poniedziałek, 17 czerwca 2013

dwadzieścia pięć.

Jak obiecałam, rozdział dedykuję Weronice P :). No i oczywiście pannie E., która też powinna wyłapać swoją wypowiedź... I cóż, mogę Was jedynie przeprosić, że dedykuję taki denny rozdział...
***

„Nie myśleć o Harrym, nie stresować się, nie wyobrażać sobie kolejnych wpadek, nie panikować, zapomnieć o reszcie świata, skupić się na sobie.”

Dokładnie tak brzmiała moja dzisiejsza mantra. Powtarzałam ją w głowie niemalże na okrągło, wciąż od nowa, od nowa, od nowa, od nowa i od nowa, zupełnie jakbym chciała to sobie wbić do świadomości. I uwierzyć, że stać mnie na realizację owych słów...

„Nie myśleć o Harrym, nie stresować się, nie wyobrażać sobie kolejnych wpadek, nie panikować, zapomnieć o reszcie świata, skupić się na sobie.”

Okej...

Podczas prania było łatwo. Ciało miało zajęcie, w dodatku nie wymagające większego skupienia, więc mogłam to sobie w myślach powtarzać do woli. Niestety, nie obyło się oczywiście bez ofiar. Dzięki swojej nieuwadze i gracji słonia w składzie porcelany, wychlapałam się po czubek głowy, nie oszczędzając przy tym jednego z tych bezkształtnych T-shirtów, stanowiących podstawę całej mojej garderoby. I nie mówię tu tylko o starannych próbach usunięcia ręcznie błota z wczorajszego stroju, gdyż główną przyczyną mojego ochlapania był problem z utrzymaniem równowagi na śliskiej, łazienkowej podłodze. Mówiąc krótko, zaliczyłam pięknego orła, w dodatku z miską w ręku, dzięki czemu cała (brudna) woda po praniu znalazła się na mnie...

Nie powiem, żeby to było szalenie przyjemne doznanie. Zwłaszcza, że musiałam poświęcić kilkanaście dodatkowych minut na szybki prysznic. No sorry, po spotkaniu z tą zanieczyszczoną wodą było mi trochę niekomfortowo... Ale przy okazji odświeżyłam się, nabrałam nowej energii i uporu, by móc zrealizować swój wcześniejszy plan. Bowiem nawet pomimo wizji kolejnej randki ze Stylesem postanowiłam zachować trzeźwość umysłu, olać resztę świata i nadal skupiać się na sobie.

Toteż gdy po tych wszystkich łazienkowych przeprawach wracałam przebrana do pokoju, starałam się odepchnąć w najdalszy możliwy kąt mojego umysłu myśl o tym, że powinnam przygotowywać się do randki. I zamiast od razu ruszyć do szafy, by kolejny raz zdołować się jej zaopatrzeniem, padłam na łóżko, sięgając po książkę, by ponownie móc zatopić się w historii Lennie. Która, bądź co bądź, była nieźle wciągająca i na swój sposób pozwalała mi zapomnieć o całym świecie. Co jak najbardziej mi odpowiadało...

„Nie myśleć o Harrym, nie stresować się, nie wyobrażać sobie kolejnych wpadek, nie panikować, zapomnieć o reszcie świata, skupić się na sobie.”

Ostatni raz powtórzyłam w myślach swoją mantrę, po czym przekręciłam się na plecy, szukając najwygodniejszej pozycji do czytania. A gdy już ułożyłam się wystarczająco komfortowo, przesunęłam książkę przed oczy i kolejny raz dałam porwać się historii, oczywiście od momentu, w którym przerwałam ostatnio. Czyli przy pierwszym akapicie...

„Gram, moja babcia...”
...

„[...]- Dziękuję – mówię i każdy widoczny centymetr jego twarzy zakwita uśmiechem. Zaraz, wróć. Czy ten gość wpadł do naszej szkoły z podmuchem wiatru, przygnany z innego świata.? Szczerzy się jak dynia na Halloween, co absolutnie nie pasuje do smętnych min, które większość z nas próbuje wyćwiczyć do perfekcji. Ma mnóstwo potarganych brązowych loków, które podskakują na wszystkie strony, i rzęsy tak niesamowicie długie i gęste, że kiedy mruga, wygląda to, jakby jego jasnozielone oczy trzepotały skrzydłami.”

… no i to by było na tyle, jeśli chodzi o moje nie-myślenie o Harrym.

Wystarczyło 5 stron normalnej, spokojnej historii, w którą zdążyłam się wciągnąć, a tu BACH.! Oni mi tu z takim opisem wyskakują. No bo kurczę... Chciałam sobie normalnie poczytać książkę, zapomnieć się w czyjejś historii, odstresować się... Ale nieeeee... Potencjalny facet głównej bohaterki musi oczywiście łączyć z Harrym wiele znaczących elementów powierzchowności.

Fantastycznie.

Z głębokim westchnieniem wyrażającym nieopisaną irytację, podniosłam się do siedzącej pozycji, gwałtownie zrzucając nogi na podłogę. Z trzaskiem odłożyłam książkę na szafkę nocną, po czym poderwałam tyłek z łóżka, właściwie w niewiadomym mi celu. Ale gdy już tak stałam, mniej więcej na środku pokoju, powoli rozejrzałam się po jego odmętach.

Biurko, szafa, szafki, fotele, łóżko... Niby nic się nie zmieniło od mojego przyjazdu, ale jednak... Ślady zamieszkania dało się poznać. Jakieś ciuchy porozrzucane bez ładu i składu, buty na środku pokoju, sterty czegoś nieokreślonego... Nie wyglądało to zbyt zachęcająco, ale chyba nie miałam na to teraz siły. Bo skoro już w głowie miałam Harry'ego i czułam, że tak łatwo już się go nie wyzbędę, postanowiłam przygotować się do randki.

Bo czyż nie tego żądał ode mnie świat, w tak perfidny sposób wkradając się z myślami o Harrym do mojego umysłu, próbującego zapomnieć o wyżej wymienionym osobniku.? Ale skoro świat chce, to co ja miałam do gadania...

Nie zastanawiając się długo, podeszłam do lustra z zamiarem... cóż, nie do końca wiedziałam dlaczego, ale moje nogi podążyły właśnie w tamtym kierunku. Bo może i ja się nie znam na tajnikach randkowania, ale żeby przygotować się do takowego wydarzenia, przynajmniej fizycznie, trzeba mieć w głowie jakiś obraz siebie. A bez lustra... sorry, ale nie dałabym rady.

Tak więc stanęłam zrezygnowana przed tym zwierciadłem, hamując w wyobrażeniach głupie skojarzenia z jakąś Grimmowską baśnią, pochłoniętą przez moją żądną wrażeń mózgownicę w dzieciństwie. Bowiem niewiele mówiąc... to, co zobaczyłam do żadnej baśni mi nie pasowało. Już prędzej do horroru.

Cienie pod oczami, będące skutkiem tych wszystkich nieprzespanych nocy, poświęconych na myślenie o Harrym.
Siniaki, rozmieszczone chaotycznie po niezasłoniętych ciuchami obszarach.
Rozcięta dolna warga, chociaż już prawie wygojona to nadal widocznie spuchnięta.
Guz na czole, nie dość, że sporych rozdziałów, to jeszcze przybierający fioletowe barwy.
A jakby tego było mało – pryszcz wielkości Mont Everest, dopiero pojawiający się na brodzie.

Gdyby dodać do tego okropnie różowe rumieńce kwitnące na policzkach... O MÓJ BOŻE, Harry dokładnie taką mnie widział.! Posiniaczoną, poobijaną, nieatrakcyjną, zarumienioną... Okej, może dotąd mój wygląd był mi dosyć obojętny, ale teraz mnie to niemalże uderzyło. I to w ten negatywny sposób.

Jakim cudem Harry widząc to wszystko nie uciekł jeszcze z krzykiem.?! NO JA SIĘ PYTAM JAKIM CUDEM.?!

Okej, przy wcześniejszych spotkaniach miałam jeszcze jaką prezencję w związku z niebanalną fryzurą, doborem stroju, czy makijażem. Ale wczorajsze sprzątanie i wypad na rowery... Sorry bardzo, ale zapomniałam o tych wszystkich dziewczęcych rzeczach.! A potem jeszcze w tym rowie, z błotem...

O nieeee...

Wolę nie myśleć jak Harry odbierał moją atrakcyjność... Zaraz, co ja gadam.! Przy tym wszystkim o atrakcyjności nie może być mowy.!

Posiniaczona, bez krzty makijażu, ubłocona, z guzem wielkości wieży Eiffle'a na środku czoła... Matko kochana...

Czy ktoś mi może w ogóle wytłumaczyć to dziwne zjawisko...? Czemu on – całkiem przystojny, całkiem zabawny, całkiem sympatyczny, całkiem miły, i nie całkiem, a na pewno, utalentowany, w ogóle chce się umawiać ze mną – NO ZE MNĄ.?! Bo ja tego kurczę nie pojmuję. Za grosz.

Ale co najgorsze... ja wcale nie chcę tego zmieniać. W sensie... dobra, mogę udawać nawet i przed sobą, że tak nie jest, ale do czego to doprowadzi...? Tak, chcę się umawiać z Harrym Stylesem. I wiem jak to brzmi, ale wcale nie miałam nic złego na myśli. Po prostu, spotkania, jak dotąd. Od czasu do czasu nie pogardziłabym też i...

EKHM...

Tak dłużej być nie może... Wiadomo, że błyskotliwością nie powalam, więc... cóż, z wyglądem przynajmniej powinnam się ustatkować. Ale co ja, kompletna niemrota w sprawach makijażu, mogłabym w tej sprawie zrobić.? No właśnie nic... Zwłaszcza z moim asortymentem zawierającym puder, tusz i kredkę. Chcąc nie chcąc musiałam więc zwrócić się o pomoc... do Allison.

Cóż, w głowie już słyszałam te wszystkie komentarze jakimi mogła mnie zaszczycić, ale sprawa była poważna. Niwelując wszelkie oznaki zdenerwowania i niepewności ruszyłam więc do salonu, gdzie ostatnio widziałam ją przy desce do prasowania. I chociaż coś w klatce piersiowej kołatało mi, że to nie jest zbyt rozsądny pomysł, pozwoliłam nogom prowadzić się do salonu. A reszcie ciału przyczaić się przy drzwiach, niby niedbale opierając się prawym ramieniem o futrynę drzwi, podczas gdy dłonie schowałam w tylne kieszenie dżinsów, a nogi niebanalnie skrzyżowałam. Pozycja swobodna, nie wzbudzająca podejrzeń. I to do tego stopnia, że Allison, zaaferowana rozłożoną na desce do prasowania jakąś brązową bluzką, nie zwróciła na mnie kompletnie uwagi.

- Aly... - mruknęłam cichutko, właściwie ledwo słyszalnie. A wszystko przez tą gulę w gardle, która nie wiadomo skąd znowu pojawiła się nagle, postanawiając pozatruwać mi życie. Jakbym już nie miała dosyć innych problemów...
- No co tam.? - Allison na szczęście usłyszała, chociaż wzroku nadal nie oderwała od pochłoniętych pracą rąk, próbujących za pomocą żelazka pozbyć się wszystkich zmarszczek na ubraniach.
- Bardzo jesteś zajęta...? - palnęłam bez zastanowienia. I miałam ochotę tylko pacnąć się w łeb za to pytanie... Bo czyż to nie było wiadome.?
- Trochę... - brunetka westchnęła cicho, odkładając żelazko na odpowiednie miejsce na desce, po czym skupiła się na składaniu brązowej bluzki w idealną kostkę. Tak złożony ciuch wylądował na stercie innych, równie misternie złożonych, kaskadami rozciągających się po przestrzeni fotela. A gdy już zakończyła proces z bluzką, podniosła wzrok znad deski i uśmiechnęła się do mnie sympatycznie i zachęcająco. - Ale o co chodzi.?
- Bo widzisz... - zaczęłam, wcale nie czując się zachęcona jej uśmiechem. A raczej wręcz przeciwnie... Cały mój zdrowy rozsądek krzyczał WIEJ. Ale wiedziałam, że zbyt normalnie by to nie wyglądało, a skoro już tu przyszłam i postanowiłam coś powiedzieć... - Ja... Ekhm...
- Coś w związku z Harrym.? - Allison natychmiast wyłapała moje zmieszanie, interpretując je na swój sposób. A jej uśmiech, z sympatycznego, zmienił szybko barwę na ten zuchwały, pełny wyzwania, ten, co to pojawia się u każdego, kiedy ktoś próbuje mi wmówić te wszystkie związki.
- Czy teraz wszyscy każde moje pytanie będą odbierać jako „w związku z Harrym”.? - zirytowałam się w jednym momencie, przeganiając gulę w gardle jak najdalej stąd. Co więcej, by wyrazić swoje grymaszenie, wysunęłam dłonie z tylnych kieszeni dżinsów i zaplotłam je zdecydowanie na piersi, jednocześnie marszcząc brwi w geście głębokiego niezadowolenia.
- No wiesz... Skoro już się tak spotykacie... - rzuciła niby to niezobowiązującym tonem, wzruszając ramionami, ale ta jej zaczepna mina tylko się pogłębiła. A ja hamowałam w sobie te wszystkie tłumaczenia, że przecież WCALE SIĘ NIE SPOTYKAMY, no przynajmniej nie w takim charakterze, o jakim ona myśli. Przecież i tak było to bezcelowe... - Bo teraz nie chodzi o niego.? - spojrzała na mnie uważniej, a ja poczułam, że znowu przybieram czerwone barwy w okolicy policzków.

PRZYŁAPANA.

- Eeeeem... - zmieszałam się, w jednym momencie tracąc całą wzburzoną postawę. Rozplotłam ręce, opuszczając je bezradnie wzdłuż tułowia, zgarbiłam się, opuściłam głowę i wbiłam spojrzenie przed siebie, w ten kremowy dywan, który w owym momencie wydał mi się najbardziej absorbującą rzeczą na świecie. - No nie... bezpośrednio... - wydukałam, z każdym słowem coraz bardziej się czerwieniąc. I przekonując się tym samym, że to wszystko to nie był zbyt rozsądny pomysł...
- Chcesz się wystroić na randkę.? - pytanie Allison już konkretnie zbiło mnie z tropu. Nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać, czy zwiewać, czy się irytować... Z nadmiaru tych wszystkich emocji po prostu podniosłam głowę i spojrzałam na brunetkę co najmniej zaskoczona.
- Raczej zakryć to i owo. - odpowiedziałam automatycznie, właściwie bezemocjonalnie, nie licząc zmarszczonych brwi. I jakoś tak machinalnie zatoczyłam prawą dłonią koło przy twarzy, by brunetka na pewno skojarzyła o czym mówię. - A puder nie skutkuje...
- Najprościej byłoby, gdybyś przestała się bez przerwy o wszystko obijać. - Allison zgrabnym ruchem wyminęła deskę, jednocześnie rzucając mi jeden z tych swoich impertynenckich uśmieszków. Jednocześnie schyliła się do kontaktu, wyciągając wtyczkę od żelazka z kontaktu, a gdy się wyprostowała, jej mina była już o wiele bardziej przyjazna. - Ale nie ma sprawy, zaraz damy temu radę... - uśmiechnęła się zupełnie jak ten facet, który zaraz miał ożywić Frankensteina. A ja z sekundy na sekundę upewniałam się, że to wszystko nie było najmądrzejszym pomysłem...

Nie mam pojęcia jak ona to zrobiła. Nie mam zielonego pojęcia. Ale nagle, po godzinie roboty, moja twarz wyglądała... normalnie. Nie było guza, nie było worów, nie było tych wszystkich nastoletnich przypadłości skórnych, nawet nie było tego ogromniastego pryszcza. Po prostu normalna, gładka cera, jaką naprawdę rzadko miałam okazję widzieć u siebie. I cóż... mówiąc płytko, podobało mi się to. Zwłaszcza, że Allison na tym nie poprzestała. A nawet i nie od tego zaczęła...

Najpierw uparła się wyregulować mi brwi. Bolało, bardzo bolało, gdy jakimś ostrym narzędziem wymachiwała w okolicach mojego czoła. Aż łzy napłynęły mi do oczu. A co w tym wszystkim najgorsze – większej różnicy to ja nie widziałam. Brwi jak brwi, wielka mi kosmetyczna zagadka. Ale okej, Allison się zna, więc z racji starszyzny pozwoliłam jej torturować swoje wymęczone ciało...

W zasadzie potem nie było już tak boleśnie. Jakieś pudry w kremie, bez kremu, w kamieniu, bez kamienia... Nazw nie ogarniałam, ale wiedziałam, że mam to wszystko na twarzy. I pomimo obfitości w rodzajach wszystkiego nie czułam się jak w masce. Ani trochę. Co więcej, było mi komfortowo z myślą, że nie wyglądam jak po spotkaniu z walcem drogowym. Zwłaszcza, że oprócz cery, Alisson zajęła się moimi oczami. I dała mi przy tym długi wykład o poprawnym użyciu odpowiedniego tuszu do rzęs. Wymieniła przy tym setki dziwacznych nazw, z których... nic nie zapamiętałam. Ale cóż, moje rzęsy przynajmniej były długie, podkręcone i zalotne, jak ona to określiła. Ja, może i mogłabym się z tym zgodzić, ale w dziedzinie rzęs zbyt dużej wiedzy to ja nie miałam... Pozostałam więc przy aprobacie Allison. Która cóż... rozochociła się tymi wszystkimi kosmetycznymi pierdołami. Nie dość, że piszczała niemalże z zachwytu, gdy tak skakała (wyjątkowo entuzjastycznie) wokół mnie, używając tych wszystkich swoich kosmetyków (a miała ich.... OCH.!), potem równie entuzjastycznie... co ja mówię, niemalże klaszcząc w ręce (i szczerze, nawet nie wiem kiedy), trzasnęła mi oględny warkocz, po czym stwierdziła, że i przy ubiorze mi pomoże.

Podziękowałam. Nie wiem jakim cudem, ale zabrzmiało stanowczo, pewnie, kategorycznie i zdecydowanie. I to na tyle, by Allison dała spokój i usatysfakcjonowana oddaliła się od mojego pokoju na bezpieczną odległość, czyli mniej więcej w okolice salonu, gdzie pewnie wróciła do prasowania.

Cóż... pomoc może by mi się i przydała, ale sądząc po nastawieniu brunetki... coś tak czułam, że zawartość mojej szafy nie spodobałaby jej się zbytnio i nie widząc innego rozwiązania pewnie zaciągnęłaby mnie na zakupy. A akurat szwendanie się z Aly po sklepach było ostatnim, co chciałam robić półtorej godziny przed randką. Zwłaszcza, że już czułam to narastające we mnie zdenerwowanie związane z wizją kolejnego spotkania z Harrym... Tak wiem. Dopiero to do mnie dotarło. Że...

CHOLERA JASNA, ZA JAKIEŚ 90 MINUT MIAŁAM ZNOWU SPOTKAĆ SIĘ Z HARRYM.!

Panika. Podekscytowanie. Doza entuzjazmu, ale i przerażenia. Dokładnie to wszystko, a także o wiele, wiele więcej spadło na mnie zupełnie nagle i zupełnie niespodziewanie. I to w tak negatywny sposób, że już miałam sięgnąć po telefon i korzystając ze swojej nowej umiejętności mówienia „NIE”, odwołać to kino z Harrym. By już się nie denerwować i mieć w końcu święty spokój. I nie musieć myśleć o tym polokowanym osobniku.

Ahaaa, marzenie ściętej głowy. Bo może i chciałam to wszystko anulować, ale siły, ani głowy do tego nie miałam. Po pierwsze, nie wiedziałam co mogłabym mu w ogóle napisać.
„SORRY, NIE DZISIAJ”.?
Bez przesady... Zresztą, to wiązało się z tym 'po drugie'. Bo ja zwyczajnie bałam się odzewu. Że nie przyjmie tego jak normalny człowiek, tylko zadzwoni i będzie oczekiwał wyjaśnień. BA.! W najlepszym wypadku... W tym gorszym pewnie przylazłby i tutaj, żeby... nie, nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać.

Wyrzucając więc z myśli te wszystkie głupie pomysły, postanowiłam skupić się tylko na jednym. Na dołowaniu się tym nikłym asortymentem szafowym, spośród którego musiałam wybrać odpowiedni strój na randkę do kina. Bo ja niby wiedziałam jak powinno się ubrać na taką okazję...

Westchnęłam zrezygnowana, siadając na środku pokoju z totalnym bałaganem w głowie. Ale stąd przynajmniej miałam idealny widok na mniej-więcej wszystkie moje ciuchy. Zarówno te z szafy, która w owym momencie prezentowała swoje wnętrze dzięki otwartym na oścież drzwiom, jak i te porozwalane po powierzchni pokoju, walające się bez ładu i składu po meblach. Ale co mi z tego było, skoro i tak widziałam tylko kupę dżinsów w różnych odcieniach i długościach nogawek, jeszcze większą kupę bezrozmiarowych T-shirtów, poprzedzielanych tu i ówdzie co normalniejszymi bluzkami, sweterkami, czy bluzami....? Równie dobrze mogłam rozłożyć ręce, nastawić Radio Maryja i czekać aż ciuchy w cudowny sposób same dobiorą się w zestaw.

Na cud jednak nie miałam co liczyć. Może i byłam infantylna na te swoje niecałe 16 lat, ale nie przesadzajmy, nie aż tak... Z braku większego pomysłu wyjrzałam więc przez okno, chcąc tym samym zainspirować się pogodą. I o dziwo, pomogło. Widząc szare, smutne niebo, brak jakichkolwiek przebłysków słońca i sączące się leniwie krople deszczu, odrzuciłam bez słowa połowę ciuchów. Cóż, angielska pogoda zobowiązuje, w końcu musiała się ujawnić po tych kilku ciepłych, bezdeszczowych dniach...

Niewiele myśląc, wstałam więc z podłogi, podpierając się na nadgarstku i podeszłam do szafy, bądź co bądź, najbardziej zachęcającej z wszystkich zawierających ubrań miejsca. Nie zastanawiałam się długo i jakoś tak bardziej automatycznie, niż z zamysłem sięgnęłam po parę ciemnych rurek, jakąś zieloną bluzkę z nadrukiem i czarny, cienki sweterek. A już po dłuższej chwili ociągania, cały ten zestaw wylądował na mnie.

Nie powiem, wygodnie się czułam, ale nie o wygodę tu przecież chodziło, prawda.? Będąc więc już jakby przygotowana, podeszłam do lustra, by ocenić końcowy efekt. I było... nieźle. Niedbały warkocz ciekawie się prezentował przełożony przez lewe ramię, ciuchy w zgrabny sposób pomogły mi zakryć wszystkie siniaki, makijaż zrobił swoje z twarzą... i musiałam to przyznać, z oczami. Były większe, wyraźniejsze. I jak dotąd miałam do swoich oczu stosunek co najmniej indyferentny, tak teraz... podobały mi się. Zwłaszcza, że... biorąc pod uwagę prawdziwość teorii Harry'ego o moich oczach, teraz przybrały kolor ciemnej zieleni. Błyszczącej ciemnej zieleni. Wprawdzie do szmaragdu Harry'ego było im daleko, ale...

No, nieważne.

Wyglądałam ładnie i byłam z tego powodu całkiem zadowolona. Chociaż jakby czegoś mi tu nadal brakowało...

- Może ci się przyda. - głos Allison niespodziewanie wypełnił wnętrze mojego pokoju. Automatycznie odwróciłam się w kierunku jego źródła, czyli osoby Aly, stojącej w progu drzwi i tak samo jak ja wcześniej, tak samo i ona niedbale opierała się ramieniem o ich futrynę. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o czym mówi, kiedy dostrzegłam w jej prawej dłoni coś pobłyskującego. Odległość i wada wzroku zrobiły jednak swoje – kompletnie nie wiedziałam co to takiego.
- Eeeem... Tak... - nieśmiało zrobiłam kilka kroków w jej kierunku i dzięki temu zobaczyłam... wisiorek.? - Dzięki... - mruknęłam niepewnie, właściwie nie wiedząc do końca o co chodzi. Allison najwyraźniej to dostrzegła, gdyż skinieniem głowy zasugerowała mi, bym się odwróciła. Co oczywiście bez słowa protestu zrobiłam. I nim się zorientowałam, Aly stanęła za mną, przewieszając mi przez szyję niewielki, delikatny wisiorek z zawieszką w kształcie czterolistnej koniczynki, po czym wzięła się za zapinanie. Miała zimne ręce, co w kontakcie z moją skórą nie było zbyt przyjemne, ale zacisnęłam zęby, nie mówiąc słowa protestu. Zwłaszcza, że to ona pierwsza otworzyła usta...
- Wiesz, sprawiłaś mi dzisiaj wielką przyjemność. - oznajmiła donośnie, dosyć sympatycznym tonem. A ja zupełnie nie wiedziałam jak mogłabym się do tego odnieść... - Zawsze chciałam mieć młodszą siostrę i doradzać jej we wszystkich urodowych sprawach. - wyjaśniła, bardziej naprowadzając mnie na tok swojego myślenia. Jednocześnie zakończyła proces zapinania, więc mimowolnie odwróciłam się z powrotem twarzą do niej... - No ale niestety... - ...akurat mając okazję zobaczyć jej ciepły, przyjazny uśmiech i coś nieokreślonego w oku.

Szczerze.? Nie miałam pojęcia jak się do tego wszystkiego odnieść. Zwłaszcza, że w moim odczuciu nie była jakoś wielce bliską mi osobą. Traktowałam ją jak rodzinę, owszem, ale bardziej jako jakąś ciotkę, niż starszą siostrę. Przecież naprawdę była starsza... Poza tym... Co ja o niej wiedziałam.? Nawet nie podejrzewałam, że może nie mieć rodzeństwa. Bo właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Po pierwsze – to Harry zajmował większość moich myśli, a po drugie – przyjechałam tu, witając już określony stan, który musiałam przyjąć. Mój tata miał dziewczynę, czy ja miałam coś dogadania.? Nie zastanawiając się nad tym w ogóle po prostu przyjęłam zastane konwencje, nie wyrażając swojego zdania. Zresztą, żadnego nie miałam. Przyzwyczaiłam się już do nienormalności w gronie rodzinnym, więc po prostu... Cóż, nie traciłam czasu na głębokie przemyślenia czy mi się to podoba, czy nie. Rodzice też chyba mieli prawo ułożyć sobie życie na nowo, czyż nie.? Mogłam się jedynie cieszyć, że w tym wszystkim nie olewali mnie.

- Eeeem... Teraz pozostaje mi tylko mieć nadzieję na siostrę... - rzuciłam, siląc się na delikatny uśmiech. Bo było mi dziwnie, mówiąc o tym moim nienarodzonym przyrodnim rodzeństwie. I po raz pierwszy chyba poczułam się niesprawiedliwie potraktowana, że nikt nie zapytał mnie o zdanie. Ale to odczucie przeszło mi w momencie, gdy Aly jakoś tak automatycznie położyła rękę na pokaźnym już brzuszku, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Dzięki. - mrugnęła do mnie przyjaźnie, po czym odwróciła się, podążając ku wyjściu. A mnie nagle oświeciło... To znaczy, może nie dosłownie, ale w jednej sekundzie przypomniałam sobie o tym, że miałam iść z Harrym do kina. Na nie-wiadomo-jaki film. A ja miałam określić tytuł...
- Aly...? - zawołałam za nią, zanim do końca znikła mi z oczu.
- Tak.? - odwróciła się z powrotem twarzą do mnie.
- A mogłabym... ekhm... - zawahałam się, marszcząc brwi w geście zamyślenia. Jednocześnie, zupełnie machinalnie podniosłam lewą dłoń, łapiąc zawieszkę między kciuk, a palec wskazujący, przesuwając ją to w lewo, to w prawo po łańcuszku. - Mogłabym skorzystać z drukarki.?
- Jasne, nie ma sprawy. - uśmiechnęła się przyjaźnie. - Wiesz chyba jak sobie z tym poradzić.? - spytała dla pewności, kiedy ruszyłam ku niej, w celu dojścia do gabinetu, gdzie mogłabym zrealizować swój plan.
- Nie jestem znowu taka przedpotopowa... - mijając ją, odwdzięczyłam się podobnym gestem. I nie bacząc już na nic, postanowiłam skupić się na tym, że zaraz czeka mnie kolejne spotkanie z Harrym, do którego teraz muszę przygotować się psychicznie.

Co chyba było jeszcze trudniejsze...
...

Nosiło mnie. Zwyczajnie mnie nosiło. Siedziałam w swoim pokoju jak na szpilkach, z dłońmi wsuniętymi pod uda, podrygując nerwowo w jakimś nieznanym, nieokreślonym, aczkolwiek szybkim rytmie. Jednocześnie nie spuszczałam oka z zegarka, stojącego na szafce nocnej, obserwując, jak jego wskazówki powoli poruszają się po bladobrązowej tarczy. Naprawdę bardzo powoli, wręcz leniwie. Co wcale, a wcale mnie nie podbudowało. A nawet i zaczęło irytować. Zwłaszcza, że już jakieś pięć minut temu wskazówki przeszły przez godzinę ZERO, czyli moment, w którym Harry powinien się już pojawić. Ale nic. Cisza. I absolutnie brak chociażby cienia Harry'ego.

Westchnęłam głęboko, wysuwając dłonie spod ud. I idąc za ciosem, przejechałam ręką po nodze, wysuwając z kieszeni telefon. Podrywając się z łóżka, wbiłam wzrok w malutki ekranik, odblokowując jednocześnie klawiaturę. Oczekiwałam wiadomości, połączenia, czegokolwiek, co dałoby mi znak, że wcale mnie nie olał. A właśnie tak się czułam.

Z braku laku podeszłam więc do okna. Jednym, stanowczym ruchem odsunęłam doniczkę z jakimś zieleństwem i na jej miejscu oparłam łokcie, dzięki czemu mogłam podtrzymać ciężką od przemyśleń głowę na swoich dłoniach. Przez moment patrzyłam na pojedyncze krople deszczu błąkające się po tafli szyby, jednak tylko mnie to w jakiś sposób zirytowało. Rozproszyłam więc wzrok gdzieś dalej, w nieokreślony punkt widoku za oknem. I zobaczyłam...

Tak, to zdecydowanie był Harry.!

Idący w stronę mojego domu dosyć energicznie, swoim charakterystycznym krokiem. Nieco przygarbiony, z rękami w kieszeniach ciemnych dżinsów i miną dla mnie nieodgadnioną, generalnie z jednego ważnego powodu – nie miałam okularów, a on był za daleko. Zresztą, czy to teraz było ważne...? Ważne było to, że w jednym momencie poczułam jakąś tam ulgę, być może radość i jeszcze coś takiego nieokreślonego, co znowu mieszało moje zmysły i znacząco kołatało mi się pod mostkiem.

Zdążyłam jednak przemyśleć sytuację w miarę racjonalnie. I nim jakiekolwiek znaki pojawienia się Harry'ego rozbrzmiały, wyleciałam z pokoju, pokonując schody po dwa stopnie i z gracją (czytaj: zatrzymując się na drzwiach) przystanęłam w korytarzu. Zaczęłam zaklinać w myślach wszystkich domowników, by siedzieli, gdzie siedzieli i nie przyszło im do głowy wchodzić teraz do korytarza. Przynajmniej do momentu, aż Harry się pojawi...

I udało się. Podczas gdy ja katowałam się głębokimi oddechami i myślami w stylu USPOKÓJ SIĘ, IDIOTKO, zdążyło już minąć wystarczająco dużo czasu, by Harry pokonał ten odcinek drogi, który dzielił go od mojego domu i zadzwonił do drzwi.

Ten dzwonek mnie sparaliżował. Dosłownie. Wizja Harry'ego, który stał za drzwiami, tak blisko, a jednak tak daleko spowodowała wyłączenie wszystkich moich funkcji życiowych. No może poza tym dudnieniem w klatce piersiowej, które wręcz przeciwnie – przybrało na sile. Ale nie mogłam przecież tak stać jak cielę w korytarzu i czekać aż przywieje tu Allison, albo co gorsza – tatę. Więc niewiele myśląc, niemiłosiernie drżącą rękę sięgnęłam do tej niby pozłacanej klamki i nacisnęłam ją niepewnie. I jeszcze mniej pewnie, przyciągnęłam drzwi do siebie, tym samym usuwając ostatnią przeszkodę dzielącą mnie od Harry'ego.

- Cześć. - uśmiechnął się. Tak po prostu. Sympatycznie, przyjaźnie, niebanalnie, może niedbale, ale w taki sposób, że z miejsca zapomniałam jak się nazywam. Co ja mówię... Proces oddychania w owym momencie wydał mi się obcy.! I to tylko dlatego, że on tak po prostu postanowił podnieść kąciki ust w sympatycznym geście, niezależnie od siebie powodując pojawienie się dołeczków w jego policzkach. Ale to jeszcze nic... Bo co ja miałam powiedzieć, kiedy on tak zwyczajnie, swobodnie i pewnie przysunął się do mnie, pochylił się i przelotnie cmoknął w policzek...?! No jedynie mogłam mieć pretensje, że mi tu jakieś cyrki odstawia zamiast normalnie...

Ekhm, mówiłam już, że Harry używa ładnych perfum.? Są naprawdę przyjemne... Wcale nienachalne, co więcej, nie pachnie jak cała drogeria, co często się zdarza w przypadku chłopaków. Nie, Harry pachniał delikatnie. Trochę egzotycznie, trochę owocowo, trochę... Oj, jakby tego nie nazwać, połączenie z pewnością było w jego stylu. I z całą pewnością oddziaływało na mnie równie silnie, co i on. Bowiem gdy Harry tak po prostu nachylił się ku mnie, zostałam niemalże zaatakowana aromatem połączenia perfum, szamponu i Harry'ego. Co tylko zamieszało mi w głowie i spowodowało, że kolana dziwnie się pode mną ugięły. A może to jednak jego usta na moim policzku...? Co by to nie było, żałowałam jedynie, że trwało to jedynie ułamki sekund. Zdecydowanie za krótko...

- Ekhm... - tym razem na głos przywróciłam się do porządku, co niestety wywołało zdziwione spojrzenie Harry'ego w momencie gdy już się odsunął. Jak zarejestrowałam, niezbyt daleko. Na tyle, że wydało mi się to trochę niestosowne, zwłaszcza, że nadal staliśmy na schodkach domu, w którym kręcił się mój ojciec. Tak więc i musiałam szybko coś wymyślić, i uspokoić burzę myśli, atakującą mnie od bliskości Harry'ego, i zmusić go do odejścia stąd. Łącznie ze mną rzecz jasna. - Idziemy.? - spytałam błyskotliwie, co tylko wywołało rumieniec na mym obliczu. Który pogłębił się zaraz po tym, jak Harry kolejny raz odmóżdżył moja osobę jednym z tych swoich niebanalnych uśmiechów.

Postanowiłam zacząć je ignorować, dla własnego zdrowia psychicznego. Toteż zamiast normalnie spojrzeć na jego twarz, tylko opuściłam głowę, zasłaniając się luźnymi kosmykami włosów, wymykającymi się z warkocza, choć nadal usilnie w niego wplątanymi. Niewiele myśląc, ominęłam Harry'ego, ruszając przed siebie, w nieznanym mi kierunku. Na szczęście chłopak nie zamierzał spędzić wieczora na schodkach i już po chwili zrównał ze mną krok. Ku mojej nieodgadnionej uldze, gdyż bez niego nie wiedziałabym gdzie iść. A tak trzymałam się lewej strony Harry'ego (nie dosłownie rzecz jasna), który okolicę znał wystarczająco dobrze, by bez przeszkód dojść do kina.

- Ładnie wyglądasz. - wypalił nagle, ni z tego, ni z owego. W odpowiedzi... cóż, tylko się zapowietrzyłam, czując kolejny atak gorąca na policzkach. Mimo wszystko udało mi się delikatnie podnieść i odwrócić głowę, by dostrzec, że wcale nie żartował. Co tylko napawało mnie większą paniką i chęcią zrobienia teatralnego zwrotu, pobiegnięcia do domu, zatrzaśnięcia drzwi i zamknięcia wszystkich zamków. Tak, ja i komplementy, zwłaszcza od Harry'ego, to nie jest zbyt dobre połączenie... Na szczęście chłopak też to zauważył, gdyż po chwili zreflektował się niepewnym uśmiechem. - I chyba zaczynam podejrzewać, że zielony to twój ulubiony kolor. - oznajmił po chwili, zmieniając temat ku mojej wielkiej uldze. Co nie zmienia faktu, że nadal nie miałam pojęcia o czym on do mnie rozmawia...
- Słucham.? - zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się badawczo.
- Kolejny raz masz na sobie coś zielonego. - wyjaśnił spokojnie, akcentując to jakimś nieokreślonym gestem prawej dłoni. Którą już po chwili, łącznie z lewą, schował do przednich kieszeni swoich dżinsów.
- Eeeem... - oczywiście zmieszałam się, mając w głowie kompletną pustkę. - No tak... tak wyszło. - mruknęłam cichutko, idąc w jego ślady z tymi dłońmi. Cóż, wcześniej, przez te wszystkie reakcje mojego organizmu na obecność Harry'ego, zwyczajnie nie dostrzegłam prawdziwości aury panującej wokoło. Bo może mżawka nie była uciążliwa, ale jednak dosyć nieprzyjemna w kontakcie z odkrytą skórą... Wolałam więc nie ryzykować...
- Ale z tą żabą to już przesadziłaś. - Harry natychmiast oderwał mnie od myśli na temat deszczu, przywracając mnie na ziemię tym swoim chrapliwym, zaczepnym głosem. Oczywiście w pierwszym momencie w ogóle nie załapałam o co mu chodzi. Dopiero gdy prawą ręką zatoczył koło przed swoją koszulką, automatycznie spojrzałam na swoją. I rzeczywiście... żaba. Animowana, zielona, z wytrzeszczem, nienaturalnie długimi rzęsami i koszulką w żółte paski. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przenosząc na Harry'ego przepraszające spojrzenie.
- Eeeem.... To nie było zamierzone, samo tak jakoś... - powiedziałam cichutko, urywając nagle w pewnym momencie. Co nie zabrzmiało zbyt przekonująco...
- Mhm, jasne. - zironizował natychmiast, nie tracąc w zaczepnym uśmiechu. - Jak następnym razem „samo tak jakoś” będziesz dobierać strój, skup się na jakimś milszym zwierzątku. Taki kotek na przykład... - zamyślił się na chwilę, przybierając jakiś rozmarzony wyraz twarzy. -  Kotek ładnie by wyglądał. - pokiwał głową z aprobatą, patrząc na mnie znacząco. A ja się tylko zarumieniłam.

Wiadomo, fascynat kotów. Co oznaczało tylko jedno, nie przepuściłby okazji, by móc poprzyglądać się na danego osobnika. A biorąc pod uwagę fakt, że mówił o koszulkach, czyli czymś, co generalnie nosi się na północnych rejonach ciała, i co u dziewczyn eksponuje...

DOBRA, ja wcale nie myślałam o tym, że Harry w jakiś sposób mógłby się gapić na mój biust.
W-C-A-L-E.!

- Eeeem... Wiesz już co z rowerem.? - pokusiłam się o natychmiastową zmianę tematu, czując się co najmniej niewygodnie w tych wszystkich rozmyślaniach. Zwłaszcza, że powodowały kwitnącą czerwień na mojej twarzy...
- Wygląda na to, że ktoś się nie bał i... - zawahał się na krótka chwilę, przyglądając mi się badawczo. - ...ukradł. - dokończył, jakby myślał, że nie słyszałam nigdy tej rymowanki. Ale nie miałam czasu mu tego wyjaśniać, gdyż czujny wzrok Harry'ego przeszedł w ten oskarżycielski ton. Tak jak wtedy, gdy tam, nad jeziorem mówił, że to moja wina. I wcale mi się to nie spodobało. No bo taaaak, każda dziewczyna oczywiście skrycie marzy o tym, żeby zostać posądzoną o kradzież roweru... - Ale trudno, jakoś to przeżyję. - cała moja irytacja przeszła mi w momencie, kiedy Harry tak po prostu wzruszył sobie ramionami. Jakby to było jakieś... No dobra, było. - Nie będę przecież ganiać za złodziejem. Zwłaszcza, że nie mam do tego głowy. - dalszy sens jego słów zniknął gdzieś za szumem w mojej głowie, za dudnieniem w klatce piersiowej, za drżącymi nogami... No tak, mów tak do mnie jeszcze, uśmiechaj się, a ja tu zaraz zawału dostanę...
- Zawsze można to zgłosić... - nie miałam innego wyjścia, jak tylko odciągnięcie Harry'ego od tematu jego głowy i tego, co ją mu zaprząta. Ja zwyczajnie nie chciałam wiedzieć, chociaż domyślałam się, po tym jego bezczelnym uśmieszku. I myśl ta nie była dla mnie zbyt łaskawa...
- Nie sądzę, żeby wiele mi to dało. Jakoś to przeboleję.
- Szkoda. Ładny był. - NAPRAWDĘ.?! Czy ja właśnie naprawdę komplementowałam jego skradziony rower...?! I to... Matko, niech mi ktoś zwyczajnie przyrąbie butelką w głowę... Ale nie, ja musiałam oczywiście kontynuować temat... - Taki czerwony.
- Burgundowy. - Harry natychmiast mnie poprawił, z wielce zadowoloną z siebie miną.
- Bur... co.? - zmarszczyłam brwi, nie potrafiąc nawet powtórzyć tego, co mi właśnie zapodał. I tylko patrzyłam się na jego tryumfującą minę i wielki wyszczerz radości, który wykwitł na jego twarzy.
- Widzisz, też czasami potrafię zabłysnąć. - rzucił dumnym z siebie tonem, jakoś tak jakby bardziej się prostując. Co tylko mnie rozbawiło, ale nie chciałam śmiechem niszczyć jego chwili. Więc poprzestałam tylko na delikatnym uśmiechu.
- Nie znam się na tych wszystkich ładnych nazwach... - rzuciłam jedynie, jak na mnie dosyć pewnym tonem. Chociaż do głośności normalnej osoby było mi trochę daleko...
- Tłumacz się tłumacz... - Harry najwyraźniej nie zamierzał mi odpuścić, nadal szczycąc się swoją sekundą chwały. Normalnie nią promieniał, co oczywiście wywołało u mnie kolejny przypływ śmiechu. Który musiałam zamaskować delikatnym przygryzieniem wargi, by znowu nie było, że go wyśmiewam, czy coś. - Powiedz mi lepiej co wymyśliłaś z tym filmem... - zmienił nagle temat, znowu przybliżając się do terenów zakazanych. Czyli mowy o jakichś relacjach między nami. I już sama myśl o tym, że on mógł kojarzyć to w ten sposób wywołała rumieńce na mej twarzy.
- Eeeem... - opuściłam delikatnie głowę, chroniąc oczy za tymi niedbałymi kosmykami, wymykającymi się z warkocza.
- Czyli nic. - Harry odpowiedział za mnie, zresztą, zgodnie z prawdą.
- Nie chciałam decydować, żebyś się nie zanudził. - wytłumaczyłam się natychmiast, chociaż wątpiłam, by cokolwiek usłyszał. Nie chcąc robić z siebie kompletnej ignorantki, sięgnęłam prawą dłonią do tylnej kieszeni spodni, skąd wydostałam kartkę złożoną na cztery. To była dokładnie ta kartka, którą wydrukowałam w gabinecie i która zawierała tytuły filmów, które zupełnie nic mi nie mówiły.
- Przy tobie.? Nie da rady... - kolejna aluzja Harry'ego już doszczętnie wyprowadziła mnie z równowagi, przywołując oczywiście rumieńce. Które próbowałam zakryć kosmykami włosów, ale... no cóż, niezbyt mi się udało. Więc na dobrą sprawę postanowiłam wszystko ignorować, nawet fakt, że Harry zdecydowanym ruchem wyciągnął dłoń w moją stronę. - Dobra, pokaż tą karteczkę...


***
O kurczę... Jeszcze nigdy aż tak nie męczyłam się z jednym rozdziałem. Ponad tydzień. Dzień w dzień zasiadałam do komputera, napisałam kilka słów, powgapiałam się przez godzinę w migający kursor, po czym zniechęcona wyłączałam komputer. I za każdym razem to samo...
Ale koniec końców powstało coś przypominające kształtem rozdział. Jak to się mówi: ziarnko do ziarnka... w moim przypadku: zdanie do zdania... no i tak dalej. Szkoda tylko, że mi się to niezbyt podoba. Ale chciałam się sprężyć, gdyż w piątek będę świętować pierwszą rocznicę założenia bloga i w związku z tym... ehh, to ma być tajemnica.
Ale od razu zapowiadam się z następnym rozdziałem na piątek :). Mam nadzieję, że brak weny nie będzie mi stał na przeszkodzie. No i nawet się poświęcę z tym moim kolejnym zauroczeniem Glee, odstawię oglądanie 4 serii (swoją drogą... MARLEY, I LOVE YOU.! <3), zasiądę przed komputerem i będę jak szalona klikać w klawiaturę. Rocznica musi być przecież uświetniona, czyż nie.? :).
A jak na razie... mam wrażenie, że wciskam Wam jakiś kit. I bardzo, bardzo mi się to nie podoba. Cóż, lepiej i tak tego nie napiszę, poza tym utrzymuję wenę na 26. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie... Ale nie wyprzedzając faktów, chciałam Was za powyższy rozdział baaaaaaardzo przeprosić. Nie jest to jakieś arcydzieło, ale ważne, że w końcu przez nie przebrnęłam. Może zwyczajnie 25 nie jest moją szczęśliwą liczbą... No ale trudno. W każdym bądź razie chciałam Wam wszystkim jeszcze podziękować. Za komentarze, za wsparcie, za miłe słowo i za tą liczbę wyświetleń, która osiągnęła taki stan, że oczom własnym nie wierzę... Jesteście wszystkie wspaniałe.
KOCHAM WAS.! :*

Komentarze (25):

17/6/13 16:03 , Blogger forever hungry ♥ pisze...

Chyba jestem pierwsza! ale nie jestem pewna.. Rozdział jest ciekawy to po co przepraszasz? no ja się pytam po co kochana.. Lou i Hazz idą na film <3 już się nie mogę doczekać co się będzie działo, zgaduję, że pewnie będzie pocałunek lub trzymanie za rękę. Odliczam godziny do piątku ;**

 
17/6/13 18:08 , Blogger pikseloza pisze...

Oj czego dziadzisz?! (marudzisz?!) Twoje rozdziały tradycyjnie są super i nie mogę znieść tego, że po 25 rozdziałach i komentarzach pod nimi nadal w siebie nie wierzysz... grr...
rozdział jest świetny i tyle!!! I przyjmij to do wiadomości!!!

xoxo pikseloza
P.S. Czekam na zapachowe chusteczki z postaciami z bajek ;-P

 
17/6/13 18:39 , Anonymous Anonimowy pisze...

Rozdział jest fajny więc nie wiem za co przepraszasz. I nie mogę się kolejnego rozdziału doczekać. Uwierz w to, że wspaniale piszesz ;)

 
17/6/13 19:39 , Blogger konfituraa pisze...

Super!
Gdyby Harry wiedział, jak Louise się wysiliła - zwrócić się z prośbą o pomoc do Allison, narażając się na jej tajfun kosmetyków i ekscytacji czy też niewygodnych pytań? Zdecydowanie kocha go na zabój :D
Już nie mogę się doczekać, co tam dalej wymyśli :)
całuję,
xx.

 
17/6/13 21:12 , Blogger Unknown pisze...

powiem tak...

CZY CIEBIE JUŻ DO RESZTY PORĄBAŁO?

albo nie tak.

CZY PRZYWALIŁ CI KTOŚ KIEDYŚ PATELNIĄ W ŁEB?

albo jeszcze nie tak.
ooooo.
o tak:

zagramy sobie w milionerów, co ty na ten projekt?
i tak nie masz wyboru, to było pytanie retoryczne.
dobra.

Muminek Urbański: Witam po przerwie reklamowej! Dd razu walimy pytanie za milion, żeby się nie cackać. Przypominam, że o tego miliona gra dzisiejszego wieczoru pani Louise Styles! WITAMY!!

*brawa na sali*

(powinnaś się ukłonić, przywitać sie i pomachać, ale dobra. pomińmy)

Muminek Urbański: Czy jest pani gotowa na to ważne pytanie, które pani zadam? ...cieszę się że tak. A więc...

OTO PYTANIE ZA MILION DOLARÓW! (niech będą dolary, bo złotówki to takie niepraktyczne i lipne)
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
PYTANIE BRZMI:

CZY LOUISE STYLES, AUTORKA FENOMENALNEGO OPOWIADANIA 'CHŁOPAK Z PIEKARNI' (I JAKICHŚ TAM JESZCZE INNYCH ALE TO JEST NAJLEPSZE) MA TALENT?
.
.
.
.
.
.
.
.
ODPOWIEDZI:

A) TAK, MA.
B) ODPOWIEDŹ A.
C) ODPOWIEDŹ B.
D) ODPOWIEDŹ C.

KTÓRA ODPOWIEDŹ JEST POPRAWNA?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
*CISZA NA SALI*
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Muminek Urbański: Decyduj się pani szybciej, nie mam tu czasu siedzieć... Muszę jeszcze zjeść ciastka. Takie dobre, maślane.
.
.
.
.
.
.
.
Muminek Urbański: Która odpowiedź?
.
.
.
.
.
.
Muminek Urbański: Dobra, zacięła się. czy ktoś na sali chce odpowiedzieć na to pytanie za panią Styles?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
*cisza na sali x2*
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
*wyskakuje na scenę*
Kopnięty Muminek: JAAA!!

Muminek Urbański: Czy aby na pewno? Jesteś gotowy na takie ryzyko?

Kopnięty Muminek: *kiwa głową*

Muminek Urbański: Dobrze. A więc która z odpowiedzi jest poprawna?

Kopnięty Muminek: A powtórz pan pytanie jeszcze raz.

Muminek Urbański: Dobra, to masz:

*na telebimie*

PYTANIE BRZMI:

CZY LOUISE STYLES, AUTORKA FENOMENALNEGO OPOWIADANIA 'CHŁOPAK Z PIEKARNI' (I JAKICHŚ TAM JESZCZE INNYCH ALE TO JEST NAJLEPSZE) MA TALENT?
.
.
.
.
.
.
.
.
ODPOWIEDZI:

A) TAK, MA.
B) ODPOWIEDŹ A.
C) ODPOWIEDŹ B.
D) ODPOWIEDŹ C.

KTÓRA ODPOWIEDŹ JEST POPRAWNA?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Kopnięty Muminek: *zastanawia się* WIEM!!

*wszyscy wstrzymują oddech*

Kopnięty Muminek: ODPOWIEDŹ C!

Muminek Urbański: Czy jesteś tego absolutnie pewien?

Kopnięty Muminek: Tak. Litera C jest fajna, bo C jak cytryna, a cytryna jest fajna i ma witaminę C a witamina C jest fajna i...

Muminek Urbański: Okej, przymknij się już. Sprawdzamy odpowiedź.

CHWILA GROZY.

TA ODPOWIEDŹ JEST...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
*MUZYKA JAK Z HORRORU*
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
WERBEL...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
POPRAWNAAAAAAAAA!!!

YEAH!!

Muminek Urbański: OMG, OMG, OMG!! GRATULACJE, PANI LOUISE STYLES (ZA POŚREDNICTWEM KOPNIĘTEGO MUMINKA, ALE TO MOŻNA POMINĄĆ) WYGRYWA MILION DOLARÓW W MILIONERACH!!!!!!!
GRATULACJE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

*SALA WIWATUJE*
*BRAWA*
*W TLE LECI WE ARE THE CHAMPIONS*

koniec.

muszę ci powiedzieć że to jest najbardziej zryty komentarz jaki kiedykolwiek napisałam. mam nadzieję, że nie kimnęłaś się gdzieś w połowie...
a więc widzisz, to znaczy że masz talent i JEŻELI JESZCZE RAZ ZOBACZĘ ŻE MÓWISZ ŻE GO NIE MASZ I ŻE NAPISAŁAŚ NUDNY ROZDZIAŁ TO OBIECUJĘ ŻE CIĘ ZNAJDE I NOGI Z DUPY POWYRYWAM (ale tak delikatnie). twoje rozdziały są najlepsiejsze ever i wpoj se to wreszcie w mózg, jasne?
miło, że się zrozumiałyśmy.

 
17/6/13 21:13 , Blogger Unknown pisze...

a przechodząc już bezpośrednio do treści rozdziału...
HAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH
rozwalasz mnie dziewczyno.

"Jakieś pudry w kremie, bez kremu, w kamieniu, bez kamienia... Nazw nie ogarniałam, ale wiedziałam, że mam to wszystko na twarzy."
z tego fragmentu to porządnie ryłam. puder w kremie? hhahahahhahahahahahhahah matko, zapowietrzyć się można. i jakiś tam je4szcze fragment też rozwalił mnie do końca ale nie chce mi sie już go szukać (ja leń)

i przepraszam cię bardzo, ale niektórych słów z twojego słownika to ja nie ogarnę za chiny. wcześniej się zastanawiałam jak by to racjonalnie ująć... i to zastanawiałam się tak intensywnie że potknęłam się o dywanik w łazience i wpadłam na pralkę, ale mniejsza... w każdym razie postanawiam poprosić (?) prosto z mostu.

wyjaśnij mi tu co znaczy słowo "impertynenckich"
ale nie tak słownikowo, bo wtedy to mi sie jeszcze bardziej pomiksuje we łbie.

dziękuję.

nie moigę się doczekać randki (wcześniej napisałam przez przypadek "przemiany", wtf) Houisee *-* i to wcale nie zalatuje doktorem hałsem! to jest Houise a nie żaden bezmózgi lekarz, daj mi spokój... a wracając, rozdział w piątek? to znaczy, że już za... czekaj... wtorek, środa, czwartek... TRZY DNI! i mówisz że to taki specjalny rocznicowy? CZYLI BĘDZIE SWIFTAŚNIE DŁUGAŚNYY? *-* AWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW <3 nie mogę się doczekać!!
i specjalnie na tę okazję zrobie ci tort, mam nadzieję że nie masz nic przeciwko *szatańsko zaciera ręce*

a ja wciąż czekam... czekam i czekam... czytam wszystkie notki nad i pod rozdziałami po dwa razy i nic... jeszcze się nie doczekałam dedykacji dla Kopniętego Muminka... no ale wiesz, skoro ty mnie kochasz, ja cię kocham to... to wiesz... tak, doskonale wiem żer jestem wredną zgryźliwą babą z ego większym niż spuchnięte po ugryzieniu przez świnię kolano mojego dziadka... ale muminki się nie zmieniają, są totalnie niereformowalnymi , nieogarniętymi indywidualistami. zwłaszcza moja rasa, sz coś tam maximus.

dobra, ja już idę bo tylko ci miejsce zawalam tymi swoimi debilizmami... no, to czeszcz, trzymaj fason

KOCHAM CIĘ x
@awmytommo
http://country-life-1d.blogspot.com/

ps. chyba i dla ciebie założę fandom...
ps2. wchodzę sobie enty raz na twojego bloga, dla pewności sprawdzając, czy czegoś nie dodałaś, a tu co? ZAMIAST MOICH UKOCHANYCH BUDEK TELEFONICZNYCH, WYSKAKUJE MI HAZZA. nie żebym miała coś do hazzy, wręcz przeciwnie, ale te budki były takie swiftaśne i mi sie strasznie kojarzyły z chłopakiem z piekarni... :cc
ps3. nie zmieściłam sie w jednym komentarzu, pierwszy raz :o to przez tych milionerów...

 
18/6/13 17:22 , Blogger zakręcona pisze...

Matko kochana, czy ja dobrze widzę? Ten rozdział jest również mi dedykowany? Naprawdę? NIE WIERZĘ. DZIĘKI, DZIĘKI, DZIĘKI!!!!!

Rozdział fantastyczny. Lou zebrała w sobie siły i postanowiła, aby Aly jej pomogła przygotowac się na randkę :)
Jestem z niej dumna:)

Ta żaba mnie rozbawiła, a Hazza myślał, że to specjalnie ;)

I popraw mnie jak się mylę, ale czy tam nie został umieszczony mój tekst o skradzionym rowerze? ( wprawdzie zmieniony, ale i tak się liczy :) ) Jeju tak się cieszę.
Kurczę no, ostatnimi czasy ciągle kopią mnie zaszczyty. No bo na przykład jak byłam na wycieczce z klasą to wzięłam sobie czapkę bo było ciut zimno. No, a do tego moja grzywka tak się ułożyła, że z tą czapką to jak Tomo wyglądałam. I tak przez całą wycieczkę koleżanka wołała na mnie Louis ;)
A ja się śmiałam, że mnie zaszczyt kopnął.
Dobra dosyc o mnie bo pewnie Cię zanudzę na śmierc i kto będzie pisał nam tak świetne opowiadanie? hmn? A inne czytaczki (tak to się piszę?) mnie znajdą i zabiją. Nie dziękuję ;)

Dalej jestem ciekawa na co pójdą do kina.
Ja jutro jadę na Tajemnicę zielonego królestwa (eh i znowu to robię, ZANUDZAM)

Gdy weszłam dziś na twojego bloga to sama nie byłam pewna czy to ten. No bo myślałam, że powitają mnie kochane przez zemnie budki telefoniczne z U.K. a tu co? Hazza!! Ciągle mnie zaskakujesz. No pozytywnie rzecz jasna.

Strasznie lubię to jak autorzy danego bloga np.: jak ty odpisują na nasze komy. W tedy wiem, że to czytają i liczą się z naszą opinią. A chciałabym żebyś wiedziała, że niewiele jest takich osób. Dlatego dziękuję Ci, że poświęcasz swój czas i odpisujesz nam.

No strasznie się rozpisałam i myślę, że wszystko co miałam do napisania to napisałam.

Weny :) I do następnego rozdziału :)
<3 <3 :* :*

 
19/6/13 14:18 , Blogger Unknown pisze...

Dwie minuty mam, masz Ci los, strasznie się spieszę, powinnam już wychodzić z domu, a ja jeszcze siedzę przed laptopem. Z moim szczęściem pewnie się spóźnię na autobus... Dobra, do rzeczy!
Rozdział świetny. Ciekawie opisałaś tą relację między Lou a Alison, fajnie, że poświęciłaś temu fragment w tym rozdziale, dobrze Ci to wyszło.
Cholera, autobus za trzy minuty.
Dobra, sprężam się!
...
Jezu, co ja mam Ci napisać, wszystko mi wyleciało z głowy.
Jak wrócę to postaram się zawitać tu jeszcze raz i napisać jakiś lepszy komentarz, bo ten to jakaś katastrofa, ale strasznie się spieszę i muszę pędzić, wybacz.
Rozdział wspaniały. tak naturalny, normalnie jakbym była w skórze Lou (czyżby deja vu?), jak w "sznurówkach".
Dobra, ja uciekam, autobus właśnie jedzie.
Paaaaa! :***** xx

 
19/6/13 16:27 , Blogger Coffies A. pisze...

Super. Warto czekać. A kiedy następny

 
21/6/13 01:10 , Blogger .Ziall.Halik. pisze...

Serio ten rozdział jest również dedykowany mi? Naprawdę? Czy źle przeczytałam...Czym ja sobie w ogóle zasłużyłam na takie wyróżnienie?:)Bo ja nic nie zrobiłam, ale bardzo ci za to dziękuję, to naprawdę miłe.

Ja tu się nastawiłam na jakiś denny rozdział jak ty to ujęłaś a potem się rozczarowałam ON WCALE NIE BYŁ DENNY. Oszukałaś mnie...Niby z której strony on jest zły?? Nie w każdym się musi dużo dziać żeby było ciekawie. Chociaż w tym też dużo się dzieje i nawet przez sekundę się nie nudziłam. Dla jasności nie uważam żeby był jakiś denny bo ty raczej takich nie piszesz, naprawdę mi się podobał.

Ale z ciebie maruda marudo. Mi ktoś ostatnio powiedział żebym tyle nie marudziła i staram się(z różnymi skutkami, ale się staram nie marudzić)a ty to co? Ciebie to też się tyczy, przecież wiesz że masz talent i ty nie piszesz złych rzeczy:)

Na początku wielki plany „Nie myśleć o Harrym, nie stresować się, nie wyobrażać sobie kolejnych wpadek, nie panikować, zapomnieć o reszcie świata, skupić się na sobie.”
A potem to tak trochę nie wyszło. Nie myśleć o Harrym to chyba nie wykonalne dla mniej jest, bo jak można zapomnieć o kimś takim.. To z pewnością do łatwych nie należy:)
Weźmie sobie człowiek książkę żeby poczytać, zapomnieć o wszystkim, przenieść się w jakieś inny wymiar na chwilę, nie myśleć o nikim i co...Zaraz się pojawi się w niej jakiś zielonooki, z brązowymi lokami i od razu przed oczami pojawia się jedna twarz.. A w książkach chyba opis tak wyglądającego chłopaka do rzadkości nie należy i coś chyba o tym wiesz..:)Ja na razie w tej dziedzinie nie mam wielkiego doświadczenia ale już się o tym zdążyłam przekonać.

Pranie...A to było zabawne:)Zaliczyłam orła.. No każdemu się zdarza. Przypomniało mi się jak moja ciocia ostatnio schodziła po schodach i trzymała garnek jakiejś zupy i poślizgnęła się na najwyższym schodku i zjechała na tyłku po reszcie na sam dół...I nie wiem jak ona to zrobiła że ta zupa wylądowała na jej głowie a potem miała makaron we włosach...Miała szczęście że zupa nie była gorąca. Taa moja rodzina to specjalnie sprytnych nie należy. Nie będę się z niej śmiać bo ja lepsza nie jestem. Więc Lou i tak miała szczęście że to była tylko woda. No tyle że brudna.

Oj Lou musiała ponarzekać na swój wygląd chociaż z pewnością źle nie wygląda:)
"Tak, chcę się umawiać z Harrym Stylesem." W ustach Louise świetnie brzmi, chce go widywać. Chodzić na randki:)Jeszcze z kilka rozdziałów wcześniej za wszelką cenę chciała go unikać a teraz.. No, no wszystko podąża we właściwym kierunku:)
Fajnie że poprosiła Allison o pomoc. I dzięki niej Louise przeszła metamorfozę, co najmniej taką jak w Kujonach:)

Taa nareszcie Harry się domyślił że jej ulubiony kolor to zielony, to było na prawdę trudne:)Przecież ona prawie cały czas ma na sobie coś zielonego:)Koszulka z żabą...Ahh można na miejscy Hazzy by było pomyśleć że to było specjalnie:)
Burgundowy nie miałam pojęcie że w ogóle jest taki kolor.. No a jednak, wielu rzeczy nie wiem, nie wiedziałam też że Harry okaże się takim znawcą kolorów. Pozazdrościć.

No czekam na to co się będzie działo w kinie i w ogóle w 26,podejrzewam że to będzie coś zabawnego, może trochę romantyczności się wkradnie...No nie wiem. Już się nie mogę tego doczekać:)
Ty masz zamiar oderwać się od Glee...No powodzenia życzę, przyda ci się na pewno:)Chociaż jakoś tego nie widzę…
Dobra już nic nie wymyślę. Wracam do historii Króliczka i pewnego zielonookiego, aroganckiego i bezczelnego Anglika:)Który jak się okazało niedawno ma talent muzyczny. Ona tak fajnie się rumieni w jego towarzystwie.. Kojarzy mi się z kimś:)Swoją drogą nie ma innej opcji żeby nie byli ze sobą, w sumie ona i tak już sobie uświadomiła że go kocha..
Dobra mam nadzieję że nie zanudziłam cię za bardzo, czekam na tą 26 w której mam dziwne przeczucie że dużo się wydarzy:)
Życzę ci dużo weny:)

 
21/6/13 22:43 , Blogger Unknown pisze...

jej, ale fajnie, że jest nowy. mam zaciesz jak jakaś głupia! Dlaczego taki krótki xd kurde skończyłam czytac i wiesz co powiedziałam? brzydkie słowo na K , własnie. muszą byc dłuższe t Twoje rozdziały, a i jest mega wspaniały. Jak zawsze zresztą! Czekam na nastepny , xx.

 
23/6/13 18:47 , Blogger szmaterlok pisze...

HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!!!!!!!!
Nie no...Louise mnie normalnie rozwala!
Kocham te jej dziwczne myśli, kłótnie z samą sobą, brak doświadczenia, te przeklęte rumieńce, brak wysławiania się i ukryte aluzję, które siędzą w jej głowie, co wiążą się z skojarzeniami? A! No i niezapominajmy o tych wszystkich porównaniach i próbach niepatrzenia w ''zieloną otchłań'' Hazzy...
Jakkolwiek to brzmi...
Taa...
To chyba najśmieszniejsze ^^.
Kurde!
Jeszcze nie możemy zapomnieć o tym najwspanialszym ''EKHM'' i ''Przepraszam''! Haha!

Jezusie..
Zaczęłam to czytać jakoś wczoraj i siedziałam nad tym do 5 nad ranem, bo normalnie nie umiałam twarzy od monitora odkleić!
A dodaję dopiero dziś komentarz, bo jakoś perspektywa 5 nad ranem i tego, że czułam się jakbym dostała patelnią w łeb, a nadodatek jakby mnie walec przejechał...
Nie była zbyt ciekawa i na tyle pociągająca, aby szamotać się wtedy z jakimś dłuuugaśnym komentarzem, który - powiedzmy szczerze - na pewno taki nie będzie znając moją przykładnosć do wszystkich i wszystkiego...
Tak...Jestem leniem.

Kurczę.
Już raczej nie wiem co napisać, bo serio chciałabym wyrazic w pełni co czuję jak czytam Twoje opowiadanie, ale jakoś dzisiaj jestem niedoużytku...
Psychiczniego i fizycznego..
Kakkolwiek to brzmi...

I się powtarzam...

Eh...

Żyć nie umierać...

Tak więc niepozostaje mi nic jak tylko życzyc Ci weny i z niecierpliwościa czekać na nowy rozdział :D
Papa ;*

 
25/6/13 23:45 , Anonymous Anonimowy pisze...

Jeeej:)) Jak zawsze czytałam ten rozdział z wielkim bananem na twarzy:) Najbardziej rozbawiła mnie opinia Harrego na temat koszulki z żabą:)) Uwielbiam to Twoje opowiadanie:) Jest takie pozytywne i mimo czasami złego humoru, czytając to opowiadanie powraca już przy pierwszym akapicie:) A Ty jak zwykle narzekasz no...:PP Jak dla mnie świetnie jak zawsze:) Z niecierpliwością czekam na następny:)
Gleee:P no tak ale w piątek następny rozdział:P
Pozdrawiam I.

 
27/6/13 09:55 , Blogger Unknown pisze...

po co.? bo nic się w nim nie dzieję... ja się lubię rozpisywać i potem wychodzi coś takiego... ale pozostaje mi się tylko cieszyć, że Ci to nie przeszkadza :).
Lou i Hazza idą na film... raczej idą do kina, gdyż na film ostatecznie nie dotrą, ale faktycznie, pocałunek będzie :).
pozdrawiam.! ;*

 
27/6/13 09:58 , Blogger Unknown pisze...

no dobrze, ale krzyk akurat jest już zbędny... a jak się zamknę w sobie to co będzie.? :). ale okej, już nie marudzę... no przynajmniej nie w dużym stopniu :). skoro rozdział Ci się podoba, to jest dobrze :).
pozdrawiam.! ;*
PS: nie ma sprawy, dawaj adres, wysyłamy chusteczki :)

 
27/6/13 09:59 , Blogger Unknown pisze...

po takich komentarzach chyba jednak zacznę w to wierzyć... dziękuję :)
i pozdrawiam.! ;*

 
27/6/13 10:00 , Blogger Unknown pisze...

kocha go na zabój.? :). ahahahahaha :). a to się uśmiałam :). nie postrzegałam tego w ten sposób, ale jeśli patrzeć z tej strony... rzeczywiście, Lou musi coś czuć do Harry'ego, skoro dobrowolnie się na to wszystko zgodziła... ale to chyba dobrze, prawda...? :)
dziękuję bardzo za miłe słowo :).
i pozdrawiam.! ;*

 
27/6/13 10:19 , Blogger Unknown pisze...

jak babcię kocham.... ahahahahahahahahahahahahahaha :). nawet nie wyobrażasz sobie jak zareagowałam po lekturze Twojego komentarza... słowo daję, w życiu tak długo się nie śmiałam.! :). poryczałam się ze śmiechu i tkwiłam w tym stanie dobrą godzinę. no nie mogłam się uspokoić, nie mogłam... :).
jak Ty to robisz.? skąd Ty masz te wszystkie swoje pomysły...? wow, jestem oszołomiona... :). gratuluję pomysłowości :).
a co do słów... przepraszam, ale jak się wkręcę w pisanie, to po prostu piszę. nie patrzę na na to wszystko, ale po prostu skaczę palcami po klawiaturze. i moja głowa czasem zrodzi takie dziwne słowa... impertynencki.? nie znaczy nic innego jak zuchwały, arogancki... no, albo coś w tym stylu :)
i nie masz się co martwić, dedykowałam Ci ten super długaśny rozdział rocznicowy :). to najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek stworzyłam, więc chyba nie będziesz rozczarowana... :).
także ten... dziękuję Ci z całego serca za tych Milionerów... nawet nie wiesz jak mnie rozśmieszyły :).
ściskam, całuję, kocham.! ;*
PS: fandom.? dla mnie.? nie przesadzajmy :).
PPS: ja lubię zmiany, może kiedyś wrócę do budek, więc się nie martw ;).
PPPS: niezmiernie mi miło, że dzięki mojemu blogowi rozpisałaś się w komentarzy na niewystarczającą ilość słów :).

 
27/6/13 10:23 , Blogger Unknown pisze...

ohohohohohohoho.... tyle słów w Twoim wydaniu jeszcze nie widziałam... i nawet nie wiesz jak się cieszę.! :).
i tak, Twój tekst o rowerze został umieszczony. mam nadzieję, że się nie gniewasz :).
randka Lou z Harrym... co do filmu, to chyba problemu nie będzie, bo tak czy owak się na niego nie wybiorą... to słynne szczęście Lou do pecha... ale mam nadzieję, że mimo wszystko randka będzie ciekawa i Ci się spodoba :).
a ta zmiana tła... to tak jakoś... sama nie wiem dlaczego, ale musiałam kobieta zmienną jest, prawda.? :). trzeba to zaakcentować :).
no cóż, czasu mam niewiele, ale rzeczywiście, Wasze zdanie naprawdę się dla mnie liczy. i cieszę się, że ktoś to docenia :).
dziękuję i pozdrawiam.! ;*

 
27/6/13 10:29 , Blogger Unknown pisze...

weeeeź, jak Ci się śpieszy to biegaj na przystanek, a nie ślęczysz pisząc komentarze. owszem, kocham je, ale nie w zastępstwie za Twoje spóźnienia... bo mam nadzieję, że się nie spóźniłaś...? :)
oh, cieszę się, że zwróciłaś uwagę na relację Lou i Aly. i cieszę się jeszcze bardziej, że Ci się spodobała. bo w zasadzie miałam pisać o nastolatce w Anglii, uwzględniając wszystkie jej związki z innymi. i tak wychodzi mi głównie narzekanie o Harrym, więc chciałam dodać coś innego... i dodałam :).
a co do rozdziału... naprawdę jest naturalny.? nigdy nie podejrzewałam się o naturalne pisanie, a tu proszę... czego to się człowiek o sobie może dowiedzieć... :).
a tutejsza Lou, od tej "sznurówkowej" to się chyba nieco różni... więc zmieniasz skóry powiem Ci :).
okej, dziękuję Ci za ten pospieszny komentarz. to dla mnie strasznie miłe, że postanowiłaś się poświęcić i dodać komentarz pomimo braku czasu. bo wiesz, że je uwielbiam, prawda.? :). a uwielbiam :).
pozdrawiam.! ;*

 
27/6/13 10:29 , Blogger Unknown pisze...

dziękuję :)

 
27/6/13 10:45 , Blogger Unknown pisze...

KTOŚ SIĘ NIE BAŁ I... UKRADŁ. tak to było...? no jakoś tak :). że też nie wiesz co piszesz, naprawdę... :).
i ja maruda.? ja.? Ty się zastanów do kogo Ty te słowa kierujesz... ja się przecież uczę od mistrzów :).
pomijając te Twoje zachwyty nad 25 (co Ty w ogóle czynisz, kobieto xx), Twoje przewidywania względem 26... Ty na podstawie czego to pisałaś.? bo coś tak czuję, że wiele się spełni... mam się martwić o Twoją zdolność czytania w moich myślach.? :). uwierz mi, naprawdę nie chcesz wiedzieć o czym myślę, więc jak najszybciej zaprzestań tego działania. bo się dowiesz takich rzeczy.. :)
i kiedy do stu choinek Lou uświadomiła sobie, że kocha Hazzę.? bo ja pierwsze o tym słyszę... do tego to jeszcze dalekoooo...
i nie zanudziłaś mnie, wcale a wcale. co więcej, jak zwykle poprawiłaś mi humor tymi swoimi wynurzeniami :). dziękuję Ci za to bardzo :).
pozdrawiam.! ;*

 
27/6/13 10:49 , Blogger Unknown pisze...

krótki.? nie ma sprawy, następny ma 26 stron :). więc powodzenia w czytaniu... :).
dziękuję za miłe słowo i pozdrawiam.! ;*

 
27/6/13 10:55 , Blogger Unknown pisze...

wooooow... nawet nie wiesz jakiego uśmiechościsku dostałam, gdy wczytywałam się w każdą literkę Twojego cudownego komentarza :). naprawdę cieszę się, że kreacja Lou spotyka się z taką aprobatą, chociaż na dobrą sprawę wiele czasu nie poświęcam jej tajnikom. po prostu piszę, nie myślę dokładnie o czym :).
ale nie pozostaje mi nic innego jak się cieszyć, że to wszystko Ci się spodobało :)
i naprawdę do 5 nad ranem...? podziwiam Cię dziewczyno... jeszcze jakby jakaś ciekawa historia, a tu moje dyrdymały... gratuluję wytrwałości :).
i dziękuję bardzo za ten komentarz :).
pozdrawiam.! :*

 
27/6/13 10:57 , Blogger Unknown pisze...

taaaak, wiem. żaba Cię rozwaliła :). co mnie dziwi, bo wstawiłam to tak o, bez większego zastanowienia... ale skoro Ci się podoba, to chyba dobrze :).
i naprawdę moje opowiadanie jest pozytywne.? wow. jestem zaszczycona tymi słowy :). cieszę się, że mogę poprawić Ci humor :).
no i tak, Gleeeeeeee... nie mogę się oderwać, nie potrafię. i cieszę się, ze to rozumiesz :).
pozdrawiam.! ;*

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna