wtorek, 28 maja 2013

dwadzieścia dwa.

I co.? I nie było aż tak tragicznie jak się spodziewałam. Wprawdzie na początku byłam mocno przerażona tym pomysłem. Bo ja i rower.? Z matematycznego punktu takie równanie ma tylko i wyłącznie jedno rozwiązanie.

JA + ROWER = KATASTROFA.

W najlepszym przypadku z moim talentem do przyciągania pecha mogłabym się wywalić i coś sobie złamać. W najlepszym, bo na takim rowerze to mogą się zdarzyć cuda - wianki, zwłaszcza, jeśli chodzi o mnie. Dlatego też gdy Harry wyleciał z tym pomysłem, zadowolona to ja nie byłam. I nawet się ucieszyłam tą swoją niewiedzą o posiadaniu jakiegokolwiek roweru przez mojego tatę. Tak, mogłam się tym wykpić. Ale co z tego, skoro Harry to inteligentny facet.? Z miejsca rzucił piętnastoma pomysłami, skąd mogę wytrzasnąć rower.

Oczywiście stanęło na tym, że z niejakim ociąganiem i jawną niechęcią musiałam zadzwonić do taty i po prostu zapytać go o jakiś jednoślad. Rzecz jasna nie obyło się bez zdania raportu o tym co, gdzie, kiedy i dlaczego. Ale nie, o Harry'm słowa nie powiedziałam. Przecież nie nasłuchałabym się potem tych wszystkich aluzji w jego wykonaniu. Zwłaszcza, że Harry idealnie rozumiał, że mogłabym coś wymącić w rozmowie, dlatego stał przy mnie przez cały czas jej trwania. I tym sposobem ten lokowaty cwaniak zrealizował swój niecny plan wciśnięcia mnie w jakąś irracjonalną wycieczkę rowerową.

No ale kurczę... Czy ja wyglądam na kogoś, kto nadaje się na jakieś wycieczki rowerowe.? No dajcie spokój... Dzisiejszy dzień chyba pokazał, że jakiekolwiek wysiłki z mojej strony skutkują jedynie masą siniaków i guzów. Wymyślając taką głupotę, on mnie chciał po prostu wykończyć. Ale... jak zwykle nie doceniłam zarówno jego pomysłów jak i swoich zdolności.

Bo co się okazało.? Jechałam sobie spokojnie wyznaczoną trasą obok Harry'ego, nikogo nie potrąciłam, nikt nie potrącił mnie, nie wylądowałam w żadnym rowie, nie wrąbałam się w żadne drzewo... Nie. Po prostu sobie jechałam. Powoli, spokojnie, bez brawury, bez wypadków, może trochę leniwie... Ale przede wszystkim z niejaką ulgą i uśmiechem na ustach.

Bo nawet i pogoda była idealna. Ta typowa angielska aura nie zamierzała dzisiaj straszyć ludzi, pozwalając wykazać się słońcu, które nieźle przygrzewało z góry. I może byłoby to dosyć drastyczne, jak na wycieczki rowerowe, ale na szczęście wszystko łagodził delikatny wietrzyk, który nie pozwalał mi się przegrzać. A fakt, że na tej „wycieczce” sama nie byłam i obok mnie jechał nie kto inny jak Harry, mówił chyba sam za siebie. I tak byłam już wystarczająco zarumieniona.

Chociaż właściwie nie miałam powodu. Ot tak, jechaliśmy sobie powoli, próbując jakoś się porozumieć. To znaczy... Harry starał się prowadzić rozmowę tak, bym i usłyszała i nie odrywała się od skupienia na jeździe. Ja w tym wszystkim, jak zwykle zresztą, zbyt wiele do gadania nie miałam. A jedyną reakcją na jaką było mnie stać, to śmianie się z jego żartów. No i naturalnie, reagowanie tymi moimi wszystkimi przypadłościami w momencie, gdy jego żarty stawały się bardziej... nawet nie wiem jak to nazwać. Zażyłe...? No w każdym bądź razie nie mogłam nie zareagować rumieńcem, gdy w jakiś sposób wspomniał o relacji pomiędzy nami.

Bo przede wszystkim do myśli nie chciałam dopuszczać tego, że jakakolwiek relacja pomiędzy nami występuje. Ale nie miałam się co oszukiwać. Randki, pocałunek. To już było nawet aż nadto dużo dowodów na to, że mamy ze sobą coś wspólnego. Nie miałam jednak pojęcia co to było. Jedyne co mogłam określić w tej kwestii to to, że mnie to dekoncentrowało, żenowało i zrozumieć tego nie mogłam. Ale mimo wszystko było mi z tym wszystkim przyjemnie.

Zwłaszcza, jeśli miałoby się to wiązać z kolejnym pocałunkiem...
Taaaa, Lou, kiedy ty do cholery przestaniesz o tym myśleć...?!

- Jakiś problem.? - głos Harry'ego nad moim uchem skutecznie przywrócił mnie do rzeczywistości. Może trochę zbyt gwałtownie, bowiem niejako aż mnie wbiło w rower, o który jeszcze przed chwilą tak lekko się opierałam. Ale przynajmniej oderwałam się od tych jego... no..., powracając myślami do parkingu niewielkiego sklepu, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę, by zaopatrzyć się w coś, co pomogłoby nam zaspokoić pragnienie.

To znaczy teeeen... Bo nam się pić zachciało w czasie jazdy, tak.?

- Ekhm.? - odchrząknęłam, starając się nie dać po sobie poznać zdekoncentrowania, jakie mnie ogarnęło, gdy uświadomiłam sobie mój dziwaczny tok myślenia. Ale coś tak czułam, że te rumieńce, które w jednej sekundzie przybrały na jaskrawości, spokojnie mogły mnie zdradzić. Dlatego też z niejaką niepewnością zerknęłam na Harry'ego, swobodnie opierającego się prawym łokciem o kierownicę mojego roweru, a więc tym samym, stojącego tuż obok mojego boku i wręczającego mi butelkę wody mineralnej. Po którą sięgnęłam niejako automatycznie i jakby wyładowując całe swoje zażenowanie, zacisnęłam na jej ściankach swoje dłonie. Plastik aż zaskrzypiał z pretensją.
- Ja nie wiem. - Harry, ku mojej nieopisanej uldze, zignorował moje dziwaczne zachowanie, jedynie wzdychając ciężko i marszcząc brwi w geście niezadowolenia. I jednocześnie wyprostował swoją sylwetkę, tym razem stojąc przodem w przeciwną stronę niż ja. Ale cholera, nadal tak blisko mnie... Aż sapnęłam z bezradności. - Mam zacząć do ciebie mówić wierszem.? Po francusku.? A może po chińsku.? - spojrzał na mnie kątem oka, wyliczając wszystko niejako szybko, biorąc pod uwagę swoje naturalne tempo. Ale to mogło oznaczać jedno – znowu coś zrobiłam nie tak. Jednak z jego wypowiedzi za cholerę nie mogłam wyczytać co dokładnie...
- Ekhm... - chrząknęłam, dając sobie chwilę na intensywne myślenie. Próbowałam tym samym jakoś ustrzelić się w jego tok myślenia. Ale jak niby miałam to zrobić, kiedy on (ZNOWU) stał tak blisko mnie, że niemalże stykaliśmy się swoimi ramionami.? No właśnie...

Moje ciało nie było zdolne do niczego innego poza odczuwaniem przyjemnych dreszczy, spowodowanych kontaktem naszych ciał. Nawet pomimo tego, że między nami istniało jeszcze przynajmniej kilka warstw ubrań: poczynając od rękawka mojej zielonej bluzki, przez mój czarny sweterek, na jego białej koszulce kończąc. Więc sorry, nad czym, jak nad czym, ale nad jego pokręconymi wypowiedziami to się nie skupiałam. Mając przed sobą jego twarz, a tym samym i usta.?

Nie, nie, nie, nie.!
Lou do cholery, nie teraz, nie znowu.!

Wzrok, pobłądzony w stronę jego ust, w jednej sekundzie skupiłam w okolicach jego oczu, w ich zieloności panicznie szukając jakiegoś ratunku od poprzednich myśli. I przede wszystkim jakiegoś nieokreślonego czegoś, co pomogłoby mi zebrać wszystkie racjonalne pomysły i skonstruować dobrze brzmiącą wypowiedź.

- Hm... Coś... coś tak czuję, że... mogłabym niewiele z tego zrozumieć. - wybąkałam w końcu coś, co przynajmniej w słyszeniu brzmiało logicznie. Wolałam się jednak nie zagłębiać w dalszy sens tego... czegoś, bowiem odkryłabym jeszcze jakieś podejrzane słowa, których na głos wcale nie powinnam wypowiadać. Na szczęście, Harry czegoś takiego nie wyłapał, bowiem tylko uśmiechnął się delikatnie, chociaż nadal udawał obrażonego na śmierć i życie.
- Ale przynajmniej poświęcałabyś mi wystarczającą uwagę. - spojrzał na mnie, jakby wzrokiem chciał mi dać do zrozumienia, że co najmniej go ignoruję.

No ale jak niby miałam go ignorować, kiedy znowu był tak blisko mnie, czułam bijące od niego ciepło i całą silną wolę musiałam skupić na tym, by przypadkiem znowu nie wpić się w te jego pociągające wargi.? No nic nie poradzę, że mogłam się skupić jedynie na tym, a moje zdolności interpersonalne nie obejmowały już prowadzenia rozmowy. Albo kurczę jedno, albo kurczę drugie.

- Bo jak mówię angielską prozą, w ogóle mnie nie słuchasz. - mruknął po chwili z niejaką pretensją, posyłając mi kolejne urażone spojrzenie. Tym razem zza grzywki, bowiem, jak oczywiście dopiero zauważyłam, zrobił kilka kroków do przodu i staliśmy teraz niemalże w jednej linii. Tak, że musiałam odkręcić głowę, by na niego spojrzeć. Co wcale, ale to wcale mi się nie podobało, bowiem... no... - Zobaczysz, przez ciebie przestanę w końcu w siebie wierzyć. - dodał po chwili, nadal ściągając mięśnie twarzy w obrażony sposób. A ja tylko podniosłam lewą brew, skupiając się na strzępkach myśli, które wywołała jego wypowiedź.

On.? I brak wiary w siebie.?
Mhm, jakby to było w ogóle możliwe zestawienie...

Jednak ta wypowiedź, pomimo szczerych chęci nie chciała przebrnąć przez tą wielką gulę w gardle, która znowu pojawiła się w odpowiedzi na bliskość Harry'ego. I te jego..

Lou.! Odpowiedź.!

Szybko przebrnęłam w głowie przez wszystkie myśli, które się w niej kotłowały, próbując wyłapać tą, która dobrowolnie przejdzie przez mój ośrodek mowy. I chociaż miałam w umyśle niezłe zamieszanie, absolutnie nie wiedziałam co powiedzieć. Co oczywiście w jednej sekundzie poskutkowało pojawieniem się solidnych rumieńców i kołatania w mostku. Chcąc jakoś zatuszować to przed Harry'm (co szczerze średnio mi się widziało, przecież stał jakieś centymetry ode mnie...), delikatnie opuściłam głowę, wbijając wzrok w drżące dłonie...
… w których nadal trzymałam niebieskawą butelkę z wodą.!

Tak, to był temat idealny.! Całkowicie neutralny.

- Dzięki za ten... - uśmiechnęłam się tylko delikatnie i subtelnie uniosłam butelkę, by Harry na pewno zrozumiał w jakim kierunku podążyła nasza dyskusja. O ile można to w ogóle nazwać dyskusją... Co by to jednak nie było, zaczęło kierować się w dobrą, nieszkodliwą dla mnie stronę, gdzie nie musiałam jednocześnie walczyć ze sobą i swoją ochotą na usta Harry'ego, a także skupiać się na odpowiedzi. Bowiem sprytnie odkręciłam granatowy korek butelki, unosząc ją do ust. I zajmując się tylko pochłanianiem kolejnych łyków bezbarwnego płynu.

Bo przecież jak się pije, to się nie gada, prawda.? Genialne.

Zadowolona, zerknęłam kątem oka na twarz Harry'ego, by sprawdzić jego reakcję. I w jednym momencie tego pożałowałam, gdyż... no tak, zamyślona we własnych sukcesach łatwo potrafiłam zapomnieć o tych jego ustach, znajdujących się tak blisko moich.

Ehhh... szkoda tylko, że to picie, na myślenie mi nie działa...

- Grunt to dobra zmiana tematu. - Harry natychmiast się rozpromienił, posyłając mi jeden z tych swoich firmowych uśmiechów. A ja, w trosce o własne bezpieczeństwo, na widok tych jego dołeczków w policzkach, natychmiast odsunęłam butelkę od ust, zakręcając ją z dosyć zawrotną prędkością. Wszak jednoczesne picie i patrzenie na Harry'ego mogło skończyć się jednym. Zachłyśnięciem. Zwłaszcza, że ten lokowaty cwaniak właśnie przejrzał moją strategię, a więc znowu pozostałam bez możliwości obrony i z ogromną pustką w głowie.

Mimowolnie zwilżyłam wargi, zbierając z nich pozostałości po wodzie, kończąc proces delikatnym zagryzieniem dolnej wargi. Co w moim zamierzeniu miało rozruszać mój mózg do intensywnej pracy nad wymyślaniem odpowiedzi. Tylko, że jedyne, co teraz widniało w mojej głowie to Harry stojący tuż obok, jego żartobliwe pretensje i...
Zaraz, zaraz... To był dobry trop...

- Ekhm... Ja mam jakiś problem.? - spytałam cicho, wracając myślami do początku tej całej bezsensownej dyskusji. Bo przecież nie można zostawiać tematów niedokończonych, prawda.?
- Całkiem nieźle ci to idzie. Ale uczysz się od mistrza, więc co tu się dziwić... - Harry pogłębił uśmiech, który natychmiast zyskał odbicie w jego zielonych tęczówkach. Zapatrzona w te zielone błyski radości, a także zasłuchana w chrapliwy głos, bądź co bądź, pochlebiający samemu sobie, mimowolnie uniosłam kąciki warg do góry. -  Chodziło mi o to, że jesteś taka zamyślona. - wyjaśnił po chwili, powracając jednak do pierwotnego tematu. - Wiesz, dzisiaj to mnie już chyba nic nie zdziwi, więc... Jeśli masz jakiś problem...

Tak, Styles, ty jesteś moim problemem. Jak na razie jedynym i największym. Z którym nie umiem sobie w żaden racjonalny sposób poradzić.

Oczywiście tego to ja mu powiedzieć nie mogłam. Tego, że wcześniej myślałam nie o kim innym jak właśnie o nim, też nie. I co mi pozostawało.? Wariacje, w panicznym poszukiwaniu odpowiedzi, by ten polokowany osobnik sobie czegoś niestosownego przypadkiem nie pomyślał. Bo... Zadał pytanie. Odnoszące się do moich myśli. A ja stoję przed nim, oczywiście się rumieniąc i starając się na niego nie patrzeć. No czy to to nie jest jednoznaczne...?

- Eeeem... Ta twoja kara... - z niejaką ulgą wypowiedziałam pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy tuż po tym, że nie mogę tak po prostu znów poczuć ust Harry'ego na swoich. Taaa, a może byś się tak skupiła na gadaniu.? - Już godzinę tak jeździmy... Ja chyba aż tyle nie przeskrobałam, żeby... no wiesz. - tak samo, jak i donośnie zaczęłam swoją wypowiedź, tak samo i cichutko ją zakończyłam. Właściwie nie wiedziałam nawet, czy przez moje mruczenie Harry wyłapie jakiekolwiek słowa, ale co mnie to w tej chwili obchodziło.?

Stałam blisko Harry'ego.
Stykaliśmy się ramionami.
Miałam przed oczami jego twarz. Czyli usta też.
I on chciał jeszcze ze mną rozmowę prowadzić.?!

- Aż tyle.? Nie, o wiele, wiele więcej. - już po chwili seryjnie poważny głos Harry'ego zmusił mnie, bym na niego spojrzała. I starając się ignorować jego usta, dostrzegłam jedynie jego chytry uśmieszek.

Dokładnie w ten sposób udało mi się zignorować jego nęcące wargi.

- Najpierw mnie bezczelnie olałaś. Potem musiałem robić za rycerza, wyciągając cię z tej góry narzędzi. W międzyczasie musiałem jeszcze pobawić się w jakiegoś sanitariusza, że o pracy w twoim ogródku to ja już nie wspomnę. Jedna godzina za moje cierpienia to i tak łagodny wymiar kary. - mówił donośnie, powoli wyliczając, jakby nie patrząc, moje kolejne wypadki. I jak ja mogłam się po tym nie zarumienić.? No zwyczajnie nie mogłam, więc opuszczając głowę, starałam się nie dać po sobie poznać, że aż tak mnie to zdekoncentrowało. Bo czy to nie za dużo jak na jeden dzień...? - No i postawiłem ci jeszcze butelkę mineralnej. - dodał po chwili, znowu zmuszając mój wzrok do powrotu na jego twarz. Która miała wypisane na każdym mięśniu zdecydowane wyzwanie.
- A nie dałoby rady tego jakoś... zamienić.? - spytałam z nieukrywaną nadzieją, starając się i w spojrzeniu oddać tą całą moją prośbę. I mogłam jedynie zaklinać swój mózg, żeby nie zrobił z tego jakieś głupawej miny.

Bo ja absolutnie żadnego doświadczenia w błagalnych minach nie miałam. To była moja premiera, z tymi wszystkimi proszącymi aspektami. A widząc reakcję Stylesa... aktorstwo to chyba jednak nie moje przeznaczenie.

- No tak, chciałabyś. - prychnął jedynie, nadal jednak nie tracąc uśmiechu. I rzucając mi przy tym znaczące spojrzenie, ewidentnie czekając na moją ripostę. I nawet przyszła mi taka do głowy.

No bo tak, chciałabym. Gdybym nie chciała, to bym chyba nie pytała, prawda.?

No ale... Cóż, w głowie to ja sobie mogę myśleć wiele. Szkoda jedynie, że i na moje wypowiedzi się to nie przekłada. Całe szczęście Harry postanowił dłużej już nie czekać. Biorąc pod uwagę fakt, że godzina nie była już wczesna, a on chciał mnie jeszcze potorturować na tych rowerach, musiał trochę pilnować czasu. Uśmiechnął się więc tylko lekko, odchodząc kilka kroków do swojego roweru. I oplatając palce na kierownicy, wydobył go ze stojaka, już po chwili siedząc na siodełku.

- Ale nie ma tak lekko. - westchnął, patrząc na mnie znacząco i kiwając głową na pojazd za mną. - Wsiadaj na rower. Mam Ci jeszcze jedno miejsce do pokazania.
...

Jedno miejsce, jedno miejsce... Jakby mi powiedział, że do tego „miejsca” mam jechać przez jakieś polne drogi, w jednej chwili zaczęłabym protestować. A tak.? Byłam w obcym mieście, za przewodnika mając jedynie polokowanego cwaniaka, który nadawał takie tempo, że musiałam się solidnie przyłożyć, by za nim nadążyć. I to w dodatku po jakichś wertepach...

Bo jemu się zachciało wycieczki rowerowej...

- Okej, no to koniec trasy. - zakomunikował nagle, przystając niespodziewanie. I to do tego stopnia, że ledwo co wyhamowałam, nie wjeżdżając mu w tylne koło. Ale na szczęście zdążyłam. I przystanęłam, całą równowagę przerzucając na prawą nogę, którą byłam zmuszona oprzeć o ziemię.

Spojrzałam zdziwiona na Harry'ego, który jeszcze przed  chwilą utrzymywał tą samą pozę, teraz jednak opierając już swój rower o pień jakiegoś drzewa. A, że nie do końca mi to wyjaśniło co my tu robimy, a z pytaniem to ja niekoniecznie, zdezorientowana zaczęłam rozglądać się po okolicy.

Droga, kończąca się przed jakimiś krzakami. Drzewa. Trawka. Jakieś ptaszyny latające po niebie. Słońce, skłaniające się już bliżej zachodu. I... tyle.

- Chaszcze.? - spytałam, patrząc na Harry'ego z podniesioną brwią. Ten tylko westchnął znacząco, podchodząc do mnie dosyć szybkim krokiem.
- Kto powiedział, że to tu.? - chwycił za kierownicę mojego roweru, czym zmusił mnie do zejścia z niego. A gdy już stabilnie stałam na ziemi, zaprowadził mój pojazd w miejsce swojego. A już po chwili ponownie znalazł się obok mnie.
- No przecież... - zaczęłam, nadal niepewnie rozglądając się wokoło, ale nie dał mi dojść do słowa. Łapiąc mnie zdecydowanie za nadgarstek wywalił ze mnie wszelkie inne myśli, niż ta, że... ZNOWU MNIE DOTYKAŁ.
- Oj chodź, nie marudź... - zaczął podążać przed siebie, a jako, że nadal oplatał mój nadgarstek swoją dłonią, pociągnął mnie za sobą. Nie wspomnę o tym, że i teraz tempo miał niezłe, więc musiałam solidnie przebierać nogami, by za nim nadążyć. A nie było to łatwe, zwłaszcza, że mogłam znowu poczuć jego delikatną, ciepłą skórę na swojej. I tylko na tym skupić całe swoje myślenie. - Chaszcze. - jego niejako burkliwy, ale i cichy głos pozwolił mi na chwilę oderwać się od jego dłoni i spojrzeć na tył jego głowy. Na te loczki, poruszane przez jego dosyć szybkie ruchy, jak i wiatr pałętający się gdzieś po powierzchni ziemi. Ten widok spokojnie wystarczył mi na tyle, bym natychmiast opuściła wzrok. - Bądź człowieku niebanalny i romantyczny, próbuj stawać na głowie, wymyślać ciekawe miejsca... A tu o... Chaszcze. - prychnął znowu, najwyraźniej chcąc dać mi do zrozumienia, że niewystarczająco zachwyciłam się jego pomysłowością. A ja zupełnie zignorowałam fakt, że on w ogóle chciał być wobec mnie jakkolwiek romantyczny. Zwłaszcza, że znów namieszał mi w myśleniu, delikatnie przyciągając mnie do siebie, powodując tym samym zrównanie naszego kroku. A gdy to już się stało, mógł na mnie spojrzeć z nieukrywanym wyrzutem ukrytym w zielonych tęczówkach. - Następnym razem dam ci szerokie pole do popisu. Ty znajdujesz kolejne miejsce.

ŻE JAK.?

Czy on mi właśnie powiedział, że... NASTĘPNYM RAZEM.? Że on chce się jeszcze ze mną umawiać i sprawiać, że wariuję z niepewności, niemocy i tej pieprzonej bariery słownej, gdy nie wiem co powiedzieć.?! Tak, on chce mnie wykończyć, po prostu samą swoją obecnością usiłuje się mnie pozbyć. Kilka dni męczarni, a potem spokój. I nie będę mu jak głupek do piekarni wskakiwać, taranować go na ulicy, ani tym bardziej publicznie oblewać śmietaną. Sprytny jest, nie ma co. Kilka randek, pocałunek, a potem ma mnie z głowy na zawsze.

Tak, to było dokładnie to. W przeciwnym razie, nie przeprowadziłby mnie przez te chaszcze, nie zatrzymał się na jakiejś polanie, nie stanął tuż za mną, nie objął w talii i...
No dobra, fakt, że mnie przytulił, chciałabym już zignorować. Tak samo jak i to kołatanie w sercu, drżące ręce, zaćmienie mózgu i palenie w policzkach.

- Może to nie jest jakoś wielce zachwycające miejsce... - zniżył ton, wysławiając się centralnie do mojego ucha, przez co i kolana jakby nagle mi zmiękły. Dobrze, że dosyć stanowczo mnie przytrzymywał, bowiem w przeciwnym razie już leżałabym jak długa na tej zielonej trawce. - Zawsze tutaj przychodziłem, jak nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. - wyjaśnił po chwili jeszcze bardziej niższym i chrapliwym tonem, jeszcze bardziej przybliżając swoje usta do mojego ucha. I zupełnie szczerze powiem, że udało mi się to zignorować, gdyż... - Takie moje miejsce. - no właśnie. Jego miejsce. A ja nazwałam je jakimiś chaszczami.

Pięknie Lou, po prostu idealnie.

- Ja... przepraszam. - mruknęłam cichutko, wbijając wzrok gdzieś przed siebie. Wystarczyło mi poczucie winy, fakt, że dosyć znaczącą powierzchnią ciała dotykam Harry'ego i czuję jego oddech na szyi. Patrzenie na niego byłoby już niemalże wyrokiem śmierci.
- Wiesz co.? - zaśmiał się po chwili, jakby trochę oddalając się ode mnie. Bowiem nie łaskotał mnie swoim oddechem po szyi.

Ale pal licho, i tak byłam czerwona bardziej, niż cokolwiek zazwyczaj jest czerwone. Oddech na jego szyi i tak różnicy mi nie robił...

- Brzmisz jak taki pluszak. - kontynuował, niezrażony po chwili, znowu się przybliżając. Na tyle, że łaskotanie powróciło. I absolutnie cofam to co wcześniej pomyślałam, uczucie gorąca tym bardziej się nasiliło. A może to jednak fakt, że Harry właśnie zwracał się do mnie, mówiąc... o mnie.? A właśnie, czemu on mnie porównywał do pluszaka.? - Naciśnie się na łapkę, a on ciągle ten sam tekst. - wyjaśnił niemalże sekundę po moim zwątpieniu. A ja tylko zmarszczyłam brwi, starając się zapanować nad moim przypadłościami i skupić myślenie na czymś innym niż to, że HARRY ZNOWU MNIE DOTYKAŁ. - Zmień czasami repertuar.
- Eeeem... Przykro mi.? - rzuciłam pierwszym, co przyszło mi do głowy. Najwyraźniej, wcale nie o to chodziło Harry'emu, gdyż nagle tuż za uchem usłyszałam ciche parsknięcie śmiechem. A potem poczułam jak jego czoło opiera się na moim barku. Moje ciało natychmiast ogarnęło dziwne ciepło, skupiające się przede wszystkim w miejscach, gdzie moja skóra miała styczność z jego ciałem.
- Mówiłem ci, ze uwielbiam twoje wypowiedzi.? - podniósł głowę, śmiejąc się niemalże do mojego ucha. Nie wspomnę o tym, że niemalże czułam jego miętowo-cytrusowy oddech na skórze, wywołujący dziwne drżenie moich rąk. A jakby tego było mało, coś w klatce piersiowej zaczęło kołatać naprawdę, naprawdę donośnie, jakby stado koni właśnie przebiegło nam przed nosem. I mogłam jedynie błagać los o to, by Harry albo nie usłyszał, albo zignorował, zarówno to dudnienie, jak i nieodłączne rumieńce, rozgrzewające moje policzki do czerwoności.

Znowu mnie paliło, znowu przez niego. Tak, on znowu realizował ten swój plan wykończenia mnie. Innego wytłumaczenia na to nie było.

I miałam nieodpartą chęć wykrzyczeć mu w twarz, żeby skończył z tym wszystkim, żeby trzymał się trzy metry ode mnie, żeby przestał mnie ciągle dotykać, mówić do mnie, patrzeć na mnie i przede wszystkim zabrał te swoje usta zarówno sprzed moich oczu, jak i z mojego umysłu. Tak, to by było najlepsze rozwiązanie. Jeden wybuch i koniec z zadręczaniem się.

Pozostawało jedynie pytanie czy aby na pewno tego właśnie chciałam...

- No chodź, nie będziemy tu tak stać i podziwiać wątpliwe piękno przyrody. - głos Harry'ego, który zdążył już zaprzestać obejmowania mojej talii i stanąć obok mnie, skutecznie przekonał mnie, że... no, niekoniecznie właśnie tego chciałam.
...

Tak, Harry znowu miał rację. Podziwianie wątpliwego piękna przyrody zdecydowanie nie znajdowało się na liście rzeczy, które właśnie wykonywałam. A była ona dosyć pokaźna.

1. Ignorowanie ust Harry'ego.
2. Skupianie się na jego wypowiedziach.
3. Ignorowanie ust Harry'ego.
4. Próby odpowiedzi na jego pytania.
5. Ignorowanie ust Harry'ego.
6. Niwelowanie rumieńców i ukrywanie innych dziwnych przypadłości.
7. Ignorowanie ust Harry'ego.
8. Ewentualny śmiech z kolejnej zabawnej opowieści Harry'ego.
9. Ignorowanie ust Harry'ego.
10. i.... ignorowanie ust Harry'ego.

Nie, na podziwianie piękna przyrody miejsca tam nie było. Zwłaszcza, że poza ignorowaniem ust Harry'ego musiałam jeszcze wykonać kilka innych czynności, by znów nie posądził mnie o nie słuchanie. Ale w zasadzie, nie było to znowu takie trudne, jakby się mogło wydawać...

Ten radosny, swobodny Harry, tak samo jak i ja, opierający się tyłem o jakiś gruby pień przewrócony z niewiadomych przyczyn, wydawał się zajmować cały mój umysł. Swoją obecnością, uśmiechem, pozycją, kiedy to lewą ręką trzymał na brzuchu, prawą natomiast żywo gestykulując, z nogami skrzyżowanymi w kostkach, zielonym spojrzeniem, raz co raz rzucanym mi spod polokowanej grzywki, chrapliwym głosem, który mogłam odbierać jako jedyny dźwięk z całej melodii otaczającej nas przyrody. Wystarczyło, że zaczął snuć kolejne wesołe opowieści, a ja już stałam jak słup soli, bezczelnie wgapiając się w jego twarz i uśmiechając się delikatnie, spijać z jego ust każde oddzielne słowo.

I mogłabym tak całą wieczność...

- … każdy z sąsiadów omijał moją mamę szerokim łukiem. - zaśmiał się, przypominając sobie o kolejnym wydarzeniu, gdy mieszkał jeszcze w Homes Chapel.

Bo o ile dobrze zrozumiałam jego wypowiedzi, mieszkał tam z rodzicami przed ich rozwodem, a w momencie, gdy jego mama znalazła sobie nowego partnera, przeprowadzili się tutaj, na przedmieścia Londynu. Z siostrą, mamą i ojczymem. I tym kotem, o którym Harry nie może się nigdy nagadać.

Taaaak. I czy to nie było dziwne, że znałam przynajmniej połowę jego życiorysu...?

Nie, Lou, już wystarczy... Przestań analizować, skup się na odpowiedzi.

- Co ty im robiłeś.? - spytałam cicho, licząc na kolejną opowieść Harry'ego, która pomogłaby mi zapomnieć o mojej nieśmiałości. I nie przeliczyłam się... Chytry uśmieszek oznajmił mi, że ma taką jedną w zanadrzu.
- Ja niiiic... - przeciągnął wyraz, zupełnie jak dziecko, które ukrywa w tym jakiś swój sekret. I jakby tego było mało, na dodatek jeszcze uśmiechnął się tajemniczo. - Ja tylko miałem trochę dziwne pomysły. - wzruszył ramionami, przybierając niewinną minę. - Mieszkaliśmy w bloku, na czwartym piętrze. A pięter ogólnie było... - zamyślił się na moment, biegając spojrzeniem po trawie. Po chwili jednak skupił swój wzrok, powracając nim na moją twarz. I uśmiechnął się delikatnie. -  no mniejsza o to ile było, ale mieliśmy też dużo sąsiadów „z góry”. Jak mi się nudziło, wykręcałem żarówkę z windy i straszyłem sąsiadów. Do momentu, aż kiedyś winda się zacięła i utknąłem w ciemnościach na jakieś trzy godziny. Pewnie siedziałbym dłużej, ale akurat Gems zauważyła, że rąbnąłem jej książkę do biologii i szukała mnie, żeby mnie opierzyć.
- Po co ci była książka starszej siostry.? - zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad jednym, szczególnym elementem jego opowieści.
- No proszę cię... - prychnął, patrząc na mnie w dosyć zabawny w moim mniemaniu sposób. Marszcząc czoło i wykrzywiając usta w dziwnym uśmiechu. Taaaak, to było zabawne. Na tyle, że nie mogłam się nie uśmiechnąć, obserwując jak Harry przemierza kilka kroków, ostatecznie stając tuż przede mną. - Czy nie widać, że jestem genialnym dzieckiem.? - rzucił niezobowiązująco, tonem wielkiego mądrali, obiema dłońmi wskazując na swoją sylwetkę. - Byłem tak żądny wiedzy, że materiał z mojej klasy już mi nie wystarczał. Musiałem wziąć się za coś bardziej ambitnego.
- A tak naprawdę.? - spytałam, nim zdążyłam cokolwiek pomyśleć. I automatycznie oblałam się rumieńcem, gdy to do mnie dotarło.
- Sądzisz, że kłamię.? -  Harry jednak zignorował mój nagły przypływ śmiałości, skupiając się na sobie. Zmarszczył bowiem brwi, cofając się o kilka kroków. Patrzyłam z przerażeniem, czekając na moment, aż przesadzi i w końcu wleci do rowu, który był tuż za nim. Ale na szczęście nie doceniłam jego zdolności, bowiem z nonszalanckim uśmiechem, nie spuszczając ze mnie wzroku, przystanął na krawędzi dołka. Zdecydowanym ruchem sięgnął dłonią do konaru drzewa, które stało tuż obok niego. I rzucając mi to swoje firmowe spojrzenie, po chwili oparł się swobodnie o pień...
..i nim się spostrzegłam, wyłapałam jedynie jakiś trzask, jego minę, którą ciężko mi było określić, a już po chwili cała jego osoba znalazła się w rowie.

Mimowolnie wybuchnęłam głośnym, głębokim śmiechem, nie mogąc tego w żaden sposób pohamować. To było zdecydowanie silniejsze ode mnie i to na tyle, że już po chwili z moich oczu popłynęły łzy śmichu. Automatycznie przytknęłam obie dłonie do twarzy, starając się zatrzymać w nich całą moją wesołość. Ale sorry, nie dało rady. Mój śmiech echem rozlegał się po pustej okolicy.

- Strasznie zabawne, naprawdę... - pomiędzy kolejnymi parsknięciami z mojej strony, usłyszałam urażony głos Harry'ego. I nie taki jak dotąd, w żartach. Ten brzmiał prawdziwie, bardzo prawdziwie. A ja zamiast się zmieszać, tylko jeszcze bardziej się roześmiałam.

No bo to naprawdę było zabawne... Szalenie. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że wcześniej nic nigdy nie wywołało u mnie takiego ataku głupawki. Ale bądź co bądź, to było trochę niekulturalne. Bo chłopak wpadł do dołu, a ja tu się z niego wyśmiewam...

Szybko wzięłam kilka głębokich oddechów i starając się uspokoić, podeszłam do krawędzi rowu, gdzie siedział Harry. I jedno spojrzenie w dół spowodowało kolejny atak śmiechu.

No bo kurczę... Harry. Siedzący w rowie. Po pas w brudnej wodzie. Z zabójczą miną, wyrażającą na pół przerażenie, na pół obrażenie. Z błotem na policzku. I ubabraną koszulką. I tą zdezorientowaną postawą, gdy nie do końca wiedział jak ma się stamtąd wydostać.

- Cieszę się, że przedstawienie ci się podoba. - zironizował, przewracając oczami. Co tylko jeszcze bardziej mnie rozbawiło. - No już, wystarczy. - sapnął zniecierpliwiony, wyciągając rękę ku górze. - Pomóż mi. - spojrzał na mnie zdecydowanie, podczas gdy ja starałam się jakoś przestać śmiać. A jego coraz bardziej to niecierpliwiło. - Ty nigdy nie wpadłaś do rowu.? - mruknął ostro, starając się jakoś mnie uspokoić. Ale... nawet jakby mi tu oznajmił, że już nigdy się do mnie nie odezwie i tak nie mogłabym tego skomentować inaczej, niż donośnym śmiechem.
- Nie. - pokręciłam głową, szczerząc się do siebie jak głupia. I starając się jakoś to z siebie wyrzucić... Bo Harry potrzebował teraz pomocy, prawda.? A ja go jedynie wyśmiewałam.
- Aż mi się nie chce wierzyć... - westchnął cicho. Tak cicho, że miałam wrażenie, że mówił bardziej do siebie. Postanowiłam więc zignorować ten fakt, skupiając się bardziej na tym, by skutecznie chwycić jego rękę. Tak więc przykucnęłam przy krawędzi, starając się jakoś utrzymać stosowną równowagę. A gdy mi się to udało...

… jedno szarpnięcie i nagle wylądowałam tyłkiem w czymś mokrym i zimnym, co nie do końca mi się podobało. Zwłaszcza, że od tego wszystkiego większość tej nieokreślonej substancji wylądowała na moich włosach, które zwisały teraz smętnie z czubka mojej głowy, zasłaniając mi widok na cokolwiek.
- No popatrz, zawsze musi być ten pierwszy raz. - usłyszałam wielce rozbawiony ton Harry'ego, gdzieś z mojej prawej. A kiedy udało mi się ogarnąć z twarzy mokre włosy, ujrzałam jego co najmniej bezczelny uśmiech i wzrok rzucający nieukrywane wyzwanie.

Bo zachciało mu się kurczę zabawy...

Chciałam mu rzucić jakieś urażone spojrzenie, ale gdy tylko zdecydowałam się odkręcić głowę w jego kierunku... Bezczelny uśmieszek, dołeczki w policzkach i usta wystarczyły, bym się zarumieniła i szybko odwróciła spojrzenie. Najlepiej w dół, próbując ogarnąć moją sytuację.

Byłam w rowie. Mokra. Umazana błotem. I nie wiedziałam jak stąd wyjść. A obok mnie siedział nie kto inny jak Harry, dekoncentrujący mnie jednym tylko spojrzeniem.

Cudownie.

- To jak to jest.? - chrapliwy głos Harry'ego zmusił mnie, bym na niego spojrzała. Trochę zaskoczona, bowiem w ogóle nie wiedziałam o co mu chodzi. A i z jego twarzy trudno mi było to wyczytać, gdyż wielce zadowolony z siebie uśmieszek niewiele mi mówił.
- Hm.? - tylko na tyle było mnie stać, w kwestii zapytania go o jego rozumowanie. Ale jak na moje predyspozycje... I tak całkiem dużo.
- Jak mi idzie z całowaniem.? - jego wyjaśnienie spowodowało jedynie, że praktycznie zachłysnęłam się własną śliną.

TERAZ.? Teraz ci się zbiera na rozmowy o całowaniu, kiedy siedzimy w jakimś idiotycznym rowie.?!

- Słucham.? - wyrwało mi się automatycznie. Natychmiast poczułam palącą czerwień na swoich policzkach, nie mogąc dłużej patrzeć w jego twarz. Wzrok zatrzymałam gdzieś tak w okolicy jego dłoni, które to splatał przed sobą w dosyć stanowczym geście. Jakby dokładnie wiedział co robi. Dobrze, że przynajmniej on... - Znaczy, no ten... ekhm... bb-bo... wiesz... hm...  jak dla mnie to... no kurczę... ehhh. - zaczęłam się plątać w sylabach, zapominając nagle jak można się porozumieć w jakimkolwiek języku. Dla Harry'ego to jednak nie było wielkim problemem. Bowiem już po chwili znalazł odpowiednią według niego wypowiedź.
- A myślałaś, żeby to powtórzyć.? - spytał jak to on. Chrapliwie, powoli, spokojnie, z tym nieokreślonym czymś w głosie. Tak po prostu. Jak miał z zwyczaju. I jakby mówił o kanapce z serem. Szkoda jedynie, że i ja nie mogłam tego przyjąć w ten sposób...

Bo czy myślałam.?!
CZY JA MYŚLAŁAM O KOLEJNYM POCAŁUNKU.?
Człowieku, ja od wczorajszego wieczora niczym innym żyć nie mogę, a ty się mnie pytasz czy przypadkiem nie myślałam, żeby powtórzyć pocałunek.?!

Styles, ty chyba sobie jawnie ze mnie żartujesz...

Nie zdążyłam jednak słowa wypowiedzieć, gdy ruch wody oznajmił mi, że Harry stanowczo się do mnie przybliżył. Na tyle, że stykaliśmy się nogami, gdy on tak po prostu znalazł się po mojej lewej.
I tak po prostu sięgnął lewą dłonią po moją dłoń.
I tak po prostu przeplótł nasze palce.
I tak po prostu prawą rękę uniósł do mojej twarzy, zgarniając kilka kosmyków za ucho.
I tak po prostu bezczelnie się na mnie patrzył, kiedy mnie wewnątrz niemalże rozrywało.

No i na co ty człowieku czekasz.? Na kiego grzyba ci ten cały koncert.? Nie dość, że mi serce stanęło, że zapomniałam jak się oddycha, to ten jeszcze mi tu jakieś wstępy obmyśla... Ale zdecydowanie nie byłam gotowa na to, by przejąć w tej kwestii inicjatywę. Nie. Zdecydowanie nie. Ja mogłam jedynie przymknąć oczy i głośno przełknąć ślinę. I czekać, aż Harry przestanie mnie w końcu torturować tym dotykiem, ciepłem, oddechem. Tak, był już blisko. Czułam jego oddech na policzku, a to oznaczało tylko jedno. Jeszcze sekunda, ułamki sekund... Mimowolnie wzięłam głęboki oddech, oczekując tej chwili, gdy jego usta spoczną na moich. I...

Pech.

Nim się zorientowałam, całe ciepło Harry'ego jakoś zdecydowanie się oddaliło. Co więcej, z jego strony dobiegł mnie dziwny, bliżej nieartykułowany jęk, w języku angielskim uznawany za nikulturalny, zaakcentowany gwałtownym ruchem z jego strony. Zaskoczona szybko otworzyłam powieki, próbując jakoś ogarnąć co się dzieję. I ujrzałam Harry'ego. Który chyba w panice, szybko i przede wszystkim w dosyć nieporadny sposób próbował się podnieść, a gdy mu się to udało, niegramotnie wyskoczyć z rowu.

Stojąc już na górze rzucił spanikowane spojrzenie w punkt gdzieś przy moich stopach. A gdy zdezorientowana spojrzałam w tamtą stronę...
… kolejny raz wybuchnęłam nagłym, niekontrolowanym śmiechem, którego w żaden sposób nie mogłam pohamować.


***
I dwadzieścia dwa za nami. Jestem jak najbardziej szczęśliwa z tego powodu, ale niestety moje szczęście przysłania gruba warstwa chmur. A dokładniej rzecz ujmując, ja i mój pech do elektroniki... Już od dawna jest tak, ze gdy wejdę do pokoju, albo komputer się nagle wyłączy, albo telewizor straci fonię. Elektronika przy mnie wysiada. Ale żeby tak w środku działania telefon mi posłuszeństwa odmówił.? To nie do pojęcia... I kij z tym, mogę używać starego. Nie byłabym zrozpaczona, gdyby nie fakt, że mam na moim telefoniku zapisane setki pomysłów na sceny do Piekarni. Bo gdy złapie mnie wena, a nie mam kartki i długopisu, zapisuję wszystko w kopiach roboczych. I co.? I teraz oddam telefon do naprawy, a to wszystko ZNIKNIE. Tak po prostu... Pffff. Większość moich pomysłów. Jakby nigdy ich nie było... No czy to kurczę nie jest dołujące.? A najgorsze jest to, że mam straszne pretensje do siebie samej, bo gdyby chciało mi się przepisać te pomysły po powrocie do domu na komputer, byłyby bezpieczne. A z moim lenistwem oczywiście mi się nie chciało, no i teraz mam. Szlag mnie trafia, gdy o tym pomyślę. I po prostu aż mnie trzęsie...

No tyyyyyyyle scen... To aż boli. Jakby nie wiem, jakbym miała możliwość spotkania się z chłopakami, a potem ktoś by mi nagle powiedział, że to tylko żart. Jestem więc zwyczajnie zrozpaczona. Bo wiem, że tego już nie odtworzę. Pamiętam co ostatnie, ale reszta... Tak po prostu, w jednej sekundzie sobie przepadła.

Przez to wszystko straciłam na razie ochotę na pisanie. Bo gdy piszę, od razu przypomina mi się o tych wszystkich niewykorzystanych scenach, które nigdy już nie ujrzą światła dziennego. Owszem, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by jakoś to odzyskać, ale... szczerze, jakoś czarno to widzę. W każdym bądź razie mam nadzieję, że ta elektroniczna depresja wkrótce mi przejdzie. Bo w końcu mam wakacje, najdłuższe w moim życiu i chcę je w pełni wykorzystać na pisanie. Tylko czego, skoro większość moich scen wyparowała...

No jestem załamana, po prostu załamana. Do tego stopnia, że w nocy spać nie mogę, a jak już zasnę, to mi się śni, że wszystko przepisuję na komputer. Tylko co z tego, skoro gdy się budzę, niczego takiego nie ma... Ale mniejsza o to, nie będę już Was tym zadręczać.

W każdym bądź razie dziękuję wszystkim za cierpliwość, za zrozumienie i wsparcie przy maturach. Wasze "kciuki" podziałały, coś czuję, że większość przedmiotów zdałam. Ale jak naprawdę to wyszło, jeszcze się zobaczy. Bo na razie zaczęły się wakacje. 4-miesięczne. Najdłuższe w moim życiu. I chciałam w ciągu nich pisać, pisać, pisać, aż Wam się znudzi czytać moje opowiadania. A tu o, tak ładnie się zaczęły, że po prostu... Nie, nie będę o tym znowu wspominać. Chciałam Wam tylko podziękować. Za trwanie przy mnie pomimo przerw, za komentarze i pamięć o moim blogu. Bo wróciłam. Nie wiem jeszcze z jakim skutkiem, ale... zobaczymy.

Kocham Was.! ;*

Komentarze (19):

28/5/13 19:42 , Blogger pikseloza pisze...

Ale fajnie jestem pierwsza z komentarzem :-)
cudowny rozdział jak zwykle <3
jutro są moje imieniny (Magdaleny) więc cieszę się, bo to tak jak by prezent na nie :-)
farciaro zaczęłaś wakacje, a my jeszcze miesiąc w szkole...
W takim razie miłego odpoczynku, DUUUUUŻOOOOO weny i szkoda twojego telefoniku...

xoxo pikseloza
P.S. Twoim odpowiadaniem nie można się znudzić, wiem o tym dobrze, gdyż przeczytałam je CAŁE na raz, no może z małą przerwą na sen...

 
28/5/13 20:06 , Blogger Unknown pisze...

okej, więc rozdzialik z jak najlepszymi życzeniami dedykuję Tobie, na to jutrzejsze święto :). no zaczęłam wakacje, zaczęłam... trochę pechowo, bo telefon mnie opuścił. ale ważne, że w ogóle. a Wy się męczcie w szkole :). czy wena będzie się mnie trzymała, to jeszcze zobaczymy... jak na razie mam chęci i postanowienie. w każdym bądź razie dziękuję za wsparcie :).
pozdrawiam.! ;)
PS: CAŁE na raz.? wow. szczerze podziwiam...

 
28/5/13 20:14 , Blogger JoanMarry pisze...

Współczuję z tą komórką. To musi być naprawdę wkurzające... Ale nie zawiesisz bloga?
Ponoć, jak się piszę coś drugi raz, wychodzi o wiele lepiej...
Rozdział świetny. Nieźle się przy nim uśmiałam. A te myśli Lou...
Po prostu uwielbiam jej rozmowy z Harrym! Mogłabym tak czytać, czytać, i chyba nigdy mi się nie znudzi.
Butelka wody jako temat do rozmowy i wymówka przed brakiem rozmowy. No nieźle.
Do tego te "fochy" Harry'ego. Po prostu, cały czas się śmiałam.
Ostatni przystanek ich rowerowej trasy. Wszystkie wydarzenia związane z tym miejscem niesamowicie mi się spodobały.
"Chaszcze?"-niektóre komentarze Lou są świetne. Ona ciągle narzeka, że nic nie może przy nim powiedzieć, a tym czasem prowadzi z nim całkiem normalną rozmowę.
Później to, jak ja Harry przytulił. Wszystko czytałam z przyjemnością, z wielkim uśmiechem na twarzy.
Jednak zdecydowanie najbardziej spodobał mi się moment, jak Harry wpakował się do rowu. Taki był pewny siebie i... buch. Śmiałam się przy tym tak głośno, że zmarłego bym z grobu wygoniła.
I sytuacja w rowie. Te jakże subtelne komentarze Harry'ego.
Swoją drogą, już tak się cieszyłam na pocałunek... A tu klapa.
Pisz szybko następną część, bo muszę się dowiedzieć, co to takiego było, że aż wystraszyło wielkiego Stylesa!

 
28/5/13 20:34 , Blogger Unknown pisze...

No i na co ty człowieku czekasz.? Na kiego grzyba ci ten cały koncert.? Nie dość, że mi serce stanęło, że zapomniałam jak się oddycha, to ten jeszcze mi tu jakieś wstępy obmyśla...
Hahahhahaah myślałaś może ,aby w jakimś widocznym miejscu na blogu umieścić napis ,,Przed czytaniem skorzystaj z toalety, gdyż czytanie z pełnym pęcherzem może się źle skończyć''. Nie? To powinnaś <3

 
28/5/13 20:55 , Blogger Hazibo pisze...

Czytam, czytam i czytam.. I powoli tracę nadzieje, że cokolwiek dziwnego, a zarazem śmiesznego się stanie w tym rozdziale i buum ! Harry w rowie. xD
Hahahahahaah. Myślałam, że Lou co się przydarzy, a tu Hazzuś. Hahahahahah. :D Do tej pory się z tego powodu śmieje. Hahahahahahah.
Cieszę się, że nasze "trzymanie kciuków" za ciebie coś pomogło i że zdałaś maturę jak najlepiej jak potrafiłaś. <3
Teraz zostaje mi czekanie na kolejne rozdziały. Już nie mogę się doczekać, co dziwnego i śmiesznego wymyślisz.. :D

 
28/5/13 22:18 , Blogger Unknown pisze...

O mój Boże, genialny rozdział. ♥♥
Chciałabym tyle powiedzieć (napisać), że aż nie wiem, od czego zacząć, chociaż pewnie i tak nic z tego nie napiszę...
A wracając do rozdziału:
Harry w rowie?! No moja krew po prostu. :D Widać, nie tylko ja mam talent do opierania się o nieistniejące drzewo i bardzo mi z tego powodu miło, hahah. :)
Ale potem, jak zaproponował, że to tak nazwę, no bo jak inaczej to określić, pocałunek, to myślałam, że się udławię powietrzem.
Człowieku! Ona nie myśli o niczym innym od kilkunastu godzin, a Ty tak ni z tego, ni z owego, proponujesz jej powtórkę?! Do tego w rowie?! No jestem po prostu zachwycona! :D Nie ważne, że do tego nie doszło. Przecież Harry nie przepuści takiej okazji. :P A jak napiszesz, że on przestraszył się jakiejś ropuchy i dlatego się nie pocałowali, to po prostu ugryzę się w nos, o ile to jest możliwe (błagam, nie każ mi próbować).
Dobra, ja już będę kończyć. Miałam się uczyć... znowu. ;/ Eh, chemia... Znowu. :C :)
Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny rozdział. :) xx

 
29/5/13 11:36 , Blogger Unknown pisze...

wkurzające...? to jest DRAMAT. ale widocznie nie doceniłam mojej pamięci, gdyż wiele z tamtych scen nagle mi wpada do głowy. zapisuję natychmiast, tym razem na kartce. może wszystkich nie ogarnę, ale większość już mam. co jest dla mnie wieeeeelką ulgą :). ale przykrość zostaje...

rozmowy Lou z Harry'm.? są dla mnie OGROMNYM WYZWANIEM.! zawsze mam problem o czym powinni rozmawiać, żeby Lou na zawał nie padła. ale pomimo jej nieśmiałości musi jakoś dyskusje prowadzić, prawda.? bez tego, Harry by chyba uciekł z krzykiem ;). a "fochy" Harry'ego dołączyłam do tego bezmyślnie, ale... jakoś nie mogę się ich pozbyć. cieszę się więc, że przypadły Ci do gustu :).

co do rowu... uwierz mi, sama ryłam ze śmiechu pisząc to wszystko. parafrazując do Twoich słów "był pewny siebie i... buch". to buch jest w tym wszystkim najlepsze. chciał dziewczynie zaimponować, a wpadł do rowu... pech :). ale musiał chociaż skorzystać z okazji... to, że mu nie wyszło to nie jego wina.

a co przestraszyło wielkiego Stylesa.? mam na to swoją teorię. to smok, który chce zjeść dziewicę ;). i nie jest to znowu takie nierealne, bo z Lou to nigdy nic nie wiadomo :).

i tak jeszcze do Twoich reakcji... pohamuj się z tym śmiechem. mnie osobiście przerażają zmarli wyrwani z grobu i uwierz mi, nie chciałabym takiego spotkać na swojej drodze :). ale poważniej, ogromnie się cieszę, że moje pisanie wywołuje u Ciebie taką reakcję. to dla mnie strasznie miłe, że swoimi pomysłami potrafię kogoś rozbawić :). zwłaszcza do tego stopnia :)

pozdrawiam.! ;*

 
29/5/13 11:42 , Blogger Unknown pisze...

hahahahahahahaha :). naprawdę powinnam takie ostrzeżenie umieścić.? :). okej, nie ma sprawy, gdy jeszcze ktoś mi się na to poskarży, z pewnością coś takiego zrobię ;). a swoją drogą... Twój komentarz po prostu rozwalił mnie na łopatki ;). dosłownie :).

pozdrawiam.! ^^

 
29/5/13 11:48 , Blogger Unknown pisze...

haaaaa, widzisz, potrafię jednak czasem kogoś zaskoczyć :). i bardzo mi z tą myślą miło :). zwłaszcza, że ten Harry w rowie spotkał się z jakimś miłym odzewem... ale szczerze.? sama z tego ryłam jak głupia, więc chyba się nie dziwię... ;). ale to arogancko zabrzmiało... chociaż w sumie.. jak przystało na rozpieszczoną jedynaczkę :).

i tak właśnie myślę, że to Wasze trzymanie kciuków mi pomogło, bowiem nic więcej w kwestii nauki nie robiłam. jak widać, potraficie działać cuda :).

czy coś dziwnego i śmiesznego wymyślę.? się jeszcze wszystko okaże. czy mój pomysł Ci się spodoba. bowiem... niby mam coś "dziwnego" w główce, ale jeszcze nie wiem czy mam to realizować. muszę pomyśleć jeszcze... w zasadzie to i tak jest tak, że gdy piszę, to po prostu piszę. czasami wychodzi coś, co i dla mnie jest zaskoczeniem. może i tym razem tam będzie... jak na razie wiem jedynie, że mam dużo weny i wielką ochotę na pisanie. tylko muszę się ograniczać, bowiem tatusiowi nie podoba się moje nieustanne ślęczenie przed komputerem. i może się powtórzę, ale zobaczymy jak to będzie :).

pozdrawiam.! ;*

 
29/5/13 11:57 , Blogger Unknown pisze...

no tak, Harry w rowie. chciał zaimponować, pokazać jaki jest fajny, tak cwaniacko oprzeć się o drzewo i o... NIESPODZIANKA :).

i że się tak zapytam... proponowanie pocałunku w rowie jest jakieś dziwaczne.? ;). jak na moje pomysły, wydaje mi się to dosyć normalne :). zwłaszcza, że... no właśnie, Lou i jej nieustanna tęsknota za ustami Harry'ego. chłopak nie mógł tego wiecznie ignorować :). ale on nie przepuści. spróbuje znowu :). przecież co Harry chce, to Harry dostaje :).

a co było w rowie.? nadal obstaję przy smoku, który czyha na dziewice :). nie wiem jednak, czy Hazz powinien się go obawiać, przecież... no, nieważne. o tym aspekcie jego życia nie chcę jeszcze myśleć. się wszystko okaże :).

nauka.? szczerze współczuję. ja już mam wakacje, więc zapomniałam już co to nauka. fakt, że nie muszę o tym myśleć bardzo mi odpowiada. a Wy się jeszcze męczycie... :). ale żeby nie było, będę trzymać kciuki, żeby Ci z tą chemią dobrze poszło. nigdy nie lubiłam tego przedmiotu i wiem, jaki jest ciężki. dlatego też... POWODZENIA :).

pozdrawiam.! ;*

 
29/5/13 19:49 , Blogger zakręcona pisze...

Rozdział super:) Jak tylko zobaczyłam, że dodałaś to tak się cieszyłam, że brat popatrzył się na mnie dziwnie:)
Lou jest dobra. Cały czas myślała o pocałunku z Hazzą, że sam jej to zaproponował. Nieźle. hhehe...
Jak Harry wyskoczył z tym pocałunkiem to myślałam, że z fotela spadnę;) A potem miał ją pocałowac i nagle co? koniec. Myślę, że tam w rowie żaba siedziała i Hazza po prostu się jej przestraszył ;)
Albo nie chciał całowac Lou w błocie ;)

Współczuję Ci, że prawdopodobnie przepadną te wszystkie sceny do piekarni :( Ale może przez wakacje coś bombowego wymyślisz. Ba, na pewno coś wymyślisz. Przecież Ty masz tak genialne pomysły, że czytac można je dzień i noc.
Nawet jeżeli ich nie odzyskasz to się nie przejmuj i pisz dalej. Ty jesteś zdolna i potrafisz. Więc się NIE PRZEJMUJ :)
Elektronika Cię kocha, tylko okazuje to w dziwny sposób ;)

Maturę też na 100% zdałaś bo w koncu pisałaś nam, że się uczyłaś no i my trzymałyśmy za Ciebie kciuki:)

Teraz będziesz sobie odpoczywac i wszystko będzie git :)
No to czekam na kolejny na pewno WSPANIAŁY rozdział :)
Trzymaj się :*

 
29/5/13 19:59 , Blogger Unknown pisze...

Nie uwierzysz, sprawdzian poszedł genialnie! Jesteś jakimś cudotwórcą, dziękuję! :* ;)

 
29/5/13 22:58 , Anonymous Anonimowy pisze...

Haha xd Jak zawsze, czytałam ten rozdział z wielkim bananem na twarzy:PP a jak już wpadł Harry do rowu to już musiałam odczekać chwilkę, zanim zaczęłam czytać dalej:)) Tak, ja i moja wyobraźnia:PP Podoba mi się strasznie i już nie mogę się doczekać następnego rozdziału:))
No właśnie, to co się stało z Twoim telefonem to naprawdę... Mam nadzieję, że uda się to wszystko odzyskać...
Pozdrawiam I.

 
31/5/13 12:07 , Anonymous Anonimowy pisze...

Kochana kiedy następny rozdział?Czekam niecierpliwie.Kocham to powiadanie, a w szególności ciebie.♥Za to, że stworzyłaś takie cudeńko.Mam nadzieję, że nigdy nas nie upuścisz i jako 35-latka dalej będiesz dla nas pisała na to oto blogu *-*
Chciałabym abyś obiecała, że nigdy nas nie pouścisz...

 
31/5/13 14:55 , Blogger Unknown pisze...

cudotwórca.? ja.? Ty sobie policz rzeczy, które w całym swoim życiu zepsułam. ja psuja jestem, a nie cudotwórca :)

 
31/5/13 14:57 , Blogger Unknown pisze...

no nawet i moje opowiadanie będzie musiało kiedyś się skończyć... niestety. ale dopóki nie dojdę do ostatniej sceny, którą sobie obmyśliłam, nie zamierzam się stąd ruszać. będę pisać i pisać, aż Was zanudzę :). i naprawdę, naprawdę dziękuję Ci za ten komentarz. niesamowicie się poczułam po tym niespodziewanym wyznaniu miłosnym. tylko pamiętaj, ja wolę facetów mimo wszystko... ;).
pozdrawiam.! ;*

 
31/5/13 14:59 , Blogger Unknown pisze...

banany, banany, banany. dałabyś już spokój, co.? :). już i tak cały czas o nich myślę, a to jest jednak niejako niepokojące... wyobrażam sobie Twój śmiech, jak przeczytałaś scenę w rowie, po prostu sobie wyobrażam :). i aż żałuję, że mnie przy tym nie było... no trudno, może kiedyś zaobserwuję Twoją reakcję na jakąś inną, dziwaczną scenę... :).
pozdrawiam.! ;*

 
31/5/13 15:11 , Blogger Unknown pisze...

nie powiem, masz nosa dziewczyno... może powinnaś założyć jakąś działalność w tym kierunku.? w razie co, będę do Ciebie przychodzić na ekspertyzy... :). i skoro mówisz, że elektronika mnie kocha, to ja Ci wierzę. z całego serca. ale mogłaby jednak zmienić swoje nastawienie, bo w tym Orange to już niemalże stałym klientem. i mogą mi już mówić po imieniu...

i ja będę odpoczywać.? ja sobie łamię kręgosłup przed komputerem przez siedem godzin, żeby wymuskać ze swojego umysłu nowy rozdział. czy to jest odpoczynek... no nie da się ukryć, że jestem niemalże bliska entuzjazmu, gdy skończę kolejny rozdział :). także można to uznać za odpoczynek. ale na starość będę ślepa, głucha i garbata... ale mówi się trudno, prawda.? :).

dziękuję Ci za jak zawsze miły komentarz. jak zwykle poprawił mi humor :)
pozdrawiam.! ;*

 
2/6/13 15:28 , Blogger zakręcona pisze...

Ten komentarz został usunięty przez autora.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna