Śniadanie, gitara, obiad, gitara, telefon od Quinn, gitara, kolacja, gitara
i spać. A w śnie tak czy owak gitara.
Od kilku dni moje życie skupiało się tylko i wyłącznie na tym. Cóż, być może i
zaczęłam egzystować banalną monotonią, ale przynajmniej nie robiłam z siebie
idiotki na każdym kroku i nie taranowałam niczemu winnych przechodniów na
ulicach.
No dobra, nie będę ukrywać, że ta cała moja nagła odmiana losu związana było z
tym, że zwyczajnie nie opuszczałam domu w ostatnim czasie. Tak więc moim
jedynym oknem na świat była Quinn paplająca mi przez telefon o tym swoim Romeo.
A świeżym powietrzem oddychałam wówczas, gdy sobie otworzyłam okno.
Wiedziałam, że Allison zaczyna podejrzanie przez to na mnie patrzeć. Widziałam
w jej minie, że odetchnęłaby z ulgą, gdyby udało jej się wywabić mnie na dwór.
Ale całe szczęście pogoda była po mojej stronie, bowiem na zewnątrz panowała
typowo angielska aura.
W każdym bądź razie pogoda i zainteresowanie gitarą nie były jedynymi powodami
mojego nagłego domatorstwa. Nie wyściubiałam nosa na zewnątrz, generalnie z
jednego powodu. Nie ma co ukrywać, że zaszyłam się w odmętach domu, bo nie
chciałam wpaść na NIEGO.
Jak się okazało kilka dni temu, omijanie piekarni nie wystarczało, by uniknąć
JEGO towarzystwa. Przeznaczenie wywiało GO też i na ulice, gdzie szwendał się,
aż w końcu nasze drogi się przecięły. A ja nie chciałam dłużej kusić losu i
znowu niespodziewanie go staranować. Poza tym czerwiec kwitł w pełni, więc mój
list do świętego Mikołaja tak czy owak by nie zadziałał.
Zdawałam sobie sprawę, że nie pociągnę tak tego do końca mojego pobytu. Zostało
mi tu bowiem jeszcze dwa miesiące, więc chybabym zwariowała siedząc tylko i
wyłącznie w domu. Poza tym nie sądzę, by Allison i Quinn mi na to pozwoliły.
Koniec końców udałoby im się pewnie jakimś cudem wyciągnąć mnie z domu. A ja
nie mogłam pozbyć się wrażenia, że gdy tylko im się to uda i już opuszczę te
cztery ściany, na drodze stanie mi ON.
Kurczę, chyba wpadam w paranoję..
- Lou, oderwij się na chwilę od tej gitary. - do mojego pokoju niespodziewanie
wparadowała Allison, stając na samym jego środku.
Ja oczywiście zajmowałam swoją niezmienną od kilku dni pozycję: na łóżku,
opierając się plecami o ścianę, obejmując gitarę i próbując grać.
- Tak.? - spojrzałam na nią z uwagą, na ślepo kładąc gitarę obok siebie na
łóżku. Odepchnęłam się od ściany i siadłam jak normalny człowiek - opuszczając
nogi na ziemię.
- Mogłabyś mi pomóc.? - spytała z taką jakąś nadzieją w głosie. Albo po
prostu mi już odbijało.
- Jasne. - uśmiechnęłam się sympatycznie. W sekundę odwzajemniła się tym
samym - W czym.?
- Muszę zrobić porządne zakupy, wieczorem wpadnie kilkoro znajomych. I
potrzebuję kogoś, kto pomógłby mi to wszystko pomóc przytargać.
- Oczywiście - znowu się uśmiechnęłam. Tym razem jednak trochę udawanie.
Bowiem coś tak przeczuwałam, że sama by sobie w zupełności poradziła...
...
- Masz już wszystko.? - spytałam dla pewności.
Siedziałyśmy już w samochodzie, którego bagażnik uginał się od ciężaru zakupów
(cóż, nie wnikam ile ona tam gości zaprosiła...), zmierzając już w kierunku
domu. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo przecież powszechnie wiadomo jak
to jest z tą moją orientacją w terenie..
- Muszę jeszcze wpaść do piekarni po parę rzeczy.
Pobladłam natychmiastowo.
Czy ona właśnie powiedziała, że chce iść do piekarni.? Do tej piekarni.? Gdzie
ON pracuje.? Gdzie być może właśnie teraz stoi za ladą.? Gdzie....?
Cholera jasna, nim zdążyłam nawet przetrawić ten mój niekontrolowany potok
myśli, Allison zaparkowała przed dobrze znanym mi budynkiem. Z którym nie
wiązałam zbyt przyjemnych wspomnień.
Z przerażeniem patrzyłam na Allison, która jak gdyby nigdy nic zgasiła silnik,
wyjmując kluczyki ze stacyjki. Zamknęła je w dłoni, drugą otwierając drzwi.
Powoli wysiadła z auta, okrążając go i zatrzymując się na chwilę przy drzwiach
od strony pasażera. Czyli mojej.
Patrząc na mnie z nieukrywanym powątpiewaniem, zastukała w szybę. A ja jedynie
byłam w stanie opuścić tę szklaną taflę i uśmiechnąć się niewinnie.
- Chodź ze mną. - zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż prośba. Westchnęłam
zatem i zamknęłam okno. Mozolnie, naprawdę bardzo mozolnie wysiadłam z auta. I
ociągając się ruszyłam za Allison do wejścia piekarni.
Wzrok utkwiłam we własnych stopach, nie chcąc patrzeć na rozciągającą się
przede mną budowlę. A już zwłaszcza do jej wnętrza.
Ja wiedziałam, po prostu byłam pewna, że w piekarni nie będzie pana Evansa. Że
zastępuje go Wiadomo Kto. I że gdy tylko tam wejdę, On rzuci niby zwyczajne
powitanie, a ja jak zwykle zareaguje jak człowiek nierozumny. A potem On
przypomni sobie wszystkie nasze dziwaczne spotkania. I Allison dowie się o tych
wszystkich moich dziwactwach.
- Lou, bo wypuszczę tu korzenie... - usłyszałam jęk niecierpliwości ze strony
brunetki. Spojrzałam na nią spod grzywki i zobaczyłam, że stoi przy drzwiach,
czekając na mnie.
Westchnęłam, ale przyspieszyłam kroku. Chociaż miałam nieodpartą ochotę zrobić
odwrót o 180 stopni i w szybkim tempie podreptać w kompletnie przeciwnym
kierunku. Allison musiała jakimś cudem wyczytać to z mojej twarzy, zatem
przezornie otworzyła przede mną drzwi, puszczając mnie pierwszą do środka.
Nie ukrywajmy, weszłam tam bardzo niechętnie. Całe szczęście zaraz za mną do
wnętrza wkroczyła Allison, więc mogłam niepostrzeżenie zaszyć się w rogu
piekarni. Oczywiście w odpowiednim kamuflażu, czyli właściwie tyłem do lady, w
kapturze na głowie, udając, że zainteresowana jestem wystawą pieczywa.
Pomimo całych moich przeczuć, gdzieś tam w środku jeszcze tkwiła we mnie
nadzieja, że być może się mylę. Że za ladą stoi pan Evans, a ja mam tylko
paranoję. Ale kiedy wzięłam głębszy wdech, nadzieja umarła. Do moich nozdrzy
zamiast zapachu pieczywa wdarł się przyjemny, męski i niestety znajomy aromat
perfum.
Żeby tylko mnie nie poznał. Żeby tylko mnie nie poznał. Żeby tylko mnie nie
poznał.
Zaklinałam to w myślach tak mocno, jak tylko się dało. Dla efektu zacisnęłam
nawet powieki i wstrzymałam powietrze. Jednocześnie nasłuchiwałam o czym
Allison będzie z nim rozmawiać. Lecz to była jedynie typowo formalna rozmowa
typu "Co podać.? Wezmę to, to i to. Dziękuję, do widzenia". Żadnych
wstawek, żadnych większych uprzejmości. Normalny, sklepowy dialog.
Cóż, do czasu...
- A jak się czuje Gemma.? Już lepiej.? - pytanie Allison zagrzmiało mi w
uszach.
Ja już praktycznie odetchnęłam z ulgą, bowiem kończyła właśnie robić zakupy.
Miałam nadzieję, że po prostu za nie zapłaci, spakuje i koniec. Po kryjomu
jakoś pomogę jej je wynieść. A tu bach.! Cały mój plan legł w gruzach. Bo
kurczę, na pogawędki się jej zebrało.
I to w dodatku na jakiś dla nich sensowny temat. Niestety oznaczało to, że
zdecydowanie nie rozmawiają ze sobą po raz pierwszy. W zasadzie nie powinnam
się dziwić, tu wszyscy wszystkich znają. No ale nie ma co ukrywać, że nie
uśmiechała mi się ta znajomość Allison i Chłopaka...
Od słowa do słowa i w końcu mogą zejść na bardzo niepożądane dla mnie tematy.
- Tak, dziękuję. - głos polokowanego brzmiał dosyć sympatycznie i jakoś tak
inaczej, niż w mojej pamięci.
Nie, żebym tam o nim rozmyślała, nic z tych rzeczy. Czasami po prostu śniło mi
się, że znowu na niego wpadam. Nie były to zresztą jakieś przyjemne sny.
Mogłabym je wręcz porównać do dręczących koszmarów. No bo nie dość, że
rzeczywiste spotkania z nim uprzykrzały moje życie, to i jeszcze w nocy nie
mogłam się od niego uwolnić.
- Louise, chodź mi pomóż. - zaabsorbowana tymi swoimi głupotami, kompletnie
zapomniałam gdzie się właśnie znajdowałam. I tym samym przegapiłam całą ich
wymianę zdań. Naturalnie za to zamyślenie musiałam zapłacić. Czym.? Oczywiście
dorodnym rumieńcem na mojej twarzy.
Niby nic wielkiego, ale przecież musiałam podejść do lady. Tam, gdzie stał ON.
I gdzie pozna, że to ja.I gdzie przypomni sobie nasze wszystkie wcześniejsze
spotkania. I gdzie będzie mógł idealnie przyjrzeć się moim wypiekom. Cóż, dla
niego to i tak właściwie nie będzie żadna nowość...
Czując na sobie zniecierpliwione spojrzenie Allison, powoli odwróciłam się i
starając się jak najdoszczętniej ukryć twarz kapturem, zaczęłam iść w kierunku
lady. Czułam się głupio, bo w piekarni zapanowała cisza, którą przerywały moje
dosyć głośne kroki, czym skupiałam na sobie caluśką uwagę.
A jakby ktoś nie zauważył, bycie w centrum zainteresowania nie należało do
moich priorytetów...
W dodatku zauważyłam, że koloryt moich rumieńców był odwrotnie proporcjonalny
do odległości, jaka dzieliła mnie od lady. Im dystans był mniejszy, tym
rumieniec głębszy. A gdy stanęłam przed ladą, policzki paliły mnie już
normalnie żywym ogniem.
- Trzymaj. - Allison podała mi wielgachne pudełko, najprawdopodobniej z jakimś
przepysznym wypiekiem w środku. I jednocześnie bardzo ciężkim, bowiem gdy tylko
spadło na moje ręcę, nieco się ugięłam pod jego ciężarem. Aż sapnęłam cicho.
W tym samym czasie jakiś wredny kosmyk wydostał się z prowizorycznego koka,
którego zawiązałam przed wyjściem i perfidnie połaskotał mnie w nos. Ręce
miałam zajęte, więc nie miałam go jak odgarnąć. Musiałam sobie zatem jakoś
inaczej radzić. I wpadłam na pomysł, żeby delikatnie pokręcić głową.
Niestety, w nerwach zrobiłam to zbyt zamaszyście i od impetu zamachu cały
kaptur zsunął mi się z głowy. Tak więc mój kamuflaż szlag trafił.
Z niepokojem zerknęłam w kierunku chłopaka.
Stał pochylony nad ladą, przez co jego dłuższa grzywka w dosyć fajny sposób
zaczęła opadać mu na czoło, przysłaniając trochę oczy. Swoimi dużymi dłońmi
pakował jakieś mini bułeczki do papierowej torby, całą swoją uwagę skupiając
właśnie na tym zajęciu.
Nie było mowy o tym, żeby mnie zauważył.
Mimo wszystko dostrzegłam po chwili, że kąciki jego ust nieznacznie unoszą się
w górę, co automatycznie zaowocowało pojawieniem się dołeczków w policzkach. I
jako prawidłowość reakcji, tętno znacznie skoczyło mi w górę.
Głupie serce, przestań kołatać bez sensu.!
Zignorowałam myśl, że być może zauważył to moje bezczelne gapienie się na
niego. Kiedy jednak ewidentnie zerknął na mnie spod tej swojej kręconej
grzywki, a jego uśmiech się pogłębił, wątpliwości już nie miałam.
Zmieszana natychmiastowo uciekłam wzrokiem, rozmyślając nad ucieczką.
Pohamowałam jednak żądzę wybiegnięcia stamtąd bez słowa. Po pierwsze, miałam
przed sobą całkiem spore obciążenie, a po drugie z moim szczęściem, wywaliłabym
się gdzieś po drodze.
- To ja już pójdę. - sapnęłam więc tylko i na miękkich nogach ruszyłam w
stronę wyjścia. Nie czekając na niczyją odpowiedź, pognałam pędem do samochodu.
Z westchnieniem oparłam się o jego maskę, chcąc po prostu zapaść się w tym
momencie pod ziemię.
Podskórnie czułam, ze chłopak gapi się na mnie przez okna wystawowe, ale miałam
to gdzieś. Ja chciałam po prostu jak najszybciej stamtąd odjechać. Niestety, to
Allison miała przy sobie kluczyki, więc musiałam chwilę poczekać, zanim wyszła
z piekarni i doczłapała do samochodu.
Bez słowa ulokowała wszystkie zakupy w bagażniku, a ten solidny wypiek,
spoczywający na moich ramionach, na tylnym siedzeniu. Dopiero, gdy znalazłyśmy
się we wnętrzu auta i odpaliła silnik, zebrało się jej na wyjaśnienie mojego
dziwnego zachowania.
- Louise...
- Ja nic nie wiem. - natychmiastowo weszłam jej w słowo. - Ja go nie znam.
Ja pierwszy raz go widziałam na oczy. - mówiłam szybko, na jednym wydechu, być
może trochę niezrozumiale. Ale chciałam tylko się wybronić przed dalszymi
pytaniami.
- No dobra... - Allison spojrzała na mnie, podnosząc prawą brew do góry.
I wtedy zrozumiałam, że wcale nie chodziło jej o moje głupie zachowanie w
piekarni. A to znaczyło, że znowu zrobiłam z siebie idiotkę. I z własnej chęci
wpakowałam się w wir pytań...
- Chciałam Ci tylko powiedzieć, żebyś zadzwoniła do ojca.. - słowa Allison
tylko potwierdziły moje nagłe odkrycie. - Ale jeśli chcesz porozmawiać o młodym
Stylesie, proszę bardzo... - uśmiechnęła się znacząco.
- Nie chcę. - rzuciłam ostro, zakładając ręce na piersi.
Chciałam, żeby się odczepiła i pomyślała, że Polokowany jest mi właściwie
obojętny. Sądzę jednak, że widzoczne rumieńce na policzkach mogły zdradzić, że
w rzeczywistości tak to nie było...
Znaczy, nie.! Ten absolutnie mnie nie obchodził.! Nie dam się wciągnąć w żadne
głupie myślenie o nim, nie ma mowy...
Sięgnęłam do radia, by jakoś zagłuszyć ciszę, która zapadła w aucie. I po
chwili całe wnętrze wypełnił głos Beyonce.
Kompletnie nie zwracałam uwagi na jej piosenkę. W normalnych okolicznościach
natychmiastowo zmieniłabym stację, bowiem nie przepadam za tą wokalistką. Teraz
jednak było mi wszystko jedno.
Rozsiadłam się wygodniej w fotelu, opierając łokieć tuż przy szybie. Z dosyć
wątpliwym zainteresowaniem zaczęłam przyglądać się rozmytym krajobrazom
przedmieść, rozszerzającym się przed moimi oczami.
Styles.
Hm, przynajmniej dowiedziałam się jak się nazywa.
...
W przygotowaniach do kolacji nie uczestniczyłam. Chciałam, a jakże. Sama
wyraziłam nawet taką chęć. Ba, nawet zaczęłam. Ale po tym jak zamyśliłam się w
trakcie solenia jakiejś zupy i zrobiłam to ze trzy razy, Allison całkiem
niedelikatnie kazała mi opuścić kuchnię.
Tak więc całe popołudnie spędziłam w swoim pokoju, brzdąkając na gitarze.
Dopiero wieczorem Allison donośnym krzykiem z dołu schodów przypomniała mi, że
powinnam zacząć się ogarniać.
A potem zeszłam na kolację.
Tych kilkoro gości, których zaprosiła Allison okazało się być dosyć solidną,
bowiem 10-osobową grupą jej znajomych, w którą włączała się też rodzina Quinn.
W związku z tym zostałam skazana na jej towarzystwo, bowiem tylko ona
odpowiadała mi wiekiem wśród zebranych. I niestety musiałam udawać, że słucham
tych jej niekończących się wywodów o kolejnym spotkaniu z Romeo.
- Lou, musisz go poznać.! - zakończyła właśnie swoje 34 minutowe i 12 sekundowe
przemówienie. Dokładnie przeliczyłam.
- Po co.? - westchnęłam, zupełnie bez entuzjazmu.
Żeby zrobić z siebie kretynkę.? Dziękuję, mam już jednego takiego...
- Oj, żeby go zobaczyć. Po prostu przekonać się, jaki jest cudowny. - blondynka
uśmiechnęła się zachęcająco. Ale ani trochę mnie to nie przekonało... Quinn
musiała wyczytać to z mojej twarzy, bo po chwili kontynuowała swoje
przekonywanie.
- Przestań, musisz go poznać. Nie będziesz wtedy przewracać oczami, gdy
zaczynam o nim mówić. - spojrzałam na nią zaskoczona. Zauważyła.? Cholera,
wychodzę na świetną koleżankę... - Tak, wiem o tym, ale to nieważne.
Przynajmniej słuchasz. - uśmiechnęła się promiennie. I nie zauważyłam, żeby
przejawiała jakiekolwiek oznaki obrażenia. Aż odetchnęłam z ulgą. - On jutro będzie grał koncert w naszej szkole.
- I co z tego.? - spojrzałam na nią spod grzywki. Cóż, czas chyba zacząć
ćwiczenie mojej asertywności...
Pamiętaj dziewczyno, nie gódź się na nic, na co nie masz ochoty.
- I pójdziesz tam ze mną. - zakomunikowała, zupełnie tak, jakby wszystko było
już zaplanowane. Nie ukrywałam, że nieco mnie to zirytowało...
- Przypominam ci, że jestem właśnie w trakcie wakacji. Więc ostatnie o czym
myślę, to chodzenie do szkoły. - zmarszczyłam brwi, zakładając ręce na piersi,
gotowa do konfrontacji.
- Koncert to nie lekcje, uczyć się nie będziesz. Idziesz tam ze mną i
koniec.
I wiedziałam, że dyskutować już nie mam o czym. Decyzja zapadła. I nie miałam
nic do gadania.
No, kobieto, popisałaś się asertywnością...
...
- To gdzie jest ten twój słodziak.? - westchnęłam zniecierpliwiona. Od pół
godziny tkwiłam w przepełnionej ludźmi auli i wcale nie było mi z tego powodu
jakoś nadzwyczaj przyjemnie.
- Zaraz będzie występować, spokojnie. - sapnęła Quinn, nie odrywając wzroku
od sceny. W tej pozycji tkwiła już odkąd tu przybyłyśmy, z niecierpliwością
czekając na pojawienie się tego jej chodzącego ideału - Mówię ci, jest uroczy,
zabawny, da się z nim pogadać, ma cudowny uśmiech, i fenomenalnie śpiewa.
- Normalnie ideał. - zironizowałam, przewracając oczami.
Już nie miałam ochoty udawać, że interesuje mnie ta nieustanna paplanina o nim.
Miałam już tego powyżej dziurek w uszach. ON to i ON tamto. Sratatatata.
Przyszłam tu tylko i wyłącznie po to, żeby dała mi w końcu spokój. Albo się z
nim umówiła, wszystko jedno. Ja miałam inne problemy na głowie.
- Nie nabijaj się ze mnie. Jak go zobaczysz... - na jej idealną buźkę, wpłynęła
rozmarzona mina - ...odpłyniesz.
Tak, dokładnie jak to ona zrobiła w tym momencie na samą myśl o nim.
- No, zobaczymy... - mogłam się założyć, że ten jej ideał do Stylesa nawet
się nie umywał.
Stop. Replay. A teraz Slow motion. Co. Ja. Właśnie. Sobie. Pomyślałam.?!
Nie, nie, nie, nie. Bezwzględnie i nieodwołalnie to cofam.! Absolutnie nie
uważam, że Chłopak z piekarni jest w jakikolwiek sposób słodszy,
przystojniejszy czy bardziej uroczy od przeciętnego chłopaka. Jest... Jest...
No kurczę.! To po prostu... Cóż, to zwyczajny nastolatek, który w żaden,
kategorycznie żaden sposób na mnie nie działa.
I tego się trzymajmy.
- To on.! - Quinn zapiszczała nagle jakimś nadnaturalnym skrzekiem, wyrywając
mnie z tych moich idiotycznych przemyśleń. W jednym momencie odetchnęłam z ulgą
i spojrzałam na Quinn.
Była szczęśliwa jak mała dziewczynka. Uśmiechała się pełnozębnie i słowo daję,
prawie podskakiwała i klaskała w rączki. Pokręciłam głową z politowaniem,
zerkając w kierunku, od którego ona oczu nie mogła oderwać.
I zamarłam.
- O matko. - wyrwało mi się.
- Mówiłam, że zabójczy. - rzuciła Quinn, nawet na mnie nie patrząc. I bardzo
dobrze, gdyż moja przerażona mina mogłaby ją w tym momencie nieźle
przestraszyć.
Bowiem kogo Quinn upatrzyła sobie na Romea.?
Oczywiście ten mój chodzący, polokowany problem. Pana Stylesa. Chłopaka z
piekarni.
Stał na prowizorycznej, szkolnej scenie w asyście 3 chłopaków. W zwykłych
dżinsach, w granatowym T-shircie z białymi napisami, w kapeluszu ukrywającym
brązowe, niesforne loki. Patrzył na zgromadzony tłum trochę niepewnie, lecz z
błyskiem szczęśliwości w oku. W tych swoich dużych dłoniach trzymał mikrofon,
który podniósł do ust, gdy reszta zaczęła grać bliżej nieznaną mi melodię.
I zaczął śpiewać.
Głos miał fajny. Melodyjny, chrapliwy, choć jeszcze trochę taki chłopięcy. I z
pewnością posiadał talent, bowiem nie wyłapałam ani jednego fałszu. A może to
dlatego, że moje uszy nie były jakimiś wielkimi specami w tej dziedzinie...
W każdym bądź razie nie czułam się zbytnio głupio, wpatrując się w śpiewającego
chłopaka jak cielę w malowane wrota. Założę się, ze nie byłam jedyna na tej
sali.
Ale żeby nie było, podziwiałam jego talent. TYLKO jego talent. Przecież co mnie
mogło obchodzić to jak zabawnie mrużył oczy, wyśpiewując wyższe dźwięki, albo
machał ręką przy dłuższych wokalizach. To kompletnie nie miało dla mnie
znaczenia.
Te wszystkie bez sensu rzeczy trwały jeszcze dwie piosenki, z których ostatnią
była "Summer of '69" Briana Adamsa. Sama bardzo dobrze znałam tę
piosenkę, właściwie była ona moim ulubionym utworem tego wokalisty, więc w
końcu złapałam się na tym, że zaczęłam podśpiewywać pod nosem wraz ze Stylesem.
Co oczywiście bardzo mnie zmieszało i spowodowało pojawienie się rumieńców.
Całe szczęście ich występ się już skończył, bowiem nim się spostrzegłam, już
się ukłonili. W tym samym momencie rozległy się donośne brawa.
Automatycznie przestałam się wgapiać w scenę (dobra, dokładnie rzecz biorąc w
jeden punkt na scenie), przenosząc wzrok na podłogę. Z niewiadomych przyczyn
nie chciałam już na NIEGO patrzeć, a tym bardziej nie chciałam, żeby on
zauważył mnie. Już i tak wystarczy, że na policzkach pojawiły mi się wypieki.
Wolę nie myśleć co by było, gdybyśmy złapali jakiś kontakt...
- O matko, on tu idzie.! - Quinn znowu pisnęła tym niezidentyfikowanym
dźwiękiem.
- Co.? - nie do końca dotarły do mnie jej słowa. Właściwie to nawet jej nie
uwierzyłam. Przecież blondynka miała pewne skłonności do całkiem grubej
przesady.
- Idzie tu.! - pisnęła znowu. - Jak wyglądam.? - poprawiła nerwowo te swoje
blond kosmyki, zakładając je za ucho. Szybko się jednak rozmyśliła, znów
puszczając je luzem.
Pokręciłam tylko głową z politowaniem, patrząc na to jej żałosne
przedstawienie. Tak, bo akurat miałby iść tutaj. W tym kierunku. Gdzie ja
stałam.
Znowu spojrzałam w kierunku, gdzie Quinn wypatrywała te swoje urocze oczęta
i...
I cholera, rzeczywiście tu szedł.!
- Cześć - uśmiechnął się delikatnie, stając obok nas.
Dołki w policzkach. Specyficzny sposób poprawiania grzywki. Asymetryczny
uśmiech. Fajne perfumy. Oj, oj, oj. Moje policzki chyba zaraz spłoną, płuca
przestaną pracować, a serce wyskoczy z piersi. I przynajmniej skończy się moja
męka.
- Hej. - Quinn szybko zareagowała, posyłając mu swój uwodzicielski uśmiech. Chłopak
spojrzał na nią zaskoczony, jakby dopiero zauważył jej obecność. Ale uśmiechnął
się sympatycznie i wdał się z nią w krótką pogawędkę.
Nie mogłam stwierdzić o czym rozmawiali, bowiem skupiłam się na tym, że Styles
stoi bardzo blisko mnie. Na tyle niedaleko, że gdy opowiadając coś Quinn,
zaczął gestykulować, przez przypadek dotknął swoją dłonią mojego przedramienia.
Aż mnie ciarki przeszły. A potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Najpierw na skórze pojawiła się gęsia skórka, zaraz po tym zrobiło mi się
gorąco. Naprawdę cholernie gorąco. Nigdy nie lubiłam dużych tłumów, a tu
panował naprawdę nieprzyjemny ścisk. Zbyt dużo ludzi na zbyt małej powierzchni.
A ja i tak czułam tylko i wyłącznie te jego pieprzone perfumy. Kręciły się w
moich nozdrzach, powodując zawroty głowy. A w połączeniu z uderzeniem gorąca...
To nie było zbyt miłe uczucie.
Czułam, że zaczyna brakować mi tchu. Widziałam, że chłopak i Quinn próbują coś
do mnie powiedzieć, ale nic nie słyszałam. Nagle zrobiło mi się ciemno przed
oczami, mięśnie przestały pracować. Czułam, że upadam.
A potem była tylko ciemność.
***
Przepraszam za ten rozdział. Wiem, jest kompletnie bez sensu. Napisałam go w kilka godzin, przeczytałam, nie spodobał mi się, więc skasowałam wszystko. I męczyłam się dwa dni, by napisać go od nowa. Cóż, może i by dało radę napisać to lepiej, ale wczoraj Chłopcy zrobili niespodziankę, udostępniając nowy teledysk. I ja niby miałam się skupić na pisaniu.? ;) Tak więc najlepiej to nie wyszło... Ale to nic, jest spotkanie Louise i Hazzy.? Jest. Nic więcej do szczęścia chyba nie trzeba;).
I dziękuję za coraz więcej wejść i coraz więcej komentarzy. Kurczę, ktoś mnie czyta.!:)
Wiadomość dla mojego PR-owca - masz tą swoją Beyonce. Na Katy nie masz co liczyć:)