poniedziałek, 26 sierpnia 2013

małe pytanie/nowy szablon.

okej... jak widzicie, mała zmiana xx. ale tak słodka, że nie mogłam się powstrzymać xx. cudowny szablon, prawda.? xx. mogę go zawdzięczać Yokicie xx. tutaj macie link do jej cudownego imperium grafiki xx.

skarbie, jesteś cudowna xx. genialnie Ci to wyszło xx. nie mogę się napatrzeć xx.
DZIĘKUJĘ.! ;**

i tak, ja wiem. zalegam z rozdziałem. ale taaaaaaaaaaaaaaak mi się nie chce... zrozumcie biednego, leniwego człowieka, który właśnie skończył dziewiętnaście lat i został mu tylko rok bycia nastolatką ... xx. rozumiecie.? to świetnie xx.
wiem, że nie zasługujecie na takie olewanie z mojej strony, ale... no staram się. siadam do pisania, ale gapienie się w migający kursor nic nie daję... oczywiście postaram się jak najszybciej coś skrobnąć, ale niczego nie obiecuję. musicie mi wybaczyć xx.
a to moje małe pytanie... doszły mnie słuchy, że ktoś mi robi reklamę na asku... weszłam sobie w linki, z których odwiedzono mojego bloga, a tam naprawdę wiele wyświetleń z różnych kont.! jestem taaaaaaaaaaak szczęśliwa xx. w życiu bym się nie spodziewała, że ktoś będzie chciał zadawać sobie trochę trudu, żeby polecić mojego, podkreślam, MOJEGO bloga. bądź co bądź, typowa historyjka... uskrzydliło mnie to, nie powiem xx.
więc... chcę oczywiście podziękować osobie, bądź osobom, które robią mi tu darmową reklamę xx.
DZIĘKUJĘ.! ;**
i oczywiście, jeśli czytasz, bądź czytacie, ten post, chciałabym wiedzieć kim jesteście xx. jeśli oczywiście to nie byłby problem... xx.
no to ten... mam nadzieję, że za ociąganie nikt mnie z siekierą nie szuka xx. jestem teraz w euforii w związku z tymi "reklamami", więc może mi to jakoś pomoże xx. chociaż odliczając dni do 1 września, kiedy to mam zamiar zobaczyć cudowny film pod cudownym tytułem "This Is Us", będzie mi się trudno skupić na problemach miłosnych Louise i Harry'ego. ale postaram się xx.
a na koniec, chcąc pochwalić się, że w końcu odkryłam jak się tu wstawia filmy z yt... GENIALNA piosenka xx. kocham Matt'a, po prostu go KOCHAM xx.



PS: założyłam nowy blog. zapraszam xx.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

trzydzieści.


"Jesteś kretynem." - głos w mojej głowie dzisiaj chyba miał za zadanie tylko mnie obrażać. Ale niestety nie mogłem się z nim nie zgodzić. Czułem się jak ostatni idiota.
"Tak to jest, jak się najpierw mówi, a dopiero potem myśli." - to niedawno obudzone sumienie znowu się odezwało. I znowu miało rację.
W ogóle nie pomyślałem, gdy mówiłem o przerwaniu spotkań. Jak zwykle tylko chlapnąłem, nie myśląc o konsekwencjach. Okej, planowałem to od rana, ale chyba wybrałem sobie nieodpowiedni moment. Mogłem zrobić to delikatniej, a nie... Dobra, i tak już za późno.
Naprawdę jestem kretynem. I to w dodatku bez wyczucia.
Patrzyłem na tą niepewną minę Lou, a gula w moim gardle rosła z niewyobrażalną siłą. Było mi tak strasznie dziwnie, kiedy patrzyłem na te świeczki w jej oczach... Niedobrze. Byłem pewien, że nigdy więcej nie chcę widzieć u niej takiego wyrazu twarzy. Gdybym mógł, cofnąłbym wszystko co powiedziałem. Ale niestety nie mogłem. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko wyjaśnienie wszystkiego. Jednak bałem się odezwać, żeby tylko nie pogorszyć sytuacji.  Z tego powodu wierciłem się jak opętany na tej huśtawce, czując się prawie jak przed egzekucją. W której miałbym wystąpić w roli kata...Wiedziałem, że z moim wyczuciem zaraz palnę coś, przez co ona się rozpłacze. A i tak była już na granicy.
"Przez ciebie" - wewnętrzny głos tylko spotęgował wyrzuty sumienia. A i ta cała cisza między nami mi nie pomagała. Nie spodziewałem się, że Lou wda się ze mną w dyskusję, ale myślałem, że to mi łatwiej pójdzie.
"Myślisz nie tak, jak potrzeba, Styles" - to nieokreślone coś szybko zaszeleściło mi w głowie. I kolejny raz ze słuszną uwagą. Szkoda, że dopiero teraz się uaktywniło...
Westchnąłem głęboko, jakby na odwagę, po czym niepewnie sięgnąłem dłonią po jej dłoń. Byłem pewny, że się odsunie, przez co szybko cofnąłem rękę, układając ją na swoim kolanie. Ale nie odsunęła się. Co ja mówię, nie ruszyła się nawet o milimetr. Zastygła w bezruchu, jak to tylko ona potrafi, starając się omijać mnie wzrokiem. I wcale jej się nie dziwiłem.
- Chyba spędziłaś ze mną trochę za dużo czasu. - zacząłem szybko, by jakoś przerwać tę żenującą ciszę. Miałem nadzieję, że tym przyciągnę jej wzrok, ale gdzie tam. Nadal pozostała w bezruchu. Co chyba zaczynało mnie wykańczać. - Naprawdę lubię się z tobą spotykać, ale chyba jestem zbyt wielkim egoistą. - stwierdziłem, zgodnie z własnym sumieniem. Niestety i to wyznanie jej nie ocknęło. Niedobrze... No, Lou, popatrz na mnie... - Nic na to nie poradzę, ale... Nie pomyślałem o tym, jak tobie musi być w tym wszystkim ciężko. - tym razem odważniej sięgnąłem po jej dłoń, topiąc ją w swoim uścisku. Wystarczyła sekunda, żebym poczuł się jak po uderzeniu piorunem. To natychmiast sprawiło, że chciałem już przestać wygadywać te wszystkie bzdury. Ale już nie wiedziałem jak to odkręcić...  - Więc chyba byłoby lepiej, gdybyś mogła trochę ode mnie odpocząć... - palnąłem, trochę wbrew sobie. - Dam ci czas, żebyś mogła sobie wszystko... - reszta słów dosłownie zamarła mi w gardle, kiedy jej usta niespodziewanie znalazły się na moich i zelektryzowały moje ciało.
No, to się dopiero nazywa odpowiednia reakcja...
Czyli jednak się udało.
...

Nie miałam pojęcia o czym on do mnie mówił. Nic do mnie nie docierało. Miałam ochotę jedynie ryczeć. Słowo daję, w oczach już stanęły mi świeczki. Co było tak krępujące, że musiałam opuścić głowę, żeby Harry nie mógł ich zauważyć. Bo on przecież właśnie ze mną zrywał, prawda.? Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie jestem osobą, z którą mógłby się spotykać. I to strasznie bolało.

Wiadomo, nasze randki odbiegały od normalności, ja też nie zachowywałam się jak przystało na błyskotliwą, inteligentną, zabawną dziewczynę, no ale... chyba najgorsze w całej sytuacji było to, że nie mogłam znaleźć żadnego "ale". Bo najprawdopodobniej żadnego nie było. Byłam beznadziejna, a Harry musiał to kiedyś odkryć. Szkoda tylko, że w momencie, gdy już się do niego przyzwyczaiłam...

Owszem, jedna "ja" miała ochotę ryczeć, zamknąć się w sobie i nie pokazać jak bardzo ją to obeszło. Ta "ja" zdecydowanie dominowała, pozwalając, bym opuściła głowę i nie była w stanie spojrzeć Harry'emu w oczy, za to z determinacją wpatrując się w pogrążoną w mroku trawę. Jednocześnie starała się wyrzucić z mojej głowy myśl, że Harry bezczelnie wziął mnie za rękę.

Ale była też druga "ja". Taka, której dotąd w ogóle nie znałam. Która na jego tłumaczenia, że nie powinniśmy się spotykać, natychmiast znajdowała po tysiąc kontrargumentów. Która miała ochotę wykrzyczeć mu je w twarz. Wykrzyczeć, że to do cholery nie jest czas na zakończenie tej znajomości.

I chociaż przyznawałam rację drugiej "mnie", nie byłam w stanie zebrać się na odwagę, by wcielić to wszystko w życie. Nawet za cenę zerwania znajomości z tym polokowanym, zabawnym, przystojnym, fajnym, ciekawym chłopakiem.

Ehh, to naprawdę było trudne. Podczas gdy ja w duchu opłakiwałam wszystkie przyszłościowe, niewykorzystane chwile z Harrym, on właśnie mi tłumaczył dlaczego one już się nie ziszczą. A ja musiałam ich wszystkich słuchać.

- Więc chyba byłoby lepiej, gdybyś mogła trochę ode mnie odpocząć... - po chwili skupienia udało mi się w końcu usłyszeć zupełnie wyprane z sensu słowa. Ja wcale nie chciałam od niego odpoczywać.! - Dam ci czas, żebyś... - i wcale nie chciałam żadnego czasu. Ja tylko chciałam, żeby między nami było dobrze... Chciałam, żeby teraz mnie pocałował. Ale przecież sama mogłam to zrobić...

Nie namyślając się długo nachyliłam się ku Harry'emu, składając na jego ustach delikatny, krótki i bardzo słodki pocałunek. Właściwie jedynie subtelnie musnęłam jego wargi i to w kąciku ust.

Na początku zalała mnie fala entuzjazmu. Bo przecież całowałam Harry'ego.! Z własnej inicjatywy.! Sama dobrowolnie sięgnęłam do jego słodkich ust, by móc ich zasmakować. I byłam pewna, że nigdy nie smakowały lepiej. A to utkwiło mi w głowie na tyle, że dopiero po chwili mogłam się zorientować, że Harry wcale nie odwzajemnia pocałunku. Jakby dosłownie zamarzł...

Boże, co ja zrobiłam.?!
Facet ze mną zrywa, a ja...

Zacisnęłam powieki z napływem zażenowania i zagryzając wargę, natychmiast się od niego odsunęłam. W myślach liczyłam upływające sekundy żenującej ciszy, poprzetykane jedynie dudnieniem mojego wykończonego serducha. Doszłam już do stówy, kiedy stwierdziłam, że dalej to nie ma sensu. Zrobiłam głupotę, muszę wziąć na siebie całą odpowiedzialność. Więc niewiele myśląc, zaparta całą siłą woli, delikatnie podniosłam wzrok na twarz Harry'ego.

I aż się we mnie zagotowało, kiedy na jego ustach zobaczyłam tylko bezczelny uśmieszek, będący jedynie okroszeniem tej miny, która wyjaśniała dosłownie wszystko.

On po prostu...
Jak on mógł.?!
...

- Ty draniu.! - zupełnie znikąd cała nieśmiała otoczka wyparowała z Lou, zastąpiona przez głęboką irytację. W wyniku której dosyć nagle i dosyć mocno dostałem w ramię... - Wrobiłeś mnie.! - z narastającą wściekłością, Lou podniosła się z huśtawki, po czym wymierzyła kolejny cios, który zabolał jeszcze bardziej. Ale pomimo wszystko nie mogłem się nie zaśmiać. Pierwszy raz widziałem ją tak zdecydowaną. I tak strasznie mi się to podobało...
- No, już, spokój. - wydusiłem, między kolejnym atakiem śmiechu i zdecydowanie złapałem ją za dłoń, zanim trzeci raz dostałbym w to samo miejsce. - Usiądź. - pokierowałem dziewczynę na huśtawkę, którą jeszcze przed chwilą zajmowała. A w obawie o jej nowe zapędy, wolałem nie wypuszczać już jej dłoni z uścisku. Niestety, Lou miała inne plany, gdyż z wielce obrażoną miną wyrwała rękę, po czym zdecydowanie zaplotła przedramiona przed sobą. Rozbawiło mnie to jeszcze bardziej, ale wolałem już się nie narażać. Poza tym ramię zdecydowanie mnie bolało.
- Potrafisz się wkurzyć... - stwierdziłem głośno, rozmasowując obolałe miejsce. Na co dziewczyna prychnęła jedynie lekceważąco i z pełną premedytacją odwróciła głowę. I kolejny raz musiałem walczyć z rozbawieniem. No ale to normalna sytuacja nie była...
Zmusiłem się jednak do zachowania powagi, czując, że większe zdenerwowanie dziewczyny może się źle skończyć. Zwłaszcza dla mnie. Nadal pamiętałem jej... wyczyny na imprezie. Zdecydowanie wolałem nie robić za worek treningowy. A udało mi się doprowadzić ją do odpowiedniego stanu. I nie wiedzieć czemu, ale byłem z tego szalenie zadowolony. Nie mogłem tylko teraz przesadzić. Lepiej, żeby Lou się nie obraziła śmiertelnie, prawda.? - Lou, nie dąsaj się już. - poprawiłem się na huśtawce, odkręcając się tak, by jednocześnie przybliżyć się i ustawić mniej więcej przodem do Lou. Dziewczyna jednak nadal spoglądała gdzieś w bok. - Popatrz na mnie... - poprosiłem, ale kiedy to nie dało rezultatu, sięgnąłem dłonią do jej twarzy, delikatnie przekręcając jej twarz przodem do mnie. Lou tylko przewróciła na to oczami, posyłając mi zirytowane spojrzenie. Musiałem niemalże przygryźć wargę, żeby znowu się nie roześmiać i nie pogorszyć swojej i tak nieciekawej sytuacji. Ale to wszystko było tak abstrakcyjne...
Jednocześnie Louise naprawdę słodko wyglądała, jak była taka wkurzona. Zabawnie marszczyła nos, a te jej oczy robiły się ciemnozielone. Nie mówiąc już o ustach, które ścisnęły się w wąską linię i aż prosiły o rozluźnienie pocałunkiem. I naprawdę nie mogłem się przed tym powstrzymać...
Biegając wzrokiem po jej twarzy, założyłem jej pasmo włosów za ucho i nie czekając na pozwolenie z jej strony, wpiłem się w jej wargi. Nie wiedzieć czemu smakowały wiśniami, chociaż nie zauważyłem, żeby używała błyszczyka. Ale co by to nie było, było szalenie słodkie. Jak ona cała.
Chociaż teraz odezwała się jej drapieżna strona. Zazwyczaj, gdy jak jakiś idiota atakowałem ją pocałunkami, poddawała mi się bez zastanowienia. Teraz stawiała jawny opór, przez co walka o pocałunek stawała się jeszcze bardziej przyjemniejsza. Napierałem na jej usta jak opętany, próbując ją przekonać do oddania pocałunku. Nic z tego. Dopiero gdy przygryzłem delikatnie jej dolną wargę, odpowiedziała na moje ataki. A ja poczułem się jak największy zwycięzca. I pomiędzy kolejnymi pocałunkami nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Który tylko się rozszerzył, kiedy Lou zdecydowanie zaczęła toczyć małą bitwę o dominację nad pocałunkiem. I to było niesamowite.
- Tak to ja mogę z tobą walczyć codziennie. - wyszeptałem jej w usta, kiedy dziewczyna zaczęła osłabiać pocałunki. I ona uśmiechnęła się delikatnie między całą akcją, po czym rumieniąc się po staremu zdecydowanym ruchem przyciągnęła mnie do siebie.
I cała gra zaczęła się od nowa...
...

Byłam wściekła. Po prostu aż się we mnie gotowało. Miałam ochotę coś roznieść, rozwalić, albo czymś rzucić. Wszystko jedno. Byleby pomogło. Ale całowanie z Harrym też nie było złym rozwiązaniem. Wprawdzie potęgowało to tylko kłębiące się w moim wnętrzu emocje, ale mimo wszystko nie mogłam powiedzieć, że było mi nieprzyjemnie. Bo całowanie Stylesa zdecydowanie leżało na szczycie mojej listy najprzyjemniejszych czynności.

Ale nie mogłam w nieskończoność przeciągać tego (przyjemnego) momentu. Harry mnie wystawił. Pograł sobie ze mną w jakąś idiotyczną gierkę. To całe zerwanie było jedną wielką ściemą. A co najgorsze, on byś świadomy moje reakcji. Przewidział ją. Widziałam to w tym jego spojrzeniu, gdy odważyłam się go pocałować. I zdecydowanie nie było mi z tą myślą przyjemnie. Po pierwsze, poczułam się jak jakiś królik doświadczalny, a po drugie najwidoczniej musiałam być szalenie przewidywalna. A zarówno to pierwsze, jak i drugie, nie było zbyt przyjemną myślą.

Mogłam się wściec, prawda.? Miałam prawo. Nie do końca pojmowałam skąd we mnie siła do tego wszystkiego, ale nie to teraz było najważniejsze. Teraz to ja musiałam się dowiedzieć dlaczego to zrobił. I kij mnie obchodziło, że mogę być przy tym niedelikatna. Za bardzo czułam się wystawiona, by się tym przejmować.

- Wrobiłeś mnie. - rzuciłam cicho, gdy kolejny maraton naszych pocałunków się zakończył. A żeby Harry'emu nie przyszło do głowy do niego wracać, odsunęłam się od niego na odpowiednią odległość.
- Przepraszam. - chłopak odpowiedział natychmiast, chociaż w jego głosie nie dosłyszałam się żadnej skruchy. Raczej rozbawienia, sądząc po tym wielce zadowolonym z siebie uśmieszku goszczącym na jego ustach. Rozsierdziłoby mnie jeszcze bardziej, ale Harry zdecydowanym gestem założył kolejny kosmyk moich włosów za ucho, po czym jego uśmiech zmienił charakter na niesamowicie czuły. A jeśli dodać to jego zielone spojrzenie, szukające lokalizacji na mojej twarzy... Już czułam się przeproszona. Ale nie do końca. Potrzebowałam wyjaśnień. I byłam gotowa wydusić je z Harry'ego. - Ale musiałem się przekonać.
- O czym.? - zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego uważnie.
- Gadałem z Chordem. - oznajmił chłopak spokojnie, mrożąc tym samym krew w moich żyłach. Moja szczęka dosłownie huknęła o trawę, gdy wyobrażałam sobie co ten kretyn mógł mu nagadać... Nawet bałam się pytać. Ale nie musiałam słowa wypowiadać, gdyż Harry nagle przybrał groźną minę, gotowy, by kontynuować swoją wypowiedź. - Jak mogłaś powiedzieć, że nie jesteśmy razem.? - zmarszczył czoło w zirytowany sposób, kierując we mnie tym oskarżeniem. A ja dosłownie poczułam się jak na jakimś przesłuchaniu.
- Eeeem... - zaczęłam, kompletnie nie wiedząc o co mu do stu choinek chodzi. Bo jak ja się niby miałam wytłumaczyć czegoś, co uważałam za prawdę.? Serio nie czułam, żebyśmy byli z Harrym w jakimś związku... To jakaś zbrodnia.? - Ja to po prostu widzę na swój sposób. - mruknęłam w końcu niepewnie, czując jak mój gniew ulatnia się gdzieś pod tym spojrzeniem Harry'ego. Cała moja wola walki wyparowywała, pozostawiając za sobą jedynie nieśmiałość...
- Jakiś pokręcony. - zirytowany ton Harry'ego wcale mi nie pomagał w powrocie do normalności. A wręcz mnie od niego oddalał, gdyż pod wpływem jego groźnego spojrzenia nie byłam w stanie spojrzeć na jego twarz. Musiałam opuścić wzrok, po prostu musiałam. - I wcale mi się nie spodobał. Musiałem się upewnić na czym konkretnie stoję.
- I.? - delikatnie podniosłam wzrok, korzystając z chwili natchnienia do swobodnego wypowiadania się.
- I wbij sobie do tej uroczej główki, że jesteśmy razem, okej.? - odpowiedź Harry'ego konkretnie zbiła mnie z nóg. Całe szczęście, że siedziałam. Ale przed rumieńcem uchronić się nie mogłam. Bo czy on mi właśnie powiedział, że...? Jeśli miałam sądzić po tym jak ujął moją dłoń i najnormalniej w świecie kreślił na jej wierzchu jakieś znaki w dosyć czułym nieładzie, to...
Cholera, on mi właśnie powiedział, że...!
Nie wiedzieć czemu uśmiechnęłam się mimowolnie, czując się co najmniej jakbym wygrała milion w totka. Poczułam wewnątrz przyjemne ciepło.
- Więc na przyszłość nie życzę sobie żadnych flirtów z kelnerem w mojej obecności. - moje zadowolenie tylko pogłębiło się wraz z tymi wypowiedzianymi poważnie słowami. A jeśli dodać do tego surowe spojrzenie, wysyłające groźby w moim kierunku, nie mogłam się nie roześmiać.
- Czyli jak cię nie będzie...? - spytałam, patrząc niepewnie na Harry'ego.
- Zapomnij. - uciął krótko z poważną miną, a ja tylko parsknęłam śmiechem. - Takich rzeczy się nie robi. No dobra, robi się, ale tylko ze mną. Nie z kelnerem. - zaznaczył dosadnie, a ja tylko uśmiechnęłam delikatnie. Harry natychmiast odwzajemnił gest, ujawniając tym samym te swoje urocze dołki w policzkach. I jak przestało na moją osobowość, natychmiast się zarumieniłam. Ale przynajmniej wytrzymałam jego szmaragdowe tęczówki wbite w moje oczy. Czyli postęp jest. - Musisz mi tylko powiedzieć co cię dzisiaj ugryzło... - ni z tego, ni z owego rzucił we mnie tą wypowiedzią, przez co prawie zachłysnęłam się własną śliną. A gdy do mojej głowy dotarły wszystkie sceny ze snu, kiedy to Harry mnie całował, dotykał i robił setki innych rzeczy, o których nawet nie powinnam wspominać, natychmiast się zarumieniłam. Jednocześnie opuściłam wzrok, bojąc się spojrzeć chłopakowi w oczy, żeby przypadkiem nie wyczytał z nich co mi chodzi po głowie. Poczułam to napływające zewsząd zażenowanie, które doprowadziło do głośniejszego kołatania serca, drżenia rąk i guli w gardle, przez którą nie chciało przecisnąć się żadne słowo wyjaśnienia. Bo w sumie przez tą czarną dziurę w głowie i tak nie wiedziałabym co mogłabym mu odpowiedzieć...

No tak. I po postępie...


***
No to co... urodzinowo xx.
A skoro mam dzisiaj świąteczno-podniosły nastrój, postanowiłam przychylnie rozpatrzyć prośbę jednej z czytelniczek (kurczę, chyba na głowę upadłam...) i... oto pierwsze zdjęcia świeżo pieczonej dziewiętnastolatki. Proszę się nie przestraszyć xx.



Jeśli chodzi o rozdział... Mam nadzieję, że nikogo takim obrotem sprawy nie rozczarowałam. Musiałam się trochę pogłowić jak wybrnąć z tej krytycznej sytuacji, w którą Harry bezmyślnie zabrnął i postawiłam na coś takiego. Wiem, genialne to specjalnie nie jest, ale myślę, że ciekawie wyszło xx. Jestem tylko ciekawa jak to odbierzecie xx.

No i oczywiście dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem xx. Podejrzewałam, że nikt z uśmiechem na twarzy nie przyjmie głupiej wypowiedzi Harry'ego. W sumie mnie to ucieszyło, gdyż widząc wasze przywiązanie do Piekarni i to kibicowanie Lou i Hazzie tylko utwierdzam się w przekonaniu, że moja pisanina ma sens xx. Dziękuję wszystkim za wsparcie xx.

KOCHAM WAS.! ;*

PS: Jeśli ktoś ma jakieś pytania, zapraszam do odpowiedniej zakładki xx.

PPS: A jeśli ktoś ma dosyć Piekarni, piszę też drugą historię #sznurówki xx.

czwartek, 1 sierpnia 2013

don't let me go.

Przepraszam za to, ale... No cóż, z dobrym humorem już dawno się widziałam. Znowu naczytałam się historii, gdzie Harry ma dziewczynę (nie mam pojęcia po co), więc musiałam się odstresować. Larrym. To moje pierwsze zmierzenie z historią tego typu, więc proszę o wyrozumiałość. I nie przedłużając, zapraszam do czytania.
~♥~
Na potrzeby opowiadania One Direction nie istnieje, wszystko osadzone jest w alternatywnej rzeczywistości.





- Lou.? - gwałtownie zatrzymałem się w progu, widząc chłopaka w skupieniu pakującego swoje ciuchy do walizki. Nie rozumiałem skąd pakowanie, skąd pośpiech i skąd jego przygnębiona mina. - Co ty robisz.?
- Pakuję się. - Louis odparł chłodno, nawet na mnie nie patrząc.
- Ale po co.? - jego zachowanie obudziło jakiś dziwny ścisk w moim żołądku. Podszedłem kilka kroków do chłopaka, zatrzymując się w odpowiedniej odległości. - Stało się coś.?
- Nic się nie stało. - westchnął ciężko, opierając dłonie na brzegach walizki. - Ja po prostu... - pochylił głowę, ściszając głos niemalże do szeptu. Zrozumiałem.
- Lou... - wymknęło mi się, gdy uderzony jego zachowaniem cofnąłem się o kilka kroków.
- Miałem nadzieję, że uwinę się z tym zanim wrócisz. - chłopak podniósł wzrok, patrząc na mnie smutno, po czym bezradnie wzruszył ramionami. Zabolało jeszcze bardziej.
- Chciałeś się wymknąć.? - wydusiłem cicho, pomimo wielkiej guli w gardle. - Tak po prostu spakować się, wyjść i nigdy tu nie wrócić, tak.? Zostawić mnie.? - patrzyłem na jego twarz, która zaczęła mi się rozmazywać od napływających do oczu łez. - ...do niej.?
- Przepraszam. - głos Lou przepełniony był skruchą. Ale kiedy spojrzał na mnie, w jego oczach dotąd przypominających barwą płynne srebro, teraz dopatrzyłem się tylko zimnego lodu.
- Nie przepraszaj, do cholery.! - podniosłem głos, uderzając dłonią w powietrze. - Obiecałeś mi. Obiecałeś mi, kurwa.!
- Harry, uspokój się... - zaczął spokojnym tonem, próbując złapać mnie za ramię.
- Nie dotykaj mnie.! - natychmiast cofnąłem się o kilka kroków, patrząc na niego z uwagą. On nie mógł odwzajemnić spojrzenia. - W czym ja jestem gorszy, co.?! - wybuchłem. - No w czym.?! Że jestem facetem, tak.?! Moja miłość jest zła.?!
- Nie rozumiesz... - pokręcił głową, patrząc na mnie bezradnie.
- To mi to cholera wytłumacz.! - krzyknąłem, gwałtownym ruchem ocierając łzy z policzków. - No proszę, powiedz mi. - założyłem ręce na piersi, oczekując wyjaśnień. Ale jego mina mówiła wszystko. - Ahaa, czyli, że to dlatego, że ludzie na ulicy krzywo się na ciebie patrzą, tak.? Sąsiadki nie mówią ci "dzień dobry".?! - znowu zacząłem wrzeszczeć, oczekując jakiejś reakcji z jego strony. Ale on tylko stał zgarbiony, bojąc się nawet na mnie spojrzeć. - Jesteś tchórzem, Lou. Pieprzonym tchórzem.
- Przestań.! - chłopak krzyknął niespodziewanie nawet dla siebie, po czym natychmiast ściszył głos. - Nie rozumiesz.? - spojrzał na mnie uważnie. A lód w jego oczach nabrał na sile. - Ludzie się zmieniają. Ja się zmieniłem.
- Czyli co.? - wydukałem, czując jak kolejne łzy spływające po policzkach jednocześnie blokują moje gardło. - Tak po prostu sobie pójdziesz.? - spytałem, chociaż każde wypowiadane słowo było jak nóż prosto w serce. - Zostawisz mnie tu.? - wyszeptałem ostatecznie, oczekując z jego strony odpowiedzi.
Ale nie potrzebowałem słów, by uzyskać jego potwierdzenie.
- Żegnaj, Harry. - usłyszałem jedynie na pożegnanie. Nie miałem nawet siły, by mu odpowiedzieć.

Lodowate, lutowe powietrze wdzierało się pod mój płaszcz, powodując drżenie na całym moim ciele. Gwałtownie wbiłem ręce w kieszenie, żarliwie zaciskając je w pięści i zgarbiłem się nieco, chowając twarz w szaliku. Niewiele mi to pomogło, ale postanowiłem nie zawracać. Wytrzymałem większość dnia, wytrzymam i lodowaty wieczór.
Westchnąłem tylko, przez co z moich ust uniósł się obłoczek, ledwo widoczny w świetle ulicznych lamp. Ale nawet ciemność, pustki na ulicach, czy żarliwy mróz mnie nie zniechęciły. I tak nie miałem dokąd wracać.
Ze wzrokiem wbitym w popękany chodnik, niespiesznie kroczyłem przed siebie. Chociaż właściwie nie wiedziałem dokąd. Byle iść, byle się ruszać. I byle jak najdalej od domu. Bo nie miałem w nim czego szukać. Zwłaszcza dzisiaj. W walentynki. W dniu, kiedy Louis rok temu postanowił ode mnie odejść.

Nie zatrzymałem go wtedy. Byłem wściekły. Chłopak, któremu oddałem serce, nie oczekując niczego w zamian, poza odwzajemnieniem uczucia, zostawił mnie. Tak po prostu, bez ostrzeżenia. Z dnia na dzień. Zabolało gorzej, niż najokrutniejsze tortury.

Mimo wszystko miałem nadzieję, że się odezwie. Marzyłem, że któregoś dnia po prostu stanie w drzwiach mojego mieszkania i wszystko będzie jak dawniej. Dniami i nocami oczekiwałem jego telefonu z przeprosinami. Ryczałem do poduszki. Zastanawiałem się gdzie jest, co robi, czy w ogóle myśli o mnie. Ale bałem się sprawdzić. Bałem wykonać pierwszy krok. A kiedy już się odważyłem, okazało się, że zmienił numer. Odciął się. Po prostu odciął się ode mnie. Jakbym był w jego życiu jedynie nic nieznaczącym epizodem.

Wtuliłem twarz w szalik, czując napływające do oczu łzy. Cholerny sentyment. Ale nie mogłem się oszukiwać. Brakowało mi go. Cholernie mi go brakowało. Potrafiłem całe dnie spędzać na wspomnieniach naszych wspólnych chwil, oglądania zdjęć. Nocą, w pokoju oświetlonym jedynie blaskiem gwiazd słuchałem naszych płyt i wtulałem się w jedyny sweter, jaki u mnie zostawił. Tęskniłem. I nie miałem pojęcia jak mógłbym go odzyskać.

Tak, nadal go kochałem. Nawet, jeśli wiedziałem, że potraktował mnie jak śmiecia. Jak nic nie wartą zabaweczkę. Igrał z tym, że mi na nim zależy, że skoczyłbym za nim w ogień, że poświęciłbym wszystko za krótką chwilę z nim. Pobawił się mną przez kilka chwil, a jak mu się znudziło postanowił zmienić otoczenie. Na to bardziej akceptowane przez społeczeństwo.

Tak, Lou nigdy nie przyznał się przed światem, że był w stanie związać się z facetem. Widziałem jego grymasy, gdy przechadzając się razem ludzie patrzyli na nas krzywo. Wiedziałem, że jest mu z tym ciężko. Mi też było. Ale miałem przy sobie Lou. Jedynego człowieka, przy którym swobodnie mogłem być sobą. Który mnie wspierał. Płakał ze mną, gdy było mi smutno, rozśmieszał, gdy miałem dołek, pocieszał, gdy coś sknociłem, doradzał, gdy miałem problem. Był. I miałem wrażenie, że mu na mnie zależy.

Co i tak okazało się jedynie nic nie znaczącym złudzeniem. Które niestety wciąż we mnie żyło. I cholernie bolało.

Przystanąłem przed przejściem dla pieszych, rozglądając się na boki. Jak przystało na mroźny wieczór, ulica świeciła pustkami. Pewnie ruszyłem dalej, pozostawiając za sobą głuche odgłosy kroków. Pokręciłem głową, próbując poszukać jakiegoś śladu życia w mieście, po czym dostrzegłem wejście do kawiarni, które właśnie się uchyliło. Para, która opuszczała lokal przykuła moją uwagę.

Ona wysoka, szczupła, całkiem ładna, modnie ubrana. Poruszała się z gracją, przytulając się do ramienia swojego chłopaka. On...

Louis.

Każda komórka mojego ciała zamarła gwałtownie, zmuszając mnie do zatrzymania się. Nie byłem w stanie dalej pójść. Tylko patrzyłem zahipnotyzowany na tą dobrze znaną mi sylwetkę, oddalającą się ode mnie z każdym krokiem. I wtuloną w dziewczynę. Obserwowałem jego uśmiechy skierowane do dziewczyny, ruchy warg, gdy mówił coś, co ze względu na odległość ciężko było mi usłyszeć, charakterystycznie stawiane kroki.

Niewiele się zmienił. Nadal emanował beztroską. Tym swoim charakterystycznym stylem wiecznego dzieciaka. Energią. I czymś nieokreślonym, co spowodowało bolesne ukłucie w sercu. Przypominając, że to wszystko, co w nim tak bardzo kochałem, mogę już tylko wspominać. Nie był już mój.

Nawet nie zauważyłem, że nadal stoję na środku ulicy. Dopiero głośny pisk hamowania wrócił mnie do rzeczywistości. Widziałem jak Louis odwrócił się, zaalarmowany gwałtownym hałasem. Widziałem szok na jego twarzy. Ale było już za późno.


Uderzenie.
Ból.
Ciemność.
Ostatni oddech.

- Żegnaj, Lou. - wyszeptałem ostatkiem sił, odpływając w mrok.