dwanaście.
Rozdział dedykuję pannie I., która to swoim fantastycznym pomysłem natchnęła mnie do napisania początku tej rozległej w tym rozdziale sceny (po prostu kocham Cię za to ;*), oraz M.Payne, która pod poprzednim rozdziałem pochwaliła mój pomysł ze śmietaną. Niestety, to nie był tylko pomysł. Tak traumatyczne sklepowe przeżycia nie trafiają się jedynie Lou. Szkoda tylko, że w rzeczywistości zabrakło jakiegoś takiego Harry'ego i musiałam sama sobie radzić. Ale przeżyłam. I pod wpływem chwili napisałam kolejny rozdział. Zatem... zapraszam :)
***
Jak się okazało, pojechaliśmy odwiedzić
babcię.
Moją babcię. Mamę mojego taty. I przyszłą
teściową Allison. Nie muszę chyba wyjaśniać, że to z tego właśnie powodu tak
bardzo się denerwowała swoimi kulinarnymi wyrobami. Chciała się popisać,
pokazać od najlepszej strony, że umie zadbać o tatę i tak dalej... A wiadomo
jak to jest, gdy człowiek się mocno stara. Nigdy nic z tego nie wychodzi. Także
sobie odpuściła. I właściwie moja wycieczka do sklepu była kompletnie
niepotrzebna...
NIE.! Nie idźmy w tym kierunku.
Zapomnijmy o tym. Nie było śmietany, nie było Stylesa, nie było zaproszenia.
Nic nie było.
A nie... Były odwiedziny u babci. Tylko
co się na nich działo...?
No tak, niczego konkretnego nie pamiętam.
Całe spotkanie byłam myślami bardziej przy Stylesie i tej całej głupiej
sytuacji ze śmietaną, niż przy bliskich. Tak więc streścić go nie mogę.
Zresztą teraz, na lekcji gitary, też
daleko mi było do skupieniu się na teraźniejszości...
- Lou, nie myślisz o palcach.! -
zagrzmiał Chord, kiedy niezliczony raz dzisiejszego popołudnia pomyliłam
chwyty. Jego głos rozbrzmiał tak donośnie po tym moim cichym gitarowym fałszu,
że aż drgnęłam.
- Przepraszam.! - automatycznie
odpowiedziałam w podobnym tonie. I zaraz przybrałam skruszoną minkę, by
przypadkiem nie pomyślał, że się na niego drę. Ale z jego twarzy nie wyczytałam
żadnego gestu obrażenia się, czy czegoś takiego. Nawet wręcz przeciwnie. Zerkał
na mnie z jakimś takim wyczuciem, jakby badając moją ewentualną reakcję jego
przyszłych słów.
- Kłótnia z Quinn cię tak rozprasza.? -
wypalił w końcu, trochę niepewnie, jakby naprawdę bojąc się mojej rekcji. Ale
jaka mogła być inna, niż taka, że mnie po prostu zatkało.?
- Słucham.? - spojrzałam na niego
badawczo.
- Słyszałem, że sprzątnęłaś Quinn faceta
sprzed nosa. - wyjaśnił spokojnie, zupełnie bez większych emocji.
- Ja... CO.?! - wytrzeszczyłam na niego
oczy.
Mówiłam, że wtedy mnie zatkało.? To
sorry, cofam to. Zatkało mnie dopiero teraz. I to w całkowitym znaczeniu tego
słowa. Bo nie mogłam słowa wydusić, powietrze utknęło gdzieś w połowie drogi do
płuc, myśli jakby wyparowały... No dosłownie zero reakcji życiowych.
- No podobno miała chrapkę na Stylesa,
ale on...
- Skąd wiesz..? - przerwałam mu. Z każdym
jego słowem mój szok coraz bardziej się pogłębiał, finalnie przyjmując ogromne
rozmiary. Wpatrywałam się zaskoczona jego twarz, jakby tam szukając
jakiejkolwiek odpowiedzi. Ale poza głupkowatym wyrazem twarzy niczego nie
dostrzegłam.
- Po mieście chodzą różne...
- Cholera, to nie Twoja sprawa.! - tym
razem szok ustąpił i po prostu się zirytowałam, podnosząc głos.
Tak, było mnie na to stać. Ten cały czas,
kiedy uczył mnie grać na tej głupiej gitarze pozwolił mi się oswoić z jego
osobą. I nie krępowałam się już przy nim jak przy większości populacji tego
globu. Tak więc spokojnie, bez zażenowania mogłam się na niego wydrzeć.
- Ej, spokojnie. - uniósł ręce w obronnym
geście. - Wiem, że nie moja, ale... - zawahał się, jakby układając sobie w
głowie dalszą wypowiedź, by nie zabrzmiała głupio. Poznałam to po marszczeniu
brwi w dziwaczny sposób. Przecież sama nierzadko to robię. Inna sprawa, że nie
wychodzi do końca tak jak w zamierzeniu... Ale może on da radę. - Masz moje
błogosławieństwo. Żyjcie sobie ze Stylesem długo i szczęśliwie. Póki ty go
sobie masz...
- Ej, ej, nie rozpędzaj się, co.? - nawet
nie wiem który raz dzisiaj nie pozwoliłam mu dokończyć zdania. Bowiem jednak
nie dał rady. Jego wypowiedź była całkowicie pozbawiona sensu i... Co on sobie
cholera ubzdurał.?! - Ja nikogo nie mam. - zaznaczyłam dosadnie. Zaakcentowałam
każde słowo, by to do niego dotarło i nie robił mi jakichś głupich insynuacji.
- Póki ty sobie nikogo nie masz... -
przedrzeźnił mój ton, rzucając mi wymowne spojrzenie. Czyli jednak nie dotarło.
I nie dość, że Allison i tata rzucają jakimiś głupimi aluzjami, to jeszcze na
lekcjach gitary sobie od tego nie odpocznę. - ...Quinn zrezygnowała z latania
za nim. - kontynuował niezrażony po chwili. - I, przepraszam, nie ma się z kim
łączyć w tej jakże wielkiej dla niej stracie. No to przyszła do mnie. Pierwszy
raz gadaliśmy tak naprawdę. Uwierzyłem nawet, ze to się może udać. Ale jak
dzisiaj mi nie pomożesz, wszystko się rozpieprzy...
- Że ja mam ci pomóc.? - spytałam, nie
kryjąc sarkazmu, który wprost wylewał się z mojego tonu. Ale on szczerze
potaknął. Zignorował, nie dosłyszał, jego sprawa. Ja jedynie prychnęłam w
odpowiedzi. - Przepraszam bardzo, a w jaki sposób.?
- Bo jest impreza u Deana.
Tak, bo to wszystko mi wyjaśniło...
- I.?
- I Quinn tam będzie. I ja tam będę.
- To chyba dobrze. - zmarszczyłam brwi.
Próbowałam wejść w jego skórę i znaleźć w tym wszystkim rolę dla siebie. Ale
kurczę, żadnej nie dostrzegłam.
- Ale Styles też tam będzie. - wymówił
jego nazwisko z niejaką niechęcią, znowu marszcząc brwi. Moje wprawne oko
wychwyciło również jak ze złością zaciska palce. Aż mu kłykcie zbielały. I nie
ukrywam, trochę mnie to przestraszyło.
Ale przynajmniej zrozumiałam jaka miała
być w tym wszystkim moja rola. Miałam dopilnować, żeby Chord przypadkiem nie
dosunął Stylesowi...
- No i co z tego.? - starając się upewnić
w tych moich przemyśleniach, starałam się mówić spokojnie. Jeszcze by tego
brakowało, żeby się zdenerwował za moje głupie paplanie, a potem Styles miałby
za to obrywać. Jeszcze by to mu pokiereszowało te jego dołki w policzkach i na
co ja bym potem...
LOUISE, CHOLERA, NIE MYŚLAŁAŚ O TYM.!
- Jak to co z tego.? - rzucił takim
tonem, jakbym co najmniej nie wiedziała ile jest dwa dodać dwa. - Quinn od razu
się na niego rzuci.
Spojrzałam na niego z podniesioną lewą
brwią. Starałam się zachować surową powagę, bowiem nie ukrywam, doszukałam się
podtekstu w tych jego słowach.
Louise, głupku, nie myśl o tym. NIE MYŚL
O TYM.! Uspokój się. No, wdech i wydech...
Parsknęłam w końcu śmiechem, nie mogąc
wyzbyć się głupich skojarzeń.
- Oj, nie w tym sensie... - przewrócił
oczami z irytacji. Natychmiastowo się więc uspokoiłam. - Ale gdybyś ty tam
była... - kontynuował po chwili niezrażony, ignorując ten mój dziwaczny
przerywnik. - Zajęłabyś się Stylesem, a ja mógłbym zająć się Quinn.
- Chyba zwariowałeś. - prychnęłam. Jego
przemyślenia były dosyć odległe od mojej teorii. I w dodatku całkiem
idiotyczne. Bo.. bo.. Bo cholera niby jak on sobie wyobrażał to całe
zajmowanie.?!
Założyłam ręce na piersi, zaznaczyłam tym
samym, że tak łatwo nie dam się przekonać.
- Louise... - spojrzał na mnie błagalnymi
oczami. Do kota ze Shreka było mu dosyć daleko, no ale...
...
Stało się. Głupia zgodziłam się pójść na
tą imprezę. I co.?
I gdy tylko przekroczyłam próg domu tego
całego Deana (swoją drogą nie znałam faceta, ale trudno..), Chord natychmiast
zlokalizował miejsce pobytu Stylesa i mówiąc kolokwialnie, zaciągnął mnie do
niego. Siłą. Ciągnąc za przedramię. A ja się głupia nawet nie wyrywałam, tylko
posłusznie kroczyłam za nim. Bo gdy tylko zobaczyłam te charakterystyczne
brązowe loki na tle innych, kompletnie mi nieznanych i obojętnych głów,
racjonalne myślenie mi się wyłączyło.
Cholera, z dołków mu już i na włosy
przeszło...
Z przerażeniem patrzyłam jak ta znana mi
sylwetka robi się coraz bardziej wyraźniejsza. Najpierw dostrzegałam jedynie
ogólny zarys - wzrost, szczupła postura, ciemne dżinsy i zwyczajny, czerwony
podkoszulek. Potem mogłam już spokojnie zobaczyć jak wymachuje swoimi dużymi
dłońmi w rozmowie z jakimś niskim, krępym chłopakiem, na którego szczerze
mówiąc nie zwróciłam większej uwagi. Bo byłam w stanie już spokojnie zobaczyć
jak Styles uśmiecha się w ten swój charakterystyczny sposób, ukazując rząd
białych zębów. Bo to na nich skupiłam całą uwagę, ignorując kompletnie jego
dołki w policzkach. Ale gdy już bez żadnych przeszkód mogłam zobaczyć zieleń w
jego tęczówkach, wiedziałam, że niebezpieczeństwo jest już nieuniknione.
Był naprawdę, naprawdę blisko.!
- Odwróć jego uwagę, a ja poszukam Quinn.
- Chord przyciągnął mnie bliżej siebie i wyszeptał mi te słowa wprost do ucha.
A ja po prostu zbaraniałam. Bo Styles stał tak niedaleko, bo zaraz miałam do
niego podejść, bo wcale tego nie chciałam i... Zaraz, czego on ode mnie chciał.?
Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego jak
na idiotę.
Odwrócić uwagę Stylesa.? Nawet gdybym
miała chęć, to jak ty jak on to sobie kurczę wyobraża.? Mam biegać wokół
zebranych i gwizdać na palcach.? Debil się jeszcze cholera nie połapał, że ja
się do normalnej rozmowy nie nadaje.? Zwłaszcza mając przed oczami te dołki w
policzkach.?!
Nie zdążyłam jednak zareagować, kiedy
Chord ostatecznym ruchem przyciągnął mnie, idąc w kierunku Stylesa. Z
niesłabnącym niepokojem dreptałam za nim, bacznie obserwując Stylesa.
I wtedy mnie zauważył.
Nie mam pojęcia czy wyczuł, że ktoś idzie
ku niemu, czy tak po prostu się rozglądał, ale w każdym bądź razie nadal
zaabsorbowany konwersacją, od niechcenia zerknął w naszym kierunku. I nasze
spojrzenia natychmiast się skrzyżowały. A kiedy jego uśmiech niejako się
pogłębił, serce to mi dosłownie zamarło.
I nawet nie spostrzegłam kiedy Chord
zdążył zaciągnąć mnie na miejsce, stając w taki sposób, że zostałam dosłownie
wciśnięta pomiędzy niego a Stylesa. Gdy już to do mnie dotarło, wstrzymałam
tylko oddech.
Obok. Mnie. Stał. Właśnie. Styles.
Cholera.!
Do nozdrzy natychmiastowo wdarł mi się
zapach jego perfum. Starałam się oddychać płytko, by jakoś zredukować ten
aromat. Ale w żaden sposób mi to nie pomogło. Zapach ten wdzierał się perfidnie
do mojego mózgu, jakby chcąc się w nim zapisać na wieczność.
- Matt, chodź na chwilę. - ku mojemu
nieustannie rosnącemu przerażeniu, Chord skinął głową na krępego chłopaka, z
którym rozmawiał Styles. A on bez większych sprzeciwów kiwnął głową. I chwilę
potem mogłam sobie popatrzeć jak odchodzą we dwóch w jakimś bliżej
nieokreślonym kierunku.
A ja zostałam sama. Ze Stylesem u boku.
Fakt, otaczała nas chmara ludzi, jak to
na imprezie. Głośne rozmowy, śmiechy, trochę pijackiego bełkotu. I muzyka. Niby
wszystko działało, ale ja i tak odczuwałam nieprzyjemny dyskomfort z powodu
ciszy, jaka między nami zapadła. Bo kompletnie zlekceważyłam całą tą otoczkę i
skupiłam się na tym, że stałam obok Stylesa.
- Hej. - odezwał się w końcu. Zabrzmiało
to trochę nieśmiało, co niejako kontrastowało z jego pewnym uśmiechem, jaki
wpłynął na jego wargi.
Nie chciałam, żeby uznał mnie za jakąś
ułomną, gdy pomylę się w jednym głupim powitaniu zapatrzona w te dołeczki,
które miałam centralnie przed oczami. Starałam się zatem znaleźć jakąś
lokalizację dla mojego wzroku na twarzy Stylesa. Policzki oczywiście nie
wchodziły w rachubę, dlatego też ostatecznie zdecydowałam się na czoło. Było
nieszkodliwe.
I teraz mogłam odpowiadać.
- Hm... Czee-eeeść. - zająknęłam się,.
Westchnęłam, zamykając oczy z zakłopotania. Policzki oczywiście automatycznie
zaczęły mnie piec, więc spuściłam głowę, by móc to chociaż trochę ukryć pod
osłoną z włosów.
Matko, Lou co się z tobą dzieje...
Przecież widziałaś, że tak będzie. Miałaś świadomość, że jak znajdziecie się
obok siebie, on w końcu coś powie. To czemu cholera się teraz denerwujesz.?
- Dobrze się czujesz.? - zapytał z troską
w głosie. Czułam jego baczne spojrzenie na czubku mojej głowy. I poczułam się
jeszcze bardziej głupio.
Ale zamiast odpowiedzieć, zaciągnęłam się
dymem papierosowym, który ktoś nagle wydmuchał mniej więcej w moim kierunku. W
odpowiedzi jedynie z mojej krtani wydobył się jakiś nieciekawy pomruk. A potem
zrobiło mi się gorąco, a w gardle coś załaskotało. I rozkaszlałam się na dobre.
- Przynieść ci coś do picia.? - spytał po
chwili, widząc co się ze mną dzieje. Nie mogąc wydobyć z siebie głosu,
pokiwałam jedynie głową.
Dłonią wskazał mi, że mam iść z nim. W
obecnych warunkach nie miałam sił się sprzeciwiać. Więc ruszyłam przed nim we
wcześniej obranym przez niego kierunku, nie zastanawiając się tak właściwie co
będzie dalej.
Ale dotarliśmy tylko do okna, które
Styles otworzył na oścież. Odetchnęłam detalicznie, kiedy owionęło mnie rześkie
i czyste powietrze. Kurczę, mogłam prawie oddychać.
Podeszłam bliżej okna i oparłam się o
jego parapet. Zamknęłam oczy delektując się ożywczym podmuchem wiatru, który
miło łaskotał moją skórę twarzy.
- Nie ruszaj się stąd. - gdzieś zza
pleców dobiegł mnie jeszcze głos Stylesa. Całkiem zapomniałam o jego obecności,
więc kompletnie nie zwróciłam uwagi na to, że odszedł.
Ale tak, idź stąd. Jak najdalej ode
mnie.!
Kiedy już oddalił się, westchnęłam
głęboko. Oddech jakoś tak się ustabilizował, drażniące pieczenie w gardle
troszeczkę ustało.. Przestałam tak spazmatycznie kaszleć. I odetchnęłam z ulgą.
Nie wiem czy z powodu unormowania zdrowotnego, czy dlatego, że Styles nie
zakłócał mi aury swoją obecnością...
Ale chwilę potem znów oddech zamarł mi w
płucach. Poczułam bowiem jak ktoś dosyć mocno trąca mnie w ramię. Odwróciłam
się zamaszyście, chcąc zobaczyć czy to przypadek, czy ktoś perfidnie próbuje
mnie zaczepić. W najgorszym przypadku mógł być to Styles...
Ale stanęłam twarzą w twarz z Quinn.
Stała dokładnie naprzeciwko mnie. Unosiła
dumnie głowę, mrużąc oczy i zaciskając usta. Jej twarz wyrażała jawną pogardę.
I nie ukrywam, że trochę się jej przestraszyłam...
- No proszę... Widzę, że randka trwa w
pełni... - syknęła cicho przesłodzonym głosikiem, zakładając ręce na piersi i
niby to przypadkiem trącając mnie łokciem. - Naiwna jesteś, wiesz.? Naprawdę
myślisz, że możesz mu się podobać.? - prychnęła do dodania sobie animuszu.
A ja po prostu zachodziłam w głowę o czym
ona w ogóle mówi. To się w ogóle nawet kupy nie trzymało.! Jakie niby
podobanie, przepraszam bardzo.? Jej się cholera w tym blond mózg pomieszało,
czy jak.? Tak, najwyraźniej zwariowała odkąd przestała się uganiać za
Stylesem...
- Tak naprawdę jesteś dla niego tylko
nowością, zabaweczką z innego kraju, która jak na razie go fascynuje. Ale wiesz
co będzie jak już się znudzi.? Wyrzuci cię w kąt... I weźmie sobie nową
zabaweczkę. - z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz bardziej
donośny. Kilka osób stojących blisko nas popatrzyło na nas zaciekawionym
wzrokiem. W jednym momencie poczułam i zażenowanie wywołane tą nagłą uwagą
nieznajomych, i wściekłość na Quinn, że w ogóle śmie mówić do mnie w ten
sposób.
To drugie jednak było silniejsze...
- Po pierwsze, nie trącaj mnie. - nie mam
pojęcia skąd wzięło się we mnie tyle samozaparcia, że oddałam jej
natychmiastowo i równie mocno. Quinn zareagowała tylko zaciętą miną i zmarszczeniem
brwi. Więc postanowiłam trochę dać jej w kość. Jeśli ona sobie może rzucać
głupimi oszczerstwami, ja też mogę się w to pobawić..
- A po drugie... Zazdrosna jesteś, co.?
Dałabyś się pokroić, żeby chociaż na chwilę stanąć na moim miejscu, prawda.?
Ale sorry, on nie gustuje w takich... tanich zabaweczkach. - syknęłam,
właściwie zaskoczona własnym tonem i przede wszystkim słowami. Sama nie wiem
skąd one pojawiły się w mojej głowie. Przecież sugerowały coś, czego właściwie
nigdy nie było. Ale wypłynęły i już ich się cofnąć nie dało...
- Ja zazdrosna.? O ciebie.? No chyba
żartujesz. - zaniosła się donośnym śmiechem. I chwilę później spoważniała,
patrząc na mnie zaciekle. - Nie rozśmieszaj mnie. - syknęła, znowu mnie
trącając. Tym razem o wiele mocniej.
- Cholera Quinn, daj spokój. -
westchnęłam głęboko, jakoś dusząc w sobie żądzę zemsty. To by do niczego
dobrego nie doprowadziło. A ja chciałam już to po prostu zakończyć. - I
przestań robić jakieś idiotyczne sceny... - z niepokojem popatrzyłam jak grupka
osób przyglądająca nam się z niesłabnącym zaciekawieniem, coraz bardziej się
powiększa.
- Mogę sobie trącać kogo chcę - znowu to
zrobiła. Mierząc się spojrzeniami, odeszłyśmy trochę od okna, po czym znowu jej
oddałam.
A wtedy Quinn oszalała.
To, co zrobiła, nie można by było nawet
nazwać szturchnięciem. Ona mnie po prostu pchnęła. Dosyć mocno i gwałtownie, aż
straciłam równowagę. I zaskoczona wylądowałam na tyłku, kiedy przyglądający się
nam tłum jakoś dziwnie zaczął się od nas odsuwać.
A potem dostałam w twarz.
- Zwariowałaś.? - krzyknęłam, powstając
gwałtownie. Stanęłam centralnie przed nią, patrząc na nią z góry. Tak, miałam
tą przewagę fizyczną. Podbudowało mnie to trochę, więc znowu ją trąciłam.
- Zabieraj ode mnie swoje łapy. - mruknęła
opryskliwie, jeszcze bardziej mrużąc oczy.
Zauważyłam, że teraz już połowa imprezy
przygląda nam się z zainteresowaniem czekając na kulminacyjny moment naszej
sprzeczki. Poczułam się cholernie skrępowana z tego powodu. Bo może i miałam
przewagę fizyczną, ale to ona była silniejsza. Psychicznie. I nie przeszkadzało
jej ogólne zainteresowanie ludzi.
Żeby nie skompromitować się doszczętnie,
postanowiłam zakończyć całą tą szopkę.
- Zrobię lepiej. - mimo, że w środku
byłam rozdygotana i niepewna, wysiliłam się na bojowy ton. Nie dałam się też
sprowokować jej wyzywającemu wzrokowi. Odwzajemniłam go. Niech nie myśli, że
jestem taka słaba. - Idę stąd. - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed
siebie.
Nie odeszłam daleko, kiedy
niespodziewanie poczułam mocne szarpnięcie za włosy. Automatycznie pociągnęło
mnie do tyłu. Odwróciłam się, strącając rękę tej idiotki z moich włosów.
Wtedy ktoś donośnie krzyknął BÓJKA.
Usłyszałam tylko jak zebrani zaczynają skandować jakieś zupełne kretynizmy,
dopingując albo mi, albo Quinn.
Niestety, ci dopingujący Quinn mieli
rację. Ja bić się nie potrafię, więc dostałam od razu z liścia w twarz, po czym
ścięło mnie niespodziewanie z nóg. Wylądowałabym na twarzy, gdybym nie
asekurowała się dłońmi. Zapiekło, kiedy skóra zdarła się od kontaktu z
chropowatą podłogą i aż skrzywiłam się z bólu. Ale to i tak nic w porównaniu z
ciosem, który poczułam na swoich plecach. Pisnęłam i wygięłam się w jakimś
dziwny skręcie.
I wtedy się
wkurzyłam. Oj, ostro się wkurzyłam.
- Dosyć.. – wysyczałam przez zęby,
zbierając w sobie wszystkie siły i zapominając o tym całym tłumie, który
otaczał nas kręgiem.
Z westchnieniem oparłam się na
przedramionach, próbując się podnieść. Czułam się poobijana, więc nie było to
takie łatwe jak się wydaje. Stanęło na tym, że przeniosłam cały ciężar ciała na
obolałe dłonie, wyżej już nie dając rady się podnieść.
Spojrzałam w górę zza kurtyny opadających
na twarz włosów i ujrzałam na twarzy tej kretynki zwycięską minę. Rozwścieczyło
mnie to jeszcze bardziej.
Niewiele myśląc oplotłam mocno palcami
jej nogę, która znajdowała się całkiem niedaleko mnie i gwałtownie szarpnęłam
do siebie. Quinn oczywiście straciła równowagę, lądując z głośnym hukiem na
plecach, tuż obok mnie. Dokładnie więc mogłam się przyjrzeć jak jej twarz
wykrzywia się w bólu. Syknęła też przeciągle.
Może i powinnam mieć jakieś odruchy
współczucia, ale to jedynie napawało mnie dumą. A kiedy Quinn zbierała się w
sobie, by wstać, ja jednym ruchem podniosłam się do pionowej pozycji. I
spojrzałam na nią ze zgryźliwym uśmieszkiem. Odwróciłam się na pięcie,
sugerując koniec sceny. Zamaszystym ruchem poprawiłam podwiniętą od gwałtownych
ruchów bluzkę i ruszyłam przed siebie z podniesioną głową.
Nagle jednak ugięłam się od czegoś, co
wskoczyło mi na plecy. Nie muszę chyba wyjaśniać, że to była Quinn, która
oplotła mnie mocno ramionami za barki.
- Złaź ze mnie kretynko.! - z zachwianą
równowagą przez dodatkowe kilogramy na plecach zaczęłam tak manewrować pomiędzy
ludźmi, którzy rozstępowali się pomiędzy nami, że w efekcie trzasnęłam tyłem o
ścianę. Zabolało i mnie, chociaż cały impet uderzenia padł na plecy Quinn. Obie
osunęłyśmy się na podłogę, ale Quinn wydała z siebie jeszcze dziwny jęk.
Oczywiście z tego wszystkiego wyswobodziła mnie ze swojego uścisku. Nie
czekałam aż zareaguje znowu, tylko podniosłam się szybko z podłogi.
Miałam już tego poważnie dosyć. Chciałam
już zakończyć tą całą naszą bójkę i po prostu stamtąd odejść. Ale zdołałam
przejść jedynie kilka kroków, kiedy znowu zatrzymało mnie gwałtowne szarpnięcie
za włosy. A potem czułam, że lecę na ścianę.
Huknęłam o nią z głośnym jękiem. Zabolał
cały przód, który w tak gwałtowny sposób spotkał się ze twardą przeszkodą.
Trochę mnie zamroczyło i jakby znowu osunęłam się na dół. Zanim dobrze wróciłam
do siebie, złapałam się ściany i przekręciłam o 180 stopni. Spojrzałam na tą
idiotkę, która posyłała mi wyzywające spojrzenie.
Z mojego gardła wyrwało się coś pomiędzy
warknięciem, a krzykiem. Całym ciałem naparłam na stolik, który stał stosunkowo
niedaleko mnie i tym sposobem zdołałam jakoś się podnieść. Rozchybotałam go
przez to rzecz jasna, więc wazonik, który na nim stał z głośnym hukiem
wylądował na podłodze.
Zignorowałam to i wróciłam szybkim
krokiem do Quinn. Złapałam ją za te blond kudły i przyciągnęłam gwałtownie do
siebie. Dziewczyna próbowała się oczywiście wyrywać, ale mój uścisk był zbyt
mocny. W końcu wbiła mi swój obcas w stopę, więc ją puściłam z głuchym
krzykiem.
Idiotka.!
Kuśtykając podeszłam bliżej niej i przez
chwilę znów stałyśmy naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. A potem
wywaliłam jej z pięści w brzuch.
Zgięła się od impetu uderzenia, zamykając
przy tym oczy. Zregenerowała się jednak w miarę szybko, prostując się. I
zamaszyście przywaliła mi w twarz. Odrzuciło mnie kilka dobrych metrów. I
kolejny raz miałam bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze ścianą. Tym razem
zdołałam się jednak w ostatnim momencie wyasekurować rękami.
Z westchnieniem determinacji ponownie
odwróciłam się przodem do niej. Tej idiotce nadal było mało. Z zaciętą miną i
dłońmi zaciśniętymi w pięści szła w moim kierunku. Nim zdołała do mnie dotrzeć
i w jakikolwiek sposób mi odwinąć, naparłam plecami na ścianę i energicznie
odepchnęłam Quinn nogą.
Patrzyłam jak trochę zataczając się leci
na tłum zebranych. Nie czekając aż wróci do siebie, oderwałam się od ściany i
ruszyłam w jej kierunku. Obserwowałam spokojnie jak chłopak na którego wpadła
podtrzymał ją i odepchnął z powrotem na mnie. Gdy była dostatecznie blisko,
przygotowałam się na wymierzenie kolejnego ciosu. Ale ktoś nagle skrępował moje
ruchy.
- Zwariowałyście.?! - pomiędzy tym całym
harmidrem dobiegł mnie zdenerwowany głos Chorda. A potem ktoś mocniej złapał
mnie w pasie, niejako podniósł i pomimo moich wyrywań, przeniósł kawałek dalej.
- Nie dotykaj mnie.! - krzyknęłam, gdy
uniósł mnie, żebym nie miała oparcia do wyrwania się. Nie puścił mnie kiedy
miotałam się dosyć gwałtownie, ani nawet gdy dostał parę razy po łapach. Po
prostu przeniósł mnie całkiem spory kawałek od Quinn.
A gdy już postawił mnie znów na ziemi,
nie rzuciłam się z powrotem do blondyny. Oddychałam tylko szybko i urywanie,
próbując się uspokoić. Zamaszystym ruchem odgarnęłam też włosy z twarzy, które
splątane przysłaniały mi cały świat. Ten ktoś, kto tak bohatersko zareagował
źle zinterpretował ten mój gest, bowiem objął mnie jakoś tak mocniej, żebym się
tylko nie wyrwała.
Zauważyłam, że w tym samym momencie
podobnym sposobem Chord pozbawił Quinn jakiejkolwiek możliwości ruchu. I
zmarszczyłam brwi, bowiem myślałam, że to on mnie próbował brutalnie odciągnąć
od blondyny. Ale skoro on był tam...
To kto teraz do cholery mnie tak
bezczelnie obejmował, opierając brodę na moim ramieniu.?
Ze złością spojrzałam w kierunku, gdzie
odczuwałam ten podejrzany skórny kontakt. I zamarłam.
TO BYŁ STYLES.!
Cała wściekłość wyparowała ze mnie w
jednym momencie. Zastąpiło ją oczywiście poczucie zażenowania. Bo on stał tak
blisko, bo obejmował mnie w pasie, bo... cholera, bo spojrzałam w jego oczy, a
potem na usta i, cholera, znów w zielone tęczówki. A przecież nasze twarze
dzieliły ledwie centymetry.!
Natychmiastowo odwróciłam głowę, wbijając
wzrok w podłogę przed siebie. To mi niewiele pomogło, bowiem nadal czułam jego
bliskość. Ciepło, które biło z jego ciała, perfumy wdzierające się w nozdrza i
oddech, który w dosyć podejrzany sposób drażnił moją skórę na szyi. Poczułam,
że rumieniec, który oczywiście wpłynął na moje policzki, mógłby spokojnie
startować do Księgi Rekordów Guinnessa.
- Puść mnie - zażądałam, ku swojemu
zdziwieniu. Nie sądziłam, że w takim położeniu byłoby mnie stać na jakiekolwiek
słowo. Ale udało się. A on posłuchał. Zwolnił uścisk, muskając przy tym dłońmi
odkrytą skórę moich ramion. Przeszedł mnie dreszcz, ale postanowiłam zachować
zimną krew i nie dać po sobie tego poznać.
A gdy już poczułam się w pełni swobodna,
odeszłam od niego na bezpieczną odległość. Kierowałam się oczywiście do
wyjścia. Niestety, nie znajdowało się ono jakoś specjalnie blisko mojego
położenia. Praktycznie rzecz ujmując, musiałam przejść przez cały salon, by się
stąd ulotnić.
No chyba, że próbowałabym oknem. Ale
biorąc pod uwagę fakt, że to drugie piętro, pomysł nie wydawał się zbytnio
inteligentny.
Westchnęłam głęboko, poprawiając rękaw
bluzki, który zsunął się zdecydowanie za nisko podczas tej całej walki.
Rzuciłam jeszcze wściekłe spojrzenie w kierunku Quinn, po czym ruszyłam przed
siebie, prosto w tłum. Niestety, nie mogę powiedzieć, że z podniesioną głową.
Czułam się upokorzona. Nie pomagało mi też to, że ludzie niejako rozstępowali
się przede mną, udostępniając mi ścieżkę. I pomimo tego, że gorliwie
wpatrywałam się w podłogę, czułam odprowadzające mnie ciekawskie spojrzenie.
Ja, w centrum uwagi. No pięknie.
Gdy opuściłam salon, niemalże biegiem
zeszłam ze schodów, pokonując je po dwa stopnie. Chciałam stamtąd jak
najszybciej wyjść, znaleźć się w domu, zadzwonić do mamy i porządnie się wypłakać.
Praktycznie już czułam, że łzy napływają mi do oczu. Ale dzielnie je
powstrzymywałam ze względu na uczestników imprezy, których mijałam jeszcze na
korytarzu, a potem na podwórku. Ale już tak niedaleko było do tego, by opuścić
to miejsce...
- Louise, czekaj.! - czyjś głos zatrzymał
mnie tuż przed tym jak zamierzałam przejść na drugą stronę ulicy. Nie
zastanawiając się kto wśród zebranych mógł w ogóle znać moje imię,
przystanęłam, odwracając się. I zobaczyłam Stylesa, który już w zasadzie stał
naprzeciwko mnie. - Nic ci się nie stało.? - spytał z troską. Jednym
spojrzeniem ogarnął całą moją twarz, jakby chcąc się upewnić, że wszystko jest
na swoim miejscu. Ale chyba nie było, bo zmarszczył brwi.
- Nnn-nnie. Wszystko okej. - zapewniłam
go zdeterminowanym tonem. Bo przecież nos był na swoim miejscu, oczu mi ta
zołza paznokciami nie wydrapała. I nawet nic mnie specjalnie nie bolało.
- Masz rozciętą wargę. - oznajmił cicho,
po czym podniósł dłoń, jakby chciał otrzeć z niej krew. Powstrzymał się jednak
w ostatnim momencie, udając, że zamierzał przeczesać dłonią swoje włosy. A
potem jak gdyby nie wiedząc co ze sobą zrobić, umieścił ręce w tylnych
kieszeniach spodni.
Postanowiłam zignorować ten fakt i skupić
się na wardze. Podniosłam dłoń do ust i delikatnie po nich przejechałam.
Rzeczywiście, na palcu został mokry, czerwony ślad. I dopiero wtedy dotarło do
mnie to całe pieczenie.
Automatycznie zagryzłam obolałe miejsce.
- Może... - zawahał się, rozglądając się
niepewnie wokoło. Patrzył dosłownie na wszystko, poza mną. Co niejako w jego
zachowaniu wydawało mi się dziwne. Może jakoś szczególnie go nie znałam, ale
jednak... Dotąd taka postawa nie bywała w jego naturze..
W końcu westchnął, przymykając trochę
oczy. I wysilił się na wypowiedź. Trochę niezrozumiałą, bowiem rzuconą
praktycznie na jednym tchu.
- Może cię odprowadzę.?
- Nie! - zaprotestowałam gwałtownie. Może
jednak zbyt gwałtownie, bowiem spojrzał na mnie zaskoczony i troszeczkę
zawiedziony. Nie chciałam, by brał to w jakikolwiek sposób do siebie. Teraz
chciałam być sama. W innych warunkach może i bym się zgodziła...
Matko, Lou, daj spokój. Jeśli chodzi o
niego to absolutnie nie możesz się na nic zgadzać.!
- Hm, nie, dzięki. - powiedziałam chwilę
później już o wiele, wiele spokojniej. Wysiliłam się nawet na nikły uśmiech. -
Dam sobie radę.
- Na pewno.? - zapytał z nieukrywaną
nadzieją w głosie.
Cholera, gdy tak wypatrywał te swoje
zielone oczęta... Ścisnęło mnie w dołku. A to oznaczało, że naprawdę czas już
się stamtąd usunąć.
Czując, że jakakolwiek wypowiedź nie
przeszłaby mi teraz przez gardło, pokiwałam jedynie głową. I nie siląc się na
żadne pożegnania, po prostu stamtąd odeszłam.
***
Narzekać nie mam co, bo pisało mi się nawet szybko i przyjemnie, a efekt w mojej wyobraźni naprawdę nieźle wygląda. Nie wiem tylko jak Wy odbierzecie te moje opisy... Zamiary miałam szlachetne, naprawdę. Przepraszam tylko, że wyszło tak jak wyszło. Ja naprawdę nie potrafię opisywać takich dynamicznych scen. Mam nadzieję, że stylistyka, błędy i powtórzenia nikogo nie zraziły.
Ale mimo wszystko się cieszę, bo dotrwałam do dwunastki.! :) Osiągnięcie dla mnie wielkie, bowiem na tyle opowiadań ile zaczynałam (a było ich może ze trzydzieści), jeszcze nigdy nie przeszłam poza rozdział dziesiąty. A tu proszę, dwunastka i szczere chęci na trzynastkę.! :).
To oczywiście tylko i wyłącznie Wasza zasługa. Kiedy widzę liczbę wyświetleń (ponad 2300.!), albo treść Waszych komentarzy... Aż mnie ściska w dołku. Oczywiście pozytywnie;). Dziękuję, naprawdę gorąco dziękuję ;*.
Jesteście kochane ;*
Oczywiście nieodłączna część: podziękowania dla mojego PR-owca. I za rozsławianie i za molestowanie o odcinki. A, no i za pomoc przy wymyślaniu powodów do kłótni. Bez Ciebie bym tego nie zrobiła, naprawdę... ;)
Komentarze (9):
O jejku super opisałaś tą bójkę, kto by pomyślał, że Marissa tak świetnie da sobie radę:) Fajnie, że Harry coraz bardziej się do niej zbliża:) Czekam na kolejny, myślę, że też będzie tak ciekawy:) Pozdrawiam M.Payne:)
O maj, ale super.. ;p Dziewczyno do twojego bloga brak słów normalnie, tak super piszesz SZOK! Po prostu boskii rozdział jak wszystkie ;p Ech biły sie o Stylesa hehe ale banana na twarzy miałam jak to czytałam. Rozdział takiii ciekawy, tak dużo się wydarzyło ;) Quinn straszna zołza z niej. Czekam z niecierpliwością na następny oczywiście ;p
http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/
Świetny rozdział jak wszystkie zresztą:)Dużo się w nim dzieje. Masz mnóstwo znakomitych pomysłów:)W tym rozdziale 10 kierunków- to chyba rekord:)Świetnie opisałaś scenę bójki:)Czekam z niecierpliwością na następny PISZ SZYBKO:)Masz wielki T.A.L.E.N.T:)
A, i nie musisz dziękować za pomoc przy wymyślaniu powodów do kłótni. Nie ma za co:)
powiem Ci, że jestem po prostu oczarowana, brak mi słów, serio...
pozdrawiam i kontynuuj, bo warto!!!
hej :) uważam ze świetnie piszesz rozdziały są bardzo ciekawe i bardzo lubię twojego bloga :) Od dnia kiedy dodałaś ten rozdział codziennie sprawdzam czy może nie dodałaś następnego .Mam nadzieję że szybko dodasz kolejny bo ja już nie modę się doczekać :* pozdrawiam
Hejka
Proszęęę daj nowy rozdział :)
Mam biegać wokół zebranych i gwizdać na palcach.?
Ale tak, idź stąd. Jak najdalej ode mnie.!
Bardzo mi się podoba:) I.
"- Lou, nie myślisz o palcach.! - zagrzmiał Chord," ja tam myślę, że ona w tym momencie raczej o niczym nie myślała xd
nie powiem, ja nie myślałam, że dojdzie do bójki...
czytam dalej, może jeszcze dziś przeczytam do końca ;-)
T.A.L.E.N.T tyle ci powiem <3 prześlicznie
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna