszcze dobrze podjęłam decyzję, już skręciłam w ulicę prowadzącą do dworca. I od razu puściłam się biegiem, nie chcąc przegapić okazji. "Żeby nie wykupili biletów."

*

Patrzyłam na śpiącego chłopaka już od kilku minut i co chwila przełykałam głośno ślinę. Czułam się cholernie dziwnie naruszając w ten sposób jego prywatność, ale musiałam go obudzić. Szkoda tylko, że zupełnie nie wiedziałam jak miałabym to zrobić... "Najlepiej w ogóle..." Chrząknęłam cicho, licząc, że może to pomoże, ale nic z tego. Chłopak nadal leżał rozłożony na całym łóżku, z głową schowaną między poduszkami. Koc, którym wcześniej tak starannie się owinął, teraz ledwo przykrywał mu tyłek, przez co całe jego plecy prezentowały się dumnie tuż przed moimi oczami, onieśmielając mnie tym na wskroś. "Cholera, co ja tu robię..." Z niepewności mocniej ścisnęłam ciepłą szklankę z Płynem Na Kaca według receptury mojego znajomego. "Ciekawe czy w ogóle to doceni..."
- Ej... - zaczęłam niepewnie, delikatnie trącając go w ramię wolną ręką. Zero reakcji. - Halo... - rzuciłam już nieco głośniej, ale nadal bez skutku. "On w ogóle żyje?" Kontrolnie zerknęłam na jego plecy. Niby się poruszały miarowo. "Oddychał..." "Więc czemu nie reagował?" Chrząknęłam ponownie, próbując jakoś zebrać się na odwagę, żeby zwrócić się do niego po imieniu. To była przecież taka abstrakcja, że aż moje własne ciało przygotowało akcję dywersyjną, blokując mi słowa w gardle. "No on cię przecież nie ugryzie... Chyba." - Harry... - westchnęłam w końcu, tym razem mocniej trącając go w ramię. Zareagował. Mruknął coś niezrozumiałego, poruszył nieznacznie, po czym chwycił jedną z poduszek leżących obok i przykrył nią swoją głowę.
- Wyłącz ten odkurzacz... - rzucił kompletnie nieprzytomnym głosem, co zabrzmiało zupełnie niewyraźnie.
- Co? - palnęłam, zanim zdążyłam się dobrze zastanowić. "Jaki odkurzacz?" Popatrzyłam na niego uważniej, próbując zrozumieć o co mu chodzi, jednak niewiele mogłam wyczytać z pięści zaciśniętych na białej poduszce przyciśniętej do jego głowy. "Sam się debil udusi..." Zanim jednak zdążyłam zareagować, odsunął poduszkę, bezwiednie zrzucając ją na podłogę i przekręcił głowę w moją stronę. Mruknął coś pod nosem, po czym otworzył jedno oko i popatrzył na mnie nieprzytomnie. "Kurczę..."
- Czemu mi tu szumisz nad uchem? - wychrypiał o wiele niższym niż wczoraj głosem, z lekką nutą pretensji. I jęcząc przeciągle, zamknął na powrót oczy, przykładając dłoń do czoła. "Teraz to męczy..."
- To nie ja, to kac. - stwierdziłam, próbując jakoś wytłumić rozbawienie pchające się do mojej głowy. Nie chciałam go przecież wyśmiewać... Ale chyba coś mi nie wyszło, bo Harry zaraz po tym, gdy przejechał sobie dłonią po twarzy, spojrzał na mnie podejrzliwie, marszcząc przy tym brwi. Natychmiast poczułam jak ciepło rozchodzi się po moich policzkach, zapewne produkując dorodne rumieńce, więc automatycznie opuściłam głowę. "No szlag..." - Masz, to pomaga. - chrząknęłam, próbując jakoś ukryć moje zdekoncentrowanie i wyciągnęłam ku niemu kubek z parującym jeszcze płynem. Chłopak spojrzał na mnie z jeszcze większą podejrzliwością i podniósł się na łokciu. Zaraz po tym przekręcił się na plecy i usiadł na łóżku, odbierając ode mnie kubek. A ja z całej siły starałam się nie gapić na te wszystkie jego tatuaże, które miał na klacie. "Nie mógł się chociaż ubrać?!"
- Pytałem cię o imię? - jego chrapliwy głos przywrócił moją trzeźwość myślenia, więc natychmiast wbiłam spojrzenie w jego twarz, uśmiechając się debilnie.
- Nie. - pokręciłam głową, jakby zaczynając się wiercić na krześle, na którym siedziałam. Chłopak w tym czasie objął obiema dłońmi kubek, który mu podałam i spojrzał na mnie wyczekująco. "Oh..." - Jestem Louise. - dodałam naprędce, niejako spłoszona, że sama nie wpadłam na to, żeby się przedstawić.
- Ty sprzątasz tak? - chłopak spytał nagle, marszcząc czoło w geście zamyślenia. "Coś pamięta. Wow."
- Mhm. - kiwnęłam tylko głową, zupełnie nie wiedząc co więcej miałabym powiedzieć. "Najlepiej nic nie mówić..."
- Zrobiłem z siebie debila? - spojrzał na mnie uważnie, po raz kolejny mnie tym onieśmielając. "No ale przecież mu nie powiem..."
- Nie. - mruknęłam, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. Ale zdecydowanie coś nie wyszło...
- Nie wierzę ci. - zmarszczył brwi. - Narozrabiałem?
- Tylko troszeczkę. - rzuciłam wymijająco, na co tylko westchnął głęboko i na moment zamknął oczy. A kiedy je otworzył, posłał mi czujne spojrzenie. I automatycznie przygotowałam się na kolejne pytanie. Które jednak nie nadchodziło...
- Czy my...? - wypalił w końcu, zawieszając głos w znaczącym miejscu. "Na pewno!"
- O nie. - odparłam natychmiast, kręcąc gwałtownie głową i czując coś na kształt zażenowania. "Czy on przestanie o tym mówić?"
- Szkoda. - tak jak i wczoraj, wzruszył tylko niewinnie ramionami, co tylko jeszcze bardziej mnie zdekoncentrowało. Zwłaszcza, że po chwili uśmiechnął się pobieżnie, prawie prychając śmiechem. "No bardzo zabawne..." Chrząknęłam dla rozładowania sytuacji, czując palenie w okolicach policzków. Automatycznie opuściłam głowę, zastanawiając się co mam zrobić teraz. Bo cisza, wbijająca mi się w umysł wcale nie była przyjemna...
- Nadal szumi? - palnęłam w końcu, podnosząc delikatnie wzrok.
- Już mniej. - odparł, w końcu podnosząc kubek do ust i upijając mały łyk mojego specyfiku. Natychmiast się skrzywił, odsuwając to od siebie. - Co to jest?
- Nie chcesz wiedzieć. - uśmiechnęłam się nieznacznie. Harry w tym czasie tylko zmarszczył czoło i wychylając się delikatnie, postawił kubek na szafce nocnej. - Pij i wstawaj. - rozkazałam, czując nieprzyjemny ścisk gdzieś w środku, który był reakcją na brak docenienia moich starań. "Niewdzięcznik."
- Czy kaca nie lepiej odespać? - chłopak popatrzył na mnie podejrzliwie, pakując się pod kołdrę i kładąc się wygodnie, przykrył się nią aż pod samą brodę.
- Nie znam się na tym, ale... śnieg przestał padać. - rzuciłam zachęcająco, dłonią wskazując na okno na drugim końcu pokoju. Chłopak spojrzał w tamtą stronę i po chwili już wrócił spojrzeniem na moją twarz. Z niezbyt przekonaną miną... - Ruch jest już odblokowany, wiesz? - spróbowałam znowu.
- Mówiłem ci...? - zmarszczył brwi, a ja tylko kiwnęłam głową. Harry westchnął natychmiast i poprawił się na łóżku, zakładając prawą rękę za głowę. - Jest Wigilia. Jestem na kacu. Do sylwestra nie wyjadę z Londynu, takie korki. - stwierdził nieprzyjemnie, przybierając smutną minę. Automatycznie znowu zrobiło mi się go żal.
- I tak bym cię nie wpuściła pijanego za kółko. - palnęłam i chrząknęłam z przejęciem, kiedy uświadomiłam sobie jak bardzo zażyle to zabrzmiało. "Uspokój się, dziewczyno." - Kupiłam ci bilet. - stwierdziłam po chwili, bojąc się na niego popatrzeć.
- Bilet? - chłopak podniósł się na łokciu i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Bilet. - kiwnęłam niepewnie głową, pod jego wzrokiem czując się co najmniej dziwnie. I żeby jakoś odepchnąć to uczucie, zaczęłam powoli przeszukiwać kieszenie swojej bluzy, w poszukiwaniu dowodu moich słów. - Na pociąg. Mieszkasz w Chesire, prawda? - spojrzałam na niego przelotnie, czując nagle jakiś nieprzyjemny ścisk w gardle, że mogłam pomylić się z miejscowością. - Nie byłam pewna, ale poszukałam w internecie...
- Naprawdę? - Harry wszedł mi w słowo, podnosząc się nagle do pozycji siedzącej. W jego oczach dopatrzyłam się jakichś błysków radości. Gdzieś tam nawet przez moment pomyślałam, że to może dzięki mnie, ale zaraz wytłumiłam tą myśl. "Nie pochlebiaj sobie."
- No tak... - kiwnęłam niepewnie głową. Jednocześnie sprawdziłam ostatnią kieszeń, a kiedy okazała się pusta, poczułam ścisk paniki w moim żołądku. "Co teraz?" - Cholera, chyba go zostawiłam u siebie. - mruknęłam przepraszająco. - Pośpiesz się, bo trzeba będzie jeszcze po niego wstąpić. - westchnęłam, widząc, że chłopak nadal w ogóle nie reaguje. Dopiero po moich słowach odkopał się gwałtownie spod kołdry, zerwał się z łóżka i biegiem ruszył do łazienki. "Co za entuzjazm..." Zaśmiałam się lekko, kręcąc głową i powoli podnosząc się z krzesła, gotowa opuścić już jego sypialnię. Zanim jednak nawet się obróciłam, Harry przybiegł z powrotem, stanął przede mną i niespodziewanie przytulił. Bardzo mocno. "Za mocno..." Nie dość, że poczułam, że moja strefa prywatna została naruszona, nie dość, że zapach jego perfum dziwnie mnie odurzył, nie dość, że ciepło jego ciała mnie sparaliżowało, to w dodatku jego silne ramiona oplotły się wokół moich, blokując mi jakikolwiek oddech.
- Jesteś... - zaczął, ale chyba sam nie wiedział co miał powiedzieć. - Dziękuję... - dokończył po chwili. - Naprawdę dziękuję. - przytulił mnie jeszcze mocniej, ostatecznie odcinając mi drogę do powietrza. Westchnęłam ostatkiem zapasów tlenu w płucach i oparłam dłoń na jego ramieniu, odpychając go od siebie stanowczo, ale delikatnie. Natychmiast poluźnił uścisk. "Nareszcie."
- Nie dziękuj tylko się pośpiesz, za 2 godziny odjeżdża. - rzuciłam wymownie, zakładając przedramiona przed sobą, tym samym w jakiś sposób się od niego odgradzając. Oczywiście w razie, gdyby znowu mu się zamaniło naruszać moją przestrzeń prywatną. Co nie znaczy, że od razu bym narzekała. "To było całkiem miłe."
"Ale cholernie krępujące."
Westchnęłam, nie wiedząc co mogłabym ze sobą począć, stojąc przed półnagim facetem, więc mimowolnie opuściłam głowę, czekając na jakikolwiek rozwój wydarzeń. W którym Harry tylko zaśmiał się cicho i zaczął wycofywać z powrotem w kierunku łazienki. Kiedy zniknął za jej drzwiami, poczułam pewną ulgę. Ten chłopak zdecydowanie za bardzo mnie onieśmielał. I był za bardzo bezpośredni... To za dużo jak na moją spokojną osobowość. Dlatego mając okazję się już stąd spokojnie oddalić (i nie myśleć, że on tam za ścianą właśnie pozbywa się reszty ubrań), pospiesznie ruszyłam w kierunku wyjścia na korytarz. I już prawie udało mi się wydostać z jego sypialni, kiedy Harry niespodziewanie wyszedł z łazienki i trochę mnie ignorując, podszedł do pierwszej lepszej szafki, klękając przed nią i zaczynając przeszukiwać jej wnętrze. Chciałam to nawet olać i opuścić pomieszczenie, kiedy chłopak westchnął ciężko i podniósł się na nogi, drapiąc po głowie i rozglądając niepewnie wokoło.
- Widziałaś gdzieś ręczniki? - w końcu spojrzał na mnie z zagubieniem w oczach.
- W szafce na korytarzu. - odparłam natychmiast, z dziwnym uczuciem w środku. "To jego dom, nie znam go, a odpowiadam mu na takie pytania..." Zanim jednak zdążyłam dobrze nad tym pomyśleć, chłopak wyminął mnie i bez słowa wyszedł na korytarz. I nim zrobiłam chociażby krok, już wrócił do sypialni, trzymając jakiś ręcznik w garści.
- Choinka to twoja sprawa? - stanął tuż przede mną i patrząc na mnie z góry, uśmiechnął szeroko. "Miał naprawdę fajne dołeczki..."
- Sam ją ubierałeś. - wzruszyłam ramionami, delikatnie unosząc głowę, by móc spojrzeć w bardziej neutralną część jego ciała. Na czoło. "O wiele bezpieczniej."
- Po pijaku tak mi wyszła? - prychnął, marszcząc podejrzliwie brwi. I ani na chwilę nie stracił przy tym uśmiechu. "Dziwne połączenie."
- Świąteczny cud. - odwzajemniłam gest, a chłopak tylko parsknął śmiechem. Kręcąc głową, odszedł w kierunku łazienki, zatrzymując się tuż przed jej drzwiami i odwracając się w moją stronę.
- Możesz zamawiać taksówkę, 15 minut i jestem gotowy. - stwierdził, jednocześnie otwierając już drzwi.
- Są ogromne korki. - zmarszczyłam brwi, niezbyt zachwycona jego pomysłem. Bo widziałam dokładnie co się dzieje na ulicach. Samochód na samochodzie, bez żadnych szans na jakiekolwiek szybkie poruszanie się. W końcu święta.
- Z buta ze mną szybciej nie pójdzie. - stwierdził, wskazując na siebie dłonią. Mój wzrok od razu powędrował za jego gestem i czy tego chciałam, czy nie, padł na tego najprawdopodobniej znanego motylka na środku jego klaty. "O matko..." To jednak było trochę za mało dla moich głupich oczu, bo od razu powędrowały niżej, rejestrując jego wyjątkowo za nisko opuszczone spodnie. Co tylko eksponowało ciemną ścieżkę nad linią jego paska. "Hm..." - Oczy to ja mam trochę wyżej. - usłyszałam nagle rozbawiony głos i momentalnie podniosłam wzrok. Zobaczyłam rozbawionego Harry'ego, który patrzy na mnie z pewnym wyzwaniem. "No naprawdę bardzo zabawne." - Zawsze chciałem to powiedzieć, zawsze. - zaśmiał się. - To za wszystkie razy kiedy sam to słyszałem. - wyszczerzył się, powodując coraz większe zażenowanie z mojej strony.
- Pociąg ci ucieka. - chrząknęłam wyniośle, próbując udawać, że nie wiem o czym mówi. Ale sądząc po jego coraz większym rozbawieniu... "Wyszłaś na zboczeńca."
- Tak, tak, pierwsza zasada to udawaj debila, nawet jak cię przyłapie. - pokiwał głową, niezbyt przekonany. - Wiem co kombinujesz. - pogroził mi palcem i już po chwili zniknął w łazience. A ja nawet nie chciałam wiedzieć co sobie o mnie pomyślał.

*

Czułam się dziwnie, wchodząc po schodach w czyimś towarzystwie. Nie byłam do tego przyzwyczajona, zazwyczaj przecież wracałam do domu sama. Więc teraz, kiedy Harry szedł dwa kroki za mną po schodach, czułam się jak jakaś śledzona. I mimowolnie przyspieszyłam kroku, przeskakując już praktycznie po dwa stopnie na raz. Co najgorsze, Harry cały czas dzielnie podążał za mną i w ogóle nie pokazywał po sobie zmęczenia, podczas gdy ja sapałam już jak lokomotywa. "Skąd taka kondycja?" Westchnęłam głęboko, schodząc w końcu ze schodów i kierując się pod wejście do mojego mieszkania, starając się jakoś unormować oddech. "No przecież nie mogę wyjść na niemrotę." Ale kiedy zatrzymałam się przed drzwiami i wyciągałam kluczyki z kieszeni, chłopak jak na złość stanął tuż po mojej prawej, rzucając mi z góry jedno z tych swoich spojrzeń. W dodatku uśmiechnął się lekko, co tylko jeszcze bardziej mnie zdołowało. Więc w ogóle przestałam oddychać, starając się zachować pozory normalnego zachowania. Jednak pod jego czujnym spojrzeniem mój mózg zaczął się dziwnie wyłączać i przestał kontrolować moje ruchy. Dłonie dziwnie zaczęły mi drgać, przez co prawie nie opuściłam kluczyków, kiedy po prostu chciałam otworzyć drzwi. A to spowodowało, że tak pozornie prosta czynność przedłużyła się znacząco. Akurat na tyle, żeby pan Richings, staruszek mieszkający piętro wyżej, schodząc po schodach zdążył uważnie przyjrzeć się zarówno mi, jak i Harry'emu. "No pięknie, będą plotki..." Postanowiłam jednak to olać i skupić się na zamku. Wolałam uwinąć się z nim zanim jeszcze jakiś sąsiad będzie chciał sobie tędy przejść. I aż odetchnęłam z ulgą, po chwili słysząc znajomy trzask zamka. "Nareszcie." Uśmiechnęłam się sama do siebie, szeroko otwierając drzwi i wzrokiem zapraszając Harry'ego do środka. Ten jednak tylko uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Panie przodem. - szarmancko skinął dłonią na drzwi. "Kurczę..." Poczułam się jeszcze bardziej dziwnie, ale mimo wszystko miło. Dotąd jeszcze nikt nie przepuścił mnie w drzwiach, więc naprawdę poczułam się wyróżniona. Chociaż nie na miejscu. Zwłaszcza, że kiedy przechodziłam przez drzwi, Harry prawie położył mi dłoń na talii. Poczułam dziwny ścisk gdzieś w brzuchu, ale postanowiłam tego po sobie nie pokazać. I tylko uśmiechnęłam się do niego, kiedy w końcu i on wszedł do maleńkiego korytarzyka mojego mieszkania, zamykając za sobą drzwi. - Ładne mieszkanko. - stwierdził, oglądając sobie uważnie korytarzyk. - To wanilia? - skupił w końcu swój wzrok na mnie i zmarszczył czoło z zainteresowaniem.
- Lubię ten zapach. - wzruszyłam pobieżnie ramionami, tym samym kończąc przedłużające wszystko dyskusje. "Do celu..." Szczerze mówiąc czułam się dziwnie sam na sam z obcym facetem pod moim dachem, więc jak najszybciej chciałam się go stąd pozbyć. Dlatego rozejrzałam się wokół siebie i ignorując całą sylwetkę Stylesa, starałam sobie przypomnieć gdzie zostawiłam ten głupi bilet. - Em. Poczekaj chwilę, bo nie wiem gdzie go położyłam. - potarłam czoło, jakby to miało przyspieszyć cały proces myśleniowy. Ale nie pomogło. Historia biletu w mojej głowie kończyła się na momencie, kiedy wkładałam go do kieszeni kurtki. A tam na pewno go nie było, sprawdzałam jakieś 50 razy. "Więc gdzie do cholery był?"
- A gdzie rano byłaś? - Harry postanowił mi pomóc. Natychmiast ruszyłam łepetyną, odtwarzając poranne czynności.
- W kuchni, w łazience i na korytarzu... - odparłam, wskazując głową na odpowiednie pomieszczenia.
- To ja sprawdzę kuchnię, a ty resztę. - zaproponował chłopak i nie czekając nawet na moją aprobatę, już ruszył w kierunku kuchni. Starałam się wytłumić w sobie uczucie zdenerwowania jego bezczelnością i tylko uśmiechnęłam się sztucznie, kiedy w progu kuchni stanął nagle i odwrócił się w moją stronę. - Mogę ci pogrzebać po półkach? - spytał, z dziwnym uśmiechem.
- Tylko niczego nie przestawiaj. - zaznaczyłam, całkowicie poważnie. Naprawdę nie lubiłam kiedy ktoś ingerował w moje rzeczy. Zwłaszcza jeśli był tu pierwszy raz.
- No oczywiście. - chłopak wyszczerzył się i już po chwili zniknął mi z pola widzenia. Zignorowałam nieprzyjemne przeczucie, że w jego rękach moja kuchnia może się zmienić w pole bitewne i starając się nie myśleć, że jestem w domu sam na sam z obcym facetem, ruszyłam w końcu do tej łazienki. "Żeby gdzieś tam był..." Z nadzieją przeszukiwałam wszystkie półki, zakamarki, dziury pod wanną i innymi tego typu rzeczami, ale oczywiście niczego nie znalazłam. Za to ładnie powycierałam podłogę własnymi kolanami. "Tylko gdzie do cholery był ten bilet?!" Czując narastającą panikę, wyparowałam na korytarz, biegając z kąta w kąt i przerzucając gramoty. Kiedy już dorwałam się do szafki pod lustrem, gwałtownie otwierałam wszystkie szuflady, wyrzucając wszystko na podłogę. Ale nawet to mi nie pomogło, bo biletu ani widu, ani słychu. "Tylko narobiłam chłopakowi nadziei..." Postanowiłam się jednak nie poddawać. Skruszenie uklękłam przed szafką i nachylając się twarzą do podłogi, wytężyłam wzrok, próbując dojrzeć coś w podpółkowej ciemności. Oczywiście nic nie widziałam, więc natychmiast wsunęłam tam dłoń. "Akurat może coś wymacam..."
- A co ty robisz.? - usłyszałam nagle nad głową. Zaskoczona, szybko spojrzałam przed siebie i zobaczyłam parę butów. Przeleciałam wzrokiem w górę, ostatecznie napotykając zdziwiony wzrok Harry'ego, który stał nade mną z założonymi rękami. Wiedziałam, że to musiało wyglądać dla niego co najmniej dziwnie, więc zachowując pozory normalności, wyprostowałam się i siadając na nogach, spojrzałam na niego bezradnie.
- Nie mogę znaleźć. - westchnęłam, panicznie przeczesując grzywkę dłonią. I czując, że już mi wszystko jedno, tylko czekałam, aż chłopak wybuchnie. Ale tylko się rozczarowałam...
- Nic dziwnego. - uśmiechnął się nagle, wzruszając ramionami. A zaraz potem rozplótł ręce, podnosząc do góry dłoń z... "BILET!" Ucieszyłam się jak głupia, wstając gwałtownie i patrząc na kawałek papieru jak na milion dolarów. Ulga, jaką odczułam była po prostu nie do opisania. "Przeżyję..." -  Był w lodówce. - usłyszałam niespodziewanie i mimowolnie zaśmiałam się pod nosem. "A w życiu bym nie pomyślała..."
- Całe szczęście, bo zaczęłam panikować, że mnie z zemsty zamordujesz. - stwierdziłam po chwili, uśmiechając się do chłopaka szeroko.
- No widziałem parę ładnych noży... - kiwnął poważnie głową.
- Zabawne. - zironizowałam, podnosząc do góry jedną brew.
- Sama zaczęłaś. - chłopak wzruszył tylko ramionami, szczerząc się niespodziewanie. Po chwili jednak zerknął na zegarek na swoim nadgarstku i spojrzał na mnie przepraszająco. - Em, to ja lecę. - rzucił naprędce, robiąc dosłownie jeden krok w kierunku drzwi. - Nie chcę, żeby mi pociąg uciekł. - usprawiedliwił się, a ja tylko kiwnęłam głową, czekając na moment kiedy chłopak w końcu wyjdzie. Jednak on nadal stał tak jak stał. - Dziękuję. - rzucił niespodziewanie, posyłając mi najbardziej ciepły uśmiech jaki kiedykolwiek dostałam. I zanim zdążyło mi się zrobić z tego powodu miło, Harry sięgnął po moją dłoń i uścisnął ją mocno. "Co jest...?!" Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on tylko poszerzył uśmiech. - Jesteś niesamowita, wiesz? - palnął, przyciągając mnie siłą do siebie, przytulając delikatnie. Naprawdę delikatnie... "Kurczę." Poczułam dziwne ciepło w środku, kiedy jego ramiona oplotły moje, a ja znów mogłam poczuć zapach jego perfum. I ani myślałam go odpychać. Co więcej, niepewnie odwzajemniłam uścisk, dokładnie w momencie, kiedy chłopak już się ode mnie odsuwał. "No oczywiście..." - I przepraszam za wczoraj. - spojrzał na mnie uważnie, z prawdziwą skruchą w oczach. - Cokolwiek mówiłem, plotłem bzdury. Alkohol źle działa na mózg, rozumiesz. - zmrużył oczy, wycofując się tyłem w stronę drzwi wyjściowych. - Pamiętaj, nie pij w święta. - zaznaczył wesoło, dokładnie w momencie, kiedy już chwytał za klamkę. Widząc to, mimowolnie do niego podeszłam, nie do końca wiedząc po co, stając tuż przed nim. - To ja lecę, zanim twój facet tu wpadnie i zrobi mi awanturę. - Harry spojrzał na mnie z góry i wyszczerzył się nagle. A ja tylko zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o czym on gada. - Pozdrów go i całą swoją rodzinę. Niech wiedzą, że mają kogoś tak niesamowitego. - rzucił naprędce, już otwierając drzwi. - To właściwie dobra historia na świąteczną kolację. - spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko. "No oczywiście..."
- Na pewno im opowiem. - westchnęłam smutno, starając się jednak nie pokazać po sobie całego mojego zdekoncentrowania. I chyba mi się udało, sądząc po nieznikającym uśmiechu chłopaka.
- Wesołych świąt. - rzucił niespodziewanie, po czym nachylił się nade mną i pobieżnie cmoknął w policzek. Zanim jednak zdążyłam pomyśleć, już wyszedł na klatkę, w ostatniej chwili posyłając mi kolejny ze swoich uśmiechów.
- Wzajemnie. - mruknęłam cicho i gdy tylko zniknął mi z oczu zamknęłam drzwi. Czując kompletny mętlik w głowie, po prostu się o nie oparłam i wzdychając ciężko, osunęłam się po ich powierzchni prosto na podłogę. Podciągając kolana pod brodę, oparłam o nie czoło i objęłam ramionami nogi, w zupełnie nieznanym mi celu. Ale przynajmniej poczułam się bezpieczniej, jakby mój świat wracał do normy. Jakby nigdy tu nikogo nie było. Jakbym jak zwykle spędzała święta samotnie. "Nigdy więcej takich akcji..."

*

"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło."
"Głupie krzesło!"
Od dziecka miałam okropny lęk wysokości i nawet zwykłe wejście na balkon pierwszego piętra przyprawiało mnie o zawroty głowy, dlatego jak ognia unikałam wszelkich wspinaczek. Teraz jednak nie miałam innego wyjścia. Nie lubiłam przebywać w nieogarniętych pomieszczeniach, a choinka po porannych przejściach wołała o pomstę do nieba. Musiałam ją poprawić. Więc wspięłam się na to głupie krzesło i ignorując zawroty głowy, odwieszałam na miejsce wszystkie łańcuchy i bombki. Starałam się robić to jak najszybciej tylko się dało, żeby niepotrzebnie nie przedłużać przykrej czynności. Dlatego też skupiłam się na tym zajęciu w całej rozciągłości. Oddałam jej całe moje myśli. Więc kiedy nagle obok krzesła zobaczyłam jakąś osobę, przestraszyłam się nie na żarty.
- Jezus Maria... - jęknęłam przestraszona, tracąc nagle całą równowagę i prawie spadając z krzesła. Intruz na szczęście w porę przytrzymał mnie w talii i oferując swoją dłoń, pomógł znaleźć się na statecznym podłożu. "Tylko do cholery co on tu robił?!"
- Żyjesz? - zanim jednak zdążyłam przezwyciężyć szok, usłyszałam znajomy głos. A kiedy podniosłam głowę, moim oczom ukazał się nie kto inny jak Harry Styles. Ostatni człowiek na tej ziemi, którego bym się teraz spodziewała. "Ale przynajmniej nie gwałciciel..."
- Nie wiem. - jęknęłam, przykładając dłoń do rozdygotanego serca. - Dobra, żyję. - kiwnąłem głową, wzdychając ciężko. - Tylko zawału dostałam.
- Przepraszam, dzwoniłem, ale chyba masz dzwonek zepsuty. - chłopak spojrzał na mnie ze skruchą, marszcząc przy tym czoło. - Potem pukałem, ale też żadnej reakcji. No, a że było otwarte... - urwał niekontrolowanie. - Przepraszam. - zakończył smutno, łagodnie zakładając przed sobą ręce.
- To nic. - uśmiechnęłam się gdzieś pomiędzy głębokimi oddechami uspokojenia. Efekt był taki, że niespodziewanie zaschło mi w gardle i kaszlnęłam kilka razy. - Czekaj, muszę się napić. - sapnęłam, próbując jakoś unormować zarówno swój oddech, jak i głos, który po tym wszystkim nie brzmiał najlepiej. - Też chcesz coś? - spytałam grzecznie, patrząc uważnie na swojego bądź co bądź gościa.
- Herbatę? - rzucił niepewnie, powoli rozpinając najwyższy guzik swojego czarnego płaszcza.
- Jasne. - kiwnęłam głową, wymijając go i kierując się na korytarz. Chłopak oczywiście podążył zaraz za mną, ostatecznie zdejmując wierzchnie okrycie. - Wieszak jest tam. - skinęłam dłonią na odpowiednie miejsce, kierując go tym samym z dala ode mnie. Bo teraz potrzebowałam tylko chwili dla siebie... I żeby nie przyszło mu nawet do głowy, żeby za mną przyjść, gdy tylko weszłam do kuchni, zamknęłam za sobą szczelnie drzwi. Jak na automacie przygotowałam wodę na herbatę, stawiając czajnik na gazie. Nawet nie upewniłam się czy na pewno dobrze się pali. Zamiast tego sięgnęłam po butelkę jakiegoś soku leżącego na półce obok kuchenki i upiłam spory jego łyk. "Co się właśnie działo?"
To było dla mnie trochę nie do pojęcia. Naprawdę trudno mi było zrozumieć motywację tego chłopaka. Po co tu przychodził? No po co? Nie miał do cholery bliższej rodziny? "Musiał mieć jakiś interes..." Bo przecież już tu był. Chyba nawet w moim salonie. Czekał na mnie. I najprawdopodobniej szykował się na jakąś dłuższą rozmowę. A ja zupełnie nie wiedziałam czy mam mu cokolwiek do powiedzenia. "Serio musiał tu przychodzić?!" Westchnęłam, zastanawiając się jaką mam szansę na ucieczkę oknem i nie zabicie się przy okazji. Zanim jednak dobrze się zastanowiłam nad konsekwencjami, gwizdek czajnika rozbrzmiał donośnie. Automatycznie wyłączyłam gaz, przygotowałam kubek, zasypałam go herbatą i zalałam wrzątkiem. I nadal nie myśląc co robię, po prostu wzięłam go do ręki, wychodząc z kuchni i kierując się prosto do salonu. Gdzie oczywiście zastałam Harry'ego, siedzącego na mojej kanapie.
- Już rozbierasz? - skinął głową na pokrzywdzoną choinkę, patrząc na mnie z delikatnym uśmiechem, kiedy stawiałam na stoliku przed nim kubek. - Nie za wcześnie?
- Tylko poprawiam. - wyjaśniłam krótko, siadając na fotelu, naprzeciwko chłopaka. - Rano otworzyłam okno na chwilę i mi gołąb wpadł do pokoju. Trochę narozrabiał...
- To musiało zabawnie wyglądać. - chłopak zaśmiał się wdzięcznie, kręcąc delikatnie głową.
- Tak, szalenie zabawne. - zironizowałam, urywając tym samym ten bezsensowny temat. Bo przecież miałam coś ważniejszego do wyjaśnienia... "Tylko jak mam mu to powiedzieć?" Jak zwykle, patrząc na chłopaka, poczułam się onieśmielona. W gardle znowu utworzyła mi się dziwna gula, z którą musiałam stoczyć wielką batalię. Ale na szczęście wygraną... - Właściwie co tu robisz? - palnęłam w końcu, trochę wbrew sobie. I aż przymknęłam oczy, słysząc jak to zabrzmiało. "No pięknie..."
- Wcześniej nie było okazji... - Harry jednak tego nie zauważył i westchnął, rozglądając się wokoło i marszcząc nagle czoło. - Czekaj. - spojrzał na mnie przelotnie i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, już wyparował z pokoju. Zdezorientowana patrzyłam jak wychodzi, a już po chwili wraca... z wielką, czerwoną paczką w rękach. - To dla ciebie. - z uśmiechem usiadł na starym miejscu, wyciągając pakunek do mnie.
- Dla mnie? - pisnęłam zaskoczona. - Po co?
- Chciałem się odwdzięczyć. - chłopak uśmiechnął się szerzej, delikatnie przekrzywiając swoją głowę w prawo. I jakby machając mi prezentem przed nosem. "On chyba oszalał..."
- Nie wygłupiaj się. - mruknęłam poważnie, odsuwając pakunek od siebie. Co chyba mu się nie spodobało...
- Ty się nie wygłupiaj. - natychmiast zmarszczył czoło, powracając z prezentem na stare miejsce. - Zapewniłaś mi święta z rodziną. To najlepszy prezent jaki ktokolwiek kiedykolwiek mi dał. A nawet się nie znamy. - złagodził spojrzenie, znowu się uśmiechając. A ja poczułam się dziwnie doceniona. "To naprawdę było miłe." Ale przecież nie mogłam tak po prostu brać od niego prezentów.! - To normalne, że chcę ci podziękować. - spróbował jeszcze raz.
- Wystarczy dziękuję. - rzuciłam poważnie, czując się trochę przytłoczona jego natarczywością.
- Nie wystarczy. - odparł natychmiast, jeszcze bardziej wyciągając ramiona przed siebie. A kiedy nie zareagowałam i tym razem, westchnął głęboko, podnosząc się z kanapy. - Dobra, położę to tutaj. - podszedł do choinki i ostrożnie położył prezent pod jej gałęziami. I już po chwili wrócił na stare miejsce, lustrując mnie uważnie tym swoim spojrzeniem. - Jak się namyślisz to otworzysz. - rzucił z uśmiechem, mrugając do mnie okiem. "Kurczę..." Czując dziwne ciepło w okolicy policzków, natychmiast opuściłam wzrok, oczywiście z poczuciem, że natychmiast muszę coś powiedzieć. "Tylko co?"
- I jak było z rodziną? - spytałam w końcu, trochę panicznie. Ale przynajmniej sensownie. "Głupie szczęście."
- Fantastycznie. - usłyszałam natychmiast jego wesoły głos. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przeświadczona o tym, że naprawdę miło spędził ten czas. I to w pewnym sensie dzięki mnie... - Wiesz, rzadko się widujemy, więc takie spotkania zawsze są fajne. Co nie zmienia faktu, że mi odpuszczają. - zaśmiał się krótko, jakby sam do swoich myśli. - Musiałem upiec trzy ciasta, bo tylko nie robię z nich zakalca. Ale to w zasadzie fajne, że gdzieś jest jeszcze miejsce, gdzie traktują mnie normalnie. Muszę nawet wyrzucać śmieci. - pokręcił głową.
- Tragedia. - zironizowałam, teatralnie przewracając oczami. Na co chłopak zareagował śmiechem.
- Dopiero teraz doceniłem to zajęcie. - stwierdził.
- Chcesz wyrzucić moje.? - podjęłam temat, uśmiechając się zachęcająco. - Jakoś mi nie po drodze do śmietnika.
- Jeszcze nie ogłupiałem. - Harry prychnął tylko, marszcząc czoło w udawanym oburzeniu. Które zaraz się wyprostowało, kiedy jego wzrok padł na płytę DVD leżącą na skraju stolika. - To właśnie miłość? - zainteresował się, biorąc pudełko do ręki, rzucając okiem na okładkę. - Też uwielbiam ten film. - uśmiechnął się, już po chwili odkładając płytę na miejsce i patrząc na mnie uważnie. - Ale nawet nie miałem okazji go obejrzeć w tym roku. Jak ty znalazłaś chwilę? - zapytał takim tonem, jakby co najmniej czekał, aż zdradzę mu tajemnicę wiecznej młodości. Której oczywiście nie posiadałam. I właściwie nie wiedziałam co mogłabym mu odpowiedzieć. Podskórnie czułam, że przyznawanie się do namiętnego, samotnego oglądania filmów może zabrzmieć żałośnie. "Ale co innego miałabym powiedzieć?"
- Hm... - zmarszczyłam tylko czoło, uciekając przed jego spojrzeniem. I tym samym przed odpowiedzialnością kontynuowania tego niewygodnego tematu. No, przynajmniej we własnym mniemaniu, bowiem nadal czułam jego uważne spojrzenie na czubku swojej głowy.
- Spędziłaś z kimś święta, prawda? - spytał z przejęciem, przykuwając tym samym moją uwagę. "A co go to obchodziło?" - Chociaż z nią? - skinął głową na zdjęcie ustawione na półce pod ścianą, na którym pozowałam z kuzynką.
- Ona teraz mieszka w Hiszpanii. - mruknęłam wymijająco, wzruszając bezradnie ramionami.
- Byłaś sama? - chłopak sapnął z wyrzutem, wbijając we mnie to swoje zielone spojrzenie. - No i czemu mi nie powiedziałaś.? Przecież wziąłbym cię do siebie.
- Na jednym bilecie? - prychnęłam, krzywiąc się od jego głupiej gadki. - Nie wygłupiaj się, przecież się nawet nie znamy.
- A mimo to zajęłaś się mną w Wigilię. - popatrzył na mnie z uwagą, powodując setki ściśnień w moim mostku. - I wiesz jak mi teraz głupio? - zmarszczył czoło.
- Nie ma powodu. - próbowałam go jakoś odciągnąć od tego tematu, ale zbył mnie jednym, zdecydowanym spojrzeniem.
- Jest powód. - rzucił natychmiast, co zabrzmiało z deka ostro. I chyba sam to zauważył, bo po chwili westchnął głęboko. - W święta nikt nie powinien być sam. - dodał już spokojniej. I miałam wrażenie, że z wielką dozą litości. Co absolutnie mi się nie spodobało. "Przecież nie było tak tragicznie..."
- Miałam przy sobie Hugha Granta. I Colina Firtha. - uśmiechnęłam się delikatnie, próbując go rozbawić. Ale sądząc po jego poważnej minie, coś średnio mi to wyszło... - Aż tak mi się nie nudziło.
- Nawet jeśli. - kiwnął z powagą głową i nachylił się do mnie, składając dłonie przed sobą. - Masz chociaż plany na sylwestra? - spytał wprost. Zaatakowana jego bezpośredniością, otworzyłam usta, żeby uraczyć go piękną opowieścią o moich planach imprezowych. Zanim jednak zdążyłam wypowiedzieć chociażby słowo, podniósł ostrzegawczo rękę. - Nie kłam. - zagroził.
- Nie mam. - westchnęłam kapitulacyjnie. I czując się z tego powodu jeszcze bardziej beznadziejnie. "Jak zawsze sama..."
- No to już masz. - usłyszałam niespodziewanie. Kontrolnie zerknęłam na twarz Harry'ego, próbując wyłapać czemu sobie ze mnie żartował. Ale chyba mówił poważnie, sądząc po jego sympatycznym uśmiechu. "No serio?"
- Ale... - zaczęłam, marszcząc brwi.
- Żadnego ale. - wszedł mi w słowo, szczerząc się do mnie szeroko. - Czy zdążyłaś mnie polubić czy nie, spędzisz tę noc ze mną. - stwierdził, przybierając dziwną minę. Bardziej zboczona ja natychmiast zinterpretowała to w podejrzany sposób...
- To dziwnie zabrzmiało. - zmarszczyłam brwi, właściwie nie wiedząc jak traktować jego wypowiedź. Ale chyba przesadziłam...
- Podoba mi się twój tok myślenia. - stwierdził wesoło, poruszając brwiami w wiadomy sposób. "Kretyn..." Prychnęłam tylko, odwracając spojrzenie. - Byłaś już na Times Square? - usłyszałam po chwili poważniejsze pytanie. "Że co?!"
- No chyba oszalałeś. - uniosłam się. "Jeszcze tylko w Nowym Jorku mnie brakowało..."
- Czyli nie. - kiwnął głową zadowolony. - To dobrze. Idealny moment, żeby to zmienić.
- Nic nie będę zmieniać. - oburzyłam się z miejsca, zakładając przedramiona przed sobą. - W sylwestra nie ruszam się dalej niż poza te cztery ściany. - zaznaczyłam ostro. Kiedy jednak do moich uszu dotarł cichy śmiech i zobaczyłam jak Harry szczerzy się dwuznacznie, wiedziałam, że straciłam wszystkie argumenty. - Nic nie mówiłam. - uśmiechnęłam się niewinnie, unosząc dłonie w pojednawczym geście. Co tylko wywołało uśmieszek zwycięstwa na ustach Harry'ego. "I jak ja się teraz wymigam?"

*

rok później, Boże Narodzenie.

Czułam się wykończona całym mijającym dniem. Tyle nowych wrażeń, poznanych osób, opowiedzianych historii. To wszystko zaczęło mi już szumieć w głowie, na przemian z tym wypitym alkoholem, którym mnie częstowano. I chociaż wcale nie chciałam jeszcze usypiać, półmrok w pokoju, przyjemne ciepło i wygodna kanapa za plecami powodowały, że oczy zaczęły mi się już kleić. Próbowałam z tym walczyć, usiłując skupić się na kolejnej wesołej opowieści wujka Petera, ale chyba zaczynałam ponosić klęskę. Moja głowa robiła się coraz cięższa, a poczucie bezpieczeństwa napływające z mojej lewej, gdzie silne ramię obejmowało moją talię, wcale nie pomagało. Chyba zaczynałam odpływać...
- Chcesz już iść? - usłyszałam nagle dobrze znany, chrapliwy szept tuż obok ucha, a ciepłe powietrze połaskotało mnie w szyję. Westchnęłam, jakby nagle przebudzona, odwracając głowę w stronę intruza. Nie spodziewałam się jednak, że jego twarz jest aż tak blisko, więc momentalnie w moje nozdrza wdarł się zapach jego pasty do zębów pomieszany z aromatem jego perfum. Automatycznie się uśmiechnęłam, wbijając spojrzenie w jego błyszczące, zielone oczy, które patrzyły na mnie z troską. I nawet gdybym chciała się wykręcać i tak wiedziałam, że nie mam szans.
- Nie obrażą się? - spytałam cicho, marszcząc brwi i kiwając głowę na ludzi, rozmieszczonych w różnych miejscach pokoju. Bo naprawdę nie chciałam im sprawiać przykrości, w końcu byli dla mnie tacy mili i traktowali mnie jak członka rodziny. Czułam się jak swoja. Ale jednak nie na tyle, żeby móc ich ignorować. Chociaż to całe zmęczenie... "I bądź tu człowieku uprzejmym."
- Gorzej będzie jak tu nagle uśniesz. - chłopak uśmiechnął się zachęcająco, ostatecznie podejmując decyzję za mnie. Bo zanim zdążyłam zareagować, już się podniósł (oczywiście ciągnąc mnie w górę za sobą) i przepraszając swoją rodzinę, wyprowadził mnie na korytarz. Cały czas szedł za mną, z dłońmi na moich ramionach, ale kiedy tylko znaleźliśmy się poza ostrzałem wzroku postronnych, zaplótł ramiona na mojej talii i obejmując czule, musnął ustami wgłębienie u nasady mojej szyi. Poczułam znajomy, entuzjastyczny dreszcz i uśmiechnęłam się pod nosem. Natychmiast przeplotłam nasze palce i zagryzając wargę, opuściłam delikatnie głowę. Usłyszałam cichy śmiech ze strony chłopaka, ale zanim zdążyłam go za to ochrzanić, już zaprowadził mnie do przygotowanej dla nas na tę noc sypialni. I wprowadzając mnie do środka, zamknął szczelnie drzwi, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo. Pokręciłam tylko głową, odsuwając się od niego i ciężko siadając na wielgachnym, miękkim łóżku. A kiedy poczułam jego komfort, rzuciłam się na nie plecami i nawet nie zaprzątając sobie głowy przebieraniem, zamknęłam oczy. Nie to, że już zamierzałam zasypiać. Po prostu postanowiłam trochę odpocząć przed wieczorną toaletą. A nawet gdybym już nawet jakimś cudem miała odpłynąć, czyjeś cielsko nagle sadowiące się tuż obok mnie i obejmujące mnie w talii, skutecznie wyrwałoby mnie z drzemki... "No trudno." Westchnęłam tylko, powoli otwierając oczy i widząc tuż obok mnie nikogo innego jak Harry'ego, opierającego się na jednym łokciu i wgapiającego się w moją twarz. Automatycznie się uśmiechnęłam.
- Dzięki, że mnie tu przywiozłeś. - rzuciłam ciepło, poprawiając się na łóżku. - Masz fantastyczną rodzinę.
- Nie martw się, twój akcent świąteczny też mam. - chłopak niespodziewanie podniósł się z łóżka i podszedł do telewizora ustawionego na drugim końcu pokoju. Z szuflady spod niego wydobył znajome opakowanie, prezentując mi go z radością. - Hugh Grant i Colin Firth do twoich usług. - spojrzał na mnie wymownie, wyjmując płytę z pudełka i wsuwając ją do odtwarzacza DVD. I włączając film, szybko odwrócił się w moją stronę. - Ale rozsądnie, pamiętaj, że tu jestem. - zastrzegł ostro, patrząc na mnie wymownie. Zaśmiałam się tylko i delikatnie pokręciłam głową. Harry tymczasem już wpakował się na łóżko i opierając się plecami o ścianę przy nim, usadowił się gdzieś za mną. Natychmiast przybliżyłam się do niego, próbując się jakoś wygodnie na nim ułożyć. A kiedy mi się udało, Harry po prostu objął mnie ramionami, chowając usta w moich włosach. "Przyjemnie..." Słysząc znajome dźwięki rozpoczynające film, skupiłam się na nim, próbując go oglądać. Zmęczenie jednak wygrywało i nie minęła nawet sekunda, kiedy moje oczy zamknęły się bezpowrotnie. Już nawet zaczynałam odpływać, kołysana miarowym ruchem klatki piersiowej na której ułożyłam głowę, kiedy nagle czyjeś zachłanne usta wylądowały na moich, obchodząc się z nimi wcale niedelikatnie. Ale strasznie przyjemnie... Nieprzytomnie zaczęłam oddawać pocałunki, mimowolnie sięgając dłonią do policzka natręta, skąd przesunęłam się na jego szyję. Jeżdżąc palcami po jego karku wywołałam u niego mimowolny uśmiech, który pozwolił mi na chwilowe oderwanie od jego warg. "Moja szansa..."
- Daj mi się wyspać. - szepnęłam sennie w jego usta, powoli otwierając oczy i błądząc spojrzeniem po jego twarzy.
- Możesz zapomnieć. - usłyszałam jedynie i już po chwili poczułam jego ciężar ciała na sobie. Zaśmiałam się mimowolnie, kiedy Harry z całą swoją stanowczością przeplótł moje palce ze swoimi i przykuł moje dłonie do łóżka. Górując nade mną, od razu nachylił się do pocałunku, jednak w ostatniej chwili się odkręciłam.
- A Colin? - spojrzałam na niego podejrzliwie, z nieukrywanym wyzwaniem. Chłopak tylko westchnął cierpiętniczo.
- Niech się... - urwał w odpowiednim momencie, z całą swoją natarczywością wpijając się w moje usta. I sumiennie zaczął rozgrzewać je do czerwoności, rozpalając tym samym całą mnie. Dokładnie tak samo jak robił zazwyczaj. A ja zupełnie zapomniałam o całym zmęczeniu, wysuwając dłonie z jego uścisku i oplatając je na jego karku, przyciągając go bardziej do siebie. Jakbym już nigdy nie miała go wypuścić. "Bo nie wypuszczę..."

***

Cóż, przepraszam za ten tekst. Wiem, że nie jest zachwycający, no ale cóż ja poradzę, że ja pisać nie umiem. Zawsze kiedy coś wymyślę, pomysł wydaje mi się genialny, a wraz z opisywaniem traci na wartości. No cóż, mam tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś, komu mimo wszystko spodoba się założenie. Nie liczę na więcej. To co... widzimy się w Boże Narodzenie ze świąteczną Piekarnią...? :)

Komentarze (24):

23/12/13 11:27 , Anonymous Anonimowy pisze...

Nie wiem, dlaczego uważasz, że jest to bezwartościowy tekst. Według mnie, zasługuje na wielką pochwałę ze strony czytelników. Świetny pomysł, świetna autorka i świetny tekst :)

 
23/12/13 12:05 , Blogger Lou. pisze...

Cóż, uważam tak generalnie dlatego, że jak w każdym moim badziewiu pojawia się za dużo powtarzających się opisów. To trochę nudne :). Ale skoro Ci się podoba, ja nie mam na co narzekać :). Komplementy zawsze poprawiają mi humor :).
Buziaki xx.

 
23/12/13 12:38 , Blogger konfituraa pisze...

No coś Ty! Ten jest jeszcze piękniejszy od wczorajszego. Tamten jest słodki i kochany, a ten jest piękny. Naprawdę piękny. Taki przepełniony świąteczną dobrocią i miłością. Piszesz cudownie.
I widzimy się z Piekarnią!
buziaki :)

 
23/12/13 12:39 , Blogger konfituraa pisze...

"wczorajszego"... oczywiście miałam na myśli że ja przeczytałam go dopiero wczoraj, z opóźnieniem ;)

 
23/12/13 15:46 , Blogger anxiety pisze...

na początku myślałam, że to będzie smutny tekst, a tu proszę miłe zaskoczenie. :)
jest.. cudowny! taki piękny! i jest magia świąt. :3 ładny jest.. bardzo.
strasznie przykro zrobiło mi się Lou, ale wszystko dobrze się skończyło.
jest super.
to wesołych świąt i wszystkiego, wszystkiego najlepszego!
i widzimy się z P. :)
xoxo

 
23/12/13 17:58 , Anonymous Anonimowy pisze...

Daj spokój jest zarąbisty :D Nawiasem mówiąc ciekawa fabuła na opowiadanie :D Nie doceniesz swoich umiejętności, fajnie by było gdybyś kiedyś zrobiła takie opowiadanie a nie one shot'a :]
Kate :D WESOŁYCH ŚWIĄT

!!!

 
23/12/13 20:47 , Blogger Lou. pisze...

Słodki, kochany, piękny... Za dużo komplementów jak na moje pisanie ;). Ale rzeczywiście, w tym pełno jest świątecznej dobroci. Tak jakoś wyszło... Ale cieszę się, że Ci się podoba :).
Buziaki xx.
PS: I zrozumiałam o co Ci chodziło ;).

 
23/12/13 20:52 , Blogger Lou. pisze...

Czemu pomyślałaś, że to będzie smutny tekst.? Serio się tak zapowiadał.? Bo miałam raczej w zamiarze łagodne, miłe rozpoczęcie... No ale trudno, jak widać nie wyszło. Ważna i tak była końcówka, a skoro Ci się podobała, jestem w pełni szczęśliwa :). I masz rację, magia świąt dużo tu zrobiła :). Właściwie napisała za mnie ten tekst, ale ciii ;).
Buziaki xx.
I WESOŁYCH, WESOŁYCH ŚWIĄT.!! ;*

 
23/12/13 20:55 , Blogger Lou. pisze...

Skoro twierdzisz, że jest dobry, to chyba muszę Ci uwierzyć na słowo :). Tak, ja wiem, że to ciekawy pomysł na opowiadanie, ale niestety... Mam Piekarnię (którą olewam), mam Sznurówki (które olewam), mam RM... Jeszcze jedno opowiadanie i w ogóle nic więcej bym nie robiła. A ja jeszcze studiuję... Więc ucięłam w głowie wiele scen i chociaż one shot skroiłam. Nie narzekaj, jak na mnie to i tak dużo :).
Buziaki xx.
I wesołych ;*

 
23/12/13 22:52 , Blogger Eleanor pisze...

hej kochana :)
chciałam zacząc od tego, jak znalazłam tak właściwie Twojego bloga. mianowicie poleciłaś go na moim, o tu> http://troublemakerimagine.blogspot.com/2013/09/rozdzia-3.html
no więc postanowiłam orientacyjnie zajrzeć ;)
i od razu mnie wciągnęło bez reszty! trochę zajęło mi oczywiście przeczytanie wszystkiego, co do tej pory opublikowałaś, ale wreszcie oto jestem na bieżąco:)
nie mogę doczekać się następnego rozdziału Piekarni ksdhkdsgkdhf to będzie cudne. mam jedynie wielką nadzieję, że Louise i Harry się nie rozejdą, bo się popłaczę no :(
i aż mnie ściska, gdy myślę o Remember me. mam OGROMNĄ nadzieję, że Harry sobie kurna przypomni i historia zakończy się super słodkim jak tęcza happy end'em hahah.
Uwielbiam również Twoje one-shoty.
no bynajmniej moja droga, masz we mnie wiernego czytelnika aż do końca. który mam nadzieję, nigdy nie nastąpi! <3
x

 
24/12/13 12:13 , Blogger TakaSobieJa pisze...

Pisz więcej takich jednorozdziałowych opowiadań, bo ten jest świetny! Dziewczyno ja Ci zazdroszczę talentu!!!! Wszystko tak genialnie opisane! A całość... Awww rozpływam się...

 
24/12/13 12:14 , Blogger TakaSobieJa pisze...

Zapomniałabym!

Prezentów cztery wieże, Mikołaja na skuterze, renifera z czerwonym noskiem, pierwszej gwiazdki lśniącej, wszystko co Ci tylko trzeba, a ja składam te życzenia: Wesołych Świąt!

Życzy Mały Cukierek :-*

 
24/12/13 21:18 , Blogger Lou. pisze...

Oh, cieszę się, że postanowiłaś tu zajrzeć i chociaż zobaczyć :). A jeszcze bardziej, że postanowiłaś zostać :). Nie sądziłam, że moje opowiadanie może być wciągające, no ale skoro tak twierdzisz... :). I podziwiam, że chciało Ci się przedzierać przez te wszystkie rozdziały. Bo samej Piekarni mam już około 300 stron w Wordzie :). A jeśli dodać do tego rm, i One Shoty... Gratuluję cierpliwości :).
Niestety muszę Cię rozczarować, wiesz.? W Piekarni Lou i Harry na 100% się rozstaną. Taki ich los, cóż poradzić... Ale przed tym czeka ich jeszcze kilka fajnych chwil, więc się na razie nie ma czym martwić :).
A co do RM... Ja nic nie mówię. Zdradzić mogę tylko tyle, że na happy end nie masz co liczyć. U mnie nie ma czegoś takiego. Wszystko się kończy płaczem i zgrzytaniem zębów :).
Jest mi miło, że zyskałam nowego czytelnika :). Mam nadzieję, że Cię nie rozczaruję moją pisaniną :).
Buziaki xx.

 
24/12/13 21:23 , Blogger Lou. pisze...

Tak, jasne ;). Więcej one shotów, więcej rm, więcej Piekarni... I nie rób nic więcej, tylko pisz... A kto za mnie studia zda, potem znajdzie prace i opłaci mi rachunki.? :). I nie przesadzajmy, ja zaczęłam pisać tylko dlatego, żeby ogarnąć wszystkie pomysły, które mam w głowie... Żadnej głębi w tym nie ma, wiele osób pisze lepiej ode mnie. Ja ledwo nie odstraszam. Ale mimo wszystko mi miło, że Ci się podoba :).
I dziękuję za życzenia :).
WESOŁYCH ŚWIĄT.! ;*

 
24/12/13 22:02 , Blogger Dinozaur pisze...

Imagin jest wspaniały, bardzo mi się podoba :D I nie gadaj głupot, że nie umiesz pisać bo tak nie jest. Masz talent i bardzo dobrze go wykorzystujesz. Oraz czekam na Piekarnię ;)
Życzę Ci spokojnych, radosnych, spędzonych w rodzinnym gronie świąt Bożego Narodzenia :*

 
24/12/13 23:46 , Blogger TakaSobieJa pisze...

Oj tam oj tam. Dodawaj po kilka w tygodnu i będzie git! :-D

 
25/12/13 19:38 , Blogger Eleanor pisze...

skdgksahgdskha doprowadziłaś do mojego płaczu, ale cóż skoro takie MUSZĄ być losy Louise i Harry'ego… :'(
dziewczyno, doprowadzisz mnie do histerii, jestem tego pewna, skoro nic nie zakończysz happy end'em ouh! właśnie stwierdziłam, że zostanę miłośniczką amerykańskich filmów. może i czasami badziewne, ale zawsze piękne się kończą i nie płaczę tak bardzo hehs.
no ale skoro tak Twoja wena Ci każe.. :) pozostaje mi tylko czekać na następne rozdziały i czytać, czytać..
xx

 
25/12/13 21:10 , Anonymous Anonimowy pisze...

Imagin jest cuuuuuudowny
Czekam z utęsknieniem na świąteczną piekarnię
A już najbardziej na ciąg dalszy remember me.
A tak pozatym:
Wesołych świąt, dobrego nowego roku, szalonego sylwestra, wiary i samozadowolenia z siebie i z tego co robisz oraz weny twórczej.

Pozdrawiam
Pikseloza

 
26/12/13 00:31 , Blogger Lou. pisze...

Ej, nie płacz... Nie warto. To tylko opowiadanie :). I cóż poradzić, happy endy nie są moją specjalnością. Bo zawsze kończę jako epizod i trudno mi się wczuć w rolę głównej bohaterki, która w dodatku kończy szczęśliwie. Równowaga musi być :). Poza tym jest dużo innych opowiadań z happy endem, więc wybierz sobie jakieś :). Albo masz rację, oglądaj komedie romantyczne. Ja ostatnio wsiąknęłam w Notting Hill. Polecam :).
Buziaki xx.

 
26/12/13 00:32 , Blogger Lou. pisze...

Po kilka dziennie od razu :). Z dwoma tygodniowo mam problem, a co dopiero kilka :).

 
26/12/13 00:33 , Blogger Lou. pisze...

Dziękuję za miłe słowa :). Przed pisaniem Piekarni są jak na wagę złota. Muszę się sprężyć.! :).
Wesooooołych świąt.! :*

 
26/12/13 00:34 , Blogger Lou. pisze...

Dziękuję, dziękuję, dziękuję :). I za miłe słowa i za życzenia :). A wena się na pewno przyda :).
Wesołych.! ;*

 
26/12/13 00:35 , Anonymous Anonimowy pisze...

No to hej ponownie!

Jak to nie umiesz pisać co?! Nawet nie mów czegoś takiego, bo masz okropny talent ;)
Specjalnie włączyłam komputer, żeby dokończyć czytanie, bo telefon odmówił współpracy, gdy Harry zaproponował Louise sylwestra na Time Square i było warto.
siedzę teraz w nocy bo nie mogę usnąć i czytam. Brat za ścianą śpi i bałam się, że go obudzę bo tak się śmiałam. Masz niesamowite poczucie humoru XD
Ja nie mam przy sobie takiego Harrego, który by mnie roznudził, więc kończę bo prawie nic nie widzę.
Podsumowując było to ekstra ekstra ekstra GENIALNE! <3

 
10/1/14 23:51 , Blogger pikseloza pisze...

Ten komentarz został usunięty przez autora.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna