poniedziałek, 15 lipca 2013

prywatnie.

Eeeem. Co mam napisać.? Sama nie wiem. W ogóle nie wiem po co ten post. Ale jest mi smutno. Strasznie.
Trwam przy Glee już od trzech lat. Trzy lata oddania serialowi, jego bohaterom, ich przygodom, marzeniom, problemom, związkom. Trzy lata z tą ich muzyką, fantastycznie dobraną rzecz jasna. Trzy lata opowiadań znajomym o szczegółach każdego kolejnego odcinka i nowych związkach bohaterów. Trzy lata. I jak ja mam teraz przejść bez emocji obok informacji, że jeden z aktorów grających w serialu...
Nawet nie chce mi to przejść przez palce. To dla mnie nie do pojęcia. Po prostu nie mogę tego zrozumieć. I z góry przepraszam za poniższy tekst, ale muszę się wyżyć. Wyrzucić z siebie tą całą złość na niesprawiedliwość świata, cały żal, smutek... wszystko, co kotłuje się w mojej głowie. Bo cóż, nadal nie do końca to wszystko do mnie dociera.
Ja wiem, to aktor, nie znam... znałam go osobiście, ale jednak... po trzech latach patrzenia na jego role (nie tylko w Glee, chociaż z tym serialem najbardziej go łącze), można by rzec, iż stałam się fanka. Wiem, górnolotne określenie, ale nie potrafię tego opisać inaczej. Bo mimo, że nigdy go nie poznałam, jest mi smutno i strasznie przykro. Po prostu... nie mogę w to uwierzyć. Podobnie czułam się, gdy dowiedziałam się o śmierci, bądź co bądź, jednego z moich ulubionych aktorów, Heatha Ledgera. O ironio, z podobnej przyczyny... ale nie mnie oceniać ich życie prywatne, prawda? Poza tym, jako fanka, nie jestem obiektywna, a w zaistniałej sytuacji nie mogę się wypowiadać o nich, jak tylko w pozytywnym świetle.
Nie da się ukryć, Cory wcielając się w rolę Finna (wiem, to zabrzmi idiotycznie), stał się dla mnie ważną osobą. Dlaczego.? Cóż, zawsze identyfikowałam się z bohaterami seriali. Ale w tym wypadku, gdy obejrzałam pierwszy raz pierwszy odcinek pierwszego sezonu i usłyszałam tego dwumetrowego pierdołę (tak go w myślach nazywam, wybaczcie. To się nie zmieni), śpiewającego pod prysznicem, obdarzyłam go sympatią. Nie dlatego, że był pod prysznicem, a ja jestem zboczona. Nie. Dlatego, że cóż... nastolatek, który podśpiewuje, całkiem nieźle pod prysznicem jedną z moich ulubionych piosenek... Nie mogłam przejść obojętnie.
Potem dowiedziałam się, że w serialu ma 16 lat (w realu był nieco starszy). Moja sympatia urosła, bo ja również miałam wówczas 16 lat. A później, wraz z rozwojem wydarzeń w serialu... cóż, ja nie wiem jak to ująć, by nie zabrzmiało pompatycznie, ale powiem tak: czerpałam z wydarzeń i sytuacji ile mogłam. Nie powiem, przywiązałam się do bohaterów, nawet bardzo.
A Finn, w tych swoich dążeniach do realizacji marzeń stał się dla mnie przykładem. Zwłaszcza, jeśli chodzi o moment, kiedy podstawiony pod ścianą, wziął odpowiedzialność za swoją dziewczynę, bądź później, odkładając własne humory na bok, uratował chór przed przegraną. Wybaczcie, ale nie mogę tak po prostu oddzielić Cory'ego od roli Finna. Wiąże jego twarz z tą kreacją, która bądź co bądź, jak na postać fikcyjną, wywarła na mnie niemały wpływ. Jak i z resztą bohaterów, szalenie identyfikowałam się z postacią Finna Hudsona, jego nastoletnimi problemami i pierwszymi miłostkami. Cóż poradzić, może i uznacie, że jestem dziwna czując związek z fikcyjnymi postaciami, ale trudno. Musiałam to wszystko jakoś ogarnąć, bo... bo sama nie wiem co. Po prostu muszę. Jest mi smutno, naprawdę smutno. I sama nie potrafię tego zrozumieć.
Więc co teraz? Sama nie wiem. Na razie klikam drżącymi rękoma w klawiaturę, próbując oddać to, co we mnie siedzi. Ale i tak nie potrafię. Bo jak oddać żal i pustkę? Nie potrafię. Znad ekranu laptopa patrzę na ekran telewizora, nastawionego na TVP1, gdzie leci właśnie Glee. A dokładniej scena, gdzie Finn szczyci moje uszy tym swoim głosem, w dodatku w dosyć smutnej [balladzie]. A ja.? Wiem, powiecie, że to głupota, ale nie mogę powstrzymać tej jednej łzy, która spływa samotnie po moim policzku. Bo jest mi przykro. Przykro, że ktoś, kogo nawet nie znałam, już nigdy nie stanie na planie mojego ukochanego serialu. I nie wiem jak to inaczej wyrazić.
No cóż, to by było na tyle, jeśli chodzi o wynurzenia zdołowanej fanki. Ale... cóż, nawet teraz, z myślą o tym co się stało, oglądanie Glee jest dla mnie dziwne. Naprawdę dziwne. Coś niezrozumiałego ściska mnie zarówno w dołku, jak i za gardło. Bo naprawdę jest mi przykro...Ale przepraszam Was za ten tekst jeszcze raz. Mogę mieć tylko nadzieję, że mnie zrozumiecie...




I uwierzyć, że w Glee już nie pojawi się  Finn...

[nie wiem czemu, ale strasznie mi się w tym występie podoba..]



 

Komentarze (5):

15/7/13 08:11 , Blogger zakręcona pisze...

Wjesz ja też napewno bym miała doła gdyby jakaś osoba, którą cenie...zmarła. Jeszcze w tak młodym wieku. To takie przykre. Trzymaj się gorąco Lou ise <3

 
15/7/13 10:44 , Blogger Dinozaur pisze...

Trzymaj się ;) Glee bez niego to nie to samo. I jest mi bardzo przykro, że zmarł tak młodo :/

 
15/7/13 15:59 , Blogger forever hungry ♥ pisze...

;(

 
17/7/13 16:28 , Blogger konfituraa pisze...

Aż mi łzy w oczach stanęły, wiesz? Nie wiedziałam. Dowiedziałam się dopiero z Twojego postu. Dziękuję.
Nie wiem czy dam radę oglądać jeszcze Glee.

 
8/8/13 10:42 , Blogger mavis pisze...

Trzymam się. Pamiętaj że jest jeszcze Jake!!!!!
Nie no Finn i Cory nigdy nie będzie zastąpiony....

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna