wtorek, 29 października 2013

trzydzieści cztery.

Blondyn...
Blondyn...
Blondyn...

Całą drogę, poczynając od pokoju Quinn, aż do samych drzwi wyjściowych (a to jest dobre pół domu) rozmyślałam nad tym czy znam jakiegokolwiek blondyna, któremu tak starannie chciałoby się mnie szukać, że zaszedł aż tutaj. Opcji było naprawdę niewiele, właściwie pomyślałam jedynie o Eithanie, ale biorąc pod uwagę fakt, że niejako to był jego dom i nie musiałby dzwonić, poza tym, umówmy się, żadnego interesu do mnie mieć nie mógł, natychmiastowo skreśliłam go z listy. Reszta moich, że to tak ujmę, bliższych znajomych miała ciemniejsze włosy, więc z zapowiedzi Quinn automatycznie ich odrzuciłam. Więc albo Chordowi coś odwaliło i trzasnął się na blond, albo jakiś inny koleś zwyczajnie chciał sobie za mnie...

Zaraz.
Którą mamy godzinę.?

Mimowolnie uniosłam prawą rękę do góry, całą uwagę skupiając na nadgarstku, na którym widniał prosty, niewielki zegarek z czarnym paskiem. A jego wskazówki układały się tak, żeby oznajmić ludziom, iż już nastąpiła godzina 17:04. Czyli, według ostrzeżeń Aly, dokładny moment, kiedy facet, który znalazł mój telefon, miał tu przyjść i mi go oddać. Okej, mogłam mu pogratulować punktualności, ale radość, duma, czy inne pozytywne uczucie zdecydowanie teraz się mnie nie trzymały. Aktualnie byłam bowiem przerażona, co objawiało się w drżących nogach, zaburzonej pionowości chodzenia, odrętwiałych dłoniach, suchości w ustach i czerwieni na policzkach. Bo wiadomo było kim był ten niby uczciwy znalazca telefonu.?

Kurczę, nie znałam człowieka. Nie wiedziałam jak wygląda. Byłam pewna, że z nim nie rozmawiałam, bo przecież trudno mi było otworzyć gębę do kogokolwiek innego niż do Harry'ego. A mimo to facet się postarał, przyjechał, chciał oddać telefon do rąk własnych. Czy tylko mi wydawało się to podejrzane.? Normalni ludzie chyba aż tak się nie poświęcają dla innych, zwłaszcza nieznajomych... Więc może to jakiś psychopata.?

Zanim zdążyłam dotrzeć do wyjścia, przez głowę przemknęło mi dosłownie setki sposobów w jaki sposób ten Uczciwy Znalazca mógłby mnie niezauważenie przez innych zamordować i równie niepostrzeżenie zakopać mnie w ogródku Quinn, dzięki czemu służyłabym jako pożywka dla jej kwiatków. Wizja była tak przerażająca, że aż wzdrygnęłam się mimowolnie, czując nieprzyjemny dreszcz przebiegający przez całą długość mojego kręgosłupa. I automatycznie zwolniłam, chcąc jeszcze bardziej wydłużyć moment ostatecznego spotkania z tym kimś.

Ale nie można było tego ciągnąć w nieskończoność. Nawet ten powolny, leniwy krok doprowadził mnie w końcu do drzwi, za którymi krył się ten niezrozumiały w działaniu człowiek. Nie wiedziałam czy chciałam się z nim widzieć, ale byłam pewna, że skoro już się tu pofatygował, niegrzecznym z mojej strony byłoby go teraz olać. Poza tym telefon był mi wyjątkowo potrzebny... Więc niewiele myśląc, gwałtownie wyparowałam z domu Quinn, stając nagle twarzą w twarz z całkiem znajomą mi osobą.

No tak... 
To był dokładnie ten sam kelner, na którego wczoraj wpadłam. I jak przystało na moje szczęście, znowu o mały włos do nie poturbowałam... Nic więc dziwnego, że automatycznie spaliłam dorodnego buraka, czując się nagle jak największa ciamajda na świecie. Ściśnięte gardło nie pozwoliło mi jednak na przeproszenie chłopaka, czy nawet wydobycie z siebie jakkolwiek innego, przypominającego mowę ludzką dźwięku, więc zgrabnie założyłam kilka kosmyków włosów za ucho dla niepoznaki i cofnęłam się o kilka kroków, stając tym samym tuż przed pierwszy stopniem schodków.

- Cześć. - zaczął chłopak, a ja poczułam jak od tego niskiego, naprawdę niskiego głosu miękną mi kolana. A gdy się delikatnie uśmiechnął, cały mój mózg zupełnie nagle odmówił posłuszeństwa. Czułam się jak zawieszona. Widząc ten symetryczny, biały, niejako zadziorny uśmieszek, byłam w stanie tylko stać przed chłopakiem jak zamurowana, oddychać dziwnie nieregularnie, mało inteligentnie mrugać oczami i przybierać taką minę, która z pewnością nie miała za zadanie przekonywać go o tym jaka to jestem wyluzowana, elokwentna, wygadana, pewna siebie i normalna w kontaktach z innymi. Mówiąc kolokwialnie, od tego jego wyjątkowo uroczego uśmiechu, odjęło mi rozumowanie i wszelkie inne funkcje życiowe.
- Ekhm... hej. - wykrztusiłam z siebie dopiero po paru sekundach, utwierdzając nieznajomego w przekonaniu, że do kanonu najbystrzejszych ludzi chodzących po tym świecie to ja z pewnością nie należę. I żeby jakoś to zrekompensować, przynajmniej w jego oczach, wysiliłam się na jakiś tam szczerz. Miałam nadzieję, że oględnie wyglądający...
- Uśmiechasz się jeszcze ładniej niż zapamiętałem. - chłopak wystrzelił tak niespodziewanie, że aż się zapowietrzyłam. Dosłownie zakrztusiłam się powietrzem. 

Ile razy mam powtarzać, że ja i komplementy to nie jest dobre połączenie.?!

Nie mogłam pojąć na jakiej podstawie ten nieznany mi chłopak tak po prostu postanowił sobie pokomplementować walory mojego wątpliwego wdzięku, ale mimo wszystko poczułam się przyjemnie. I nie na miejscu zarazem, o czym poświadczyły moje głębokie rumieńce i trudność w spojrzeniu chłopakowi w twarz. Ale nie powiem, trampki też miał niezłe. Takie granatowe... 

- Jestem Riley, tak w ogóle. - mruknął, jeszcze bardziej głębokim głosem, od którego tylko jeszcze bardziej zakręciło mi się w głowie, po czym bardzo powoli wyciągnął do mnie swoją dłoń. Albo ja zaczęłam rejestrować go w zwolnionym tempie... W każdym razie w reakcji na to wszystko byłam w stanie jedynie przełknąć ślinę w zadziwiająco głośny sposób.

Dziewczyno, ogarnij się, do cholery...

- Louise. - wyszeptałam dobrą chwilę później, całą siłą woli zmuszając swoje mięśnie do tego, by uścisnęły dłoń chłopaka. A i tak stanęło na muśnięciu opuszkami palców jego skóry, podczas czego tętno skoczyło mi do takiego stopnia, że prawie widziałam zarys dudniącego serca na klatce piersiowej.

Cholera, to nie było normalne...

- Louise... - powtórzył tak fajnym, miłym, delikatnym i dźwięcznym głosem, że moje nogi w sekundę zmieniły się w coś na kształt płynnej masy. Za nic nie chciały utrzymywać mnie w pionie. Dobrze, że obok miałam barierkę od schodków, więc niepozornie mogłam się o nią oprzeć i z durnym uśmiechem rzucanym jego trampkom udawać, że wszystko jest w porządku... - Lou, tak.? Całkiem do ciebie pasuje. - stwierdził takim tonem, że delikatnie podniosłam wzrok, patrząc na chłopaka spod grzywki. Wyglądał całkiem normalnie z sympatycznym uśmiechem i dosłownie nic nie wskazywało na to, żeby nagle oszalał. Więc skąd takie głupoty w jego wydaniu...? - Takie urocze imię. - wyszczerzył się nagle, ujawniając sieć atrakcyjnie wyglądających zmarszczek wokół oczu. Ociepliły mu twarz w tak dobitny sposób, że znowu coś dziwnego ścisnęło mój żołądek, już w sekundę przesuwając się na gardło i blokując je doszczętnie.
- Dzięki... - chrząknęłam w końcu, dla dodania sobie animuszu zakładając kosmyk włosów za ucho. - Tak myślę...
- To chyba twoje, prawda.? - Riley zupełnie znikąd wyciągnął nagle mój kochany telefonik, moje okno na świat, mój jedyny pozaspotkaniowy kontakt z Harrym, podając mi go wyjątkowo powoli. I znowu miałam wrażenie, że świat zaczął zwalniać, zwłaszcza kiedy odbierając telefon, przez jedną, dosłownie jedną minisekundę nasze palce się styknęły, osobiście przeciągnęło mi się to w godziny. 

Słowo daję. Zdążyłam się zmieszać, zarumienić, opuścić wzrok, znowu go podnieść, zauważyć jak chłopak ma wyjątkowo długie rzęsy i niespotykanie ciepłą barwę brązu w tęczówkach, przeżyć zawał z związku z tym odkryciem, rąbnąć z wrażenia (przynajmniej mentalnie), jakoś się podnieść i znowu przeżyć porażkę w unormowaniu swoich reakcji, w związku z tym przegłośnym dudnieniem dobiegającym z wnętrza mojej klatki piersiowej. I gdy już myślałam, że to wszystko już za mną, całość wróciła z podwójną siłą, zwłaszcza kiedy dotarło do mnie, że na Harry'ego reagowałam podobnie. A to by znaczyło, że i ten blondyn... z wyjątkowo uroczymi, miodowymi refleksami w grzywce... w jakiś szczególny sposób mi się podoba. Ale czy to znowu było nie fair w stosunku do Harry'ego, bądź co bądź, mojego chłopaka...?

Ehh, Quinn nie wytłumaczyła mi jednej, najważniejszej rzeczy... Co zrobić, jak uznasz za atrakcyjnego kogoś, kto zdecydowanie nie jest twoim chłopakiem.? I w dodatku działa na ciebie zupełnie jak wyżej wspomniany własny chłopak, odmóżdżając organizm za każdym uśmiechem.?

Kurczę... to już podlegało pod zdradę, czy jeszcze nie.? Ale gdyby wziąć pod uwagę ten ścisk wyrzutów sumienia w mostku... sam organizm zadecydował, że to zwykłym płazem mi nie przejdzie.

Miałam ochotę od razu złapać za telefon i zadzwonić do Harry'ego. Wiadomo, powiedzieć to bym raczej nic nie powiedziała, ale przynajmniej usłyszałabym jego głos... Który postawiłby mnie do pionu... I pozwolił zapomnieć o, jak to ujęła Quinn, durnym blondynie...

Bo jak miałam wyrzucić sobie z głowy kogoś, kto stał centralnie przede mną... co ja mówię... górował nade mną swoimi jakimiś dwoma metrami wzrostu, posyłał mi powłóczyste spojrzenia spod tych genialnie gęstych rzęs, uśmiechał się w rozbrajający mnie do granic możliwości sposób i jeszcze oczekiwał ode mnie interakcji w rozmowie.? No mogłam się tylko gapić i mieć nadzieję, że nie tu nie stanie się nic, z czego potem musiałabym się ostro tłumaczyć przed Harrym.

I czemu mi to właściwie przyszło do głowy.?!

- Widziałem jak wylatywało ci z kieszeni po tym, jak już na mnie wpadłaś... - dodał po chwili, wywołując kolejną falę czerwieni na moich policzkach. Wspomnienie tego momentu naprawdę nie napawało mnie dumą... A on mógł się tego domyśleć i nie onieśmielać mnie bardziej, niż to było konieczne... - Od razu chciałem ci to oddać, ale strasznie szybko zwiałaś. - rzucił jeszcze beztrosko, uśmiechając się pobieżnie w międzyczasie. A ja poczułam się tak, jakbym słyszała Harry'ego... Bo czy kiedyś nie próbował mi wmówić czegoś podobnego.?

Nie potrafiłam określić dokładnego wydarzenia, ale sam zarys naszych przeszłych spotkań wzbudził we mnie falę wbrew pozorom miłych i powodujących niewytłumaczalnie przyjemne ciepło gdzieś pod mostkiem uczuć. Aż uśmiechnęłam się mimowolnie, gdy w ciągu kolejnych przypomnień dotarł do mnie ten pierwszy, pierwszy dzień w piekarni, kiedy to z taką zgrabnością otwierałam drzwi. I chociaż wtedy wydawało mi się to tragiczne, tak teraz nawet nieźle mnie rozbawiło.

Ale zamiast jak człowiek roześmiać się do własnych myśli, tylko jeszcze bardziej się zmieszałam, nagle przypominając sobie o towarzystwie blondyna. Głupio byłoby się nagle zacząć chachrać, zwłaszcza kiedy on nie miałby pojęcia o temacie tego rozbawienia, prawda.? Zachowałam więc większy spokój i starając się nie patrzeć na jego twarz, chrząknęłam donośnie, żeby jakoś unormować struny głosowe.

- No tak... - mruknęłam, ledwo zrozumiale, co spotkało się z delikatnym zdziwieniem ze strony chłopaka.
- Wygadana to ty raczej nie jesteś, nie.? - uśmiechnął się pod nosem, poprawiając swoją miodowo-bursztynową grzywkę jednym, zdecydowanym i wybitnie hipnotyzującym moją osobę, ruchem ręki. - Podpowiem ci. - stwierdził, obniżając głos, jakby chciał tym samym wzbudzić napięcie. I zdecydowanie mu się udało... - Teraz powinnaś mi gorąco podziękować.
- Dzięki. - powtórzyłam natychmiast, zupełnie jak automat. A gdy zarówno do mnie, jak i do Riley'a, sądząc po zdziwiono-rozbawionej minie, dotarło to, co powiedziałam, miałam ochotę tylko zapaść się po ziemię. Poprzednie spotkania z Harrym utwierdziły mnie jednak w przekonaniu, że i tak nie mam na co liczyć, więc tylko opuściłam znacząco głowę i westchnęłam, w duchu przeklinając własną głupotę.
- Nie ma sprawy. - Riley naprawdę starał się zachować spokój, ale mimo wszystko i tak dosłyszałam się rozbawienia. I tu właśnie Harry był lepszy... Przy blondynie czułam się jak ostatnia idiotka, a przy polokowanym odczuwałam delikatne wsparcie. Nawet jeśli bardziej niż Riley, wyśmiewał się ze mnie. - Ale pozostaje jeszcze sprawa z poturbowaniem... - dodał po chwili poważniej, dosłownie mrożąc mi krew w żyłach.

I co... Najpierw było miło, prawie romantycznie...co, ze względu na to, że mam już jednego takiego do przeżywania romantycznych akcji, nie powinno się wcale zdarzyć...a teraz nagle zaczną się pretensje, użalania i próby wyłudzenia odszkodowania.?

Chłopcze, zagranie po prostu mistrzowskie... Jeśli chciałeś mnie ogłupić i wyprowadzić z równowagi, to zdecydowanie ci się udało...

- Ja przepraszam, naprawdę... - zaczęłam, zgodnie ze wszystkimi wyrzutami sumienia, które zagościły w mojej głowie. - To się stało strasznie szybko...
- Nie przepraszaj. - Riley uciął szybko, nie pozwalając mi się nawet rozkręcić. I automatycznie podniosłam głowę, zastanawiając się, czy ktoś nagle nie podmienił blondyna na Harry'ego. Bo czy to nie była właśnie stała kwestia polokowanego.? - Zamiast tego daj się gdzieś zaprosić. - ...i znowu.

Co jest do kurki jasnej.? Czemu faceci, których nagle poturbuję, czy w każdy inny sposób zrobię z siebie przed nimi idiotkę, nagle proponują mi randki.? Czują się jakoś winni, nagle związani z moją osobą, czy o co chodzi.? Może jakaś brytyjska zależność.? Kompleks rycerza, czy coś... Podobają im się kompletne niemroty, żeby móc je ratować i umacniać się w wierze, że są niepokonani, nieustraszeni i tak strasznie komuś potrzebni do w miarę normalnego egzystowania...

Dobra, jednego jeszcze mogłam wytrzymać, wyszło mi to nawet na dobre...tak, myślę teraz o jego fantastycznym zmyśle całowania...ale dwójka to już przesada. Zwłaszcza, kiedy z tym pierwszym byłam jakby oficjalnie. Teraz to z pewnością sytuacja wywołała stan nie fair wobec Harry'ego... I to tak natarczywy, że coś nieopisanego znowu ścisnęło mnie w mostku.
I w żołądku.
I w gardle.
I w setce innych miejsc, dających mi do zrozumienia, że jestem ostatnią idiotką...

- Nie wiem czy... - zaczęłam, próbując jakoś delikatnie przekazać chłopakowi, że nie jestem zainteresowana jego zaproszeniem. Nie miałam tylko pojęcia jakim cudem miałabym mu to wytłumaczyć...
- Masz wątpliwości.? - ...ale i tak nie musiałam się męczyć, gdyż tak jak i Harry, blondyn najzwyczajniej w świecie zignorował moje pojękiwania. Aż westchnęłam zirytowana, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. Czemu oni do cholery nie rozumieją, że gdy chcę powiedzieć nie, to to ma być nie.?! - Poturbowałaś mnie. Zaopiekowałem się twoim telefonem. Oddałem ci go w nienaruszonym stanie. - zaczął wymieniać na wpół rozbawionym, na wpół udawanym poważnym tonem, a mi automatycznie zrobiło się jakoś głupio. Rzeczywiście, musiał się trochę pofatygować... - Sama pomyśl, jedno spotkanie to chyba niewiele.? - spojrzał na mnie uważnie, a od tego brązu w jego tęczówkach aż zakręciło mi się w głowie. I znów musiałam się chować za kurtyną z włosów, żeby móc udawać prawidłowe funkcjonowanie...
- Nie, ale... Ekhm... Bo ja... Em... - dukałam, nie wiedząc jak przejść do sedna swojej wypowiedzi. Czyli do stwierdzenia: ODCZEP SIĘ FACET, JA MAM CHŁOPAKA. 
Przystojnego...
Inteligentnego...
Pewnego siebie...
Opiekuńczego...
Wrażliwego...
Zabawnego...
Godnego zaufania...
Trochę nieogarniętego...
Ale pozytywnego...
I wzbudzającego we mnie setki niewyjaśnionych emocji...

Jak mogłabym to wymienić na nieznajomego blondyna.?

- Sama widzisz, nie masz żadnych argumentów na nie. - Riley jednak dopatrzył się takich opcji, bo spojrzał na mnie zachęcająco. A ja znów westchnęłam ciężko, bo akurat miałam setki argumentów przecież. Problem tkwił w tym, że zwyczajnie nie wiedziałam jak mu je przekazać...

I co ja miałam zrobić.?

Rozejrzałam się wokół, szukając co najmniej zbawiennego rozwiązania ciężkiej sytuacji. Byłam przekonana, że to i tak nic mi nie da, kiedy nagle zauważyłam...

Harry'ego.?

Normalnie mnie sparaliżowało. Nie byłam w stanie się poruszyć, z uwagą przyglądając się na osobnika, który najpierw czaił się za rogiem domu, zaraz potem zaczął iść w naszym kierunku. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, czy aby na pewno nie mam omamów, albo czy nie zwariowałam, kiedy osobnik do złudzenia przypominający Harry'ego, wtrynił się między mnie, a blondyna, stając jakieś centymetry przede mną.
- Hej skarbie. - rzucił pobieżnie głosem, który był wyjątkowo podobny do tego, który posiadał Styles, po czym zupełnie nagle zablokowały moją twarz w swoich dłoniach. W głowie natychmiast odezwała mi się czerwona lampeczka, pobudzająca mnie do ucieczki, nie mogłam jednak przekonać do tego żadnego z moich mięśni. Poza tym... zapach, który mnie owiał również był dziwnie zbliżony do takiego, jaki prezentował mój chłopak. Zostałam więc na miejscu, targana sprzecznymi emocjami i coraz to nowymi teoriami co się dzieje, kiedy zupełnie niespodziewanie wszystko ustało. Dokładnie w momencie, kiedy niezidentyfikowanego pochodzenia usta spoczęły gwałtownie na moich.

Co.
Jest.
Do.
Cholery.

Pomimo zmieszania, poczułam się niewysłowienie przyjemnie. Serce znowu mi zakołatało, tym razem jednak jakoś tak inaczej. Coś w mostku niecierpliwie mnie ścisnęło, ale tym razem z tak pozytywnym akcentem, że mimowolnie się uśmiechnęłam pomiędzy tym jakże przyjemnym działaniem naszych ust. I tylko pogłębiłam tą reakcję, kiedy owy osobnik przesunął w nieopisanie czuły sposób kciukami po moich policzkach, jednocześnie delikatnie napierając na moje usta językiem. Znałam tą metodę... I to bardzo dokładnie.

To mi wystarczyło, żeby upewnić się, że z moją głową wszystko w porządku i to nikt inny, jak właśnie Harry, aktualnie doprowadzał mnie do dziwnego stanu uniesienia poprzez swoje pocałunki. Niby wyglądały tak samo jak poprzednie, ale wyczuwałam w nich coś wyjątkowego. Nowego. Nutę złości, jakby zazdrości i teatralności. Zupełnie jakby tym pocałunkiem nie tyle chciał przywitać mnie, co pokazać Rileyowi, że...

O MÓJ BOŻE, RILEY.!

Natychmiast oderwałam się od warg chłopaka, odsuwając się od niego delikatnie. Nie powiem, przyszło mi to trochę trudno, zważając na to, że pocałunki chłopaka były niebiańsko przyjemne, ale głupio było mi oddawać się jakiemuś wyższemu zajęciu odnośnie ust Harry'ego, zwłaszcza, jeśli osoba trzecia tak po prostu sobie to obserwowała.

Tak więc spłonęłam kolejnym rumieńcem, odwrócona ni to bokiem, ni to dołem do twarzy Harry'ego, starając się utrudnić mu dostęp do kontynuowania przedstawienia. Bo ewidentnie miał taki zamiar. Ale kiedy zauważył, że nie zamierzam współpracować, uśmiechnął się z wyższością i odwrócił przodem do Rileya, stając jednocześnie tuż obok mojego boku i jakby chcąc jeszcze zmniejszyć dystans pomiędzy nami, ułożył ramię na mojej talii, dłonią błądząc w górę i w dół po moim boku.

Normalnie...
Nie.

Nie dam się ogłupić. Harry w jakiś sposób sobie pogrywał, zupełnie jak wtedy, na huśtawkach. Chciał coś udowodnić, czy to sobie, czy blondynowi, w każdym razie próbował wciągnąć w to mnie. I nie obchodziło mnie, że ten gest wywołał we mnie setki wyjątkowo przyjemnych uczuć... że coś takiego pojawiło się między nami dopiero po raz drugi... że dłonie Harry'ego, tak miękkie i delikatne, właśnie wędrowały w rejony o których bałam się pomyśleć... że to wszystko tylko znacząco przyspieszyło mój puls i wywołało naprawdę rekordowe rumieńce... że mimo wszystko chciałam, żeby ta chwila się w jakiś sposób rozwinęła... że...

O, zamknij się.

 - O. Sorry, nie zauważyłem cię. - całe uczucie podekscytowanie mi minęło, gdy zauważyłam tą wredną i co najmniej pełną wyższości minę polokowanego, rzucaną nikomu innemu jak właśnie Rileyowi. Zszokowanemu chłopakowi, który dosłownie nie mógł się otrząsnąć. A jakby tego było mało, wyglądał, jakby chciał stąd zwiać. I wcale mu się nie dziwiłam... - Jestem Harry. - rzucił nagle, dziwnie entuzjastycznie, wyciągając rękę w stronę blondyna. Który popatrzył na niego z takim zmieszaniem w oczach, że aż miałam ochotę go przytulić. Co akurat nie byłoby najmądrzejszym pomysłem, zwłaszcza, że... - Jej chłopak. - ... no właśnie. Znajdowałam się w środku jakiegoś idiotycznego przedstawienia polokowanego kretyna. Który wypowiadał słowa tak dobitnie, jakby... no nie wiem. Ale zabrzmiało groźnie, nawet pomimo jego uśmiechu.
- Riley. - blondyn mruknął ledwo zrozumiale, sięgając dłoni Harry'ego w trzech podejściach. Jakby się bał, że gdy tylko go dotknie, polokowany straci panowanie nad sobą i zwyczajnie mu przyłoży. Ale coś takiego by się nie stało, prawda.?

Prawda.?

Kontrolnie zerknęłam na Harry'ego spod grzywki. Uśmiechał się. Ewidentnie fałszywie, ale mimo wszystko. I zachowywał spokój. Nie wyglądał jak ktoś, kto zaraz miałby się wściec. W ogóle, ktoś mógł pomyśleć, że ten ciemnowłosy cherubinek z dołkami w policzkach mógłby komukolwiek kiedykolwiek zrobić krzywdę.? No właśnie...

- Naprawdę miło mi cię poznać. - Harry wyszczerzył się jeszcze bardziej, delikatnie przekrzywiając przy tym głowę. I naprawdę nie miałam pojęcia czemu to miało służyć, ale w moim przekonaniu wyglądało naprawdę nieziemsko... - Lou tak strasznie rzadko o tobie wspomina. - powiedział dziwnym tonem, chwilowo mrużąc oczy. Wyczułam sarkazm. Nawet nie przez to, że gdy wypowiadał moje imię, jego dłoń zacisnęła się mocniej na mojej talii. Ale to też odczułam. Dobitnie.

Kurczę, będę miała siniaki...

- Cóż... - Riley westchnął tylko, nerwowo pocierając dłońmi o swoje uda. - Ja już lepiej pójdę. - dodał jeszcze, przelotnie spoglądając na mnie, a zaraz potem na Harry'ego. Jakby się bał, że dłuższe spojrzenie będzie go kosztować. I nie czekając na reakcję żadnego z nas, zaczął się wycofywać.
- Dzięki za telefon. - rzuciłam za nim, czując się winna wyjaśnienia mu całej sytuacji. A skoro sama jej nie rozumiałam, to musiało mu wystarczyć...
- Nie ma sprawy. - chyba wystarczyło, bo uśmiechnął się przyjaźnie. Chociaż tylko przez sekundę, bo gdy później zerknął na Harry'ego mina nieźle mu zrzedła. - Na razie. - mruknął, niezbyt zachęcająco, po czym już naprawdę się odwrócił i skierował do podjazdu.
- Do zobaczenia. - Harry rzucił przesadnie entuzjastycznie, a na koniec jeszcze pomachał mu energicznie dłonią. Patrzyłam na to wszystko z lekkim politowaniem, podnosząc lewą brew w geście niezadowolenia.
- To nie było konieczne... - usłyszałam nagle własną myśl i to wypowiadaną przez moje własne usta. Trochę mnie to zszokowało, bowiem nic takiego nie miałam w zamiarze, poza tym nie mogłam pojąć jakim sposobem się to stało. Automatycznie się więc zarumieniłam. Ale co by to nie było, skutecznie przełamało moją barierę. I to do tego stopnia, że Harry nawet się nie zorientował, iż moja wypowiedź była jedynie kwestią przypadku...
- Jasne. - przewrócił oczami, przesuwając się ze swoją sylwetką naprzeciw mnie. I w tym wszystkim nadal nie puścił mojej talii, co chyba zdziwiło mnie najbardziej. Ale miałam na co narzekać.? - Miałem patrzeć jak jakiś... kelner bezczelnie cię podrywa.? - spojrzał na mnie uważniej, już bez tej całej otoczki sztucznej sympatyczności. A biorąc pod uwagę fakt, że stał jeszcze tak wyjątkowo blisko mnie, dopatrzyłam się w jego oczach jakichś ciemniejszych błysków zdenerwowania. Co absolutnie nie wróżyło niczego dobrego...
- Co ty wygadujesz... - westchnęłam cierpliwie, czując jak mi z tego wszystkiego zwyczajnie ręce opadają. Aż się przygarbiłam. - On nie... - zaczęłam, ale cała moja wypowiedź nie chciała przejść mi przez gardło. - On tylko przyniósł mi telefon. - dodałam, jakby na dowód własnych słów, podnosząc do góry dłoń, w której nadal trzymałam podarowany mi przez Rileya telefon.
- Jakie to szlachetne z jego strony... - Harry prychnął tylko, przybierając coraz to bardziej zirytowaną minę. I w co on teraz pogrywał.?
- Chciał być tylko miły. - wyjaśniłam cichutko, marszcząc brwi w geście zamyślenia. Miałam bowiem teorię, ale tak bezsensowną, że... Bo to przecież niemożliwe, żeby to wszystko, ta cała szopka... Przez... zazdrość.?

Nie, to jakieś zupełnie pozbawione sensu...

Chociaż gdyby spojrzeć na tą minę pełną gniewu, na te brwi ściągnięte w nieprzyjemnym geście, na te usta wyrzucające trudno zrozumiałe słowa...
- Miło to trzeba było wytłumaczyć temu blondasowi, że już masz chłopaka i nie jesteś zainteresowana randkami z...
- Harry...? - wpadłam mu w słowo, nagle nie mogąc powstrzymać dziwacznego uśmiechu, 
- Hm.? - spojrzał na mnie z góry, ewidentnie czekając na moje pytanie. Jakbym w ogóle mu nie przerywała... Ale postanowiłam tylko z tego czerpać i na zachętę, wzięłam głęboki oddech.
- Czy ty... Em... Ty jesteś zazdrosny.? - wybełkotałam w miarę zrozumiale, nie chcąc dać się porwać oznakom nieśmiałości. Poza tym na dobrą sprawę i tak ich nie czułam. Byłam jedynie dziwnie podekscytowana, czekając na odpowiedź chłopaka niczym na zbawienie.
- A jak ci się niby wydaje? - Harry spojrzał tylko na mnie oburzony, wyrzucając lewą rękę przed siebie. - Przychodzę, żeby cię wyciągnąć na kolejną niezapomnianą randkę i co widzę.? Jakiś kelnerzyna i ty... Szlag człowieka może trafić. - prychnął, przybierając tak obrażoną minę, że naprawdę poczułam się nie na miejscu. Wiedziałam jednak, że mimo wszystko trochę wyolbrzymia sytuację i na dobrą sprawę może nawet i żartuje... Więc jakimś cudem znalazłam wewnątrz siebie trochę niewytłumaczalnej siły, żeby wspiąć się na palce, dłonie ułożyć wygodnie na barkach Harry'ego i starając się nie stracić równowagi, delikatnie musnąć jego wargi własnymi.

Zareagował natychmiast. Pomimo zamkniętych oczu wyczułam, że się delikatnie uśmiecha, oddając te jakże niewinne pocałunki, a w pewnym momencie nawet przejmując inicjatywę. Co było szalenie przyjemne, zwłaszcza, kiedy wykorzystał w końcu fakt, że nadal trzyma swoją dłoń na mojej talii i jednym, zgrabnym ruchem przyciągnął mnie do siebie, tym samym zmieniając charakter pocałunku na bardziej zachłanny. No bo jak inaczej mogłam interpretować fakt, że rozgrzewając moje wargi do obłednęgo stanu, przesunął językiem po moim podniebieniu, tym samym inicjując jakąś dziwną walkę ze mną.? Natychmiast zaczęłam oddawać pocałunki, zapominając kompletnie o czymś tak banalnym jak grunt pod nogami, czy oddychanie. I byłam naprawdę gotowa na oddanie się temu do końca życia, kiedy Harry jednym gestem zniweczył całe moje plany. Zwyczajnie odsunął się ode mnie z głośnym cmoknięciem, jednocześnie układając swoje dłonie na moich plecach w ten sposób, że gdybym nawet bardzo chciała, nie mogłabym się wywalić.

Jak on mnie znał...

- Okej, skoro tak stawiasz sprawę, możesz sobie codziennie flirtować z innym kelnerem. - rzucił, z dosłownie rozanielonym uśmiechem, opierając jednocześnie swoje czoło na moim. Ale nawet to mu nie pomogło. Jeśli myślał, że mnie tym ogłupi i jego idiotyczne uwagi pozostaną bez komentarza, to się grubo mylił. Bo znalazłam w sobie siłę. I to całkiem dużo. Żeby spojrzeć na niego, z dołu, bo z dołu, ale wyraźnie. Z niezadowoleniem. - No co.? - natychmiast to wyłapał, cofając zarówno głowę, jak i całą sylwetkę. Co niekoniecznie mi się spodobało, biorąc pod uwagę fakt, że bez niego, przytulonego do mnie, owionęło mnie dziwne, niepokojące zimno. - Rzadko całujesz mnie z własnej inicjatywy. Ale jak coś takiego ci pomaga... - poruszał brwiami w zabawny sposób. Co w połączeniu dało efekt mojego rozbawienia. I mimowolnie parsknęłam śmiechem. - No dobra, chodź już. - Harry przyjął moją reakcję nad wyraz entuzjastycznie, bowiem uśmiechnął się szeroko i niespodziewanie złapał mnie za dłoń. Zmarszczyłam brwi, bowiem kompletnie nie wiedziałam o czym on mówił, ale kiedy splótł nasze palce i ruszył kilka maleńkich kroków przed siebie, zorientowałam się, że chodzi mu o tą kolejną randkę. I automatycznie poczułam obezwładniające przerażenie... - Jest fajne miejsce, jest propozycja z mojej strony, brakuje tylko twojej obecności. - dodał, jakby na zachętę, chociaż akurat mnie w ogóle to nie przekonało.
- Em... - zaczęłam, starając się nie dać mu nigdzie się zaciągnąć siłą. Bo skoro teraz, nagle chciał mnie gdzieś wyciągnąć, ja musiałabym być gotowa na randkę. A nie byłam, przynajmniej według tego, co mówiła mi Quinn. Nie byłam odpowiednio ubrana, nie miałam na sobie niczego oszałamiającego, nawet się nie umalowałam. Znowu wychodziłam na niezadbanego głupka, który nawet nie stara się o to, żeby spodobać się tej drugiej osobie... - Bo ja... ja nie jestem jeszcze gotowa.
- Słucham.? - Harry zatrzymał się, ewidentnie zdziwiony moim postanowieniem i odwrócił się, by na mnie spojrzeć. Natychmiast cała odwaga ze mnie wyparowała. Byłam gotowa jedynie się zarumienić i opuścić głowę. No ale skoro już zaczęłam i skoro Harry gapił się w czubek mojej głowy, oczekując wyjaśnień...
- No bo... Ekhm... W ogóle się nie przyszykowałam... - wyjąkałam, jakimś cudem, wraz z ostatnimi słowami zerkając delikatnie w górę, by wybadać, czy chłopak na pewno mnie zrozumiał. I chyba... chyba się udało.
- Daj spokój. - uśmiechnął się tylko, ściskając moją dłoń w jakimś przyjaznym geście. - Wyglądasz jak zawsze. - rzucił z miłym oddźwiękiem, chociaż nie odebrałam tego w ten sposób. Bo skoro było jak zawsze, a zawsze raczej nie prezentowałam się jak gwiazda na wybiegu, znowu musiałam wyglądać tragicznie... NATYCHMIAST MUSIAŁAM SIĘ PRZEBRAĆ.! - Jak zawsze wspaniale. - dodał po chwili, widząc mój niekonieczny wyraz twarzy. I nie miałam absolutnego powodu, żeby mu nie wierzyć. - Nie rób takiej miny. Podobasz mi się w takim wydaniu. Bardzo. - zapewnił, dobitnym kiwnięciem głowy. - No i plusem jest to, że nie muszę czekać godzinami, aż się zrobisz. - wyszczerzył się, a ja dokładnie w tym momencie wyczułam cel jego komplementowania. Spryciarz... - I nie, dzisiaj tego nie zmienisz. - zaznaczył, zanim zdołałam chociażby otworzyć usta.
- Ale... - spróbowałam jeszcze raz, jednak i tym razem moje próby wykrzesania z siebie normalnego, rozmawiającego człowieka spełzły na niczym...
- Nie ma ale. - Harry natychmiast wszedł mi w słowo. - Jeśli nie masz na sobie niczego z żabami, wszystko jest okej. - mrugnął do mnie w geście żartu, chociaż wcale tak tego nie odebrałam. Bardziej jako wyrzut. I automatycznie się zarumieniłam, nie mając odwagi dłużej wytrzymywać jego spojrzenia. - Nie gadaj, po prostu chodź. - dodał, sprytnie wykorzystując moment i pociągając mnie stanowczo za sobą. Tym razem poszłam, nie czując się na siłach w ogóle protestować. No bo jak, skoro nadal trzymał mnie za rękę.?

Cholera.

ON.
NADAL.
PRZEPLATYWAŁ.
SWOJE.
PALCE.
Z.
MOIMI.

Aż sama się dziwiłam, że jeszcze daję radę przebierać nogami...

- Dokąd.? - spytałam nad wyraz piskliwym głosem, starając się nie powracać spojrzeniem do tego jak fajnie nasze dłonie wyglądają razem. Bo to było dziwne.
- Najpierw na próbę. - spojrzał na mnie z boku, przez co natychmiast ulokowałam wzrok w jego twarzy. - Niestety, chłopaki by chyba wściekudupy dostali, gdybym się nie pojawił i tym razem. Rano trochę o tym zapomniałem i nie bardzo wiedziałem jak cię o tym poinformować... Więc po prostu pójdziesz ze mną. - zakończył z delikatnym uśmiechem, w dodatku takim tonem, jakby już podjął decyzję. Ale przecież ja się na nic nie zgodziłam.!
- Próba.? Muzyczna.? Z zespołem.? Twoimi znajomymi.? - rzucałam debilnymi pytaniami, człapiąc za Harrym coraz bardziej niechętnie. Bo nie ma co ukrywać, to mi się coraz mniej podobało...
- No tak... - Harry z niepewną miną kiwną głową. - Dokładnie tak.

Jezus Maria.

Ja, wśród jego bliskich znajomych.? Na których powinnam wywrzeć dobre wrażenie.?
Ja, wśród niebezpiecznego, łatwo psującego się sprzętu.?
Ja, obok niego, który wyjątkowo mnie odmóżdża.?

Czy on do choinki nie widział, że to się może skończyć katastrofą i ofiarami.?!

- Ja nie wiem czy... Ekhm... - próbowałam mu wyjaśnić, że to nie jest najlepszym pomysłem. Przecież już do tego momentu wymyśliłam ledwo trzysta scenariuszy jak rozwalam im tą próbę, psuję sprzęt, jego znajomi się na mnie wściekają, a Harry ostatecznie ze mną zrywa. - Nie chcę, żeby...
- Żeby co.? - chłopak znowu wparadował ze swoją odzywką w moje niedokończone zdanie, uśmiechając się przy tym wyniośle. - Przestań, oni nie gryzą. - zmarszczył brwi. - Przeważnie. - pogłębił zamyśloną minę o grymas ust. - No, przynajmniej ledwo poznanych osób. - rozświetlił nagle twarz promiennym uśmiechem i zakończył mało komiczny wywód wzruszeniem ramion.

Czy on chociaż raz może zachować powagę.?

- Ale ja... będę tylko przeszkadzać... - próbowałam jeszcze jakoś wpłynąć na jego zdrowy rozsądek, ale nie było się co oszukiwać. Czego jak czego, ale tego to mu chyba wyjątkowo brakowało... Widząc więc jego wzburzoną minę, westchnęłam ciężko, dając już tak jakby za wygraną.
- Co ty znowu za głupoty gadasz. - Harry znowu zmarszczył brwi, tym razem w bardziej nieprzyjemny sposób. - Podejrzewam, że dziewczyna Nate'a też tam będzie, więc nie ma mowy o żadnym przeszkadzaniu. Poza tym miło będzie zobaczyć jak reagujesz na naszą muzykę.
- Byłam już na jednym waszym koncercie... - wykorzystałam jeszcze jedną szansę, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że lepiej jest o tym nie wspominać. I to nie przez rumieńce zażenowania, które wykwitły mi na twarzy wraz ze wspomnieniem feralnego popołudnia, kiedy to Harry...

Nie, nadal mi to nie chce przejść przez myśl.

- Nie musisz mi przypominać, pamiętam to dokładnie. - zarumieniłam się jeszcze bardziej, kiedy i Harry określił się we wspomnieniach z tamtego dnia. - Ale to nie to samo. I nie wykręcaj się, bo sobie pomyślę, że chcesz mnie spławić i pogonić za blondasem, żeby pójść z nim na tą randkę. - wyskoczył nagle z tym wyznaniem, powodując w mojej głowie poważne zawroty. No to teraz dopiero miałam przerąbane...
- Dużo słyszałeś.? - spojrzałam na niego spanikowanym wzrokiem, próbując jednocześnie wyczytać, czy chce mnie właśnie zabić, zerwać, czy zrobić cokolwiek innego, przez co nigdy nie miałabym już odetchnąć. Na szczęście niczego takiego w jego uśmiechniętej minie się nie dopatrzyłam. Aż odetchnęłam z ulgą.
- Wystarczająco, żeby lepiej więcej mi nie stawał na drodze. - zaznaczył, ni to ostro, ni to z rozbawieniem. W każdym razie poczułam ulgę, bo mimo wszystko największe zagrożenie pożegnałam. - Już przekonana.? - ni z tego, ni z owego spojrzał na mnie pytająco, w czym wyczułam swoją ostateczną szansę.
- Muszę tylko powiedzieć Aly gdzie idę... - zatrzymałam się mimowolnie, dostrzegając, że akurat doszliśmy już do wejścia na podjazd domu mojego taty. Harry w odpowiedzi tylko westchnął cierpiętniczo, ale wiedziałam, że to tylko kolejna próba. I nie mogłam się złamać. - Dosłownie sekunda... - rzuciłam z uśmiechem, wyrywając dłoń z jego uścisku i wycofując się tyłem do domu. A gdy znalazłam się za bramką, ruszyłam biegiem, zastanawiając się w ile dokładnie jestem gotowa przebrać się w coś sensownego i zrobić wyjątkowy makijaż. Pięć chyba minut wystarczy, prawda.?

Cholera, ciekawe czy gdzieś tam mam błyszczyk...


***
Coś mi nie leży w tym rozdziale... I to bardzo. Mam wrażenie, że zamiast oddawać się przyjemności tworzenia, prowadziłam jakiś wyścig z czasem i to wszystko jakieś nie do końca oględne jest... Ale cóż. Jest późna godzina, ja skończyłam rozdział, jest nawet całkiem obszerny i zawiera to, co miał zawierać. Czego chcieć więcej.? No właśnie. Mogę mieć tylko nadzieję, że Was to nie zrazi... A w razie gdyby komuś się naprawdę nie podobało, czekam na uwagi. Postaram się poprawić :).
A teraz coś przyjemniejszego... Jadę sobie busem, wyglądam w pewnym momencie przez okno, a tam co.?


I niech mnie ktoś rąbnie, jeśli to nie oznacza, że świat mi daje znaki :).

czwartek, 24 października 2013

remember me.

czemu ja to dodaję.? sama nie wiem. wydaje mi się zupełnie bez sensu. ale wiem, że i tak poprawiać tego nie będę, więc... co ma być to będzie :). oceniajcie same :).

DZIEWIĘĆ.



Łeb mi pękał na tysiąc kawałków. To było jeszcze gorsze niż ta chwila zdezorientowania i czarnej dziury zaraz po obudzeniu. Wtedy w głowie nie miałem kompletnie nic, a teraz pod czaszką kotłowało mi się o wiele za dużo. Normalnie informacje zaczęły mi już wychodzić każdymi możliwymi otworami...
"Pracuje w schronisku."
"Studiuje."
"Nie pije."
"Nie pali."
"Nie przeklina."
"Jest z Polski."
"Udaje brytyjski akcent."
"Ma uczulenie na prezenty."
"Nie lubi kwiatów."
"Pierwsze spotkanie: rozwaliłeś jej telefon."
"Drugie spotkanie: dręczyłeś ją na parkiecie swoimi zdolnościami tanecznymi."
"Trzecie spotkanie: znowu hotel, przed wyjazdem w trasę chciałeś się z nią umówić. Nic z tego."
"W między czasie: nękałeś ją telefonami."
"Czwarte spotkanie: najechałeś na jej dom, żeby wyciągnąć ją na randkę."
"W między czasie: nękałeś ją telefonami."
"Piąte spotkanie: pierwsza randka po pół roku znajomości. Normalne spotkanie w kinie, zakończone katastrofą."
"Szóste spotkanie: druga randka, tym razem w mniej publicznym miejscu, czyli u ciebie w domu."
I tak dalej, aż do pięćset siedemdziesiątego trzeciego...
Jak ja miałem to wszystko spamiętać.? Wszystko było jakieś takie nie do pojęcia. Niby Lou mówił o czymś, co dotyczyło mnie, ale mimo wszystko i tak tego nie czułem. Słuchałem wszystkiego, starałem się zapamiętać, ale wszystko przebiegało w stylu lekcji historii. Nie wyczuwałem żadnego powiązania... "Styles, jesteś bez serca."
Ale co z tego, że wiedziałem.? Nie czułem. Nic. Powiązania, tej niby miłości. Jedyne uczucie jakie do niej teraz żywiłem to współczucie... No i wyrzuty sumienia. Bo co będzie jak już się obudzi i będzie chciała się ze mną zobaczyć.? Jeśli ten nasz cały "związek" był prawdą, dziewczyna może się nieźle rozczarować... Nie wiedziałbym nawet co mógłbym jej wtedy powiedzieć... "Sorry, skarbie, kompletnie wyleciałaś mi z główki.?"
"To i tak bez znaczenia..."
Dziewczyna leżała nieprzytomna. W ciężkim stanie. A ja tchórzyłem, bojąc się nawet zapytać lekarza kiedy odepną mnie od tych wszystkich sprzętów i będę mógł zacząć wkurzać pielęgniarki szwendaniem się po korytarzu. Wiedziałem, że jak już wstanę, wszyscy będą ode mnie oczekiwać, że w podskokach do niej polecę... "Styles, naprawdę jesteś okrutny..."
Ale co ja mogłem zrobić.? Nie miałem siły, żeby teraz się z nią spotykać, czy coś... Ja jej nawet nie znałem. Nie wiedziałem jak wygląda. Przy opowieściach Lou wyobrażałem sobie blondynkę z przesłodkim uśmiechem i niewinnym, niebieskim spojrzeniem. Ale sam nie wiedziałem na ile to było moje życzenie, a na ile ewentualna działalność mojego mózgu, próbującego przypomnieć sobie parę rzeczy. "Nie za dobrze by ci było, kochasiu...?" Cholera, jednak zaczynałem fantazjować... I to poważnie... Bo Lou nie powiedział mi jednej, najważniejszej rzeczy...
Skoro już miałem niby tą narzeczoną, skoro między nami niby było to wyjątkowe uczucie, skoro wytrzymaliśmy razem te niby kilka lat... My musieliśmy chyba... Hm.
"Ciekawe czy była dobra w łóżku..."
Jak zwykle nie pamiętałem najważniejszego... Trochę jak taki większy kac, po którym tylko trochę więcej zapomniałem... Szkoda tylko, że o tych najprzyjemniejszych rzeczach też. "Chociaż to mogli mi oszczędzić w ramach rekompensaty za tą dziurę w pamięci..."
Boże...
Ja wcale o tym nie myślałem.
"Cholera, Niall, mógłbyś już tu przylaźć, bo chyba zaczyna mi odwalać..."

*

Nie chciałem tam wchodzić. Krążyłem jak w jakimś zaklętym kręgu przed drzwiami sali Harry'ego, z pytaniem godnym dzieł Szekspira. "Wejść czy nie wejść, oto jest pytanie..."
Nie wiedziałem jak miałbym tam tak po prostu wparować i prosto w oczy mu powiedzieć, że Niallowi kompletnie odwaliło i nie chciał go odwiedzić... "No i czemu to zawsze na mnie zwalają takie rzeczy.?" Okej, Zayn niby zaoferował się pogadać z Niallem, a to też raczej do łatwych zadań należeć nie będzie, no ale... To nie Niall miał wypadek, stracił część pamięci, leży teraz w szpitalu i na myśl o jego stanie mam ochotę ze złości porąbać wszystko, co wpadnie mi w ręce... "Bo to wszystko było tak strasznie nie fair..."
Ale nie mogłem się wiecznie czaić. Czas na odwiedziny mijał nieubłaganie, a Louis (podobno) wedle prośby Stylesa zaopatrzył mnie w góry zdjęć, które musiałem mu pokazać. Nie było co ukrywać, ciężko mi było uwierzyć w tą jego nagłą chęć zdobywania wiedzy o Lou, ale miałem co narzekać.? Skoro chciał, musiałem się wziąć w garść. "No to do dzieła..."
Wziąłem głęboki wdech i nie czekając na więcej wątpliwości, otworzyłem te trzynaste drzwi, wchodząc do środka wpatrzony w podłogę. Dla dodania sobie otuchy, zacisnąłem dłonie na ramieniu plecaka, w którym zalegały tony zdjęć. "Ty tchórzu, spojrzałbyś w jego twarz..."
- Wydaje mi się, że ciebie już tu widziałem. - usłyszałem ze strony Harry'ego, gdy powoli podchodziłem do jego łóżka. Ale dopiero tam udało mi się jakimś cudem na niego zerknąć. Uśmiechał się. "Poprawa widoczna gołym okiem..." pomyślałem siadając na krześle i mimowolnie odwzajemniając gest. - Czy to nie kolej na Horana.?
- Niall wspiera Eve. - wyjaśniłem, marszcząc brwi. "Żeby się tylko nie połapał..." - Razem siedzą przy Louisie. - dodałem, żeby zabrzmiało wiarygodniej. "I nie miałeś zamiaru wprowadzać go w wiadomy temat..."
- Eve.? - Hazz natychmiast wyłapał co najważniejsze. "A o Lou to ciężko zapytać.?"
- Jego dziewczyna. - westchnąłem cierpliwie, kładąc ostrożnie plecak na kolanach. Mimowolnie objąłem go ramionami, zupełnie jak jakiś skarb. "Hazz, po prostu zapytaj..."
- Zalewasz.?! - zszokowany chłopak aż podniósł się do pozycji siedzącej, wybałuszając na mnie oczy. Z przerażeniem obserwowałem z ekranów aparatury jak jego tętno i setki innych rzeczy znacząco przyspiesza. "Nie, nie, nie..." - Niall ma dziewczynę.? Nasz mały Horanek.? Jakim cudem ja się pytam.?
- Harry, na miłość Boską, nie ekscytuj się tak. - westchnąłem, kątem oka patrząc na aparaturę. "Jak tak dalej pójdzie, cały sprzęt oszaleje..." - Albo przynajmniej nie przy mnie. Nie chcę widzieć jak nagle padasz na zawał, czy coś. - zaznaczyłem ostro. - Jesteś świeżo uszkodzony, musisz się oszczędzać.
- Przestań. - Harry wywrócił oczami, zupełnie jak strofowany, bezczelny sześciolatek. - Już mnie nawet nie boli tak bardzo. Wszystko idzie ku lepszemu. Jeszcze dzień czy dwa i będę całkowicie sprawny. - wyszczerzył się nagle, a ja już prawie widziałem te wszystkie brudy, które materializują się w jego łepetynie. "Co za człowiek..."
- Nie wątpię, Styles, ale szczegóły mi daruj. - zaśmiałem się mimowolnie, kręcąc głową z politowaniem. Reakcja była jak najbardziej szczera, ale mimo wszystko coś w dołku cały czas nieprzyjemnie mnie ściskało... "Styles, daruj sobie bezsensowną gadkę i do rzeczy..."
- Masz.? - spytał nagle poważniejąc, zupełnie jak na zawołanie. Co trochę mnie zaskoczyło. Przez moment nie wiedziałem nawet co się dzieje...
- Co.? - palnąłem automatycznie, drapiąc się mimowolnie po głowie.
- Nie leć sobie w kulki, Payne. - Harry spojrzał na mnie jak na ostatniego idiotę. "Aaaa tak." - Nie wierzę, że Louis ci nie wypaplał z miejsca, że...
- A myślisz, że co to jest.? - wpadłem mu w słowo, delikatnie unosząc plecak, jakby chcąc go jakoś dodatkowo wyeksponować. Czułem taką dumę... Niewysłowioną. Taką, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu. - Ale tylko albumy. - stwierdziłem, powoli rozpinając zamek plecaka i wyciągając z niego pierwszą z brzegu książeczkę. - Pielęgniarka zabroniła mi tu wnosić zaawansowaną elektronikę, żebyś sobie oczu nie przemęczył. - stwierdziłem, podając mu ją delikatnie. Serce mi stanęło, gdy Harry zwyczajnie zawiesił się na moment, ale humor mi wrócił, gdy zdecydowanie wziął album w te swoje wielkie łapska i zaczął go obracać w dłoniach. "Dobrze, Styles, bardzo dobrze..." - Myślę, że i tak prawie wszystko jest tu, bo zdaniem Lou takie zdjęcia mają duszę, a elektroniczne nie. - palnąłem, próbując jakoś odwrócić swoją uwagę od kolejnego nieprzyjemnego uczucia, które pojawiło się zaraz po tym, jak Harry zaczął zwlekać z otworzeniem albumu. "No i czego się czaisz.?"
- A od kiedy on taki...? - zamyślił się, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zmarszczył nieprzyjemnie brwi. - A, ona. - mruknął niewyraźnie, jakby to nic dla niego nie znaczyło. Zabolało bardziej, niż gdyby powiedział mi prosto w twarz, że to mnie nie pamięta... Aż skuliłem się na swoim krześle. Ale nie miałem siły go poganiać. Poza tym nadzieja się we mnie pojawiła, gdy znów zacisnął palce na albumie. Obserwowałem jak wzdycha i powoli go otwiera. Normalnie jak na zwolnionym filmie. "Hazz, pospiesz się, bo mnie szlag trafi..." pomyślałem, już prawie podskakując z niecierpliwości na krześle. "Ciekawe jak zareaguje..." Kiedy jednak otworzył już album i ze zmarszczonym czołem wpatrzył się w pierwszą stronę, już wcale nie byłem pewien czy chcę być przy nim w tym momencie. "No co ci się nie podoba.?" - To ona.? - zapytał, nie odrywając wzroku od kartki. Minę nadal mając nie do odgadnięcia. "Styles, jak teraz coś palniesz..."

środa, 23 października 2013

remember me.

głupie, głupie, głupie studia. nie dość, że nerwy tracę, to i spać w nocy nie mogę. nie wyrabiam. i nie mogę się skupić na 'nauce'. kto zna jakikolwiek sposób...? bardzo chętnie poznam.
nieważne...
nie narzekam. a mam na co. wspomnienia o niektórych opowiadaniach skutecznie rozdzierają mi serce. ale przynajmniej mam wenę na smutne okoliczności. więc tym sposobem zapraszam na nowy rozdział. i dziękuję za miłe słowa pod poprzednim. dzięki nim mam siłę to kontynuować :).

OSIEM.



Byłem serio wkurzony na Stylesa. Jak jeszcze nigdy wcześniej. Gdy chłopaki przedstawili mi ich wersję rozmowy na temat Lou... Dobrze, że byłem daleko od szpitala. Inaczej Harry wczoraj dostałby takie kazanie, że nawet jego pokrzywdzony stan by mu nie pomógł. "Pieprzony amant..." Ale teraz też nie zamierzałem mu odpuścić. Wprawdzie złość mi już trochę przeszła, ale kurwa tylko trochę. Przeciwnie do tych dwóch lalusiów ja nie zamierzałem się cackać z pamięcią Harry'ego. "Nie będzie tu sobie przy mnie lecieć w kulki..." I z wielkim postanowieniem ogarnięcia jego uporu, dosłownie wparowałem do jego sali.
"Kurwa, na korytarzu, gdy nie widziałem go pokiereszowanego było to o wiele łatwiejsze..." pomyślałem, widząc przyjaciela, który nadal tonął w pościeli jakiś taki bezbronny. Ale przynajmniej nabrał kolorów. No i się uśmiechał. "Czyli do dzieła..."
- I chociaż jeden normalny... - stwierdził ni z tego, ni z owego, patrząc na mnie rozbawionym wzrokiem. "Ale nie ze mną te numery..."
- Nie leć sobie w kulki, Styles. - z impetem usiadłem na krześle obok jego łóżka. Aż zaskrzypiało w proteście, ale to akurat było moim najmniejszym problemem. "Uważaj Harry, teraz masz się skupić..." - Co ty robisz.?
- Leżę. - Hazz zmarszczył brwi, patrząc na mnie jak na idiotę. "Ja ci dam idiotę, kretynie... Więcej domyślunku..."
- Do cholery widzę, że nie tańczysz. - obruszyłem się. - Serio pytam.
- Ale o co ci chodzi.?
- Swift.? - prawie się zaplułem, wypowiadając to nazwisko. Cała akcja z tą... dziewuchą nadal wkurwiała mnie wyjątkowo. Naprawdę nie mogłem pojąć jak po tym wszystkim on mógłby się nią w jakikolwiek sposób ekscytować. "No tak, miał luki w pamięci... Cholera." - Tylko to cię interesuje.? - dopytałem, próbując na wszelkie sposoby uniknąć wyrzutów sumienia. A pojawiły się takie, gdy tylko znów dopadł mnie widok wszystkich uszkodzeń Stylesa. Cierpiał, cholera, cierpiał. A ja mu jeszcze miałem dowalić... "Tomlinson, nie rozklejaj się..." - Masz chłopie NA-RZE-CZO-NĄ.! - wycedziłem, nie wiem czy bardziej przez złość, czy ściśnięte z żalu gardło. "Nie pękaj..." - Tym mógłbyś się zainteresować. - zakończyłem efektownie, z odpowiednim natężeniem oburzenia w głosie. "Trzymaj tak dalej..."
- Serio Tomlinson.? - Harry natychmiast wykrzywił się w jakimś zagniewanym grymasie, na dokładkę zaplątując ręce na piersi. "Gówniarz. Pokiereszowany, ale nadal gówniarz." - Chcesz mi mówić co mam robić.? - prychnął jeszcze, zupełnie jak jakiś pięciolatek oburzony szlabanem na wychodzenie. "I jak ja mam z nim normalnie rozmawiać.?"
- A mam jakieś wyjście.? - uniosłem się, jak zwykle w nerwach, zaczynając gwałtownie gestykulować. - Odpierdzielasz tu jakieś szopki. Migasz się jak przed torturami. Powiedz, ta wiedza cię boli.? - spojrzałem na niego uważnie, oczekując najbardziej oczywistej odpowiedzi w takiej sytuacji. Ale jego reakcja wprawiła mnie w zwyczajne osłupienie. "O kurwa..."
- Tak. - kiwnął głową. - Właśnie tak. To mnie cholernie przytłacza. - przeczesał włosy palcami jakimś takim panicznym gestem. Nie spodobało mi się to. Cholernie mi się to nie spodobało. A jakby tego było mało, wzbudziło to we mnie niewyobrażalne wyrzuty sumienia. "Kurwa, kurwa, kurwa. Pięknie Tomlinson." - Wszyscy oczekują, że będę się zachowywał dokładnie tak samo jak przed wypadkiem. A ja nic nie pamiętam.! - krzyknął ni z tego, ni z owego, a te wszystkie sprzęty obok niego zaczęły się wydzierać. "No tylko tego mi tu jeszcze brakowało..." pomyślałem, obserwując ze ściśniętym sercem każdy ekranik, który migał, ale kompletnie nic mi to nie dało. "No i czemuś debilu nie poszedł na medycynę.? Mógłbyś to teraz rozszyfrować..." - To jest do cholery pięć lat. Pięć długich lat. 1827 dni, policzyłem dokładnie. - zaznaczył. "Kiedy on do cholery zdążył to policzyć.?" "Chwila... czyli, że próbuje się znaleźć gdzieś w czasie.?" "Kurwa, on o tym myśli.!" ucieszyłem się, czując nagle dziwną siłę i nadzieję. - Wiesz ile przez ten czas ważnych rzeczy się wydarzyło.? - Harry spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, jakby wiedział, że to tym bardziej działa na moje poczucie winy. "Spryciarz." - I każda z nich mogła mnie ukształtować inaczej.
- Pieprzysz. - stwierdziłem, starając się, żeby mój głos zabrzmiał odpowiednio ostro. Co było trudne w momencie, gdy coś rozdzierało mnie od środka. "Współczucie dla Harry'ego, nazywaj rzeczy po imieniu..."
- Słucham.? - Harry zaskoczony, zamrugał kilka razy powiekami.
- Pierdolisz głupoty. - wyjaśniłem innym sposobem. Hazz tylko prychnął lekceważąco, przewracając oczami. - Migasz się. Nie wiem czemu, ale tchórzysz. - pokręciłem głową, jakby to miało mi pomóc w zrozumieniu jego sytuacji. Nie pomogło. Nadal współczucie mieszało mi się z wkurzeniem. "I jak mam to rozegrać.?"
- To ty pieprzysz. - Styles mruknął ostro, a te pikawki wokół niego znowu się uruchomiły. "Styles, kurwa, uspokój się, bo nie wiem co zrobię, jak mi tu dostaniesz jakiejś zapaści..." - To moja sprawa co chcę sobie przypomnieć, a czego nie. - zaznaczył głośno, patrząc na mnie uważnie. "Tomlinson, jesteś bezmyślny..." - Nie naciskaj na mnie do cholery.
- A mam inne wyjście.? - spytałem, jakoś tak bez większego przekonania. Ale wystarczył głęboki oddech, żeby cały mój upór wrócił. "Nie wykręcisz się tak łatwo, Styles..." - Zamknąłeś się. To trzeba cię otworzyć. - wzruszyłem ramionami, ostatecznie krzyżując ręce na piersi.
- Psycholog się znalazł. - Hazz mruknął pod nosem, patrząc na mnie kątem oka. "Jeszcze chwila i dojdzie do rękoczynów..." - Pokaż mi papierek, to pozwolę ci wydawać opinie i zajmować się moją pamięcią.
- Poznaliście się na ulicy. - rzuciłem pierwszym lepszym skojarzeniem, które mogłoby go naprowadzić na jakikolwiek trop Louisy. "Może to, kurwa, zadziała..." - Wrąbałeś się jej w telefon.
- Wiem. - dosłownie burknął, patrząc na mnie tak, jakby chciał mi przywalić cegłą w mózgoczaszkę. - I co z tego.?
- Nie chciała się z tobą umówić. - skoro już zacząłem temat, postanowiłem nie dać za wygraną. "Grunt to odpowiednie podejście..."
- Oj, przestań. - Hazz jęknął tylko, znowu przeczesując dłonią grzywkę w ten dziwny sposób.
- Próbowałeś ją podejść, ale nie miałeś pomysłu jak, bo nie lubi kwiatów.
- Naprawdę nie chcę tego słuchać.
- Jest jedynaczką.
- Tomlinson, głowa mnie boli. - przytknął dłoń do czoła, robiąc przy tym zbolałą minę. "Nie łam się, panienko..."
- Pracuje w schronisku dla zwierząt.
- Co.? - zdziwił się ostro, patrząc na mnie z zaciekawieniem. "No, nareszcie..." - Ty serio.? - pisnął jeszcze, coraz bardziej zaintrygowany, sądząc po tym pozbawionym inteligencji wyrazie twarzy. "I tu cię mam, złotko..." - Z tego da się wyżyć.?
- Najwyraźniej się da. - wyszczerzyłem się jak głupi, czując taką ulgę, że z miejsca poczułem się dwadzieścia kilo lżejszy. I jednocześnie naładowany energią do dalszych działań. Bo skoro już miałem jego uwagę... "Styles, szykuj się na wielkie przypominanie..." - Jeszcze na początku jeździła z nami w trasy, ale strasznie ją bolało, że wszystko opłacasz. Potem zaczęła studia, chciałeś jej pomóc, ale ona kazała ci się... - zawahałem się, nie wiedząc jak odpowiednio ująć w słowa ich wielką ścinę. Bo tej burzy normalnie nie dało się opisać... "Dobrze Styles, że tego nie pamiętasz..." - uspokoić. - zakończyłem łagodnie, skupiając się na tych bardziej weselszych chwilach między nimi. Na kłótnie jeszcze przyjdzie czas...
- No i dlaczego.? - Styles widocznie wkręcił się w temat, marszcząc brwi w geście zamyślenia. "Zaczął o niej myśleć..." - Skoro niby byliśmy razem... - "Ja ci dam kurwa niby..."
- Nawet ze zwykłymi prezentami miała problem. - wyjaśniłem, automatycznie uśmiechając się na wspomnienie dziewczyny. Kiedy jednak dotarło do mnie, że ona nadal leży nieprzytomna kilka sal obok i wcale nie zanosi się na poprawę... "Kurwa, kurwa, kurwa." - Taki typ człowieka. - wzruszyłem ramionami, próbując odciągnąć od siebie nieprzyjemne myśli. Ale jak już tam się zagnieździły, mogiła. "Kurwa, Tomlinson, nie pomyślałeś tego..." - Może bała się, żebyś nie pomyślał, że jest z tobą tylko dla kasy.
- A była.? - Harry spojrzał na mnie czujnie, zupełnie jakby chciał się dopatrzeć odpowiedzi w gestach. No jakbym miał mu tu skłamać.!
- Serio Styles.? - uniosłem się, czując się urażony za Louisę. Bo on tu ją na moich oczach oskarżał o materializm.! "Co za idiota..." pomyślałem, machinalnie zaciskając szczękę.
- Najpierw się czepiasz, że nie pytam, teraz się rzucasz bo pytam. - Hazz zirytowany przewrócił oczami. - Zdecyduj się.
- Nie, do cholery. - pisnąłem, powracając do gwałtownego gestykulowania. Musiałem mu przecież jak najwierniej opowiedzieć o dziewczynie, a to w jakiś niewyjaśniony sposób mi pomagało. Nie mogłem tego spieprzyć, po prostu nie mogłem... - To najbardziej bezinteresowna osoba jaką znam. - zmarszczyłem brwi, widząc mało zainteresowaną minę Hazzy. "Znowu Styles...?"
- Dobrze wiedzieć... - westchnął nieobecnie, a mnie opuściło całe pozytywnie nastawienie. Znowu byłem w czarnej dupie... "Musisz być do kurwy nędzy taki oporny, debilu.?" - No na co czekasz.? - spytał nagle, z niepewnym uśmiechem. "Ym.?" - Dawaj dalej. Muszę chyba coś o niej wiedzieć, nie.? - wyszczerzył się, a mi znowu jakby kamień spadł z serca. "Dobrze, że nie prosto na jaja..."
- Nareszcie. - westchnąłem, rozsadzając swój tyłek wygodniej na krześle. I układając ręce przed sobą, przygotowałem się na dłuższy monolog... "Oby się opłaciło..." - Więc... jest Polką. - zacząłem, bo właściwie od czegoś musiałem. A nagle wszystkie przygotowane wcześniej wersje uciekły mi z łepetyny. - Do Anglii przyjechała za pracą. Na początku robiła za kelnerkę, w schronisku działała tylko charytatywnie, ale ją wywalili, więc musiała przyjąć pracę w schronisku. Eeem... - zawahałem się, nie wiedząc już co mógłbym mówić. "Normalnie jak nigdy..."
- Mówiłeś, że studiuje... - Hazz sam się doprosił o temat. I to było jak miód na moje skołatane ostatnio serce. "Nareszcie działasz normalnie, przyjacielu."
- Dziennikarstwo. - kiwnąłem głową. - Czaisz paradoks.? Ty jesteś celebrytą, ona prawie reporterką. - zaśmiałem się pod nosem, widząc na wpół zszokowaną, na wpół nie rozumiejącą minę Stylesa. - Trochę się to gryzie, zwłaszcza odkąd zaczęła ten bezpłatny staż w jakimś tanim tabloidzie, ale jakoś dawaliście radę.
- A jak chłopaki na nią zareagowali.?
- Niall z Zaynem mieli problem, bo dziewczyna nienawidzi fajek. - stwierdziłem, przywracając w umyśle wszystkie momenty, kiedy chłopaki musieli rezygnować z kurzenia. I nie byli z tego powodu wielce zadowoleni... "To były czasy..." - I musieliśmy ograniczyć też przekleństwa, bo ma na nie uczulenie. - wykrzywiłem się, licząc w myślach każdy raz, kiedy musiałem się przy niej gryźć w język. - A Liam się ucieszył, że już nie będzie ostatnim abstynentem na świecie.
- A ty.? - Harry spojrzał na mnie uważnie, że aż poczułem się dziwnie głupio. Więc mimowolnie spuściłem łeb, wzdychając głęboko.
- Ja... Sam nie wiem.
- To chociaż twoje pierwsze wrażenie... - Hazz jęknął prosząco, a ja musiałem się wysilić, żeby przypomnieć sobie nasze pierwsze spotkanie.
"Ale czego nie robi się dla przyjaciół..."

*

Impreza zalatywała nudą. Kilkoro starych znajomych, parę mniej mdlejących fanek, trochę alkoholu i do groma muzyki. Niby przepis na dobrą zabawę, ale schemat był już tak oklepany, że... no właśnie. Ile można się wydurniać, upijać i bajerować panny.? Niby cały czas, ale...
"Kurwa, Tomlinson, starzejesz się. Stajesz się starym, pierdzącym dziadem z obwisłym tyłkiem, który narzeka na wszystko co go otacza..."
Nie mogłem na to pozwolić, za żadne skarby. Dla rozgrzewki wlałem więc w siebie kolejny łyk piwa, licząc, że jakoś mnie rozruszył. I chyba podziałało, bo uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem stojącego w kącie Zayna z piwem w ręku, który bacznie obserwował jakąś rudą pannę przy barze. "No ciekawe..."
Natychmiast ruszyłem do przyjaciela. I żeby nie było, że się skradam, rąbnąłem go z całej siły w tyłek, oznajmiając swoje nadejście. Chłopak tylko przewrócił oczami i spokojnie upił łyk piwa.
- Stary... - zacząłem konspiracyjnym tonem, nachylając się do przyjaciela, żeby mógł mnie usłyszeć. - Ani to nie jest Pezz, ani ty nie jesteś Harrym, żeby wiecznie ślepić za innymi. - skinąłem głową na laskę przy barze, którą wciąż bezwstydnie lustrował spojrzeniem. - Ogarnij się, człowieku. Albo chociaż wyjaśnij kim jest ta laska... - westchnąłem, widząc, że mój apel i tak nie działa.
- Laska, której Hazz rozwalił komórkę na dzień dobry. - Zayn spojrzał na mnie jakimś dziwnie mętnym spojrzeniem, a już po chwili obdarzył interesującą historyjką o tym jak Harry staranował biedną pannę, a kiedy chciał od niej wyciągnąć jakiś kontakt, zwyczajnie mu zwiała. "To się nazywa godna postawa..."
- Czyli mówisz, że dzięki temu, że teraz tu siedzi, może to być przyszła dziewczyna Hazzy.? - podsumowałem jego opowieść, łącząc ją z zaistniałą sytuacją. Styles najpierw prawie pozbawia dziewczynę życia, a teraz ona zwyczajnie siedzi przy barze i tylko czeka, aż nasz amant znów do niej podbije. "Kurde, jakie to było... właśnie w stylu tego debila..."
- Bardzo prawdopodobne. - Zayn wzruszył tylko ramionami, popijając piwo.
- No to trzeba ją poznać... - korzystając z tego, że stałem trochę za Malikiem, popchnąłem go w kierunku baru. "Bo to mogło być zabawne..."
- O nie, nie wciągniesz mnie w to. - zatoczył się, uwalniając się z mojej niewoli i stając obok ze zdegustowaną miną. - Zrobiłem z siebie już wystarczającego kretyna. Nie pytaj. - uciął, gdy już prawie otworzyłem usta, żeby zapytać. Ale w takiej sytuacji wolałem zachować milczenie...
- Okej, idę sam. - wzruszyłem ramionami, celując w niego oskarżycielsko palcem wskazującym. - A ty żałuj. - wyminąłem go, podążając prosto do panny Harry'ego. I z kroku na krok zaczynałem mu chyba zazdrościć. Bo nie dość, że ruda (więc pewnie i zadziorna), zgrabna i z pewnością atrakcyjna, to na tym swoim kobiecym barku prezentowała całkiem sensowny tatuaż. "Kurwa, ona zdecydowanie nie powinna zakładać publicznie bluzek, które zsuwają jej się z ramienia..."
- Cześć. - usiadłem obok niej, posyłając swój najbardziej czarujący uśmiech. I sądząc po rumieńcach, podziałało.
- Heeeej. - dziewczyna dziwnie przeciągnęła to słowo, ale zabrzmiało to nawet uroczo. "Tomlinson, uważaj..."
- Jestem Louis. - wyciągnąłem do niej dłoń, czekając dłuższą chwilę na jej reakcję. Kiedy jednak pozbawiła twarz zdziwionego wyrazu, uściskała delikatnie moją rękę. Ledwo wyczuwalnie, bo ledwo dotknęła mojej skóry, a już się wycofała. "Jak spłoszona antylopa..."
"I gdzie tu rudy temperament.?"
- Em. Louisa. - uśmiechnęła się niepewnie, zgrabnym gestem zakładając włosy za ucho. "Jezu, jak to wyglądało..."
- Całkiem nieźle to brzmi, co.? - zaśmiałem się, czując całkiem podatny grunt do wypróbowywania granic mojej bezczelności. - Gdybyśmy mieli być razem, znajomi dostaliby bzika. Ale nie myśl, ja mam dziewczynę. - sprostowałem. I sam nie wiem czemu, ale musiałem to powiedzieć na głos. "Pamiętaj o El..." - Poza tym słyszałem, że Styles stracił dla ciebie głowę.
- Słucham.? - nadzwyczajnie długie rzęsy dziewczyny zawachlowały w jakimś hipnotyzującym tańcu. "Cholera... Ona miała... oczy..."
"Jakie to błyskotliwe, Tomlinson."
- Harry. - chrząknąłem, znowu szczerząc się jak debil. To pomagało. - Taki i kręcony, i pokręcony. Strasznie wolno gada, zazwyczaj o kotach...
- Wiem kim jest Harry Styles. - przerwała mi w pół słowa. "Czyli jednak temperament też miewała..." - Wiem kim jesteś ty, znam One Direction. Nie rozumiem jedynie o czym konkretnie do mnie mówisz. - zmarszczyła czoło, patrząc na mnie wyczekująco. "Oddam cały swój majątek temu, kto mi powie jaki kolor miały jej oczy..."
- Chciałem tylko poznać dziewczynę, która spławiła Stylesa. - wzruszyłem ramionami, starając się nie patrzeć jej prosto w oczy. To zdecydowanie było zgubne. - Teraz będę mógł się nad nim pastwić.
- Wspaniały z ciebie przyjaciel. - dziewczyna zaśmiała się cicho, ale nad wyraz dźwięcznie. Nawet to w jakiś sposób było uwodzicielskie... "Kurwa, Tomlinson, po imprezie pakujesz się w samochód i pędzisz do El. Robisz się chłopie dziwnie napalony..."
- A powtórzysz to reszcie.? - postanowiłem jednak nie dać po sobie nic poznać i jak zwykle zgrywać idiotę. - Bo dziwnym trafem wcale tak nie uważają... - dodałem, powodując kolejne parsknięcie śmiechem z jej strony. - Rozumiem, że nie jesteś fanką. - sypnąłem, ni stąd, ni z owąd, nie chcąc dać się ponieść jej urokowi.
- Gapnąłeś się po tym, że nie krzyczę ci w twarz, nie płaczę i nie histeryzuję.? - Ruda przekrzywiła głowę, zupełnie jak jakiś kociak, uśmiechając się w zadziwiający sposób. "Kurwa, niech mi ktoś wykręci numer do Els..." 
- Nieładnie naśmiewać się z naszych fanek, wiesz.? - zmarszczyłem jednak brwi, próbując jakimś cudem okazać oburzenie. No ale... - No dobra, zachowanie cie zdradziło. - uśmiechnąłem się.
- Znam wasze piosenki, kojarzę działalność, ale na koncert już się nie dopchałam. - wyjaśniła, obracając się twarzą do baru. I jakby chcąc mnie dobić, zaczęła krążyć palcem po obrzeżach szklanki do połowy opróżnionej z soku pomarańczowego. "Przestań." - I raczej nie chcę się równać z tymi naprawdę oddanymi fankami.
- Święta racja. - całą siłą woli oderwałem wzrok od jej dłoni, wpatrując się centralnie w jej czoło. Było najbardziej neutralne... No i nie było, że ją ignorowałem, czy coś. - A ten akcent.? - spytałem, wyłapując obce głoski nieudolne przykryte brytyjskim akcentem. "Mimo wszystko urocze."
- Jestem z Polski. - wyjaśniła, uśmiechając się do mnie delikatnie zza linii włosów. Które po chwili założyła za ucho tą swoją magnetyczną dłonią. "I już rozumiem czemu dziadek zawsze mi powtarzał, że Polki są najładniejsze..."
- Kojarzę. - kiwnąłem tylko głową, nadal szczerząc się jak głupi. - Wasza reprezentacja piłkarska jest zupełnie do kitu.
- Dzięki. - Ruda zaśmiała się przez zmarszczone czoło. Ha, to dopiero było połączenie...
- Tylko mówię prawdę. - wzruszyłem niewinnie ramionami, próbując się usprawiedliwić wzrokiem. "A bycie w jej łaskach zdecydowanie było tym, czego teraz pragnąłem..."
- Koniec. - zupełnie znikąd, między nami wylądował Styles. Trzasnął dłońmi o blat między mną a Rudą, patrząc wrogo to na mnie, to na nią. "Kurwa, ten to ma wyczucie czasu..." - I tak z nią nie pogadasz. Ona nawet nie mówi po angielsku. - rzucił do mnie czymś, czego nawet nie zrozumiałem (bo przecież po jakiemu ja z nią właśnie gadałem.?), ale zanim zdążyłem zapytać, już odwrócił się do dziewczyny. - A ty go nie słuchaj. On jest trochę walnięty. - w ramach sprzeciwu rąbnąłem go w ramię. "Bo nie będzie mnie tu ciołek obrażał..." - I to nawet nie trochę. - zmarszczył czoło, pocierając obolałe miejsce. "Ha.!"
- Słuchaj kolego, robię to, na co ciebie nie było stać, więc przestań się rzucać. - zaprotestowałem, próbując jakoś się usprawiedliwić przed samym sobą. "Bo przecież wcale nie jestem zauroczony dziewczyną, którą Hazz TAK lustruje wzrokiem..."
- Masz dowód. - "... i TAK się do niej uśmiecha."
"Kurwa, szczęściarz, no."
- Sorry, stary, ale my tu sobie kulturalnie rozmawialiśmy, a ty bezczelnie wparowałeś między nas. - pomimo całej wewnętrznej rozterki postanowiłem nadal zgrywać debila, żeby w żadnym przypadku któreś z nich się nie zorientowało co mi właśnie chodziło po głowie. - Więc powiedz mi skarbie czemu się tu lenisz, zamiast jak wszyscy szaleć na parkiecie. - zwróciłem się do Rudej gdzieś ponad ramieniem Hazzy, szczerząc się szeroko.
- Zgrywam znudzoną, żeby wyrywać facetów. - Ruda również wychyliła się delikatnie zza ramienia Stylesa. I miałem ochotę dziękować geniuszowi, który umieścił blat baru w tak strategicznym miejscu, że gdy dziewczyna się o niego oparła, dekolt jej bluzki się odchylił, ukazując całkiem niezłe... kształty. "Styles, zboczeńcu, chociaż ty się tam nie gap..." - Jak widać działa. - dodała po chwili, zmuszając zarówno mnie, jak i tego napaleńca do spojrzenia na jej twarz. "Jakby to teraz było takie łatwe..."
- Sprytnie, bardzo sprytnie. - westchnąłem, odsuwając od siebie wszystkie niepotrzebne myśli o tym tatuaży, który krył się gdzieś w jej dekolcie. "Co ja bym dał, żeby odkryć tę tajemnicę..." Ale widząc ciekawski wzrok Hazzy, poszukującego odpowiedzi na tą samą zagadkę, wiedziałem, że nie pozostało mi nic innego jak zapytanie go o to później. "Lepsze coś, niż nic." - Ale skoro już jednego złapałaś na ten swój genialny urok, to może skorzystalibyście z okazji i poznali bliżej na parkiecie.? - zaproponowałem, widząc, że ani jedno, ani drugie nie ma siły na zrobienie pierwszego kroku. "Leniwce..." "Ale od czego był wujek Tommo..." - Harry jest fantastycznym tancerzem. - złapałem go za ramię, jakbym miał go co najmniej prezentować na jakiejś wystawie. "Każdy sposób dobry..."
- Harry też potrafi mówić. - Styles tylko się oburzył, wyrywając rękę z mojego uścisku.
- Zamknij się. - syknąłem, posyłając mu ostrzegawczo-rozbawione spojrzenie. Przecież ja mu tu właśnie ustawiałem randkę.! Trochę wdzięczności mi się należało... "Zwłaszcza, że panna była... wow."
- Sorry, nie tańczę z facetami, których ledwo znam. - ...w zachowaniu też nie szczędząc w pikanterii. Ten jej charakterek coraz bardziej mi się podobał. "I to się miało marnować na tego idiotę..." pomyślałem, widząc ten głupi uśmieszek na gębie Stylesa. "Jak ja miałem mu pomóc, skoro on sam się nie starał.?"
- Ludzie i po krótszej znajomości robią ciekawsze rzeczy. - zaznaczyłem, usiłując odwrócić uwagę dziewczyny od idiotycznego wyrazu twarzy Stylesa. "Tak się nie wyrywa panien, człowieku..."
- Czy to jest jakaś propozycja trójkąta.? - Ruda tylko zmarszczyła brwi w zabawny sposób. "Nieźle."
- A jest jakaś szansa.? - wyszczerzyłem się natychmiast, rzucając odpowiednie spojrzenie Stylesowi. Jego mina było co najmniej bezcenna... "Co za naiwniak."
- Nie. - dziewczyna odparła szybko. A rozczarowanie na gębie Stylesa było jeszcze bardziej zabawne.
- Zawsze warto spróbować. - wzruszyłem ramionami, znowu przybierając najbardziej niewinną minę, na jaką było mnie stać. I podziałało. Dziewczyna parsknęła śmiechem, zarzucając przy okazji włosami. "Hm, pomarańcze.?" Ciekawy zapach...
- Wiesz co.? - zanim jednak zdołałem się wypowiedzieć na temat moich obserwacji, Hazz złapał laskę za rękę i trochę wbrew jej woli podciągnął do góry. - Serio stąd chodź. Wolę, żebyś nie słuchała jego gadania... - puścił ją przed sobą, kierując się tuż za nią na parkiet. Z niejaką zazdrością patrzyłem jak  ten geniusz prawie przytula się do jej pleców, starając się coś szepnąć dziewczynie na ucho, a Ruda śmieje się radośnie w odpowiedzi. Kiedy jednak głowa Stylesa odwróciła się w moją stronę, posyłając mi wdzięczny uśmiech, wszystko we mnie ucichło.
"No... I teraz było dobrze."

poniedziałek, 21 października 2013

trzydzieści trzy.

Boże... Słyszeliście wyciek Story Of My Life.? Bo ja dotąd nie mogę się pozbierać... Ta piosenka jest tak genialna... Nie mogę, po prostu nie mogę. Ja chcę już całość...

Okej, już spokój.

Więc... słowem na początek... Rozdział jest tylko w połowie napisany przeze mnie. Perspektywę Quinn, genialną zresztą, stworzył mój kochany Muminek, w odpowiedzi na moją prośbę rzecz jasna. Nie wiedziałam czy uda mi się zmierzyć z pokrętnym myśleniem tej nieco nieokiełznanej dziewczyny, więc dając się ponieść lenistwu, zrezygnowałam z pisania tego. Byłam też ciekawa jakim innym sposobem można spojrzeć na Louise. Trochę odświeżenia zawsze się przyda, prawda.? :) Podejrzewam, że i tak bym lepiej nie oddała tego, co zauważył Muminek, więc muszę jej gorąco podziękować za poświęcony czas i chęci. Jesteś niezwykła i wiedz, że Cię kocham <3.
W każdym razie... Początek jest mój i jak zazwyczaj, jestem ciekawa Waszej opinii. Jak i tego jakim sposobem odbierzecie perspektywę Quinn :)
Kocham Was.! :*
***

Tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na sekundę. Bajecznie, prawda.? Cała noc polegająca na przewracaniu się z boku na bok i próbach wyrzucenia z głowy faktu, że Harry jest teraz moim chłopakiem już tak oficjalnie. Ale sorry, o tym trudno było mi zapomnieć... Zwłaszcza kiedy analizowałam wszystkie poprzednie randki, moje beznadziejne zachowanie i tendencję do tego, że w przyszłości niewiele się zmieni. Bo sądząc po tym, jak moje serce waliło z każdą chociażby półmyślą o tym chłopaku, wiedziałam, że na zupełnie normalne zachowanie przy nim na razie nie będzie mnie stać. A szkoda...

Żeby przynajmniej zastopować na moment wszystkie niepotrzebne dyskusje o Harrym w mojej głowie, sięgnęłam po telefon pod poduszkę, chcąc określić ile konkretnie czasu będę mogła poświęcić jeszcze na to jak to cudownie jest mieć oficjalnego faceta, którego bez krępacji będę mogła całować kiedykolwiek tylko będę miała ochotę (a biorąc pod uwagę ostatnie dni... raczej nic innego w przyszłych spotkaniach z Harrym nie uda mi się zrealizować...). 

I dopiero kiedy moja dłoń natrafiła na pustą przestrzeń, zorientowałam się, że mój telefon zalega gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, być może wydzwaniany przez jakiegoś małoletniego przestępcę.

Nie ukrywam, poczułam się zawiedziona. Na moment zrobiło mi się też wyjątkowo przykro, że w żaden sposób nie mogę się skontaktować z Harrym... nawet jeśli on o tej porze zwyczajnie zajmuje się tym, czym normalnie zajmuje się o około ósmej rano i nie traci czasu na snucie idiotycznych przemyśleń o swoim nowym związku (matko, jestem żałosna), ale usprawiedliwiłam się brakiem kontaktu z mózgiem. I przekonując się, że na dłuższą metę to nie ma sensu, postanowiłam w końcu zwlec się z łóżka.

To chyba nie jest nic nienormalnego, że ta akurat czynność zajęła mi dobre kilka minut. No bo sorry, podniesienie tyłka z łóżka po nieprzespanej nocy nie jest czymś bajecznie łatwym, nie.? Łóżko jest wtedy szalenie magnetyczne... Ale co z tego, skoro i tak nie zapowiadało zasłużonego odpoczynku. Lepiej było wstać i jakoś się ogarnąć. Bo w planach miałam nieopisanie trudną rozmowę z Quinn. Tak, z własnej inicjatywy.

Nie ma co ukrywać, teraz, gdy już oficjalnie mam chłopaka... czy ja się kiedykolwiek do tego przyzwyczaję.? ...powinnam się zachowywać przy nim w miarę normalnie. Nie powiem, postęp w ostatnich dniach był, ale nadal to nie jest to, co chciałabym osiągnąć. Czyli normalne rozmowy z Harrym, bez dukania, jęczenia, składania krótkich zdań w piętnaście minut, bez rumieńców, bez potknięć językowych i przede wszystkim - bez wywrotek. Coś, z czego obie strony byłyby nad wyraz zadowolone.

Okej, miałam jakiś tam pomysł, który ogarnąłby wszystkie moje wymagania bez szemrania. Ale nieodrywanie się od ust Harry'ego przez całą randkę raczej nie było dobrym rozwiązaniem, prawda.? Owszem, mogę być niewyżyta, ale chłopak taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak całował, że...

Wow.

Ale akurat nie to było właśnie moim problemem.
A nawet wręcz przeciwnie...

Bo czy nie głupio jest, kiedy dziewczyna zachowuje się przy własnym facecie jak bezmózgie, wieczne czerwone stworzenie.? Zdecydowanie musiałam z tym skończyć. I dowiedzieć się o trikach, które pozwolą mi oczarować Harry'ego na zupełnie innym polu niż dotychczas... o ile dotychczas jakiekolwiek pole istniało...

Ale właśnie do tego była mi potrzebna Quinn...
I to jak najszybciej...

- Lou, zejdź tu na dół. - przytłumiony przez odległość krzyk Aly zupełnie nagle wyrwał mnie z rozmyślań. I nawet miałam go zignorować, udając, że nadal śpię, kiedy... - Natychmiast.! - ostre ponaglenie przyspieszyło moje tempo i pozwoliło zlecieć ze schodów na łeb na szyję. Bo kurczę, albo się paliło, albo Aly jakimś cudem (czytaj: wścibska sąsiadka wszystko wypaplała) dowiedziała się o moim spóźnieniu... Co by to jednak nie było, nie wyglądało dla mnie różowo. Więc mimo wszystko wolałam się pospieszyć.

Ale kiedy tylko zorientowałam się, że ani to ogień nie trawi domu, ani wściekła narzeczona taty nie chce mi prawić morałów, zatrzymałam się gwałtownie przy schodach i zaczęłam przeklinać swój pośpiech, przez który dyszałam teraz jak lokomotywa. A jeśli dodać do tego rozkudlone, nieogarnięte po nocy włosy, absolutny brak makijażu i pomięty, rozciągnięty ubiór... przezentowałam się jak nocna zmara. Co akurat w przypadku, gdy twój własny chłopak siedzi w twoim własnym salonie i czeka na nikogo innego, jak właśnie na ciebie, nie jest chyba odpowiednią stylizacją, prawda.? No chyba, że mam jakieś staromodne myślenie...

- Cześć. - Harry, gdy tylko mnie zauważył, podniósł się natychmiast, posyłając mi jeden z tych swoich uśmiechów, od których miękły mi kolana. Zupełnie jakby mi mało było wszystkiego...
- Em. Hej. - nie ruszając się nawet o centymetr, natychmiast spłonęłam rumieńcem, starając jakoś przygładzić ręką tajfun na głowie. Ale nic to nie dawało... Więc obiecałam sobie, że następnym razem porządnie się wyczeszę, zanim gdziekolwiek wyjdę. Bo jak widać, pułapki świata dziwnie nastawionego przeciwko mnie, czają się za każdym rogiem. A trochę niefajnie by było, gdyby chłopak uciekł z krzykiem od dziewczyny ledwie po niecałym dniu związku...

Matko, jak to brzmi...
Jestem w związku...
Z Harrym...
Który stoi naprzeciwko mnie i gapi się na mnie jak na kretynkę...

LOU, OGARNIJ SIĘ.!

- Przepraszam... Um... Mówiłeś coś.? - wybełkotałam, rumieniąc się jeszcze bardziej (o ile to było w ogóle możliwe) i jakoś mimowolnie starając się nie patrzeć mu w oczy. Bo widzieć jego zawiedzenie odbite w tych zielonych tęczówkach, byłoby jak nóż prosto w serce...
- Mam coś na twarzy, czy jak.? - spytał, z dziwnie zabawną miną. Ale na tyle dekoncentrującą, że natychmiast zainteresowałam się przestrzenią pode mną. - Patrzysz się na mnie jakbym nagle zrobił się cały fioletowy.
- Przepraszam... Em... To trochę dziwne... Widzieć cię... Tu. - wyjąkałam, chociaż nie wiem jakim cudem, po czym spojrzałam na niego spod grzywki.
- Powinnaś się przyzwyczajać. - wyszczerzył się, a moje serce zareagowało tak gwałtownie, że mimowolnie wypuściłam powietrze z głośnym wydźwiękiem. I modliłam się, żeby Osobnik Zainteresowany tego nie zauważył, ale... - Nieważne. - ...właśnie. Machnął ręką, uśmiechając się jakoś bardziej sympatycznie, jakby chcąc mi dodać otuchy. Ale nijak mu to nie wyszło... - Wpadłem, bo nie wiem czy znalazłaś telefon. Wolałem nie dzwonić, bo nie wiadomo kto mógłby odebrać... - wzruszył ramionami, a mi do głowy wpadło właśnie jaki on jest bystry, inteligentny, sprytny i domyślny... Genialne połączenie, prawda.? - Dobrze, że chociaż wiem gdzie mieszkasz... - zawahał się na moment, a ja z oczami rozszerzającymi się do wielkości spodków obserwowałam najgenialniejszą rzecz pod słońcem. Jak Harry sięga dłonią do karku i powoli go rozmasowuje. Jakie on miał ramiona... - No... - chrząknął, wracając mnie tym samym do świdomości Tu i Teraz. A nie w alternatywnej rzeczywiśtości, gdzie tuliłam się do niego nieprzerwanie. Ekhm. - Nie dostałem szlabanu. - uśmiechnął się nagle ni z tego, ni z owego, rozkładając ręce w zabawnym geście.
- To dobrze. - kiwnęłam głową, siląc się na uśmiech. Nic z tego, kiedy usta Harry'ego znajdują się tak blisko mnie (a ja nie mogę ich nawet dotknąć...), zielone oczy przeszywają mnie na wylot, a dołeczki w policzkach tak mącą myślenie...

Cholera, czułam się zupełnie jak przy pierwszym spotkaniu.
GDZIE TEN CAŁY POSTĘP.?!

- Dobrze.? - Harry zdziwił się delikatnie. - To fantastycznie. - wyszczerzył się znowu, zakładając ręce przed sobą. - Myślałem, że mnie mama do lochu wpędzi za... - zaczął, ale panicznym wzrokiem popatrzyłam na drzwi kuchni, za którymi kryła się Aly, nie chcąc, by usłyszała za dużo. Na szczęście chłopak domyślił się moich intencji, uśmiechając się delikatnie i opuszczając na moment głowę. Widok jego grzywki opadającej na czoło... Bezcenne. - I tak śpieszę się do szkoły, więc krótko. - złożył dłonie przed sobą, jakby zachęcając do zgodzenia się na wszystko, o co mnie zaraz poprosi. Ale nie musiał aż tak się wysilać, ja i tak byłam zawsze zgodna jeśli chodzi o niego... Zwłaszcza, kiedy w parze dochodziły jego usta... - Jesteś zajęta o piątej.?
- Ekhm... Podejrzewam, że nie. - wypowiedziałam jako-tako dźwięcznie, chociaż wątpiłam, żeby zrozumiał.

Cholera, czym dzisiejszy dzień różnił się od wczorajszego, kiedy bez większych zahamowań lałam go po ramieniu.? Niech mi to ktoś wytłumaczy...

- To nie szykuj żadnych poważniejszych planów. - Harry uśmiechnął się na wpół zachęcająco, na wpół czarująco. I to drugie zdecydowanie bardziej zadziałało, biorąc pod uwagę moją typowo początkową w naszych spotkaniach reakcję. - Zamierzam cię porwać. - rzucił takim tonem, że na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Zupełnie jak wtedy, kiedy próbował mnie zmusić do tej wycieczki rowerowej... Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco...
- Dokąd.? - spytałam ze ściśniętym gardłem, bojąc się usłyszeć odpowiedź. Normalnie aż ręce zaczęły mi drżeć, więc machinalnie chciałam je schować do kieszeni...
...i wówczas uświadomiłam sobie, że nadal jestem w piżamie.

PIŻAMIE.!

Która w moim mniemaniu składała się TYLKO z przydługiej koszuli, nie licząc bielizny pod spodem...

Automatycznie skrzyżowałam nogi, jakby w jakikolwiek sposób mogło mi to pomóc, starając się nie patrzeć na Harry'ego. Naprawdę nie byłam ciekawa jego reakcji. Bo przecież paradowałam przed nim w negliżu.!

Cholera, cholera, cholera...

Jak tu stąd uciec.?

- Jeszcze nie wiem, ale mam aż sześć nudnych lekcji, żeby to wymyślić. - kiedy ja w panice zastanawiałam się nad zwianiem, Harry najnormalniej w świecie skupiał się na prowadzeniu dialogu. Czyli mogłam założyć, że jemu to nie przeszkadza. I nie wiedziałam czy bardziej się cieszyć, czy martwić... - Więc się nie bój. I nie będą to chaszcze.
- Ja nie... - zaczęłam, ale brutalne zmniejszenie odległości między mną a Harrym zainicjowane przez chłopaka. Mówiąc krótko, nagle znalazł się tuż obok mnie, prawą ręką obejmując mnie delikatnie w talii i przybliżając do siebie, jednocześnie składając naprawdę delikatny pocałunek na moim policzku. Sparaliżowało mnie, zarówno od jego bliskości, pocałunku, jak i zapachu, który natychmiast owionął mój mózg, wyłączając go zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Albo przynajmniej ust Stylesa...
- Na razie. - odsunął się, zdecydowanie zbyt szybko, nim mogłabym sobie tego życzyć. Normalnie poczułam się zawiedziona. Zwłaszcza, że wymknął się z domu, zanim dosłownie zdążyłam się zorientować.

On zdecydowanie za bardzo mnie ogłupia. Zdecydowanie za bardzo...

Poczułam się jak wyssana z energii. Nie wiem czy to sprawka jego, czy mojej głupoty, ale prawda była taka, że w sekundę po jego wyjściu nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Musiałam się mocniej przytrzymać barierki schodów, żeby nie wyglebać się na twarz. A gdy nawet i to nie pomogło, przycupnęłam na ostatnim schodku, chowając twarz w dłoniach.

Kurczę...

- To było przesłodkie... - usłyszałam nagle czyjś głos spod drzwi kuchni. A gdy udało mi się ogarnąć włosy z twarzy i uzyskać dostęp do rozległego patrzenia, ujrzałam narzeczoną taty, uśmiechającą się co najmniej nieciekawie jak dla mnie i krzyżując ręce na piersi, opierała się bokiem o futrynę drzwi.
- Aly.! - natychmiast się zjeżyłam, nawet nie chcąc myśleć co ta osoba sobie właśnie o mnie pomyślała, biorąc pod uwagę to, co zrobił Harry. Zwłaszcza, że ja byłam tu na wakacjach i w tym domu byłam tylko gościem...
- Nie podsłuchiwałam.! - Alisson natychmiast uniosła dłonie w obronnym geście. I byłabym nawet skłonna jej uwierzyć, gdyby nie ten pełen przyszłych złośliwości uśmieszek na twarzy. - No skąd... To wy mówiliście donośnie. - prychnęła, a ja tylko wywróciłam oczami na takie tłumaczenia. Dobre sobie... - Chciałam nawet zainterweniować, bo jest pewna sprawa, ale trudno było mi wam przerywać...
- Jaka sprawa.? - sapnęłam cierpliwie, zrezygnowanym gestem opierając brodę na dłoniach. Po tym całym spotkaniu ze Stylesem naprawdę nie miałam siły na nic innego...
- Dzwonił do mnie jakiś chłopak, mówił, że ma twój telefon. - Aly wyjaśniła krótko, o dziwo, bez żadnych podtekstów. - Czy to nie dziwne.? - zmarszczyła brwi. No i mamy podtekst...
- Nie. - pokręciłam głową delikatnie, starając się jakoś zatuszować rumieniec, który nagle wykwitł na mojej twarzy z zupełnie nieznanych mi powodów. - Zgubiłam go wczoraj... gdzieś.
- To wszystko wyjaśnia. - Aly tylko pobieżnie wzruszyła ramionami. Jakby takie rzeczy zdarzały mi się co pięć minut... Hm, czy to nie znaczyło, że miała mnie za kompletną niemrotę.? - W każdym bądź razie chłopak zaoferował się, że go tu przyniesie. Nie dał się przekonać, że sama go odbierzesz. - spojrzała na mnie wymownie, a ja zaczęłam się tylko jeszcze bardziej rumienić. - Ja nie chcę nic mówić, ale to wygląda podejrzanie...
- Czy to nie ty przed chwilą zachwycałaś się Harrym.? - mruknęłam cichutko, starając się jakoś odeprzeć wszystkie ewentualne głupie pytania. Bo przecież sama nie miałam pojęcia o co tu chodziło. Więc jak jeszcze mogłabym to wytłumaczyć jej.?
- Jedno drugiego nie wyklucza. - wyszczerzyła się. - Ale pamiętaj, że granie na dwa fronty nie jest fair... - ponownie założyła ręce na piersi, tym razem w bardziej matczyno-doradczym geście. No pięknie...
- Ja nie gram na dwa fronty, oszalałaś.? - uniosłam się natychmiast, dosłownie i w przenośni. Bo to całe oskrżenie spowodowało, że i tyłek podniosłam ze schodków. Bo ja miałabym zdradzać Harry'ego.? Ciekawe z kim.? Fajniejszego chłopaka niż on i tak nie poznałam, więc... No. - Ja się ledwo... z... - próbowałam się wytłumaczyć, ale to wyciągnęłoby z Aly serię innych uciążliwych pytań, więc postanowiłam się zamknąć. - Nieważne.
- Jeśli masz możliwość, jakoś przesuń tą randkę z Harrym. - Alisson stwierdziła całkowicie poważnie. Aż się zdziwiłam. Bo niby dlaczego miałabym tracić cenny czas spędzony z Harrym i jego ustami.? No dlaczego.? - Chłopak od komórki też się zapowiedział na piątą. - rzuciła, a mnie aż dech zaparło z nadmiaru informacji. - Głupio by było, gdyby obaj się spotkali pod drzwiami, jeszcze by się krew polała...
- Bardzo zabawne. - prychnęłam, mając dosyć tej dyskusji. I żeby to zaakcentować, odwróciłam się na pięcie, ruszając na górę do swojego pokoju. Żeby tracić czas na rozmyślania o Harrym...
- Tak tylko mówię... - usłyszałam w drodze jeszcze jej rozbawiony ton.

Super...

Brakowało mi tylko jakiegoś innego chłopaka na karku, który pała niewytłumaczalną chęcią wparowania mi do domu. I serio, po kiego grzyba.? Nikogo oprócz Chorda i oczywiście Harry'ego... mojego chłopaka, jakby ktoś nie wiedział... nie znałam na tyle, żeby chciał od razu do mnie wpadać. W ogóle żadnego przedstawiciela płci męskiej oprócz Chorda, Harry'ego... mojego chłopaka (to brzmi genialnie, prawda.?)... i Ethana nie odróżniałam z imienia. Czy to nie mówiło samo za siebie.?

No chyba, że to jakiś znajomy Quinn, którego poznałam na jakiejś imprezie na którą mnie wyciągnęła, żeby dobrać się do... cholera, Harry'ego...

Dobra, wciąganie dziewczyny w jakieś intrygi było zdecydowanie nie fair. To z pewnością jakiś nieznajomy, który zadzwonił pod pierwszy lepszy numer na liście z angielskim kierunkowym... I Quinn nie miała z tym absolutnie nic wspólnego. 

Ale nie wiem czy bardziej wierzyłam, czy jedynie chciałam uwierzyć w te słowa. W każdym razie poczułam z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Bo przecież przyszła, przeprosiła, pozwoliła uwierzyć, że Harry jej nie obchodzi... Nie miałam więc prawa zarzucać jej nieczystych zachowań, prawda.? Zwłaszcza, że... no właśnie. Była jedyną osobą, która mogłaby mi teraz pomóc.

Przecież miałam teraz chłopaka.
Ja.
Dziecko, które w tych sprawach jest zupełnie zielone, w przeciwieństwie właśnie do Quinn... Nie mogłam więc obrażać w myślach jedynej dziewczyny, która była mi przyjazna, znała się na rzeczy i, co najważniejsze, nie bałam się zbytnio prosić jej o pomoc, nie.?

Co przecież było dziwne, gdyż jednocześnie ciągle zastanawiałam się czy ona aby nie gra przeciwko mnie...

Oj, skończ już te podejrzenia, kobieto.

Musiałam pójść do Quinn. Musiałam. Harry wpadł tu tak niespodziewanie, a ja jak zwykle zrobiłam z siebie kretynkę. Przecież byliśmy teraz razem...NO JAK TO BRZMI..., więc częstotliwość naszych spotkań zdecydowanie się zwiększy. A ja nie mogę za każdym razem pokazywać jak bardzo jego obecność mnie peszy. Są chyba jakieś triki, żeby pokonać nieśmiałość, prawda.? Quinn na pewno je znała.
Na pewno.
I na pewno sprzeda mi kilka sposobów na porządne zachowanie się względem własnego faceta.

Matko, jestem żałosna...

Zwłaszcza, że dopiero przy samych drzwiach zorientowałam się, że czeka mnie jeszcze pół dnia niepewności, bo dziewczyna pewnie siedzi teraz w szkole i flirtuje z chłopakiem z ławki obok.

No to sobie poczekam...
...

- So why can’t you see, you belong with meeeeeeeee…
Biegałam w tę i z powrotem po pokoju z grzebieniem w dłoni i wyłam "You Belong With Me". Jakoś tak mało mnie obchodziło, że Pan Funfel prawdopodobnie siedzi teraz w swojej norze i zatyka uszy, żeby tylko nie słyszeć moich wrzasków. Spodziewałam się, że Eithan zaraz wparuje bez pukania do mojego pokoju, próbując uzmysłowić mi, że jak się nie ma głosu do śpiewania, to się nie śpiewa. Pewnie w takim wypadku miałby nadzieję, że się zamknę. Niedoczekanie jego. Po pierwsze: uwielbiam robić mu na złość. Po drugie: lubię tą piosenkę. Po trzecie: zdanie Eithana na temat mojego śpiewu zwisa i powiewa mi na wietrze (pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że nie jest ono przychylne). Widać, jak bardzo się kochamy, co nie?
Piosenkę zakończyłam efektownym piruetem w miejscu i spektakularnym skokiem na łóżko, przy którym niesamowicie zgrabnie przywaliłam ręką w jego ramę. Zawyłam żałośnie, mając cichą nadzieję, że Pana Funfla chociaż troszkę obchodzi zdrowie własnej siostry i przybiegnie mi z pomocą. Ale gdzie tam. Dalej siedział zabunkrowany w tej swojej czarnej dziurze i dam głowę, że nawet się z miejsca nie podniósł. Taka to jest teraz sprawiedliwość na tym świecie.
W kilku susach pokonałam dystans dzielący mnie od laptopa leżącego na biurku. Zdecydowałam się włączyć Love Story, przy którym miałam zamiar kontynuować swój koncert. W pokoju (i poza nim, zważając na to, że ustawiłam maksymalną głośność) rozbrzmiały pierwsze dźwięki banjo. Wykonałam parę „skomplikowanych akrobacji” i zaczęłam wyć śpiewać.
- BOWSER! WYŁĄCZ TEN JAZGOT! – usłyszałam czyjś wrzask. Gwałtownie odwróciłam się na pięcie w stronę drzwi. Stał w nich Pan Funfel i patrzył na mnie wyraźnie zdegustowany. Przewróciłam oczami, rzucając grzebień gdzieś za siebie. Poczłapałam do laptopa i posłusznie zatrzymałam muzykę. 
- Czego chcesz, Funfel? – mruknęłam.
- Przestań mnie tak nazywać – warknął zirytowany. Parsknęłam cichym śmiechem. – Gościa masz.
Wychyliłam głowę zainteresowana. Faktem było, że nie spodziewałam się niczyjej wizyty. Tym bardziej, że moje fioletowe spodnie od dresu i stara, przykrótka koszulka na wf prezentowały się iście niewyjściowo. W dodatku nie miałam na twarzy ani grama makijażu. Jednak, ze względu na to, że mój gość już był w mieszkaniu, nie miałam zamiaru fatygować się, aby się ogarnąć. To zajęłoby mi kupę czasu, a temu człowiekowi na pewno nie chciałoby się tyle czekać. 
- Cześć.
Kiedy Funfel zniknął za horyzontem, mogłam w spokoju przeżyć mini atak serca i mini wstrząs, przyglądając się temu komuś, kto złożył mi niezapowiedzianą wizytę. Zdecydowanie była ona ostatnią osobą, jakiej się spodziewałam w moim domu. W moim pokoju. Teraz.
Doskonale widziałam, jak usilnie powstrzymuje rozbawiony uśmiech na mój widok. Co więcej, nie zauważyłam żadnych oznak onieśmielenia, a przynajmniej w tym momencie. Podejrzewam, że przy rozmowie z Funflem musiała się nieźle namęczyć, jako że ich relacje nie są jakieś specjalnie przyjacielskie, czy coś. Ale stojąc przede mną, zwyczajnie się ze mnie śmiała. Co za podłość. 
- Czy to jest ta Quinn, którą zna tylko jakieś pół procenta społeczeństwa? – zapytała, cicho chichocząc.
- Tak, prawdopodobnie tak – mruknęłam z zażenowaniem. – Co ty tu robisz, tak właściwie?
„Oho, zaczęło się”.
- Ekhm… - Lou w jednej sekundzie spaliła efektywnego buraka. – Ja… um… potrzebuję porady, tak jakby.
- Tak jakby czy potrzebujesz? – zmarszczyłam brwi.
- Potrzebuję.
- W jakiej sprawie? – gestem ręki zaprosiłam ją w głąb pokoju, jako że cały czas stała, oparta o futrynę. Posłusznie usiadła na skraju łóżka. Chwilunia, nie usiadła. Przycupnęła jednym półdupkiem, z tego co zaobserwowałam. Tym razem miałam do czynienia z typową Louise. 
Zamknęłam drzwi i rozwaliłam się na łóżku obok rudej. Podparłam głowę na prawej ręce i uśmiechnęłam się zachęcająco, żeby odpowiedziała na moje pytanie. Doczekałam się po długiej chwili.
- W sprawie… ekhm… w sprawie hokmkfohkmh – wymamrotała cichutko.
- W sprawie czego? – uniosłam brwi, przysuwając głowę bliżej, aby lepiej słyszeć jej bełkotanie.
- No w sprawie hrksmgm...
- Co?
- W sprawie Harry’ego! – krzyknęła, na moje oko już lekko poirytowana, a jej policzki nabrały koloru soczystej czerwieni. Momentalnie spuściła wzrok i odchrząknęła cicho. A ja uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Harry’ego, powiadasz? – wyszczerzyłam się i dałam Lou zaczepnego kuksańca w bok. I mimo, że fizycznie wydawałoby się to niemożliwe, jej twarz przybrała kolor jakiejś czerwieni nowej generacji, na którą określenia jeszcze chyba nie znaleźli. I tak, jestem niesamowicie podła, bo parsknęłam głośnym śmiechem doskonale wiedząc, że wcale jej to nie pomaga. Wręcz przeciwnie. 
- A do czego ja ci jestem potrzebna? To twój… związek – to słowo naprawdę ledwo przeszło mi przez gardło – twój chłopak – jestem masochistką chyba – więc to nie moja działka, nie?
- Ale ty się bardziej znasz! – jęknęła. – Na facetach, związkach i w ogóle…
- No to co? Człowiek się całe życie uczy – wzruszyłam ramionami. – Poza tym, każdy facet jest taki sam. Jak znasz jednego, to znasz wszystkich, rozumiesz. Masz jako – takie pojęcie, jak go podejść i takie tam. Ale tak właściwie, to ja nie wiem, czego ty ode mnie oczekujesz. – usiadłam naprzeciwko Lou i westchnęłam cicho. 
- Pomocy.
- W czym? – to serio było wkurzające, że za każdym razem musiałam wymuszać na niej rozwinięcie wypowiedzi. Te jej odpowiedzi półsłówkami na dłuższą metę stawały się nieco męczące. „Dlatego musisz się za nią wziąć…”.
- Musisz mi wyjaśnić, jak ja mam się zachowywać. W jego towarzystwie. Co robić. Co mówić, żeby nie zrobić z siebie większej kretynki, niż jestem – rzuciła szybko. „Brawo, cztery punkty za cztery zdania naraz”. 
- A więc o to chodzi… - pokiwałam głową ze rozumieniem. – Spoko. Randkowe szkolenie Quinn czas zacząć! – krzyknęłam i podniosłam się z łóżka, by po chwili z powrotem na nie wskoczyć i wykonać piękny piruet na pościeli, dla lepszego efektu. – A więc… - klapnęłam sobie koło Lou i odkaszlnęłam teatralnie. – Zacznijmy od początku. Chłopak – celowo nie użyłam imienia Harry – zaprasza cię na randkę. Na przykład… gdzie już byliście? 
- Um… w kinie, na przykład. Ale zakleiłam się gumą do żucia, wiec ostatecznie nie obejrzeliśmy filmu. Poszliśmy na pizzę – powiedziała Louise, zerkając na mnie niepewnie.
- No dobra, czyli kino – postanowiłam nie komentować tego o gumie. – Po pierwsze primo: jak się ubierasz? 
- Ekhm… jakieś spodnie, bluzkę, trampki… jak jest zimno, to też bluzę…
- STOP! STOP! STOP! – przerwałam jej w pół zdania. – Już błąd! Tak nie można! To jest randka, a nie… dobra, nie mam przykładu – westchnęłam. – W każdym razie, to jest RANDKA. Z chłopakiem, który ci się podoba, więc nie chcesz go do siebie zniechęcić, tak? – Lou pokiwała głową. – Musisz zakładać coś bardziej… wyjściowego, eleganckiego… w ogóle, jak idziesz na randkę z… um, z Harrym – „ALBO Z KIMKOLWIEK INNYM” – powinnaś zwracać się od mnie. W kwestii ubrania, czy coś… mogłabyś od czasu do czasu włożyć jakąś spódnicę albo kieckę… chłopaki lubią takie rzeczy.
- Ale ja nie lubię – ruda energicznie pokręciła głową. 
- Trudno. To już twój problem – wzruszyłam ramionami. – Zamiast trampek, jakieś baleriny, sandałki czy inne pierdółki… jakąś wyjściową bluzkę, a nie T–Shirt za dychę… no i oczywiście makijaż. Makijaż też jest obowiązkowy. Rzecz jasna nie musi być nie wiadomo jak wymyślny i mocny, ale coś żeby było, nie? W końcu to randka…
- Yhym, zrozumiałam… - mruknęła, przewracając oczami. – To może ja to sobie będę… zapisywać? – podrapała się po głowie, spoglądając na mnie z niepewną miną.
- Okej, czekaj – podeszłam do biurka i gwałtownym ruchem otworzyłam pierwszą szufladę od lewej, z której wyjęłam kawałek kartki, jakiś słownik w twardej okładce (skąd on się tam wziął?) i zielony długopis. Poczłapałam w stronę Louise i podałam jej wszystko, po czym po raz kolejny tego dnia zaległam na kanapie. – Dalej… przywitanie, rzecz bardzo ważna, dobry początek randki to dobre powitanie. Otwierasz mu, całujesz w policzek, mówisz jakąś formułkę w stylu „Hej, miło cię widzieć”, wpuszczasz go do środka, uśmiechasz się słodko, mówisz, że zaraz przyjdziesz, idziesz do kibla, poprawiasz włosy, malujesz usta błyszczykiem... błyszczyk to jeden z najważniejszych elementów twojego randkowego ekwipunku, mam nadzieję, że zawsze o tym pamiętasz – Lou spiekła chwilowego raka, czyli nie pamięta… - schodzisz do niego, look, uśmiech, „Możemy już iść”, uśmiech. Jak już będziecie wychodzić, możesz delikatnie złapać go za rękę czy coś… przez drogę, staraj się na niego nie zerkać, ani na wasze ręce… trzeba grać trudną do zdobycia, oni to lubią… ale jak przyłapiesz go na wgapianiu się na ciebie, to i tak na niego nie patrz. Look cały czas przed siebie, albo na chodnik i lekki uśmiech. Wiesz, żeby broń Panie Boże nie myślał, że idziesz jak na jakieś ścięcie… - paplałam i paplałam, więc dopiero, gdy zerknęłam na Louise, zauważyłam, że nieprzytomnym wzrokiem wgapiała się w drzwi, a długopis we współpracy z ręką sam biegał po kartce, rysując na niej jakieś dziwaczne kształty. Wychyliłam się lekko w przód, chcąc sprawdzić, czy choć kawałeczek mojego monologu znajduje się na papierze. I zdębiałam.
- Co to jest? – Lou gwałtownie odwróciła głowę, napotykając moje zdziwione spojrzenie. Zmarszczyła brwi. Wyglądała, jakbym wybudziła ją z jakiegoś dziwnego transu. Przeniosła wzrok na kartkę, chwilę się jej przyglądając, po czym wzruszyła ramionami.
- Żaba.
- Dlaczego żaba? Co ma żaba do tego wszystkiego? – zapytałam zdumiona. 
- Harry boi się żab – wyjaśniła, a ja zrobiłam coś w stylu niemego „aha”.
- No cóż, to bardzo przydatna informacja dla mnie… – dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że powiedziałam to na głos. Dałam sobie w myślach mocnego plaskacza i szybko dodałam: – Dla nas. Żeby wiesz… żebyś nigdy nie chodziła z nim do lasu. I na łąki. Albo, ogólnie rzecz biorąc tam, gdzie są żaby. 
Lou pokiwała głową ze zrozumieniem. Jezu, dobrze, że nade mną czuwasz. Nie skapnęła się, nie pomyślała o żadnym ukrytym znaczeniu (wcale takiego nie było!), jestem uratowana. Można iść dalej z tym wszystkim. 
- Zanim powiem coś jeszcze, chcę się upewnić, że mnie słuchasz – rzekłam z cichym westchnieniem. 
- Słucham, oczywiście, że słucham – zapewniła mnie Lou, ale ja nie byłam jakoś specjalnie przekonana. 
- Czy zapamiętałaś chociaż dwa słowa z tego, co mówiłam? 
- Zapamiętałam trzy. Look, uśmiech, błyszczyk.
Przejechałam sobie ręką po twarzy. 
- No dobra, powiedzmy, że mnie słuchasz – przewróciłam oczami. – A więc gd…
Pan Bóg najwyraźniej postanowił odciążyć Louise i mojego Anioła Stróża od quinnowej gadaniny, bo nim zdążyłam skończyć słowo „gdy”, po całym domu rozległ się przeraźliwie głośny dźwięk dzwonka. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści, kiedy to coś, nazwane miliony lat świetlnych moim bratem, wrzasnęło z drugiego pokoju „BOWSER, IDŹ OTWÓRZ!”. Wstając z łóżka, rzuciłam wiązankę przekleństw w stronę ściany, która przedziela mój pokój od pokoju Funfla, ale po chwili i tak cicho ją przeprosiłam. W końcu to całkiem niemiłe z mojej strony, wyżywać się na Bogu ducha winnej ścianie, skoro winowajca mojej irytacji siedzi sobie teraz spokojnie w swojej norze i pewnie je ciasteczka, które kupiłam wczoraj w sklepie DLA SIEBIE. Powiadam wam, brat to jedna z najgorszych rzeczy na świecie, jaką można mieć. A jak jest choć w połowie tak larwowaty, jak Funfel, to już totalna porażka.
Pukanie wcale nie ustawało. Wręcz przeciwnie, im bliżej drzwi byłam, tym gość za nimi mocniej walił. „Jak Boga kocham, wywali mi drzwi z futryny zaraz”. Przeklęłam w duchu na moje zupełnie niewyjściowe ubranie. „Oj tam, jedno zrobienie z siebie idiotki w te czy we w te… co za różnica”.
Dopadłam drzwi i pociągnęłam za klamkę, wcześniej je rozkluczając. „O w mordeczkę… no to jednak spora różnica…”. Miałam ochotę przeprosić go na chwilę i pójść poszukać w Google „Co robić, kiedy w twoim domu pojawi się nieznajomy, przystojny bardzo przystojny nieznajomy blondyn, którego widzisz pierwszy raz w życiu?”. Przeszył mnie uważnym spojrzeniem brązowych tęczówek i uśmiechnął się czarująco.
- Witam – ujął moją dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Natychmiast wyrwałam rękę, patrząc na niego zdegustowanym wzrokiem. Amant się znalazł. „No nie mów, że ci się nie podoba…” zamknij się. 
- Dobry – mruknęłam, chowając ręce do kieszeni dresów. – Słucham?
- Czy jest tu może Louise Sanders?
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie.
NIE.
Ja mam chyba jakieś przesłuchy.
- No jest, bo co? – zmarszczyłam brwi. Ten gość ani na chwilę nie przestawał się szczerzyć. „Uważaj, bo ci już tak zostanie”. Właśnie.
- Mogłabyś ją poprosić? – zaraz, zaraz, czy on serio puścił mi oczko? „Jezuniu, spierdzielam stąd jak najdalej, bo mnie weźmie zgwałci zaraz…”
- Ta, już idę – burknęłam i z zupełną premedytacją zatrzasnęłam drzwi tuż przed jego nosem. Poczeka sobie na dworze, a co.
Człapiąc schodami na górę (WCALE MI SIĘ NIE SPIESZYŁO), rozmyślałam nad tym, co Louise ma takiego w sobie, że faceci się do niej rwą tuzinami. A najlepsze, że ona wcale im w tym nie pomaga. Po prostu sobie jest sobą i już. „Ej, weź może i ty bądź taka nieśmiała i w ogóle…”. Inteligentne, ale nie. Nie potrafiłabym rumienić się za zawołanie… a szkoda, bo byłoby to bardzo przydatne, sądząc po tym, co zaobserwowałam na przykładzie Lou. „Pyknij się jeszcze na rudo i będzie git”. Racja. Moje wewnętrzne alter ego aka mój doradca.
- Jakiś durny blondyn do ciebie – rzuciłam wchodząc do pokoju. Lou podniosła wzrok znad kartki.
- Blondyn? Do mnie? – zdziwiła się.
- A nazywasz się Louise Sanders? – pokiwała głową. – No to do ciebie. Idź – popchnęłam ją w stronę drzwi, przy okazji mówiąc jeszcze „A potem mi wszystko opowiesz”. 
Rzuciłam się na łóżko, chwytając w dłoń tę jej kartkę. Przyjrzałam się rysunkowi żaby, pomalowanej niebieskim długopisem. „Lou całkiem ładnie rysuje… powieś to sobie nad biurkiem”. Dobra myśl...