czwartek, 6 marca 2014

Jeden.

Przepraszam za długość i za brak akcji, ale ze swoim pisaniem muszę przejść nudny, wyjaśniający początek. Mam nadzieję, że czytając to nikt nie uśnie :).
***

- Lizka, nie denerwuj mnie. - kiedy wychodziłam z domu z ostatnią walizką, mama spojrzała na mnie ze złością w oczach i aż zmarszczyła nos z niezadowolenia. - Znowu te podartusy? - skinęła dłonią na moje spodnie. Odstawiając bagaż na bok, automatycznie spojrzałam za jej gestem, przypatrując się uważnie czarnym, spranym i niestety już podartym na kolanach dżinsom. Moim skromnym zdaniem były fajne. Więc gdy tylko znów spojrzałam na mamę uśmiechnęłam się niewinnie i wzruszyłam ramionami. - Czy my pod mostem mieszkamy, że musisz chodzić w takich rzeczach? - mama westchnęła zupełnie jakbym...no nie wiem co i z nerwów aż przeczesała swoje blond włosy długimi palcami.
- Czepiasz się, wiesz? Są wygodne. - prychnęłam, z powrotem ściskając rączkę walizki w dłoni i podeszłam powoli do samochodu, stękając przy tym jak przy porodzie.

Rany, ale to było ciężkie...

Westchnęłam z ulgą, stawiając w końcu walizkę na ziemi. Zanim zdążyłam nawet mrugnąć, mama podniosła ją jak gdyby nigdy nic i z lekkością wrzuciła torbę na ostatnie wolne miejsce w bagażniku. Normalnie szczęka mi opadła.

Skąd ona ma tyle siły?!

Z oczami niczym pięciozłotówki obserwowałam jak ta bądź co bądź niższa ode mnie kobieta jak gdyby nigdy nic poprawia ułożenie toreb i spokojnie zamyka bagażnik. A gdy głuchy trzask rozległ się po okolicy, odwróciła się przodem do mnie i znów skrzywiła się z niesmakiem.

- Wyglądasz w nich jak żul. - oznajmiła poważnie. - Idź się przebierz, bo jak Boga kocham, nigdzie z tobą nie pojadę.
- Mamo, wszystkie spodnie pakowałam jako pierwsze, więc leżą na dnie walizki. - jęknęłam z pretensją tonem obrażonej na świat nastolatki. Miałam prawo? Miałam. Byłam w końcu nastolatką. - Serio mamy na to czas? - spytałam, wewnętrznie szczęśliwa, patrząc na cierpiętniczą minę mamy.
- Ty mnie dziecko doprowadzasz do ostateczności. - westchnęła ciężko i przewróciła oczami. Ja tymczasem uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z wygranej bitwy.

Można zagadać mamusię? Pewnie, że można.

- Wszystko wzięłaś? - usłyszałam niespodziewanie, kiedy mama rozglądała się wokoło jakby czegoś szukała. Poczułam się przytłoczona wizją kolejnej wymienianki setki rzeczy, które miałam zabrać na ten swój długo oczekiwany pobyt w Anglii. Przecież moja mamusia z góry uznała, że tata nie zapewni mi odpowiedniego bytu i spakowała pół mieszkania. Zupełnie jakbym w Anglii w żadnym sklepie nie miała dostać pasty do zębów. Serio, miałam ich aż trzy w walizce.
- Wszyściutko. - uśmiechnęłam się tylko, mając cichą nadzieję, że to uspokoi moją rodzicielkę. - Cały pokój w trzech walizkach.
- Ale... - mama zmarszczyła czoło i wskazała na największą walizkę, którą sprytnie schowałam za krzakiem.

Ups... Następnym razem szukam lepszej kryjówki.

- Tej nie biorę, widziałam co tam jest. - zaznaczyłam uparcie, przypominając sobie moment, kiedy przez przypadek zauważyłam, że wewnątrz niej są same poszewki. To już nawet przesada nie była... - Pościeli mi tam chyba nie zabraknie. - rzuciłam lekko, patrząc z obawą jak mama niebezpiecznie zbliża się do walizki. Ale na szczęście tylko zaniosła ją do domu, zamykając do na cztery spusty i wracając z powrotem pod samochód. - A jeśli nie, to poszukam jakiegoś ładnego kartonu pod sklepem... - pozwoliłam sobie na żarcik, który mama skwitowała morderczym spojrzeniem. - Oj żartuję przecież, nie patrz się tak. - zaśmiałam się delikatnie. Mamy to jednak nie wzruszyło. - Jak wezmę za dużo bagażu to mnie potem nie wpuszczą do samolotu.
- No i bardzo dobrze! - mama westchnęła krzykliwie, okrążając nasz stary, sfatygowany samochód i otwierając drzwi od strony kierowcy, nachyliła się przez fotel do schowka, najprawdopodobniej szukając dokumentów. Co mogłam wnioskować po szmerach papieru i cichych przekleństwach. - Najchętniej to w ogóle nigdzie bym cię nie wypuszczała.
- Chcesz żeby cię wywalili z roboty? - zauważyłam logicznie, z niecierpliwości opierając się tyłem o drzwi pasażera. Wiedziałam, że to może tylko jeszcze bardziej zdenerwować mamę, ale przecież to nie była moja wina, że dostała zlecenie na drugim końcu Polski i musiała go pilnować. - Sama na miesiąc tu nie zostanę. Jakbyś w razie zapomniała, jestem trochę nieletnia. - rzuciłam w nicość, wznosząc oczy ku niebu. Blask majowego błękitu natychmiast mnie poraził, więc ściągnęłam zza dekoltu moje magiczne okularki i wsunęłam je na nos.

Od razu lepiej...

- No właśnie! - aż drgnęłam, kiedy mama niespodziewanie stanęła obok mnie, przerzucając w dłoniach i kluczyki do samochodu, i dowód rejestracyjny, i prawo jazdy. - Nie masz nawet jeszcze szesnastki, a już się będziesz rozbijać samolotem do innego kraju. - rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie. - Chyba zwariowałam, że się na to zgodziłam. - pokręciła głową, znowu całą uwagę skupiając na rzeczach w swoim uścisku.
- Mamo, przestań. - jęknęłam, mając już dość słuchania setny raz tej samej śpiewki. - Nie będę tam sama.
- No pewnie. - prychnęła, znowu marszcząc nos. - Twój ojciec będzie przesiadywał w biurze do nocy, a ty będziesz zdana na łaskę tej jego... narzeczonej. Fantastyczne towarzystwo. - zironizowała, kręcąc głową z politowaniem. Tylko przewróciłam oczami.

Ależ ona była uparta...

- Nie zaczynaj. - ucięłam wszystkie dalsze dyskusje i sięgnęłam dłonią do drzwi za mną, odchylając je nieco. - I jedźmy już, bo się jeszcze tylko spóźnię! - rzuciłam niecierpliwie, prawie pakując się już do środka.
- A zamknęłaś dom? - moja rodzicielka skutecznie mnie jednak zatrzymała, zamiast do samochodu, kierując się pod drzwi mieszkania. No jakby zapomniała, że pięć minut wcześniej sama to zrobiła!
- Zamknęłam, chodź już. - postanowiłam nie wdawać się w żadne niepotrzebne dyskusje. Ale mamusia jak zwykle mi nie uwierzyła, podchodząc pod dom i szarpiąc kilka razy za klamkę. - No mamo!
- Zawsze warto się upewniać. - wróciła po sekundzie, uśmiechając się niewinnie. - I nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie. - kiedy mnie mijała, bezczelnie zmierzwiła mi włosy. Przewróciłam tylko oczami i wpakowałam się sprężyście do auta, od razu zapinając pasy.

Mama tymczasem zajęła miejsce kierowcy. Jak zawsze, przelotnie zerknęła w lusterko, sprawdzając stan swojego makijażu, po czym jej czujny wzrok padł na mnie.

- Pieniądze masz? - zapytała takim tonem, jakby z góry założyła, że ich nie wzięłam.

No dzięki mamusiu, naprawdę.

- Mam. - kiwnęłam cierpliwie głową.
- Telefon?
- Mam.
- Laptop? - skinęłam dłonią na tylne siedzenie, gdzie spokojnie spoczywała czarna torba. - Bilety? - automatycznie klepnęłam się po kieszeni. I zamarłam, kiedy absolutnie niczego nie wyczułam po palcami.

Co jest...?

Z paniką zaczęłam się macać po wszystkich możliwych kieszeniach, aż w końcu dotarłam do tej właściwej. Tylnej. Prawej.

Uff.

- Są. - wyjęłam je stamtąd na wszelki wypadek i zaprezentowałam ładnie mamie. Która patrzyła na mnie jak na ostatnią pierdołę.
- Ja nie mam pojęcia jak ty sobie tam sama poradzisz. - pokręciła głową, mocniej zaciskając palce na kierownicy.

No bez przesady, przecież nie byłam dzieckiem!

- Mówiłam ci... - zaczęłam cierpliwie, ale natychmiast weszła mi w słowo.
- Moje jedyne dziecko wyjeżdża do obcego kraju na tyle czasu i jest zdane na łaskę tych... ludzi. - ostatnim słowem prawie splunęła, marszcząc złośliwie nos. Przewróciłam oczami, czekając aż w końcu mama odpali samochód i nareszcie stąd wyjedziemy. Doczekałam się dopiero po kilku sekundach, bo oczywiście mama zła to mama powolna. Jakby przekręcenie kluczyka w stacyjce rzeczywiście potrzebowało takiego skupienia...
- To jest wciąż ten sam kontynent i prawie ta sama strefa czasowa. - zaznaczyłam, wzdychając z ulgą, kiedy nareszcie ruszyłyśmy. Oczywiście nie dojechałyśmy za daleko, bowiem jedynie do skraju podjazdu. Jak na złość, ulicą zaczęły przemykać niezliczone ilości samochodów. - Nikt mnie tam przecież nie ugryzie.
- A wiadomo? - mama skupiona wgapiała się przez przednią szybę, szukając dogodnego momentu na wyjazd. - Anglicy to popieprzony naród...
- Mamo! - pisnęłam, czując się urażona za całą narodowość angielską. Przecież jakby nie patrzeć w połowie należałam do nich.
- Nic nie mówię. - jęknęła kapitulacyjnie.

Nie minęła nawet sekunda, jak w końcu udało nam się wyjechać. Mama już chyba obrażona na amen nie zamierzała się do mnie odezwać słowem. Włączyłam zatem radio, by zagłuszyć tą niezręczną ciszę. Akurat leciała najnowsza piosenka Rihanny. Podrygując nogą w jej rytm, uchyliłam delikatnie okno, pozwalając by ciepłe, wczesnomajowe powietrze opanowało samochód. Ściągnęłam też okulary z nosa i przekręcając je w dłoniach, przytuliłam czoło do okna, obserwując mijane zielone krajobrazy mojej miejscowości.

Mama oczywiście wszystko wyolbrzymiała. Niestety zawsze tak było, gdy w grę wchodził ojciec. Wciąż uważa, że tata zechce mnie odebrać, nastawić przeciwko niej, czy coś w tym stylu. Jakby mnie nie wychowywała samotnie od 10 lat...

Tak, moi rodzice są rozwiedzeni. Powód? Niezgodność charakterów.

Tata zawsze był spokojnym, statecznym, może nieco powściągliwym facetem. Typowy Anglik. Mama natomiast to wulkan energii, żywa i cholernie uparta. Przeciętna Polka. Gdzie mogli się spotkać, jakim cudem przypadli sobie do gustu - nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że mieli wtedy jedynie po 17 lat - okres burzy i naporu, kiedy robi się takie różne głupoty. Z tych różnych głupot powstałam ja. Dzieło jednorazowego zapomnienia się dwójki nastolatków.

Oczywiście musieli się pobrać, sprawa wyższego honoru. Dziadek, to znaczy tata mamy, wymusił to na przyszłym zięciu ze strzelbą w dłoni. Cóż, taki sam narwaniec jak mama.

Po ślubie rodzice wyjechali do Anglii. Zamieszkali z dziadkami, tata znalazł jakąś dorywczą pracę, kontynuując jednocześnie naukę. Ponoć wtedy nawet się dogadywali. Ale wtedy urodziłam się ja.

Zaczęły się kłótnie o to, kto ma wstawać w nocy i inne takie dupersztyki. Chodzili nabzdyczeni, ale wciąż się tolerowali. Jednak gdy skończyłam 3 lata, mamie trochę puściły hamulce. Chciała nadrobić stracony czas i zaczęła bujać się po imprezach, niejednokrotnie zakrapianych. Wracała nad ranem, czasem też i wcale. Podobno nawet wyrywała jakichś gachów.

Ojciec w końcu się wkurzył. Była ostra awantura, po której mama spakowała się, wzięła mnie, zapewne na złość mężowi i wróciła do Polski. Rozwód odbył się szybko, tata nie chciał się włóczyć po sądach. Zresztą znając temperament mamy wiedział, że postawi na swoim i dostanie opiekę nade mną. Chciał oszczędzić sobie nerwów. Odpuścił. Został w Anglii, ukończył szkołę, zdobył dobrze płatną pracę. Dwa lata temu spotkał też swoją, jak mówi "drugą połówkę".

Natomiast mama utrzymywała nas jedynie z wysokich alimentów. Jako, że nie posiada wykształcenia, długo nie mogła znaleźć sobie pracy. Jako sekretarka zatrudniła się z wyższej konieczności, ale ciągle narzeka, że długo tam nie wytrzyma. I tak wszystko robi za swojego szefa, właśnie tak jak wyskoczyło z tą delegacją. To ona musi pojechać i wszystkiego dopilnować, bo szef musi poświęcić swój cenny czas na wakacje na Hawajach. Poza tym moja mama nadal jest sama. Co prawda, szuka. Ale są to znajomości na góra dwa tygodnie. Często porównuje się z osiągnięciami taty i mówiąc szczerze, wypada blado. Dlatego nawet słowo o nim mocno ją frustruje.

A teraz, gdy miałam u niego spędzić całe cztery miesiące, zaczęła szaleć już po całości. Gdyby mogła w ogóle nie prosiłaby go o pomoc, nie bez powodu przecież swojego czasu starała się utrudnić nam kontakty. Ale miała pracę. Świeżą. Skoro szef poprosił ją o zastąpienie go przez miesiąc przy robotach na drugim końcu Polski nie mogła odmówić. Ale nie mogła też zostawić mnie samą w domu, zwłaszcza, że byłam niepełnoletnia.

Dziadków już nie miałam, znajomi mamy ograniczali się do jej byłych facetów. No i tak mama musiała nagiąć swoją dumę i poprosić o pomoc ojca. Tata zgodził się chętnie, szybko załatwił mi szkołę do której miałam chodzić jeszcze przez miesiąc. Przecież jako trzecioklasistka gimnazjalna nie mogłam tak po prostu olać edukacji przez wyjazd. A ja się uparłam, że zostanę jeszcze na wakacje. Tak z czystej ciekawości. Bowiem w Homes Chapel, mieścinie gdzie mieszka tata, nie byłam odkąd mama stamtąd ze mną wyjechała. A ja byłam jej bardzo ciekawa...

- Lizka, skup się. - usłyszałam niespodziewanie i aż drgnęłam przestraszona. - W ogóle mnie nie słuchasz
- Przepraszam. - rzuciłam kompletnie automatycznie. I tak dokładnie wiedziałam, co mi tłumaczyła. Mam być grzeczna, kulturalna, w miarę możliwości miła dla "nowej partnerki ojca", rozsądna. Mam uważać na nieznajomych, sprzątać po sobie i tak dalej i tak dalej, żeby pokazać jak to dobrze mnie wychowała.
- ... żeby nie było, że wychowałam cię na jakiegoś chama.
- Tak, mamo wszystko wiem. - przytaknęłam spokojnie, nawet nie odrywając wzroku od krajobrazów za oknem.

Teraz tylko wytrzymać do lotniska...

*

- Na pewno chcesz tam lecieć? - mama spojrzała na mnie uważnie. Jej wzrok wyraźnie mówił "OLEJ TO, BŁAGAM." Tylko, że ja olewać tego nie zamierzałam... - Jeśli nie, powiedz tylko słowo. Mogę zrezygnować z tego wyjazdu...
- ...i wywalą cię z pracy. - dokończyłam za nią. - Nie, dziękuję. Poradzę sobie.
- Możesz jeszcze zmienić zdanie.
- Mamo, przestań. - jęknęłam cierpiętniczo, zaciskając dłoń na barierce schodów, które dzieliły mnie od wejścia do samolotu. - Jestem już na lotnisku, zaraz wsiadam w samolot. Nikt mnie nie porwie, nie zgwałci, nie okradnie. Będzie dobrze.

Mama gwałtownie pobladła. Niepotrzebnie bawiłam się w te wymienianki... Tym zdecydowanie jej nie uspokoiłam.

- Muszę już iść. - rzuciłam naprędce, nim domyśliłaby się przywiązać mnie do kaloryfera.
- Ale pamiętaj, że... - zaczęła, więc westchnęłam cierpliwie.
- Wszystko pamiętam. - kiwnęłam głową najpoważniej jak tylko umiałam. - Żadnych wyskoków, żadnego alkoholu, żadnych narkotyków i żadnych chłopaków. - powtórzyłam w skrócie to, czego podobno nie było mi wolno.
- Luluś... - mama spojrzała na mnie czule i nim się zorientowałam, uwięziła mnie w tych swoich długich, tyczkowatych rękach. Aż jęknęłam.

Ona naprawdę ma parę w rękach...

- Udusisz mnie. - sięgnęłam dłońmi do jej ramion, próbując jakoś złapać bądź co bądź potrzebny mi do życia oddech.
- Przepraszam. - mama w końcu zwolniła uścisk i popatrzyła na mnie smutno.
- To ja już idę, tak? - przyjrzałam się jej uważnie. Minę miała nietęgą, oczy jej się zaszkliły. Jeszcze by tego brakowało, żeby na środku lotniska zaczęła płakać! - Zadzwonię jak tylko wyląduję. - zapewniłam jeszcze, nadal nie ruszając się z miejsca.

Mama jedynie pokiwała głową i delikatnie uniosła kąciki ust. Wzięłam to za dobry omen. Cmoknęłam ją w policzek i nie oglądając się za siebie ruszyłam nareszcie ku odprawie.

*

Już wiem, że nie lubię latać.

Zawsze dziwiłam się, gdy ludzie tak narzekali na ten środek transportu. Przecież to coś podobnego jak autobus, z tą małą różnicą, że nie można sobie wysiąść w połowie drogi. Obecnie już zdałam sobie sprawę, że to tak nie działa.

Osobiście posiadam okropny lęk wysokości. Boję się wejść na balkon, znajdujący się na wysokości pierwszego piętra. Od razu mam wrażenie, że wszystko się zawali. A na moje nieszczęście dostałam miejsce przy oknie. Gdy tylko spojrzałam w dół...

Brrr.

W dodatku obok mnie zasiadł jakiś otyły facet w średnim wieku, który okropnie śmierdział potem. Nie dość, że niemalże zostałam wciśnięta w ścianę samolotu dzięki jego gabarytom, to jeszcze postanowił się trochę przespać. Chrapał jak mały traktorek, co nie do końca było mi na rękę. Nawet przez słuchawki słyszałam to jego tarkotanie.

Ale najgorszy był ten bachor za mną. Ciągle kopał tymi swoimi tyczkowatymi przyszczepami w tył mojego siedzenia, wielce zadowolony z zabawy. Próbowałam zwrócić uwagę jego matce, żeby jakoś ujarzmiła to diabelskie nasienie, ale zostałam skarcona spojrzeniem. Zupełnie jakbym to ja zrobiła coś niestosownego.

I jeszcze to lądowanie...

Żołądek przekręcił mi się kilkanaście razy, gdy opuszczaliśmy się na płytę lotniska. Dobrze, że nie skusiłam się na "apetyczne" specjały, które proponowała mi stewardessa. W przeciwnym razie wszystko wylądowałoby na koku eleganckiej pani siedzącej przede mną.

Tylko 2 godziny lotu, a czułam się zmęczona jakbym co najmniej przez ten cały czas kopała doły. Jedyne na co miałam ochotę to gorący prysznic i łóżko z delikatną, pachnącą pościelą. Nie było to takie nierealne, ale czułam się, że gdyby się ziściło, byłoby to niczym urzeczywistnienie najskrytszych marzeń. Taki błogi raj.

Lecz zanim miałam się znaleźć w tym błogim raju, musiałam przejść pół lotniska, odebrać bagaż i rozejrzeć się za tatą. A będąc tak wykończoną, wydawało mi się, jakby to trwało całe wieki, a nie jedynie kilkanaście minut, po których upływie znalazłam się nareszcie w miejscu, gdzie miał na mnie czekać tata.

Niestety, tłum był ogromny i nigdzie nie widziałam rudawego, eleganckiego mężczyzny, jakim zapamiętałam go z ostatniego spotkania rok temu. Chodziłam w kółko, jak porzucony szczeniaczek i nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić. A co jeśli tata pomylił terminy? Albo ja wsiadłam nie do tego samolotu?

W końcu zrezygnowana usiadłam na jednej z walizek. Były one tak ciężkie, że nie miałam siły ich dźwigać. Po prostu zaczekam.

Z nudów zaczęłam obdzierać paznokcie z na pół już znikającego lakieru. Zawsze jakieś zajęcie... Ale przynajmniej pozwoliło mi wyłączyć się na te kilkanaście minut, które minęły nim zorientowałam się, że tłum się przerzedził, a mój tata z szerokim uśmiechem na ustach już do mnie zmierza.

Wyglądał jak w mojej pamięci. Średniego wzrostu, średniej sylwetki, o poczciwej twarzy z roztrzepanymi ni to brązowymi, ni to rudawymi włosami z ciepłymi, zielonymi oczami. Zdziwiłam się, że nie był ubrany jak zwykle poważnie, elegancko i tak dalej, jak przystało na prezesa. Teraz miał na sobie kraciastą ciemnozieloną koszulę i...

ZARAZ, ZARAZ. Ja śnię, czy serio widzę swojego tatę w dżinsach...?

Byłam w takim szoku związanym z jego luźnym ubiorem, że nawet nie zorientowałam się kiedy tata podszedł do mnie i mocno uściskał. Co ja gadam, prawie mnie podniósł!

- Skarbie, jak ty urosłaś... - rzucił wesoło, oczywiście po angielsku, ogarniając wzrokiem pobieżne zmiany w moim wyglądzie. Poczułam się trochę dziwnie, więc natychmiast spłonęłam rumieńcem. - Czym oni cię karmią w tej Polsce, co? - zaśmiał się. - No patrz, jesteś prawie równa ze mną. - stanął przy mnie bokiem, jakby się ze mną mierząc. I rzeczywiście musiałam przyznać, że jeszcze kilka centymetrów i przerosłabym własnego ojca... - Zaczynam czuć się jak krasnal...
- Przynajmniej schudłeś, więc nie ma szans, żeby ktoś pomylił cię z piłką. - zaśmiałam się nerwowo, próbując wytłumić dziwny ucisk niepewności.

Przecież rozmawiałam z własnym ojcem, no...

- Nie ma to jak wsparcie od własnego dziecka... - tata tylko pokręcił głową. - Ale nieźle wygląda, prawda? - poklepał się z zadowoleniem po brzuchu. - Zacząłem ćwiczyć. - stwierdził z szerokim uśmiechem.
- I nic cię nie połamało? - spojrzałam na niego z uwagą.
- Nawet nie. - odparł wesoło. - Alisson mi dużo podpowiedziała. - wyjaśnił, a ja poczułam nerwowe ukucie gdzieś w środku. Było mi dziwnie myśleć, że za chwilę poznam narzeczoną mojego ojca.

No dajcie spokój...

- Ona bardzo się denerwuje twoim przyjazdem. - tata niespodziewanie zniżył głos do szeptu, jakby zdradzał mi jakąś tajemnicę. - Boi się, że możesz jej nie polubić.
- Jeśli nie zieje ogniem i nie każe mi przebierać grochu z popiołem, to myślę, że się dogadamy. - zażartowałam, próbując tym samym przykryć swoje zdenerwowanie. Uśmiechnęłam się nawet sztucznie, jakoś tak podejrzanie unikając wzroku taty. - Przyjechała z tobą? - zapytałam niby niezobowiązująco, patrząc spod grzywki na jego reakcję. Uśmiechnął się.
- Nie, miała wizytę u lekarza. - wyjaśnił, sięgając po jedną z walizek, na której siedziałam. Od razu się skrzywił. - Matko droga, co ty tam masz, kamienie? - jęknął głucho, podnosząc walizkę dopiero za drugim razem. Z drugą poszło mu gorzej. A przy trzeciej w ogóle musiał się nieźle namęczyć... - Mogłem ci powiedzieć, że w Anglii też mamy ich sporo... - spojrzał na mnie z urazą, kiedy obładowany ruszył prawdopodobnie do wyjścia. Natychmiast poczułam się głupio z tą swoją jedną torbą z laptopem na ramieniu, ale jakoś dziwnie było mi proponować pomoc. Więc posłusznie szłam za tatą, przygotowana do ewentualnego jego upadku.

No nie da się ukryć, podejrzanie się chwiał...

- Nie ja pakowałam. - obroniłam się, wzruszając ramionami.
- I wszystko jasne... - tata uśmiechnął się pod nosem i zaraz potem skrzywił znowu, kiedy jedna z walizek zachybotała się niebezpiecznie.
- Chyba musisz zaostrzyć trening. - zażartowałam, tak dla rozluźnienia sytuacji.
- Ja ćwiczę dla zdrowia, nie dla noszenia ciężarów. - rzucił. - Po drodze wstąpimy do sklepu i kupimy ci jakąś walizkę na kółkach, co? - spojrzał na mnie z rozbawieniem. Będzie na przyszłość.

*

Podróż samochodem w godzinach szczytu przez centrum Manchesteru to wymęczająca sprawa. Jechaliśmy żółwim tempem, co chwila stając na jakichś światłach. Potem półgodzinny korek z niewiadomych przyczyn. I znów ślimaczenie się w długaśnym rzędzie samochodów.

Postanowiłam wykorzystać ten czas na spanie. Niestety, w tłumie śpieszących się ludzi nie dało się. Wciąż ktoś trąbił, wykrzykiwał niecenzuralne słowa w stosunku do innych, bądź po prostu słuchał głośno muzyki dla zabicia czasu. Zgiełk jakiego jeszcze nie doświadczyłam.

Zdrzemnąć udało mi się dopiero, gdy wyjechaliśmy z miasta, kierując się na Homes Chapel, gdzie znajdował się dom taty. Niestety, to nie trwało długo. Tu nie było takiego ruchu i kilkadziesiąt kilometrów pokonaliśmy w zawrotnym tempie. Albo mi się już czas poprzestawiał... W każdym bądź razie wydawało mi się, że odkąd zamknęłam oczy, aż po moment w którym usłyszałam głos taty minęło jedynie kilka sekund...

- Lou... Jesteśmy na miejscu. - dosłownie znikąd, z czarnej przestrzeni poczułam nagle delikatne szarpanie za ramię.

Kurczę, spałam jedynie kilka sekund i już... Gdzie jest moje łóżkoooooooo?

Ziewnęłam szeroko, otwierając oczy, by jakoś ocenić sytuację. I pierwsze co mi się rzuciło to rozbawiona twarz taty, który właśnie mnie budził.

- Oh, przepraszam... - natychmiast poprawiłam się na fotelu pasażera, nawet prostując kręgosłup. Automatycznie założyłam kilka kosmyków włosów za ucho i wbiłam przepraszające spojrzenie gdzieś za tatę. No bo przecież, że nie w jego twarz... - Tak mi się jakoś...
- Doskonale rozumiem, mnie też podróże tylko męczą. - tata uśmiechnął się jedynie i po chwili wysiadł z samochodu. Odpinając pasy, natychmiast poszłam w jego ślady, zatrzymując się tuż obok jego boku, gdy stanął tuż obok samochodu. - I jak, podoba ci się? - zapytał, kiwając głową na dom.

Zapytana, przyjrzałam się budynkowi dokładnie. Był dwupiętrowy, ceglany. Z wielkimi, brązowymi okiennicami, z kwiatkami na parapetach. Z zadbanym ogródkiem, w którym rosły m.in. czerwone róże. Z równiutko przyciętym, soczystozielonym trawnikiem. Z jabłonią po lewej stronie, z którego zwisał gruby sznur zawiązany na oponie. Z szarym chodnikiem, prowadzącym do marmurowych schodków przed białymi drzwiami.

To tu spędziłam te dwa miesiące, kiedy byłam rodowitą angielką. To na tej oponie zwisałam, aż mi było niedobrze. To z tych schodów skakałam, myśląc, że wysokość jest ogromna. To na tym chodniku kilkadziesiąt razu pozdzierałam kolana, aż do krwi. To na to drzewo wpadłam, wybijając górną jedynkę. To tutaj miałam jeszcze pełną, w miarę szczęśliwą rodzinę...

Taaak.

- Dokładnie taki jak zapamiętałam. - uśmiechnęłam się nerwowo, maskując dziwne emocje kołatające się wewnątrz mnie. Tata tymczasem odwzajemnił gest, tylko, że w jego przypadku było to jak najbardziej naturalne.
- Chcesz się rozejrzeć? - spytał, przyglądając mi się uważnie.
- Najlepiej po moim pokoju. - kiwnęłam głową.
- Proszę bardzo. - gestem zaproponował, bym poszła przodem. Więc ruszyłam na tych swoich drżących przyszczepach w kierunku domu. Czułam się dziwnie, otwierając drzwi i wchodząc do środka. Jakaś taka niepewność mnie dopadła. I dziwna tęsknota za swoim domem. Tym w Polsce.

Ale dziewczyno, nie załamujemy się, odkładamy emocje na bok...

- Aly, jesteś? - tata zawołał donośnie, gdy tylko wszedł za mną. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zatrzymałam się jakoś tak automatycznie w tym niewielkim korytarzyku, w którym się znalazłam i spojrzałam na tatę z niepewnością. - Chyba jeszcze nie wróciła... - wyjaśnił, uśmiechając się.

Tak tato, to mi dużo powiedziało co mam robić dalej...

- Na górę. - pokierował mnie w końcu gestem ku schodom i automatycznie, chociaż powoli ruszyłam w tamtym kierunku. Tata zaraz za mną. - Alisson specjalnie przygotowała ci pokój. Wiesz, jest dekoratorką wnętrz. - uśmiechnął się. Dobrze wiedzieć... - Wypytywała mnie o różne rzeczy, żeby się upewnić, że ci się spodoba. - rzucił, zatrzymując się w końcu na tym pierwszopiętrowym korytarzu przed brązowymi drzwiami, które zgrabnie otworzył. Gestem zaprosił mnie do środka, więc weszłam niepewnie. I automatycznie, z czystej ciekawości rozejrzałam się wokoło. - I jak? - usłyszałam zza pleców głos taty.
- No... Ładnie. - rzuciłam, pobieżnie przyglądając się pomieszczeniu. Szybki rzut oka na wszystko i jedyne słowo, jakie rzucało mi się na usta to: porządek. Tylko tyle mogłam stwierdzić przez pół-zamknięte oczy.

Ciekawe jak długo to się tu utrzyma...

- Tam masz walizki, które wcześniej przysłałaś. - tata wskazał na górę pakunków stojących przy biurku. Jakoś średnią uwagę im poświęciłam, zaciekawiona zastawionym od góry do dołu regałem z książkami. - Nie dotykane. A tam w razie czego masz własną łazienkę. - skinął dłonią na białawe drzwi. O, to było jeszcze ciekawsze... - Rozpakuj się, odśwież. Ja się postaram, żeby za godzinę była już kolacja. Poradzisz sobie? - spojrzał na mnie z uwagą. Natychmiast kiwnęłam głową. A kiedy tata już miał wychodzić i zostawić mnie samą z własną łazienką i wygodnym łóżkiem, drzwi wejściowe skrzypnęły donośnie. - Aly chyba wróciła. - tata zauważył z uśmiechem. - Chodź, przywitasz się. - zaproponował i nie mogłam odmówić. Ruszyłam za nim na dół, czując dziwny ścisk w żołądku. Nie byłam pewna czy już chciałabym ją poznawać... No ale nie miałam innego wyjścia.

Zauważyłam ją już ze szczytu schodów. Nie dlatego, że była jedyną osobą w tym małym korytarzyku, ale raczej dlatego, że potrafiła zwrócić na siebie uwagę. Nawet w tym jak odwieszała czerwony płaszcz kryło się coś hipnotyzującego...

Była ładna. Naprawdę ładna. Młodsza od taty, to na pewno. Wysoka, szczupła, o zgrabnych nogach i burzy ciemnych loków na głowie. Gdy podeszłam bliżej zauważyłam jej promienny, filmowy uśmiech i błyszczące błękitne oczy.

Cholera, naprawdę była ładna.

Na mój widok uśmiechnęła się tylko jeszcze bardziej i stanęła swobodnie, chowając dłonie w tylnych kieszeniach swoich dżinsów.

- No kurczę, Carl mówił, że jesteś ładna, ale nie wspomniał, że aż tak. - rzuciła wesoło. Cóż, musiałam przyznać, że i głos miała przyjemny. Ani niski, ani piskliwy, ale... płynny. Nie doszukałam się w nim żadnego fałszywego tonu. Jedyne co mnie odrzucało to angielski akcent. Nigdy go nie lubiłam. Anglicy mówili bardzo niewyraźnie, zawsze zacierali końcówki. Często musiałam się domyślać o co może chodzić. Niestety, jako pół angielka odziedziczyłam go po ojcu. Musiałam pracować wiele lat, żeby się go wyzbyć... - Całe szczęście, że wdałaś się w mamę, nie w niego. - kobieta zaśmiała się cicho. Hm, śmiech też miała uroczy. - Jestem Alisson, ale możesz mi lubić Aly. - niespodziewanie skinęła na siebie swoją szczupłą dłoń ze starannie przypiłowanymi znacznej długości paznokciami. - Chyba, że chcesz jakoś inaczej, ja się potrafię dostosować.
- Ekhm, nie... Aly... Aly jest dobrze. - mruknęłam, dziwnie speszona, jakby nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy.

Dukałam. Zawsze byłam okropnie nieśmiała wobec obcych mi osób. Po prostu mnie zatykało, nie wiedziałam co mam powiedzieć. A ta smukła piękność stojąca przede mną dodatkowo mnie peszyła. Czułam się przy niej jak Kopciuszek w tych swoich przedartych na kolanach dżinsach i białej koszulce, w której spokojnie zmieściłby się mój "samolotowy sąsiad".

- Jesteś pewnie okropnie zmęczona, prawda? - stwierdziła nagle, przyjmując zatroskaną minę. - Tyle czasu w podróży... - pokręciła z niesmakiem głową, rozpromieniając się już po chwili. - Ja zaraz się ogarnę i przygotuję coś do jedzenia. Lubisz chińszczyznę? - spojrzała na mnie uważnie, prawie wbijając we mnie swoje błękitne oczęta.
- Em. Tak. - chrząknęłam, czując jak rumieniec spływa falami na moje policzki.
- Fantastycznie. - Alisson jakby nie zauważyła mojego zażenowania, albo przynajmniej uznała, że nie ma mnie co bardziej peszyć, bowiem w odpowiedzi uśmiechnęła się jedynie. - To ja już zmykam do kuchni, bo jeszcze padniesz z głodu. Chyba, że chcesz teraz już coś zjeść? - zapytała. - Mamy w lodówce chyba coś do jedzenia...
- Nie, ja... Em. - urwałam, nerwowo zakładając włosy za ucho. Naprawdę nie potrzebowałam teraz jedzenia, zwłaszcza w jednym pomieszczeniu z nowopoznaną osobą. Musiałam się ogarnąć. - Pójdę się odświeżyć. - wykpiłam się, siląc się na coś kształtem przypominającego uśmiech. Chyba nawet mi wyszło, bo Alisson tylko pogłębiła ten swój.
- W pełni rozumiem. - kiwnęła głową, powoli odwracając się w stronę, gdzie chciała już sobie pójść. - Zawołam cię jak już wszystko będzie gotowe. - zakomunikowała uroczo, po czym zniknęła mi z oczu.

Nareszcie.

Dopiero wtedy zauważyłam, że tata gdzieś dziwnie zwiał. Nie miałam jednak serca się nad tym zastanawiać, gdyż cały czas słyszałam z góry nawoływanie mojego nowego łóżka. Nie zamierzałam mu się opierać. Potykając się o własne stopy, szybko pognałam po schodach, prosto do pokoju. I tak jak stałam, rzuciłam się na łóżko, które zaskrzypiało w proteście. Przytuliłam się do poduszki i zamykając oczy wciągnęłam jej zapach. Lecz mój mózg nie zdążył nawet zarejestrować tego aromatu, bowiem usnęłam po sekundzie.

Komentarze (19):

6/3/14 10:45 , Anonymous Anonimowy pisze...

Jak ja za tym tęskniłam... Teraz to jest zdecydowanie lepsze :D Pozdrawiam ~ Mrs. Styles

 
6/3/14 14:34 , Blogger Lou. pisze...

Wiem, że moja poprzednia pisanina nie zachwycała, właśnie dlatego chciałam to poprawić. A sądząc po Twoich słowach, chyba mi się udało :).
Buziaki xx.

 
6/3/14 15:03 , Blogger konfituraa pisze...

Nie wiem, czy mi uwierzysz, ze swoją uroczą tendencją do oceny własnej twórczości jako 'nudnej', 'usypiającej', 'brak akcji', ale śmiałam się jak głupia :D
Hahahaha, po pierwsze, mamuśka rządzi :D W sensie: 'wyglądasz w nich jak żul.' no kochane! :D
okres burzy i naporu?! hahahaha :D Sturm und Drang!
chowanie walizki za krzakiem <3
no i w ogóle... cudne, naprawdę :D
poza tym, włączyłam sobie pierwszy pierwszy rozdział tak dla porównania.. i ja pierniczę, jaki Ty zrobiłaś postęp stylistyczny i ogólnie no jaaaaaaaaa!
jestem pełna podziwu. tak na bieżąco się tego nie zauważa, a ja mam dobre wspomnienia z początków Piekarni, więc nie zdawałam sobie sprawy, tylko chciałam zobaczyć co jest inaczej... i BUM!
Serio. Gratulejszyns.
buziaki :*

 
6/3/14 15:40 , Blogger Lou. pisze...

Śmiałaś się jak głupia... Okej, każdy ma prawo do własnych reakcji :). Starałam się jakoś poprawić ten pierwszy rozdział, bo ten początkowy to gorzej niż tragedia. Chciałam jakoś to urozmaicić, ale nadal powiewa nudą jak dla mnie. Poza tym większość opisów i tak przerzuciłam... Ale jeśli Ci się podoba to ja mogę być tylko szczęśliwa :).
Powiem Ci, że każdy zauważa właśnie ten sam tekst mamuśki. Załóżmy, że rozumiem :).
Okres burzy i naporu nie jest mój. Wzięłam cytat bodajże z 39 i pół. Genialny serial :).
A chowanie walizki za krzakiem to takie w moim stylu... Uwielbiam chomikować rzeczy, pomyślałam, że Lou też to może ode mnie ściągnąć :).
Hm, dziękuję Ci za te cudowne słowa :). Zaczęłam pisać to opowiadanie nie mając nawet 18 lat. Teraz idzie mi 20, więc to jednak dwa lata prób pisarskich. Żadna z moich polonistek nigdy mnie nie wychwalała i nie sądzę, żeby to się zmieniło, ale jestem dumna sama z siebie. W końcu robię coś dla swojego rozwoju i miło mi, że to zauważyłaś :).
Buziaki xx.

 
6/3/14 15:56 , Blogger little_black_dress pisze...

Widzisz. Gdzieś z tydzień temu znalazłam starszą wersję tego opowiadania, no i czytałam, ale potem brak czasu itd i nie mogłam doczytać jej do końca, aż tu nagle bum! I ulepszona wersja. Nawet nie wiesz jak się cieszę, bo to oszczędzi mi czasu i będę na bieżąco. Masz wielki talent i uwielbiam twoje opowiadanie

 
6/3/14 16:03 , Blogger Mała Wariatka pisze...

W pełni się zgadzam! Ta wersja jest o wiele lepsza ;) oby tak dajej xD

 
6/3/14 16:07 , Blogger Lou. pisze...

Oj wiem, wiem. Tam przesadziłam z czasem. I właśnie dlatego postanowiłam zacząć od nowa. Mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej :). I nawet nie wiesz jak się cieszę, że postanowiłaś poświęcić chwilę mojemu blogowi :).
Buziaki xx.

 
6/3/14 16:09 , Blogger Lou. pisze...

Dziękuję, starałam się :)

 
6/3/14 18:44 , Blogger Hęłnryg pisze...

JEZU JEZU JEZU!! Czy Ja dobrze widzę? Piekarnia ma wielki "odśwież"? Ta wersja zapowiada się lepiej niż poprzednia. Pewnie będzie mniej zapieprzu ( nie to, żeby było trochę niezrozumiałe ale moje oczy są zbyt leniwe by czytać wszystkie i całe akapity i niewiele czasem rozumiem) i będę więcej ogarniała a nie tylko "przelatywała wzrokiem". Jestem strasznie podekscytowana i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

 
6/3/14 19:28 , Blogger konfituraa pisze...

W każdym razie ja Cię szczerze wychwalam :D

 
7/3/14 00:29 , Blogger Lonely Girl pisze...

Ojej ile ja na to czekałam... Ale nareszcie jest:) Długo wyczekiwany powrót:) Jak ja uwielbiam tą historię. Mam do niej przeogromny sentyment. W końcu to moje ulubione opowiadanie i pierwsze które zaczęłam czytam:) Chociaż wszystko jest teraz od nowa mam bardzo dobre przeczucie:) Bardzo się cieszę że nie zrezygnowałaś z tej historii widać że bardzo ci na niej zależy i ciesze się że się nie poddajesz:) Wiele serca w to włożyłaś i jeszcze pewnie wiele włożysz i na dobry początek życzę ci żebyś nie straciła w to wiary i żeby pisanie nowej piekarni przynosiło ci wiele satysfakcji i przyjemności:) Wiem że tym razem się uda i będę trzymać kciuki:) A pamiętam jak zobaczyłam informację na niebieskim tle o tym że zaczynasz od nowa i przyznam się że w pierwszej chwili pomyślałam że to żart a potem że ktoś ci się na konto włamał:) Ale teraz wydaje mi się że to była naprawdę dobra decyzja:) Po prostu byłam w szoku i ten niebieski mnie zbił z tropu:)
Dobra przepraszam za nudny wstęp już komentuje rozdział:)
Hahahahahahah nie no nie mogę ten dialog między Lou a jej mamą mnie po prostu rozwalił genialne to jest:) "- Czy my pod mostem mieszkamy, że musisz chodzić w takich rzeczach?" hahah świetne:) Oooo to było najlepsze "- Wyglądasz w nich jak żul." nie mogę z tego ale jej pojechała:) Nie no to po prostu było genialne:) Już wiadomo kim się Harry zainspiruje w późniejszej stylizacji:)
Nudny, nudny i nudny co ty w ogóle pleciesz to ja nie wiem. Pokaż mi w którym miejscu to było nudne:) Ja jak już mówiłam jak zaczęłam czytać to się oderwać nie mogłam bo mnie wciągnęło:) I powiem ci więcej nawet przez chwilę się nie nudziłam:) Jak chcesz zobaczyć coś co jest naprawdę nudne to proszę bardzo mój komentarz:)
Jej ile już czasu minęło od początku tamtej piekarni... Nie powiem ci że ta wersja jest znacznie lepsza od poprzedniej ale tylko dlatego że tamta też była cudowna:) Obie mi się bardzo podobają:) No ale wiesz tu jest ten żul..;)
"- Żadnych wyskoków, żadnego alkoholu, żadnych narkotyków i żadnych chłopaków." taa a Harry to pies:) Oj tam jeden wyjątek przecież mógł by być:)
Uuu lot był okropny. Nie dość że ktoś ci chrapie obok to jeszcze ktoś wali z tyłu w siedzenie. Jak tak można...:)"To na to drzewo wpadłam, wybijając górną jedynkę.' drzewa nie zauważyć to już naprawdę... Ale pewnie nagle wyrosło:)

No i nawet nie wiesz jak bardzo czekam na kolejne rozdziały i mam nadzieję że wena będzie ci dopisywać i nie będzie trzeba długo czekać:) Ale wiadomo bez pośpiechu wszystko w swoim czasie:) A więc to chyba tyle:) Jakbyś czegoś nie zrozumiała to pytaj ja mam dzisiaj dosyć nastrój i głupie żarty a wiem że inni ich nie rozumieją:) Powodzenia:)

 
7/3/14 14:30 , Blogger Lou. pisze...

Tym bardziej jest mi miło :)

 
7/3/14 14:41 , Blogger Lou. pisze...

Tak, tak. Piekarnia rusza od nowa :). Nie rozumiem co masz na myśli mówiąc zapieprz, ale próbowałam to skojarzyć z opisami. Ich niestety nie zamierzam skracać. Co więcej, dodawać. Taki mój styl niestety... Przepraszam jeśli Cię to nudzi :)
Buziaki xx.

 
7/3/14 15:40 , Blogger Lou. pisze...

Nawet się nie wiesz jak się cieszę, że moje opowiadanie pomogło Ci poznać świat ff. Zaszcyt, którego nie da się wyrazić słowami :). Chociaż muszę Cię przeprosić, że Twoje pierwsze czytane opowiadanie nie wypaliło. Ale postaram się je poprawić. Trzymaj mocno kciuki :).
Nie wiem czy włożyłam w nie wiele serca, ale na pewno dużo czasu i wiele nieprzespanych nocy. To nie pójdzie na marne, na pewno nie :). Hah, ktoś się włamał na moje konto? Serio? Niezła reakcja :). Nie spodziewałabym się :). I właściwie nie wiem czemu Ci o tym nie powiedziałam... Tak jakoś... Ale w sumie mogłaś już skojarzyć, że jest źle już przy mojej fascynacji Jakiem, który mi udowodnił, że Hazz nie jest niezastąpiony :).
Ja nie wiem co Ty widzisz w tym dialogu między mamą Lou a Lou :). Przyjdź, posłuchaj moich rozmów z rodziną, którą wkurza mój look. Najczęściej są to dogryzywania typu "Co, pies cię zaatakował?" To nie jest zabawne już po pewnym czasie :).
Ty już się nie tłumacz może lepiej :). Nie bądź taka polityczna, ja wiem, że poprzednia wersja była do dupy. Szczera prawda :). Właśnie dlatego chcę ją poprawić. Ulepszyć. Dać temu szansę :).
A jak Harry byłby psem byłoby nawet lepiej, wiesz? AAAAAAAAAAAaaaaaaaaa właśnie :). Dziękuję za nowy pomysł :). Jesteś cudowna, wiesz? :)
Buziaki xx.

 
11/3/14 20:37 , Blogger Unknown pisze...

Niesamowity *-*

Gdybyś znalazła czas i chęci to zapraszam: http://theforbiddenlove-fanfiction-louis.blogspot.com/

Życzę weny xx

 
13/3/14 16:22 , Anonymous Anonimowy pisze...

juuuuhuuu! To znowu ja! ;) Cieszę się, że zaczełaś piekarnię od początku. Mam nadzieję, że historia Louise potoczy się teraz jeszcze lepiej niż przedtem i że wena nie będzie cię opuszczać! Trzymam kciuki!

Michalina

 
14/3/14 14:52 , Blogger Lou. pisze...

Paradoksalnie (nowe słowo w moim słowniku, hah :) ) wena właśnie mnie opuściła... Głupi Harry i jego głupie zachowanie. Może powinnam przestać o nim czytać, żeby móc pisać normalnie...? Nieważne :).
Ja też mam nadzieję, że teraz nie sknocę niczego. Mam już szczegółowy plan i zamierzam się go trzymać. Może to pomoże :).
Dziękuję Ci bardzo za komentarz :).
Buziaki xx.

 
15/3/14 16:56 , Anonymous Anonimowy pisze...

Hej :) muszę z przykrością przyznać, że niestety wcześniej nie miałam czasu tego przeczytać, bo ten i kilka najbliższych miesięcy będzie wymagało ode mnie wielu poświęceń, czasu itd. ale już narobiłam tą czasową stratę i aaaaaaa! Bardzo mi się podoba ten nowy początek! I Lou idzie do szkoły!! sjjshdhdhbd
Tak z ciekawości będzie tu ta jej blond koleżaneczka? Mam nadzieję, że jeśli tak to będzie trochę bardziej um sympatyczna, choć taki 'czarny charakter' (czy coś, idk) jest potrzebny, prawda?
Te czarne spodnie obrazu skojarzyły mi się z Harrym achh...
Lou teraz też będzie aż tak nieśmiała? I będzie chodziła do piekarni? To akurat było bardzo komiczne :)
Ogólnie jestem bardzo ciekawa ile zmienisz i bezwzględu na wszystko i tak postaram się znaleść czas na Piekarnię w moim harmonogramie haha.
I to nie było wcale nudne. Znaczy na początku nigdy nic się nie dzieje, tak jest zawsze. Jak czytałam Zmierzch to z wielką chęcią, przyjemnością i szybkością zaczęłam czytać od 8 rozdziału, bo wcześniej dużo się nie działo. A 2 pierwsze tomy Przeminęło z wiatrem były jak flaki z olejem! Dopiero w 3 coś zaczęło się dziać. No może w drugiej połowie 2 tomu ;). Jednak to one należą do moich ulubionych książek, do których często wracam, uwielbiam, wspominam. Tak więc w ten sposób chcę Ci powiedzieć, że w każdym opowiadaniu, książce z początku nic się nie dzieje, a Ty nie masz się o co martwić c: ooo! Teraz czytam Harry'ego Pottera i początek każdej części jest nudnawy, a resztę czytam w jeden wieczór!
Chyba straciłam sens wypowiedzi i główny wątek....
Podsumowując: genialne i nie mogę doczekać się 2 :)
Pozdrawiam, Scarlett xx

 
16/3/14 20:28 , Blogger Lou. pisze...

Doskonale rozumiem co znaczy brak czasu, więc nawet nie mam jak się gniewać. Mogę się jedynie cieszyć, że postanowiłaś wrócić i napisać ten cudowny komentarz :). Za który Ci ogromnie dziękuję :).

Kurczę, zaczęłam od końca... No dobra, to przechodzę do początku :).

Tak, Lou idzie do szkoły :). Postanowiłam trochę zmienić parę rzeczy, zwłaszcza czas. Wcześniej kompletnie nie wyrobiłam się w osi czasowej, jak zaczęłam w końcu działać plan, okazało się, że na wszystkie moje pomysły, Louise w jednym dniu musi zrobić po pięć rzeczy na raz. Trochę to nie tego, więc wiesz... Dodatkowy miesiąc zawsze mi się przyda :).

Mówisz o Quinn? Jako czarnym charakterze? Okeeeeeeej, nie mi oceniać :). Ale pojawi się, pojawi, bądź pewna :). Składu głównego czworąkątu nie zmieniam :). Co najwyżej pododaję trochę ludzi :).

I ej... Ja pierwsza miałam taki styl. Jak łaziłam w podartych spodniach to Harry jeszcze latał w takich luźnych, z krokiem w kolanach. To wiesz. On ode mnie zżyna. Nie moja wina :).

Tak, Lou nadal będzie nieśmiała. Cały sens tego opowiadania to jej przezwyciężanie nieśmiałości :). I daj spokój... Tytuł Chłopak z piekarni został... Serio myślisz, że mogłabym to wykreślić? Nigdy w życiu :).

Co do zmian, ja zdradzać nic nie zamierzam. I tak za dużo gadam :). Przekonasz się sama, oczywiście o ile wytrzymasz :).

No i właśnie te głupie początki... Zawsze mam z nimi problem, bo trzeba wyjaśnić kilka spraw i nie zanudzić jednocześnie czytelnika. Więc tym bardziej cieszę się, że nie usnęłaś :). No i że lubisz takie opasłe tomiszcza, przynajmniej wiem, że moja lubość do opisów Cię nie odstraszy :). I że będę mogła czytać Twoje cudowne komentarze aż do ostatniego rozdziału :).

Buziaki xx.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna