sobota, 28 września 2013

remember me.

No to co... nie ma na co czekać, lecimy z trójeczką. Nawet nie będę narzekać, bo za dużo czasu by to zajęło. Po prostu dziękuję wszystkim, którzy komentują ten mój nowy pomysł, zwłaszcza, że nie szczędzą w pochlebstwach. To naprawdę, naprawdę miłe xx.
A co do Piekarni... nie pytajcie. Sama nie wiem. Na razie pisze to, póki mam wenę. Potem się zobaczy xx.
Na razie zapraszam do czytania xx.

TRZY.



Praktycznie podskakiwałem ze zniecierpliwienia, sunąc za lekarzem prowadzącym nas do sali, gdzie leżał Harry. Słowo daję, gdyby ten gość nie był tym, który jako jedyny dał się przebłagać, żeby nas tam wpuścić, już dawno dostałby za ślamazarstwo. Ale musiałem jakoś ogarnąć nerwy, bo naprawdę miałem już dosyć dowiadywania się o stanie przyjaciela z niejasnych opowiastek. Musiałem go zobaczyć. I przekonać się, że naprawdę mnie pamięta. Bo gdyby nie... Tego bym już nie zniósł. "Egoista z ciebie, Tomlinson." Tylko co ja mogłem poradzić.? Jakoś nie mogłem się skupić na tym, że Styles zapomniał o Lou. Wiadomo, uderzyło mnie to na początku. Ale zaraz potem dotarło do mnie, że skoro z jego mózgiem coś jest nie tak (zwłaszcza, że nie do końca wiadomo dokładnie co), nagle i my możemy mu wyparować. "Tylko, że my możemy mu jakoś o sobie przypomnieć w razie co..."
- Jest trochę zdezorientowany, więc prosiłbym o zachowanie spokoju. - doktorek w końcu zatrzymał się przed jakimiś idiotycznie granatowymi drzwiami, oznaczonymi numerem...13. "Serio.?" Ale nie miałem czasu zastanawiać się jak bardzo wierzę teraz w te wszystkie kretyńskie przesądy, bo doktorek znów wystawił moją cierpliwość na próbę, chwytając klamkę i ani myśląc otwierać drzwi. "Pospiesz się koleś, dla własnego dobra." - Czy to jest możliwe.? - jeszcze raz przejechał wzrokiem po każdym z nas. I albo mi się wydawało, albo zatrzymał się dłużej na mnie. Na wszelki wypadek zacząłem kiwać głową jak jakiś wariat, próbując przybrać jak najbardziej poważną minę. "No wpuść nas już tam..." - Macie dosłownie dziesięć minut. - stwierdził w końcu i niechętnie otworzył drzwi. "Jezu, nareszcie." Przez moment poczułem się jak na jakimś debilnym przygodowym filmie, czekając gdy bohater odkrywa skarb. Czekałem nawet aż łuna niebiańskiego światła zza drzwi mnie powali, ale oczywiście nic takiego się nie stało. Zamiast tego wepchnąłem się do środka na chama, zatrzymując się jednak tuż pod drzwiami. Zawahałem się, nie wiedząc co dalej. Reszta chyba zrobiła mniej więcej to samo, bo już po chwili wylądowała mi na plecach. Ale nawet nie miałem siły ich opieprzać.
"Hazz, Boże..."
Leżał tam, taki...nietaki. Wśród tych wszystkich sprzętów naokoło jego łóżka wyglądał... krucho. Topił się w tym wszystkim, jakiś taki biało-czerwono-fioletowy. Był dziwnie blady, miał jakieś rozcięcia i pełno siniaków na sobie. "Cholera, musiało boleć." Dosłownie sam poczułem ból każdej ranki. "Okropność." Na całe szczęście nigdzie nie było gipsu, bandaży, czy innych większych opatrunków. Mimo wszystko wyglądał prawie normalnie. "Prawie..." No i przynajmniej się uśmiechał.
- Heeeej. - Liam pierwszy zdobył się na wypowiedź, podchodząc do jego łóżka tak cholernie niepewnie. Ale przynajmniej w ogóle. Natychmiast ruszyliśmy w jego ślady, otaczając łóżko Harry'ego w jakimś przeklętym kręgu, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Serce mi zamarło, widząc jak Styles gapi się na każdego z nas jak na jakieś przybłędy i dziwnie marszczy czoło. "Nie pamięta nas. Kurwa."
- Eeeem. Jak się czujesz.? - spytałem, sam się dziwiąc jak bardzo piskliwie zabrzmiał mój głos. "Styles, powiedz coś do cholery."
- Serio, będziecie się tak teraz na mnie gapić.? - odezwał się w końcu. Zabrzmiało to tak cholernie normalnie. Dokładnie tak samo jak zwykle. "Uff." Sam nie wiem czego się spodziewałem, ale ulga, którą odczułem była niesamowita. Natychmiast poczułem przyjemne ciepło gdzieś wewnątrz siebie. "Pamięta. Kurwa, pamięta nas." - Nie jestem małpą w zoo.
- Sorry, to trochę...
- Dziwne, wiem. - Harry dokończył za mnie, przybierając poważną minę. - Ale mogę was pocieszyć. Podobno nawet tyłek mi pokiereszowało, więc nie musicie się martwić, że przez najbliższy czas będę paradować bez gaci. Przynajmniej do czasu aż wszystko estetycznie wróci do normy. - wyszczerzył zęby, przygotowany chyba na śmiech z naszej strony. Ale nikt nie miał na to siły. Nie wiem jak inni, ale ja tylko uśmiechnąłem się ledwo zauważalnie, nadal nie spuszczając oczu ze Stylesa. "Niby wszystko jest okej. Niby..." - No proszę was, nie zachowujcie się sztucznie. - westchnął, niezadowolony z naszej reakcji. Chciał jeszcze założyć ramiona na piersi, ale tylko skrzywił się z bólu i ułożył ręce po bokach. "Czyli jednak... Cholera, niedobrze."
- Naprawdę byśmy chcieli, ale to wszystko jest takie pokręcone. - Zayn mruknął niepewnie, pocierając kark ze zdenerwowania. Mimowolnie zmałpowałem jego gest. "Cholera, to wszystko nie było na moje nerwy.”
- Mnie to mówisz.? - Harry pisnął tylko, marszcząc brwi. - Budzę się, a tu nagle wszyscy wyglądają starzej, zachowują się zupełnie inaczej niż pamiętam i wmawiają rzeczy o których nie mam pojęcia. To dopiero jest pokręcone. - stwierdził, a ja poczułem jakby ktoś dziabnął mnie nożem w brzuch. A jakby tego mało jeszcze nim przekręcał dla zabawy. "Czyli tak to działało.? Zatrzymał się w pewnym momencie.?" - Oj, dajcie spokój, tak tylko gadam. - w sekundę twarz Harry'ego z przygnębionej zmieniła wyraz na uśmiechniętą. I to wcale nie w ten sztuczny sposób. "Takiego mogłem go oglądać." - Okej, trochę dostałem po głowie, ale proszę was... nie pierwszy, nie ostatni raz. Jak mi tylko przestanie dzwonić w uszach, z pewnością wspomnienia wrócą. Także od razu uprzedzam, jak któryś jest mi winny kasę, przyznawać się od razu. Póki jesteście na etapie 'dzięki Bogu, on żyje', będę ciągnąć procenty. - uśmiechnął się szerzej, patrząc na każdego z udawaną czujnością. W sekundę cały stres uciekł gdzieś ze mnie, pozwalając w końcu mi się roześmiać. A w ślad za mną poszła zaraz reszta. "Nareszcie."
- Styles, jesteś niereformowalny. - parsknąłem śmiechem, kręcąc głową z politowaniem.
- Mam pozwolić, żebyście tu siedzieli i ślepili na mnie jak na jakiegoś odmieńca.? - Styles wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się niewinnie. "Jak dzieciak..."
- Dobrze mieć cię z powrotem. - Zayn wypowiedział dokładnie to, co sam miałem na myśli. I jak podejrzewam, pozostała dwójka też. Słodycz wszystkiego prawie spływała po ścianach, ale teraz miałem to w nosie. Cieszyłem się tylko jak głupi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Okej, minuta na sentymenty. - Harry wyciągnął ręce do góry w znajomym geście. "Serio.?" Spojrzałem po reszcie niepewnie. - Tylko mnie nie uszkodzić. - Styles zaznaczył jeszcze i zanim się zorientowałem już prawie na nim leżałem, wtulając się w jego ramię jak zdesperowana laska. "Trochę dziwnie..." "Chuj z tym, tego było mi trzeba."
- Prosiłem, nie brawurowo... - całą chwilę popsuł głos doktorka, który pojawił się w sali dosłownie znikąd. "Ten to ma wyczucie czasu."
- Jesteś uszkodzony.? - wyprostowałem się i popatrzyłem na Harry'ego z uwagą.
- Nie bardziej niż przedtem.
- Wedle życzenia. - odwróciłem się do doktorka, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Bez kombinowania. - facet starał się zachować powagę, ale średnio mu to szło. "Aktorem byś doktorku nie został." - Wystarczy wrażeń jak na jeden dzień. - spoważniał po chwili. Aż się przestraszyłem. - Zapraszam panów do wyjścia. - powiedział takim tonem, że nie miałem nawet pomysłu jak protestować. Chociaż na dobrą sprawę najchętniej po prostu przykuł się do łóżka Harry'ego i już nie odstępował go na krok, pożegnałem się z przyjacielem i obiecując jutrzejszą wizytę, opuściłem pokój wraz z resztą.
"Kurwa, wszystko było w porządku."
- Ulga, nie.? - uśmiechnąłem się do najbliżej stojącego, jak się okazało, Nialla. Ale ten tylko wzruszył ramionami i ze zwieszoną głową przyspieszył kroku, znikając gdzieś nagle za zakrętem. - A jemu co.? - spojrzałem po reszcie, nic z tego nie rozumiejąc.
- Chyba musi się dłużej z tym oswoić.
- Jak się jutro znów słowem nie odezwie, samodzielnie zaprowadzę go do psychologa. - Liam popatrzył za nim i przybrał poważną minę. - Dosyć dziwactw jak na jeden zespół. - "Harry..."
- Ale w sumie zachowywał się normalne. - Zayn od razu podjął wątpliwość, która we mnie wykwitła. "Ten to potrafi czytać mi w myślach."
- Był w dobrym humorze. - potwierdziłem.
- Żartował.
- I ani razu o niej nie wspomniał. - Payne od razu uciął cały mój dobry humor. "Kurwa, prawie nie zwróciłem na to uwagi. Pięknie."

*

Sam nie wiedziałem dokąd idę. Po prostu zostawiłem resztę, nie mając ochoty gadać z nimi o tym jak bardzo cieszę się, że Harry zachowuje się normalnie. Fakt, ulga była, ale mimo wszystko... Oni tego nie zrozumieją. Sam nie rozumiałem. I wciąż szukałem odpowiedzi.
Być może właśnie dlatego zawędrowałem pod salę, gdzie leżała Lou. Nie zamierzałem się tam wkradać, skąd. Po prostu zastukałem w drzwi, licząc na to, że Eve, która jako najbliższa osoba siedziała przy Louisie od dwóch dni, rozpozna mój znak. Rozpoznała. Minutę później wychyliła się zza drzwi, otulając się moją bluzą, którą miała na sobie.
- Niall.? - szepnęła tylko, stając naprzeciwko mnie z niepewną miną. Natychmiast się w nią wtuliłem, czując przynajmniej część ulgi od jej obecności. "Dokładnie tego mi było trzeba."
- Nie mam ochoty rozmawiać. - rzuciłem, gdzieś w jej szyję. Zabrzmiało trochę niewyraźnie, ale miałem to gdzieś. Objąłem dziewczynę mocniej, jakby to w jakikolwiek sposób mogło mi jakoś pomóc. Ale nie pomogło. Nawet gdy Eve w ten swój uspokajający spokój gładziła mnie po ramionach.
- Pamiętaj, to nie twoja wina. - stwierdziła, a ja naprawdę chciałem jej uwierzyć. Nie potrafiłem.
"Jak mogłem go tak po prostu olać..."


czwartek, 26 września 2013

remember me.

Eeeem, ja wiem, że to odbiega i tematyką i wszystkim innym, ale kiedy to pisałam skręcałam się ze śmiechu dobre pół godziny. Nie mogę tego zatrzymać dla siebie, a raczej w żadnym opowiadaniu tego nie wykorzystam, więc... Sorry, jeśli zepsuję nastrój, czy coś xx.

Harry: To są kulki. Są bardzo delikatne, najlepiej w ogóle ich nie dotykaj. Posługujesz się tym.
Ty: Jak.?
Harry: Trzymaj, tylko delikatnie. No weź, przecież cię nie ugryzie.
Ty: Sam mówiłeś, że jest cenny. Ne chcę go uszkodzić.
Harry: Jak go złamiesz, nie wypłacisz się z odszkodowania. Żartuję, ufam ci. Dłonie ułóż tu. Delikatnie.
Ty: Jest za długi, nie dam rady.
Harry: Przestań biadolić. Szerzej palce. I trzymaj prosto, nie machaj nim. Teraz się pochyl. Trochę bardziej.
Ty: Nie szarp mną. Sama potrafię. Teraz dobrze.?
Harry: O wiele lepiej. Trzymasz tu i tu. Tylko nie za mocno, pamiętaj, delikatnie. Musisz wyczuć jego powierzchnię. Przesuwasz rękę, właśnie tak. Powoli, nie spiesz się. A teraz mocno. Boże...
Ty: Co Boże, co Boże... Po prostu nie trafiłam. Jesteś najgorszym nauczycielem bilarda w historii.



Ahahahahahahah xx. To mnie śmieszy za każdym razem, gdy to czytam xx. Zwłaszcza jak sobie przypomnę komentarz mojej znajomej. "Nie chcę wiedzieć niczego o Harrym i jego sposobie trzymania kulek." Dobra, już spokojnie xx.

No a teraz dwójeczka... Chyba was nie zdziwię, jeśli powiem, że z radości od jej treści nie skaczę, ale z drugiej strony, co mnie we własnej pisaninie zadowala... W każdym bądź razie moja testerka stwierdziła, że jest nieźle i w miarę prawdziwie, co było kluczowym argumentem, bym dodała to dzisiaj. Więc... Mam nadzieję, że rozdział nikogo nie rozczaruje. A jeśli nawet, liczę na opinię co mogłabym poprawić. Postaram się sprostać wszystkim oczekiwaniom xx.
A teraz zapraszam do czytania xx.

DWA.




- Jak to jej nie pamięta.?
- Nas pamięta, a jej nie.?
- To jakiś Hollywoodzki film z beznadziejny scenariuszem do cholery.?
Zayn z Lou... "Louisem"... przekrzykiwali się wzajemnie, tak, że sam nie rozumiałem do końca poszczególnych słów. Zaczynało mi to już działać na nerwy, ale doskonale rozumiałem ich reakcję. Przecież razem z nimi praktycznie przypierałem Ann do ściany, błagając o wyjaśnienia. Wiem, trochę brutalne. Ale bardziej brutalne było to, że nikt nie chciał nas wpuścić do Harry'ego i musieliśmy dowiadywać się o wszystkim z drugiej ręki. "Gdybym tylko dorwał tego, co wymyślił te idiotyczne przepisy..."
Bo czy naprawdę tylko najbliższa rodzina ma prawo martwić się o poszkodowanego.? "Harry poszkodowanym... Boże."
Czy tylko mnie się wydawało dziwne, że ten pełen energii chłopak o trochę zboczonym poczuciu humoru dwa dni leżał nieprzytomny w szpitalu.? A teraz, gdy się obudził, nie pamięta własnej narzeczonej.? "Naprawdę brzmi jak jakiś idiotyczny scenariusz. Oby tylko zakończenie było szczęśliwe."
- Przecież obrażenia miały być niewielkie, tak pani mówiła... - mruknąłem trochę ciszej niż reszta, ale na tyle stanowczo, że tamci natychmiast się zamknęli.
- Sama tego nie rozumiem, naprawdę. - Ann wzruszyła ramionami, patrząc zaczerwienionymi oczami po każdym z nas. "Ten widok będzie mi się śnił po nocach." - Lekarz mówił, że mózg jest bardzo nieprzewidywalny i ze zdjęć rentgenowskich trudno zauważyć jakie zmiany się tam dokonały. A, że był nieprzytomny... - zawiesiła głos, znowu wzruszając ramionami. W jej oczach pojawiły się kolejne łzy. Okej, my odchodziliśmy od zmysłów, ale nie byłem w stanie nawet w połowie wyobrazić sobie to, co ona musiała przeżywać przez te ostatnie dwa dni... "Muszę potem zadzwonić do mamy."
- Wspominał o nas, tak.? - dopytałem się, w razie, gdybym poprzednio dostał niewytłumaczalnego szoku w związku z tym, że mój przyjaciel wylądował w szpitalu i nie zrozumiał dokładnie wszystkiego z tego co mi mówili. "Jezu, Harry w szpitalu. Czy kiedykolwiek to do mnie dotrze.?"
- Tak, was pamięta. - Ann tylko kiwnęła głową, przytykając dłoń do ust. Harry robił dokładnie to samo, gdy się czymś mocno denerwował. "Wiadomo już po kim to ma." - Pytał czy byliście z nim w czasie wypadku.
- Więc co to ma być.? - Lou..."Louis"...znowu się uniósł, gestykulując gwałtownie. "Jeszcze chwila, a sam zaaplikuję mu coś uspokajającego." - Niektórych pamięta, inni mu się nagle wymazali.?
- Lekarze właśnie próbują to ustalić. - Ann odparła spokojnie. "O ile można być spokojnym w takiej chwili." - Przyprowadzili do niego jakiegoś psychologa czy terapeutę, który oceni co dokładnie dzieje się teraz w jego głowie.
- To brzmi okropnie. - Zayn pokręcił głową, nerwowo przeczesując włosy palcami. I w jego oczach widziałem świeczki, co wcale mi nie pomogło w uspokojeniu własnych nerwów. "Tylko mi tu nie płacz, Zayn."
- Co z Lou.? - Ann zmieniła temat, przypominając mi o tym przeklętym ścisku w mostku, który pojawiał się wraz z każdą myślą o dziewczynie. Była dosłownie na skraju, a Harry... "Jezu, to jest nie do pomyślenia..."
- Nadal nieprzytomna. - wyjaśnił chłodno Zayn, nawet nie podnosząc wzroku. "Tak, mnie też to dobijało."
- Nie rozumiem czemu nie możemy zajrzeć ani do niej, ani do niego. - Louis westchnął nerwowo, zaplatając ręce na piersi. "Nie ty jeden..."
- Gdybyś się nie awanturował, może by nas wpuścili. - syknął Malik w jego kierunku.
- Czyli co, moja wina.? - Lou natychmiast się napuszył, gotowy praktycznie dać mu w gębę. "No jeszcze tylko tego nam tu brakowało..."
- Uspokójcie się do cholery, to jest szpital. - warknąłem do nich groźnie, tak, że od razu się zamknęli, rozglądając się na boki skruszenie. - Tu zachowuje się resztki spokoju. - dodałem, na wypadek, gdyby któryś miał zrobić jeszcze jakąś scenę. Na szczęście posłuchali, obrażeni spoglądając w dwóch przeciwnych stronach.
- Muszę zapalić. - nim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze, Zayn nagle wyrwał do wyjścia, nie bacząc na nikogo. "Może przynajmniej znajdzie gdzieś Nialla..."

*

- ...to mnie przerasta. - westchnąłem smutno do telefonu, dopalając trzeciego już papierosa. Miałem nadzieję, że to pomoże na ten cholerny ucisk w środku, ale najwyraźniej nie dotyczył on głodu nikotynowego. "Tylko nie rycz." - Nie mam siły już ślęczeć w tym pieprzonym korytarzu jak jakiś cholerny debil i nic nie móc zrobić. - zaciągnąłem się ostatni raz, pozwalając, żeby dym wypełnił moje płuca, ale i tak nie czułem już żadnej różnicy. Rzuciłem gniewnie niedopałek przed siebie, który rozświetlił delikatnie ciemność jakiegoś obskurnego zakątka za parkingiem szpitala w którym postanowiłem się zaszyć. "Nawet niebo przykryły chmury. Ani jednej gwiazdki. Cholera." - Wykańcza mnie wyobrażanie sobie co teraz będzie.
- Spokojnie, kochanie. - Perrie próbowała jakoś mnie pocieszyć, ale słabo jej to szło. Ten cień smutku w jej głosie był dobijający. Też się martwiła. Szkoda tylko, że nie mogła teraz być obok. "Pieprzone trasy." - Wszystko na pewno się ułoży. Harry wszystko sobie przypomni. - "Nawet w twoich ustach brzmi to jak kłamstwo."
- A jeśli nie.? - jęknąłem cicho, patrząc na żarzący się pet z uwagą. Ale nawet on nie pozwolił mi oderwać się myślami od zaistniałej sytuacji. I tych wszystkich czarnych scenariuszy, które ryły mi się w mózgu. "Kiepski z ciebie optymista, Zayn." - Nie pozwolili nam wejść do Lou, ale jej stan jest o wiele gorszy od niego. Jest w śpiączce. - z tymi słowami mój głos zadrżał jakoś dziwnie. Ale jednocześnie usłyszałem podejrzany dźwięk ze strony Perrie. Coś jakby pociąganie nosem. "I ona płakała.?" - Co będzie jak się nie wybudzi.?
- Nawet tak nie mów. - Perrie natychmiast mnie na mnie napadła. A wraz z jej irytacją pojawiły się te pieprzone wyrzuty sumienia na temat własnych przemyśleń. "Czy aby naprawdę nieprawdziwe.?"
- On jej nawet nie pamięta. Nic, kompletnie nic - westchnąłem ciężko. "To było tak cholernie nie do pojęcia." - Gdyby teraz... - zawahałem się, gdy coś ścisnęło mnie za gardło. "Nawet się nie waż wypowiadać tego słowa, Malik." - Gdyby ona... on nawet nie miałby czego wspominać. Jakby nigdy jej nie było w jego życiu. - pokręciłem głową, chcąc wyrzucić wszystkie łzy napływające mi do oczu. "Nie rycz, idioto." - Wyobrażasz sobie.?
- Zayn, przestań. Dramatyzujesz. - głos Perrie zabrzmiał jeszcze bardziej ostro. I automatycznie zrobiło mi się bardziej głupio. "Przecież ona wyzdrowieje, nie.?" - Lou się obudzi, szybciej niż myślisz. A potem przypomni wszystko Harry'emu. Będą razem, przecież są sobie pisani, tak.? Wszystko się ułoży.
- Obyś miała rację. - westchnąłem z nadzieją. I naprawdę chciałem uwierzyć w jej słowa, ale mimo wszystko... Chyba miałem wrażenie, że to się źle skończy. "Przestań."
- Przekonasz się. A po wszystkim powiem ci zwyczajne 'a nie mówiłam'. Tak uprzedzam, żebyś się później nie wściekał. - zaznaczyła poważnie, a ja tylko parsknąłem śmiechem. "Tego właśnie potrzebowałem."
- Obiecasz mi coś.? - spytałem po chwili i aż sam się zdziwiłem jak patosowo to zabrzmiało. "Oświadczać się drugi raz nie będziesz, wyluzuj."
- Jasne, co tylko chcesz.
- Nie zapomnij mnie. - szepnąłem, nie mogąc zdobyć się na coś bardziej zdecydowanego. "Desperat."
- Nie zapomnę. - usłyszałem jej miękki głos, który na moment napełnił moje wnętrze przyjemnym ciepłem. Uśmiechnąłem się, pierwszy raz od tych dwóch pieprzonych dni. "Cholera, czemu nie mogłem teraz jej przytulić."
- O, sorry. - całe uczucie przyjemności uszło ze mnie w momencie, gdy jakiś debil odkrył moją skrytkę i bezczelnie wlazł mi w prywatność. "Chwila z dziewczyną, to tak wiele.?" Miałem już go nawet opieprzyć, kiedy dodarło do mnie, że to Niall. Który w dodatku znowu miał wyraźny zamiar gdzieś się zaszyć. Więc tylko szybko pożegnałem się z dziewczyną i podniosłem się spod śmietnika, zatrzymując chłopaka przed odejściem. Bez słowa wyciągnąłem do niego paczkę papierosów. Niechętnie, ale poczęstował się jednym i odpalił. Sam też wziąłem jednego, dla towarzystwa. "Jak tak dalej pójdzie, wylądujesz na sali obok z rakiem płuc, geniuszu."
- Przesrane, co.? - spojrzałem na przyjaciela z boku, ale w tych ciemnościach niewiele mogłem dostrzec. I tak nie doczekałem się odpowiedzi. Nie zdziwiło mnie to, bo od wiadomego momentu odzywał się tylko wtedy, jak już naprawdę musiał. To przecież do niego zadzwonili z policji. Samemu było mi ciężko i nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić co by było, gdybym tak jak on dostał telefon...
... i właśnie zadzwonił mój własny, przyprawiając mnie o zawał. "Tylko nie to." Na szczęście to był tylko Liam.
- Zlokalizuj Nialla i chodźcie tu. - rzucił z jakąś podejrzaną zadyszką w głosie, więc automatycznie nabrałem powietrza w płuca, przygotowując się na jakąś straszną wiadomość. "Żeby żył, żeby żył, żeby żył." - Pozwolili nam do niego wejść. - usłyszałem a ulga, którą odczułem była nieopisana.

"Nareszcie."


wtorek, 24 września 2013

remember me.

Nie przedłużając, pierwszy rozdział mojego nowego pomysłu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba i nikogo nie zrazi xx. Oczywiście dziękuję za zrozumienie i pozytywne przyjęcie prologu. Czekam też na opinię odnośnie poniższego tekstu, bo coś nie jestem do niego przekonana.
Zapraszam xx.



JEDEN.



- Harry, już wszystko dobrze. - ledwo świadomość zaczęła do mnie docierać, a już dopadł mnie kojący, niski głos, zakłócony jakimiś szmerami i innymi szumami. Nie mogłem skojarzyć go z nikim znajomym, więc logicznie chciałem otworzyć powieki, ale dosłownie były jak z ołowiu. A kiedy już nadludzkim wysiłkiem udało mi się unieść jedną z nich, ostre, przenikliwe światło wwierciło mi się w mózg. Zupełnie jakby ktoś mi tam gmerał wiertłem. Nie byłem pewny, ale chyba bolała mnie głowa. Poza tym jakoś dziwnie ściskało mnie w żołądku, w ustach miałem saharę, a potrawy z Bożego Narodzenia znów chciały wydostać się na zewnątrz...
Jezu, albo byłem w ciąży, albo gdzieś ostro zabalowałem. "Tylko gdzie...?"
- Jesteś w szpitalu. - usłyszałem ten przyjemny głos, oznajmujący jednak tak nieprzyjemną i dziwaczną wiadomość.
Okej, więc szpital.
Czy to, że słyszę głosy oznaczało, że w końcu wysłali mnie do wariatkowa, jak to zawsze przewidywał Malik.? Chociaż TAKIE głosy nie informowałyby mnie o tym gdzie się znajduję, nie.? Ale przecież nigdy nie miałem z nimi do czynienia...  "Dobra, Styles, nie lenimy się, otwieramy gały i ogarniamy rzeczywistość." Starając się znowu nie narazić na gwałtowność ostrego światła, w żółwim tempie podniosłem powieki, pozwalając oczom powoli przyzwyczajać się do otoczenia.

Białe, wredne światło.
Szarawe ściany.
Łóżko z niebieską, zimną w dotyku pościelą, pod którą leżałem ja. W jakiejś idiotycznej piżamie w kwiatki. "Kwiatki.? Cholera, może jednak ciąża..."
Setki kabli przyczepionych do różnych fragmentów mojego ciała, podłączone do jakichś pikających maszyn. "Dzięki Bogu, czyli jednak nie."
I moja mama z zszokowaną miną obok uśmiechniętego, szpakowatego faceta w białym kitlu, stojący na wprost mnie.
"Co tu się do cholery działo.?"

Zmarszczyłem nawet brwi, próbując sobie przypomnieć co dokładnie się stało, czemu bolało mnie wszystko o czym tylko pomyślałem i jak się tu znalazłem, ale ostry ból w czole skorygował moją twarz do pozbawionej emocji miny. Czułem się tak, jakby ktoś powtykał mi fajerwerki w mózg i właśnie je odpalił... "Jezu, niech ktoś mi po prostu odrąbie głowę..."
- Miałeś wypadek samochodowy. - facet w białym kitlu odezwał się po chwili tym swoim kojącym głosem, a ja tylko popatrzyłem na niego jak na idiotę. "O czym ty gościu mówisz do cholery.?" Z drugiej strony to by tłumaczyło ten cały szpital... "Tylko jak.?" - Trochę cię poturbowało, ale już jest o wiele lepiej. - "Lepiej, jasne. Czy to możliwe, żeby człowieka bolało dosłownie wszystko.?" - Spałeś przez pewien czas, więc możesz czuć się trochę zdezorientowany. - "Tu akurat trafiłeś w dziesiątkę, chłopie." - Jak się czujesz.?
- Boli mnie głowa. - palnąłem pierwsze, co mi przyszło do głowy, a mój głos rozniósł się echem po sali. W dodatku brzmiał jeszcze bardziej chrapliwie niż zazwyczaj, zupełnie, jakbym przez ostatni rok w ogóle nie używał strun głosowych. "Jezu, byłem w śpiączce." - Jak długo spałem.?
- Dwa dni. - lekarz odparł krótko, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. "Z uśmiechu nic mi nie przychodzi facet. Ruszyłbyś się po coś przeciwbólowego." - Próbowaliśmy dobudzić cię już wczoraj, ale za bardzo uparłeś się, żeby sobie odpocząć troszeczkę dłużej.
- Niespecjalnie mi to pomogło. - westchnąłem, przeliczając w myślach każdy mięsień, który właśnie boleśnie przypominał mi o swojej obecności. "Ile człowiek ma tego cholerstwa w sobie.?" - Chłopaki byli ze mną.? - spytałem po chwili niepewnie, chcąc ustalić szczegóły całego zamieszania. Nic nie pamiętałem, kompletnie nic. Jedna, wielka, czarna pustka, poprzetykana atakami bólu. "Czy to było normalne.?"
- Nie skarbie, mieliście akurat przerwę. - tym razem mama postanowiła się odezwać. A mnie dopiero wtedy uderzył jej stan. Cholera, martwiła się. Przybrała tą swoją minę, którą zazwyczaj starała się pokazać jak to trzyma wszystko pod kontrolą, chociaż w środku rozpadała się od niepewności. "Gdybym tylko mógł wstać..." Na szczęście ujawnił się też cień uśmiechu, chyba coś od ulgi. Czyli nie było aż tak bardzo źle... - Teraz roznoszą ściany poczekalni, czekając, aż pan doktor pozwoli im tutaj wejść.
- I tak szumi mi w głowie. - odparłem szybko, przymykając oczy ze zmęczenia. Bo sam nie wiedziałem czy akurat teraz miałbym ochotę widzieć ich w tym stanie powagi, niepewności, załamania, szczęścia i ulgi, który prezentowała moja własna matka.
- Więc poczekają do jutra. - doktor posłał mi kolejny pokrzepiający uśmiech znad karty, chyba mojej, w której spokojnie coś zapisywał.
- Obsługa to wytrzyma.? - spojrzałem na niego podejrzliwie, mając w głowie setki różnych durnot, które ta czwórka potrafiła wymyślić, by dostać to, czego chcieli. "Popaprańcy."
- Myślę, że nie będą mieli wyjścia. - doktorek uśmiechnął się tylko cwaniacko, powodując, że miałem ochotę parsknąć śmiechem. Szkoda tylko, że za bardzo wszystko mnie bolało...
- Eeeem, czy ktoś ucierpiał.? - spróbowałem jeszcze raz, chcąc uspokoić ciekawość, która stawiała kolejne pytania w mojej głowie z każdą upływającą sekundą. - Albo był ze mną wtedy w samochodzie.? - spojrzałem uważniej na mamę, która zasmuciła się jeszcze bardziej, opuszczając wzrok. "O cholera."
- Tak... tak. - mruknęła w końcu niepewnie, patrząc na doktora kątem oka, ewidentnie wahając się czy mówić dalej. "No dawaj..." - Lou. - usłyszałem, gdy już byłem prawie pewny, że niczego się nie dowiem. Ale chwila... "Lou.?!"
- Mówiłaś, że z chłopakami jest w porządku. - rzuciłem z wyrzutem, drżąc wewnątrz o stan przyjaciela. Po chwili przypomniałem sobie o naszej stylistce, która przecież nosiła podobne imię. - Lou, Louise, tak.? Nic jej nie jest.? - spojrzałem wyczekująco na mamę, która wyjmieniła zszokowane spojrzenie z lekarzem. "No nie..."
- Em, skarbie. Louisa. - mama zmarszczyła brwi i sypnęła imieniem, które dosłownie pierwszy raz słyszałem. Nawet nie podejrzewałem, że coś takiego istnieje. "Co ja robiłem z jakąś laską o dziwnym imieniu w samochodzie.?"
- To jakaś fanka.? Żyje.? - spytałem i aż mi serce stanęło, kiedy zobaczyłem jak twarz mamy blednie z przerażenia. - Zabiłem ją, tak.? - pisnąłem jakimś dziwnie wysokim głosem, patrząc z paniką to na lekarza, to na mamę. Żadne z nich nie odezwało się jednak ani słowem. "Boże, zabiłem człowieka."
- Nie, ona... Ona żyje. - mama odezwała się w końcu, a mi dosłownie kamień spadł z serca. Nie rozumiałem tylko dlaczego w jej oczach pojawiły się łzy, kiedy rzucała lekarzowi spanikowane spojrzenie. "Czyli co, przez moją głupotę dziewczyna wyląduje na wózku.?" - Skarbie... - mama powoli ruszyła przed siebie, przysiadając na brzegu łóżka, po czym wzięła moją dłoń. Wyraźnie unikała mojego wzroku, więc automatycznie przygotowałem się na najgorsze. - To twoja... narzeczona. - "SŁUCHAM.?!”
- Moja... narzeczona.? - powtórzyłem za nią, nie do końca rozumiejąc o czym moja własna matka do mnie mówi.
Przecież nie miałem narzeczonej... dziewczyny, ba.! nawet nikogo na oku. Chyba bym pamiętał... Prawda.?
Prawda.?


"Jest tak, że każdy ma jakieś swoje chwile i doznania. Razem z ludźmi których znamy. Te chwile tworzą naszą historię. Najlepsze chwile wyjęte z życia, odtwarzane w kółko w naszych umysłach. Fizyczna, duchowa i każdy inny rodzaj miłości. [...] Więc to jest moja teoria. Te chwile podczas wypadku mogą pokazać kim naprawdę jesteśmy. Ale nigdy nie wziąłem pod uwagę co się stanie, jeśli nie będziemy pamiętać żadnej z nich."



niedziela, 22 września 2013

remember me.

Hm. Nie będę się tłumaczyć, po prostu musiałam trochę odpocząć od Piekarni i tych wszystkich komedii. Chciałabym w końcu spróbować z czymś wyciskającym łzy. Poza tym miałam sen. Poruszający, o czym świadczy jeszcze mokra od łez poduszka. Wiem, historia przypomina trochę Pewien Film (nie podam tytułu, bo od razu wszystko byłoby wiadome. Może ktoś sam zgadnie xx.), dlatego od razu zaznaczam, że opisując całą historię wzorowałam się na wydarzeniach, dialogach i relacji bohaterów. Moja głowa nie była sama w stanie tego wszystkiego ogarnąć. Co do długości, nie będę ściemniać. Nie mam pojęcia ile mi to zajmie, ale wielce długie to to zdecydowanie nie będzie. Kilka rozdziałów. I cóż... mam nadzieję, że mi wybaczycie opieszalstwo i polubicie nowy pomysł. Opisywanie tego to dla mnie wyzwanie, ale nie ma ryzyka, nie ma zabawy, prawda.? Więc... miłego czytania xx.
***

PROLOG.


- Nie, ten film jest zbyt przygnębiający. - Eve niczym pantera wystrzeliła z ręką przed siebie i porwała pilota, zatrzymując film. Piątkowa, wieczorna, zwyczajna randka. Chwila odpoczynku z ukochaną, trochę oddechu po męczących koncertach, więc czego chcieć więcej.? A tak, współpracy ze strony tej małej złośnicy. Bo na razie jedyne na co było ją stać to przezorne schowanie pilota za siebie i rzucanie mi tego swojego uważnego, zielonego spojrzenia, zaakcentowanego długimi rzęsami.
- Harry bardzo go zachwalał. - westchnąłem tylko, starając się wytrzymać jej spojrzenie. A to łatwe nie było. Każdy, kto kiedykolwiek patrzył w te oczy będzie wiedział o czym mówię. Przeszywają duszę. - Mówił, że na randkę idealny. - odchrząknąłem, pocierając kark. "No przestań się tak patrzyć, no."
- Może dla Lou i owszem. - Eve tylko wzruszyła ramionami, na całe szczęście odwracając wzrok. - Nie masz czegoś weselszego.?
- Dobra, sama chciałaś. - uśmiechnąłem się wrednie, podnosząc tyłek z kanapy. A podchodząc do półki z filmami, sięgnąłem po ten najgorszy z możliwych. - Amityville. - odwróciłem pudełko ku dziewczynie, która wywróciła oczami w geście protestu.
- Wesołe, Niall - Eve westchnęła cierpliwie, bawiąc się leniwie brązowymi włosami. - Nie przerażające.
- Mhm, jasne. - natychmiast odrzuciłem płytę w kąt, wracając na miejsce tuż obok dziewczyny. - Myślisz, że przepuszczę okazję, żebyś się do mnie poprzytulała.? - oplotłem ramionami jej barki, starając złożyć delikatny pocałunek na jej szyi. Zaśmiała się, widziałem. Ale mimo wszystko delikatnie odepchnęła.
- Czy z tobą da się normalnie rozmawiać.? - udając obrażoną, spojrzała na mnie badawczo. "Znowu."
- Raczej nie. - wyszczerzyłem się i nie czekając na jakiekolwiek słowo z jej strony, sięgnąłem dokładnie po to, na co czekałem odkąd tu przyszła. Po jej usta. Delikatne, zachłanne, słodkie. A całując je nawet nie zauważyłem, kiedy pilot pod jej plecami cofnął film do początku i odtworzył go jeszcze raz.

"Mam pewną teorię o chwilach. O chwilach, które nas zmieniają. Moja teoria jest o tym, że ta chwila podczas wypadku, te urywki z życia migające nagle przed oczami mogą całkowicie zmienić nasze życie. Po przeżyciu czegoś takiego możemy zrozumieć kim naprawdę jesteśmy."

*

Telefon pierwszy zignorowałem.
Drugi mnie wkurzył.
Za trzecim miałem ochotę rzucić nim o ścianę.
A czwarty spowodował, że Eve wkroczyła do akcji i kazała mi to w końcu odebrać.

A miałem mieć spokojny wieczór. Z dziewczyną. Romantycznie. Sam na sam. Trochę relaksu i odprężenia w jej towarzystwie. Mówiłem wszystkim. Ale z tymi czterema debilami to oczywiście jak próby dogadania się ze ścianą. Zero kontaktu.

- Mam nadzieję, że to ważne... - syknąłem do słuchawki, widząc na ekranie numer Stylesa. - Bo jeśli nie, masz stary przerąbane. - zagroziłem, niecierpliwiąc się w obecnej sytuacji. Halo, właśnie leżałem na dziewczynie, ledwo oderwany od jej ust, z ręką pod jej plecami. Żadne rozmowy telefoniczne w tym wypadku nie były mi potrzebne. - Z góry uprzedzam... - zacząłem kolejne groźby, ale monotonny dźwięk przerwanego połączenia wyrwał mnie z rytmu. Odstawiłem telefon od ucha, przyglądając mu się badawczo. Coś było nie tak...
- Stało się coś.? - Eve spojrzała na mnie z dołu podejrzliwie, podpierając się na łokciach, przez co zrównaliśmy się twarzą w twarz. Ale uczucie niepokoju narastające z każdą sekundą wewnątrz mnie nie pozwoliło mi na oderwanie oczu od telefonu. Podnosząc się do pozycji siedzącej, usiadłem obok zdezorientowanej dziewczyny, ponownie wybierając numer Stylesa.

"Abonent chwilowo niedostępny. Spróbuj..."

- Niall.? - położyła rękę na moim ramieniu, z pewnością widząc całe poczucie winy wylewające się na moją twarz. Spojrzałem na nią nieobecnym wzrokiem, wzruszając bezradnie ramionami.
- Sam nie wiem. - zagryzłem wargę, próbując dodzwonić się jeszcze raz. Ale znowu usłyszałem to samo. "Nie denerwuj mnie, Styles..."
- Może spróbuj do Lou. - Eve podsunęła mi pomysł, za który mógłbym ją chyba wyściskać. Gdyby nie to, że telefon dziewczyny również był niedostępny. "No co jest do cholery..."
- Nie dzwoniłby cztery razy, gdyby wszystko było okej, nie.? - spojrzałem na dziewczynę błagalnie, w środku czując już poważne wyrzuty sumienia. Miałem nadzieję, że jakoś im zaradzi. Sam widok jej oczu był już uspokajający, ale to jeszcze nie było to. Słowa, to mogło mnie przekonać.
- Styles często trzyma telefon w tylnej kieszeni. Może to przypadek. - rzuciła spokojnie, chociaż słyszałem w jej głosie nutę paniki. Tak samo jak i ja wiedziała, że podczas gdy Hazz potrafił olewać telefony, jego dziewczyna zawsze była dostępna. - Albo poszli do teatru, czy coś. - Eve natychmiast ruszyła myślami w tym samym kierunku co i ja. - Napisz do chłopaków. - podsunęła w końcu najlogiczniejszą myśl, na jaką tylko mogłem wpaść, więc tylko wysłałem trzy kontrolne sms'y do chłopaków z pytaniem o Stylesa. I uspokoiłem się, kiedy Zayn potwierdził, że gadał z nim pół godziny temu. Zawsze coś.
Kiedy jednak spojrzałem na twarz Eve widziałem, że jej to nie przekonało. Nawet jeśli maskowała zmieszanie zdystansowanym uśmiechem.
- No przestań, są dorośli, potrafią o siebie zadbać. - nachyliłem się ku niej, całując w policzek. W odpowiedzi przytuliła mnie mocno, wtulając głowę w moje ramię. Tym samym znowu włączyła dziwne uczucie niepokoju pałętające się po moim wnętrzu.
"Lou nigdy nie wyłącza telefonu."
- Dobra, dawaj ten film. - dziewczyna odsunęła się ode mnie dopiero po dłuższej chwili, uśmiechając się delikatnie. I prawdziwie. Natychmiast odetchnąłem z ulgą, ponownie załączając ten durny romans, który zdaniem Stylesa "sprawiał, że laski stawały się kompletnie miękkie." Układając się wygodnie obok dziewczyny, pozwoliłem, by oparła głowę na moim ramieniu, sam natomiast objąłem ją w talii. I próbując zapomnieć o Stylesie i jego dziwacznym zachowaniu, starałem się skupić na filmie.

*

- Niall, telefon. - łokieć Eve wbił mi się mocno w żebra, więc aż podskoczyłem z bólu, budząc się gwałtownie. Rozejrzałem się nieprzytomnie wokoło, próbując złożyć rzeczywistość do kupy. Okej, byłem we własnym łóżku, z własną dziewczyną, a mój własny budzik wskazywał 2:10 nad ranem. Kto do cholery dzwoni w ogóle o tej porze.? Już nawet miałem o to zapytać Eve, kiedy zauważyłem jej na pół wkurzony, na pół spanikowany wzrok. Wolałem nie ryzykować. Wziąłem od niej telefon i nawet nie patrząc na ekran, szybko przycisnąłem go do ucha.
- Słucham.? - mruknąłem niepewnie, sam nie wiedząc czego się spodziewać. Obserwowałem przy tym twarz dziewczyny, która patrzyła na mnie teraz już zupełnie bezbronnie.
- Komenda Główna Policji. Komisarz Donner. - usłyszałem poważny głos i aż pobladłem. Czego ode mnie chcieli o tej porze.? "Styles...", jedyne co przebiegło mi przez głowę, pozostawiając za sobą uczucie nieopisanego niepokoju. - Zlokalizowaliśmy pana numer w telekomunikacji jako ostatni, z którym połączył się pan Styles. Jest pan kimś z rodziny.?
- Jaaa... - zacząłem, kompletnie tracąc kontakt z mózgiem, przez który zaczęło przelatywać tysiące myśli, powodujące kompletny chaos w mojej głowie i załączenie autopilota. - Nie.
- Mógłby pan w takim razie podać nam jakiś numer kontaktowy do najbliższych pana Stylesa.? - spytał chłodno tamten, a jego surowy ton zaczął przyprawiać mnie o mdłości. „Nie mógł kurwa przejść do konkretów.?!”
- A... Co się stało.? - wydusiłem z siebie w końcu, licząc na jakąś spokojną, śmieszną odpowiedź, którą w żartach mógłbym cytować niezliczone ilości razy chcąc dopiec Stylesowi. Mogli go złapać za kąpiel nago w fontannie, czy skakanie z balkonu, czy nawet posiadanie jakiegoś rozkruszonego proszku od bólu głowy w kieszeni... Wszystko, byleby zabawnie.
Chociaż tak naprawdę i tak czekałem na najgorsze.
- Niestety nie mogę udzielić tej informacji osobie nieupoważnionej... - zaczął tamten tym swoim automatycznym głosem, że aż miałem ochotę przedostać się do niego po linii telefonicznej i rąbnąć jego głową o blat idealnie uporządkowanego biurka, przy którym z pewnością siedział.
- Skoro zadzwonił pan do mnie, to chyba coś oznacza do cholery, nie.?! - krzyknąłem, machinalnie zaciskając wolną dłoń w pięść. Którą Eve od razu oplotła w uspokajającym uścisku, co jednak i tak poszło na marne. - Nie bez powodu to ze mną, kurwa, ostatnio rozmawiał.
- Proszę się uspokoić... - zaapelował, ale teraz w dupie miałem jego prośby.
- Jak mam być do cholery spokojny, kiedy Komenda Główna Policji dzwoni do mnie w środku nocy i pyta o mojego przyjaciela.?! - warknąłem, wpadając praktycznie w stan białej gorączki od tych wszystkich pomysłów, w jakich okolicznościach zostało znalezione... "Boże..."
- Pan Styles miał poważny wypadek...
"Czyli jednak..."
"Kurwa."



***
Na koniec mam jeszcze małą prośbę... Czytałam kiedyś taki dwurozdziałowy one shot o Larrym, gdzie Harry sprzedawał swoje ciało, Lou wziął go z ulicy, zaopiekował się nim, dał dach nad głową, opiekę i miłość. Harry chcąc się odwdzięczyć, chciał mu kupić na święta zegarek, ale nie miał pieniędzy, więc znowu poszedł na ulicę... Chciałabym jeszcze raz przeczytać tę historię, ale niestety nawet nie wiem gdzie jej szukać. Jeśli ktoś zna lokalizację tego opowiadania, bardzo proszę o wskazówkę xx. Z góry dziękuję xx.
I jeśli ktoś byłby zainteresowny, mam mały, niedzielny, deszczowy bonus. Nowe rozdziały na wszystkich aktywnych blogach. Gorąco zapraszam xx.
 

czwartek, 5 września 2013

trzydzieści jeden.

Patrzyłem oniemiały jak usta Lou poruszają się z zawrotną szybkością, kiedy to starała się odpowiedzieć na moje idiotyczne, ale jednak zżerające mnie od środka pytanie, ale mimo to absolutnie nic do mnie nie docierało. Wolałem skupić się na jeszcze żywych w mojej pamięci fantazjach, kiedy to jej usta były zajęte zupełnie czymś innym, niż mówieniem. Czymś o wiele przyjemniejszym. Co rozbudzało moją wyobraźnię w dosyć dziwnym kierunku. Zdecydowanie złym, jeśli chodzi o ten etap znajomości.
"Robisz się niewyżyty, Styles." - nieokreślony głos natychmiast wytknął mi to, co próbowałem ukryć sam przed sobą. I zaczynało mnie już to denerwować.
"A co powiesz na to, że najpierw zasypujesz dziewczynę pretensjami, a gdy przychodzi co do czego olewasz jej tłumaczenia.?” - zwłaszcza, kiedy rzucał takimi oskarżeniami.
- Nic nie powiesz.? - Lou dosłownie zastrzeliła mnie tym podobnie skonstruowanym pytaniem, wbijając we mnie jedno z tych swoich nieśmiałych spojrzeń. Miałem dwa wyjścia. Przyznać się, że jej usta mnie działają na mnie ogłupiająco, albo udawać kretyna. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że to drugie lepiej mi wychodzi...
- Muszę ci chyba w końcu coś powiedzieć. - stwierdziłem poważnie, patrząc na dziewczynę tak uważnie, żeby wyszło to jak najbardziej naturalnie. Bo poza tym jeszcze nie wiedziałem czym miałbym się wykpić. - Czy ty wiesz, że jak bardzo się denerwujesz, to zaczynasz mówić po polsku.? - palnąłem pierwsze, co tylko przyszło mi do głowy.
"Kłamca." - wyrzuty sumienia natychmiast się odezwały. Ale było już za późno. Słowo się rzekło, a ja przynajmniej nie wychodziłem na napalonego durnia.
- Słucham.? - Lou zamrugała powiekami, kompletnie zaskoczona moją wypowiedzią.
"Nie tylko ona." - głos z mojej głowy znowu przybrał ten wredny ton. Który postanowiłem zignorować, skupiając się na tym, żeby rozegrać wszystko najnaturalniej jak tylko się dało.
- Pamiętasz nasze... drugie pożegnanie.? - improwizowałem, nawet nie zastanawiając się nad sensem własnych słów. Byle tylko doprowadzić sprawę do końca. - Nic nie zrozumiałem z tego, co pod koniec mruczałaś pod nosem. - ciągnąłem, chociaż doskonale pamiętałem, jak powiedziała mi, że przy mnie traci głowę. Trudno coś takiego zapomnieć... - Ale nie chciałem ci przerywać. Rzadko kiedy mogę cię zobaczyć rozgadaną. - wyszczerzyłem się, ucieszony, że na finiszu zabłysnąłem chociaż cieniem prawdy.
- Eeeem. Przepraszam. - zarumieniła się w jednej chwili. - Nie miałam pojęcia...
- Stój. - przerwałem jej dalsze wypowiedzi, nim zdążyła wypowiedzieć oczywiste słowo. - Skoro już stwierdziliśmy, że jesteśmy razem... - na te słowa dziewczyna gwałtownie się zarumieniła, przez co nie mogłem powstrzymać uśmiechu, ale niezrażony kontynuowałem dalej. - ...musimy sobie chyba jeszcze coś ustalić. Przestań mnie w końcu przepraszać na każdym kroku, dobra.? - spojrzałem na nią uważnie, ale jedyną reakcją jakiej się doczekałem to głębszy rumieniec i spojrzenie wbite w ziemię. - To jest już trochę męczące. Każdy ma prawo do swojego zdania, swoich zachowań, więc... wiesz. I poza tym powinnaś więcej mówić. Nie może być tak, że ja ciągle nadaje, a ty sobie tylko słuchasz. Nie dość, że moje gardło cierpi, to i tak nadal niewiele o tobie wiem. - wyraziłem głośno swoje niezadowolenie, które dotąd starałem się trzymać wewnątrz, by niczym dziewczyny nie urazić. Ale przecież na wszystko przychodzi kiedyś pora, prawda.?
"Jej to powiedz." - sumienie natychmiast wzbudziło we mnie poczucie winy, gdy dopatrzyłem się tej niepewnej i zupełnie przerażonej miny u Louise.
- Po prostu pytaj... - odetchnąłem z ulgą, kiedy jej, teraz niebieskawe (chyba, trudno było o odpowiedni dobór kolorów jedynie w świetle lampy ulicznej) oczy podniosły się do góry, wpatrując się w moją twarz z niepewną uwagą.
- Okej. - wyszczerzyłem się szeroko, czując nieuzasadnioną radość z jej wypowiedzi. - Sama chciałaś.
...

Wybitnie cudownie było tak po prostu gadać sobie z Harrym, śmiać się, odpowiadać na jego pytania i nie czuć przy tym obezwładniającej krępacji. Okej, nie czułam się jeszcze jakoś genialnie swobodnie, gdyż rumieńce nieodłącznie paliły moje policzki, a serce mimo wszystko drżało o każde słowo przechodzące przez moje gardło, ale bądź co bądź i tak było lepiej niż kiedykolwiek.

Nawet fakt, że Harry cały czas trzymał moje dłonie w swoim uścisku nie rozproszył mnie na tyle, żebym zacięła się i nie mogła wypowiedzieć słowa. Owszem, w gardle miałam jakąś tam gulę obawy, że mogę palnąć coś bez sensu, ale wystarczyło przełknąć ślinę, by to zniknęło. A wtedy mogłam mówić dosyć swobodnie, nie martwić się o reakcję otoczenia, ani o to, że zostanę wyśmiana. Stać mnie było nawet na coś przypominające żarty.! Bo przecież co innego było rozmawiać z obcym człowiekiem, a co innego z własnym... chłopakiem.?

Boże, to było niedorzeczne.
Ale prawdziwe.
I straszliwie przyjemne.

Mogłabym się nawet przyzwyczaić...

- Akcja na randkę.? - kolejne idiotyczno-niedorzeczne pytanie ze strony Harry'ego skutecznie odwróciło moją uwagę od rozmyślań nad statusem naszej relacji.
- Brak ci już pomysłów.? - zaśmiałam się cicho, o co sama bym się wcale nie podejrzewała. Ale konsternacja pytaniem nie nastąpiła, zwłaszcza, kiedy Harry odpowiedział najlepszą reakcją, jakiej mogłam się spodziewać...
- Zapytała ta, która wybrała kino. - mruknął i przybrał udawaną urażoną minę, która miała przykryć jego rozbawienie. Po czym spojrzał na mnie z nieukrywanym wyzwaniem w tych szmaragdowych błyskach jego oczu.
- Ekhm. - odchrząknęłam, starając się wyrzucić z pamięci feralną randkę. - Byłam pod presją. - czując niepewność, ogarniającą moją osobę, szybko wydobyłam dłoń z uścisku Harry'ego i jakby miało mi to pomóc, założyłam kilka kosmyków włosów za ucho.
- Nieważne. - wzruszył beztrosko ramionami, ponownie złapał moją dłoń i powoli przesuwał kciukiem po jej wierzchu. A już prawie zapomniałam, że ją trzyma... - Ja się jednak wolę ubezpieczyć na przyszłość. - nie mogłam powstrzymać się, by nie zacząć śledzić spojrzeniem chaotycznych ruchów jego kciuka, powoli przesuwającego się po wierzchu mojej dłoni w tak przyjemny sposób. Widok ten wywołał jakiś dziwny, ale przyjemny uścisk w moim brzuchu i to tak intensywny, że mimowolnie zagryzłam wargę.
- Eeeem... - oderwałam wzrok od naszych splecionych dłoni, zmuszając się do zerknięcia w górę, na jego twarz. - Kojarzysz "Dziewięć miesięcy".? - spytałam niepewnie, obserwując jego zastygłą w uśmiechu twarz zza grzywki.
- Mówisz o tej scenie z...? - urwał, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Dokładnie. - pokiwałam niepewnie głową, nagle obezwładniona obawą, że strzeliłam coś nie tak. Niestety, cofnąć już tego w żaden sposób nie mogłam. Jedyne, co teraz byłam w stanie zrobić, to obiecać sobie, że zanim coś powiem porządnie to przemyślę.
- Ostro. - Harry jednak uśmiechnął się pogodnie, rozwiewając tym samym wszelkie moje niepewności. I pozwalając na kontynuację tematu bez większej krępacji.
- Albo to z "Uwierz w ducha". - przyznałam, odtwarzając w pamięci romantyczną scenę lepienia garnków. Kiedy jednak dotarł do mnie podkład muzyczny, natychmiast poczułam palące rumieńce zażenowania. Piosenka ta od ostatniego snu zdecydowanie nie kojarzyła mi się miło.

Chociaż nie ma co ukrywać, podczas snu na nieprzyjemności narzekać nie mogłam...
LOUISE.!

- Zdecydowanie oglądasz za dużo filmów. - stwierdził brunet rozbawionym tonem, uśmiechając się do mnie szeroko. Zapatrzona w intensywność zieleni jego tęczówek, nawet nie zauważyłam tych uroczych dołków w policzkach, będących konsekwencją uśmiechu. - Ale przynajmniej wiem, że lubisz romanse. Więc spokojnie mogę ci się przyznać, że uwielbiam Pamiętnik.
- Na podstawie Sparksa.? - zapytałam idiotycznie. Przecież i tak nie znałam żadnego innego filmu pod tym tytułem...
- Dokładnie ten. - przytaknął. - I Titanic. - dorzucił kolejnym tytułem, którym zdecydowanie bym nie pogardziła. - Zawsze do nich wracam. Ty masz jakiś taki film.?
- Mam. - kiwnęłam głową.
- Więc...? - ponaglił mnie odpowiednim ruchem ręki.
- Leon zawodowiec. - rzuciłam pierwszym tytułem, który przyszedł mi do głowy. I który zresztą ostatnio oglądałam z nieukrywaną przyjemnością, więc bądź co bądź nie miałam sobie nic do zarzucenia, że znów mijam się z prawdą. - Jest genialny. - przyznałam. - Albo Desperado, ale pierwsza część. Zawsze oglądam, gdy tylko mam okazję.
- Dobra, zapomnij o tym co mówiłem. - Harry dziwnym trafem natychmiast spoważniał, patrząc na mnie uważnie. - Moim ulubionym filmem jest Podziemny krąg. - stwierdził takim tonem, że po prostu nie mogłam się nie roześmiać. Bo to w zasadzie było bardzo zabawne, co ostatecznie nawet Harry stwierdził, już po chwili śmiejąc się razem ze mną, co echem rozniosło się po ogarniętej wieczorem okolicy.

Pomimo głębokiego rozbawienia, chrząknęłam znacząco, uspokajając się w jednym momencie. Zerknęłam na twarz Harry'ego, oświetloną jedynie nikłym, pomarańczowym blaskiem oddalonej znacznie lampy ulicznej, czując, że jej uśmiechnięty wyraz napawa mnie jakimś dziwnie przyjemnym uczuciem. Okej, wszystko fajnie... Tylko skąd to wszystko.?

- Mogę teraz ja cię o coś zapytać.? - rzuciłam nieśmiało, nim zdążyłam przemyśleć skutek własnych działań.
- Po prostu pytaj. - Harry powtórzył moją wypowiedź, patrząc na mnie uważnie, z czymś kompletnie nieokreślonym w szmaragdzie spojrzenia.
- Czemu w ogóle chciałeś się ze mną umówić.?
...

- I ty się czepiasz, że ja zadaje trudne pytania... - westchnąłem, czując się zupełnie tak, jakby mi ktoś walnął młotkiem w głowę. Kompletna pustka. Bo co ja niby miałem teraz odpowiedzieć.? Samemu trudno było mi to przed sobą wytłumaczyć, a co dopiero jej.
- Bo ja...
- Nawet nie myśl, żeby mnie przepraszać. - wszedłem jej w słowo, widząc jak dziewczyna przybiera skruszoną minę, gotowa przeprosić i cofnąć pytanie. - Skoro zapytałaś, ja ci to wytłumaczę. Jeszcze nie wiem jak, ale... - urwałem, wzdychając głęboko. - Wiesz, że mnie nieźle przestraszyłaś przy pierwszym spotkaniu.?
- Ja.? W jaki sposób.? - spytała cicho, marszcząc brwi w jakiś dziwny sposób. A ja tylko potarłem twarz, starając się jak najwierniej przypomnieć nasze pierwsze spotkanie. Bo za cholerę nie pamiętałem powodu. W zasadzie powinna się cieszyć, że skutek błąkał się w moich myślach.
"Styles, skup się." - głos sumienia natychmiast przywołał mnie do porządku. No to się skupiłem.

"Nudno, leniwie, monotonnie, nużąco, upierdliwie i bardzo męcząco. Tak dokładnie trwała dzisiaj cała moja zmiana. Wkurzało mnie to, że musiałem zrywać się o piątej, żeby tu zdążyć, a i tak do pierwszego klienta czekałem ze dwie godziny. Kilka razy próbowałem wytłumaczyć panu Evansowi, że przed siódmą absolutnie nikt nie będzie przychodził. Ale to jak walić grochem o ścianę. Nic nie dociera.
Ale jakby mało mi było zmęczenia, pogoda postanowiła sobie olać angielski styl i pomimo wczesnej godziny już było upalnie. Nic więc dziwnego, że wolałem siedzieć w kantorku, gdzie panował przyjemny chłodek, niż prażyć się w głównej sali. I tak, żeby się nie ugotować musiałem ściągnąć koszulkę. Gdyby pan Evans mnie tam znalazł, mógłbym pożegnać się z pracą. A była mi potrzebna. Dlatego nasłuchiwałem każdego szmeru, który stamtąd dochodził. W końcu usłyszałem cichy dźwięk otwieranych drzwi. Modląc się, żeby to nie był pan Evans, narzuciłem koszulkę na grzbiet.
- Halo.? Dzień dobry.! - ku wielkiej uldze usłyszałem dziewczyński głos. Niski, zdecydowanie nie piskliwy, ale jednak dziewczyński. Zwolniłem trochę tempa, żeby nie wyjść jak jakiś oszołom.
- Tak, słucham. - rzuciłem, zanim jeszcze wyszedłem do sali. A gdy już się tam znalazłem zobaczyłem wysoką, rudowłosą dziewczynę, mniej-więcej w moim wieku, która wpatrywała się we mnie perfidnie swoimi dużymi, zielonymi oczami. Trochę mnie to zmartwiło, bo trwało to dosyć dłuższą chwilę. A ona tak po prostu stała i patrzyła. I nic więcej. Może dostała udaru.? Cholera, ja nigdy nie byłem dobry w sytuacjach stresowych. Zwłaszcza, jeśli ktoś miał przy mnie wykitować.
- Coś ci się stało.? - spojrzałem na nią uważnie.
- Ekhm, co.? -  zatrzepotała rzęsami, rozglądając się wokoło, jakby dopiero się obudziła. Ale przynajmniej reagowała.!
- Jezu, przestraszyłaś mnie. Myślałem, że dostałaś jakiegoś porażenia, czy coś. - odetchnąłem z ulgą.
Ruda mruknęła coś pod nosem, czego nie usłyszałem ze względu na dzielącą nas odległość. Wbiła wzrok w ziemię i rumieniąc się podeszła do lady. Oparła się o nią, jakby zaraz miała się wywalić i uparcie wpatrywała się w podłogę. Dobra, wyskoczyło mi rano kilka pryszczy, ale to nie powód, żeby tak od razu perfidnie omijać mnie wzrokiem.
- Chciałam odebrać zamówienie. - wybąkała tak cicho że ledwo ją słyszałem.
Chwila. Rumieni się, jest speszona, unika mojego wzroku. Może i nie byłem mistrzem podrywu, ale takie proste znaki umiałem odczytywać. I nie powiem, zrobiło mi się dziwnie przyjemnie z myślą, że mogę kogoś onieśmielić. Chociaż nie aż do takiego stopnia...
- Jakie.? - mimo wszystko starałem się nie roześmiać. Nie chciałem jej jeszcze bardziej peszyć. I tak ledwo już mówiła. A z tego co ledwo zrozumiałem, miałem jej przynieść czekoladowy tort.
Trochę dziwnie było mi zostawiać dziewczynę samą w sali. Nie byłem pewien, czy pod moją nieobecność nie postanowi sobie zemdleć, ale nie miałem wyboru. Mając jednak na uwadze jej podejrzany styl i wieczne rumieńce, starałem się wyrobić z wszystkim jak najszybciej. I w samą porę, ponieważ gdy już wróciłem do sali, dziewczyna opierała się o ladę i jakoś tak dziwnie oddychała.
- Na pewno dobrze się czujesz.? - spytałem, czym chyba ją zaskoczyłem. Od mojego głosu aż podskoczyła, ale przynajmniej postanowiła się podnieść.
- Na pewno. - zapewniła z uśmiechem, ale jakoś nie byłem przekonany co do prawdziwości jej słów. Przyglądałem jej się uważnie, starając wyłapać jakieś dziwne reakcje. Na szczęście żadnej się nie dopatrzyłem. - Ile za to.?
- Już uregulowane. - rzuciłem automatycznie, nie spuszczając z niej oka. Ważne, żeby teraz nie zemdlała.
- Dziękuję. - szepnęła i praktycznie rzuciła się na drzwi. Przez moment patrzyłem rozbawiony jak się z nimi szarpie, całą swoją wolą starając się nie roześmiać. Nie wiedziałem czy reagować, czy już zostawić ją w spokoju... Naprawdę wolałem jej już nie peszyć, ale przecież nie mogłem pozwolić, żeby tak po prostu toczyła walkę na śmierć i życie z drzwiami. Odchrząknąłem, żeby jakoś zwrócić na siebie jej uwagę, ale kiedy to nie zadziałało po prostu zacząłem mówić.
- Trzeba popchnąć. - ledwo się odezwałem, a ruda już wybiegła z piekarni jak najszybciej się dało, w sekundę znikając mi z oczu.
Okej, może i to nie było w porządku, ale nie miałem siły powstrzymywać dłużej śmiechu.
No bo czy to nie było dziwne.?
No pewnie, że było."

- Myślałem, że zaraz padniesz trupem. - stwierdziłem, zgodnie z prawdą zresztą. I czekałem na rumieńce Lou w związku z moimi słowami, a tu...
- Było blisko. - uśmiech. Delikatny, nieśmiały, ale zawsze. Poczułem się jakby ktoś żywcem wziął mnie do nieba.
- Dobrze, że udało ci się wyjść z tego cało. - odwzajemniłem gest, może trochę z przesadą, ale nie mogłem się opanować. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak utkwiłaś mi w głowie. Przedziwne zachowanie, jeszcze dziwniejsze reakcje... A poza tym urocze rumieńce, fajne oczy i ten głos...
- A co z moim głosem jest nie tak.? - zdziwiła się, a jej głos jakby na złość przybrał jakiś piskliwy ton.
- Wszystko tak. Właśnie wszystko jest jak najlepiej. - uspokoiłem ją szybko, podskórnie czując, że zapewnianie jej jak to jej głos na mnie działa nie było teraz najlepszym pomysłem. - Chciałem cię poznać, po prostu. - wzruszyłem ramionami. - Zobaczyć co ci się kryje tam w głowie. Poznać twoje reakcje na różne sprawy. Ale ja jestem upartym człowiekiem i nawet twoje wieczne ucieczki mnie nie odstraszyły. Stąd pierwsza randka. - wyjaśniłem, obserwując jak moje słowa wprawiają dziewczynę w zażenowanie. - Po tym spotkaniu byłem trochę przerażony twoim dziwnym zachowaniem, ale strasznie chciałem cię pocałować, stąd druga randka. - kontynuowałem, patrząc na pełną poruszenia minę dziewczyny. - Nie patrz się tak, sama chciałaś wiedzieć.
- Ale nie o takich szczegółach. - westchnęła, wbijając zszokowane spojrzenie gdzieś w moje kolana.
- Nie chcesz wiedzieć jak...
- Nie. - weszła mi w słowo, rumieniąc się po czubek głowy. -  Pytałam ogólnie.
- Ogólnie. Niech będzie... - westchnąłem. - Ogólnie to było tak, że jak do miejsca gdzie ciężko pracuję, nagle wparowała dziewczyna ledwo ogarniająca rzeczywistość, chciałem się przekonać co jej siedzi w głowie. Tak normalnie, przez zwykłą, ludzką ciekawość. Lubię wyzwania, a dotarcie do ciebie to... - urwałem, sam nie wiedząc jakiego słowa powinienem użyć. - Sama spójrz, pięć randek, a ja jeszcze tak niewiele o tobie wiem. - zgrabnie ominąłem temat, nie zwracając większej uwagi na swój brak wiedzy. - Wszystko muszę z ciebie wyciągać, konkretnymi pytaniami.
- Dobra, powiem ci coś sama z siebie. - rzuciła solidnie niespodziewanie. Zaskoczyło mnie to tak, że zawiesiłem się na chwilę. Na szczęście nie na tyle długą, żeby Lou zorientowała się, że coś jest nie tak.
- Zastrzel mnie. - wyszczerzyłem się, patrząc jak to tylko potęguje jej rumieńce.
"Torturuj ją dalej." - głos sumienia odezwał się gdzieś z tyłu mojej głowy, ale tym razem bez większych wyrzutów. Zdecydowanie takie 'torturowanie' tej dziewczyny mi się podobało.
- Eeeem... - przygryzła niepewnie wargę, co wywołało u mnie parsknięcie śmiechem. To było takie w jej stylu... - Bo ja wcale nie lubię kotów.
- Serio.? - zaśmiałem się, widząc z jaką powagą wypowiedziała to zdanie. Ale nim otrzymałem odpowiedź, mój telefon odezwał się piskliwie z mojej kieszeni. Trochę mnie wkurzyło, że ktoś w ogóle śmiał przerywać moment, kiedy prawie zacząłem dogadywać się z Lou, a widząc dodatkowo numer siostry na wyświetlaczu, cała sympatia ze mnie uszła.
- Czego.? - warknąłem nieprzyjemnie do słuchawki, opuszczając głowę, żeby Louise nie mogła dostrzec mojej wkurzonej miny.
"Tak, pokaż jej prawdziwą twarz." - głos w mojej głowie tym razem tylko mnie wkurzył. Ale postanowiłem być spokojny. Tak długo jak to tylko możliwe.
- Mama mi kazała zadzwonić, żeby nie było, że ona cię kontroluje. - siostra wyjaśniła spokojnie, a w tle usłyszałem pełne protestu wypowiedzi mamy.
- I po co.? - westchnąłem, kontrolnie patrząc na Lou. Siedziała tam gdzie siedziała, a sądząc po minie, nie zamierzała się stamtąd ruszać. I świetnie. Jednak przez słowa siostry zrobiło się mniej fantastycznie...
- Zdajesz sobie sprawę mój braciszku, że już prawie północ.? - swoją uwagą dosłownie zmroziła mi krew w żyłach.
- Która.? - wybałuszyłem oczy na zegarek, na stówę przybierając jakąś pozbawioną inteligencji minę.
- Dwudziesta trzecia trzydzieści siedem. - Gems oznajmiła głośno, co mój zegarek sam mi pokazywał. I co pakowało mnie w niezłe kłopoty... - Żegnaj się ze swoją panną i wracaj, zanim mama oszaleje.
- Daruj sobie takie teksty. - syknąłem, rozłączając się i obracając telefon w dłoniach zastanawiałem się co teraz. - Chyba się trochę zagadaliśmy... - spojrzałem na Lou przepraszająco, nie wiedząc co więcej mógłbym powiedzieć. Na szczęście dziewczyna była bardziej inteligentna, bo przytomnie zerknęła na wskazówki na moim zegarku.
- O matko... - wstała gwałtownie z miejsca, zostawiając za sobą bujającą się huśtawkę.
- Jak myślisz, twój tata mnie zabije.? - spojrzałem na nią niepewnie, w duchu modląc się, żeby żart rzeczywiście okazał się tylko żartem. Bo to, że moja matka mnie udusi, było pewne.
- Mam nadzieję, że nie. - dziewczyna jakimś panicznym gestem założyła włosy za ucho i zaczęła się rozglądać, jakby nie wiedziała co dalej. Natychmiast poderwałem się z huśtawki i stanąłem obok niej, czując się dosyć podobnie. - Dziwi mnie tylko czemu nikt jeszcze nie podniósł alarmu. - odezwała się nagle, ku mojemu zdziwieniu i zaczęła przeszukiwać dosłownie wszystkie kieszenie, które kryło jej ubranie. Szczerze mówiąc z nieukrywaną przyjemnością mógłbym jej w tym pomóc, ale grzecznie trzymałem ręce przy sobie. Wprawdzie musiałem je schować w kieszenie i pilnować, żeby nie powędrowały gdzie nie powinny, ale to przecież było mało ważne. Prawda.?
"Zboczeniec." - głos w mojej głowie natychmiast odpowiedział na pytanie, powodując kolejną falę idiotycznie nie na miejscu obrazów.
- Hm, chyba gdzieś zgubiłam telefon. - słowa dziewczyny oderwały mnie na szczęście od głupich pomysłów.
- Czekaj, zadzwonię. - zaoferowałem się, próbując odłączyć myśli od dziewczyny. I skupiłem się na wybieraniu jej numeru. Sygnał niby był. - Słyszysz coś.? - spytałem, patrząc jak Lou próbuje zlokalizować swoją zgubę po dźwięku dzwonka.
- Nic. - potwierdziła to, co sam odbierałem. Czyli kompletną ciszę.
- To chyba nie tu...
- Dobra, nieważne. - machnęła ręką, przerywając mi w pół zdania. Zaskoczyło mnie to konkretnie, ale teraz nie miałem czasu się tym zadręczać. Bardziej martwił mnie ojciec Lou. Bo po pierwsze, trzymałem ją z dala od domu prawie do północy, a po drugie, nie było z nią kontaktu. Nie wyglądało to dla mnie zbyt różowo...
- Lepiej wracajmy. - nie namyślając się długo, chwyciłem dziewczynę za nadgarstek i pociągnąłem ją w stronę, gdzie znajdował się jej dom. Lou początkowo trochę nie nadążała, ale po chwili zrównała ze mną krok, spiesząc się do powrotu tak samo jak i ja.
"Tak czy tak, już po tobie, Styles." - usłyszałem gdzieś z tyłu głowy, nie mogąc nie zgodzić się z tym przeczuciem. Mogłem już spokojnie żegnać się z życiem...


***
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Brak rozdziału wynikał tylko i wyłącznie z mojego lenistwa i masy nowych filmów na moim komputerze. Wiem, jestem uzależniona od oglądania, ale co ja poradzę... Poza tym tak już jakoś mam, że po urodzinach nie mam weny. Dopada mnie chyba kryzys wieku średniego, czy coś... Nieważne.
Zachwycona rozdziałem to ja nie jestem. Jest jakiś nijaki... I w dodatku zdominowany przez Harry'ego i jego mdłą perspektywę. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że to absolutnie nikogo nie wystraszy. W zasadzie według prośby jednej z czytelniczek, jest rekonstrukcja pierwszego spotkania xx. I miejcie też na uwadze, że ślęczałam do 4 nad ranem (gdy musiałam wstać o 8), by w miarę ogarnąć tą nieszczęśliwą trzydziestkę jedynkę... No i chyba właśnie dlatego czegoś mi w niej brakuje. Ale kij. Mam nadzieję, że mnie z tego powodu nikt nie zastrzeli xx.
A będąc przy temacie... macie jakieś specjalne życzenia co do obecnej sytuacji Harry'ego.? xx. Egzekucja, czy ułaskawienie.? xx. Jestem otwarta na wszelkie propozycje, zwłaszcza po tych wszystkich miłych komentarzach, które od Was otrzymuje xx.
Korzystając jeszcze z okazji, że jestem przy klawiaturze, chciałam Wam również podziękować serdecznie za tą przepiękną liczbę wyświetleń xx. Nie mogę uwierzyć, że to już ponad 50 000... Aż nie mogę się napatrzeć na tą cyfrę... Jest tak... Wow xx. Brak mi słów xx. Więc po prostu Wam podziękuję xx.
I tak z innej beczki, założyłam aska. Jeśli ktokolwiek chciałby zadać mi jakieś pytanie, tu macie adres: #ask

A jeśli komuś nudzi się Piekarnia, zapraszam na inne moje blogi xx. Bądź co bądź są niejako... odmienne xx.


KOCHAM WAS.! ;*