niedziela, 21 października 2012

trzynaście - część druga.

Z powątpiewaniem patrzyłam na swoje odbicie.

Na te zielonkawo-niebieskie oczy błyszczące niepewnością i takie jakieś kompletnie bez wyrazu. Na te wąskie usta, zagryzione po lewej dolnej stronie. Na ten, musiałam to przyznać, zgrabny nosek, który jednak obsypany był niewielką ilością piegów. Na całkiem smukły owal twarzy, który jednak nie akcentował się kośćmi policzkowymi. I na te głupie rumieńce, które na samą myśl o NIM powlekały moją twarz.

I co.? I kurczę... kompletna nijakość wyglądowa. Zupełnie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zrobić jako-takie wrażenie. Żadnych anatomicznych wyróżnień.

Podobno każdy potrafi znaleźć w sobie taką rzecz, którą uważa u siebie za atrakcyjną i którą może podkreślać, by stała sie jego największym atutem. A u mnie co.? Jedyne, co uważałam za słuszne w moim wyglądzie to włosy. Rude, sięgające do połowy pleców, lekko pofalowane na końcach... No przykro mi, ale z tego nie zrobię jakiegoś wielkiego atutu, przykrywając tym wszystkie niedoskonałości.

Westchnęłam głęboko, kręcąc z rezygnacją głową.

I co ja miałam ze sobą zrobić.? Nie miałam pojęcia jak się wypacykować na to całe spotkanie, by wyglądać jako tako oględnie. Makijaż.? Fryzura.? Cholera, nigdy nie byłam w tym znawcą. A ciuchy.?

No bo przecież nie pójdę tak jak teraz, czyli w granatowym staniku i dżinsowych szortach. No dobrze, może i zrobiłabym tą kreacją niezłą furorę, ale jednak... Wolę mniej krzykliwe stylizacje.

Ponownie zerknęłam pomiędzy brązowe ramy zwierciadła wiszącego na ścianie. I co zobaczyłam.? Jedynie metr siedemdziesiąt pięć czystego nieszczęścia. Zgarbiony, trochę posiniaczony i jakiś taki zupełnie bez wyrazu.

No kurczę...

Wyciszony przez odległość i przez ściany dzwonek do drzwi, dotarł niespodziewanie do moich uszu. I nim zdążyłam chociażby zastanowić się nad sytuacją, usłyszałam skrzypnięcie drzwi. A już sekundę później krótkie, jakby złączone przez zdziwnienie "dobry wieczór" w wykonaniu mojego taty. I wyraźna odpowiedź dobrze znanego mi, chrapliwego głosu.

Spanikowana rozejrzałam się po pokoju, nie wiedząc co ze sobą począć. Zmieniać spodnie, zakładać bluzkę, czesać włosy.? Kołatałam się pomiędzy łóżkiem a szafką, jak jakaś nakręcona zabaweczka. W tę i z powrotem. W tę i z powrotem. Zupełnie bez celu.

Po jakichś pięciu okrążeniach genialnie stwierdziłam, że to nie ma sensu. Bo niby po co miłabym ciskać się po jednej trasie, skoro i tak nie było w niej dogodnego dla mnie przystanku.?

I nim dobrze wszystko przemyślałam, przystanęłam. Niestety zrobiłam to tak niespodziewanie dla samej siebie, że zatrzymałam jedynie stopy. A rozchybotana reszta runęła na górę ciuchów rozsypaną po podłodze. Nie zwracając uwagi na to, że miałam stosunkowo miękkie lądowanie, przeklęłam siarczyście pod nosem. Góra ciuchów pode mną niejako to wytłumiła, więc nie rozległo się to donośnie po całym domu. Z westchnieniem przekręciłam się po mięciutkim posłaniu, lądując na plecach. I kompletnie bezemocjonalnie zaczęłam się wpatrywać w biel sufitu.

Matko, co ja wyprawiam.? Ganiam jak ogłupiała, zamiast spokojnie, na luzie się ogarnąć. Bo co z tego, że zaraz mam... spotkanie, że muszę jakoś oględnie wyglądać, że na dole czeka Harry, że tata...

Zaraz. Czy to idiotyczne pytanie, które przed chwilą dotarło do moich uszu, istotnie sam wymyślił i zdecydował się wypowiedzieć na głos.? No naprawdę, tato.? Naprawdę.?! "Kolega to do kogo".?!

Natychmiastowo zerwałam się na równe nogi, przez narobiony przeze mnie szum, nie słysząc już odpowiedzi Stylesa. Może to i dobrze, bowiem szczerze mówiąc bałam się jak wybrnie z tej całej sytuacji. Musiałam mu jakoś pomóc. A najlepiej bym zrobiła to osobiście, więc... Więc ruszyłam swym intelektem i nie bawiąc się w jakieś głupie symulacje, sięgnęłam po prostu po pierwszą z brzegu koszulkę. Jak się okazało przy zakładaniu, taką zieloną, jednolitą, z dekoltem w serek. Może trochę zbyt ciasną, zważywszy, że ostatnio przybrało mi się w departamencie górnym, ale trudno. Najwyżej przestanę oddychać.

Gdy już udało mi się opanować górne partie garderobowe, zaczęłam zabierać się do zdejmowania szortów. Cóż, może i były wygodne, ale nie nadawały się za bardzo "na pokaz" dla dziewczyny o zbyt masywnych udach. Tak więc w dosyć szybkim czasie ich miejsce zajęły mniej wygodne, ale jednak bardziej stosowne do sytuacji rurki barwy czarnej.

Wszystko zajęło mi stosunkowo niewiele czasu. Wystarczyło jednak na to, by tata znowu coś powiedział do Harry'ego. Niestety, było to na tyle odległe, że nie zrozumiałam ani słówka. I nie ukrywam, że niejako mnie to przestraszyło... Postanowiłam więc trochę zgęścić moje ruchy.

Tak więc jednocześnie zdołałam i szmyrgnąć rzęsy tuszem, i rozczesać włosy, i przyozdobić nadgarstki czymś w rodzaju bransoletki. Nie chcąc dłużej zostawiać ich samych na pastwę nieprzyjemnej rozmowy, w biegu złapałam leżące przy ścianie białe trampki, po czym wybiegłam z pokoju. W ostatniej chwili zdążyłam jeszcze rzucić okiem na zegar, który wskazywał równiutko dwudziestą. Tak jak obiecywał... Ale nie mogłam długo rozpływać się nad tą jego punktualnością  bowiem na dole czekała krępująca rozmowa, którą musiałam przerwać. Tak więc od razu wskoczyłam na schody.

I natychmiast zaczęłam przeklinać w myślach człowieka, który zaprojektował ten kretyńsko niewygodny element budowniczy...

Czy ktoś myśli, że to takie proste schodzić po wąskich stopniach, zakładając jednocześnie buty.? Jeśli tak, to muszę go rozczarować... Fakt, udało mi się je włożyć na stopy. Nie było łatwo, zeskakiwać z wąskich stopni, z jedną nogą w górze, ale mi się poszczęściło. Wyszłam z tego cało. Ucieszyłam się jak cholera, bowiem nawet udało mi się zawiązać jednego z butów. Ale gdy już prawie, prawie pomyślnie zeszłam na dół... jak ostatnia sierota potknęłam się o ciągnącą się przy drugim trampku sznurówkę, tracąc równowagę.

Czułam, że lecę. Naprawdę. Taki pęd powietrza, zatrzymujący się na twoim ciele, uczucie nieważkości i takiej lekkości... Prawie jak ptak.

No właśnie... Prawie. Brakowało mi jednej, znaczącej części anatomicznej, by móc kontynuować przyjemność nieważkości - skrzydeł. Więc nie nacieszyłam się zbyt długo tym moim lotem. Słowo daję, trwało to jedynie sekundy. Bo potem poczułam, że tylna, dolna część mojego organizmu nieco ucierpiała. Wyglądało więc na to, że z głośnym hukiem wylądowałam tyłkiem na podłodze.

Syknęłam z bólu, wykrzywiając twarz w geście głębokiego niezadowolenia. Kurczę, no nie było to przyjemne. Zwykły upadek, a jednak czułam, że na długo pozostawi swój ślad. A ja przez kilka następnych dni będę musiała sobie w większości stać...

Ale nie mogłam się teraz nad sobą użalać, bowiem zauważyłam, że nagle rozmowy jakoś tak ucichły. Podskórnie czułam, że mimowolnie znalazłam się w centrum uwagi.

- Nic mi nie jest. - rzuciłam, nim ktokolwiek mógłby w jakikolwiek sposób zareagować. I na potwierdzenie słów, starałam szybko podnieść się z podłogi. Ciężar ciała oparłam na nadgarstku, który przycisnęłam do twardej powierzchni pode mną, po czym dźwignęłam się na nim do góry. I tym sposobem już chwilę później utrzymywałam pozycję mniej-więcej pionową.

Nie da się ukryć, że gdy musiałam już przenieść ciężar ciała na stopy, ta prawa zareagowała bolącym protestem. Delikatnym, ale jednak na tyle stanowczym, że ugięła się w kolanie. Cóż, ale przynajmniej stałam. I robiłam dobrą minę do złej gry.

Z zamachem, przerzuciłam włosy na tył, bowiem od tego lotu dziwnym trafem większość postanowiła sobie poprzebywać z przodu. Niby to wolny kraj, każdy włos może sobie spędzać wolny czas gdzie tylko chce, no ale... Ale jednak ta ruda kotara niejako przysłaniała mi cały świat. A ja musiałam przecież coś widzieć.

Chociaż może i nie był to najlepszy pomysł... Bowiem gdy tylko udało mi się odzyskać przestronność w patrzeniu, dostrzegłam Harry'ego i tatę. Stali tuż przy drzwiach, nadal lekko rozchylonych. Wyglądało na to, że przed... przed tym, jak im przeszkodziłam, Harry zamykał drzwi, bowiem jego duża dłoń nadal spoczywała na klamce. Natomiast tata zamarł z ręką podniesioną mniej więcej na wysokości bioder, gestem kierującą gościa do salonu. Obaj patrzyli na mnie z nieukrywanym i dosyć głębokim szokiem na twarzy. Hm, jeśli mam być szczera, tata dostał również tzw. ataku opadłej szczęki.

Nie trzeba chyba wyjaśniać, że automatycznie się zmieszałam. Czułam, że policzki zaczynają mi się rumienić. A przecież Styles nie zaczął jeszcze rzucać mi przed oczami tymi swoimi policzkowymi dołkami. No cóż, daleko mu było właśnie do rozbrajającego uśmiechu, z tymi wytrzeszczonymi oczami i szokiem wypisanym na twarzy. Nawet nie chodziło o jego obecność. Raczej o moją niezdarność i fakt, że właśnie miałam bardzo eleganckie wejście.

Mimo wszystko nie mogłam wytrzymać tych ich spojrzeń, więc spuściłam głowę. Ze zdenerwowania musiałam też zająć czymś ręce, więc genialnie wymyśliłam, by obciągnąć bluzkę, która w locie jakoś dziwnie się popodwijała, odsłaniając całkiem sporą część mojego brzucha.

Fakt, że stałam przed Stylesem z odsłoniętym kawałkiem ciała, który zazwyczaj siedzi cichutko w ukryciu, zmieszał mnie jeszcze bardziej. I niejako powodował pogłębianie się czerwieni, oblekającej moje policzki.

Szczerze mówiąc to nie bardzo wiedziałam co najbardziej powodowało, że w tym momencie chciałam tylko zapaść się pod ziemię. Czy to, że zrobiłam "wejście smoka", czy to, że odkryłam co nieco za dużo, czy to, że właśnie wpadałam przy tacie w tą swoją fazę odmóżdżenia przez Stylesa. A zresztą, to nie miało teraz znaczenia. Wszystkie przyczyny były dostatecznie dobre,  by móc usunąć stamtąd swoją osobę.

- To my idziemy tato. - palnęłam więc pierwsze, co przyszło mi do głowy. I nim mój ciekawski tatuś zdążył zareagować, ruszyłam szybkim krokiem przed siebie. Kuśtykałam, co odbijało się pustym echem po przestrzeniach korytarza, ale to nie przeszkadzało mi w nadawaniu sobie dużej prędkości.

Bez słowa wyjaśnienia, minęłam coraz bardziej zszokowanego tatę. Nie zatrzymując się nawet na chwilę, silnym gestem pchnęłam drzwi, które ustąpiły pod moim zdecydowanym gestem. I nim wyszłam, złapałam Harry'ego za skrawek rękawa jego czarnej bluzy, ciągnąc zaskoczonego chłopaka za sobą.

Był na tyle zdziwiony całą sytuacją, ze najwyraźniej nie miał nawet czasu się nad nią zastanowić. Cóż, nawet się nie sprzeciwiał. Po prostu szedł za mną i nawet posłusznie przystanął, kiedy delikatnie popchnęłam go, zachęcając do samodzielnego już zejścia ze schodków.

- Pa, tato. - rzuciłam jeszcze na odchodne. Sumiennie popychając drzwi, w celu ich zamknięcia, delikatnie wsunęłam za nie głowę i posłałam osłupiałemu tacie słodki uśmieszek. I nim zdążył wydobyć się z szoku, zamknęłam drzwi z dosyć głośnym trzaskiem.

Chcąc się jakoś uspokoić po tej nagłej lekkoatletyce, wzięłam kilka głębokich oddechów. Czołem oparłam się o ten brązowy prostokąt, znajdujący się tuż przede mną. I zamknęłam oczy, chociaż pobieżnie próbując dojść ze sobą do ładu. Potrzebowałam wyciszenia.

Niestety, nie mogłam się skupić na oddechach, ani tym bardziej na oszalałym biciu serca, kiedy podskórnie czułam, że ktoś wlepia we mnie swoje gały. Perfidnie zielone gały, o ile dobrze pamiętam. Dlatego też chcąc nie chcąc  musiałam się odwrócić. I wysilić się na pogodny uśmiech, który pomimo szczerych chęci zamarł mi gdzieś tak w połowie wysokości.

Bo czy on musiał tak wyglądać.? Dżinsy, czarna, rozpięta bluza, ukazująca szary, jednolity podkoszulek. Wypatrujące się w moim kierunku zielone tęczówki, brązowe loki poruszające się w swobodny sposób pod wpływem niewielkiego wiatru. Nie wystarczył fakt, że absolutnie w głowie nie były mu uśmiechy, a więc i dołki w policzkach. Moja głupota sięgnęła tego stopnia, że sam jego wygląd skutkował w odłączeniu zasilania mózgowego i pojawieniem się dorodnych rumieńców.

Ale mimo wszystko czułam nieodpartą chęć odezwania się, by tym samym wyjaśnić i złagodzić sytuację. Bo nie mogłam przecież wiecznie stać na tych schodkach i patrzeć się na niego, jak cielę w malowane wrota.!

- Ekhm... przepraszam za tamto. - mruknęłam w końcu, może trochę zbyt cicho.

Byłam zmieszana, proszę się mnie nie czepiać ! Dobrze, że chociaż zmusiłam się całą siłą woli, by pokuśtykać przed siebie, zejść z tych głupich schodków i podejść do chłopaka. Który, swoją drogą, przez cały czas bacznie mnie obserwował.

Czyżby rumieniec się pogłębiał.?

- Nie ma sprawy... - rzucił po chwili, ale tak jakby automatycznie. Ewidentnie nadal był w niejakim szoku całym moim występem. Cóż, wyczytałam to z jego czujnego, a zarazem pełnego wątpliwości spojrzenia. - Ale nic ci się nie stało.? - spytał po chwili, w zadziwiający, a jednak charakterystyczny dla siebie sposób, ściągając mięśnie twarzy. No tak, podniósł też swoją brew.

Jego obecność ogłupiła mnie do tego stopnia, że bezmyślnie stanęłam zbyt blisko niego. I podmuch wiatru, który spłynął w moim kierunku, poniósł ze sobą charakterystyczny zapach jego perfum. Natychmiastowo wdarły się do mojego mózgu, w szybkim tempie odnajdując przycisk "WYŁĄCZANIE SYSTEMU". I po prostu się zacięłam.

- Nn-nn-nie - wybełkotałam, właściwie nie wiem jakim cudem. Może to to jego baczne spojrzenie mnie do tego zmotywowało.? Kurczę, kolego, przestań się wgapiać, bo mi kompletnie myślenie siądzie...

- Ekhm... Idziemy.? - wydusiłam z siebie po chwili, szukając pretekstu do tego, by zacząć w końcu to całe spotkanie. Bo im szybciej się zacznie, tym szybciej się skończy. I będę miała wszystko z głowy.
- Tak, jasne. - subtelnie kiwnął głową, niejako się odblokowując. Zdołał się nawet delikatnie uśmiechnąć, co oczywiście wystarczyło do wytworzenia tych wyłączaczy mojego racjonalnego myślenia. Tak więc natychmiastowo odwróciłam wzrok.

I już sekundę później szliśmy przed siebie, po wąskim szarym chodniku. Kurczę, był naprawdę wąski. W dodatku obsadzony drzewami, także by na nie nie wpadać, musiałam się przysunąć bliżej chłopaka. Tak więc nie raz styknęliśmy się ramionami, co tylko wprawiało mnie w pogłębiające się nieustannie zażenowanie. Jakby tego nie było dość, szliśmy ogarnięci nagłym i głębokim zamyśleniem. Wpatrzeni w drogę przed siebie, z wyraźnym zamiarem ignorowania się wzajemnie.

A mówiąc krótko, zapanowała nieprzyjemna cisza.

Cholernie świdrująca w uszach cisza. Bo kompletnie nie zwracałam uwagi na szum drzew, delikatnie poruszanych przez wiatr, jakieś warkoty samochodów, dobiegające gdzieś ze skrzyżowania, hałaśliwe szczekanie psa sąsiada... Tyle dźwięków, a ja potrafiłam się skupić jedynie na tym, że obok mnie stąpał ON i jakoś nie miał zamiaru się odzywać.

- Mogę cię o coś zapytać.? - najwyraźniej zmienił zdanie, bowiem nagle wypalił z pytaniem, trochę dla mnie niespodziewanie. Zaskoczona spojrzałam na niego kątem oka, potykając się o własne nogi. Całe szczęście tylko lekko i niegroźnie, więc w porę odzyskałam równowagę.
- Hmm... Chyba tak. - odpowiedziałam właściwie automatycznie, zajęta wpatrywaniem się w swoje stopy. Bowiem z tego wszystkiego zapomniałam zawiązać tą drugą sznurówkę. I dyndała teraz swoją zielenią przy białym bucie, grożąc przydeptaniem. Tak, to nie była wcale taka nierealna wizja. Znając moje szczęście, gdy tylko na chwilę się zagapię, już po chwili będę leżeć wyciągnięta na chodniku.

Tak się skupiłam na widoku sznurówek, że kompletnie zapomniałam o wiszącym w powietrzu pytaniu Stylesa.

- Zawsze rozpoczynasz zdanie od 'Ekhm'.? - rozbrzmiało w końcu, z nieco rozbawioną nutą.

Cóż, mogłam się jedynie domyślać, że chciał rozładować sytuację, próbując jakoś mnie uspokoić. Niestety, wiadomo, że mój organizm działa w zupełnie innym kierunku, niż można by się było tego spodziewać. Także spięłam się jeszcze bardziej.

- Co.? - spojrzałam na niego kompletnie zaskoczona. Jednak odwróciłam głowę trochę zbyt zamaszyście, więc kilka kosmyków uderzyło mnie w twarz. Ale przy okazji otrzeźwiło. Bowiem złapałam się na tym, że zaczęłam się bezczelnie na niego gapić. Tak więc, by to zakończyć, ponownie odwróciłam głowę, oblewając się rumieńcem. - Ja... nie... ekhm.
- Tak, widzę, że i na zakończenia to u ciebie działa... - rzucił, jeszcze bardziej rozbawionym tonem.

Zerknęłam na niego spod grzywki. Uśmiechał się.

Oj, chyba wolałam, gdy był taki osłupiały... Przynajmniej nie uśmiechał się, ani nie robił niczego, co wyłączałoby moje myślenie. A ja nie kompromitowałam się, co rusz plątając się we właściwie nieskomplikowanych odpowiedziach.

No dobra, każdy by teraz uznał, że jestem typową dziewczyną. Cholernie niezdecydowaną. A dlaczego.? A dlatego, że między nami znów zapadła ta niezręczna cisza. Dlatego postanowiłam ją niejako przerwać, bowiem nieustannie nurtowało mnie pytanie gdzie my właściwie idziemy.

- Ekhm.. - urwałam, gdy zdałam sobie sprawę, że znowu to zrobiłam. Znowu niejako go rozbawiłam, sądząc po cichym, trochę wytłumionym parsknięciu śmiechem. Z zażenowania przymknęłam więc oczy, wzdychając głęboko. - Zapomnij o ekhm.
- Przepraszam, chciałaś coś powiedzieć. - rzucił z niejakim opóźnieniem, mimo to już poważniejszym tonem. Najwyraźniej potrzebował trochę czasu, by ujarzmić jakoś swoje rozbawienie. - Jeśli lepiej jest ci z ekhm, to nie ma sprawy.

Kurczę, cóż za wspaniałomyślność. Mogę się jąkać, zacinać, robić głupie przerywniki i mam na to pełne pozwolenie. Supeeeeeer.

- Yyyym, okej. - palnęłam pierwsze, co wpadło mi do głowy poza "ekhm". Sądząc po jego jeszcze większym rozbawieniu i ciągle pogłębiającym się uśmiechu, wcale nie było to najlepsze rozwiązanie.

- Yyym, też może być.
- Oo-okej. - rzuciłam, postanawiając już więcej się nie odzywać.

Nie da się ukryć, że nawiązywanie rozmowy nie wychodziło mi najlepiej. Nie powinnam się więc do tego pchać. I z tym silnym postanowieniem, przygryzłam wargę, zamaszystym gestem wsuwając dłonie do kieszeni bluzy.

Ale zaraz...

Pomimo tego, że kilka razy próbowałam znaleźć dla rąk jakieś oparcie, w postaci kieszeni, one ciągle opadały w dół. Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc o co chodzi. A gdy spojrzałam na siebie, zrozumiałam w końcu, że z tego wszystkiego zapomniałam bluzy.

Tak, nadal wisiała na wieszaczku w korytarzu, tylko czekając na to, by otulić mnie swoją ciepłością w ten chłodny wieczór. Bo naprawdę było zimno, chociaż dopiero wtedy to sobie uświadomiłam.

Rozejrzałam się dookoła.

Ze względu na taką, a nie inną godzinę, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Wprawdzie jeszcze stosunkowo wysoko wisiało swoją majestatycznością nad miastem, okrywając je złoto-pomarańczową barwą, ale jednak... jednak aura nie dawała więcej niż 15 stopni, w dodatku strasząc chłodnym wiatrem na prawo i na lewo. Tak więc moje biedne ramiona zatęskniły za ciepłym dotykiem mojej pozostawionej w domy bluzy, pokrywając się nagle gęsią skórką. I przeszedł mnie jakiś taki dziwny dreszcz.

Postanowiłam jednak jakoś to wszystko wytłumić, by nie wyszło to tak, jak na tych głupich komediach romantycznych, gdy chłopak pożycza dziewczynie bluzę. Przecież to takie banalne i... Po prostu nie chciałam tego. Ściągnęłam więc wszystkie możliwe mięśnie, by jakoś ocieplić organizm, z trudem powstrzymując pocieranie ramion. Żeby jakoś zająć czymś świerzbiące dłonie, wsunęłam je do tylnych kieszeni.

Do głowy przyszło mi, że może mogłabym na chwilę wrócić do domu. Nie, nie chodziło o to, by się w nim zabarakadować i już więcej nie wyściubiać nosa za drzwi. To byłoby co najmniej niegrzeczne w stosunku do Harry'ego. Ja chciałam jedynie wrócić się po bluzę, która mogłaby jakoś rozluźnić moje spięte mięśnie. Ale gdy odwróciłam się w poszukiwaniu zarysu znajomego budynku, niczego nie zauważyłam.

Naprawdę odeszliśmy już tak spory kawałek.?

- No więc.? - zapytał nagle, znowu po dłuższej chwili ciszy. A ja przez te wszystkie przemyślenia znowu nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Co.?

Zaskoczona pytaniem, spojrzałam na niego machinalnie. I zarumieniłam się, bowiem on też na mnie patrzył. Trochę jakby badawczo, trochę zaskoczenie, trochę też marszcząc brwi.

- Czekaj, zimno ci.?

Naprawdę chciałam powiedzieć, że nie. Starałam się nie drżeć, udawać, że wiatr muskający moją skórę nie robi na mnie żadnego wrażenia. Niestety, zdradziła mnie ta cholerna gęsia skórka, pokrywająca całą powierzchnię moich ramion.

I nim zdążyłam zaprotestować, czy chociażby o czymkolwiek pomyśleć, ten już ściągnął bluzę (pominę fakt, że kilka razy mnie przy tym trącił), po czym wyciągnął ją w moim kierunku.

- Nn-nn-nie. Dzięki, nie. - wybełkotałam, starając się ignorować tą jego nagłą uwagę względem mojej osoby. Spojrzenie zielonych tęczówek, delikatny, zachęcający uśmiech... Nie, to było ponad moje siły. Dlatego też odwróciłam wzrok, starając się ukryć rozgrzane policzki pod kotarą z włosów.

Cholera, czemu ten jego uśmiech działał jedynie na moje policzki. Nie mógł porozgrzewać sobie i reszty ciała.? Uniknęłabym przynajmniej tej krępującej sytuacji, jaka nagle się pojawiła.

- Przecież widzę, że marzniesz... - nie ustępował, nadal wyciągając ku mnie rękę, przez którą przewieszona była bluza.

Cholera, wołała do mnie. Zachęcała miłym dotykiem, ogrzaniem... Patrzyłam na nią z pewnym powątpiewaniem.

Ale zaraz przyszło mi do głowy, że ten narwaniec może siłą mi ja wcisnąć na ramiona. Nie da się ukryć, że chciałabym akurat uniknąć jego przybliżania się choćby o centymetr do mojej osoby. Tak więc chcąc nie chcąc, sięgnęłam po tą jego bluzę.

Z pełnym zażenowaniem, zapewne czerwieniąc się jak burak, wsunęłam powoli ręce w jej czarne rękawy. I od razu poczułam ulgę, bo zrobiło mi się cieplej. Cóż, gdzieś tam pomiędzy czarnym materiałem kotłowało się jeszcze ciepło, które Harry pozostawił. Tak jak i zapach, wrednie wdzierający się do moich nozdrzy.

Oj, to jednak nie był zbyt najlepszy pomysł... Ale postanowiłam to zignorować i po prostu mocniej owinąć się materiałem. Bo jakby nie patrzeć, bluza była na mnie trochę za duża. Zbyt luźna w objętości, i zbyt długa w rękawach. Cóż, nawet dłonie mi z niej nie wystawały. Chociaż może to i dobrze, bowiem mogłam sobie ogrzać zmarznięte palce.

Gdy już mniej-więcej umieściłam się w tym czarnym namiocie, kątem oka spojrzałam na Harry'ego. Szedł obok mnie ze wzrokiem wbitym przed siebie, jakby trochę skulony w sobie. Ramionami próbował otulić szyję, dłonie natomiast ogrzewał w kieszeniach spodni. Wyglądał na trochę zrezygnowanego. A może po prostu zmarzniętego.?

W każdym bądź razie, gdy zorientował się, że właśnie wgapiam się w tą jego brązową grzywkę, która od nachylenia głowy opada na czoło, popatrzył na mnie. Mówiąc oględnie, zupełnie nagle wbił w moją twarz te swoje zielone tęczówki, co spowodowało, że automatycznie zainteresowałam się swoimi butami.

O kurczę, nadal nie zawiązałam sznurówki...

- Wcześniej chyba chciałaś o coś zapytać... - powiedział po chwili, kolejny raz zmuszając mnie, bym mimowolnie na niego spojrzała.
- Ekhm, no tak. - jak już się powiedziało "a" i chciało zaczynać rozmowę, to teraz trzeba wybełkotać i "b", jakoś ją w miarę rozsądnie kontynuując. I nawet nie zająknął się ze śmiechem, kiedy znowu "ekhnęłam" sobie na początku. - Ja... chciałam zapytać... Dokąd idziemy.?

- Spodziewasz się czegoś spektakularnego, jakiejś nietypowej... - zaciął się chwilowo, jakby szukając odpowiedniego głowa. Albo po prostu znał je, tylko bał się na głos wymówić. Oj, sama już nie wiem... - randki.?

Zaraz, czy on powiedział randka.? Czyli to jednak było coś w rodzaju tego niby romantycznego spotkania dwóch mających się ku sobie osobników, w celu bliższego zapoznania się.? Takie dziwne coś, z czym nigdy nie miałam styczności i co w pewnym sensie napawało mnie przerażeniem.?

Kurczę, no naprawdę randka.?

I ja rzeczywiście dobrowolnie się na to zgodziłam.?

- Przykro mi, jestem tylko zwykłym chłopakiem bez kreatywności. - odwrócił twarz w moim kierunku, przez co dokładnie mogłam się przyjrzeć jego asymetrycznemu uśmiechowi. Wywnioskowałam, więc, że sytuację nadal traktuje żartobliwie, podczas gdy ja niemalże umierałam z niepewności. No i przez widok tych dołków w policzkach... - Idziemy do kawiarni.




*** 
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Udusicie mnie, ale musiałam to zrobić. Gdy tak zaczęłam korektę drugiej części, tak mi się to wszystko rozciągnęło, że po prostu nie mogłam tego umieścić w jednej części. I znowu wszystko podzieliłam. Możecie na mnie złożeczyć, ale naprawdę zrobiłam to z myślą o Was. Szczerze mówiąc sporo czasu pochłonęło mi jako-takie opisanie całej sytuacji (siedziałam wczoraj do czwartej nad ranem, by posprawdzać błędy, coś dodać, coś ująć...), a reszta to po prostu jeszcze chłodny szkic, nie nadający się do niczego. Nie chciałam, byście czekały, aż uporam się ze wszystkim, także zrobiłam jak zrobiłam. Wszak obiecałam część drugą na niedzielę, a obietnic nie lubię łamać. Tak więc dodaję... to.
Nie do końca jest mi to na rękę, bowiem zupełnie mi się to nie podoba. Nic się tutaj nie dzieje, wszystko jest jakieś takie banalne i jakieś takie bez wyrazu... Cóż, nigdy nie lubiłam opisywać takich sytuacji, więc musicie mi wybaczyć ten banał. I te wszystkie głupie przemyślenia oraz koniec, który pozostawia jedynie cholerną niepewność. Bo tak urywać randkę w połowie.? To nie na nerwy Louise;)

Dobrze, już nie nudzę. Chcę jedynie podziękować za tak miły odzew pod poprzednią częścią. To mój mały rekord w komentarzach i zarazem moje małe święto :). Także dziękuję Wam wszystkim za miłe słowo. Jesteście wszystkie naprawdę bardzo, bardzo kochane ;*

A trzecia część.? Będzie ;). Jeśli dobrze pójdzie, to nawet jej nie podzielę i dodam w jednej, ostatniej części. Bo jak to mówią - do trzech razy sztuka ;). Kiedy.? Hm, rzucę hasło, że na środę. Czyli trzy dni. Postaram się ogarnąć i jakoś w końcu ustatkować ten tekst. Więc... do przeczytania.! ;*

Komentarze (12):

21/10/12 16:01 , Blogger Unknown pisze...

Wciąż zachwycam się tym jak wspaniałą postać powołałaś do życia... Tak cudownie nieśmiałą, że człowiek nie może powstrzymać się od uśmiechu i tak cudownie dowcipną, że nie mogę się doczekać, czy nadejdzie w końcu moment, że pokaże ona tą swoją twarz światy... Możesz być pewna, że nie pozbawię się przyjemności zbadania tej sprawy, więc raczej się mnie nie pozbędziesz ;) Mnie i moich mało rozgarniętych komentarzy ;) Mam nadzieję, że Harry'emu starczy cierpliwości. Ja z niecierpliwością (jak zawsze) czekam na jakąś dłuższą konwersacje w ich wykonaniu - może chociaż dwa zdania ;) Teraz już wiem, co lekarze powinni mi przepisywać jak jestem chora - zabawne opowiadanie poprawia mi humor lepiej niż kolejna tabletka przeciwbólowa... Mam nadzieję, że jakoś dotrwam do środy i że to moje choróbsko się ode mnie odczepi do tego czasu ;)
Pozdrawiam i życzę weny, bo ta randka... Nie mogę się doczekać, czy okaże się kompletną katastrofą, a może punktem przełomowym... Pisz kochana, pisz...

@KateStylees
http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/

 
21/10/12 16:07 , Anonymous Anonimowy pisze...

Rozdział świetny po prostu:)Nie wiem dlaczego się czepiasz mi się strasznie podoba:).Najbardziej spodobał mi się fragment jak szła po schodach i się potknęła nie mogłam powstrzymać się od śmiechu i jeszcze jak wyobraziłam sobie minę Harry'rgo, który to widział:)Świetny rozdział czekam do środy na trzecią część:)Już się nie mogę doczekać kontynuacji pierwszej randki:)W tym rozdziale 5 kierunków:)

 
21/10/12 16:08 , Anonymous Anonimowy pisze...

wypacykować- haha xd
Bo niby po co miłabym ciskać się po jednej trasie, skoro i tak nie było w niej dogodnego dla mnie przystanku.?- to zdanio-pytanie jakoś do mnie przemawia:) podoba mi się:) Od dzisiaj dodaję go do moich ulubionych cytatów:)
kretyńsko niewygodny element budowniczy.- haha xd oj bardzo niewygodny departament budowniczy:P
ataku opadłej szczęki.- haha xd często spotykane:P
No właśnie podzieliłaś na 3 części!...
Ta część tego rozdziału strasznie mnie rozbawiła:) Świetne:) Mam nadzieję, że w następnej części TEGO rozdziału już będzie ich całą randka:) Ciekawi mnie jak będzie wyglądała ich randka:P Musisz szybko dodać następną cześć:) I.
P.S- I teraz spróbuj mi powiedzieć,że mój komentarz jest krótki:P

 
21/10/12 16:35 , Blogger Unknown pisze...

Ojjj, no nie spodziewałam się, że moje wymysły są lekarstwem na całe zło. Może powinnam je opatentować i trzaskać duże pieniądze z farmaceutyki.? ;). I wcale nie chcę się Ciebie pozbywać, co więcej, wpadaj jak najczęściej i pisz jak najwięcej komentarzy. Kocham je po prostu, no i motywują mnie do działania. Są w tak zabawny sposób sformułowane, że czytam je z niesłabnącym uśmiechem na gębie. Cóż i rosnę z dumy z każdym miłym słowem. Dlatego nie przesadź, bo i tak mam już te swoje 1,75;p.

Ale poważnie, naprawdę się cieszę, że Ci się podoba. Miło wiedzieć, że komuś sprawia radość to, nad czym się solennie pracuje. Dziękuję jeszcze raz;*

 
21/10/12 16:53 , Blogger Unknown pisze...

Obiecałam, to masz - oddzielne podziękowanie;p. Komentarz krótki, ale treściwy. I śmiałam się jak głupia czytając go. Też mało co nie pękłam ze śmiechu, jak pisałam upadek Marissy. I jak sobie wyobraziłam minę Harry'ego. Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa.! :*

 
21/10/12 16:55 , Blogger Unknown pisze...

No przecież ja nic nie mówię.! ;) Cieszę się, że w ogóle piszesz komentarze, przecież wiem o której je dodajesz;p. Czekaj cierpliwie na trzecią część, przeczytasz sobie w końcu te moje wyobrażenia. Dziękuję za miłe słowo ;*

 
21/10/12 20:09 , Anonymous Anonimowy pisze...

ona za duzo mysli

 
22/10/12 12:32 , Blogger MPayne:) pisze...

Jak mogłaś znowu przerwać w takim momencie, jak Cię dorwę to nie wiem co Ci zrobię super jak tak trochę potrzymasz w niepewności:-) mam nadzieję że na randce będzie chociaż buziaczek haha czekam na nn pozdrawiam M.Payne:-)

 
22/10/12 14:08 , Blogger Unknown pisze...

Najpierw chcesz bić, potem jednak zmieniasz zdanie... ;) Zmienna kobieta z Ciebie. Ale to dobrze, bo ja nie lubię obrywać po głowie;p. W każdym bądź razie dziękuję ogromnie za poświęcony czas na czytanie i starania o miły komentarz. Naprawdę, naprawdę dziękuję ;*

 
22/10/12 14:14 , Blogger Unknown pisze...

Fakt, trochę rozpisałam się ze wszystkim, ale po powtórnym przeczytaniu doszłam do wniosku, że nawet wszystko jest na swoim miejscu. Stworzyłam Marissę taką, jaką stworzyłam - osobę nieśmiałą, która niewiele mówi. Nie jest to jednak dziewczyna ułomna, musi wykazywać jakieś funkcje życiowe. Więc nadrabia w myśleniu.
Mimo wszystko dziękuję za wysiłek w napisaniu komentarza, każdy jest przecież bardzo ważny. Pozdrawiam.

 
23/10/12 13:43 , Blogger Unknown pisze...

Nie no, dlaczego Ty to robisz?! FOCH NA MAKSA! Czy Ty zawsze musisz kończyć w takich momentach? Rozdział jest super, zresztą jak zwykle, nie mogę się doczekać nexta

http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/

 
6/3/13 00:18 , Blogger pikseloza pisze...

a ja się nadal zachwycam, że nie muszę czekać
no to *klik* i jakiś porządniejszy komentarz przy następnej części ;-)

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna