poniedziałek, 21 października 2013

trzydzieści trzy.

Boże... Słyszeliście wyciek Story Of My Life.? Bo ja dotąd nie mogę się pozbierać... Ta piosenka jest tak genialna... Nie mogę, po prostu nie mogę. Ja chcę już całość...

Okej, już spokój.

Więc... słowem na początek... Rozdział jest tylko w połowie napisany przeze mnie. Perspektywę Quinn, genialną zresztą, stworzył mój kochany Muminek, w odpowiedzi na moją prośbę rzecz jasna. Nie wiedziałam czy uda mi się zmierzyć z pokrętnym myśleniem tej nieco nieokiełznanej dziewczyny, więc dając się ponieść lenistwu, zrezygnowałam z pisania tego. Byłam też ciekawa jakim innym sposobem można spojrzeć na Louise. Trochę odświeżenia zawsze się przyda, prawda.? :) Podejrzewam, że i tak bym lepiej nie oddała tego, co zauważył Muminek, więc muszę jej gorąco podziękować za poświęcony czas i chęci. Jesteś niezwykła i wiedz, że Cię kocham <3.
W każdym razie... Początek jest mój i jak zazwyczaj, jestem ciekawa Waszej opinii. Jak i tego jakim sposobem odbierzecie perspektywę Quinn :)
Kocham Was.! :*
***

Tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na sekundę. Bajecznie, prawda.? Cała noc polegająca na przewracaniu się z boku na bok i próbach wyrzucenia z głowy faktu, że Harry jest teraz moim chłopakiem już tak oficjalnie. Ale sorry, o tym trudno było mi zapomnieć... Zwłaszcza kiedy analizowałam wszystkie poprzednie randki, moje beznadziejne zachowanie i tendencję do tego, że w przyszłości niewiele się zmieni. Bo sądząc po tym, jak moje serce waliło z każdą chociażby półmyślą o tym chłopaku, wiedziałam, że na zupełnie normalne zachowanie przy nim na razie nie będzie mnie stać. A szkoda...

Żeby przynajmniej zastopować na moment wszystkie niepotrzebne dyskusje o Harrym w mojej głowie, sięgnęłam po telefon pod poduszkę, chcąc określić ile konkretnie czasu będę mogła poświęcić jeszcze na to jak to cudownie jest mieć oficjalnego faceta, którego bez krępacji będę mogła całować kiedykolwiek tylko będę miała ochotę (a biorąc pod uwagę ostatnie dni... raczej nic innego w przyszłych spotkaniach z Harrym nie uda mi się zrealizować...). 

I dopiero kiedy moja dłoń natrafiła na pustą przestrzeń, zorientowałam się, że mój telefon zalega gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, być może wydzwaniany przez jakiegoś małoletniego przestępcę.

Nie ukrywam, poczułam się zawiedziona. Na moment zrobiło mi się też wyjątkowo przykro, że w żaden sposób nie mogę się skontaktować z Harrym... nawet jeśli on o tej porze zwyczajnie zajmuje się tym, czym normalnie zajmuje się o około ósmej rano i nie traci czasu na snucie idiotycznych przemyśleń o swoim nowym związku (matko, jestem żałosna), ale usprawiedliwiłam się brakiem kontaktu z mózgiem. I przekonując się, że na dłuższą metę to nie ma sensu, postanowiłam w końcu zwlec się z łóżka.

To chyba nie jest nic nienormalnego, że ta akurat czynność zajęła mi dobre kilka minut. No bo sorry, podniesienie tyłka z łóżka po nieprzespanej nocy nie jest czymś bajecznie łatwym, nie.? Łóżko jest wtedy szalenie magnetyczne... Ale co z tego, skoro i tak nie zapowiadało zasłużonego odpoczynku. Lepiej było wstać i jakoś się ogarnąć. Bo w planach miałam nieopisanie trudną rozmowę z Quinn. Tak, z własnej inicjatywy.

Nie ma co ukrywać, teraz, gdy już oficjalnie mam chłopaka... czy ja się kiedykolwiek do tego przyzwyczaję.? ...powinnam się zachowywać przy nim w miarę normalnie. Nie powiem, postęp w ostatnich dniach był, ale nadal to nie jest to, co chciałabym osiągnąć. Czyli normalne rozmowy z Harrym, bez dukania, jęczenia, składania krótkich zdań w piętnaście minut, bez rumieńców, bez potknięć językowych i przede wszystkim - bez wywrotek. Coś, z czego obie strony byłyby nad wyraz zadowolone.

Okej, miałam jakiś tam pomysł, który ogarnąłby wszystkie moje wymagania bez szemrania. Ale nieodrywanie się od ust Harry'ego przez całą randkę raczej nie było dobrym rozwiązaniem, prawda.? Owszem, mogę być niewyżyta, ale chłopak taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak całował, że...

Wow.

Ale akurat nie to było właśnie moim problemem.
A nawet wręcz przeciwnie...

Bo czy nie głupio jest, kiedy dziewczyna zachowuje się przy własnym facecie jak bezmózgie, wieczne czerwone stworzenie.? Zdecydowanie musiałam z tym skończyć. I dowiedzieć się o trikach, które pozwolą mi oczarować Harry'ego na zupełnie innym polu niż dotychczas... o ile dotychczas jakiekolwiek pole istniało...

Ale właśnie do tego była mi potrzebna Quinn...
I to jak najszybciej...

- Lou, zejdź tu na dół. - przytłumiony przez odległość krzyk Aly zupełnie nagle wyrwał mnie z rozmyślań. I nawet miałam go zignorować, udając, że nadal śpię, kiedy... - Natychmiast.! - ostre ponaglenie przyspieszyło moje tempo i pozwoliło zlecieć ze schodów na łeb na szyję. Bo kurczę, albo się paliło, albo Aly jakimś cudem (czytaj: wścibska sąsiadka wszystko wypaplała) dowiedziała się o moim spóźnieniu... Co by to jednak nie było, nie wyglądało dla mnie różowo. Więc mimo wszystko wolałam się pospieszyć.

Ale kiedy tylko zorientowałam się, że ani to ogień nie trawi domu, ani wściekła narzeczona taty nie chce mi prawić morałów, zatrzymałam się gwałtownie przy schodach i zaczęłam przeklinać swój pośpiech, przez który dyszałam teraz jak lokomotywa. A jeśli dodać do tego rozkudlone, nieogarnięte po nocy włosy, absolutny brak makijażu i pomięty, rozciągnięty ubiór... przezentowałam się jak nocna zmara. Co akurat w przypadku, gdy twój własny chłopak siedzi w twoim własnym salonie i czeka na nikogo innego, jak właśnie na ciebie, nie jest chyba odpowiednią stylizacją, prawda.? No chyba, że mam jakieś staromodne myślenie...

- Cześć. - Harry, gdy tylko mnie zauważył, podniósł się natychmiast, posyłając mi jeden z tych swoich uśmiechów, od których miękły mi kolana. Zupełnie jakby mi mało było wszystkiego...
- Em. Hej. - nie ruszając się nawet o centymetr, natychmiast spłonęłam rumieńcem, starając jakoś przygładzić ręką tajfun na głowie. Ale nic to nie dawało... Więc obiecałam sobie, że następnym razem porządnie się wyczeszę, zanim gdziekolwiek wyjdę. Bo jak widać, pułapki świata dziwnie nastawionego przeciwko mnie, czają się za każdym rogiem. A trochę niefajnie by było, gdyby chłopak uciekł z krzykiem od dziewczyny ledwie po niecałym dniu związku...

Matko, jak to brzmi...
Jestem w związku...
Z Harrym...
Który stoi naprzeciwko mnie i gapi się na mnie jak na kretynkę...

LOU, OGARNIJ SIĘ.!

- Przepraszam... Um... Mówiłeś coś.? - wybełkotałam, rumieniąc się jeszcze bardziej (o ile to było w ogóle możliwe) i jakoś mimowolnie starając się nie patrzeć mu w oczy. Bo widzieć jego zawiedzenie odbite w tych zielonych tęczówkach, byłoby jak nóż prosto w serce...
- Mam coś na twarzy, czy jak.? - spytał, z dziwnie zabawną miną. Ale na tyle dekoncentrującą, że natychmiast zainteresowałam się przestrzenią pode mną. - Patrzysz się na mnie jakbym nagle zrobił się cały fioletowy.
- Przepraszam... Em... To trochę dziwne... Widzieć cię... Tu. - wyjąkałam, chociaż nie wiem jakim cudem, po czym spojrzałam na niego spod grzywki.
- Powinnaś się przyzwyczajać. - wyszczerzył się, a moje serce zareagowało tak gwałtownie, że mimowolnie wypuściłam powietrze z głośnym wydźwiękiem. I modliłam się, żeby Osobnik Zainteresowany tego nie zauważył, ale... - Nieważne. - ...właśnie. Machnął ręką, uśmiechając się jakoś bardziej sympatycznie, jakby chcąc mi dodać otuchy. Ale nijak mu to nie wyszło... - Wpadłem, bo nie wiem czy znalazłaś telefon. Wolałem nie dzwonić, bo nie wiadomo kto mógłby odebrać... - wzruszył ramionami, a mi do głowy wpadło właśnie jaki on jest bystry, inteligentny, sprytny i domyślny... Genialne połączenie, prawda.? - Dobrze, że chociaż wiem gdzie mieszkasz... - zawahał się na moment, a ja z oczami rozszerzającymi się do wielkości spodków obserwowałam najgenialniejszą rzecz pod słońcem. Jak Harry sięga dłonią do karku i powoli go rozmasowuje. Jakie on miał ramiona... - No... - chrząknął, wracając mnie tym samym do świdomości Tu i Teraz. A nie w alternatywnej rzeczywiśtości, gdzie tuliłam się do niego nieprzerwanie. Ekhm. - Nie dostałem szlabanu. - uśmiechnął się nagle ni z tego, ni z owego, rozkładając ręce w zabawnym geście.
- To dobrze. - kiwnęłam głową, siląc się na uśmiech. Nic z tego, kiedy usta Harry'ego znajdują się tak blisko mnie (a ja nie mogę ich nawet dotknąć...), zielone oczy przeszywają mnie na wylot, a dołeczki w policzkach tak mącą myślenie...

Cholera, czułam się zupełnie jak przy pierwszym spotkaniu.
GDZIE TEN CAŁY POSTĘP.?!

- Dobrze.? - Harry zdziwił się delikatnie. - To fantastycznie. - wyszczerzył się znowu, zakładając ręce przed sobą. - Myślałem, że mnie mama do lochu wpędzi za... - zaczął, ale panicznym wzrokiem popatrzyłam na drzwi kuchni, za którymi kryła się Aly, nie chcąc, by usłyszała za dużo. Na szczęście chłopak domyślił się moich intencji, uśmiechając się delikatnie i opuszczając na moment głowę. Widok jego grzywki opadającej na czoło... Bezcenne. - I tak śpieszę się do szkoły, więc krótko. - złożył dłonie przed sobą, jakby zachęcając do zgodzenia się na wszystko, o co mnie zaraz poprosi. Ale nie musiał aż tak się wysilać, ja i tak byłam zawsze zgodna jeśli chodzi o niego... Zwłaszcza, kiedy w parze dochodziły jego usta... - Jesteś zajęta o piątej.?
- Ekhm... Podejrzewam, że nie. - wypowiedziałam jako-tako dźwięcznie, chociaż wątpiłam, żeby zrozumiał.

Cholera, czym dzisiejszy dzień różnił się od wczorajszego, kiedy bez większych zahamowań lałam go po ramieniu.? Niech mi to ktoś wytłumaczy...

- To nie szykuj żadnych poważniejszych planów. - Harry uśmiechnął się na wpół zachęcająco, na wpół czarująco. I to drugie zdecydowanie bardziej zadziałało, biorąc pod uwagę moją typowo początkową w naszych spotkaniach reakcję. - Zamierzam cię porwać. - rzucił takim tonem, że na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Zupełnie jak wtedy, kiedy próbował mnie zmusić do tej wycieczki rowerowej... Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco...
- Dokąd.? - spytałam ze ściśniętym gardłem, bojąc się usłyszeć odpowiedź. Normalnie aż ręce zaczęły mi drżeć, więc machinalnie chciałam je schować do kieszeni...
...i wówczas uświadomiłam sobie, że nadal jestem w piżamie.

PIŻAMIE.!

Która w moim mniemaniu składała się TYLKO z przydługiej koszuli, nie licząc bielizny pod spodem...

Automatycznie skrzyżowałam nogi, jakby w jakikolwiek sposób mogło mi to pomóc, starając się nie patrzeć na Harry'ego. Naprawdę nie byłam ciekawa jego reakcji. Bo przecież paradowałam przed nim w negliżu.!

Cholera, cholera, cholera...

Jak tu stąd uciec.?

- Jeszcze nie wiem, ale mam aż sześć nudnych lekcji, żeby to wymyślić. - kiedy ja w panice zastanawiałam się nad zwianiem, Harry najnormalniej w świecie skupiał się na prowadzeniu dialogu. Czyli mogłam założyć, że jemu to nie przeszkadza. I nie wiedziałam czy bardziej się cieszyć, czy martwić... - Więc się nie bój. I nie będą to chaszcze.
- Ja nie... - zaczęłam, ale brutalne zmniejszenie odległości między mną a Harrym zainicjowane przez chłopaka. Mówiąc krótko, nagle znalazł się tuż obok mnie, prawą ręką obejmując mnie delikatnie w talii i przybliżając do siebie, jednocześnie składając naprawdę delikatny pocałunek na moim policzku. Sparaliżowało mnie, zarówno od jego bliskości, pocałunku, jak i zapachu, który natychmiast owionął mój mózg, wyłączając go zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Albo przynajmniej ust Stylesa...
- Na razie. - odsunął się, zdecydowanie zbyt szybko, nim mogłabym sobie tego życzyć. Normalnie poczułam się zawiedziona. Zwłaszcza, że wymknął się z domu, zanim dosłownie zdążyłam się zorientować.

On zdecydowanie za bardzo mnie ogłupia. Zdecydowanie za bardzo...

Poczułam się jak wyssana z energii. Nie wiem czy to sprawka jego, czy mojej głupoty, ale prawda była taka, że w sekundę po jego wyjściu nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Musiałam się mocniej przytrzymać barierki schodów, żeby nie wyglebać się na twarz. A gdy nawet i to nie pomogło, przycupnęłam na ostatnim schodku, chowając twarz w dłoniach.

Kurczę...

- To było przesłodkie... - usłyszałam nagle czyjś głos spod drzwi kuchni. A gdy udało mi się ogarnąć włosy z twarzy i uzyskać dostęp do rozległego patrzenia, ujrzałam narzeczoną taty, uśmiechającą się co najmniej nieciekawie jak dla mnie i krzyżując ręce na piersi, opierała się bokiem o futrynę drzwi.
- Aly.! - natychmiast się zjeżyłam, nawet nie chcąc myśleć co ta osoba sobie właśnie o mnie pomyślała, biorąc pod uwagę to, co zrobił Harry. Zwłaszcza, że ja byłam tu na wakacjach i w tym domu byłam tylko gościem...
- Nie podsłuchiwałam.! - Alisson natychmiast uniosła dłonie w obronnym geście. I byłabym nawet skłonna jej uwierzyć, gdyby nie ten pełen przyszłych złośliwości uśmieszek na twarzy. - No skąd... To wy mówiliście donośnie. - prychnęła, a ja tylko wywróciłam oczami na takie tłumaczenia. Dobre sobie... - Chciałam nawet zainterweniować, bo jest pewna sprawa, ale trudno było mi wam przerywać...
- Jaka sprawa.? - sapnęłam cierpliwie, zrezygnowanym gestem opierając brodę na dłoniach. Po tym całym spotkaniu ze Stylesem naprawdę nie miałam siły na nic innego...
- Dzwonił do mnie jakiś chłopak, mówił, że ma twój telefon. - Aly wyjaśniła krótko, o dziwo, bez żadnych podtekstów. - Czy to nie dziwne.? - zmarszczyła brwi. No i mamy podtekst...
- Nie. - pokręciłam głową delikatnie, starając się jakoś zatuszować rumieniec, który nagle wykwitł na mojej twarzy z zupełnie nieznanych mi powodów. - Zgubiłam go wczoraj... gdzieś.
- To wszystko wyjaśnia. - Aly tylko pobieżnie wzruszyła ramionami. Jakby takie rzeczy zdarzały mi się co pięć minut... Hm, czy to nie znaczyło, że miała mnie za kompletną niemrotę.? - W każdym bądź razie chłopak zaoferował się, że go tu przyniesie. Nie dał się przekonać, że sama go odbierzesz. - spojrzała na mnie wymownie, a ja zaczęłam się tylko jeszcze bardziej rumienić. - Ja nie chcę nic mówić, ale to wygląda podejrzanie...
- Czy to nie ty przed chwilą zachwycałaś się Harrym.? - mruknęłam cichutko, starając się jakoś odeprzeć wszystkie ewentualne głupie pytania. Bo przecież sama nie miałam pojęcia o co tu chodziło. Więc jak jeszcze mogłabym to wytłumaczyć jej.?
- Jedno drugiego nie wyklucza. - wyszczerzyła się. - Ale pamiętaj, że granie na dwa fronty nie jest fair... - ponownie założyła ręce na piersi, tym razem w bardziej matczyno-doradczym geście. No pięknie...
- Ja nie gram na dwa fronty, oszalałaś.? - uniosłam się natychmiast, dosłownie i w przenośni. Bo to całe oskrżenie spowodowało, że i tyłek podniosłam ze schodków. Bo ja miałabym zdradzać Harry'ego.? Ciekawe z kim.? Fajniejszego chłopaka niż on i tak nie poznałam, więc... No. - Ja się ledwo... z... - próbowałam się wytłumaczyć, ale to wyciągnęłoby z Aly serię innych uciążliwych pytań, więc postanowiłam się zamknąć. - Nieważne.
- Jeśli masz możliwość, jakoś przesuń tą randkę z Harrym. - Alisson stwierdziła całkowicie poważnie. Aż się zdziwiłam. Bo niby dlaczego miałabym tracić cenny czas spędzony z Harrym i jego ustami.? No dlaczego.? - Chłopak od komórki też się zapowiedział na piątą. - rzuciła, a mnie aż dech zaparło z nadmiaru informacji. - Głupio by było, gdyby obaj się spotkali pod drzwiami, jeszcze by się krew polała...
- Bardzo zabawne. - prychnęłam, mając dosyć tej dyskusji. I żeby to zaakcentować, odwróciłam się na pięcie, ruszając na górę do swojego pokoju. Żeby tracić czas na rozmyślania o Harrym...
- Tak tylko mówię... - usłyszałam w drodze jeszcze jej rozbawiony ton.

Super...

Brakowało mi tylko jakiegoś innego chłopaka na karku, który pała niewytłumaczalną chęcią wparowania mi do domu. I serio, po kiego grzyba.? Nikogo oprócz Chorda i oczywiście Harry'ego... mojego chłopaka, jakby ktoś nie wiedział... nie znałam na tyle, żeby chciał od razu do mnie wpadać. W ogóle żadnego przedstawiciela płci męskiej oprócz Chorda, Harry'ego... mojego chłopaka (to brzmi genialnie, prawda.?)... i Ethana nie odróżniałam z imienia. Czy to nie mówiło samo za siebie.?

No chyba, że to jakiś znajomy Quinn, którego poznałam na jakiejś imprezie na którą mnie wyciągnęła, żeby dobrać się do... cholera, Harry'ego...

Dobra, wciąganie dziewczyny w jakieś intrygi było zdecydowanie nie fair. To z pewnością jakiś nieznajomy, który zadzwonił pod pierwszy lepszy numer na liście z angielskim kierunkowym... I Quinn nie miała z tym absolutnie nic wspólnego. 

Ale nie wiem czy bardziej wierzyłam, czy jedynie chciałam uwierzyć w te słowa. W każdym razie poczułam z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Bo przecież przyszła, przeprosiła, pozwoliła uwierzyć, że Harry jej nie obchodzi... Nie miałam więc prawa zarzucać jej nieczystych zachowań, prawda.? Zwłaszcza, że... no właśnie. Była jedyną osobą, która mogłaby mi teraz pomóc.

Przecież miałam teraz chłopaka.
Ja.
Dziecko, które w tych sprawach jest zupełnie zielone, w przeciwieństwie właśnie do Quinn... Nie mogłam więc obrażać w myślach jedynej dziewczyny, która była mi przyjazna, znała się na rzeczy i, co najważniejsze, nie bałam się zbytnio prosić jej o pomoc, nie.?

Co przecież było dziwne, gdyż jednocześnie ciągle zastanawiałam się czy ona aby nie gra przeciwko mnie...

Oj, skończ już te podejrzenia, kobieto.

Musiałam pójść do Quinn. Musiałam. Harry wpadł tu tak niespodziewanie, a ja jak zwykle zrobiłam z siebie kretynkę. Przecież byliśmy teraz razem...NO JAK TO BRZMI..., więc częstotliwość naszych spotkań zdecydowanie się zwiększy. A ja nie mogę za każdym razem pokazywać jak bardzo jego obecność mnie peszy. Są chyba jakieś triki, żeby pokonać nieśmiałość, prawda.? Quinn na pewno je znała.
Na pewno.
I na pewno sprzeda mi kilka sposobów na porządne zachowanie się względem własnego faceta.

Matko, jestem żałosna...

Zwłaszcza, że dopiero przy samych drzwiach zorientowałam się, że czeka mnie jeszcze pół dnia niepewności, bo dziewczyna pewnie siedzi teraz w szkole i flirtuje z chłopakiem z ławki obok.

No to sobie poczekam...
...

- So why can’t you see, you belong with meeeeeeeee…
Biegałam w tę i z powrotem po pokoju z grzebieniem w dłoni i wyłam "You Belong With Me". Jakoś tak mało mnie obchodziło, że Pan Funfel prawdopodobnie siedzi teraz w swojej norze i zatyka uszy, żeby tylko nie słyszeć moich wrzasków. Spodziewałam się, że Eithan zaraz wparuje bez pukania do mojego pokoju, próbując uzmysłowić mi, że jak się nie ma głosu do śpiewania, to się nie śpiewa. Pewnie w takim wypadku miałby nadzieję, że się zamknę. Niedoczekanie jego. Po pierwsze: uwielbiam robić mu na złość. Po drugie: lubię tą piosenkę. Po trzecie: zdanie Eithana na temat mojego śpiewu zwisa i powiewa mi na wietrze (pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że nie jest ono przychylne). Widać, jak bardzo się kochamy, co nie?
Piosenkę zakończyłam efektownym piruetem w miejscu i spektakularnym skokiem na łóżko, przy którym niesamowicie zgrabnie przywaliłam ręką w jego ramę. Zawyłam żałośnie, mając cichą nadzieję, że Pana Funfla chociaż troszkę obchodzi zdrowie własnej siostry i przybiegnie mi z pomocą. Ale gdzie tam. Dalej siedział zabunkrowany w tej swojej czarnej dziurze i dam głowę, że nawet się z miejsca nie podniósł. Taka to jest teraz sprawiedliwość na tym świecie.
W kilku susach pokonałam dystans dzielący mnie od laptopa leżącego na biurku. Zdecydowałam się włączyć Love Story, przy którym miałam zamiar kontynuować swój koncert. W pokoju (i poza nim, zważając na to, że ustawiłam maksymalną głośność) rozbrzmiały pierwsze dźwięki banjo. Wykonałam parę „skomplikowanych akrobacji” i zaczęłam wyć śpiewać.
- BOWSER! WYŁĄCZ TEN JAZGOT! – usłyszałam czyjś wrzask. Gwałtownie odwróciłam się na pięcie w stronę drzwi. Stał w nich Pan Funfel i patrzył na mnie wyraźnie zdegustowany. Przewróciłam oczami, rzucając grzebień gdzieś za siebie. Poczłapałam do laptopa i posłusznie zatrzymałam muzykę. 
- Czego chcesz, Funfel? – mruknęłam.
- Przestań mnie tak nazywać – warknął zirytowany. Parsknęłam cichym śmiechem. – Gościa masz.
Wychyliłam głowę zainteresowana. Faktem było, że nie spodziewałam się niczyjej wizyty. Tym bardziej, że moje fioletowe spodnie od dresu i stara, przykrótka koszulka na wf prezentowały się iście niewyjściowo. W dodatku nie miałam na twarzy ani grama makijażu. Jednak, ze względu na to, że mój gość już był w mieszkaniu, nie miałam zamiaru fatygować się, aby się ogarnąć. To zajęłoby mi kupę czasu, a temu człowiekowi na pewno nie chciałoby się tyle czekać. 
- Cześć.
Kiedy Funfel zniknął za horyzontem, mogłam w spokoju przeżyć mini atak serca i mini wstrząs, przyglądając się temu komuś, kto złożył mi niezapowiedzianą wizytę. Zdecydowanie była ona ostatnią osobą, jakiej się spodziewałam w moim domu. W moim pokoju. Teraz.
Doskonale widziałam, jak usilnie powstrzymuje rozbawiony uśmiech na mój widok. Co więcej, nie zauważyłam żadnych oznak onieśmielenia, a przynajmniej w tym momencie. Podejrzewam, że przy rozmowie z Funflem musiała się nieźle namęczyć, jako że ich relacje nie są jakieś specjalnie przyjacielskie, czy coś. Ale stojąc przede mną, zwyczajnie się ze mnie śmiała. Co za podłość. 
- Czy to jest ta Quinn, którą zna tylko jakieś pół procenta społeczeństwa? – zapytała, cicho chichocząc.
- Tak, prawdopodobnie tak – mruknęłam z zażenowaniem. – Co ty tu robisz, tak właściwie?
„Oho, zaczęło się”.
- Ekhm… - Lou w jednej sekundzie spaliła efektywnego buraka. – Ja… um… potrzebuję porady, tak jakby.
- Tak jakby czy potrzebujesz? – zmarszczyłam brwi.
- Potrzebuję.
- W jakiej sprawie? – gestem ręki zaprosiłam ją w głąb pokoju, jako że cały czas stała, oparta o futrynę. Posłusznie usiadła na skraju łóżka. Chwilunia, nie usiadła. Przycupnęła jednym półdupkiem, z tego co zaobserwowałam. Tym razem miałam do czynienia z typową Louise. 
Zamknęłam drzwi i rozwaliłam się na łóżku obok rudej. Podparłam głowę na prawej ręce i uśmiechnęłam się zachęcająco, żeby odpowiedziała na moje pytanie. Doczekałam się po długiej chwili.
- W sprawie… ekhm… w sprawie hokmkfohkmh – wymamrotała cichutko.
- W sprawie czego? – uniosłam brwi, przysuwając głowę bliżej, aby lepiej słyszeć jej bełkotanie.
- No w sprawie hrksmgm...
- Co?
- W sprawie Harry’ego! – krzyknęła, na moje oko już lekko poirytowana, a jej policzki nabrały koloru soczystej czerwieni. Momentalnie spuściła wzrok i odchrząknęła cicho. A ja uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Harry’ego, powiadasz? – wyszczerzyłam się i dałam Lou zaczepnego kuksańca w bok. I mimo, że fizycznie wydawałoby się to niemożliwe, jej twarz przybrała kolor jakiejś czerwieni nowej generacji, na którą określenia jeszcze chyba nie znaleźli. I tak, jestem niesamowicie podła, bo parsknęłam głośnym śmiechem doskonale wiedząc, że wcale jej to nie pomaga. Wręcz przeciwnie. 
- A do czego ja ci jestem potrzebna? To twój… związek – to słowo naprawdę ledwo przeszło mi przez gardło – twój chłopak – jestem masochistką chyba – więc to nie moja działka, nie?
- Ale ty się bardziej znasz! – jęknęła. – Na facetach, związkach i w ogóle…
- No to co? Człowiek się całe życie uczy – wzruszyłam ramionami. – Poza tym, każdy facet jest taki sam. Jak znasz jednego, to znasz wszystkich, rozumiesz. Masz jako – takie pojęcie, jak go podejść i takie tam. Ale tak właściwie, to ja nie wiem, czego ty ode mnie oczekujesz. – usiadłam naprzeciwko Lou i westchnęłam cicho. 
- Pomocy.
- W czym? – to serio było wkurzające, że za każdym razem musiałam wymuszać na niej rozwinięcie wypowiedzi. Te jej odpowiedzi półsłówkami na dłuższą metę stawały się nieco męczące. „Dlatego musisz się za nią wziąć…”.
- Musisz mi wyjaśnić, jak ja mam się zachowywać. W jego towarzystwie. Co robić. Co mówić, żeby nie zrobić z siebie większej kretynki, niż jestem – rzuciła szybko. „Brawo, cztery punkty za cztery zdania naraz”. 
- A więc o to chodzi… - pokiwałam głową ze rozumieniem. – Spoko. Randkowe szkolenie Quinn czas zacząć! – krzyknęłam i podniosłam się z łóżka, by po chwili z powrotem na nie wskoczyć i wykonać piękny piruet na pościeli, dla lepszego efektu. – A więc… - klapnęłam sobie koło Lou i odkaszlnęłam teatralnie. – Zacznijmy od początku. Chłopak – celowo nie użyłam imienia Harry – zaprasza cię na randkę. Na przykład… gdzie już byliście? 
- Um… w kinie, na przykład. Ale zakleiłam się gumą do żucia, wiec ostatecznie nie obejrzeliśmy filmu. Poszliśmy na pizzę – powiedziała Louise, zerkając na mnie niepewnie.
- No dobra, czyli kino – postanowiłam nie komentować tego o gumie. – Po pierwsze primo: jak się ubierasz? 
- Ekhm… jakieś spodnie, bluzkę, trampki… jak jest zimno, to też bluzę…
- STOP! STOP! STOP! – przerwałam jej w pół zdania. – Już błąd! Tak nie można! To jest randka, a nie… dobra, nie mam przykładu – westchnęłam. – W każdym razie, to jest RANDKA. Z chłopakiem, który ci się podoba, więc nie chcesz go do siebie zniechęcić, tak? – Lou pokiwała głową. – Musisz zakładać coś bardziej… wyjściowego, eleganckiego… w ogóle, jak idziesz na randkę z… um, z Harrym – „ALBO Z KIMKOLWIEK INNYM” – powinnaś zwracać się od mnie. W kwestii ubrania, czy coś… mogłabyś od czasu do czasu włożyć jakąś spódnicę albo kieckę… chłopaki lubią takie rzeczy.
- Ale ja nie lubię – ruda energicznie pokręciła głową. 
- Trudno. To już twój problem – wzruszyłam ramionami. – Zamiast trampek, jakieś baleriny, sandałki czy inne pierdółki… jakąś wyjściową bluzkę, a nie T–Shirt za dychę… no i oczywiście makijaż. Makijaż też jest obowiązkowy. Rzecz jasna nie musi być nie wiadomo jak wymyślny i mocny, ale coś żeby było, nie? W końcu to randka…
- Yhym, zrozumiałam… - mruknęła, przewracając oczami. – To może ja to sobie będę… zapisywać? – podrapała się po głowie, spoglądając na mnie z niepewną miną.
- Okej, czekaj – podeszłam do biurka i gwałtownym ruchem otworzyłam pierwszą szufladę od lewej, z której wyjęłam kawałek kartki, jakiś słownik w twardej okładce (skąd on się tam wziął?) i zielony długopis. Poczłapałam w stronę Louise i podałam jej wszystko, po czym po raz kolejny tego dnia zaległam na kanapie. – Dalej… przywitanie, rzecz bardzo ważna, dobry początek randki to dobre powitanie. Otwierasz mu, całujesz w policzek, mówisz jakąś formułkę w stylu „Hej, miło cię widzieć”, wpuszczasz go do środka, uśmiechasz się słodko, mówisz, że zaraz przyjdziesz, idziesz do kibla, poprawiasz włosy, malujesz usta błyszczykiem... błyszczyk to jeden z najważniejszych elementów twojego randkowego ekwipunku, mam nadzieję, że zawsze o tym pamiętasz – Lou spiekła chwilowego raka, czyli nie pamięta… - schodzisz do niego, look, uśmiech, „Możemy już iść”, uśmiech. Jak już będziecie wychodzić, możesz delikatnie złapać go za rękę czy coś… przez drogę, staraj się na niego nie zerkać, ani na wasze ręce… trzeba grać trudną do zdobycia, oni to lubią… ale jak przyłapiesz go na wgapianiu się na ciebie, to i tak na niego nie patrz. Look cały czas przed siebie, albo na chodnik i lekki uśmiech. Wiesz, żeby broń Panie Boże nie myślał, że idziesz jak na jakieś ścięcie… - paplałam i paplałam, więc dopiero, gdy zerknęłam na Louise, zauważyłam, że nieprzytomnym wzrokiem wgapiała się w drzwi, a długopis we współpracy z ręką sam biegał po kartce, rysując na niej jakieś dziwaczne kształty. Wychyliłam się lekko w przód, chcąc sprawdzić, czy choć kawałeczek mojego monologu znajduje się na papierze. I zdębiałam.
- Co to jest? – Lou gwałtownie odwróciła głowę, napotykając moje zdziwione spojrzenie. Zmarszczyła brwi. Wyglądała, jakbym wybudziła ją z jakiegoś dziwnego transu. Przeniosła wzrok na kartkę, chwilę się jej przyglądając, po czym wzruszyła ramionami.
- Żaba.
- Dlaczego żaba? Co ma żaba do tego wszystkiego? – zapytałam zdumiona. 
- Harry boi się żab – wyjaśniła, a ja zrobiłam coś w stylu niemego „aha”.
- No cóż, to bardzo przydatna informacja dla mnie… – dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że powiedziałam to na głos. Dałam sobie w myślach mocnego plaskacza i szybko dodałam: – Dla nas. Żeby wiesz… żebyś nigdy nie chodziła z nim do lasu. I na łąki. Albo, ogólnie rzecz biorąc tam, gdzie są żaby. 
Lou pokiwała głową ze zrozumieniem. Jezu, dobrze, że nade mną czuwasz. Nie skapnęła się, nie pomyślała o żadnym ukrytym znaczeniu (wcale takiego nie było!), jestem uratowana. Można iść dalej z tym wszystkim. 
- Zanim powiem coś jeszcze, chcę się upewnić, że mnie słuchasz – rzekłam z cichym westchnieniem. 
- Słucham, oczywiście, że słucham – zapewniła mnie Lou, ale ja nie byłam jakoś specjalnie przekonana. 
- Czy zapamiętałaś chociaż dwa słowa z tego, co mówiłam? 
- Zapamiętałam trzy. Look, uśmiech, błyszczyk.
Przejechałam sobie ręką po twarzy. 
- No dobra, powiedzmy, że mnie słuchasz – przewróciłam oczami. – A więc gd…
Pan Bóg najwyraźniej postanowił odciążyć Louise i mojego Anioła Stróża od quinnowej gadaniny, bo nim zdążyłam skończyć słowo „gdy”, po całym domu rozległ się przeraźliwie głośny dźwięk dzwonka. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści, kiedy to coś, nazwane miliony lat świetlnych moim bratem, wrzasnęło z drugiego pokoju „BOWSER, IDŹ OTWÓRZ!”. Wstając z łóżka, rzuciłam wiązankę przekleństw w stronę ściany, która przedziela mój pokój od pokoju Funfla, ale po chwili i tak cicho ją przeprosiłam. W końcu to całkiem niemiłe z mojej strony, wyżywać się na Bogu ducha winnej ścianie, skoro winowajca mojej irytacji siedzi sobie teraz spokojnie w swojej norze i pewnie je ciasteczka, które kupiłam wczoraj w sklepie DLA SIEBIE. Powiadam wam, brat to jedna z najgorszych rzeczy na świecie, jaką można mieć. A jak jest choć w połowie tak larwowaty, jak Funfel, to już totalna porażka.
Pukanie wcale nie ustawało. Wręcz przeciwnie, im bliżej drzwi byłam, tym gość za nimi mocniej walił. „Jak Boga kocham, wywali mi drzwi z futryny zaraz”. Przeklęłam w duchu na moje zupełnie niewyjściowe ubranie. „Oj tam, jedno zrobienie z siebie idiotki w te czy we w te… co za różnica”.
Dopadłam drzwi i pociągnęłam za klamkę, wcześniej je rozkluczając. „O w mordeczkę… no to jednak spora różnica…”. Miałam ochotę przeprosić go na chwilę i pójść poszukać w Google „Co robić, kiedy w twoim domu pojawi się nieznajomy, przystojny bardzo przystojny nieznajomy blondyn, którego widzisz pierwszy raz w życiu?”. Przeszył mnie uważnym spojrzeniem brązowych tęczówek i uśmiechnął się czarująco.
- Witam – ujął moją dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Natychmiast wyrwałam rękę, patrząc na niego zdegustowanym wzrokiem. Amant się znalazł. „No nie mów, że ci się nie podoba…” zamknij się. 
- Dobry – mruknęłam, chowając ręce do kieszeni dresów. – Słucham?
- Czy jest tu może Louise Sanders?
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
NIE.
Ja mam chyba jakieś przesłuchy.
- No jest, bo co? – zmarszczyłam brwi. Ten gość ani na chwilę nie przestawał się szczerzyć. „Uważaj, bo ci już tak zostanie”. Właśnie.
- Mogłabyś ją poprosić? – zaraz, zaraz, czy on serio puścił mi oczko? „Jezuniu, spierdzielam stąd jak najdalej, bo mnie weźmie zgwałci zaraz…”
- Ta, już idę – burknęłam i z zupełną premedytacją zatrzasnęłam drzwi tuż przed jego nosem. Poczeka sobie na dworze, a co.
Człapiąc schodami na górę (WCALE MI SIĘ NIE SPIESZYŁO), rozmyślałam nad tym, co Louise ma takiego w sobie, że faceci się do niej rwą tuzinami. A najlepsze, że ona wcale im w tym nie pomaga. Po prostu sobie jest sobą i już. „Ej, weź może i ty bądź taka nieśmiała i w ogóle…”. Inteligentne, ale nie. Nie potrafiłabym rumienić się za zawołanie… a szkoda, bo byłoby to bardzo przydatne, sądząc po tym, co zaobserwowałam na przykładzie Lou. „Pyknij się jeszcze na rudo i będzie git”. Racja. Moje wewnętrzne alter ego aka mój doradca.
- Jakiś durny blondyn do ciebie – rzuciłam wchodząc do pokoju. Lou podniosła wzrok znad kartki.
- Blondyn? Do mnie? – zdziwiła się.
- A nazywasz się Louise Sanders? – pokiwała głową. – No to do ciebie. Idź – popchnęłam ją w stronę drzwi, przy okazji mówiąc jeszcze „A potem mi wszystko opowiesz”. 
Rzuciłam się na łóżko, chwytając w dłoń tę jej kartkę. Przyjrzałam się rysunkowi żaby, pomalowanej niebieskim długopisem. „Lou całkiem ładnie rysuje… powieś to sobie nad biurkiem”. Dobra myśl...

Komentarze (17):

21/10/13 23:55 , Blogger Olciaaaaaa pisze...

Czyżby Quieen szykowała jakąś drame ?????

 
22/10/13 00:30 , Blogger Lou. pisze...

nigdy nic nie wiadomo :). mogę Ci tylko poradzić, żebyś czekała cierpliwie na rozwój wydarzeń :).

 
22/10/13 13:15 , Blogger Dinozaur pisze...

Ten rozdział jest wspaniały. Obie perspektywy są tak samo dobre i fajne. Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń.

 
22/10/13 15:05 , Blogger Lou. pisze...

dziękuję :). Muminek z pewnością się ucieszy :)

 
22/10/13 15:19 , Blogger Coffies A. pisze...

Cudo :* Czekam na następny

 
22/10/13 15:39 , Blogger Lou. pisze...

dziękuję :)

 
22/10/13 17:04 , Blogger konfituraa pisze...

Lou jak zawsze powaliła mnie na łopatki... Jest przesłodka :D natomiast..Hahaha perspektywa Quinn jest rowniez powalająca :D czekam co z tym blondynem I ogolnie. xx

 
22/10/13 18:00 , Blogger Lou. pisze...

przesłodka mówisz.? czy to aby nie trochę za dużo.? :).
i pytasz co z blondynem... hm, odpowiedzieć Ci wprost nie mogę. musisz zwyczajnie czekać na rozwój wydarzeń :).
buziaki xx.

 
22/10/13 18:32 , Blogger szmaterlok pisze...

Quinn coś mi tu trochę podejrzanie wyszła..Hm..Czyżby tleniona coś szykowała? :D
A może to przez te żaby...
Powiem Ci, hmh, Wam, że strasznie się na nim uśmiałam, normalnie super. Oby dwie perspektywy strasznie mi się podobały. Było w nich : "TO COŚ", i ogólnie cieszę się na nowy rozdział :)

 
22/10/13 19:08 , Blogger Lou. pisze...

oj, to co Quinn myśli, a to co robi, to wiesz... jest różnica :). ewentualnie może planować atak na Hazzę z żabami, licząc, że z przestrachu rzuci się jej w ramiona :). chociaż nigdy nie wiadomo co wymyśli... :)
i cieszę się, że mogłaś się pośmiać dzięki naszemu tworowi. śmiech to przecież samo zdrowie :)
buziaki xx.

 
22/10/13 23:19 , Blogger Unknown pisze...

Super. Czekam na następną część. :)

 
23/10/13 00:51 , Blogger Lou. pisze...

dziękuję :).
postaram się dodać coś jak najszybciej to możliwe :).

 
23/10/13 17:11 , Blogger Olciaaaaaa pisze...

okej xoxo

 
23/10/13 21:24 , Blogger Hęłnryg pisze...

Ah. Quinn aka mistrz zemsty.
Była Quinn, (mało Houise), był pan Funfel, (Mało Hoiuse), była szkoła, (mało Houise)
Lou wreszcie odzyska telefon, jednak wyczuwam pewien podstęp od tego gościa. Oj szykuje się chyba drama xx
Wspominałam, że było mało Houise?
Rozdział genialny! Perspektywa Quinn wspaniała!
Wyciekło całe STORY OF MY LIFE?!
Myślałam, że tylko ten 16-sto sekundowy zwiastun. W piątek wyjdzie ona oficjalnie!
Czekam nn xx

 
23/10/13 23:33 , Blogger Lou. pisze...

hm... nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale... mało scen z Harrym i Louise, prawda.? :) nie martw się, poczytasz jeszcze takich wiele, uwierz mi :).
i nie CAŁE story of my life. tylko to 16 sekund znam. ale genialne, nieprawdaż.? :) aż mnie ścisnęło w dołku jak to usłyszałam pierwszy raz zresztą. ściska z każdym razem :). i też czekam na piątek :)
buziaki xx.

 
24/10/13 14:58 , Blogger anxiety pisze...

chciałabym napisać jakiś długi komentarz, który wyrażałby cały mój zachwyt. przez całe opowiadanie uśmiechałam się niekontrolowanie i zaspałam dzisiaj na pierwszą lekcję, ale warto było. jesteś niesamowita! bardzo podoba mi się dobór bohaterów. Lou.. jakbym widziała siebie. dosłownie. czerwieniąca się przy każdej możliwej okazji i robiąca sobie nieustannie krzywdę. a Harry. jej. to niesamowite, że tak o nią walczył. jesteś cudowna, cudowna, cudowna. a co do Quinn, to ona chyba coś szykuje.. prawda? nie mogę przestać myśleć o tym opowiadaniu. jest nieziemskie!
pozdrawiam i ściskam i życzę duuużo weny. (:

 
24/10/13 16:15 , Blogger Lou. pisze...

całe opowiadanie.? rozumiem, że czytałaś wszystko hurtem... co podziwiam, bo mi osobiście by się nie chciało. to już prawie 300 stron :). więc gratuluję przebrnięcia przez te durnoty za jednym razem :).
Lou... nie ukrywam, chciałam się wyleczyć trochę z nieśmiałości pisząc jej przemianę, ale nie wiem czy mi wychodzi... muszę ja chyba zacząć zmieniać, żeby coś z tego było :).
Hazz... walczy... tak, prawie jak rycerz o swoją czarownicę zamkniętą na wieży. bez przesady... :). poczekaj, aż zjawi się księżniczka, wtedy zobaczymy czy będziesz tak zachwycona jego postawą :).
co do Quinn... nic Ci nie powiem :). przekonasz się w przyszłych rozdziałach :).
i dziękuję za wszystkie komplementy :). ale muszę Ci pomieszać myślenie... to opowiadanie jest jak najbardziej pisane na ziemi :P
buziaki xx.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna