trzynaście - część pierwsza.
Słowem wstępu... Nie będzie narzekań, ani niczego takiego. Chciałam tylko wyjaśnić jedną małą sprawę. A mianowicie wygląda ona tak, że na trzynastkę miałam sporo solidnych planów, które w ramach opisywania zaczęły się tak jakoś rozciągać i rozciągać... W efekcie powstał cholernie długi odcinek. Gdy się tak zaczęłam w niego zagłębiać, uznałam, że może Was znużyć swoją obszernością, więc postanowiłam podzielić ten odcinek na dwie części. Trochę krótsze niż zwykłe rozdziały, no ale... Proszę się mnie nie czepiać, ja tylko chciałam dobrze:). No, nie przedłużam, miłego czytania.! :)
***
Całą noc przewracałam się z boku na bok.
Pierwsza przyczyna mojej bezsenności
tkwiła w księżycu, który właśnie był w pełni. Jaśniał całkiem ładnym blaskiem,
ale niestety prosto w moje okno, oblekając pokój srebrną łuną. Dokładnie mogłam
dostrzec kształt każdego mebla w moim pokoju, ba.! każdego detalu na nim
stojącego. I chociaż zasłoniłam rolety, oczy zamknęłam najmocniej jak się dało,
a głowę przykryłam kocem, wredne światełko zawsze jakoś dostawało się do moich
oczu.
A mówią, że światełko jest symbolem
nadziei i szczęśliwości... Jakby nie patrzeć, nie czułam ani jednego, ani
drugiego...
Oczywiście wszystko przez obrażenia po
bójce. Nie da się ukryć, że dostałam porządnie parę razy i skutkiem tego na mym
ciele widniało kilka dorodnych siniaków. Nie, to jednak nie oddaje tego
wszystkiego. Mówiąc wprost, miałam posiniaczone calutkie ciało. No dosłownie
prawie zaczęłam zmieniać kolor skóry.!
Niestety, to wiązało się również z
poważnym bólem w całym ciele. Tak, byłam solidnie poobijana i obolała. Każdy,
nawet najmniejszy ruch skutkował natychmiast promieniującym, trudnym do
opisania bólem. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że mogłam się nie ruszać.
Ale to nie takie proste jak się wydaje, bowiem gdy się nie ruszałam też zawsze
coś mnie uwierało. A to zmarszczka na kocu, a to coś innego. Próbowałam znaleźć
wygodną pozycję, no ale wiadomo jak to jest.
Mogłabym i założyć nogi na głowę, a i tak
nic by nie pomogło.
Jakby mało było tego całego bólu
fizycznego, od środka też zaczęło mnie coś zżerać. Kołatało się w moim organizmie,
siejąc spustoszenie.
A wszystko wina pełnych jadu słów Quinn,
które zakotwiczyły się gdzieś tam w odmętach mojego udręczonego mózgu,
powodując silny ból głowy. W uszach wciąż słyszałam jej zgryźliwe słowa, które
drążyły w moim mózgu poważne tunele. Musiałam więc zapełnić je własnymi
przemyśleniami...
Cóż, nie dotyczyły one nawet ironicznego
sensu jej słów. Te zabaweczki, nudzenie się nimi i to wszystko inne, co sobie
ubzdurała, po prostu puściłam kantem. Nie zważałam na jej idiotyczną wypowiedź,
gdyż była ona wymówiona w pełnym gniewie i tylko dlatego, by mi dopiec. Więc
mówiąc oględnie, olałam tą głodną gadkę, skupiając się raczej na jednym zdaniu
z tej całej jej bezsensownej wypowiedzi.
"Naprawdę myślisz, że możesz mu się
podobać.?" - co
chwila zdanie odnawiało się w mojej głowie, jakby chcąc szukać potwierdzenia
dla pozbawionej sensu teorii Quinn.
Bo czy naprawdę uważała, że JA podobam
się JEMU.?
Przecież to był idiotyzm nad idiotyzmy.
Nie było mowy o żadnym podobaniu, zwłaszcza, że na dobrą sprawę normalnie nie
rozmawialiśmy.
No bo ile razy zrobiłam z siebie idiotkę
w jego towarzystwie.? No ile.?
Cholera, na osiem spotkań, aż w siedmiu
wyszlam na idiotkę. Tylko raz udało mi się zachować twarz, gdyż właściwie nie
wiedział o moim istnieniu na tej imprezie, gdzie walnęłam czołem w drzwi. Poza
tym miałam problem z otworzeniem drzwi, "zapomniałam" o pieniądzach,
chociaż trzymałam je w ręku, staranowałam go na ulicy, wprost błyszcząc
inteligencją, złapał mnie na tym, że bezczelnie się w niego wgapiałam,
zemdlałam, gdy tylko mnie dotknął... Nie mówiąc już o tym, że oblałam go
śmietaną.!
No właśnie, śmietana...
Czy to nie jest podejrzane, że zaprosił
mnie wtedy na... na spotkanie.? Normalny człowiek w tej sytuacji po prostu by
się wydarł, czy coś, zrzucił na drugą osobę całą swoją złość. A ten nie dość,
że zachował zimną krew, to jeszcze proponował spotkanie.!
I gdyby się głębiej nad tym zastanowić...
Co bym nie zrobiła, on zawsze próbuje
utrzymać kontakt. Uparcie podchodzi, zagaduje, stara się..
To jest właśnie to całe podobanie, tak.?
Że pomimo całej mojej beznadziejności on nadal chce się ze mną umówić.?
A ja co.?
A ja nadal mogę sobie wmawiać, że próbuję
go zrazić go do swojej osoby. Że nie chcę się z nim widywać, że przecież jest
mi zupełnie obojętny. Owszem, mogę sobie to powtarzać do upadłego. Ale to nie
zmieni faktu, że mimo wszystko gdy jest w pobliżu, zaczynają się dziać ze mną
dziwne rzeczy.
Przecież zawsze jest to samo. Jedno
spojrzenie na niego, zwłaszcza na okolice dołków w policzkach, a już pojawia
się drżenie rąk, głosu, kołatanie serca, przyspieszone tętno, urywany oddech i
ścisk w żołądku. A tak.! I poważna dysfunkcja rozumowania...
Od zawsze byłam nieśmiała i nie lubiłam
rozmawiać z nowopoznanymi ludźmi. Nawet myśl, że będę musiała się odezwać do
kogoś obcego, napawała mnie jawnym przerażeniem. Niekiedy nawet mam obiekcje do
wyjawiania własnego zdania przy bliskich, czując wewnetrzne opory. Początkowo
więc to wszystko nie wydawało mi się aż tak podejrzane. Miałam przecież ładne
wytłumaczenie tych wszystkich przypadłości.
Ale może jednak... może jednak to było
coś innego.? Może wcale nie chodziło o wrodzoną bojaźń przed rozmową z
nieznajomymi...
Bo czemu nierzadko łapałam się na tym, że
o nim myślę.?
Sytuacja: w telewizji nudny, romantyczny
film. Główny bohater to przystojny młody człowiek... I cholera tutaj się kończy
całe to moje opisywanie. Bo kompletnie nie pamiętam jak wyglądał. W głowie
widnieje mi tylko wyłącznie brązowa czupryna, zielone tęczówki i dołki w
policzkach. Kompletne wyparcie innego typu urody.
I czemu mi się śnił.?
Dlaczego nierzadko wydawało mi się, że
widzę go na ulicy, mimo, że w ogóle go tam nie było.?
Jaki był powód tego, że nieustannie
czułam jego perfumy, nawet, wtedy gdy nie było go w pobliżu.?
Czemu przynajmniej połowa z moich
dziwnych przypadłości pojawiała się nawet wtedy, gdy jedynie myślałam o nim.?
I z jakiego powodu nagle chciałam cofnąć
wczorajszy wieczór, by pozwolić na to, by odprowadził mnie do domu.?!
No cholera czemu.?!
- Louise, śpisz.? - cichutki głosik
Allison dobiegający zza drzwi mojego pokoju gwałtownie wrócił mnie do
rzeczywistości. Zaraz potem usłyszałam równie ciche pukanie i coś na kształt
westchnięcia.
- Nie, nie śpię. - odpowiedziałam
machinalnie, nie pozwalając dłużej wzrastać zniecierpliwieniu Allison.
I już sekundę później, delikatne
skrzypnięcie drzwi zapowiedziało, że zaraz wejdzie do mojego pokoju. Jak
przewidywałam, po chwili jej głowa wysunęła się zza drzwi, zaraz po niej całe
ciało. I zamykając cicho drzwi, przeszła na środek pokoju.
Ja w tym czasie zdążyłam zmusić się całą
siłą woli do odrzucenia z siebie cieplutkiej i miłej kołderki, owinąć się w
koc, który zwinięty leżał pod poduszką i ostatecznie usiąść na skraju łóżka,
cały czas obserwując Allison.
- To dobrze. - westchnęła w końcu, robiąc
coś na kształt pauzy w swojej wypowiedzi. Mogłam się założyć, że z niewiadomej
dla mnie przyczyny chciała zbudować napięcie, by słowa dotarły do mnie
dostatecznie teatralnie. - Bo od jakiejś pół godziny pod domem czeka ten
chłopak.. wiesz, z piekarni. - powiedziała spokojnie, właściwie bardzo powoli.
Ale chwila... ŻE JAK.?!
Machinalnie poderwałam się na nogi,
wytrzeszczając na Allison swoje oczęta.
Zszokowana rozejrzałam się po pokoju. Nie
był już obleczony ciemnością i srebrnością księżyca. Teraz przez zasłonięte
rolety sączyło się jedynie szarawe światło, oznajmujące, że już całkiem dawno
temu słońce postanowiło wzejść, chociaż zdecydowało ukryć się za chmurami.
Zasnęłam czy aż tyle czasu poświęciłam na
to głupie rozmyślanie.?
Kurczę, ale nie to było teraz istotne.
BO DLACZEGO ALLISON WŁAŚNIE MI TŁUMACZY,
ŻE STYLES CZEKA POD DOMEM.?
- Jak to czeka...? - głosem drżącym od
mieszanych emocji wypowiedziałam głośno te swoje obawy. Mimo wszystko gdzieś
tam zrodziła się we mnie nadzieja, że się po prostu przesłyszałam.
No ale niestety...
- Siedzi na murku, po drugiej stronie
ulicy. - wyjaśniła spokojnie, ewidentnie próbując ukryć swoje rozbawienie.
Rozpoznałam to po iskierkach, które niespodziewanie zaczęły rozświetlać jej
oczy. Oraz po delikatnie podniesionym lewym kąciku ust, co usiłowała ukryć,
zagryzając wargę.
Kurczę, ja jednak nie widziałam w tym nic
śmiesznego... Więc może tylko mnie podpuszczała.?
- Żartujesz...
- Ani trochę. - w jednej sekundzie
rozwiała wszystkie moje wątpliwości. Wzięła się też w garść i spoważniała
trochę. W wyrazie twrazy, jak i w tonie. - Zauważyłam go pół godziny temu, ale
nie wiem właściwie od której tam siedzi...
- O matko.! - pisnęłam, jakoś tak nagle
zaczynając panikować. Zaczęłam dreptać po niewielkim prostokącie, jaki sobie
wytoczyłam. Nerwowo podniosłam dłoń do góry i przeczesałam nią włosy. W końcu
westchnęłam i przystanęłam. Spanikowana spojrzałam na Allison. - Ja... ja się
muszę ogarnąć. - rzuciłam w jej kierunku i z przepraszającym spojrzeniem
niemalże wypchnęłam w kierunku drzwi. Jednak ta nie zamierzała się szybko stąd
wynieść...
- Ale co ci się stało...? - przystanęła
tuż przed drzwiami i gestem zasugerowała, że chodzi jej o moją twarz.
No tak, przecież dotąd nie miała okazji
popatrzeć sobie na rozciętą wargę i porządnego guza po lewej stronie czoła,
których nabawiłam się podczas jakże delikatnej dyskusji z Quinn.
- A, nic... - westchnęłam, nie chcąc
wdawać się w jakieś głębsze dyskusje. I nie czekając na jakiekolwiek słowo
protestu, bezceremonialnie wypchnęłam ją za drzwi.
Dokładnie zdawałam sobie sprawę jak to
wszystko wyglądało. Mój szok, podejrzane zachowanie i impertynencja w stosunku
do Allison. Ale aktualnie miałam to w nosie. Bo mimo wszystko musiałam dojść do
ładu. Ze sobą, z tym, co kołatało sie w mojej głowie. Zrozumieć to wszystko,
czego zrozumieć na razie nie mogłam. I chyba bez Stylesa mi się to nie uda.
Właśnie, Styles. Jest tam, czy Allison
jedynie sobie ze mnie żartowała.? Pospiesznie, w dwóch susach dobiegłam do
okna.
Rzeczywiście tam siedział. Zajmował niewielką
część niewysokiego, szarego murku, odgradzającego posesję państwa Marby od
publicznego terenu ulicy. Wyglądał dosyć niepewnie, może niezdecydowanie.
Trochę zgarbiony, ze splecionymi dłońmi, opartymi na udach i nogami zwisającymi
swobodnie w dół.
Nie przeszkadzała mu pogoda, która
dzisiaj jakoś nie zamierzała odbiegać od normy. Widać, że było mu zimno. Wiatr
rozwiewał mu te jego brązowe loki na wszelkie możliwe sposoby. Właściwie
jedynie to udało mi się dostrzec z okolic jego górnych partii, bowiem głowę
schował w ramionach, próbując jakoś osłonić się od nieprzyjemnego deszczu,
malutkimi kroplami sączącego się z nieba. Usiłował też w jakiś sposób cieplej
owinąć brązowym płaszczem, którego rękawy zaciągał na dłonie.
Rozglądał się niepewnie po okolicy, jakby
naprawdę kogoś wyczekując. Mnie.?
Cóż, najwyraźniej tylko on mógł mi w tym
pomóc.
...
Kierunek, który obrałam niejako mijał się
z miejscem, gdzie siedział Harry. I zrobiłam to najzupełniej celowo. Nie był to
kolejny głupi unik z mojej strony, ani niedopatrzenie logicznego myślenia. Po
prostu musiałam się upewnić w tym wszystkim. Przecież nie wiedziałam, czy
rzeczywiście akurat na mnie tu czeka. To, że go znałam, że kilka razy mnie
zaczepił, że siedział dokładnie naprzeciwko mojego domu nie oznaczało jeszcze,
że...
- Hej, czekaj.! - tak, najwyraźniej
jednak dokładnie to oznaczało.
Przystanęłam automatycznie, wzdychając
głęboko. Zamknęłam powieki, próbując skupić w sobie całą energię i mocno
zagryzłam wargę. A gdy mniej-więcej się uspokoiłam, powoli odwróciłam się.
I od razu stanęłam z nim twarzą w twarz.
Z tymi dłokami w policzkach, tym szerokim nosem, pełnymi ustami malinowego
koloru. I kręconymi włosami, które swobodnie układały się pod wpływem wiatru na
jego czole.
Trochę mnie to zaskoczyło, nie powiem.
Dlatego też automatycznie się zmieszałam, opuszczając głowę.
Cholera, uparłam się by z nim rozmawiać,
a kompletnie nie wzięłam pod uwagę faktu, że ja z nim rozmawiać nie potrafię.
Przecież jeden jego uśmiech, jedno zerknięcie na te jego dołki w policzkach, a
mój rozum... no po prostu BAM.! I nie działa...
Tak więc cały szkic, który tak solidnie
przygotowywałam, nagle gdzieś wyparował. I zamiast ośrodka mowy miałam wielką
wyrwę.
Żeby jakoś ją zatkać, postanowiłam choć
trochę zwiększyć dystans jaki nas dzielił. Powoli odsunęłam się do tyłu o kilka
kroków. Starałam się to zrobić jak najmożliwiej niepostrzeżenie, by sobie nie
pomyślał, że uciekam, czy coś... Chociaż gdyby się tak zastanowić... Lepsza
ucieczka niż stanie naprzeciwko siebie w milczeniu i wgapianie się w swoje
buty.
Wiać, czy nie wiać...? Oto jest
pytanie...
- Tak.. przechodziłem... - odezwał się po
chwili, rozpraszając tym samym wszystkie moje myśli o ucieczce. Gdybym tak
nagle zwiała w połowie jego zdania, było by to co najmniej dziwne. Nawet jak na
mnie... - Ekhm... Jak się czujesz.?
- Ymmmm... - zawahałam się, nie wiedząc
co odpowiedzieć.
No bo co miałam mówić.? Co.? Louise,
myśl.!
- Jak widać... żyję. - palnęłam w końcu
pierwsze, co przyszło mi do głowy. I nawet byłam zadowolona, bowiem nawet nie
odbiegało to sensem od zadanego pytania. Chociaż niestety automatycznie
kończyło temat, bowiem nagle zapadła cisza.
No kurczę, CISZA.
Lou, głupku jeden, nie leć w kulki. Zdecydowałaś
się na rozmowę, wyszłaś, to teraz nie odstawiaj chińskiej operetki i POWIEDZ
COŚ.!!!
Zagryzłam niepewnie wargę, przestępując z
nogi na nogę. Starając się na niego nie patrzeć, całą uwagę skupiłam na jego
białychh trampkach. Były ładne. A on, prawdopodobnie z zimna, wytupywał jakiś
rytm obutą w nie stopą.
W pustkach swojego rozumu próbowałam
znaleźć coś, co nadawałoby się do godnego rozpoczęcia rozmowy na nurtujące mnie
tematy.
- Ekhm.. - od czegoś trzeba przecież
zaczać... - Ja... - tak, podmiot też już mamy załatwiony... - Bo właściwie... -
ładny ozdobnik też już jest, więc teraz do rzeczy kobieto... - To ja chciałam
przeprosić za wczoraj...
- Mnie.? - nie ukrywał swojego
zaskoczenia. Zmieszał mnie tym dostatecznie, bym odpowiedziała jedynie niepewnym
kiwnięciem głowy.
- Ale to chyba Quinn bardziej na to
zasługuje... - wyjaśnił po chwili, ku mojemu zaskoczeniu. W wyniku tego czułam,
że moja prawa brew unosi się coraz bradziej do góry.
Polokowanego musiała speszyć ta moja
dziwaczna mina, bowiem nagle odchrząknął. Widziałam, że zamierzał coś
powiedzieć, ale miał pewne obawy, przed ostatecznym wypowiedzeniem tego na
głos. Zmarszczył brwi i w końcu spojrzał centralnie na mnie.
- Mogę zapytać o co wam poszło.?
Taaak, oczywiście. Bo ja ci tu zaraz z
chęcią opowiem, że pobiłyśmy się o ciebie.
- To... to nic takiego. - wybrnęłam z
tego, nie chwaląc się, całkiem oględnie. Zachęcona takim obrotem spraw,
wymusiłam na mózgu jeszcze jedno zdanie, które chciałam wypowiedzieć sama z
siebie. Kompletnie niepytana. - Takie babskie kłótnie.
- Z całym szacunkiem, bardzo gwałtowne.
Cholera, zaczał nabierać pewności siebie.
Już nie biegał wzrokiem gdzie popadnie. Teraz skupił go na jednym punkcie, a
mianowicie mojej twarzy. W dodatku wysilił się na żartobliwy sarkazm, w
zadziorny sposób unosząc prawy kącik ust.
Ale to nie zmieniło faktu, że nadal nie
mieliśmy głównego tematu rozmowy i zapadła cisza. Znowu. A ja nawet nie
wiedziałam już co mam myśleć.
No bo właściwie to po co ja tu zeszłam.?
No po co.? Żeby kolejny raz zrobić z siebie idiotkę.?
Jedna bezsenna noc i już jakieś
kretyńskie przemyślenia w mojej głowie. Że niby mu się podobam, że niby muszę
wyjaśnić całą sytuację. I to z jakiego powodu.! Bo wkurzona nastolatka z
rozchwianym życiem uczuciowym chciała mi dokuczyć.!
Nie, to było ponad moje siły. Ja już
podziękuję, nie muszę niczego wyjaśniać.
Ale skoro już tu jestem może skorzystam z
okazji i zrobię krok w kierunku jakiegoś pogodzenia się z Quinn.? Bo cóż...
Najlepszym pretekstem do zakopania toporu wojennego byłoby z mojej strony
kopletne olanie Stylesa i namówienie go do randki z Quinn.
Tylko jak mu to powiedzieć...?
Subtelnie spojrzałam na niego spod
grzywki. Nadal tam stał, oczekując jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Ręce
schował do kieszeni płaszcza, próbując tym samym jakoś się rozgrzać od
nieprzyjemnej pogody. Ale mimo wszystko nie ruszał się, patrząc cały czas na
mnie.
Wtedy poczułam, że mi też jest tak jakby
trochę zimno. I nagle wyobraziłam sobie, że mnie przytula, żeby jakoś mnie
rozgrzać.
Przeraziłam się na samą myśl o tym jakże
dziwacznym wyobrażeniu, spuszczając wzrok. O wiele bezpieczniej było mówić do
jego butów, niż patrzeć na jego sylwetkę i wyobrażać sobie...
Oj, skończ już.
- Myślę, że... - urwałam, usiłując jakoś
zmusić swój mózg do wymyślenia porządnego i mniej więcej z sensem zdania. -
Ekhm... Myślę, że...
- No tak, bardzo dużo myślisz, wiesz.? -
przerwał mi, najprawdopodobniej czując się jeszcze bardziej pewniej w całej rozmowie.
Teraz żartował.
A biorąc pod uwagę fakt, że zwrócił mi
uwagę na moje jąkanie, automatycznie oblałam się rumieńcem. Słowo daję, byłam
jak pomidor. Wystarczyło, żeby wyciągnął nóż z kieszeni i posiekał mnie do
sałatki.
Przynajmniej nie musiałabym sterczeć
przed nim jak kołek...
- Przepraszam... - rzuciłam
automatycznie. - Bo ja... przepraszam.
- Nie, nie zaczynaj znowu. - zaśmiał się,
tym samym urywając moje ewentualne dążenie w zaczęty przeze mnie temat. -
Dobrze, niech ci będzie. Przeprosiłaś mnie, choć nie wiem za co, ale mamy to
już załatwione. - zakończył szerokim uśmiechem.
- No tak... - westchnęłam, czując się
coraz bardziej czerwona. I niepewna w całej sytuacji.
Może jednak już naprawdę czas wiać.?
Niestety, chrapliwy głos chłopaka utwierdził
mnie w przekonaniu, że to jednak nie byłoby zbyt kulturalne.
- I właściwie to... mam dla ciebie
propozycję.
- Propozycję.? - powtórzyłam, nie do
końca wierząc własnym uszom. Ale mimo wszystko zdołałam spojrzeć na niego z
powątpiewaniem. Zza grzywki, ale jednak dałam radę.
Propozycja.? Dla mnie.? Kurczę, zaczynało
być ciekawie...
- Wczoraj strasznie szybko uciekłaś.. -
westchnął, patrząc mi centralnie w oczy. Oczywiście automatycznie się
zmieszałam. Rumieńce, te sprawy... Chciałam też opuścić wzrok, ale jakoś tak
nie mogłam. Zieleń jego tęczówek była zbyt magnetyczna, bym mogła przestać się
w nią wpatrywać.
Odpłynęłam.?
- Nawet miałem zamiar cię dogonić i
odprowadzić wbrew twojej woli, ale po tym co widziałem na imprezie... No cóż,
zacząłem się bać o własne zdrowie. - po tych słowach natychmiast wróciłam do
rzeczywistości. I przestałam perfidnie wgapiać się w jego oczy, jak szpak.. no,
wiadomo w co.
- A... ta propozycja.? - czujnie
zmieniłam temat, znowu ogarniając spojrzeniem jego buty.
Swoją drogą ładne buty. Takie białe..
Absolutnie żadnej zieleni.
- Bo właściwie to jesteś mi winna
spotkanie, pamiętasz.? - wypalił nagle, aż zachłysnęłam się własną śliną. I
jedyne, na co było mnie w tym momencie stać, to poszłuszne kiwnięcie głową.
Zaraz, jak.?
Spotkanie.? Znowu.? I jak niby on to
sobie wyobraża.? Że co, że ...
- Dzisiaj.? Wieczorem.?
I jeszcze niby dzisiaj wieczorem.?
O nie kolego, nie tak prędko... Ja się
dopiero nauczyłam mniej więcej racjonalnie wypowiadać i ignorować dołki w
policzkach... Poza tym wcale nie mam na to ochoty. No i jakby nie patrzeć to z
Quinn miałeś się umówić, nie ze mną.!
- O której.?
No tak, bo ja zawsze dokładnie powtarzam
to, co mi się tłoczy w myślach...
- Przyjdę po ciebie o 20. Może być.? - zaproponował,
patrząc na mnie niejako znowu niepewnie. A ja tylko kiwnęłam głową.
- To do zobaczenia. - wyminął mnie,
posyłając szeroki uśmiech.
Odwróciłam się za nim. I przez chwilę
wpatrywałam się w jego plecy. Jak idzie przed siebie, z opuszczoną głową. Jak
wiatr delikatnie porusza jego brązowymi lokami. Jak kopnął puszkę, leżącą
samotnie na chodniku Jak...
Zaraz, czy on podskoczył.?
Matko, wygląda na to, że nie tylko ja tu
jestem nienormalna...
***
Obiecałam i słowa dotrzymam. Narzekań nie będzie. Wiem, że niektórzy od razu zniwelują moje (nieobiektywne) zdanie, po co mam się zatem produkować. Poza tym to tylko mały wstęp przed tym co planuję w drugiej części i co mam nadzieję, wreszcie trochę zaspokoi Wasz głód spotkań Louise z Harry'm. No, pierwsza randka.! Czy to nie brzmi pięknie.? ;)
Może pięknie zabrzmi też to, że na randkę nie będziecie musiały długo czekać. Ostatnie korekty i może w weekend... NIESPODZIANKA.! :) Mam tylko nadzieję, że nikogo nie zeżre ciekawość i ktoś przeczyta drugą część;p
I korzystając z okazji, że już jestem przy klawiaturze, chciałabym Wam ogromnie podziękować za miłe komentarze i... kurczę, 3165 wyświetleń.?! Ale wiem czyja to wina... Jedna z czytelniczek pod ostatnim rozdziałem napisała, że od dodania 12 codziennie sprawdza czy nie dodałam czegoś nowego. No i statystyka się nabija, a ja głupia myślę, że tyle ludzi mnie czyta... ;)
Ale poważnie, bardzo chciałam podziękować temu Anonimowi za komentarz. Gdy go przeczytałam, dosłownie urosłam ze dwa metry.! :) Naprawdę podniósł mnie na duchu i sprawił, że wzięłam się w garść i w miarę szybko machnęłam trzynastkę. Gdyby nie to, nie dałabym rady. Także gorąco dziękuję Anonimowi, oraz całej reszcie, która postarała się o miłe słowo pod dwunastką. Gdybym mogła, uściskałabym każdą z Was z osobna, ale niestety musi Wam wystarczyć szczere DZIĘKUJĘ ;*.
No to do drugiej części... ;).
Hm, do niedzieli.? :)
Komentarze (13):
Cieszy mnie fakt, że Marissa zaczyna układać coraz to normalniejsze zdania hahaha to brzmi jakbym pisała o 2 latce :-) lubie randki, ale znając Twoje pomysły to wcale nie będzie taka całkiem normalna randka prawda? Dodawaj szybko tą drugą część bo nie wytrzymam i Cię znajdę:-) a więc do następnego pozdrawiam M.Payne :-)
Czekam już na drugą część :) Ja sprawdzam dwa razy dziennie żeby mieć pewność czy czegoś nie przeoczyłam :P
xoxo toyta
Ps. Ładny wygląd bloga :)
Ps2. Jestem dumna z Marissy :P
Ja się pochwałę! Wczoraj spędziłam trzy godziny na czytaniu twojego bloga. Jak juz przeczytałam początek to postanowiłam, że skończę. Nieważne, że siedziałam trzy godziny psujac sobie wzrok jak w najbardziej niewygodnych pozycjach po progu musiałam. Dzisiaj tak samo wlaczylam, a gdy zobaczyłam nowy rozdział po prostu byłam taka szczęśliwa jakby to do mnie Harry miał czekać przed domem. Mówię takze z ręka na sercu, NIGDY nie widziałam tak dobrego opowiadania. Sposób jaki piszesz, aaaa, jest swietnie. Posiadasz niesamowity talent, a nawet o tym nie wiesz. Nie ściemniam, to fakty. Dziękuję za tak mocne umilenie czasu z niecierpliwością czekam na następny. Mogę się o niego zabić! :)
Pozdrawiam. Julia.
świetne :) super blod a wpisy warte poświęcenia większej uwagi... piękne :)
dodaję do obserwowanych, jak bd miała ochotę, to wpadnij :)
Jestem dumna z tego co zrobiła Marrisa, ba jestem taka hepi i szczerzę się do monitora. Teraz to chyba ja nie jestem normalna ale cii.
Rozdział wcale mnie nie zanudził. Mogę nawet stwierdzić, że ani się obejrzałam, a tu już koniec. Szkoda.
Z niecierpliwością czekam na kolejną część! :D
Właściwie to nie wiem jak się podpisać.. Ta z którą piszesz na gg, i która wypytuje Cię zawsze o nowy rozdział. Ze Stylesem na ikonce na gg. Okey, chyba mnie kojarzysz. (:
Dżoana ~
Rozdział świetny bardzo mi się podoba zresztą tak jak całe opowiadanie:)Powtarzam ci to już chyba setny raz masz wielki T.A.L.E.N.T:).W tym rozdziale jest 5 kierunków:)Czekam z niecierpliwością na tą pierwszą randkę:)Ciekawe co ty tam wymyślisz:)Podobają mi się te wszystkie przemyślenia Marrisy:)
Gratuluje wyświetleń i tylu komentarzy:)Dodaj szybko następną część:)Bardzo mi się podoba twój blog:)
Jeeej:)
I w końcu się spotkają:) Nareszcie:)
Wciągające...:P Super:)
I strasznie mnie zżera ciekawość co będzie dalej:) Mam nadzieję, że szybko dodasz drugą część:) I.
Jak ja się cieszę że w końcu dodałaś ten nowy rozdział już nie mogłam się doczekać:):):)muszę ci powiedzieć że od lutego czytam wszystkie opowiadania na blogach i jak dotąd twoje jest najlepsze :) naprawdę jeszcze nigdy się tak nie śmiałam czytając opowiadanie, poza tym opowiedziałam o twoim blogu koleżance także będziesz miała więcej wejść .
pozdrawiam i czekam na 13 cz2 !!!!
Już koniec? Chyba się popłaczę... No, ale przynajmniej jestem już na bieżąco ;) Cudowne opowiadanie. Wiem, że już gdzieś tam wcześniej napisałam, ale się powtórzę. Po prostu zakochałam się w tej dziewczynie :) Aż sama mam ochotę zaprosić ją na randkę.
Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału. Wciąż czekam na moment, w którym ona się zorientuje, że nawet potrafi z nim rozmawiać... Uwielbiam, te jej odważne myśli, które jakoś nie mogą przedrzeć się przez mur nieśmiałości. Jest po prostu urocza... I mam nadzieję, że ze strony Harry'ego to tak na poważnie, bo chyba bym nie chciała, by taka niepewna siebie osóbka cierpiała... Tak więc trzymam kciuki za udaną pierwszą randkę, potem drugą i tak dalej ;) Beznadziejna ze mnie romantyczka, więc mam nadzieję, że będzie happy end :)
Pozdrawiam i życzę natchnienia w pisaniu. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
@KateStylees
http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/
Kurczę, dziękuję wszystkim za te miłe komentarze;). Zwłaszcza Julii, która pomimo niewygodności dzielnie trwała w czytaniu ;). W razie czego oddam Ci moje okulary;p. I toyocie, która 2 razy dziennie sprawdzając czy pojawił się nowy rozdział, nabija mi statystykę. I całej reszcie, która wysiliła się, pisząc czy to króciutkie (panno I., postaraj się bardziej na przyszłość ;). I tak, cieszę się, że w ogóle coś napisałaś ;)), czy te kompletnie wyczerpujące;p.
Następny rozdział stoi pod znakiem zapytania, bowiem przez opowiadanie Kate Stylees nie wiem jak dobierać słowa. Może w nocy mnie złapie flow... Trzymajcie kciuki :)
I dziękuje każdej z osobna jeszcze raz. Jesteście kochane :*
Więc tak zacznijmy od.. Nie wiem czego Xd Super piszesz i jak byś dodała całą część na pewno bym przeczytała, bo piszesz bardzo ciekawie. Z jednego zdania możesz zrobić kilkadziesiąt takich i to mi się podoba. W ogóle twój styl pisania jest super, zazdroszczę Ci.
Co do rozdziału: to jak zwykle super, jestem stałą czytelniczką Xd. Lubię jak Marissa się jąka, czytam to z taki bananem na twarzy, że szok.
Pierwsza randka, jak to pięknie brzmi, już nie mogę się doczekać, kiedy dasz 2 część.
Pozdrawiam
http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/
"No tak, bo ja zawsze dokładnie powtarzam to, co mi się tłoczy w myślach..." uwielbiam ten komentarz ;-)
w prawdzie napisałaś to już dawno temu ogromnie się cieszę, że ja nie muszę czekać na cz2 i od niej dzieli mnie tylko 5 sekund kliknięcia myszką ;-)
Ojojoooj, cudownie.. :P coś czuję, że będę tu często wracała
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna