piątek, 19 października 2012

trzynaście - część pierwsza.

Słowem wstępu... Nie będzie narzekań, ani niczego takiego. Chciałam tylko wyjaśnić jedną małą sprawę. A mianowicie wygląda ona tak, że na trzynastkę miałam sporo solidnych planów, które w ramach opisywania zaczęły się tak jakoś rozciągać i rozciągać... W efekcie powstał cholernie długi odcinek. Gdy się tak zaczęłam w niego zagłębiać, uznałam, że może Was znużyć swoją obszernością, więc postanowiłam podzielić ten odcinek na dwie części. Trochę krótsze niż zwykłe rozdziały, no ale... Proszę się mnie nie czepiać, ja tylko chciałam dobrze:). No, nie przedłużam, miłego czytania.! :)
***


Całą noc przewracałam się z boku na bok.

Pierwsza przyczyna mojej bezsenności tkwiła w księżycu, który właśnie był w pełni. Jaśniał całkiem ładnym blaskiem, ale niestety prosto w moje okno, oblekając pokój srebrną łuną. Dokładnie mogłam dostrzec kształt każdego mebla w moim pokoju, ba.! każdego detalu na nim stojącego. I chociaż zasłoniłam rolety, oczy zamknęłam najmocniej jak się dało, a głowę przykryłam kocem, wredne światełko zawsze jakoś dostawało się do moich oczu.

A mówią, że światełko jest symbolem nadziei i szczęśliwości... Jakby nie patrzeć, nie czułam ani jednego, ani drugiego...

Oczywiście wszystko przez obrażenia po bójce. Nie da się ukryć, że dostałam porządnie parę razy i skutkiem tego na mym ciele widniało kilka dorodnych siniaków. Nie, to jednak nie oddaje tego wszystkiego. Mówiąc wprost, miałam posiniaczone calutkie ciało. No dosłownie prawie zaczęłam zmieniać kolor skóry.!

Niestety, to wiązało się również z poważnym bólem w całym ciele. Tak, byłam solidnie poobijana i obolała. Każdy, nawet najmniejszy ruch skutkował natychmiast promieniującym, trudnym do opisania bólem. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że mogłam się nie ruszać. Ale to nie takie proste jak się wydaje, bowiem gdy się nie ruszałam też zawsze coś mnie uwierało. A to zmarszczka na kocu, a to coś innego. Próbowałam znaleźć wygodną pozycję, no ale wiadomo jak to jest.

Mogłabym i założyć nogi na głowę, a i tak nic by nie pomogło.

Jakby mało było tego całego bólu fizycznego, od środka też zaczęło mnie coś zżerać. Kołatało się w moim organizmie, siejąc spustoszenie.

A wszystko wina pełnych jadu słów Quinn, które zakotwiczyły się gdzieś tam w odmętach mojego udręczonego mózgu, powodując silny ból głowy. W uszach wciąż słyszałam jej zgryźliwe słowa, które drążyły w moim mózgu poważne tunele. Musiałam więc zapełnić je własnymi przemyśleniami...

Cóż, nie dotyczyły one nawet ironicznego sensu jej słów. Te zabaweczki, nudzenie się nimi i to wszystko inne, co sobie ubzdurała, po prostu puściłam kantem. Nie zważałam na jej idiotyczną wypowiedź, gdyż była ona wymówiona w pełnym gniewie i tylko dlatego, by mi dopiec. Więc mówiąc oględnie, olałam tą głodną gadkę, skupiając się raczej na jednym zdaniu z tej całej jej bezsensownej wypowiedzi.

"Naprawdę myślisz, że możesz mu się podobać.?" - co chwila zdanie odnawiało się w mojej głowie, jakby chcąc szukać potwierdzenia dla pozbawionej sensu teorii Quinn.

Bo czy naprawdę uważała, że JA podobam się JEMU.?

Przecież to był idiotyzm nad idiotyzmy. Nie było mowy o żadnym podobaniu, zwłaszcza, że na dobrą sprawę normalnie nie rozmawialiśmy.

No bo ile razy zrobiłam z siebie idiotkę w jego towarzystwie.? No ile.?

Cholera, na osiem spotkań, aż w siedmiu wyszlam na idiotkę. Tylko raz udało mi się zachować twarz, gdyż właściwie nie wiedział o moim istnieniu na tej imprezie, gdzie walnęłam czołem w drzwi. Poza tym miałam problem z otworzeniem drzwi, "zapomniałam" o pieniądzach, chociaż trzymałam je w ręku, staranowałam go na ulicy, wprost błyszcząc inteligencją, złapał mnie na tym, że bezczelnie się w niego wgapiałam, zemdlałam, gdy tylko mnie dotknął... Nie mówiąc już o tym, że oblałam go śmietaną.!

No właśnie, śmietana...

Czy to nie jest podejrzane, że zaprosił mnie wtedy na... na spotkanie.? Normalny człowiek w tej sytuacji po prostu by się wydarł, czy coś, zrzucił na drugą osobę całą swoją złość. A ten nie dość, że zachował zimną krew, to jeszcze proponował spotkanie.!

I gdyby się głębiej nad tym zastanowić...

Co bym nie zrobiła, on zawsze próbuje utrzymać kontakt. Uparcie podchodzi, zagaduje, stara się..

To jest właśnie to całe podobanie, tak.? Że pomimo całej mojej beznadziejności on nadal chce się ze mną umówić.?

A ja co.?

A ja nadal mogę sobie wmawiać, że próbuję go zrazić go do swojej osoby. Że nie chcę się z nim widywać, że przecież jest mi zupełnie obojętny. Owszem, mogę sobie to powtarzać do upadłego. Ale to nie zmieni faktu, że mimo wszystko gdy jest w pobliżu, zaczynają się dziać ze mną dziwne rzeczy.

Przecież zawsze jest to samo. Jedno spojrzenie na niego, zwłaszcza na okolice dołków w policzkach, a już pojawia się drżenie rąk, głosu, kołatanie serca, przyspieszone tętno, urywany oddech i ścisk w żołądku. A tak.! I poważna dysfunkcja rozumowania...

Od zawsze byłam nieśmiała i nie lubiłam rozmawiać z nowopoznanymi ludźmi. Nawet myśl, że będę musiała się odezwać do kogoś obcego, napawała mnie jawnym przerażeniem. Niekiedy nawet mam obiekcje do wyjawiania własnego zdania przy bliskich, czując wewnetrzne opory. Początkowo więc to wszystko nie wydawało mi się aż tak podejrzane. Miałam przecież ładne wytłumaczenie tych wszystkich przypadłości.

Ale może jednak... może jednak to było coś innego.? Może wcale nie chodziło o wrodzoną bojaźń przed rozmową z nieznajomymi...

Bo czemu nierzadko łapałam się na tym, że o nim myślę.?

Sytuacja: w telewizji nudny, romantyczny film. Główny bohater to przystojny młody człowiek... I cholera tutaj się kończy całe to moje opisywanie. Bo kompletnie nie pamiętam jak wyglądał. W głowie widnieje mi tylko wyłącznie brązowa czupryna, zielone tęczówki i dołki w policzkach. Kompletne wyparcie innego typu urody.

I czemu mi się śnił.?
Dlaczego nierzadko wydawało mi się, że widzę go na ulicy, mimo, że w ogóle go tam nie było.?
Jaki był powód tego, że nieustannie czułam jego perfumy, nawet, wtedy gdy nie było go w pobliżu.?
Czemu przynajmniej połowa z moich dziwnych przypadłości pojawiała się nawet wtedy, gdy jedynie myślałam o nim.?
I z jakiego powodu nagle chciałam cofnąć wczorajszy wieczór, by pozwolić na to, by odprowadził mnie do domu.?!

No cholera czemu.?!

- Louise, śpisz.? - cichutki głosik Allison dobiegający zza drzwi mojego pokoju gwałtownie wrócił mnie do rzeczywistości. Zaraz potem usłyszałam równie ciche pukanie i coś na kształt westchnięcia.
- Nie, nie śpię. - odpowiedziałam machinalnie, nie pozwalając dłużej wzrastać zniecierpliwieniu Allison.

I już sekundę później, delikatne skrzypnięcie drzwi zapowiedziało, że zaraz wejdzie do mojego pokoju. Jak przewidywałam, po chwili jej głowa wysunęła się zza drzwi, zaraz po niej całe ciało. I zamykając cicho drzwi, przeszła na  środek pokoju.

Ja w tym czasie zdążyłam zmusić się całą siłą woli do odrzucenia z siebie cieplutkiej i miłej kołderki, owinąć się w koc, który zwinięty leżał pod poduszką i ostatecznie usiąść na skraju łóżka, cały czas obserwując Allison.

- To dobrze. - westchnęła w końcu, robiąc coś na kształt pauzy w swojej wypowiedzi. Mogłam się założyć, że z niewiadomej dla mnie przyczyny chciała zbudować napięcie, by słowa dotarły do mnie dostatecznie teatralnie. - Bo od jakiejś pół godziny pod domem czeka ten chłopak.. wiesz, z piekarni. - powiedziała spokojnie, właściwie bardzo powoli.

Ale chwila... ŻE JAK.?!

Machinalnie poderwałam się na nogi, wytrzeszczając na Allison swoje oczęta.

Zszokowana rozejrzałam się po pokoju. Nie był już obleczony ciemnością i srebrnością księżyca. Teraz przez zasłonięte rolety sączyło się jedynie szarawe światło, oznajmujące, że już całkiem dawno temu słońce postanowiło wzejść, chociaż zdecydowało ukryć się za chmurami.

Zasnęłam czy aż tyle czasu poświęciłam na to głupie rozmyślanie.?

Kurczę, ale nie to było teraz istotne.

BO DLACZEGO ALLISON WŁAŚNIE MI TŁUMACZY, ŻE STYLES CZEKA POD DOMEM.?

- Jak to czeka...? - głosem drżącym od mieszanych emocji wypowiedziałam głośno te swoje obawy. Mimo wszystko gdzieś tam zrodziła się we mnie nadzieja, że się po prostu przesłyszałam.

No ale niestety...

- Siedzi na murku, po drugiej stronie ulicy. - wyjaśniła spokojnie, ewidentnie próbując ukryć swoje rozbawienie. Rozpoznałam to po iskierkach, które niespodziewanie zaczęły rozświetlać jej oczy. Oraz po delikatnie podniesionym lewym kąciku ust, co usiłowała ukryć, zagryzając wargę.

Kurczę, ja jednak nie widziałam w tym nic śmiesznego... Więc może tylko mnie podpuszczała.?

- Żartujesz...
- Ani trochę. - w jednej sekundzie rozwiała wszystkie moje wątpliwości. Wzięła się też w garść i spoważniała trochę. W wyrazie twrazy, jak i w tonie. - Zauważyłam go pół godziny temu, ale nie wiem właściwie od której tam siedzi...
- O matko.! - pisnęłam, jakoś tak nagle zaczynając panikować. Zaczęłam dreptać po niewielkim prostokącie, jaki sobie wytoczyłam. Nerwowo podniosłam dłoń do góry i przeczesałam nią włosy. W końcu westchnęłam i przystanęłam. Spanikowana spojrzałam na Allison. - Ja... ja się muszę ogarnąć. - rzuciłam w jej kierunku i z przepraszającym spojrzeniem niemalże wypchnęłam w kierunku drzwi. Jednak ta nie zamierzała się szybko stąd wynieść...
- Ale co ci się stało...? - przystanęła tuż przed drzwiami i gestem zasugerowała, że chodzi jej o moją twarz.

No tak, przecież dotąd nie miała okazji popatrzeć sobie na rozciętą wargę i porządnego guza po lewej stronie czoła, których nabawiłam się podczas jakże delikatnej dyskusji z Quinn.

- A, nic... - westchnęłam, nie chcąc wdawać się w jakieś głębsze dyskusje. I nie czekając na jakiekolwiek słowo protestu, bezceremonialnie wypchnęłam ją za drzwi.

Dokładnie zdawałam sobie sprawę jak to wszystko wyglądało. Mój szok, podejrzane zachowanie i impertynencja w stosunku do Allison. Ale aktualnie miałam to w nosie. Bo mimo wszystko musiałam dojść do ładu. Ze sobą, z tym, co kołatało sie w mojej głowie. Zrozumieć to wszystko, czego zrozumieć na razie nie mogłam. I chyba bez Stylesa mi się to nie uda.

Właśnie, Styles. Jest tam, czy Allison jedynie sobie ze mnie żartowała.? Pospiesznie, w dwóch susach dobiegłam do okna.

Rzeczywiście tam siedział. Zajmował niewielką część niewysokiego, szarego murku, odgradzającego posesję państwa Marby od publicznego terenu ulicy. Wyglądał dosyć niepewnie, może niezdecydowanie. Trochę zgarbiony, ze splecionymi dłońmi, opartymi na udach i nogami zwisającymi swobodnie w dół.

Nie przeszkadzała mu pogoda, która dzisiaj jakoś nie zamierzała odbiegać od normy. Widać, że było mu zimno. Wiatr rozwiewał mu te jego brązowe loki na wszelkie możliwe sposoby. Właściwie jedynie to udało mi się dostrzec z okolic jego górnych partii, bowiem głowę schował w ramionach, próbując jakoś osłonić się od nieprzyjemnego deszczu, malutkimi kroplami sączącego się z nieba. Usiłował też w jakiś sposób cieplej owinąć brązowym płaszczem, którego rękawy zaciągał na dłonie.

Rozglądał się niepewnie po okolicy, jakby naprawdę kogoś wyczekując. Mnie.?

Cóż, najwyraźniej tylko on mógł mi w tym pomóc.
...

Kierunek, który obrałam niejako mijał się z miejscem, gdzie siedział Harry. I zrobiłam to najzupełniej celowo. Nie był to kolejny głupi unik z mojej strony, ani niedopatrzenie logicznego myślenia. Po prostu musiałam się upewnić w tym wszystkim. Przecież nie wiedziałam, czy rzeczywiście akurat na mnie tu czeka. To, że go znałam, że kilka razy mnie zaczepił, że siedział dokładnie naprzeciwko mojego domu nie oznaczało jeszcze, że...

- Hej, czekaj.! - tak, najwyraźniej jednak dokładnie to oznaczało.

Przystanęłam automatycznie, wzdychając głęboko. Zamknęłam powieki, próbując skupić w sobie całą energię i mocno zagryzłam wargę. A gdy mniej-więcej się uspokoiłam, powoli odwróciłam się.

I od razu stanęłam z nim twarzą w twarz. Z tymi dłokami w policzkach, tym szerokim nosem, pełnymi ustami malinowego koloru. I kręconymi włosami, które swobodnie układały się pod wpływem wiatru na jego czole.

Trochę mnie to zaskoczyło, nie powiem. Dlatego też automatycznie się zmieszałam, opuszczając głowę.

Cholera, uparłam się by z nim rozmawiać, a kompletnie nie wzięłam pod uwagę faktu, że ja z nim rozmawiać nie potrafię. Przecież jeden jego uśmiech, jedno zerknięcie na te jego dołki w policzkach, a mój rozum... no po prostu BAM.! I nie działa...

Tak więc cały szkic, który tak solidnie przygotowywałam, nagle gdzieś wyparował. I zamiast ośrodka mowy miałam wielką wyrwę.

Żeby jakoś ją zatkać, postanowiłam choć trochę zwiększyć dystans jaki nas dzielił. Powoli odsunęłam się do tyłu o kilka kroków. Starałam się to zrobić jak najmożliwiej niepostrzeżenie, by sobie nie pomyślał, że uciekam, czy coś... Chociaż gdyby się tak zastanowić... Lepsza ucieczka niż stanie naprzeciwko siebie w milczeniu i wgapianie się w swoje buty.

Wiać, czy nie wiać...? Oto jest pytanie...

- Tak.. przechodziłem... - odezwał się po chwili, rozpraszając tym samym wszystkie moje myśli o ucieczce. Gdybym tak nagle zwiała w połowie jego zdania, było by to co najmniej dziwne. Nawet jak na mnie... - Ekhm... Jak się czujesz.?
- Ymmmm... - zawahałam się, nie wiedząc co odpowiedzieć.

No bo co miałam mówić.? Co.? Louise, myśl.!

- Jak widać... żyję. - palnęłam w końcu pierwsze, co przyszło mi do głowy. I nawet byłam zadowolona, bowiem nawet nie odbiegało to sensem od zadanego pytania. Chociaż niestety automatycznie kończyło temat, bowiem nagle zapadła cisza.

No kurczę, CISZA.

Lou, głupku jeden, nie leć w kulki. Zdecydowałaś się na rozmowę, wyszłaś, to teraz nie odstawiaj chińskiej operetki i POWIEDZ COŚ.!!!

Zagryzłam niepewnie wargę, przestępując z nogi na nogę. Starając się na niego nie patrzeć, całą uwagę skupiłam na jego białychh trampkach. Były ładne. A on, prawdopodobnie z zimna, wytupywał jakiś rytm obutą w nie stopą.

W pustkach swojego rozumu próbowałam znaleźć coś, co nadawałoby się do godnego rozpoczęcia rozmowy na nurtujące mnie tematy.

- Ekhm.. - od czegoś trzeba przecież zaczać... - Ja... - tak, podmiot też już mamy załatwiony... - Bo właściwie... - ładny ozdobnik też już jest, więc teraz do rzeczy kobieto... - To ja chciałam przeprosić za wczoraj...
- Mnie.? - nie ukrywał swojego zaskoczenia. Zmieszał mnie tym dostatecznie, bym odpowiedziała jedynie niepewnym kiwnięciem głowy.
- Ale to chyba Quinn bardziej na to zasługuje... - wyjaśnił po chwili, ku mojemu zaskoczeniu. W wyniku tego czułam, że moja prawa brew unosi się coraz bradziej do góry.

Polokowanego musiała speszyć ta moja dziwaczna mina, bowiem nagle odchrząknął. Widziałam, że zamierzał coś powiedzieć, ale miał pewne obawy, przed ostatecznym wypowiedzeniem tego na głos. Zmarszczył brwi i w końcu spojrzał centralnie na mnie.

- Mogę zapytać o co wam poszło.?

Taaak, oczywiście. Bo ja ci tu zaraz z chęcią opowiem, że pobiłyśmy się o ciebie.

- To... to nic takiego. - wybrnęłam z tego, nie chwaląc się, całkiem oględnie. Zachęcona takim obrotem spraw, wymusiłam na mózgu jeszcze jedno zdanie, które chciałam wypowiedzieć sama z siebie. Kompletnie niepytana. - Takie babskie kłótnie.
- Z całym szacunkiem, bardzo gwałtowne.

Cholera, zaczał nabierać pewności siebie. Już nie biegał wzrokiem gdzie popadnie. Teraz skupił go na jednym punkcie, a mianowicie mojej twarzy. W dodatku wysilił się na żartobliwy sarkazm, w zadziorny sposób unosząc prawy kącik ust.

Ale to nie zmieniło faktu, że nadal nie mieliśmy głównego tematu rozmowy i zapadła cisza. Znowu. A ja nawet nie wiedziałam już co mam myśleć.

No bo właściwie to po co ja tu zeszłam.? No po co.? Żeby kolejny raz zrobić z siebie idiotkę.?

Jedna bezsenna noc i już jakieś kretyńskie przemyślenia w mojej głowie. Że niby mu się podobam, że niby muszę wyjaśnić całą sytuację.  I to z jakiego powodu.! Bo wkurzona nastolatka z rozchwianym życiem uczuciowym chciała mi dokuczyć.!

Nie, to było ponad moje siły. Ja już podziękuję, nie muszę niczego wyjaśniać.

Ale skoro już tu jestem może skorzystam z okazji i zrobię krok w kierunku jakiegoś pogodzenia się z Quinn.? Bo cóż... Najlepszym pretekstem do zakopania toporu wojennego byłoby z mojej strony kopletne olanie Stylesa i namówienie go do randki z Quinn.

Tylko jak mu to powiedzieć...?

Subtelnie spojrzałam na niego spod grzywki. Nadal tam stał, oczekując jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Ręce schował do kieszeni płaszcza, próbując tym samym jakoś się rozgrzać od nieprzyjemnej pogody. Ale mimo wszystko nie ruszał się, patrząc cały czas na mnie.

Wtedy poczułam, że mi też jest tak jakby trochę zimno. I nagle wyobraziłam sobie, że mnie przytula, żeby jakoś mnie rozgrzać.

Przeraziłam się na samą myśl o tym jakże dziwacznym wyobrażeniu, spuszczając wzrok. O wiele bezpieczniej było mówić do jego butów, niż patrzeć na jego sylwetkę i wyobrażać sobie...

Oj, skończ już.

- Myślę, że... - urwałam, usiłując jakoś zmusić swój mózg do wymyślenia porządnego i mniej więcej z sensem zdania. - Ekhm... Myślę, że...
- No tak, bardzo dużo myślisz, wiesz.? - przerwał mi, najprawdopodobniej czując się jeszcze bardziej pewniej w całej rozmowie. Teraz żartował.

A biorąc pod uwagę fakt, że zwrócił mi uwagę na moje jąkanie, automatycznie oblałam się rumieńcem. Słowo daję, byłam jak pomidor. Wystarczyło, żeby wyciągnął nóż z kieszeni i posiekał mnie do sałatki.

Przynajmniej nie musiałabym sterczeć przed nim jak kołek...

- Przepraszam... - rzuciłam automatycznie. - Bo ja... przepraszam.
- Nie, nie zaczynaj znowu. - zaśmiał się, tym samym urywając moje ewentualne dążenie w zaczęty przeze mnie temat. -  Dobrze, niech ci będzie. Przeprosiłaś mnie, choć nie wiem za co, ale mamy to już załatwione. - zakończył szerokim uśmiechem.
- No tak... - westchnęłam, czując się coraz bardziej czerwona. I niepewna w całej sytuacji.

Może jednak już naprawdę czas wiać.?

Niestety, chrapliwy głos chłopaka utwierdził mnie w przekonaniu, że to jednak nie byłoby zbyt kulturalne.

- I właściwie to... mam dla ciebie propozycję.
- Propozycję.? - powtórzyłam, nie do końca wierząc własnym uszom. Ale mimo wszystko zdołałam spojrzeć na niego z powątpiewaniem. Zza grzywki, ale jednak dałam radę.

Propozycja.? Dla mnie.? Kurczę, zaczynało być ciekawie...

- Wczoraj strasznie szybko uciekłaś.. - westchnął, patrząc mi centralnie w oczy. Oczywiście automatycznie się zmieszałam. Rumieńce, te sprawy... Chciałam też opuścić wzrok, ale jakoś tak nie mogłam. Zieleń jego tęczówek była zbyt magnetyczna, bym mogła przestać się w nią wpatrywać.

Odpłynęłam.?

- Nawet miałem zamiar cię dogonić i odprowadzić wbrew twojej woli, ale po tym co widziałem na imprezie... No cóż, zacząłem się bać o własne zdrowie. - po tych słowach natychmiast wróciłam do rzeczywistości. I przestałam perfidnie wgapiać się w jego oczy, jak szpak.. no, wiadomo w co.
- A... ta propozycja.? - czujnie zmieniłam temat, znowu ogarniając spojrzeniem jego buty.

Swoją drogą ładne buty. Takie białe.. Absolutnie żadnej zieleni.

- Bo właściwie to jesteś mi winna spotkanie, pamiętasz.? - wypalił nagle, aż zachłysnęłam się własną śliną. I jedyne, na co było mnie w tym momencie stać, to poszłuszne kiwnięcie głową.

Zaraz, jak.?
Spotkanie.? Znowu.? I jak niby on to sobie wyobraża.? Że co, że ...

- Dzisiaj.? Wieczorem.?

I jeszcze niby dzisiaj wieczorem.?

O nie kolego, nie tak prędko... Ja się dopiero nauczyłam mniej więcej racjonalnie wypowiadać i ignorować dołki w policzkach... Poza tym wcale nie mam na to ochoty. No i jakby nie patrzeć to z Quinn miałeś się umówić, nie ze mną.!

- O której.?

No tak, bo ja zawsze dokładnie powtarzam to, co mi się tłoczy w myślach...

- Przyjdę po ciebie o 20. Może być.? - zaproponował, patrząc na mnie niejako znowu niepewnie. A ja tylko kiwnęłam głową.
- To do zobaczenia. - wyminął mnie, posyłając szeroki uśmiech.

Odwróciłam się za nim. I przez chwilę wpatrywałam się w jego plecy. Jak idzie przed siebie, z opuszczoną głową. Jak wiatr delikatnie porusza jego brązowymi lokami. Jak kopnął puszkę, leżącą samotnie na chodniku Jak...

Zaraz, czy on podskoczył.?

Matko, wygląda na to, że nie tylko ja tu jestem nienormalna... 




***

Obiecałam i słowa dotrzymam. Narzekań nie będzie. Wiem, że niektórzy od razu zniwelują moje (nieobiektywne) zdanie, po co mam się zatem produkować. Poza tym to tylko mały wstęp przed tym co planuję w drugiej części i co mam nadzieję, wreszcie trochę zaspokoi Wasz głód spotkań Louise z Harry'm. No, pierwsza randka.! Czy to nie brzmi pięknie.? ;)

Może pięknie zabrzmi też to, że na randkę nie będziecie musiały długo czekać. Ostatnie korekty i może w weekend... NIESPODZIANKA.! :) Mam tylko nadzieję, że nikogo nie zeżre ciekawość i ktoś przeczyta drugą część;p

I korzystając z okazji, że już jestem przy klawiaturze, chciałabym Wam ogromnie podziękować za miłe komentarze i... kurczę, 3165 wyświetleń.?! Ale wiem czyja to wina... Jedna z czytelniczek pod ostatnim rozdziałem napisała, że od dodania 12 codziennie sprawdza czy nie dodałam czegoś nowego. No i statystyka się nabija, a ja głupia myślę, że tyle ludzi mnie czyta... ;)

Ale poważnie, bardzo chciałam podziękować temu Anonimowi za komentarz. Gdy go przeczytałam, dosłownie urosłam ze dwa metry.! :) Naprawdę podniósł mnie na duchu i sprawił, że wzięłam się w garść i w miarę szybko machnęłam trzynastkę. Gdyby nie to, nie dałabym rady. Także gorąco dziękuję Anonimowi, oraz całej reszcie, która postarała się o miłe słowo pod dwunastką. Gdybym mogła, uściskałabym każdą z Was z osobna, ale niestety musi Wam wystarczyć szczere DZIĘKUJĘ ;*.

No to do drugiej części... ;). 
Hm, do niedzieli.? :)

Komentarze (13):

19/10/12 14:44 , Blogger MPayne:) pisze...

Cieszy mnie fakt, że Marissa zaczyna układać coraz to normalniejsze zdania hahaha to brzmi jakbym pisała o 2 latce :-) lubie randki, ale znając Twoje pomysły to wcale nie będzie taka całkiem normalna randka prawda? Dodawaj szybko tą drugą część bo nie wytrzymam i Cię znajdę:-) a więc do następnego pozdrawiam M.Payne :-)

 
19/10/12 16:14 , Anonymous Anonimowy pisze...

Czekam już na drugą część :) Ja sprawdzam dwa razy dziennie żeby mieć pewność czy czegoś nie przeoczyłam :P
xoxo toyta
Ps. Ładny wygląd bloga :)
Ps2. Jestem dumna z Marissy :P

 
19/10/12 17:04 , Blogger Jaxonek. : 3 pisze...

Ja się pochwałę! Wczoraj spędziłam trzy godziny na czytaniu twojego bloga. Jak juz przeczytałam początek to postanowiłam, że skończę. Nieważne, że siedziałam trzy godziny psujac sobie wzrok jak w najbardziej niewygodnych pozycjach po progu musiałam. Dzisiaj tak samo wlaczylam, a gdy zobaczyłam nowy rozdział po prostu byłam taka szczęśliwa jakby to do mnie Harry miał czekać przed domem. Mówię takze z ręka na sercu, NIGDY nie widziałam tak dobrego opowiadania. Sposób jaki piszesz, aaaa, jest swietnie. Posiadasz niesamowity talent, a nawet o tym nie wiesz. Nie ściemniam, to fakty. Dziękuję za tak mocne umilenie czasu z niecierpliwością czekam na następny. Mogę się o niego zabić! :)
Pozdrawiam. Julia.

 
19/10/12 17:10 , Blogger Unknown pisze...

świetne :) super blod a wpisy warte poświęcenia większej uwagi... piękne :)
dodaję do obserwowanych, jak bd miała ochotę, to wpadnij :)

 
19/10/12 17:51 , Anonymous Anonimowy pisze...

Jestem dumna z tego co zrobiła Marrisa, ba jestem taka hepi i szczerzę się do monitora. Teraz to chyba ja nie jestem normalna ale cii.
Rozdział wcale mnie nie zanudził. Mogę nawet stwierdzić, że ani się obejrzałam, a tu już koniec. Szkoda.
Z niecierpliwością czekam na kolejną część! :D
Właściwie to nie wiem jak się podpisać.. Ta z którą piszesz na gg, i która wypytuje Cię zawsze o nowy rozdział. Ze Stylesem na ikonce na gg. Okey, chyba mnie kojarzysz. (:

Dżoana ~

 
19/10/12 22:06 , Anonymous Anonimowy pisze...

Rozdział świetny bardzo mi się podoba zresztą tak jak całe opowiadanie:)Powtarzam ci to już chyba setny raz masz wielki T.A.L.E.N.T:).W tym rozdziale jest 5 kierunków:)Czekam z niecierpliwością na tą pierwszą randkę:)Ciekawe co ty tam wymyślisz:)Podobają mi się te wszystkie przemyślenia Marrisy:)
Gratuluje wyświetleń i tylu komentarzy:)Dodaj szybko następną część:)Bardzo mi się podoba twój blog:)

 
19/10/12 22:30 , Anonymous Anonimowy pisze...

Jeeej:)
I w końcu się spotkają:) Nareszcie:)
Wciągające...:P Super:)
I strasznie mnie zżera ciekawość co będzie dalej:) Mam nadzieję, że szybko dodasz drugą część:) I.

 
19/10/12 22:37 , Anonymous Anonimowy pisze...

Jak ja się cieszę że w końcu dodałaś ten nowy rozdział już nie mogłam się doczekać:):):)muszę ci powiedzieć że od lutego czytam wszystkie opowiadania na blogach i jak dotąd twoje jest najlepsze :) naprawdę jeszcze nigdy się tak nie śmiałam czytając opowiadanie, poza tym opowiedziałam o twoim blogu koleżance także będziesz miała więcej wejść .
pozdrawiam i czekam na 13 cz2 !!!!

 
20/10/12 01:10 , Blogger Unknown pisze...

Już koniec? Chyba się popłaczę... No, ale przynajmniej jestem już na bieżąco ;) Cudowne opowiadanie. Wiem, że już gdzieś tam wcześniej napisałam, ale się powtórzę. Po prostu zakochałam się w tej dziewczynie :) Aż sama mam ochotę zaprosić ją na randkę.
Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału. Wciąż czekam na moment, w którym ona się zorientuje, że nawet potrafi z nim rozmawiać... Uwielbiam, te jej odważne myśli, które jakoś nie mogą przedrzeć się przez mur nieśmiałości. Jest po prostu urocza... I mam nadzieję, że ze strony Harry'ego to tak na poważnie, bo chyba bym nie chciała, by taka niepewna siebie osóbka cierpiała... Tak więc trzymam kciuki za udaną pierwszą randkę, potem drugą i tak dalej ;) Beznadziejna ze mnie romantyczka, więc mam nadzieję, że będzie happy end :)
Pozdrawiam i życzę natchnienia w pisaniu. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

@KateStylees

http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/

 
20/10/12 18:54 , Blogger Unknown pisze...

Kurczę, dziękuję wszystkim za te miłe komentarze;). Zwłaszcza Julii, która pomimo niewygodności dzielnie trwała w czytaniu ;). W razie czego oddam Ci moje okulary;p. I toyocie, która 2 razy dziennie sprawdzając czy pojawił się nowy rozdział, nabija mi statystykę. I całej reszcie, która wysiliła się, pisząc czy to króciutkie (panno I., postaraj się bardziej na przyszłość ;). I tak, cieszę się, że w ogóle coś napisałaś ;)), czy te kompletnie wyczerpujące;p.

Następny rozdział stoi pod znakiem zapytania, bowiem przez opowiadanie Kate Stylees nie wiem jak dobierać słowa. Może w nocy mnie złapie flow... Trzymajcie kciuki :)

I dziękuje każdej z osobna jeszcze raz. Jesteście kochane :*

 
20/10/12 20:30 , Blogger Unknown pisze...

Więc tak zacznijmy od.. Nie wiem czego Xd Super piszesz i jak byś dodała całą część na pewno bym przeczytała, bo piszesz bardzo ciekawie. Z jednego zdania możesz zrobić kilkadziesiąt takich i to mi się podoba. W ogóle twój styl pisania jest super, zazdroszczę Ci.

Co do rozdziału: to jak zwykle super, jestem stałą czytelniczką Xd. Lubię jak Marissa się jąka, czytam to z taki bananem na twarzy, że szok.

Pierwsza randka, jak to pięknie brzmi, już nie mogę się doczekać, kiedy dasz 2 część.

Pozdrawiam

http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/

 
5/3/13 23:48 , Blogger pikseloza pisze...

"No tak, bo ja zawsze dokładnie powtarzam to, co mi się tłoczy w myślach..." uwielbiam ten komentarz ;-)
w prawdzie napisałaś to już dawno temu ogromnie się cieszę, że ja nie muszę czekać na cz2 i od niej dzieli mnie tylko 5 sekund kliknięcia myszką ;-)

 
7/5/13 17:23 , Blogger forever hungry ♥ pisze...

Ojojoooj, cudownie.. :P coś czuję, że będę tu często wracała

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna