piątek, 26 października 2012

małe zamieszanie.

A więc tak... Właściwie to sama nie wiem od czego mam zacząć. Tak, powszechnie wiadomo, że najlepiej zaczyna się od początku, ale... No dobra, niech już będzie.

Więc początek tego opowiadania wziął się z moich głupich przemyśleń, pierwszego castingu Harry'ego (gdy tylko zobaczyłam tego szesnastolatka mówiącego, że kiedyś pracował w piekarni, to po prostu... ahhh *,*), pomieszanych z moimi krępującymi wpadkami w sklepie... W każdym bądź razie, gdy układałam sobie w głowie obraz głównej bohaterki, miała wiele z moich cech. Wiadomo.

Dlatego też pierwowzorem była Louise - angielska wersja mojego imienia. Ale kiedy zaczęłam układać plan działania... Tu Louise, tu Louis (chodzi mi o Tomlinsona, jeśli ktoś miałby jakiekolwiek wątpliwości ;)). Wydawało mi się tego trochę za dużo. Więc stąd wzięła się Marissa.

W zasadzie nawet nie wiem jak wpadła mi do głowy, no ale... To nie jest najistotniejsze. W każdym bądź razie, mimo, że dla wielu z Was główna bohaterka, czyli ta nieśmiała dziewczyna, nosi imię Marissa, dla mnie nadal pozostała Louise. Nawet pisząc rozdziały, często zdarzało mi się pomylić imiona. Potem musiałam wszystko starannie czytać i poprawiać, żeby nie wpaść z pomyłką. Trochę czasu to zajmuje i szczerze mówiąc, mam już tego dosyć.

Doskonale wiem, że nikt nigdy nie zrobił tego, co ja zamierzam, no ale... Zaryzykuję.

Zmieniam imię głównej bohaterki.

Dlaczego.?

Głownie dlatego, że wczoraj obejrzałam uroczy film o miłości Harolda i Louise w roli głównych bohaterów. Tak mi się spodobało to połączenie, że po prostu... pod wpływem chwili wszystko pozmieniałam.

Tak, zdaję sobie sprawę z tego jak to wygląda. Harry idzie na randkę z Marissą, a z randki wraca z Louise. Dziwne, czyż nie.? Bo wiem przecież, że każdy się już przyzwyczaił itd... Oczywiście tylko nie ja. A trudno robić coś wbrew sobie.

I należy pamiętać, że to nie jest inna postać. Louise to nadal będzie ta sama osoba. Ekstremalnie nieśmiała, która nie potrafi dokładnie wyrazić swojego zdania i traci głowę przy Harrym ;). Jak ładnie ujęto to w tym znanym romansie Szekspira:  
"Czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało."
Dziewczyna pozostanie sobą, uwierzcie mi :).
Proszę się też nie martwić o podobieństwo imion głównej bohaterki i Louisa. Obiecuję, że nic się nie będzie mylić, pod warunkiem, że uważnie będziecie czytać. Poza tym mam kilka fajnych scen przez to i... no same zobaczycie ;). Przecież nie będę tu zdradzać tego, co będzie za te kilkanaście rozdziałów ;).

No dobrze, to by było na tyle w kwestii wyjaśnienia całej sytuacji. Marissa to Louise, powtarzam LOUISE i już nic na to nie poradzicie. Taki głupi pomysł autorki ;). Mam tylko nadzieję, że nie nastręczy to Wam wiele problemów w odnalezieniu się w całej sytuacji i nie udusicie mnie przez to całe zamieszanie. Przecież tak Was kocham... ;*

środa, 24 października 2012

trzynaście - część trzecia.

Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Dobra jest taka, że pomimo przeciwności losu, jakim była książka od angielskiego błagająca mnie o naukę, udało mi się dodać dzisiaj część trzecią. A zła taka... Okej, najpierw przeczytajcie, potem Wam humory popsuję ;)
***





Kawiarnia, którą Harry upatrzył sobie na to nasze pierwsze... spotkanie, nosiła dosyć obiecującą nazwę. Gdy tylko ujrzałam ten brązowy szyld, na białym tle, nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Wyglądało... przyjemnie. Gdy powtarzałam sobie to w myślach, brzmiało... też przyjemnie. Właściwie to jedyne słowo, jakie w tym momencie przychodziło mi do głowy.

Bo jak inaczej da się opisać miejsce, które nazwano "Czekolada".? Tylko... przyjemnie ;).

W każdym bądź razie, tak jak sugerowała nazwa, w środku było bardzo sympatycznie. Kolorystyka utrzymana w pomarańczowo-czerwonych barwach, nasuwała na myśl ciepłe, słoneczne popołudnie w jakimś egzotycznym miejscu. Można było chociaż na chwilę oderwać się myślami od tej nieprzyjemnej, typowo angielskiej aury, jaka dzisiaj opanowała przedmieścia Londynu. I cóż... rozgrzać, po takim nieprzyjemnym, chłodnym spacerze, jaki właśnie odbyliś... łam. Odbyłam. Po tym spacerze jaki właśnie odbyłam, krocząc obok Stylesa jak jakaś kompletna niemrota.

Nie wspomnę, że mało co nie wywaliłam się o te głupie sznurówki. Chcę jak najszybciej zapomnieć o tym, że wpadłam przy tym na Harry'ego. I cóż... potrąciłam go na tyle mocno, że od tego niespodziewanego uderzenia chłopak niemalże wpadł na ulicę i o mały włos nie został poturbowany przez samochód...

Tak... Czy wspominałam już, że na środku lokalu znajdowała się fontanna z czekoladą.? Bardzo fajna. Taka... przyjemna.

Niestety, skupienie uwagi na spływającej płynnej czekoladzie nie pozwoliło mi zapomnieć o tym idiotycznym wypadku. I automatycznie zarumieniłam się na jego wspomnienie, rekonstruując w myślach przebieg zdarzeń.

Cóż... I tak nie musiałam za bardzo wysilać mojej mózgownicy, bowiem wciąż miałam wszystko przed oczami.

Najpierw poczułam silne pociągnięcie przy prawej stopie - to właśnie była chwila nadepnięcia sznurówki. Potem równowaga mi się zachwiała i nagle poczułam ramię Harry'ego tuż przy moim. Impet uderzenia był tak duży, że później widziałam jedynie Stylesa, który bezwiednie leci na ulicę. W jednej sekundzie został obtrąbiony przez większość kierowców znajdujących się blisko odcinka, na który wleciał. I nim zdążyłam choćby pomyśleć, niespodziewanie oświetliły go dwa jasne snopy światła. Należały do granatowego Peugeota, pędzącego wprost na chłopaka. Całe szczęście, Harry miał trzeźwiejsze myślenie od mojego i dosłownie w ostatniej chwili zdążył zawróć na chodnik.

Nie da się ukryć, zgrywał dżentelmena. Zarzekał się, że przecież nic się nie stało, próbował się nawet uśmiechać. Ale to przerażenie w oczach mówiło samo za siebie. No i nie bez przyczyny po tym "incydencie"dystans pomiędzy nim, a mną znacznie się zwiększył...

Potrząsnęłam głową, by wyrzucić z siebie nieprzyjemne wspomnienia. Żeby zająć myśli czymś innym, powoli wypuściłam powietrze przez zaciśnięte zęby, kontynuując lustrowanie wnętrza.

W sali, w której właśnie się znajdowałam, stoliki były czteroosobowe, jak sugerowały podostawiane do nich drewniane krzesła. W dodatku było ich całkiem niewiele. Doliczyłam się ledwo dziesięciu, co przy ogromie pomieszczenia dawało nieco marne wrażenie. Ale ktoś z wyobraźnią przestrzenną, porozstawiał je w taki... trochę porozrzucany bez ładu i składu sposób, tak, że robiły wrażenie zajmowania większej objętości. Dla dodania jeszcze większej przytulności temu miejscu, wolną przestrzeń pomiędzy stolikami zagospodarowano dużymi, liściastymi kwiatami w niebieskich doniczkach, oraz drewniane, nieco bezkształtne rzeźby.

No i ta biało-złotawa fontanna centralnie na środku, płynąca brązową, soczystą i lśniącą czekoladą, która rozsyłała wokół intensywny zapach kakaa. Mieszał się on z rozkosznym, nieco egzotycznym aromatem czegoś, czego nie mogłam określić. Ale efekt był piorunująco... przyjemny.

Hm, albo mi się wydaje, albo zaczynam się powtarzać.

W każdym bądź razie lokal był dzisiaj solidnie oblegany. Cóż, sobotni wieczór... Tak więc każdy pojedynczy stolik przyozdobiony białą serwetką umieszczoną mniej więcej na środku, na której znajdowała się niewielka salaterka z jakimiś 'przeżuwaczami', zajmowały właśnie dokumentnie po cztery osoby.

Cóż więc się było dziwić, że lokal ogarnął gwar rozmów, śmiechów, przekomarzań. Przy każdym stoliku panowało jakieś niewielkie zamieszanie. Odgłosy jedzenia, szczękania widelcami o talerze, hałas odstawianych kubków. W dodatku ktoś włączył muzykę, dla dodania jeszcze większego animuszu. Sączyła się ona z idealnie ukrytych głośników (żadnego nie zauważyłam) powolnym, balladowym rytmem.

Atmosfera wyglądała na luźną i... nie, wcale nie zamierzałam powiedzieć przyjemną.

Bo jakby nie patrzeć, mi w tym wszystkim jakoś specjalnie komfortowo to nie było. Bowiem pomimo całej tej gamy dźwięków, jaka ogarniała wnętrze, przy naszym stoliku panowała głęboka cisza. Minęło dokładnie pięć minut, trzydzieści dwie sekundy odkąd weszliśmy, a żadne z nas nie raczyło się nawet odezwać. A nie, złożyliśmy przecież zamówienia... To to dopiero była porywająca dyskusja.

W każdym bądź razie nie podobało mi się to wszystko. A jako, że wychodzenie z inicjatywą nie byłoby w mojej naturze, dlatego też ukradkiem, chociaż z nadzieją, zerknęłam na Harry'ego.

Siedział nienaturalnie wyprostowany, nawet nie opierając się o krzesło. Łokcie oparł o blat stolika, pochylając się delikatnie ku niemu. Prawą rękę przełożył przez lewą, palcami bębniąc o twarde podłoże. Wpatrywał się w to jakże absorbujące zajęcie, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

No dobrze, widziałam tylko część jego oblicza. Głowę miał bowiem pochyloną, tak więc znaczna część jego grzywki opadła mu na czoło, zasłaniając twarz. Przez te wszystkie loki zdołałam dostrzec jedynie jak marszczy czoło, usilnie nad czymś myśląc. I co chwila mruga tymi swoimi powiekami, zaakcentowanymi siecią ciemnych rzęs, rzucających delikatny cień na jego policzki i...

I zmusiłam całą swoją silną wolę, by odwrócić wzrok.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale nagle tak jakoś zrobiło mi się duszno. Brakowało mi powietrza, tętno jakoś znacznie przyspieszyło... Rozchylając brzegi bluzy, zarzuconej na plecy, zerknęłam ukradkiem w kierunku sali, ale nikt nie wykazywał podobnych objawów. Postanowiłam więc niejako zignorować sprawę. Wzięłam głęboki oddech, ale wcale mi to nie pomogło. Co więcej, mdlący zapach czekolady, pomieszany z wonią perfum osobnika siedzącego centralnie przede mną spowodował, że zawirowało mi w głowie. I zalała mnie kolejna fala gorąca. Dlatego zdecydowałam się zdjąć bluzę.

Tylko jak to zrobić, by nie zwrócić na siebie większej uwagi.?

Zaczęłam nerwowo wiercić się na krześle. Niepewnie rozejrzałam się wokół, szukając w kimkolwiek oparcia. Ale nikt nie zwracał na mnie większej uwagi, pochłonięty w swoich, najwyraźniej ważniejszych sprawach. Łącznie z Harrym, który nieprzerwanie absorbował się wzorem drewna na stoliku. W związku z tym poczułam się nieco pewniej.

Subtelnie przesunęłam się trochę do przodu, nachylając się ku stolikowi. Przekręciłam lewą rękę w taki sposób, by bez przeszkód móc wyswobodzić ją z czarnego rękawa. O dziwo, udało mi się. Niestety, gdy próbowałam to samo zrobić z drugą ręką, ta niespodziewanie wyskoczyła z odmętów rękawa i... BAM.!

Szklanka, która jeszcze przed chwilą stała tuż przede mną, właśnie głośno obwieściła, że już wcale jej tam nie ma.

Dlaczego.? No cholera dlaczego.?! Dlaczego to przytrafia się właśnie mnie.? Te wszystkie upadki, wypadki, rozbijanie rzeczy... Czemu to ja musiałam zawsze rozbawiać tłum swoimi idiotycznymi wpadkami.? Cholera, chociaż raz ktoś mógłby przejąć ode mnie to brzemię.! Naprawdę zaczynałam mieć tego dość. Naprawdę.

Zwłaszcza, że wraz z tym donośnym hukiem, gwara rozmów zaczęła powoli cichnąć. Czułam, że wszyscy nagle wlepili we mnie zaskoczony, bądź pełny dezaprobaty wzrok. Tak, jedynie czułam. Bo bojąc się sprostać spojrzeniom, wbiłam wzrok w swoje kolana.

Automatycznie zacisnęłam powieki, powtarzając w myślach, że chciałabym stąd zniknąć. I jakby mi to mogło w jakikolwiek sposób pomóc, oplotłam palce na czarnej bluzie - jakby nie patrząc, sprawczyni całego zamieszania - ściskając ją naprawdę mocno. Po chwili jednak dałam spokój materiałowi, niedbale przerzucając go przez swoje kolana. Z głośnym westchnieniem pochyliłam się delikatnie w stronę stolika, opierając łokcie na jego twardej powierzchni. Ukryłam twarz w dłoniach, próbując dodatkowo zakryć się włosami.

Usiłując stworzyć jeszcze większa barierę pomiędzy zebranymi, a całym tym moim zażenowaniem, zacisnęłam mocniej powieki. Ale niestety, tracąc kontakt wzrokowy z moją "publicznością" nagle słuch mi się tak jakby wyostrzył.

Słyszałam wszystko. Począwszy od szelestu materiałów, gdy ktoś poruszył się chociażby o milimetr, tykanie zegara wiszącego na ścianie, brzęczenie komarów na zewnątrz, skończywszy na nierównomiernym zbiorze oddechów. I dosłyszałam się wszystkiego pomiędzy muzyką, która wcześniej jedynie umilała czas swoją delikatnością, nagle stała się cholernie donośna.

Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Ktoś kichnął. Cisza. Cisza. Cisza. Ktoś się poruszył. Cisza. Cisza. Ktoś coś szepnął go kogoś drugiego. Cisza. Mniejsza cisza. Coraz bardziej mniejsza cisza. I parsknięcie śmiechem od strony Stylesa.

No tak, jasne... Bo to było szalenie zabawne.

W pierwszym momencie miałam ochotę zmieść go z powierzchni ziemi jednym, zdecydowanym spojrzeniem. Naprawdę byłam skłonna to zrobić. Z wielką zaciętością odsunęłam dłonie od twarzy i zakładając jedną rękę na drugą, oparłam je o blat, tuż przed sobą. Przybrałam nawet odpowiednią minę. Ale kiedy zauważyłam te jego zielone tęczówki, rozświetlone błyskiem rozbawienia, zaniechałam mojego zamiaru.

Co ja mówię... Samo jakoś tak wyszło, że z mojej groźnej miny pozostało jedynie coś, na pozór przypominającego zdezorientowanie, pomieszane z kompletnym onieśmieleniem. Więc ostatecznie wyszło na to, że wgapiałam się w niego z otwartą gębą, nie mogąc oderwać wzroku - najpierw od tych jego oczu, potem od dołków w policzkach, które pojawiły się wraz z asymetrycznym uśmiechem ozdabiającym jego malinowe usta.

O kurczę.!

Gdy zdałam sobie sprawę, że właśnie bezceremonialnie wgapiałam się w tą jakże nieprzyzwoitą w jego wydaniu część ciała, automatycznie odwróciłam wzrok, pokrywając się solidnym rumieńcem. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, próbując tym samym jakoś odświeżyć zdolność logicznego myślenia. Ale i tak czułam, że te jego zielone gały intensywnie lustrują właśnie czubek mojej głowy...

- To było do przewidzenia. - powiedział w końcu, naprawdę rozbawionym tonem. Ale nie drwiącym, bardziej sympatycznym. Albo... no nie wiem. W każdym bądź razie dodał mi tym otuchy. I nawet zdołałam znów na niego spojrzeć.

Kątem oka, spod grzywki, no ale zawsze.

- Piętnaście minut bez jakiegokolwiek wypadku to i tak dużo czasu. Ale szczerze mówiąc, zaczynałem już wyczekiwać, aż z czymś wyskoczysz. Taka niepewność jest naprawdę wykańczająca.

Szczerze.? Sens jego wypowiedzi nawet do mnie nie dotarł. Wiedziałam, że coś mówi, poruszał przecież ustami. Poza tym do moich uszu trafiały jedynie pojedyncze wyrazy, które nijak nie formułowały się w składną całość w moim umyśle. Ja skupiłam się bowiem na jego głosie. Na tym powolnym (jak na anglika mówił wyjątkowo mozolnie i w miarę zrozumiale), melodyjnym i chrapliwym tonie, który otulał przyjemnymi doznaniami moje uszy. A potem całą uwagę skoncentrowałam na charakterystycznym dla niego uśmiechu, który wpłynął na jego usta tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa.

Co mam na myśli mówiąc charakterystycznym.? To znaczy jedynie tyle, że zazwyczaj lewy kącik ust podnosił się znacznie wyżej niż prawy. Natomiast jego wargi rozchylały się przez to delikatnie, ukazując fragment jego białego uzębienia, a mianowicie uroczych jedynek.

A kiedy zauważył, że przyglądam się mu z takim zainteresowaniem, tylko poszerzył uśmiech. Oczywiście automatycznie utkwiłam wzrok w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała szklanka, rumieniąc się znacznie.

- To może pójdę po kogoś... - odezwał się po chwili, nieco niepewnie. Kurczę, może i dostanę zeza, ale znowu postanowiłam na niego spojrzeć. No dobra, jedynie delikatnie podnieść wzrok. Ale jak na mnie to i tak wiele. W każdym bądź razie zdążyłam zauważyć, że przygląda się mi z niepewną miną. Jakby było mu głupio, że mnie onieśmiela w taki sposób. - Żeby posprzątać... No wiesz. - niedbale machnął ręką w stronę tego małego pobojowiska, jakie utworzyło się obok naszego stolika.

Widząc, że wcale nie zamierzam odpowiadać, westchnął głęboko, po czym oparł swoje duże dłonie na blacie stołu. Mniej więcej to na nich podźwignął się z krzesła, zmierzając po chwili w kierunku wejścia na zaplecze.

Pochylając głowę, patrzyłam jak odchodzi, zza linii opadających mi na twarz włosów. Nie uszedł jednak zbyt daleko, bowiem nagle odwrócił się znowu w moją stronę. I posłał mi szeroki, zadziorny uśmiech.

- Tylko mi nie uciekaj. - zaznaczył, akcentując to odpowiednim gestem dłoni. Po czym płynnie zrobił zwrot o 180 stopni i teraz już naprawdę zniknął mi z oczu.

Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę wielką, wielką ulgą. I z tym jednym wydechem jakby uszło ze mnie całe napięcie sytuacji, całe skrępowanie, jakie ogarnęło moje ciało.

Nawet nie zauważyłam, że spinałam dotąd wszystkie możliwe mięśnie, jakby tylko czekając na... no nie wiem na co. Dajmy na to jakiś kulminacyjny moment. Dotarło to do mnie dopiero wówczas, gdy zrobiłam ten głęboki wydech, opadając plecami na oparcie krzesła.

Starając się jakoś unormować tętno, zaczęłam miarowo oddychać, zaciągając się przyjemnym zapachem czekolady. Zamknęłam oczy, właściwie nie wiem, czy bardziej delektując się tym aromatem, czy może bardziej ze zmieszania... Ale chyba jednak chodziło o to drugie. Ścisnęłam bowiem nasadę nosa, kręcąc głową z politowaniem nad własnym zachowaniem.

Bo co ja właściwie wyprawiałam.? Siedzimy tu już od dłuższego czasu, a ja nawet słowa nie wypowiedziałam. Ba.! Nie stać mnie było nawet na gest, czy choćby skinienie głowy, by jakoś oznajmić, że wykazuje czynności życiowe myślącego człowieka. Absolutnie nic. Tylko siedziałam, majtałam wzrokiem w tę i z powrotem, rozbijając szklanki.

Okej, każdy w tej sytuacji może mnie oceniać. Bo mówiąc szczerze, wcale nie chciałam tu być. Sytuacja była głupia, kompletnie pozbawiona jakiegokolwiek sensu i przede wszystkim cholernie krępująca. Oboje się tylko męczyliśmy. Ja, jego obecnością i odkrywaniem coraz to nowych elementów anatomicznych, które źle wpływają mi na myślenie. Natomiast Harry tym ciężkim rozmyślaniem co by zrobić, by wyglądało to na mniej-więcej normalną randkę.

Westchnęłam głęboko, opuszczając ramiona. Zrezygnowana tylko pokręciłam głową, próbując tym samym odpędzić od siebie myśli o ucieczce. Kurczę, miał chłopak rację. W przeciwieństwie do mnie, zdarza mu się racjonalnie coś ująć. Coś ma pod tą swoją burzą brązowych loków, które tak fajnie...

Oj, kobieto, zamknij się.

Wkurzając się na samą siebie, nawet nie zauważyłam, kiedy Harry wrócił do sali. Zorientowałam się dopiero w chwili, kiedy przez przypadek trącił stolik, co spowodowało delikatne trzęsienie ziemi gdzieś tam w stoliczym świecie.

Zdezorientowana spojrzałam w kierunku, skąd napłynął ten nagły wstrząs. I zobaczyłam Harry'ego. Właściwie jedynie jego plecy, bowiem dzielnie dzierżąc w dłoniach czerwony kij od szczotki, omiatał podłogę. Manewrował nią tak, by zgarnąć wszystkie niebezpieczne pozostałości po moim nierozgarnięciu. W dodatku pochylał się przy tym delikatnie, ale jednak na tyle znacząco, by jego spodnie delikatnie zaczęły się osuwać. A mój wzrok od razu podążył...

O matko, Lou.!

Natychmiastowo odwróciłam głowę, starając się jakoś uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wcale nie wgapiałaś się w jego pośladki...

Pokręciłam głową, jakby próbując wytrząsnąć z niej wszelkie myśli o tym... o tym o czym właśnie próbowałam zapomnieć. Subtelnie ją opuściłam, starając się ukryć pod kurtyną z włosów wypieki, które tylko czekały na jakiś pretekst, by znów zawładnąć moimi policzkami. Wzrok dosłownie wbiłam w czarną bluzę, która nadal spoczywała na moich kolanach. I która nagle jakoś zaczęła mi dziwnie ciążyć...

Żeby zająć się czymś mniej więcej pożytecznym, co pozwoliłoby mi odciągnąć myśli od chłopaka krzątającego się generalnie, tuż obok mnie, postanowiłam pozbyć się jego bluzy z kolan. Powoli sięgnęłam po ten mały wieszaczek u jej kołnierza, podnosząc ją do góry. Strzepnęłam z niej kilka niewidzialnych pyłków, ot tak, żeby wszystko zajęło więcej czasu, po czym złapałam za jej rękawy. I tym sposobem ładnie i elegancko przewiesiłam czarny materiał przez oparcie mojego krzesła.

Wszystko zajęło mi tyle czasu, że Harry zdążył ogarnąć podłogę, odnieść szczotkę, wrócić do sali i znów zająć miejsce naprzeciwko mnie. Nie dodam, że ten mały przerywnik zresetował niejako nasze osiągnięcia w konwersacji, więc musieliśmy zacząć od nowa. Czyli od tej krępującej ciszy i gapieniu się bez celu przed siebie...

- Daj mi swój numer. - wypalił nagle, z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.

W pierwszej chwili przeszło mi przez myśl, że zwyczajnie żartował. No nie wiem... Chciał rozładować sytuację, w jakiś sposób mnie rozbawić. Jakiś taki angielski żart, którego nie zrozumiałam. Wiadomo, to ich dziwaczne poczucie humoru...

Ale kiedy sięgnął do kieszeni i wyswobodził z niej telefon, zrozumiałam, że mówił poważnie. Nawet pomimo tej rozbawionej miny, której nie mógł pohamować. Miałam niejasne wrażenie, że to przeze mnie. Bowiem gdy wyciągnął czarny aparat, mniej więcej w moim kierunku, ja jedynie byłam w stanie patrzeć na niego z szeroko otwartymi oczami, co jakiś czas mrugając.

- Ale... - zaczęłam, chociaż właściwie nie wiedziałam co mam powiedzieć. W głowie miałam kompletną pustkę, dosłownie żadnego angielskiego słowa. Nicość.

- Proszę.

O cholera. Nigdy nie spodziewałam się, że czyjeś "proszę", zwyczajne, normalnie wypowiedziane "proszę" może zadziałać na mnie w tak silny sposób. Dosłownie nagle mnie zamroczyło. Od jego trochę niepewnego, delikatnego uśmiechu, od wzroku, przy którym ten cały kocur ze Shreka może się po prostu schować...

Jak zahipnotyzowana sięgnęłam po ten telefon, zaciskając na nim swoje palce. I przez przypadek musnęłam opuszkami palców wewnętrzną stronę jego dłoni. To było dziwne uczucie... Jakiś prąd, niezidentyfikowana siła. W każdym bądź razie przeszedł mnie dreszcz. Od czubków palców, przez ramię, aż do stóp. Ale dzielnie udawałam, że wszystko jest w porządku. I koncentrując całą uwagę na telefonie, który umieściłam przed swoimi oczami, wpisałam mu te dziewięć cyferek.

Zrobiłam to zupełnie automatycznie i właściwie bezmyślnie. Bo kompletnie nie myślałam nad tym co piszę. Bardziej absorbował mnie fakt, że przez te ułamki sekund, kiedy nasze dłonie się styknęły, Harry jakoś dziwnie się spiął. Plecy machinalnie mu się wyprostowały, uśmiech nagle przestał przypominać swój pierwowzór... Ale powrót do normalności przyszedł mu szybko, bowiem już po chwili znowu patrzył na mnie pewnym siebie wzrokiem, uśmiechając się beztrosko.

Westchnęłam głęboko, próbując skupić się na telefonie, zaciśniętym, może trochę zbyt mocno, w mojej dłoni. Zagryzłam wargę, patrząc bezradnie w jego ekranik. Cóż, mając przed oczami dołki w policzkach, trudno całą uwagę skupić na jakimś tam numerze. Tak więc kiedy zobaczyłam, że wklikałam już jakieś tam cyferki, położyłam telefon na stole. I nie zastanawiając się czy to na pewno dobra kombinacja, przesunęłam go w stronę Stylesa.

Podniósł go do góry dopiero wówczas, kiedy ja cofnęłam swoją rękę. Najwyraźniej, tak jak i ja, nie chciał znowu ryzykować jakiegoś przypadkowego dotknięcia, trącenia, czy jakkolwiek można to nazwać. I uśmiechnął się szerzej, widząc na ekraniku wcale niepodejrzanie wyglądający numer, przez chwilę to na nim skupiając całą swoją uwagę.

Zmarszczyłam czoło, właściwie nie wiedząc co mogę ze sobą zrobić. Było mi niewygodnie, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Nie chciałam się jednak zbytnio wiercić, by znowu czegoś nie roztłuc, dlatego oparłam rozdygotane ręce o blat stolika, opierając na nim większość ciężaru swojego ciała. Nachyliłam się delikatnie ku jego powierzchni, udając, że jestem cholernie zainteresowana widokiem ciemnych sęków na tle jaśniejszego drewna, jakie rozpościerały mi się przed mymi oczami.

Jednak tak naprawdę wgapiałam się centralnie w Stylesa. Kątem oka, spod grzywki, w sposób, by nie mógł tego zauważyć. I zachodziłam w głowę co takiego w nim siedzi, że zamiast normalnie uciec stamtąd i ukrócić swoje męki, ja nadal siedziałam na tyłku, bezczelnie się w niego wpatrując.

Chodziło o nietypową fryzurę, która tak idealnie do niego pasowała i właściwie była cechą charakterystyczną.? A może o perfidnie zielone oczy, które iskrzyły się od światła, odbijającego się od ekranu telefonu, w który właśnie się wpatrywał.? Te duże dłonie, które niemalże w całości obejmowały telefon.? Szczupłe palce, szybko obracające się na klawiszach.? Charakterystyczny uśmiech, jaki rozświetlił jego twarz, skutkując pojawieniem się... no właśnie, tych dołków w policzkach.?

Pobieżnie przeleciałam wzrokiem po tych wszystkich elementach o których pomyślałam, zahaczając jeszcze o szyję. Cóż, miał całkiem ładną szyję. Jako, że delikatnie się pochylał, w dodatku ściągnął ramiona, jego koszulka w tej okolicy trochę się pomarszczyła, odsłaniając to i owo. Tak, szyję, ozdobioną jakimś wisiorkiem, który tajemniczo znikał pod koszulką, miał naprawdę uroczą. Ale i tak wolałam spoglądać wyżej, w jego oczy, bo... bo cóż, czy to nie było dziwne, że bezczelnie wgapiałam mu się w dekolt.? Nawet brzmi beznadziejnie.

W każdym bądź razie ustatkowałam się w końcu w tej zieleni jego oczu. Początkowo starałam się to jakoś zamaskować, trochę grzywką, trochę uciekając wzrokiem. Ale w końcu dałam sobie spokój. Lewą rękę uniosłam do góry, łokieć jednak nadal opierając na stoliku. Jakoś tak zupełnie automatycznie oparłam policzek na luźno otwartej dłoni, zahaczając małym palcem o kancik ust. I nie bawiąc się w żadne kamuflaże, po prostu... Dobra, może i zabrzmi to banalnie, ale utonęłam w tej zieleni.

Właściwie to nawet nie wiedziałam jak ją opisać. Jednak pierwsze słowo, które przychodziło mi na myśl to... soczysta. Naprawdę, soczysta, głęboka zieleń. Nie zmącona żadnymi domieszkami innych kolorów. Po prostu zielona.

Tak, zielona zieleń. Louise, Twoje określenia są po prostu powalające.!

Ale cóż... topiąc oczy w tej głębi, trudno mi się było skupić na ogarnianiu wyszukanych słów. Dlatego skupiłam się bardziej na określeniu odcienia tej... zielonej zieleni. I w tym nikłym, przyjemnym świetle, jakie padało na jego twarz, stwierdziłam, że była ona ciemne. Tak, kolorem przypominał barwę liści dębu. Mimo wszystko obrzeża tęczówek obleczone były jeszcze bardziej ciemniejszą, chociaż nadal charakterystycznie zieloną obwódką. A może bardzie czarniawą.? W każdym bądź razie stanowiła gwałtowny, choć uroczy kontrast dla białej reszty oka.

Nie wiem jakim sposobem, ale nagle jakoś tak wynurzyłam się z tej zielonej głębi. Ale magnetyczność jego oczu nie pozwoliła mi na to, by przestać się w nią wgapiać. I po prostu nie mogłam oderwać od niego wzroku.

Bo oczy miał ładne. Naprawdę, cholernie ładne. Nie były wąskie, ani jakoś specjalnie małe. Były duże i w dodatku całkiem szeroko otwarte. Pod nimi widniało coś, co wyglądało całkiem uroczo. Ale nie wiedziałam jak to dokładnie określić. Worki pod oczami.? I chociaż brzmiało to, jakby był zmęczony, czy niewyspany... trudno. Niech zostanie taka wersja. Pod oczami miał urocze worki, które pogłębiały się, gdy tylko na jego usta wpłynął jakikolwiek uśmiech.

Złapałam się na tym, że wgapiając się w odmęt tych jego szmaragdowych oczu, bezwiednie zaczęłam powtarzać w myślach tekst piosenki, która właśnie opanowała wnętrze. Nawet nie wiedziałam skąd mogłam ją znać, najwyraźniej kilka razy przemknęła przez moją świadomość. Ale jak przystało na typowy, popowy hit, była na tyle skuteczna, że nieświadomie zaczęłam poruszać ustami, bezgłośnie powtarzając słowa.



"And when you smile,
The whole world stops and stares for a while"

Harry tchnięty czymś, co tylko on mógł wytłumaczyć, oderwał nagle wzrok od ekraniku telefonu. I przerzucił go wprost na mnie. Dokładnie, centralnie na moją twarz.

Okej, w normalnych warunkach speszyło by mnie to dokumentnie. Prawdopodobnie odwróciłabym wzrok, oblała się głębokim rumieńcem i przez najbliższych kilka sekund perfidnie ignorowała jego obecność. Ale warunki jakoś się zmieniły.

Wytrzymałam jego wzrok. Wytrzymałam spojrzenie w głęboką zieleń. Nie poczułam charakterystycznego gorąca, nie znalazłam powodu dla którego miałabym odwrócić głowę, przez myśl mi nawet nie przeszło, by czuć się onieśmieloną. Uznałam za naturalne takie efemeryczne zatracenie się w chwili, w melodii, w jego spojrzeniu. I... cholera, nawet mi się podobało.

Nie mam pojęcia ile to trwało. Sekundę.? Kilka sekund.? Minutę.? Mogłoby nawet godzinę, bowiem kompletnie straciłam jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Powróciłam dopiero wówczas, gdy Harry postanowił skorzystać z okazji mojego przejścia na wyższy poziom intelektualny i interpersonalny.

- Dziękuję. - powiedział spokojnie, całkiem przyjemnym tonem, uśmiechając się tym swoim charakterystycznym sposobem.
- Nie ma sprawy. - odpowiedziałam tak, jakby to było najnaturalniejsza rzecz na świecie. Zupełnie jakby nigdy dotąd nie sprawiało mi to żadnych problemów, nie nastręczając krępujących sytuacji... Co więcej, odwzajemniłam się podobnym gestem. Ale nie da się ukryć, że to była tylko i wyłącznie czysta automatyka. Jakieś nagłe, dziwaczne zapomnienie.

Bo gdy tylko dotarła do mnie cała sytuacja, mój stary tok myślenia przejął władzę nad umysłem. I zrobiłam wszystko to, co wcześniej wydawało mi się idiotyczne. Czyli mówiąc pobieżnie: odwróciłam wzrok, oblałam się głębokim rumieńcem i starałam się zupełnie ignorować zarówno zaistniałą sytuacją, jak i całą jego osobę.

Która, tak na marginesie, właśnie wpatrywała się we mnie na wpół bezczelnym, na wpół dumnym z siebie wzrokiem. A potem z braku większego pomysłu, schowała telefon do kieszeni spodni, po czym poprawiła włosy tak charakterystycznym dla siebie gestem, ostatecznie przeczesując palcami grzywkę na prawo.

- Masz zabawny akcent, wiesz.? - wypowiedział te słowa po dłuższej chwili, dlatego zabrzmiały dosyć niespodziewanie. Ale mimo wszystko sympatycznie i ciepło. Hm, tak wypowiadało się komplementy.? Jeśli tak to będę musiała ostro popracować na ich przyjmowaniem, bowiem jak na razie moją jedyną reakcją był jedynie głębszy rumieniec i jeszcze większe opuszczenie głowy. - Nie jesteś angielką.?
- Nie... Ja... To znaczy... w połowie. - znowu zaczęłam się jąkać. Cóż, nie byłam jeszcze gotowa na jakąkolwiek w miarę wyglądającą rozmowę. To było ponad moje siły, no i zdecydowanie nie na moją biedną głowę.
- A druga połowa.? - nie ustępował. Ani z próbą utrzymania konwersacji, ani tym bardziej z uśmiechem. I ani jedno, ani drugie nie było mi na rękę. Co więcej, w przedziwny sposób zakłócało próby poprawnego działania systemu nerwowo-rozumującego. Ale mimo wszystko postanowiłam jednak coś z siebie wykrztusić.
- Ekhm... Z... z Polski.

Doceniłam fakt, że znowu bez większych komentarzy pozwolił mi sobie "poekhmać" na początku. Więc wysiliłam się na słaby, niepewny uśmiech skierowany w jego osobę, czekając na ciąg dalszy. Najwyraźniej nie ja jedna, bowiem znowu żadne z nas nie raczyło zaszczycić drugiego jakąkolwiek wypowiedzią.

Pierwszy oczywiście przełamał się Harry, niejako marszcząc brwi.
- I co, już tyle.? - zabrzmiało to jak wyrzut. Zagryzłam wargę, próbując domyśleć się czego jeszcze oczekiwał, poza oczywistą odpowiedzią na pytanie. Chyba źle zinterpretował moją minę, bowiem nagle jakoś tak się zmieszał. Cóż, w moim mniemaniu doszedł do wniosku, że być może się uniósł, czy coś... Ale kto go tam kiedykolwiek pojmie...

Zwłaszcza, że po chwili już śladu nie było po tej jego zakłopotanej minie. Wyparł ją poważny wyraz twarzy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że podobną minę robił, gdy starał się uważnie wsłuchać w czyjeś słowa. Dlatego zdziwiło mnie to niejako. Bo przecież ja nic nie mówiłam. Dopiero, gdy splątał palce obu dłoni, kładąc je tuż przed sobą na stoliku, zrozumiałam o co mu chodzi. Tym gestem dał mi do zrozumienia, że liczy na jakąś odpowiedź, która zaspokoi jego ciekawość.

Ale co mu mogłam powiedzieć.? Że... Że co.? Że jego obecność działa na mnie jakoś podejrzanie.? Że gdy tylko się uśmiechnie moją logikę trafia szlag.? Że sam jego zapach burzy we mnie wszystko co możliwe, łącznie ze zdolnością do spójnego myślenia.?

W końcu jednak postanowiłam postawić na szczerość. Tą bardziej nieosobistą szczerość rzecz jasna.

- Przepraszam, ja... Ja nie potrafię rozmawiać z nieznajomymi...
- Jakby nie patrzeć widzieliśmy się już osiem razy. - przerwał mi w połowie wypowiedzi. Mimo wszystko jego ton był tak beztroski, także nie zabrzmiało to grubiańsko, czy chociażby niekulturalnie. Może trochę niegrzecznie, ale w pozytywny sposób. Co nie zmienia faktu, że przez jego wtrącenie, słowa ugrzęzły mi gdzieś tam w krtani.

Zmarszczyłam brwi, rozmyślając nad tym, jak oględnie wyjaśnić mu całą sytuację. Że te dotychczasowe "spotkania" wcale nie pozwoliły mi się oswoić z jego osobą. Wręcz przeciwnie - powodowały, że jeszcze bardziej krępowałam się przy nim i przy tych jego dołkach w policzkach.

Oczywiście o dołkach nie zamierzałam wspominać.

- Przepraszam. - mruknął zmieszany, widząc moją niepewną minę. A ja miałam jedynie ochotę, by palnąć go w ten jego kudłaty łeb. Zaczął się bowiem serdecznie uśmiechać, w jego mniemaniu, próbując dodać mi otuchy.

Głupku, nie zauważyłeś, że mi to wcale nie pomaga.?

Perfidnie ominęłam wzrokiem jego twarz, celując spojrzenie w czymś bardziej neutralnym. Wyszło na to, że we własnych dłoniach, które nerwowo pocierałam, zbierając się w sobie.

- Ekhm... Ale mimo wszystko... Trochę się krępuję. Ja... Ekhm. Ja często się ścinam... i... i nie wiem co powiedzieć... W rozmowie to ja raczej jestem dosyć bierna...

Odetchnęłam naprawdę z wielką i nieukrywaną ulgą, kiedy udało mi się wybełkotać to... to coś, co właśnie wyszło z moich ust. Bo spójną i logiczną wypowiedzią bym tego nie nazwała... Ale doceniłam fakt, że już mi nie przerywał. Co więcej, słuchał z uwagą, robiąc tą swoją poważną, skupioną minę, kiedy to marszczył brwi. I nie komentował, nie śmiał się, nie próbował pomóc. Po prostu cierpliwie czekał, aż skończę miotać się pomiędzy słowami.

Ale zepsuł cały efekt tym uśmiechem, który zupełnie nagle wpłynął na jego zamyśloną twarz.
- Szkoda, bo masz naprawdę fajny głos. - zignorował mój manifest niepewności, starając się podchwycić moje spojrzenie. I kurczę, udało mi się. Udało mu się przez sekundę popatrzeć centralnie w moje oczy. Fakt ten jedynie ucieszył go jeszcze bardziej, i ośmielił do kolejnej wypowiedzi. - Powinnaś dużo mówić.

Skwitowałam to jedynie krótkim, właściwie przelotnym uśmiechem. Czymś, co chwilowo zagościło na mojej twarzy pomiędzy podniesieniem głowy, odrzuceniem łaskoczących w nos włosów i powrotem do starej, pochylonej i wyrażającej pełną nieśmiałość pozycji.

- No dobra... - westchnął głęboko, najwyraźniej lekko tracąc już cierpliwość. Chociaż ten serdeczny, może trochę ciepły uśmiech, który zawitał na jego twarz wcale tego nie wyrażał. - Umówmy się tak. - nachylił się do mnie, jakby chcąc wyjawić mi jakąś tajemnicę. Automatycznie zmałpowałam jego gest, tak więc w efekcie znaleźliśmy się stosunkowo zbyt blisko siebie. Natychmiast owionął mnie zapach jego perfum, pomieszany z aromatem jego skóry. Był na tyle przyjemny i łagodzący wszystkie zmysły, że mimo wszystko nie było mnie stać na to, by się odsunąć. Więc pozostałam tak, jak pozostałam, udając, ze wszystko ze mną w porządku. - Ja będę zadawać pytania, a ty po prostu krótko odpowiadać. Okej.?

- Ekhm... Okej. - kiwnęłam głową, siląc się na delikatny uśmiech. Chociaż w ogóle nie wierzyłam, że coś takiego mogłoby poskutkować.


***
No więc chyba już każdy zdążył się domyśleć co to za zła wiadomość. Ale żeby nie było niejasności: zła wiadomość jest taka, że końcówkę randki przeczytacie dopiero w części czwartej. ;) Dobra, teraz po prostu wiem, że centralnie mnie udusicie. Ale przepraszam, naprawdę, naprawdę przepraszam.! To nie moja wina, że ta randka jest aż taka przyjemna w przeżywaniu, także i dla mnie. Te wszystkie gesty, spojrzenia... Muszę się nad każdym conajmniej po akapicie porozpływać. :). Proszę się mnie też nie czepiać o te wciąż powtarzające się opisy Harry'ego, które i tak niewiele wnoszą do akcji. Ale muszę... On jest tak wdzięcznym bohaterem, że po prostu nic nie może umknąć mej uwadze w przekazaniu Wam mego wyobrażenia. Nie wkurzajcie się mnie, że sobie trochę pomarzę przez chwilę... :) 


I chociaż niby jest przyjemnie, to nie mogę się wyzbyć wrażenia, że to wszystko jest takie... cholera, banalne. Te wszystkie spojrzenia, gesty, które tak z lubością opisuje... Pisząc - jest okej. Czytając - trochę mdłe. Mam nadzieję, że nikomu nie zrobiło się niedobrze, gdy to czytał.

Zapytacie, czemu znowu podzieliłam. Mogłam przecież dodać całą część, gdy skończę wszystko. Ale co ja poradzę, że się z terminami nie wyrabiam.? Obiecałam, więc musiałam coś dzisiaj dodać. Mam tylko nadzieję, że żadnej z Was nie zawiodłam i...

No i dziękuję za wsparcie w postaci komentarzy, których z każdym nowym rozdziałem przybywa. Cieszę się z tego ogromnie, bowiem tylko motywują mnie one do pisania, także wszystko idzie w zawrotnym tempie i jakoś trzyma moją wenę w ryzach;p. Dlatego dziękuję ogromnie wszystkim, którzy postanowili poświęcić chwilę na wsparcie mojego natchnienia, przez napisanie kilku miłych słów. Jesteście naprawdę, naprawdę kochane ;*

Czwarta część.? Błagam, nie karzcie mi niczego obiecywać, bo znowu wyjdzie na to, że coś podzielę;p. Dlatego rzucę ogólnym hasłem, że może, powtarzam, MOŻE pod koniec tygodnia. Czekajcie cierpliwie;p